- promocja
- W empik go
Faust - ebook
Faust - ebook
Nowe tłumaczenie całości Fausta (część I i II); łatwe w czytaniu, przez swobodny, naturalny, pozbawiony anachronizmów język. Układ i rodzaj rymów jest w przeważającej części tekstu taki sam, jak w oryginale. Tłumaczenie zostało opatrzone przypisami tam, gdzie są one konieczne dla zrozumienia treści lub kontekstu.
Faust to według określenia Goethego „bardzo poważny żart”. Opowiada o perypetiach uczonego, który – załamany niemożnością dojścia do pewnej i pełnej wiedzy – odwraca się od nauki i zawiera pakt z diabłem. Diabeł, mądry i cyniczny, umożliwia mu odzyskanie młodości, staje się jego nieodzownym towarzyszem i pomaga mu, stosując własne środki, osiągać kolejne cele. Osadzona w średniowieczu, może w czasach cesarza Karola IV, historia Fausta – częściowo pokazana realistycznie (uwiedzenie Gretchen), częściowo w konwencji fantastyczno-mitologicznej (przygody na cesarskim dworze, związek z Heleną) – dotyka takich kwestii, jak poznanie, prawda, wolność woli, miłość, zbrodnia i kara, odpowiedzialność za własne czyny, piękno, a nawet – głęboka ingerencja człowieka w przyrodę. Pozostaje przez to lekturą ponadczasową, i zawsze aktualną.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-959563-0-0 |
Rozmiar pliku: | 358 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z A K T U P I E R W S Z E G O
P A Ł A C C E S A R S K I
S A L A T R O N O W A
Rada państwa oczekująca Cesarza.
Trąbki.
Wychodzą dworzanie wszelkiego rodzaju, ubrani z wielkim przepychem.
Cesarz podchodzi do swego tronu, po swojej prawej stronie ma astrologa.
Cesarz:
Witam, panowie, wszystkich razem,
z bliższych i dalszych krajów moich.
Mędrzec tu przy mnie kornie stoi,
lecz – gdzież się zawieruszył błazen?
Junkier:
Nie wiem, z jakiego to powodu,
za tobą dążąc spadł ze schodów.
Zaraz też został stąd zabrany.
Martwy jest pewnie – lub pijany.
Drugi Junkier:
Lecz – czy to czary, czy to żarty?
Drugi tu zmierza! Tak uparty,
że choć halabardami w krzyż
pragną powstrzymać go twe warty,
on przemknął obok, niby mysz!
A strojny jest od stóp do głów
i miny stroi – że brak słów!
Mefistofeles przyklękając przy tronie:
Co się przyzywa, by to przekląć?
Co się przepędza – choć wyśnione?
Kogo nie wolno ci tu wezwać?
Co zawsze bierze się w obronę?
Co się oskarża i co łaje?
Co się przegania zbyt pochopnie?
Czemu się chętnie posłuch daje?
Co wstąpić chce na tronu stopnie?
Cesarz:
Ty nie dręcz mnie łamigłówkami!
One są tamtych panów sprawą!
Chyba, że znajdziesz rozwiązanie...
Dość! Potem zajmiesz mnie zabawą.
Teraz zaś miejsce zajmij z tyłu, za mym tronem,
które dla mego błazna było przeznaczone.
Mefistofeles wstępuje na stopnie tronu i staje po lewej stronie Cesarza.
Pomruk:
Ten nowy ktoś – to nowe zło;
przyszedł tu – jak? Skąd tu się wziął?
Poprzedni padł – od swoich zmór.
Jak beczka był – ten jest jak wiór.
Cesarz:
A więc witam was tutaj, memu sercu mili,
ciesząc się, żeście dzisiaj tak tłumnie przybyli.
Oto gwiazd konstelacje na niebie nam wróżą
szczęście, dobrobyt, pomyślność i sławę.
Po co narady nam więc, które nużą –
wtedy, gdy chcemy przy winie, zabawie
i w maskaradach kłopoty zapomnieć?
W dniach, gdy jesteśmy troskom umknąć radzi?
Ale cóż, zaczynajcie. Jeśli chodzi o mnie
daję zgodę, jeżeli trzeba o czymś radzić.
Kanclerz:
Ach, blask cnoty najwyższej, jak blask aureoli,
od dumnej winien bić głowy cesarza.
Bo brak tej cnoty bardziej, niż brak chleba boli,
a tylko cesarz może swój lud nią obdarzać.
To – sprawiedliwość. Lud jej pragnie, panie.
Zapewnić mu ją jest władcy zadaniem.
Panie! Dziś rozum – cóż duchowi po nim?
Po cóż dziś sercu dobroć, a ochoczość dłoni,
skoro gdzie spojrzeć – zło w państwie szaleje;
zło się lęgnie i pleni, źle się wszędzie dzieje.
Kto w dół, na Rzeszę, spojrzy z tego zamku – zaraz
ma wrażenie, że nagle w ciężkim śnie się znalazł,
gdzie go ułomność z wszystkich stron osacza,
i gdzie bezprawie prawo nam oznacza,
gdzie fałsz świat ciągle zmienia i wypacza.
Ten porywa kobietę, ów bydło lub konie,
niejeden nawet okrada ołtarze.
I chełpi się tym drwiąco, bo przecież na koniec,
i tak uchodzi słusznej karze.
Tych, którzy skarżyć chcą się, tłum się zebrał w hali,
sędzia się puszy na swym stolcu w dumie,
tymczasem niepokojów trzeba bać się fali,
bo dreszcz gniewu słusznego przechodzi po tłumie.
Dzisiaj ten bluźni bezkarnie i grzeszy,
kto na współwinnych opiera się rzeszy.
Niewinni sprawiedliwe przegrywają sprawy.
Niewinność od wyroku nie może dziś zbawić.
Tak świat sprawiedliwości niszczeje powoli.
Zanikają zasady i prawa godziwe.
Cóż dzisiaj w twych poddanych miłość cnót wyzwoli
i skłonność do czynienia tego, co uczciwe?
W końcu nawet człowieka szlachetnej natury
pochlebcy i sprzedajni ludzie popsuć mogą.
Nieuchronnie z przestępcą taki sędzia, który
karać słusznie nie może, pójdzie jedną drogą.
Chętnie bym w tym obrazie jasnych barw używał;
lecz niestety – ta czarna wizja jest prawdziwa.
Pauza.
I oto nieuchronne wnioski:
gdy grzeszą, cierpią miasta, zamki, wioski
i sam Majestat za rozbój się bierze.
Wódz wojsk:
Dziś jakby spełniał się zły omen.
Wszędzie mord, burdy i grabieże.
wojsko nie słucha żadnych komend.
Zamknięci w murach miast mieszczanie,
rycerze w swych warownych wieżach,
sprzysięgli się, że nie dostanie
od nich pomocy żadnej Rzesza.
Żołnierz najemny natarczywie
woła o żołd za swe usługi,
lecz by stąd odszedł niewątpliwie,
gdybyśmy mu spłacili długi.
Niech rozkaz będzie mu niemiły!
To jakbyś włożył w gniazdo os kij.
Że państwo niszczą różne siły,
to nie jest dla nich przedmiot troski.
Już Rzeszy pól stracone na nic.
Tamy rozbojom nikt nie stawi.
Królowie spoza naszych granic
nie chcą się mieszać w nasze sprawy.
Skarbnik:
Od państw, co pomoc ci przyrzekły,
pomocy nigdy nie dostaniesz.
A w twoich krajach, stąd odległych,
na kogo przeszło posiadanie?
Na nowe rody, co żądają
wciąż nowych praw, nienasycenie.
Ty zaś, im przywileje dając,
sam tracisz władzę w ich terenie.
I partiom także już nie w głowie
boje o twoje toczyć hasła.
Bo każdy myśli dziś o sobie,
dawna żarliwość w nich wygasła.
Gibellini, tak jak guelfowie,
szukają w twierdzach swych wytchnienia.
Nikt nie pomoże sąsiadowi.
W nikim sił ni przekonań nie ma.
Każdy chce się bogacić sam,
by płacić zaś – brak złota nam,
bowiem już pustą mamy kasę!
Marszałek:
I ja też wiele mam przykrości.
Wszak chcemy robić oszczędności!
Wydatki rosną zaś tymczasem
bez ograniczeń. To kucharzy
wcale nie martwi. Co dzień dziki,
sarny, zające, kury i indyki
dla potrzeb dworu twojego się smaży.
Na to wystarczą deputaty, renty...
Ale na koniec wina jest za mało!
Gdzie nam w piwnicach niegdyś nie zbywało
na beczkach mchem już obrośniętych.
Lecz do ostatniej kropli tych zapasów morze
osuszyli książęta, panowie, wielmoże.
Posiłek oto pod stół spadł,
oni sięgają zaś po kufle, dzbany,
i odkręcają wszystkich beczek krany –
kto więcej pije, ten jest większy chwat.
Do mnie przychodzą po odbiór pieniędzy:
Żyd mnie na pewno nie oszczędzi,
a ktoś na parę przyszłych lat
antycypacje dostał w szpony;
tak każdy mebel w zamku jest już zastawiony,
i przejedzony chleb dziś zbliża się do warg!
Cesarz po namyśle, do Mefistofelesa:
Powiedz ty, błaźnie, nie masz jakichś skarg?
Mefistofeles:
Ja? Skądże! Tutaj, gdzie jak złota zorza
błyszczy wspaniałość twoja i twych dworzan?
Nie... I ufności także nie zbraknie mej duszy,
gdzie Majestat niezłomnie wrogie siły kruszy.
Jakże nie mam mieć wiary, że troski wnet miną
tu, gdzie szlachetna wola świeci dobrym czynom?
Cóż może nam zaciemniać horyzont przyszłości,
gdy ją nam rozjaśniają gwiazdy tej wielkości?
Pomruk:
To szelma jest – lecz umie łgać.
Nam, sobie – jak się długo da.
Co za tym tkwi – nieobce nam.
A co to jest – jak zawsze, plan.
Mefistofeles:
Gdzież i komuż na świecie czegoś nie brakuje?
Tu tego, tam tamtego – lecz wam brak pieniędzy.
Z jastrychu ich się, cóż, nie wydobędzie,
lecz mądrość, gdzie ich szukać, trafnie odgaduje.
Trzeba górskich żył szukać, wkopać się pod mury,
by je znaleźć – w monetach i innej postaci.
Kto wykryć i wydobyć je zdoła, pytacie?
Siła ducha ludzkiego i ludzkiej natury!
Kanclerz:
O duchu i naturze nie mów chrześcijanom!
One sieją zwątpienie w bogobojnych duszach.
Już wielu ateistów na stosy skazano,
by takimi mowami wiary nie naruszać.
Nie do nas z tym! – od wieków już cesarza tron
wspiera się na rycerstwie i ludziach Kościoła,
którzy tu, by mu służyć, z kraju wszystkich stron
dążą i żadna zamieć wymieść ich nie zdoła.
Urzędy, które biorą, to jest ich zapłata...
Natura zaś jest grzechem! A duch to jest szatan!
Ich piekielnym pomiotem jest grzeszne zwątpienie,
które mąci motłochu zmysły i umysły;
z nich się biorą herezje, czary, odszczepienie,
one nad wsią i miastem jak groźba zawisły!
Zwalczać je trzeba! A ty bezczelną swą kpiną
do nas je tu przemycasz! To nie ujdzie płazem!
Brońcie się przed tym! One są grzechów przyczyną!
A wiedzcie: bliskim krewnym diabła bywa błazen.
Mefistofeles:
Tak właśnie myślą zawsze panowie uczeni!
Dla was nie ma wartości, co nie z waszych mennic!
Czego nie policzycie, temu nie dajecie wiary,
co nie przez was ważone – to nie ma ciężaru.
Bardzo dalekie wam jest, czego nie macacie,
braknie wam tego, czego w rękach nie trzymacie!
Cesarz:
Nasze troski nie znikły od twego kazania.
Zmęczony jestem nim, i tobą.
Dość mam biadoleń ciągłych, próżnego gadania.
Brak nam pieniędzy. Dobrze! Więc je zdobądź.
Mefistofeles:
Zdobędę, czego chcecie, i zdobędę więcej.
Choć przyjdzie mi to lekko, lecz lekkie wagę ma niemałą.
Już leży tam... lecz sztuką jest je dostać w ręce.
Któż wie, jak by do tego wziąć się należało?
Pomyślcie tylko: w czasach zawieruch najsroższych,
gdy ludziom od hord wrogich groziła zagłada,
jak ten i ów, choć w strachu, to, co miał najdroższe
w jakimś ukryciu sobie tylko znanym składał.
Tak było już za Rzymian... pomysł nie jest świeży...
i dalej tak, do wczoraj, ach, dziś tak się zdarza!
Wszystko to, zakopane, w ziemi cicho leży.
Ziemia zaś – i to, co w niej jest – to własność cesarza.
Skarbnik:
Jak na błazna to mówi całkiem nieźle. Brawo!
Tak jest! Do ziemi cesarz ma odwieczne prawo.
Kanclerz:
Szatan złotem was kusi i bierze was na lep.
Z prawem i pobożnością nie idzie to wcale!
Marszałek:
Niech da, co obiecuje, a nie chcę się droczyć,
i z drogi prawa mogę nieco w lewo zboczyć.
Wódz armii:
Błazen mądry; co komu potrzeba, przyrzeka.
Żołnierz, skąd żołd pochodzi, nigdy nie docieka.
Mefistofeles:
A jeśli nie dajecie wiary słowom moim,
pytajcie astrologa, który tutaj stoi.
To jemu przyszłość zdradza gwieździsty firmament.
No, mów, co obiecuje na niebie gwiazd zamęt?
Pomruk:
To szelmy są – znają się już.
Głupiec, fantasta – przy tronie tuż.
To dawno znana stara pieśń,
tak mędrzec trąbi, jak głupiec dmie!
Astrolog mówi, Mefistofeles dmie:
Słońce oznacza złoto wśród gwiazd nieba...
Merkur zwiastuje pieniądze i łaski.
Marsa, gdy skryty obawiać się trzeba.
Wenus zaś, jeśli w wieczór albo brzaskiem
w dół zerka, to was względami obdarzy.
Jupiter w niebie najpiękniej się jarzy.
Księżyc, choć jasny, ale też niestały.
zaś wielki Saturn, przez odległość mały
jest i nie bardzo nam na nim zależy.
Tak! Jeśli Słońce z Luną się sprzymierzy,
złoto ze srebrem – świat się w oczach zmieni!
Dostanie każdy to, co sobie ceni.
Zamki, kobiety, wino, stada koni –
wszystko, o czym marzycie, samo do was trafi!
Zdobędzie to wam człowiek szczególnie uczony,
który to umie, czego nikt z nas nie potrafi.
Cesarz:
Podwójnie słyszę jego objaśnienia,
lecz przekonania do nich nie mam.
Pomruk:
Cóż ma być wart – ten nędzny żart.
Bezbożne to – alchemia, zło!
Nadzieję w nas – wzniecił nie raz.
Gdy z oczu zszedł – zagasła wnet.
Mefistofeles:
Zadziwieni stoją wokół,
boczą się na ziemi dary;
ten przeżegnał się na boku,
ów posądza mnie o czary.
Cóż znaczy mi, że jeden drwi,
drugi wiary nie daje,
gdy mu podeszwa buta drży
i krok niepewny się staje.
Oto czujecie tajemną moc
wiecznie rządzącej Natury.
Z najgłębszych sfer, gdzie wieczna noc
prąd życia pnie się do góry.
Gdzie lęk was przygnie niczym garb,
i ciarki w członkach czujecie,
tam zakopany leży skarb!
Szukajcie tam, a znajdziecie!
Pomruk:
Mnie jak ołów stopę gniecie!
Mnie przechodzi dreszcz po grzbiecie!
Mnie drętwieją dłonie całe!
Ja mam ramię zesztywniałe!
Czy to znak, że tuż pod nami
są komory ze skarbami?
Cesarz:
Już mi nie umkniesz! Chęcią czynu płonę!
Pokaż skarb, którymś łudzić nas się tu odważył!
Powiedź nas do podziemnych pełnych, korytarzy!
Oto tu składam miecz, berło, koronę.
Niech moja własna dłoń i ramię
dokończy dzieła – jeśli on nie kłamie.
Jeśli zaś kłamie – nie będzie mu to wybaczone!
Mefistofeles:
Drogę tam znajdę. Nie zdołam jedynie
rzec wam, jak pełne są tam bogactw skrzynie.
Dzban znalazł w bruździe chłop, co ziemię orze.
Otwiera, myśląc: "saletra, daj Boże!",
a wtem widzi – z radością i w nabożnym lęku –
że garść złotych monet trzyma w nędznym ręku.
Jakich piwnic rozsadzić musiałby sklepienia,
jakich tajnych przejść, szczelin szukać, co się wdarły
w bliskie sąsiedztwo państwa cieni i umarłych,
ten, kto pragnie zawładnąć skarbami podziemia!
Niechaj do lochów zejdzie starych,
i niech w nich szuka, a dostrzeże
ze złota misy i talerze,
z rubinów kufle i puchary.
I stare, ciężkie wino też mu w kielich spłynie,
gdyby mu się wznieść toast naraz zamarzyło.
Lecz – drewno beczek z trunkiem dawno już przegniło,
więc mu sam kamień wina służy za naczynie!
Także esencje win szlachetnych, wierzcie,
nie tylko złoto i cenne kamienie,
otula groza nocy, jej złowieszcze cienie...
Mądry szuka tam, bo wie, że je znajdzie wreszcie.
Światło dnia w figiel to zręcznie przemienia,
co w mroku wzbudza dreszcze przerażenia.
Cesarz:
Tobie zostawiam dreszcze i ciemności!
Ja się do mroków bynajmniej nie garnę.
By wartość poznać, potrzeba jasności;
wszak wszystkie koty wśród nocy są czarne.
Pociągnij pług swój i na światło dzienne
dobądź spod ziemi to, co drogocenne!
Mefistofeles:
Sam kop! Sam pochyl się z łopatą!
Wielkim się staniesz od chłopskiej roboty,
gdy się spod ziemi wyrwie dziwne stado,
co cię wzbogaci – stado cieląt złotych!
Wtedy kochanka twoja błyśnie jaśniej
urodą, cała w brylantach i perłach,
które jej piękność pomnożą tak właśnie,
jak czar bijący z cesarskiego berła.
Cesarz:
Ach, prędko! Niecierpliwość moje serce szarpie!
Astrolog:
Pozwól, niech barwnych zabaw szereg przejdzie najpierw,
bo nie wiedzie do celu myśli roztargnienie.
Potrzebne nam są wiara, pokora, skupienie.
To, co głęboko skryte, ten tylko dostanie,
czyj duch wzwyż pnie się... Żądzę powściągnij więc, panie!
Kto chce dobra – niech wolę wpierw do niego nagnie,
kto chce wina – dojrzałe grona niech wpierw zbierze,
niech ukoi swe zmysły, kto radości pragnie,
Kto nadzieję na cud ma – niech się krzepi w wierze!
Cesarz:
Dobrze więc, że za dni niewiele
post już się zacznie przez Popielec.
Czas niech zaś skróci nam zabawa;
tym huczniej bawmy się w karnawał!
Trąby. Exeunt.
Mefistofeles:
Tego, jak szczęście wiąże się z zasługą,
głupcy nie pojmą jeszcze bardzo długo.
Choćby filozoficzny kamień im się dało,
w ich rękach stanie się zwyczajną skałą.