- W empik go
Faust - ebook
Faust - ebook
Faust – dramat Johanna Wolfganga von Goethego w dwóch częściach, napisany w latach 1773-1832, wydany w całości dopiero po śmierci autora w 1833. Zawiera blisko 12 tysięcy wersów, dlatego uważany jest za dzieło niesceniczne. Uznaje się go za najwybitniejsze dzieło Goethego i syntezę jego poglądów. Tematem utworu jest zakład Boga z Mefistofelesem o duszę tytułowego doktora Fausta. Faust ma ją oddać diabłu, gdy zasmakuje pełni szczęścia i wypowie słowa: trwaj chwilo, jesteś piękna. (za Wikipedią).
Kategoria: | Ezoteryka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-559-3 |
Rozmiar pliku: | 391 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dedykacja
Znów, duchy zwiewne, przychodzicie do mnie,
zjawione smętnym oczom przed latami.
Do marzeń dawnych serce lgnie niezłomnie,
zatrzymać pragnie was i odejść z wami.
O, przybywajcie! niech was wyogromnię,
zjawy stłoczone za mgłą i mrokami;
gromado cicha, wonią opowita –
młodzieńczym czarem drżąca pierś zakwita.
Radosna przeszłość spromienia się jaśniej,
umiłowane cienie idą w gości;
jakby z zamierzchłej i przebrzmiałej baśni
mży pieśń przyjaźni i pierwszej miłości;
i ból powraca – wskrzesza z skarg i waśni
błędne rozstaje, życia zawiłości,
niesie imiona tych, co w szczęsnej chwili
złudą zmamieni dom mój opuścili.
Wy, którym pierwsze wyśpiewałem pieśni,
o, duchy dobre, dalszych nie słyszycie;
kędyż jesteście, bracia i rówieśni?
w echu pobrzmiewa zapomniane życie.
Cierpienie moje już się nie rozwieśni,
czymże nieznani? cóż po ich zachwycie?
kogóż śpiew skrzepi? jakich mam słuchaczy?
zmarłych jedynie, jedynie tułaczy.
Tęskność zbudzona do lotu się zrywa
ku onej cichej powagi krainie;
śpiew mój szelestem błędnym się wygrywa
jak wiatr, co struny potrąci i minie,
a w mężnym sercu słodycz wschodzi tkliwa,
drżenie mnie zmaga – łza po licach płynie…
tak teraźniejszość gubi się, szarzeje,
co przeminęło, prawdziwie istnieje.
ROZMOWA WSTĘPNA W TEATRZE
(Dyrektor, Poeta, Wesołek.)
DYREKTOR
Pomóżcie, druhowie moi,
w ciężkim kłopocie i biedzie,
bardzo mnie to niepokoi,
czy się impreza powiedzie…
Dziś pragnę tłumom dogodzić,
co żyją i żyć pozwalają –
czymś im to trzeba nagrodzić,
a na zabawę czekają.
Kulisy kazałem ustawić,
lecz jakaż sztuka dziś wzruszy?
publiczność łaknie się bawić;
brwi wznosi, oczy bałuszy;
ja wiem, jak zdobyć jej serce!
– lecz właśnie jestem w rozterce –
bo choć się na sztuce nie znają –
straszliwie dużo czytają.
Co począć, by olśnić nowością
i myśl znaczniejszą przemycić –?
by przypodobać się gościom,
nauczyć, zniewolić, zachwycić –?
Boć przecie radość to duża,
gdy tak się cisną do sali
jak potok wezbrany, jak burza –
tłum biegnie – tłum rośnie – tłum wali;
gdy już o czwartej się garnie,
biletów żąda przy kasie,
jak w czasie głodu – piekarnie
szturmem zdobywa i pcha się.
Lecz któż tu mocen w potrzebie –?
któż oczaruje tych wielu?
Dziś apeluję do ciebie,
poeto, mój przyjacielu!
POETA
O, nie mów! Nie wspominajże mi tłumu,
przed którym duch ucieka jak najdalej;
nie chcę jaskrawizn, stłoczonego szumu,
co w topiel ciągnie na kształt chytrej fali.
Raczej mnie prowadź, kędy cichość nieba
jak modry bławat zakwita radością,
gdzie prócz łask bożych niczego nie trzeba
sercu, co żyje przyjaźnią, miłością.
Ach! wszystkie głębie, wszystkie uczuć cuda,
o czymśmy sobie półszeptem mówili
i pełni lęku, czyli czyn się uda –
ginie w przemocy rozkrzyczanej chwili.
Często latami hartują się dzieła,
zanim dojrzeją do pełnej wzniosłości.
Błyskotka ledwie zalśni, już zginęła.
dzieło rzetelne wskrześnie w potomności.
WESOŁEK
Bodaj się asan wraz z tym słowem schował!
Wyobraź sobie, gdybym ja tak prawił
wciąż o przyszłości – któż by baraszkował?
Tłum chce się bawić – z kimże by się bawił?
Chłop z wiary zawsze się na świecie przyda
istnienie jego warte coś – bez sporu –
kto swe dowcipy jak szelągi wyda
wszystkim – nikomu nie spsowa humoru;
na rozszerzenie wpływu bardzo łasy,
pragnie ogarnąć jak najszersze masy.
Odważny w karty gra! więc do roboty!
z fantazją łączcie wszystkie pokrewieństwa:
rozum, rozwagę, namiętność, tęsknoty –
lecz najważniejsza rzecz: dużo błazeństwa!
DYREKTOR
Najpierwsza, mniemam, rzecz – to ruch na scenie!
Ludzie chcą patrzeć – widzieć chcą najchętniej.
Gdy się im nadmiar przed oczy nażenie
tak, że to zdziwi, olśni, roznamiętni –
toś, bracie, wygrał już na całej linii,
kochać cię będą i nikt nie obwini.
Na tłum trza tłumem działać! Juści wtedy
każdy sobie wybierze z rozrzutności onej,
co mu dogadza – no i nie masz biedy;
do domu wraca widz zadowolony.
Dajecie sztukę – krajcież w kawałeczki –
bigosu trzeba dzisiaj publiczności;
robota łatwa, przyjęcie bez sprzeczki.
Cóż –? – sztukę dawać bez skrótów, w całości?
to mrzonki! pomylone obowiązki!
tak czy tak, tłum ją rozskubie na kąski.
POETA
Miast dobrego rzemiosła dajecie partactwa!
nie dojdziecie do ładu z rzetelnym artystą!
Moi szczwani panowie, z waszego matactwa
już zasadę robicie, widzę, oczywistą.
DYREKTOR
Ten zarzut mnie wcale nie boli:
sprawnie znać musi narzędzie,
kto sprostać pragnie swej roli
i przypodobać się wszędzie.
Publiczność to glina przecie,
glina niezwykle miękka –
niechże ją twarda ręka
nazbyt gwałtownie nie gniecie!
Dla kogóż, poeci, piszecie?!
Jednego nuda tu wiedzie,
drugi po sutym obiedzie
przychodzi; trzeci, niestety,
przed chwilą czytał gazety.
Jak na redutę roztargnione roje
schodzą się – siadają rzędami;
panie na pokaz przywdziewają stroje
i grają… bez gaży z nami.
Zaklęci w poezji koliska,
czyż was co komplet obchodzi?
radzę wam, spójrzcie no z bliska,
co zacz ten widz, wasz dobrodziej!
gbur obojętny, co pełen pustoty
myśli o dziewkach, liczy w kartach tuzy;
wartoż to, głupcze, dla takiej hołoty
nadobne trudzić Muzy?
Radzę wam – dawać, dawać z siebie dużo,
wtedy jedynie nie chybicie celu;
niech się nadmiarem ludziska odurzą –
choć bardzo trudno zadowolić wielu –
– Cóż to? Czy cię co boli? Czyliś zachwycony?
POETA
Nie będzie nigdy między nami zgody!
bo dla poety to najwyższe prawo:
prawo człowieka dane od przyrody –
niesfrymarczone jest i nie zabawą!
Czymże, odpowiedz, wszystkie serca wzrusza?
czymże żywioły do posłuchu zmusza?
czyż nie harmonii to tajemna praca,
co z serca idzie, do serca powraca?
Kiedy natura przędzę nieskończoną
tak obojętnie zwija na wrzeciono,
gdy żywioł wszelki rozbrzmiewa niestrojnie,
skłócony z sobą i we wiecznej wojnie –
czyjaż go godzi ożywcza potęga
i rytmem spina, i w melodie sprzęga?
kto każdy szczegół w wielką pieśń sprzymierza,
która akordem wspaniałym uderza?
kto namiętności rozpętuje burze?
kto zachodzącej każe skrzyć purpurze?
i kto kwiatami najwonniejszej wiosny
stroi kochanej gościniec miłosny?
Kto liście niepozorne splata w wieniec trwały
dla zasług przerozmaitych, dla wieczystej chwały?
Kto bogów zabezpiecza i godzi w wszechświecie –?
Potęga człowieczeństwa zaklęta w poecie.
WESOŁEK
Właśnie! niechaj ci służy ta potęga wzniosła,
chciej do poetyckiego użyć ją rzemiosła;
niechajże dzieło twoje ma romansu postać –
ów przypadek poznania, ową chęć, by zostać;
więzy coraz ciaśniejsze, już serce w niewodzie,
szczęście świeci, to gaśnie w zwątpieniu, w niezgodzie –
zachwyt, zachwyt bez granic! – potem ból i żałość –
ani się nie spostrzeżesz – już jest przygód całość.
O – takie nam wyczaruj, panie, widowisko!
Do zjawisk życia podejdź i sprawnie, i blisko!
Mało kto, żyjąc, z życia zdaje sobie sprawę;
gdziekolwiek je ułapisz, wszędzie jest ciekawe.
Stwórz obrazy jaskrawe, prostoty niewiele,
iskra prawdy wśród myłek niech błyszczy w twym dziele;
taki napój najlepszy – świat się nim odświeży.
Tedy się zbierze zacnej świetny kwiat młodzieży,
wpatrzy się w sztukę twoją jakby w objawienie,
melancholią upoi czułe swe sumienie;
każdy się z tym czy z owym zapozna i wzruszy,
I usłyszy wyraźnie, co mu grało w duszy.
O śmiech i łzy rzęsiste łatwo u tej rzeszy,
która uwielbia polot, ułudą się cieszy;
dojrzałemu dogodzić to duże trudności;
ten, co dojrzewa, zawsze pełen jest wdzięczności.
POETA
Więc wróć mi młode lata moje,
gdy duch się jeszcze w pąku krył,
a pieśni nieprzebrane roje
skrzyły jak złoty, gwiezdny pył;
świat we mgle tonął popielatej,
kwiat każdy wieścił nowy cud,
w dolinie rwałem w naręcz kwiaty;
nie miałem nic – wszystkiego w bród:
bo żądzę prawdy, rozkosz złud.
Wróć mi kipiący, młody war,
szczęścia bolesne niepokoje,
nienawiść i miłości czar,
o, wróć mi młode lata moje!
WESOŁEK
Przyjacielu! – młodości potrzebne ci wdzięki,
gdy się potyczka zdarzy wyogniona,
lub gdy najmilsze dziewczynki
na szyję twoją zarzucą ramiona,
kiedy podczas wyścigów lśni na mety krańcu
nagroda niezbyt łatwa zwycięskiego wianka,
lub kiedy po zawrotnym i gwałtownym tańcu
resztę nocy trza przepić do białego ranka.
Lecz waszym obowiązkiem, mężowie stateczni,
z odwagą, z wdziękiem w struny uderzyć znajome!
do wytkniętego celu zdążajcie bezpieczni,
chociażby przez pomyłki wielkie czy znikome;
nikt was za to nie zgani, a każdy pochwali.
Starość nas nie zdziecinnia, jak to się wydaje,
jeno nas dziećmi jeszcze małymi zastaje.
DYREKTOR
Dość już, dość już słów, zamętów –
przejść do czynów nam się godzi!
– oni pełni komplementów –
a mnie o pożytek chodzi!
Cóż pomogą nam nastroje?
na cóż się to wszystko przyda?
Kto poety przywdział zbroje,
niech poezji rozkaz wyda.
Wiecie, czego nam potrzeba:
trunek warzyć krzepki, mocny!
dzisiaj głodnym trzeba chleba –
dzień jutrzejszy bezowocny.
Trza skorzystać z sposobności,
zdecydować, chwycić z siłą –
potem droga się wymości,
rzecz potoczy się aż miło.
Wiecie – dziś na każdej scenie
eksperyment – głupio, serio –
rozkaz mody miejcie w cenie,
ruszyć całą maszynerią!
księżyc, słońce, niebo, chmury,
roje gwiazd! niech skrzą i mrużą!
wody, ognie, skały, góry.
zwierz i ptaki – byle dużo!
Oby nas scena pochopnie
kręgiem wszechstworzeń urzekła,
a wy nią spieszcie roztropnie
z nieba przez ziemię do piekła.Tragedii część pierwsza
PROLOG W NIEBIE
(Pan; Zastępy niebieskie; Archaniołowie: Rafał, Gabriel, Michał; Mefistofeles,)
RAFAŁ
W melodii bratnich sfer wszechświata
gra słońce pieśń wieczyście młodą,
torem znaczonym w skrach wylata
i drży jak burza nad pogodą.
Cud niepojęty darzy mocą,
zachwyt z serc naszych wypromienia:
dzieła rąk bożych tak się złocą
dziś – jak za pierwszych dni stworzenia.
GABRIEL
W przelocie wartkim niepojęcie
mknie świat – w urodzie niepoznanej –
i w przemian utajonym święcie
dzień z nocą splata na przemiany.
Pieni się morze w fal zalewie,
szturmem zdobywa skalny brzeg,
lądy i morza w burzy gniewie
gna w wieczną dal, sferyczny bieg.
MICHAŁ
Wichrzą się burze – naprzód – dalej
z morza na turnie – z turni w morza –
aż się wykuje z rąk kowali
łańcuch wiążący przestworza.
Żarzą się zgliszcza! – Z błyskawicy
wyrasta gromem ognia słup!
lecz Twoi, Panie, posłannicy
czczą cichy przelot Twoich stóp.
RAZEM
Cud niepojęty darzy mocą,
zachwyt z serc naszych wypromienia;
dzieła rąk bożych tak się złocą
dziś – jak za pierwszych dni stworzenia.
MEFISTOFELES
Panie, władnący dniem i mrokiem
raczyłeś zejść przed nieba próg –
patrzysz łaskawym na mnie okiem –
przeto tu staję w gronie Twoich sług.
Nie umiem splatać słów górnie i grzecznie
– niechże niebiańska szydzi ze mnie brać –
rozśmieszyłbym cię patosem bezsprzecznie,
gdybyś się, Panie, nie oduczył śmiać.
Gwiazdami, bezkresami włada myśl Twa boska;
nie znam się na tym; jedno wiem: człowiek się troska!
Ten mały bożek ziemi w życia błędnym kole
pcha swój ciężar w jednakim, upartym mozole;
rzekłeś: złudę światła mu dam, niechaj go krzepi.
– wierzaj, Panie, bez tego byłoby mu lepiej –
rozumem złudę nazwał, spaczył ten dar Boży –
w rezultacie jak zwierzę żyje, bodaj gorzej.
Wybacz, Panie łaskawy, lecz tak mi się zdaje –
podobien człowiek wielce do świerszcza, co wstaje
na wydłużonych nóżkach – skacze i rzępoli,
i brzęczy skargą zrzędną o tym, co go boli
– i więcej – ! – gdybyż w trawie siedział! – aleć oto
podnosi się – skok w górę! – nosem zarył w błoto!
PAN
Oskarżać jeno umiesz, nic więcej, Mefiście,
pełne niesnaski są twe słowa –
MEFISTOFELES
Rzeczywiście,
nie taję, Panie, bardzo źle ludziom na ziemi
i nierad ich uwodzę sztuczkami diablemi –
i tak się sami z dnia na dzień grążą w szarugę.
PAN
Znasz ty Fausta?
MEFISTOFELES
Doktora?
PAN
Tak! Mojego sługę!
MEFISTOFELES
Przedziwnie on Ci służy! Myślą nieodgadłą!
Nieczłowieczy jest jego napitek i jadło.
Rozterka gna go w otchłań, spokój ducha płoszy,
pożądań obłąkanych zalewa go fala,
z nieba pożąda skrzących gwiazd – z ziemi – rozkoszy,
w tej zamieszce od Ciebie czucia swe oddala;
jego serce znękane ciągłą wrzawą boju
zapomniało, co miłość i błękit spokoju.Tragedii część druga
AKT PIERWSZY
PROLOG
(Faust, Ariel, Chór Elfów. Urocza okolica. Faust leży na łące kwiecistej; znużony; pogrążony w śnie niespokojnym. Jutrznia. Pląsający krąg małych, nadobnych duchów.)
ARIEL
(śpiew przy akompaniamencie harf eolskich)
Wiosna wstaje z nocnych cieni
i kwiatami w koło sieje
wraz z soczystych ziół zieleni
wykwitają serc nadzieje.
Kręgu elfów uśmiechnięty,
lotne duchy – śpieszcie – śpieszcie –
czy kto grzeszny, czy kto święty,
jedną miarą miłość mierzcie.
Duchów powietrznych łaskawa gromado,
cierpiące serce rozpogódź pieśniami;
przewiej sciszeniem nad tą twarzą bladą,
wyrzut sumienia pogrzeb pod kwiatami
i ten lęk duszy przed złem i zagładą.
Wypełnijcie noc jego miłością po brzegi,
godziny gorzkie zmieńcie na słodkie noclegi;
niechaj strudzoną głowę na wezgłowiu złoży
pachnących kwiatów; – skropcie go zapomnień rosą,
aż zmarzłe wyprostuje członki – wiew zrozumie boży.
aż pieśni wasze z mroków na dzień go wyniosą –
na dzień jasny i rześki jak powietrze płucom;
niechaj go tchnienia wasze światłości przywrócą.
CHÓR
(no przemiany: pojedynczo, dwugłosem, społem)
Bezszelestną, wonną ciszą
na zielenie kwietnych łąk
i na mgły, co się kołyszą,
zmierzch się kładzie modry w krąg;
budzi szepty, ukojenia,
snem dziecięcym barwi tła,
cicho – sprawnie – od niechcenia –
złote drzwi przymyka dnia.
Noc się wądołami skrada,
przebudzone gwiazdy drżą,
możne światło, iskra blada –
w bliży – w dali – mżą i skrzą;
lśni jeziora toń ruchliwa,
szepty śle do gwiezdnych pól –
ciszy, szczęścia, snów przędziwa
przędzie księżyc, nocy król.
Chwila w chwilę się przemienia
mija szczęście, mija smęt –
wypręż ręce! – Wyzwolenia
zdrowie jutrzni niesie z pęt.
Góry budzą się w zaraniu
w jęku dygocących iw,
w fal srebrzystych kołysaniu
kłosi się uroda żniw.
Twe tęsknoty – tam – zza świata –
spełni światło gwiezdnych dróg,
senna omgła cię oplata,
sen twój mara – wiarą Bóg!
Wstań i głowę wznieś w wichurę,
która straszy śpiący tłum –
szlachetnego wznosi w górę
szybkich skrzydeł wielki szum.
(Potężne fanfary wieszczą wschód słońca.)
ARIEL
Słyszcie! Zamęt! – Warczy burza,
wypełniona godzin kruża,
nowy dzień się z mgieł wynurza!
Rozwierane skrzypią brony,
rydwan słońca wynaglony –
na step nieba! Wieczny ruch!
Hejnał trąb – krzyk zolbrzymiony!
Ślepną oczy! Głuchnie słuch!
W górę serca! Świt! Czuj duch!
Lecz wy, duchy nocy cichej,
w kwiatów skryjcie się kielichy,
niech was wonny cień osłania,
lotne duchy przedświtania.