Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2 - ebook

Wystrzelona przypadkiem rakieta krąży po orbicie okołoziemskiej i wkrótce spadnie na Warszawę. Kto wygra wyścig z czasem? Trójka czternastolatków, naukowcy z Instytutu Badań Nadzwyczajnych czy... Mała Armia?

Rzeczywistość warszawskiego gimnazjum, szalone akcje i wynalazki, odjechany humor i szczypta powagi - to przepis na książkę, którą pokochali młodzi czytelnicy.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61187-37-0
Rozmiar pliku: 987 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2. Mission: Possible

— Tym razem może się uda. — Osobą stojącą za mikrofonami był premier. Technik kończył wpinanie mu w klapę marynarki dodatkowego małego mikrofonu. — Dziękuję. — Premier odchrząknął i nim wypowiedział jedno słowo, połączenie z salą konferencyjną zostało przerwane. Pojawiły się mrówki i szumy. Po chwili obraz powrócił, ale niewyraźny, czarno-biały i bez dźwięku. Trwało kilka sekund, nim na ekranie pojawiła się inna sala sejmowa.

— Przepraszamy państwa bardzo — powiedział reporter. — Drugie podejście również było nieudane. Wrócimy do tematu, gdy usuniemy usterki. A teraz porozmawiamy z kolejnym politykiem, panią Andżeliką Osmozą. Jak pani skomentuje wydarzenia ostatnich godzin przed straszliwą katastrofą?

Kamera przesunęła się i w kadrze pojawiła się polityczka.

— Witam państwa. — Uśmiechnęła się sztucznie. — Jak państwo przed chwilą widzieli, premier nie potrafi nawet przeprowadzić konferencji prasowej. To samo wydarzyło się w zeszłym tygodniu, a przecież obsługa mikrofonu jest znacznie prostsza niż rozwiązanie problemu rakiety.

— To akurat były problemy techniczne na łączach — wyjaśnił reporter.

— Jeżeli komuś problemy techniczne przydarzają się z taką częstotliwością jak naszemu rządowi, to ja nie widzę tu przyszłości. Dziś przecież drugi raz premier nie potrafił przemówić do narodu. Sama wzięłam rakietowe sprawy w ręce. W swoje ręce. Prowadzę zakrojone na szeroką skalę rozmowy z politykami. Doskonale rozumiem, jak poważnym zagrożeniem jest nieudolna polityka rządu w sprawie Orbitalnego Spisku.

— Ale w czym pomogą rozmowy z politykami? — zapytał reporter. — Nie potrzebujemy nowej ustawy, tylko zniszczenia rakiety.

— W sytuacji takiej jak dzisiejsza każdy przejaw patriotycznej troski o Polskę jest kwestią najwyższej rangi — oświadczyła z kamienną twarzą Andżelika Osmoza. — Dlatego dzięki moim staraniom wczoraj została powołana speckomisja do spraw wyjaśnienia afery rakietowej. Zamierzam też założyć własną partię polityczną. Będzie nosiła nazwę PPP – Partia Prawdziwych Patriotów. Wspólnie uczynimy Polskę lepszym miejscem do życia. Lepszym i bezpieczniejszym. Od poniedziałku rozpoczynamy proces tworzenia PPP.

— PPP — mruknął Net. — Pianiści Przeciw Puzonistom.

— A jaki to ma związek z rakietą? — nalegał reporter. — Ona spadnie dziś.

— To oczywiście wina rządu. Gdyby to zależało ode mnie, spadłaby w przyszłym tygodniu, albo… nie spadłaby w ogóle. Ale niestety, wbrew woli narodu, rządzi rząd, więc rakieta, wbrew woli narodu, spadnie dziś. Staram się robić, co mogę. Trwają konsultacje międzyklubowe. Biorę w nich czynny udział. Na siedemnastą zwołałam konferencję prasową.

— Czy konferencja pomoże w zniszczeniu rakiety?

— Już powiedziałam, że staram się robić, co mogę, żeby nastąpiło ogólne polepszenie. Teraz, dziś, jest ostatnia szansa dla Polski. Ostatnia szansa nazywa się PPP.

— Polepszenie Poprzez Przemielenie — skomentował Net.

— Z Sejmu mówił do państwa Zbysław Rembieliński. Oddaję głos do studia.

Obraz przeskoczył na wyszczerzoną w uśmiechu twarz prezentera.

— Dziękujemy, Zbyszku — powiedział, nie przestając się szczerzyć. — Oglądają państwo „Niusy czy Niuanse”. W studiu witamy kolejnego eksperta. Profesor Popliński zajmuje się… — przysunął kartkę bliżej i przestał się szczerzyć — szeroko pojętymi problemami migracji dzikiego ptactwa na terenach Europy Środkowo-Wschodniej. Hm… Pierwsze pytanie… — spojrzał ponownie na kartkę, a potem błagalnie gdzieś w bok. — Pierwsze pytanie będzie dotyczyło drozda…

Tym razem nie wytrzymał Net i wyłączył telewizor.

— Nie możemy sprawdzić wszystkiego w internecie? — zapytał i wklepał adres pierwszego lepszego serwisu. — Proszę bardzo. Tu macie wszystko, bez tego politycznego bełkotu.

— Autobusy podmiejskie nie jeżdżą — przeczytał Felix. — Część linii miejskich też zawieszona. Jak w święta. Jest tu jeszcze coś znacznie mniej fajnego. Zerknijmy.

Net kliknął link „Skutki uderzenia mogą być znacznie groźniejsze”. Przyjaciele w milczeniu przeczytali krótki artykuł niezależnego eksperta. Twierdził on, że spadająca pod ostrym kątem rakieta może stanowić większe zagrożenie niż upadająca niemal pionowo z góry, jak to zakładały wcześniejsze symulacje. To miało diametralnie zmieniać sytuację.

— Fakt — przyznał Felix. — Rakieta będzie spadać płasko, jak lądujący samolot, a wtedy prawie na pewno trafi w jakieś zabudowania. Z lotu ptaka Warszawa wygląda jak park z luźno rozrzuconymi budynkami, ale jak spojrzeć z wysokiego piętra, widać same dachy.

— Dlaczego nie mówią o tym w telewizji? — zapytała Nika. — Żeby nie wywoływać paniki?

— „Niusy czy Niuanse” starają się wywołać jak największą panikę. Może inne autorytety nie chcą przyznać temu facetowi racji? Tak czy inaczej, on ma słuszność. Sytuacja jest gorsza, niż wydawało się dotychczas. Jeśli rakieta spadnie na Warszawę, prawie na pewno uderzy w jakiś budynek, może nawet w kilka.

Przyjaciele popatrzyli na siebie. Zanim ktokolwiek cokolwiek powiedział, odezwał się Manfred:

— Jeśli to was w ogóle interesuje, mam wyniki pracy Amaisa.

— Dawaj! — wykrzyknął Net.

— Co dawaj? To rozkodowany algorytm, jakim posługują się kolcoboty. Również ten, który siedzi na rakiecie. Razem z tym dostaliśmy generator kluczy do kodów. Ale raczej tego nie zrozumiecie, bo to ciąg poleceń.

— Możesz jaśniej, tak dla humanistki? — poprosiła Nika.

— Hm… Rozkodowanie może nie wystarczyć. W każdej transmisji z orbity mamy zapewne kilka tysięcy komend zapisanych w sekwencjach zrozumiałych dla konkretnych maszyn.

— A jeszcze jaśniej?

— To tak, jakbyś czytała instrukcję obsługi bez obrazków. Włóż trzpień „A” w otwór „B” i przekręć trzy razy w kierunku wskazanym strzałką. Następnie przesuń dźwignię „C” o dwie pozycje.

— Żeby zrozumieć, o co chodzi, potrzebna jest maszyna, dla której są przeznaczone te polecenia — podsumował Felix. — Musimy mieć kolcobota i na nim testować polecenia.

— Jeden ci nawiał — zauważył Net. — Chcesz łapać następnego?

— Nie jesteśmy superbohaterami — powiedziała Nika. — To zadanie dla specjalistów.

Felix westchnął.

— To jest moment, w którym trzeba zadzwonić do taty i wszystko opowiedzieć — zgodził się.

— Trochę trudno się tam dobić dzisiaj — przypomniał Net.

— Podamy numer z identyfikatora. — Felix wyjął telefon i wybrał numer centrali Instytutu.

— Instytut Badań Nadzwyczajnych, inteligentna sekretarka numer jedenaście. W czym mogę pomóc?

Zamiast odpowiedzieć, Felix wklepał numer z identyfikatora.

— Kod poprawny. Z kim połączyć?

— Z Piotrem Polonem.

Tata odebrał po kilku sygnałach.

— Polon, słucham.

— Cześć tato. Trudno się dodzwonić do Instytutu.

— Musieliśmy ograniczyć dostęp, bo telefony się urywały. Dzwonili ludzie i zadawali mnóstwo pytań. Mamy tu sporo pracy. Co się stało?

— Tato. Musimy porozmawiać.

— Czy to nie może zaczekać do jutra? Mamy tutaj bardzo poważny problem.

— Jutro sprawa będzie nieaktualna.

— Powiedz w skrócie, o co chodzi.

— W skrócie to się nie da. To trochę… — Felix szukał odpowiednich słów — trochę skomplikowana historia.

— Felix, ja naprawdę… — Tata przerwał i chwilę z kimś rozmawiał. — Muszę kończyć. Do tego wszystkiego mamy jeszcze kontrolę. Jutro pogadamy. Cześć!

Felix spojrzał na wyświetlacz, żeby się upewnić, że tata rzeczywiście się rozłączył.

— Kontrola? — zdziwiła się Nika. — Akurat w takim czasie? To jakby w płonącym domu przeprowadzać śledztwo w sprawie pożaru. Nie mogą zaczekać do jutra?

— Hm… — Felix schował telefon do kieszeni. — Pewne jest tylko to, że musimy sobie radzić sami. Pomyślmy. Kolcobot nadaje sygnał z satelity, znaczy z rakiety. Oczywiście to może być inny rodzaj kolcobota, ale spróbujmy założyć, że to taki sam jak te, które widziałem niedaleko domu Gilberta. Brakuje mu tylko osłon na środku, więc ma kształt dętki… torusa, znaczy się. Może wykorzystywać powierzchnię rakiety jako antenę, ale niekoniecznie. Hm… Nie znam się za dobrze na antenach, właściwie to prawie wcale się nie znam, ale telefony satelitarne mają małe anteny. Pytanie tylko, czy kolcoboty z Ziemi mogą wydawać polecenia temu na orbicie…

— A co, jeżeli twoje założenie, że to taki sam kolcobot, jest błędne?

— To jedyne założenie, jakie mi przychodzi do głowy. Musimy zdobyć kolcobota.

— Jak chcesz go zachęcić do poddania się demontażowi? — zapytał Net.

— Mam na myśli rozwiązanie siłowe. Konkretnie – polowanie.

— Że what? — Net uniósł brwi.

— Zapolujemy na kolcobota. Rozbierzemy go na kawałki i wykorzystamy jego nadajniki i antenę.

— Ale ty to mówisz poważnie?

— Alternatywą jest siedzenie tutaj i czekanie, gdzie spadnie rakieta. Mamy jakieś osiem godzin. Ryzykujemy zepsutą niedzielą.

— No i zgonem, jakbyś zapomniał. Taki drobiazg. Kolcobot to spore bydlę. Szybkie, mordercze i bezlitosne.

— Dlatego weźmiemy Golema Golema i parę przydatnych przedmiotów.

— Kajak kajak dla Kolumba…

— Jak chcesz się tam dostać? — zapytała Nika.

— Mam pewien pomysł.

* * *

— To się źle skończy — powtórzył chyba po raz piąty Net, gdy Felix po cichu wkładał kolejną partię sprzętu do bagażnika stojącego w garażu Land Rovera.

— Tym razem wyjątkowo się z nim zgadzam — dodała Nika. — Rozwalimy się na pierwszej latarni.

— „Necropolitan” będzie miał materiał na okładkę — sarkał dalej Net. — A ciebie dadzą na rozkładówkę. Zostaniesz trupem miesiąca.

— Za wcześnie powiedziałam, że się z tobą zgadzam…

— Jeżeli macie lepszy pomysł, chętnie wysłucham. — Felix nie przerywał ładowania. — Golem Golem, pojedziesz w bagażniku. Sorry, ale na fotelu pasażera wyglądałbyś mocno podejrzanie. Nawet przez przyciemniane szyby.

— Nie potrafię się obrazić — odparł robot. Posłusznie wcisnął się do bagażnika i skulił, jak tylko mógł. Tył Land Rovera usiadł o kilka centymetrów.

— Dwieście kilo? — zapytał Net. — A kolcobot ile? Pięćdziesiąt?

— Między pięćdziesiąt a osiemdziesiąt.

— Ciuteczna pociecha.

— Sześćdziesiąt trzy kilogramy — sprecyzował z bagażnika Golem Golem. — Wiem, bo przekładałem go na drugi bok.

Felix wrzucił ostatnią torbę i wskazał przyjaciołom otwarte drzwi. Nika niechętnie wsiadła. Net uśmiechnął się szeroko, obszedł samochód i usiadł z przodu.

— Jak ginąć, to z dobrym widokiem — powiedział.

Felix usiadł na miejscu kierowcy.

— Prowadziłeś już kiedyś? — zapytała Nika.

— Tata dał mi się przejechać kilka razy na pustym placu. Myślę, że teraz pójdzie lepiej.

— Jak to lepiej? — zaniepokoił się Net. — A co wtedy poszło nie tak?

— Załóżmy, że nie chcesz wiedzieć. — Felix uśmiechnął się pod nosem. — Poza tym, teraz jest automatyczna skrzynia biegów.

Na szczęście był już prawie wzrostu ojca, więc nie musiał niczego przestawiać. Rozejrzał się po konsoli usianej przełącznikami, pokrętłami i wskaźnikami, przypominającymi raczej wyposażenie
kabiny małego samolotu niż samochodu. Stwierdził, że przyrządy pogrupowano według przeznaczenia, więc najprawdopodobniej da sobie radę. Zaczął od przekręcenia kluczyka na pozycję włączającą silnik elektryczny. Zaszumiała sprężarka i tył samochodu wypoziomował się, niwelując ciężar robota. Centralny zamek zamknął drzwi, włączyła się dyskretna wentylacja.

Felix otworzył pilotem wrota garażu i bramę, po czym wolno, jak w szkole jazdy, wycofał na ulicę. Nie zawadził o nic, co było pierwszym sukcesem. Net uczepił się uchwytów, wpatrując się w przyjaciela z niedowierzaniem. Co chwilę sprawdzał, czy pas bezpieczeństwa jest dokładnie naciągnięty. Nika tkwiła sztywno za nimi na środkowym fotelu.

Felix pilotem zamknął garaż i bramę, wrzucił bieg i wolno ruszył, omijając przesadnie szerokim łukiem zaparkowany na ulicy samochód. Reflektory wyławiały ze śnieżycy setki białych płatków. W tempie spacerującego żółwia przejechali Serdeczną i wyjechali na szerszą ulicę. Była pusta, nie jeździły nawet tramwaje. Miasto zamierało, jak w wieczór wigilijny. Warszawiacy nie uciekli, ale w tym trudnym dniu chcieli być z bliskimi. Niemal we wszystkich oknach paliły się światła. W radiu spiker powtarzał oficjalny komunikat władz, dotyczący zachowania się w sytuacji tego rodzaju zagrożenia. Przed wieczorem należało zakręcić zawór gazu, wyłączyć zbędne urządzenia elektryczne, ale zostawić włączone radio i nie podchodzić do okien. Było mało prawdopodobne, aby ludzie zastosowali się do tego ostatniego zalecenia.

— Tylko jedź wolno — poprosił Net. — Wali snołem, jakby na górze ktoś zasnął z łokciem na przycisku „Turbo”.

Felix i tak nie miał zamiaru przyspieszać. Próbował wyczuć Land Rovera. Przez pierwsze parę kilometrów minęli ledwie kilka samochodów i jeden autobus. Szczęście opuściło ich kawałek za rondem „Babka”. W zatoczce autobusowej stała policyjna Skoda.

— Policja… — jęknął Net. — Uśmiechaj się i udawaj, że masz wąsy.

Felix mocniej ścisnął kierownicę, ale nic mądrego nie mógł zrobić. Opierający się o maskę policjant stał z założonymi rękami. Niestety, gdy Land Rover zbliżył się na pięćdziesiąt metrów, policjant wyszedł dwa kroki w kierunku jezdni i machnął lizakiem.

— No i skończyło się landroverowanie. — Net ukrył twarz w dłoniach. — A chciałem być kiedyś wielkim informatykiem… Zgnijemy w więzieniu. Zawsze się tak kończy, jak jedziesz zgodnie z przepisami. Oni myślą, że masz coś na sumieniu.

— Niestety… dobrze myślą. — Felix zjechał do zatoczki i wyłączył silnik. — Sam chciałeś, żebym jechał wolno.

— Ale nikt ci nie kazał mnie słuchać.

Felix nic nie odpowiedział. Opuścił szybę. Policjant podszedł wolnym krokiem, zasalutował i przedstawił się. Felix rozpoznał go od razu. Ten sam policjant zatrzymał ich pierwszego stycznia, gdy wracali z tatą z nieszczęsnej imprezy sylwestrowej u Gilberta. Teraz jednak policjant miał na nosie duże okulary. Były chyba za słabe, bo mrużył oczy, by cokolwiek dojrzeć.

— Prawo jazdy i dokumenty wozu poproszę — powiedział.

— Em… — Felix rozłożył ręce. — Nie mam.

Policjant pokiwał głową.

— Tak myślałem. Proszę ze mną.

Rozpięli pasy i wysiedli. Felix, tknięty przeczuciem, wyjął kluczyk ze stacyjki w przedostatniej pozycji, czyli zostawiając aktywny silnik elektryczny. Podeszli do stojącego dwadzieścia metrów za nimi radiowozu, w którym spał drugi policjant. Pierwszy, ten, który ich zatrzymał, sięgnął do radia i zameldował:

— Zatrzymałem samochód z trójką dzieciaków. Numer rejestracyjny… — zmrużył się tak, że jego oczy zamieniły się w pomarszczone szczelinki — nieczytelny. Zaraz to sprawdzę… Czy zgłaszano kradzież… dużego ciemnego samochodu? Marka…

— Jeep Grand Cherokee — podsunął usłużnie Net.

— Jeep Grand Cherokee — powtórzył policjant.

— Ciemnooliwkowy.

— Ciemnooliwkowy.

— Numer rejestracyjny ABC… — Net rozkręcał się.

— ABC… Alojzy, Bożydar, Częstobor.

— Tysiąc dwieście trzydzieści cztery.

— Jeden, dwa, trzy, cztery. Dobrze, czekam.

Felix pomyślał, że gdyby naprawdę byli złodziejami samochodów, to mogliby po prostu odbiec i ani ten śpiący, ani ten krótkowzroczny stróż prawa by im w tym nie przeszkodzili. Nerwowo bawił się pilotem alarmu, czekając na to, co nastąpi. Uwagę jego przykuł pewien drobny szczegół – jak na zwykły alarm na pilocie było zdecydowanie za dużo przycisków. Sam pilot też był ze dwa razy większy niż standardowy. Felix zerknął dyskretnie. Płaskie obrotowe kółko, a pod spodem zielony i szerszy czerwony przycisk przypominały pedał gazu i hamulca. Brakowało sprzęgła, bo od jakiegoś czasu Land Rover miał automatyczną skrzynię biegów. Były też dwa przyciski mogące udawać sterowanie skrzynią biegów oraz mały wyświetlacz. Chłopak spojrzał na policjanta, wciąż konferującego przez radio, potem na samochód i przekręcił lekko kółko na pilocie. Przednie koła Land Rovera skręciły się! Wcisnął minimalnie zielony guzik – Land Rover wolno ruszył. Dzięki silnikowi elektrycznemu odbyło się to w kompletnej ciszy. Na szczęście trzypasmowa ulica była pusta, bo kierowanie samochodem za pomocą pilota było wielce nieprecyzyjne. Felix przyspieszył i skręcił w pierwszą przecznicę. Gdy tylko samochód znikł mu z oczu, wcisnął czerwony przycisk hamulca. Mimo to dobiegło go stłumione odległością metaliczne uderzenie. Zacisnął zęby, ale nic nie mógł już poradzić. Dopiero teraz zauważył, że Net i Nika przypatrują mu się ze zdziwieniem.

— I’ll explain it later — powiedział.

— Nie ma takiego numeru? — rzucił do radia policjant. — Dobrze, spiszę z bliska. — Odwrócił się w kierunku zatoczki i zamarł. — Co jest?!

— Kazał nam pan wysiąść — wyjaśnił Net, robiąc oczy kota ze Shreka — ale kierowcy nie kazał pan czekać. Teraz będziemy musieli jechać tramwajem.

— Przecież on był kierowcą! — Policjant ze złością wskazał Felixa.

— To był angielski samochód — łgał dalej Net. — Kierowca siedział po prawej stronie. Nie widział go pan? Mój kolega, Łukasz — wskazał Felixa — tylko siedział obok niego. Po lewej stronie.

Policjant sapnął i zamyślił się.

— Myślę, że lepiej będzie — powiedział po chwili — jak już sobie pójdziecie.

Net tak się wczuł w rolę, że chciał prowadzić tę ryzykowną konwersację dalej. I zrobiłby to, gdyby Nika nie ścisnęła jego dłoni i z najnieszczerszym uśmiechem, na jaki było ją stać, nie odciągnęła go na chodnik. Następne trzysta metrów przyjaciele pokonali miarowym krokiem i w absolutnym milczeniu.

— Teraz nie masz pretensji, że naściemniałem? — zapytał wreszcie Net.

— Myślę nad tym — odwarknęła Nika. — Cała ta sytuacja jest nienormalna.

— Wiem — przyznał Felix. — Ale nie mam innego pomysłu.

— Ja też nie. Również dlatego jestem zła.

Dotarli do Land Rovera opartego przednim zderzakiem o kontener na śmieci. Wyglądało na to, że ani samochód, ani kontener nie ucierpiały na tym spotkaniu. Przyjaciele otrzepali się ze śniegu i wsiedli. Felix z mniejszą pewnością siebie ruszył w dalszą drogę, tym razem wybierając boczne uliczki. Jechało się nimi trudniej, ale przynajmniej nie spotkali więcej policji. Dopiero koło alei Wilanowskiej musieli wrócić na główne ulice. Było jednak pusto. Za to śnieg padał coraz intensywniej.

— Wieczorem, do kompletu z leżaczkiem, będzie konieczny parasol plażowy — odezwał się Net. — Daleko jeszcze?

— Ze cztery, pięć kilometrów — odparł Felix. — Okolica opuszczonej hali jest poza terenem poszukiwań. Zresztą, już nie ma terenu poszukiwań, bo miejsce startu rakiety zostało odkryte. Może nikt nie będzie się szwendał po lesie.

— Ale nie musimy się tam zbliżać na zero kilometrów? — upewnił się Net.

— Nie aż tak.

— Jaki masz plan? — Nika naciągnęła pas i oparła się o fotele pierwszego rzędu.

— Kolcoboty patrolują teren wokoło. Złapiemy jednego, wyłączymy i oddalimy się na bezpieczną odległość.

— Złapiemy, mówisz… — Net pokiwał głową. — A jak go wyłączymy?

— Impulsatorem. Takim samym, jakiego użyliśmy po wyjściu z Podwarszawy. Potem go rozkręcimy na części pierwsze, odłączymy silniki, elementy obronne i użyjemy nadajnika.

Net pokiwał głową ze zrozumieniem, ale zupełnie bez entuzjazmu.

— Ten samochód jest pewnie drogi, co? — zapytał niewinnym głosem. — Podczas akcji ktoś powinien zostać i pilnować go.

— Spokojnie — odparł Felix. — Pójdę tylko z Golemem Golemem.

— Powinniśmy iść wszyscy — powiedziała Nika. — Jesteśmy
superpaczką.

— To zajęcie dla jednego człowieka i robota. Będziecie mi pomagać z samochodu. On ma kilka przydatnych urządzeń…

Zjechali z głównej ulicy w węższą, którą jeździł autobus do Gilberta. Mniej więcej kilometr przed domem państwa Kurtaczów, kawałek za przystankiem, Felix skręcił i wjechał w ledwo widoczną drogę gruntową, teraz zasypaną grubą warstwą śniegu. Zatrzęsło, ale samochód poradził sobie z wybojami. Zatrzymali się kawałek dalej, skryci za zaśnieżoną kępą krzaków. Wysiedli i od razu wzdrygnęli się z zimna. Tutaj, między drzewami, wiatr mniej dawał się we znaki, ale i tak wilgotny chłód wciskał się każdą szczeliną ubrań, a śnieg za kołnierze.

— Prawie lawina. — Net popatrzył w górę, ale sprawców całego zła, sinych chmur, nie było widać zza padającego śniegu. — Lepiej, jakby już było z minus dziesięć, a nie takie wilgotne niewiadomoile. Organizm katarzy się i zasmarkuje z tej dezorientacji.

Felix odczepił jeszcze pilot od kluczyka i schował do kieszeni kurtki, a kluczyk zostawił w stacyjce. Obszedł samochód i otworzył drzwi bagażnika.

— Możesz wyjść — powiedział do Golema Golema. Otworzył skrzynię i wyciągnął kilka przedmiotów. Upchnął je w plecaku.

Robot wyszedł z bagażnika i wyprostował się.

— Będziemy polować? — zapytał.

— Tak, zapolujemy na kolcobota. Wytłumaczę ci po drodze. W teorii wygląda to prosto…

— Słuchałem waszej rozmowy i większość rozumiem.

Felix spojrzał na swojego robota i po raz kolejny poczuł, jak mało go zna.

— Zaczekasz sto metrów wcześniej — powiedział. — Kolcoboty mogą mieć detektory metalu albo jakiekolwiek inne sensory, które cię wykryją. Ja pójdę do jednej z ich tras i zastawię pułapkę. Gdy złapie się w nią kolcobot, wyłączę go impulsatorem. Na mój sygnał przybiegniesz i zabierzesz go do samochodu. Będziemy musieli się spieszyć. Nie wiem, jak długo kolcobot pozostanie niezdolny do ruchu. Przyniesiemy go tu i rozmontujemy, najszybciej jak się da.

— Rozumiem ten plan.

Felix popatrzył na niego badawczo.

— Czy ty się nie boisz?

— Chodzi o obawę przed dezintegracją? Przed ostatecznym wyłączeniem? Nie chcę tego.

— Ryzyko naszej akcji jest niewiadomą. Nie chcesz zrobić back--upu? Jeśli ulegniesz poważnemu uszkodzeniu, dzięki kopii zapasowej będę mógł cię odtworzyć, zbudować od nowa. Możemy zrobić back-up nawet teraz.

— Chcę być jeden, jedyny i w jednym kawałku. Nie chcę własnej kopii. Chyba że wydasz inne polecenie.

Felix popatrzył w optyczne studnie obiektywów Golema Golema i jak zwykle niczego nie potrafił z nich wyczytać. Stalowy android pochylał się nad swoim twórcą, kryjąc we wnętrzu coś więcej niż tylko mechaniczno-elektryczną wierność. O wiele więcej.

— Niech to będzie twoja decyzja. — Felix skinął głową.

— Dziękuję.

Chłopak zatrzasnął bagażnik, narzucił plecak i wrócił do przytupujących przed maską Land Rovera przyjaciół. Netowi wręczył
walkie-talkie.

— O ile pamiętam, najbliższe ślady kolcobotów widziałem jakieś czterysta metrów stąd — powiedział.

— Blisko — zauważył Net.

— Z jakiegoś powodu nie oddalają się od swojej bazy. Wyjątkiem był dom Gilberta, ale wtedy miały powód. Ten, którego znalazłem poprzednio, po ucieczce od razu wrócił tu. Zerknijcie, pokażę wam, co musicie robić. — Wsunęli głowy do samochodu, a Felix przełączył kilka pstryczków pod ekranem na centralnej konsoli. — Wykrywacz ruchu. Nie wiem, jak sobie poradzi w lesie. — Zielony ekran zapełnił się kropkami drzew, które jednak zaraz zbladły. Na dole przesuwała się jasna chmurka – samochód na drodze, którą tu przyjechali. Felix wskazał czarne pokrętło. — Tym regulujecie zasięg. Maksimum to jakieś siedemset metrów, ale wtedy spada dokładność.

— Nie prościej by było, gdybyś użył swojego, przenośnego? — zapytał Net.

— Prościej, ale on pinga, a chcę zminimalizować ryzyko wykrycia mnie. Dlatego przestawię radio tylko na odbiór, a wy będziecie mi mówić na bieżąco, gdyby coś się zbliżało. W ten sposób będę dla nich niewidzialny. To znaczy… mam nadzieję. — Przełączył walkie-talkie na odbiór, schował urządzenie do kieszeni, a do ucha wetknął przewodową słuchawkę z mikrofonem na druciku. — Jak dobrze pójdzie, wszystko zajmie mniej niż kwadrans. — Uśmiechnął się z trudem. — Spoko, jesteśmy potomkami myśliwych.

— Nie wszyscy — odparła Nika.

— No, ty jesteś potomkinią zbieraczyń jagód — przytaknął Net.

— Ty też jakoś się nie palisz do polowania, panie myśliwy — odparła dziewczyna, chwyciła Felixa i pocałowała go mocno w oba policzki.

— Właściwie to… — Net z trudem powstrzymał się, żeby ich nie rozdzielić — piękny gest…

— Za trochę wracam. — Felix zarzucił na ramiona plecak. — Mówcie, co widzicie, nawet jak nie będzie żadnego ruchu.

Pomachał na pożegnanie, odwrócił się i wraz z robotem zniknął za zasłoną białych płatków.

— Wzruszająca historia przyjaźni człowieka i jego robota — mruknął pod nosem Net.

— Nie bądź taki zgryźliwy — odpowiedziała Nika. — Idzie sam, żeby nas nie narażać.

— Ja się czuję narażony i tutaj. — Net otworzył drzwi. — Myślisz, że te szyby są kuloodporne?

— Na własne życzenie się w to wpakowaliśmy. Kto chciał regulować piec Kurtaczów?

Net zacisnął usta. Wsiedli do Land Rovera.

Leśna droga skręciła i Felix z Golemem Golemem przedzierali się teraz przez chaszcze. Chłopak zapadał się w śniegu po kolana. Co chwilę zerkał na ekran GPS-a. Gdy do prawdopodobnej granicy aktywności kolcobotów zostało sto metrów, zatrzymał się.

— Przyczaj się, najlepiej kucnij — powiedział. — Wyłącz wszystko, co może pozwolić im cię namierzyć. Zostaw tylko radio na nasłuchu. Nie odzywaj się bez potrzeby.

— W tym śniegu będzie trudno wypatrzeć ich ślady. Lepiej, gdybym poszedł z tobą.

— Nic z tego. Jesteś metalowy. Na radarze świecisz jak flara ostrzegawcza. Wyłącz też niepotrzebne obwody, na wszelki wypadek.

— Ty też nie masz backu-upu.

Felix zawahał się.

— Jak cię wezwę, biegnij, najszybciej jak możesz.

Robot skinął głową i przyklęknął. Kanciasty, pokryty śnieżnym puchem wyglądał jak porzucona rzeźba. Felix oznaczył na GPS-ie miejsce i ruszył dalej. Wyjął z kieszeni impulsator – czarne pudełko o wyglądzie golarki. Włączył na chwilę, a zielona dioda potwierdziła pełne naładowanie akumulatora. Kilkanaście metrów przed celem ułamał z przewróconego drzewa dwie uschnięte gałęzie, długości mniej więcej metra każda. Dalej szedł wolniej, wypatrując śladów i nasłuchując charakterystycznego świstu mechanizmu napędowego kolcobota. W prawym uchu słyszał powtarzane przez Neta „Bez zmian”, „Spokój” albo „Widzę tylko ciebie”. Z przykrością wyjął słuchawkę – na razie bardziej ufał własnemu słuchowi.

Do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu, ale Felixowi wydawało się, jakby już zmierzchało. Przygarbiony, skradał się ostrożnie. Obserwował śnieg, szukając nietypowych śladów. Nagle zatrzymał się w pół kroku i cofnął nogę. W śniegu nikł powoli odciśnięty niedawno ślad Koszałka-Ochlałka. Chłopak przyklęknął. Kolcobot musiał tędy przejeżdżać najdalej pięć minut temu, inaczej ślady przysypałby śnieg. Ścieżka, a raczej wąskie zagłębienie w śniegu, zygzakami znikała między pniami drzew dwadzieścia metrów dalej. Zygzaki omijały krzaki, w które kolcobot mógłby się zaplątać. Felix uśmiechnął się przelotnie. Doskonale.

Na chwilę zbliżył słuchawkę do ucha, by usłyszeć Neta, powtarzającego: „Brak obcych w zasięgu”, „Pszczółka Maja nie nadlatuje”. Schował ją z powrotem, chwilę nasłuchiwał, po czym po obu stronach ścieżki wbił patyki w śnieg. Zrobił to krzywo. Żadnych kątów prostych – nie występują w naturze, więc mogłyby się wydać podejrzane. Z plecaka wyciągnął rolkę grubego materiału. Rozwiązał mocujący go sznurek i rozwinął. W środku znajdowała się starannie ułożona sieć rybacka, a ściślej mówiąc – niewielki jej fragment. Dzięki takiemu sposobowi transportu białe linki nie poplątały się. Chłopak chwycił sieć z obu stron i starając się nie zostawić śladów na samej ścieżce, zawiesił sieć na patykach. Nie musiał mocno mocować, kolcobot miał się w nią tylko zaplątać i wywrócić. W czterech rogach sieci przytwierdzone były mocniejsze elastyczne linki i dopiero one powinny go unieruchomić. Felix znów na chwilę zamarł, nasłuchując, przysunął też do ucha słuchawkę („Myśliwców Imperium nie widać na radarze”), po czym przeciągnął linki do najbliższych drzew i przywiązał po dwie z prawej i lewej strony ścieżki. Pułapka gotowa.

— Wroga nie widzę, wroga przede mną — zanucił Net.

— Czemu nie mówisz normalnie? — zapytała Nika. Sama jednak się uśmiechnęła.

— Można zgłupieć od powtarzania tego samego. Podziwiam tych ludzi, co siedzą w biurowcach i podkładają głos do wind: „Piąte piętro”.

— Przecież to jest nagra… — Nika zorientowała się, że przyjaciel ją wkręca, i szturchnęła go w ramię. — Patrz lepiej na ekran.

Felix okopał się w śniegu i z przykrością stwierdził, że jego spodnie nie są nieprzemakalne. Pod wpływem ciepła ciała śnieg topił się i moczył nogawki. Trudno. Chłopak widział tylko czubek bliższego patyka i fragment sieci. Była niewidoczna, ale czy dla kolcobota również? Nie mógł sobie przypomnieć, by istniało urządzenie zdolne do wykrycia takiej siatki przy złej widoczności. Chociaż… jeszcze trzy tygodnie temu nie sądził, że istnieją same kolcoboty. Jednak na jakiejś wiedzy trzeba się było oprzeć. Kolcobot mógł mieć sensory optyczne, termiczne i akustyczne, czyli człowieka mógł wykryć zwykłą kamerą, zobaczyć jego ciepło lub go usłyszeć. Wystarczy więc schować się w zagłębieniu śniegu i nie kichać. Gorzej, jeżeli roboty są wyposażone w elektroniczny węch – na to nie było już sposobu. Potem Felix zdał sobie sprawę z kolejnego niedopatrzenia i poczuł zimno, zupełnie niezależne od temperatury zewnętrznej. Mikroboty latały nad lasem, więc tkwiący w zagłębieniu człowiek był dla nich doskonale widoczny. Przełknął ślinę i spojrzał w górę. Zmrużył oczy – to prawie jakby patrzeć w wylot armatki śnieżnej. Przydałyby się gogle narciarskie, ale za późno, by się po nie wracać.

Net przesunął na moment dźwignię wycieraczek. Gumki przejechały po szybie, ale nie poprawiło to widoczności, i tak wszędzie było biało. Szaro, dla ścisłości.

— Nawet jeśli się uda — powiedział — to nikt nam nie podziękuje, a zapewne będą tylko mieć pretensje. Po fakcie każdy jest mądry. — Przysunął do ust mikrofon i rzucił — Gargamela nie ma na ekranie smurforadaru.

— Bo, tak naprawdę, powinniśmy od razu o wszystkim powiedzieć — odparła Nika.

— Wiesz przecież, jak było. Kto się spodziewał? Założę się, że w Polsce Batman, jadący na akcję ratowania miasta, zapłaciłby mandat za przekroczenie prędkości i za brak migaczy. — Zerknął na ekran i dodał — Jockera nie widać.

— Taka karma. — Nika wzruszyła ramionami.

— Właśnie! — Net wyjął z kieszeni wymiętą paczkę orzeszków. — Chcesz trochę?

Jak zachowywałyby się mikroboty w takiej śnieżycy? Felix myślał nad tym intensywnie. Co kilka chwil za pomocą cienkiego patyka potrząsał lekko siatką, by strząsnąć osiadający na niej śnieg. Nie wiedział, czy jest obserwowany, czy wróg już wie o jego obecności, o jego zamiarach. Pozostawało mieć nadzieję, że pogoda uniemożliwia działanie malutkim mechanizmom. Pamiętał, jak oglądał te maleństwa pod mikroskopem. Prawdopodobnie zwykły zraszacz ogrodowy był dla nich przeszkodą nie do pokonania. Felix zamarł. Usłyszał coś, ale mógł to być odgłos odległego samochodu.

— Czy to oznacza ruch? — Net wskazał jaśniejszy punkt na krawędzi ekranu.

Nachylili się.

— Chyba tak — przytaknęła Nika. — Przemieszcza się.

— Felix. Na godzinie dziesiątej coś się rusza. To znaczy… To jest twoja godzina dziesiąta, jeśli masz samochód za plecami. Czekaj… — Nika popukała paznokciem w animację kompasu, znajdującą się w rogu ekranu. Net kiwnął głową i dokończył — masz go na trzydziestym stopniu. To pewnie zając…

Felix usłyszał brzęczenie w słuchawce. Wetknął ją do ucha.

— … pewnie zając. Zbliża się do ciebie. Odległość dwieście metrów.

— Ale z której strony? — zapytał zdezorientowany Felix. Nie chciał przerywać ciszy radiowej. Wychylił się ze swojej kryjówki i rozejrzał. Oczywiście śnieg sprawił, że widział okolicę tylko w promieniu kilkunastu metrów.

— Zbliża się do ciebie z prędkością… energicznego leśniczego. Nie mam pojęcia, jak sprawdzić prędkość.

— To ekran dotykowy. Trzeba wskazać punkt A i punkt B, a wszystko się wyświetli. — Felix żałował coraz bardziej, że zabrakło czasu na dokładne przeszkolenie przyjaciół. Zajęłoby to ze dwie godziny. Sam spędził w tym samochodzie znacznie więcej, a i tak nie znał wszystkich jego możliwości. Korciło go, żeby przełączyć radio na nadawanie i poprosić o dokładniejsze wskazówki albo włączyć własny wykrywacz ruchu. Nie zrobił tego. Wyjął z ucha słuchawkę i wystawił głowę ponad swoją prowizoryczną kryjówkę. Słyszał tylko szelest padającego śniegu. Dziwne to było – mieć kieszenie i plecak pełne gadżetów i nie móc z nich korzystać. Jak jaskiniowiec polujący na pradzika. Oby pradzik okazał się tak głupi, jak na to liczy myśliwy.

— O nie… — jęknął Net. Znów na chwilę włączył wycieraczki. — Znam ten dźwięk.

— Nic nie słyszę. — Nika spojrzała na niego zaskoczona.

— Wiatr. — Net uchylił szybę. Do wnętrza wpadł śnieg, ale teraz usłyszeli wyraźnie szum wiatru w wierzchołkach drzew.

— Wiatr — przyznała Nika. — I co?

Zamiast odpowiedzieć, Net wskazał ekran. Cały wypełnił się pulsującymi plamami światła.

— Wiatr — szepnął Felix. Las wokół kołysał się w niespodziewanych podmuchach. Wykrywacz ruchu był w tych warunkach bezużyteczny. I co gorsze, świstu zbliżającego się kolcobota również mógł teraz nie usłyszeć.

Zakotłowało się tuż obok. W górę strzelił tuman śniegu, coś świsnęło, coś pękło i Felix nagle znalazł się pod warstwą białego puchu. Dopiero po chwili zrozumiał, co się stało. Pułapka zadziałała! Chłopak zerwał się, strząsnął z siebie biały puch i wyszarpnął z kieszeni impulsator. Na środku ścieżki strzelał w górę gejzer śniegu. Błyskała spod niego czerwona poświata i matowy metal. Trudno trafić, to prawie niemożliwe. A strzał tylko jeden. Stał nad kręcącym się kolcobotem, celując. Przesunął bezpiecznik. Dioda z zielonej zrobiła się żółta. Robot zwalniał, sieć oplątywała go coraz mocniej. Jeszcze chwila i tylko szarpał się w prawo i lewo. Felix strzelił. Błysnęło, zaśmierdziało ozonem i kolcobot znieruchomiał.

Trzeba wezwać Golema Golema! Felix zerknął na ekran GPS-a, by podać swoją pozycję. Wskazania szalały. Miejsce, w którym się znajdował, chaotycznie przeskakiwało na ekraniku o kilkadziesiąt metrów. Północ zamieniała się miejscami z południem. Czy można z Ziemi zakłócić sygnał GPS-a? Każdy sygnał można zagłuszyć, ale na pewno nie z powodu wiatru. A jeśli to wina impulsatora? Znów się władował, a właściwie to cała trójka władowała się w kłopoty. Każdy inny na samym początku, tuż po odpaleniu rakiety, włożyłby cały wysiłek, by się pozbyć poczucia winy i zapomnieć, że ma cokolwiek wspólnego ze sprawą. Z drugiej strony… nikt inny nie próbowałby regulować pieca w cudzym domu. Tym bardziej w domu szalonego chemika. Cóż za idiotyczne myśli w takim momencie!

— Wyraźny ślad! — krzyczał do mikrofonu Net. — Na godzinie szóstej! To nie drzewa! Dwieście siedemdziesiąt stopni. Uciekaj!

Felix słyszał wrzaski dobiegające ze słuchawki, ale nie miał czasu na analizowanie ich treści. Zakłócenia objęły zresztą również łączność radiową, bo słuchawka już tylko burczała i popiskiwała. Coś się zbliżało i sam to słyszał. Przypomniał sobie o radiu. Przełączył je na nadawanie i krzyknął do mikrofonu:

— Golem Golem do mnie!

Ile czasu mogło zająć robotowi przebiegnięcie stu metrów? Na pewno więcej niż temu czemuś, co było tuż-tuż. Kolejne kolcoboty…

— Zabiją go! — krzyknął Net i zaczął się mocować z kluczykiem.

— Zostaw! — powstrzymała go Nika. — Nie umiesz prowadzić!

Na ekranie chaos jasnych plam znów uniemożliwiał orientację.

— Biegiem! — Nika otworzyła drzwi.

Wysiedli, ale nie zrobili nawet dwóch kroków, gdy ujrzeli coś, co osadziło ich w miejscu.

Tuman śnieżnego pyłu poprzedził przybycie spodziewanego-
-niespodziewanego gościa. Felix cofając się, potknął się i przewrócił na plecy. Znów znalazł się pod śniegiem. Wtedy przypomniał sobie ostatnie słowa Golema Golema. Nie miał back-upu. Żaden człowiek go nie ma.

Coś chwyciło go i podniosło do góry.

— Usłyszałem jego sygnał — oznajmił Golem Golem. — To było wezwanie pomocy. Zanim go wyłączyłeś. Wkrótce będą tu inne.

Chwilę zajęło Felixowi dojście do siebie i ocena sytuacji. Odetchnął głęboko, spojrzał w czarne oczy swojego robota.

— Bierz go — polecił. — I biegiem do samochodu.

Golem Golem chwycił spowitego w nylonowe nitki, wciąż iskrzącego kolcobota i szarpnięciem zerwał linki mocujące siatkę do drzew. Ruszyli biegiem, robot przodem, człowiek za nim. Golem Golem mógł biec szybciej, jego konstruktor wiedział o tym doskonale. Tym bardziej był wdzięczny, że android potrafi się powstrzymać. Jak na robota, miał dobrze rozwiniętą empatię – biegł tak szybko, by człowiek mógł za nim nadążyć. No i złamał jego własny rozkaz, poruszył się, by go ratować.

Już dobiegali. Kanciasty zarys samochodu przebijał przez zamieć. Wtedy Golem Golem zwolnił.

— Do samochodu! — ponaglił go Felix i krzyknął do stojących obok Land Rovera przyjaciół — nie gapcie się! Do środka!

— Pośpiech tu na nic — odparł ponuro Net. — Skończył się dzień dziecka. — Głową wskazał w bok.

Felix spojrzał. W śnieżycy stał, a właściwie wolno kiwał się kolcobot. Chłopak cofnął się o krok i niemal krzyknął z wrażenia, ale wtedy dostrzegł następny i jeszcze jeden. Zrozumiał zrezygnowanie przyjaciół. Byli otoczeni przez kilkanaście kolcobotów. Ucieczka nie miała sensu. Kolcobot w rękach Golema Golema poruszył się, szarpnął i wyrwał.

— Wiej! — rozkazał Felix, a Golem Golem w tym samym momencie ruszył z pełną prędkością przed siebie. Kolcobot, który próbował mu zatarasować drogę, odepchnięty przez robota, odleciał w bok.

— Nieżywy będzie żył. — Net z przerażenia znów musiał dowcipkować. — Jak się nad tym dogłębnie zastanowić, to cały ten twój plan był do bani.

— Dzięki — powiedział przez zaciśnięte zęby Felix. — Mogłeś wymyślić lepszy.

— Ależ miałem go. Nic nie robić i udawać, że nas nie ma. Taki właśnie on był… ten mój plan.

— Przestańcie obaj — syknęła Nika. — Musimy wymyślić coś na teraz.

— Możesz przestać szeptać — powiedział Felix. — Jeżeli one nas rozumieją, to i tak doskonale wszystko słyszą.

Zaplątany w sieć kolcobot zachwiał się i upadł przed Felixem. Trzy inne podjechały do chłopaka z trzech stron. Felix zrozumiał groźbę. Przykucnął i rozciął scyzorykiem własną pułapkę. Uwolniona maszyna wycofała się i zajęła miejsce w kordonie wokół przyjaciół. Potem nastąpiło doskonale zsynchronizowane przegrupowanie i roboty sformowały coś w rodzaju eskorty. Z przodu trzy roboty, z tyłu trzy, po bokach dwa. Gdy kolcoboty równocześnie ruszyły w las, przyjaciołom nie pozostało nic innego, jak iść razem z nimi.Przypisy

Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są i będą pisane wielką literą.

Spoza kadru.

Udało się to już w 1932 r., czyli na siedem lat przed wybuchem wojny. Prace Polaków, głównie Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego, bardzo pomogły podczas wojny przy łamaniu kodów nowszych wersji maszyn.

Empatia – zdolność odczuwania i rozumienia emocji innych istot.

Intranet – wewnętrzna sieć komputerowa, np. w firmie. Może być, i zwykle jest, połączona z internetem.

Fragment utworu Knajpa morderców, znanego głównie z płyty Tata Kazika zespołu Kult. Słowa i muzyka: Staszek Staszewski.

Oczywiście nie chodzi o jedzenie. Karma to jedno z podstawowych pojęć buddyzmu i hinduizmu.

W dużym uproszczeniu oznacza los. .

Wyobraź sobie tarczę zegarka na płask przed sobą. Poszczególne godziny oznaczają kierunki. Godzina dwunasta to na wprost, trzecia – w prawo, etc.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: