- W empik go
Fenomen daty - ebook
Fenomen daty - ebook
Fenomen daty to doskonały kryminał psychologiczny, którego Czytelnik nie tylko strona po stronie zbliża się do poznania odpowiedzi na pytanie „Kto zabił?”, ale również jest zapraszany do refleksji nad złożonym motywem zbrodni oraz kwestią winy – czy wina leży wyłącznie po stronie mordercy, czy odpowiedzialność ponoszą również ci, którzy w porę nie dostrzegli niepokojących sygnałów wysyłanych przez zabójcę.
Małgorzata Derch zostaje bestialsko zamordowana tuż przed swoim ślubem. Ze znalezionego w pokoju kobiety listu wynika, że jej śmierć miała być zemstą na jej narzeczonym Michale, który przed poznaniem Gosi bezwzględnie bawił się uczuciami zakochanych w nim kobiet. Kto stoi za tą potworną zbrodnią? Któraś z opuszczonych rywalek, prowadząca dochodzenie policjantka Joanna – kiedyś sama porzucona przez Michała przed ołtarzem, a może sam Michał, który zrozumiał, że Gosia nie do końca jest tą osobą, za którą się podawała?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67642-10-1 |
Rozmiar pliku: | 816 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pamiętam tylko, że kołnierz koszuli wpijał mi się niemiłosiernie w kark. Marzyłem, by odpiąć chociaż jeden guzik, ale nie wypadało mi tego robić na własnym ślubie. Gośka by mnie zabiła, gdybym nie wyglądał idealnie. Zresztą to czekanie na nią w kościele również było jej pomysłem. Miało być jak w amerykańskich filmach. Pan młody czekający na swoją wybrankę przy ołtarzu. Ona miała wejść sama, tak by wszyscy mogli ją podziwiać. „Nasz ślub musi być inny!” – powtarzała, więc zgodziłem się na jej wszystkie fanaberie.
Uniosłem prawą rękę, by palcem odciągnąć kołnierz od szyi, ale poczułem, że moja dłoń jest strasznie spocona, więc ją opuściłem. Wiedziałem, że za murami kościoła temperatura sięga grubo ponad trzydzieści stopni, jednak nadmierne pocenie mogło być też wynikiem stresu.
A denerwowałem się diabelnie. W dodatku miałem wrażenie, że Gosia się spóźnia, i to dużo. Nie chciałem zerkać na zegarek, by nie denerwować siebie i gości.
Stałem bokiem do wejścia, żeby cały czas mieć podgląd na drzwi. Czekałem z utęsknieniem na moją wybrankę. Oczami wyobraźni widziałem ją w najpiękniejszej białej sukni, jaką tylko może sobie wyobrazić facet.
Kątem oka dostrzegłem, że co poniektórzy goście zaczynają się wiercić w ławkach. Oglądali się za siebie lub zerkali na wyświetlacze swoich telefonów komórkowych. Na czoło wystąpiły mi pierwsze kropelki potu. Przełknąłem głośno ślinę. Próbowałem jeszcze ukradkiem spojrzeć na zegarek, jednak rękaw koszuli przysłaniał go skutecznie i nie dojrzałem wskazówek.
Po kościele przeszły pierwsze głośniejsze szepty. Poczułem, jak adrenalina skacze w moim ciele. W jednej sekundzie wróciły do mnie wspomnienia sprzed ośmiu lat, gdy porzuciłem moją ówczesną narzeczoną, Joannę, przed ołtarzem. Nie wiem dlaczego, w mojej głowie pojawiła się ta powtarzana przez nią bzdura o karmie, która zawsze wraca. O mało co nie osunąłem się na posadzkę.
Potrząsnąłem głową, by odegnać te myśli. Gosia mnie kocha. Wiem to. Po prostu to wiem. Czuję to każdym skrawkiem swego ciała. Wiedziałem o tym, gdy tylko ją ujrzałem. Wiedziałem, że będzie moją żoną. Jeśli nie przyjdzie, to na pewno nie z powodu braku miłości do mnie.
Postanowiłem wzrokiem ściągnąć do siebie mojego świadka, a zarazem rodzonego brata. On jednak bawił się komórką. Nie zamierzałem dłużej ciągnąć tej nerwówki. Szybkim ruchem uniosłem lewą rękę, a prawą podciągnąłem rękaw, by spojrzeć na zegarek. Serce niemal mi stanęło, gdy zobaczyłem, że za dwie minuty zacznie się ceremonia. Mojej wybranki nadal nie było. Byłem pewien, że stało się coś złego. W głowie słyszałem głos Aśki, który powtarzał: „Karma, karma”.
Mały ministrant pociągnął za sznureczek i po kościele rozległ się dźwięczny głos dzwoneczka. Wszyscy wstali, a ja zdębiałem. Na scenę wkroczył ksiądz, a moja jedyna myśl brzmiała: Boże, jaki wstyd.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, opuściłem głowę niczym skruszony grzesznik. Wiedziałem, że czeka mnie teraz ciężka próba i ogromny wstyd, bo coś nieustannie mówiło mi, że jednak mnie zostawiła w dniu naszego ślubu, przed samiuśkim ołtarzem.
Ksiądz podszedł do mnie i wyszeptał:
– Co się dzieje? Gdzie panna młoda?
– Nie wiem, proszę księdza – odparłem zbyt głośno. – Musiało wydarzyć się coś złego.
W oczach kaznodziei dostrzegłem gniew.
– Daję ci piętnaście minut, chłopcze, na rozeznanie. Później będę zmuszony odwołać ceremonię zaślubin.
Obrócił się na pięcie, a ja poczułem uderzenie jego ornatu.
W kościele zapanowała dziwna cisza. Wydawało się, że wszyscy goście weselni wstrzymali oddech. Złożyłem opuszczone ręce i spojrzałem na brata.
Był strasznie blady, a jego czoło rosiły małe, błyszczące kropelki. Podniósł się z miejsca dla świadka i podszedł do mnie. Jego ruchy zdawały się robić największy hałas, jaki do tej pory słyszałem. Miałem wrażenie, że moje ciało i zmysły od dzisiaj będą odbierały wszystko w taki właśnie sposób.
Poczułem jego rękę na moim ramieniu. Spadła na mnie niczym tonowy głaz. Wyrwało mnie to z zamyślenia i prawie powaliło na ziemię.
– Co mam zrobić? – zapytał.
Jego głos poniósł się ogromnym echem po wnętrzu świątyni.
– Nie wiem. Sprawdź, czy nie wydarzył się jakiś wypadek drogowy, a później może zadzwoń do hotelu, z którego miała tu przyjechać.
Mój głos brzmiał tak żałośnie, że było mi żal samego siebie. Nie wiem kiedy klapnąłem na przeznaczone dla mnie miejsce.
Pierwsza podeszła do mnie mama. Ukryłem twarz w dłoniach, ale nie płakałem. Szeptała mi coś do ucha, lecz nie pamiętam, co takiego ważnego mogła mi wtedy powiedzieć. Gdzieś za plecami słyszałem jeszcze rozmowy gości weselnych. Dopiero później dowiedziałem się, że każdy z nich starał się zdobyć jakieś informacje o mojej ukochanej i że każdy z nich ani przez moment nie wątpił, że mnie porzuciła.
Czułem, jak z każdą minutą wypływa ze mnie energia. Słabłem, tam w środku. Traciłem wiarę w miłość, bo nieustannie, gdzieś tam w tyle głowy coś powtarzało, że uciekła, że zostawiła. Serce mówiło co innego, jednak nie mogło się przebić przez rozum, który tylko takie wytłumaczenie mi podsuwał.
Tłum wokół mnie zgęstniał, lecz byłem całkowicie głuchy na słowa otaczających mnie ludzi. Siedziałem jak niezdarny dzieciak. Nie miałem w sobie woli walki, by wierzyć, że wszystko dobrze się skończy. Nie wiem, dlaczego sam nie próbowałem się do niej dodzwonić. Dlaczego nie próbowałem jej szukać? Może tego właśnie ode mnie oczekiwała? Może sprawdzała mnie i moją miłość do niej? Widziałem, jak z każdą minutą w mojej głowie rodzą się coraz to gorsze brednie. I wtedy przyszedł mój brat. Nachylił się nade mną i wypowiedział słowa, które jako jedyne zapamiętałem w tym dniu.
Nie zdarzył się żaden wypadek. Małgosia nie zasłabła też w hotelowym pokoju. Auto, którym do mnie jechała, nie złapało gumy. Nie zaspała, nie spóźniła się do fryzjera, sukienka była na czas.
Obsługa hotelu znalazła w jej pokoju list. Starannie złożony i włożony do kremowej koperty. Zapamiętam ten kolor do końca swoich dni. Było na niej moje imię. Gdy brat zadzwonił, poprosiłem o przeczytanie jego treści. „Przykro mi, Michał. Nigdy cię nie kochałam. Szkoda, że nie mogłam zobaczyć twojej miny, gdy się dowiedziałeś, że nie przyjdę. Może to nauczy cię, że nie wolno drwić z cudzych uczuć i traktować kobiet jak marionetki. Żegnam. I cieszę się, że nie muszę nosić miana twojej żony”.
Koniec. Dosłownie. I mimo że nie rozumiałem nic z tych słów, odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że jest cała i zdrowa.Joanna
Telefon dzwonił kolejny raz. Wiedziałam, że to z pracy i że nie chodzi o drobiazg. Nie miałam jednak ochoty ani siły, żeby odebrać. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli się nie zgłoszę, szef wyśle kogoś po mnie do domu, mimo to nie odbierałam.
Dźwięk komórki rozbudził mnie skutecznie, więc leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczami i zastanawiałam się, która może być godzina. Nie miałam odwagi spojrzeć na zegarek. Telefon umilkł, ale sen nie nadchodził.
Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni napić się wody. Oparłam się biodrem o zlew i nalałam pełną szklankę. Wypiłam jednym łykiem połowę jej zawartości. Za oknem świtało. Mamy środek sierpnia, więc może być coś koło piątej, pomyślałam.
Nagle mój wzrok przykuł wiszący na kuchennej szafce kalendarz dzienny i kartka z wczorajszą datą. Osiemnasty sierpnia, od razu rzuciło mi się w oczy. Moja młodzieńcza, upragniona miłość odeszła. Odeszła na zawsze. Mój ukochany obiecywał innej kobiecie, że nie opuści jej aż do śmierci. W uszach usłyszałam dźwięk podobny do odgłosu pękającej grubej tafli lodu.
Zdałam sobie sprawę, że są już małżeństwem od kilku dobrych godzin. Poczułam silny skurcz w żołądku. Tak było zawsze, ilekroć myślałam o Michale. Mimo że od naszego rozstania minęło wiele lat, ciągle wzbudzał we mnie te same uczucia.
W sypialni znów rozległ się dźwięk mojej komórki. Postanowiłam odebrać. Praca pomagała mi zapomnieć o nieszczęśliwej miłości i o samotności, która towarzyszyła mi od momentu odejścia ukochanego. Nim doszłam do pokoju, telefon ucichł. Tym razem jednak oddzwonię, pomyślałam. Sprawdziłam połączenie. Jacek. Mój partner. Tylko służbowy. Odebrał niemal natychmiast.
– Słuchaj, jest sprawa – krzyknął, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Stary powiedział, że nie musisz brać w tym udziału.
Zaniepokoiły mnie te słowa wyjątkowo mocno. Czułam, jak serce w piersi tłucze się jak szalone. Kobieca intuicja podpowiadała mi, że to poważna sprawa, która zmieni moje życie. Nie ukrywam, zawsze bałam się takich zmian, ale moja druga, ta bardziej ciekawska natura zrobiła swoje i zadałam to jedno pytanie:
– O co chodzi?
– Znaleźliśmy ciało kobiety. W tym małym lasku przy wyjeździe z miasta. Tylko że ta kobieta…
„Nie mów jej” – dobiegł mnie kobiecy głos gdzieś z oddali. Justyna, pomyślałam. Nasz technik kryminalistyczny. Serce niemal wyskoczyło mi przez gardło. W głowie szukałam wszystkich bliskich mi kobiet, gdy z telefonu padło pytanie Jacka:
– Przyjedziesz?
Uporczywie myślałam o mamie. Oczami wyobraźni widziałam, jak leży cała we krwi, oblepiona zgniłymi liśćmi. Wieloletnia praca w policji wypaczyła mój mózg. Tyle się widziało bestialskich zbrodni, że gdy słyszysz „znaleźliśmy ciało”, twoja głowa automatycznie przypomina ci najgorsze z nich.
Nie, nie, nie! Uderzałam otwartymi dłońmi o kierownicę. Przecież procedura powiadamiania o utracie bliskich jest zupełnie inna. Co ja plotę? Ganiłam sama siebie. Stary od razu by przysłał do mnie dwóch mundurowych, żeby przekazali mi złe wieści. To musiał być ktoś, kogo znałam, ale z kim nie byłam na tyle blisko, by szef automatycznie odsunął mnie od śledztwa.
Wcisnęłam mocniej pedał gazu, chcąc jak najszybciej dojechać na miejsce zbrodni. Na dworze było już zupełnie jasno, ale koguty służb widziałam bardzo wyraźnie. Zebrało się sporo aut, więc musiałam zaparkować na końcu tego łańcuszka i resztę trasy pokonać na piechotę.
Gdy uszłam zaledwie kilka kroków, poczułam dotkliwe zimno. Miałam krótkie spodnie i zwykły T-shirt, bo poranki były ciepłe. Teraz jednak zaczynałam trząść się jak osika i sama już nie wiedziałam czy to efekt chłodu, czy wzbierających we mnie emocji.
Od razu dostrzegłam Jacka. Stał do mnie plecami i prowadził ożywioną dyskusję z prokuratorem. Znajdowali się na terenie ogrodzonym policyjną taśmą. Bliżej mnie ekipa z pogotowia ratunkowego pakowała swoje torby. Wszędzie kręciło się mnóstwo mundurowych. Gapiów było tylko kilku. Zapewne było to zasługą wczesnej pory. Nie widziałam też żadnej hieny z mediów, więc lekko odetchnęłam.
Gdy podeszłam do Jacka się przywitać, mój wzrok niemal natychmiast spoczął na ofierze. Kobieta miała na sobie białą suknię ślubną. Na wysokości klatki piersiowej zionęła ogromna czerwona dziura. Długie jasnoblond włosy okalały całą głowę i wyglądały niemalże jak promienie słońca. Dostrzegłam również, że jej twarz jest jedną sprasowaną masą o rdzawym kolorze. Bestia, przyszło mi do głowy.
Jacek odwrócił się do mnie.
– Jesteś – powiedział, podążając za moim wzrokiem. – To Małgorzata Derch.
Poczułam, jak nogi mi miękną i zamieniają się w bezwładną galaretę. Niemal osunęłam się na ziemię.
– Co? – zapytałam dziwnie ochrypłym głosem.
Mina Jacka wyrażała troskę. Chwycił mnie delikatnie za ramię. Nasze twarze prawie się stykały. Widziałam w jego oczach niepokój.
– To narzeczona twojego byłego.
Miałam wrażenie, że powiedział to zdanie wyjątkowo głośno. Poczułam się jak na tych wszystkich rodzinnych uroczystościach, gdy stare ciotki wypytują cię o twoje sprawy sercowe.
– Ale jak to? – zapytałam. Głos łamał mi się jak przy wzbierającym płaczu.
Ponownie skierowałam wzrok w stronę leżących niedaleko zwłok. Mój partner od razu to wyłapał.
– Chcesz tam iść? – padło pytanie z jego ust.
Zamiast odpowiedzi zrobiłam po prostu krok w tamtą stronę. Nogi same mnie poniosły. Jacek cały czas trzymał mnie za ramię. Z boku mogło to wyglądać, jakby ofiara była ze mną spokrewniona.
Gdy stanęłam nad jej zmasakrowaną twarzą, obudził się we mnie policyjny duch i nagle mój najgorszy wróg zamienił się w kolejne truchło porzucone przez mordercę.
– Jak widzisz, została brutalnie zamordowana – zaczął Jacek i poczułam, jak wszystko wraca do normy. – Morderca wyciął jej obydwie piersi, a następnie ciężkim narzędziem zadał mnóstwo ciosów w twarz.
– To oznacza, że chciał ją pozbawić jej największych atutów – rozległo się za naszymi plecami.
Rozpoznałam ten głos od razu. Paweł Owczarek. Profiler od siedmiu boleści. Tatuś załatwił mu posadkę w służbach mundurowych i imbecyl pchał się, gdzie popadnie, pomyślałam. Ogólnie miał świetną opinię niebywale utalentowanego fachowca, jednak ja nie widziałam w nim niczego poza zadufanym w sobie chłopcem.
– Z tego co tu widzę, była przepiękną kobietą – ciągnął, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na moją ponurą minę, którą przybierałam zawsze, gdy się spotykaliśmy.
Skierował w naszą stronę ekran swojej komórki i naszym oczom ukazał się profil na jednym z portali społecznościowych.
Doskonale znałam to zdjęcie i ten profil. Często tam zaglądałam w nadziei, że nagle przytyła lub zbrzydła. Oczywiście nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Czasem wydawało mi się, że jest wręcz odwrotnie. Była piękna i chciałam czy nie, musiałam to przyznać.
– Moim zdaniem mordercą jest zazdrosna kobieta – rzekł lodowatym tonem Owczarek, patrząc mi głęboko w oczy. – Małgorzata była bardzo urodziwa, ale jej, jak i twój, niedoszły mąż jest atrakcyjnym mężczyzną i na pewno złamał mnóstwo kobiecych serc, wkładając jej na palec pierścionek zaręczynowy.
Poczułam ogromną złość. Ten dupek wiedział o mojej przeszłości! Znał historię miłości mojej i Michała, i bez skrupułów to teraz wykorzystywał.
Jego palce sprawnie przesuwały się po dużym ekranie zapewne najnowszego smartfona.
– Oto kilka zdjęć, na których nasza ofiara pięknie prezentuje swoje wdzięki – dodał, ponownie odwracając telefon w naszą stronę. – Taki biust musiał wzbudzać nienawiść. Jak wszyscy dobrze wiemy, kobiety bywają bardzo zazdrosne, zwłaszcza gdy chodzi o mężczyznę.
Nie rozumiałam, do czego zmierza profiler, ale któryś z pracujących policjantów zadał Pawłowi pytanie:
– Czy kobieta byłaby w stanie dokonać tak ciężkich obrażeń? W sensie, czy to fizycznie możliwe?
– Tak, i to wcale nie musiałaby być postawna kobieta. Badania dowodzą, że człowiek, bez względu na płeć, w przypływie ogromnych emocji jest w stanie robić rzeczy wręcz niemożliwe. Zapewne nie raz słyszeliście o takich przypadkach jak podniesienie samochodu przez jedną osobę, która chciała uratować kogoś bliskiego znajdującego się pod pojazdem. Mówi się, że matka jest szczególnie zdolna do nadludzkich czynów, gdy jej dziecko jest zagrożone. By usunąć fragment ludzkiego ciała, nie jest potrzebna ogromna siła, lecz odpowiednie narzędzie. A kobiece piersi to głównie tkanka tłuszczowa. Trudniej byłoby odciąć nogę, gdyż znajdują się w niej kości.
– Mówisz, że to zazdrosna kobieta – odezwał się ten sam policjant. – A dlaczego nie mężczyzna? Mógł być równie zazdrosny i zły, że ofiara nie wybrała jego?
Spojrzałam na kolegę po fachu. Nie kojarzyłam go. Musiał być nowy. Nie zdążyłam spojrzeć na ramiona, by sprawdzić, jaki ma stopień, bo Paweł powiedział:
– Jeśli znajdziecie martwego pana młodego, zabójcą będzie zazdrosny mężczyzna.
Wydawało mi się, że na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Po chwili ruszył w stronę swojego auta, zostawiając nas w zupełnym osłupieniu.Michał
Leżałem na łóżku w hotelowym pokoju, w którym mieliśmy spędzić naszą pierwszą noc jako małżonkowie. Planowałem, że po przebudzeniu wręczę mojej żonie kopertę, a w niej bilety na Dominikanę. Kilka miesięcy przed ślubem uzgodniliśmy, że nie będzie podróży poślubnej. Woleliśmy polecieć gdzieś w pierwszą rocznicę. W dodatku Gosia kochała swoją pracę i chyba nie była gotowa na tak długi urlop. Przygotowania do ceremonii spowodowały jej blisko miesięczną nieobecność w firmie. Tak bardzo chciała, by ten dzień był wyjątkowy, a zwyczajnie się na nim nie pojawiła. Nigdy się nie dowie, jaką szykowałem dla niej niespodziankę.
Usiadłem na brzegu sporych rozmiarów łoża małżeńskiego i obracałem kopertę w dłoni. Za kilkanaście godzin odlatuje samolot, a ja nadal nie wiedziałem czy wsiąść w niego i zresetować się na pięknej karaibskiej wyspie, czy zostać w Polsce i taplać się w bólu i rozpaczy.
Byłem totalnie sam. Brat odprawił gości bez zbędnych tłumaczeń. Odseparował mnie od ich pytań i prób jakiejkolwiek pomocy czy ciepłych słów. Ostatkiem sił poprosiłem go, by zabrał rodziców do domu i dał mi kilka godzin spokoju. Rozważałem, czy nie zadzwonić do niego i nie zaproponować wspólnego chlania na Dominikanie. Szybko jednak zrezygnowałem z tego pomysłu i wiedziałem, że bilety na pewno przepadną. Odłożyłem więc kopertę i patrzyłem na swoje odbicie w wielkim lustrze, które wisiało naprzeciw łóżka.
Moja śnieżnobiała koszula była strasznie wymięta. Miałem rozpięte trzy pierwsze guziki. Widziałem swoją umięśnioną klatkę piersiową. Nie wiem dlaczego, ale przypomniałem sobie te wszystkie godziny spędzone na siłowni, ten cały wysiłek, jaki wkładałem, by mieć świetną sylwetkę. Gosia często dawała mi odczuć, że strasznie kręci ją moje ciało. To znaczy tak mi się wydawało, bo wygląda na to, że wszystko, co mówiła i robiła, okazało się kłamstwem. Poczułem straszny smutek.
Wstałem i podszedłem do lustra. Spojrzałem sobie w oczy. Chyba chciałem powiedzieć sobie, że dam radę, że przejdę przez to, ale czułem tylko dziwną pustkę. Tak jakbym stracił nie tylko miłość swojego życia, ale wszystkie uczucia, jakie posiada człowiek. Nie pałałem złością, chęcią zemsty. Nawet nie potrzebowałem od niej żadnych wyjaśnień. To, co usłyszałem od obsługi hotelowej, w zupełności mi wystarczyło. Tak bardzo byłem wyprany z uczuć.
Nagle rozległ się dźwięk hotelowego telefonu stojącego na jednym z nocnych stolików. Odwróciłem wzrok od lustra i skupiłem go na aparacie. Telefon dzwonił i dzwonił, a ja tylko patrzyłem. Umilkł na krótką chwilę, by ponownie się rozdzwonić. Ze sporym zniechęceniem podszedłem do stolika. Nim podniosłem słuchawkę, usiadłem ciężko na łóżku.
– Michał Grabczyński, słucham – powiedziałem burkliwym głosem.
– Przepraszam, że niepokoję, ale przyszła do pana policja – usłyszałem kobiecy głos. – Mam wpuścić na górę czy zejdzie pan do holu?
Ta informacja z pewnością powaliłaby mnie na ziemię, ale na szczęście zdążyłem wcześniej przysiąść na skraju łóżka. Policja? Do mnie? Dwa krótkie pytania, a później wróciła do mnie nadzieja, że Gosia jednak mnie nie porzuciła. Wyobraziłem sobie, że leży gdzieś w szpitalu połamana i posiniaczona. Zupełnie zignorowałem list, który mi zostawiła. Najważniejsze, że będę wiedział, gdzie jest, i wszystko mi wyjaśni.
– Halo, proszę pana? – kobieta była wyraźnie zaniepokojona.
– Tak, już schodzę – odpowiedziałem z radością w głosie i rzuciłem słuchawkę na widełki.
Przechodząc koło lustra, doznałem olśnienia. Wyglądałem jak skacowany model po firmowej imprezie. Szybkim ruchem zdjąłem z siebie przepoconą i wygniecioną koszulę. Spodnie od garnituru wyglądały całkiem spoko, więc postanowiłem włożyć tylko świeżą górę. Zapiąłem wszystkie guziki i przeczesałem palcami włosy. Spryskałem się delikatnie perfumami i wyszedłem na korytarz. Drzwi zamknęły się za mną automatycznie. Podszedłem do windy, wcisnąłem odpowiedni przycisk. Winda pojawiła się niemal natychmiast. Byłem zdruzgotany, ale nadal trzymałem fason. Wszedłem pewnym krokiem do jej wnętrza. Gdy sunąłem w żelaznej klatce w dół, miałem pustkę w głowie. Nie myślałem o niczym. W ogóle nie zastanawiałem się, po co przyszła do mnie policja. Żadnych złych przeczuć ani myśli. Jedyne, co czułem, to świadomość, że odzyskam Gosię. W końcu zjechałem na parter, drzwi windy rozsunęły się cicho i moim oczom ukazała się recepcja.
Kobieta pełniąca dzisiaj dyżur uśmiechnęła się delikatnie na mój widok. Gdy przestąpiłem próg windy, dostrzegłem, jak jej wzrok powędrował w stronę wielkich sof ustawionych pod ścianą po lewej stronie. Domyśliłem się, że to tam czekają na mnie funkcjonariusze. Odwzajemniłem więc uśmiech i skierowałem się w tamtą stronę.
W pół drogi jednak zdębiałem. Natychmiast rozpoznałem kobietę siedzącą na sofie. To moja była, Aśka! Co ona tutaj robi?! Niemal wykrzyczałem na głos kotłujące się teraz w mojej głowie myśli. Siedziała bokiem i rozmawiała z towarzyszącym jej mężczyzną. Nie zauważyła mnie wlepiającego się w nią wielkimi oczami. Dostrzegł to jednak jej kolega i podniósł się na równe nogi. Wtedy moja była odwróciła się i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Dołączyła do kolegi i ruszyli w moją stronę. Nim podeszli do mnie, zobaczyłem na ich piersiach kołyszące się legitymacje. Aśka wstąpiła do policji?! Ledwo zdążyłem o tym pomyśleć, a oboje już byli przy mnie.
– Podkomisarz Jacek Pazioł i komisarz Joanna Węch. Jesteśmy z policji, z wydziału zabójstw.
Podał mi rękę, lecz zignorowałem ten gest. Gapiłem się w Aśkę niczym ciele na malowane wrota.
– Pracujesz w policji? – wydukałem.
Uśmiechnęła się tym swoim niemal niewidocznym uśmieszkiem, w którym się zakochałem całe lata temu.
– Tak jakoś wyszło – stwierdziła i na moment spuściła wzrok. – Możemy porozmawiać?
– Jasne – odparłem szybko.
Wytarłem spocone dłonie w spodnie i rozejrzałem się nerwowo.
– Może tam? – Wskazałem hotelową restaurację.
Joanna zmarszczyła delikatnie nos, co oznaczało, że nie podoba się jej ten pomysł. Pomyślałem, że przez te wszystkie lata w ogóle się nie zmieniła.
– To dość delikatna sprawa – odezwała się cicho. – Wolałabym jakieś spokojne miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał.
– Proponuję nasze auto – wtrącił się jej partner, Jacek.
Uśmiechnął się ciepło, a ja poczułem, że nigdy nie przypadniemy sobie do gustu.
– Dobry pomysł – odpowiedziała moja dawna narzeczona.
Jacek wskazał więc ręką w stronę drzwi wyjściowych i bez zbędnych słów wyszliśmy na zewnątrz.
Uderzyło mnie gorące powietrze. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak dziś ciepło. Wczoraj było podobnie, pomyślałem. Mielibyśmy idealną pogodę w dniu ślubu.
Po przeciwnej stronie hotelu był niewielki park. Ze schodów było wyraźnie widać, jak wiele ludzi korzysta z pięknej pogody i kontaktu z naturą w tym niewielkim mieście. Dobiegły mnie krzyki i śmiechy dzieci bawiących się na placu zabaw. Zdałem sobie sprawę, że dookoła mnie toczy się normalne życie, podczas gdy moje właśnie się skończyło. Nie chciałem nawet myśleć, że planowaliśmy szybko zostać rodzicami, bo chyba bym się tu popłakał.
– Gdzie ten samochód? – zapytałem.
Joanna spojrzała na mnie przenikliwie. Chyba domyśliła się, że jestem zdenerwowany, i podejrzewam, że dokładnie wiedziała dlaczego.
– To tu – odezwał się Jacek, przerywając dziwne milczenie, które pojawiło się między mną a Aśką.
Zatrzymaliśmy się przy srebrnej kii i policjant otworzył mi tylne drzwi. Wsiadłem i usadowiłem się za przednim fotelem pasażera. Funkcjonariusze pojawili się niemal natychmiast na swoich miejscach.
Asia odwróciła się w moją stronę.
– Michał – zaczęła niepewnie – muszę przekazać ci smutną wiadomość.
Jej czarne oczy lśniły jakimś dziwnym i nieznanym mi blaskiem. Serce dygotało mi w piersi jak zziębnięty pies w deszczową noc. Dopiero teraz przypomniałem sobie, jak Jacek ich przedstawił w hotelowym holu. Wydział zabójstw. Nie wiedziałem, co jest grane. Bałem się jak cholera. Ręce pociły mi się niezmiernie. A w głowie królowała pustka. Nie miałem pojęcia, dlaczego wiążą moją osobę z jakimkolwiek zabójstwem. Miałem teraz ważniejsze sprawy w swoim prywatnym życiu niż sprawdzanie, kto kogo zabił. Milczałem chyba zbyt długo, bo Joanna zapytała:
– Dobrze się czujesz?
– Tak – odparłem cicho.
– Jesteśmy tu, bo – nadal słyszałem niepewność w jej głosie – dziś nad ranem znaleziono zwłoki młodej kobiety.
Patrzyłem na nią i nic nie rozumiałem. Po co mi to wszystko mówiła? Po co opowiadała mi o swojej pracy? Pomyślałem tylko, że zawsze była trochę inna. Moi znajomi często wspominali, że jest dziwna, i odetchnęli z ulgą, gdy uciekłem sprzed ołtarza. Tym razem jednak przesadziła i już chciałem jej zwrócić na to uwagę, gdy powiedziała:
– Ta kobieta to twoja narzeczona, Małgosia.
Uderzenie obuchem byłoby chyba mniej bolesne niż słowa mojej byłej. Otworzyłem na chwilę usta. Nie wiedziałem czy chciałem coś powiedzieć, czy po prostu nie panowałem już nad swoim ciałem. Po chwili mój mózg zaczął funkcjonować i skierowałem ku nim pierwsze słowa.
– Ale to nieprawda. – Prawie się uśmiechnąłem, co najmniej tak, jakbym uświadomił sobie właśnie, że to kiepski żart.
– Niestety, Michał, ale to prawda – powiedziała. – Miała na sobie suknię ślubną.
– I co? Na podstawie sukienki doszłaś do wniosku, że to moja narzeczona?
Mój głos przepełniony był niebywałą wściekłością. Wiedziałem, że mój atak na Joannę był nie fair, ale to nie mogła być prawda. Przecież zostawiła mi list. Wszystko wyjaśniła i… – w sumie nie wiedziałem, co było po „i”. Mogła przecież, jakby nigdy nic, wrócić do siebie, mogła wyjechać w inny zakątek Polski lub w ogóle opuścić kraj. O tym w liście nie było. Nie wiedziałem, gdzie teraz jest i co robi. Właściwie w tym momencie zdałem sobie sprawę, że przez te kilkanaście godzin, które minęły od moich nieudanych zaślubin, ani razu nie pomyślałem, żeby ją odszukać. Porozmawiać w cztery oczy jak dorośli ludzie. Jej wyjaśnienia w liście zupełnie mi wystarczyły. Może zwyczajnie byłem w szoku? Nie miałem pojęcia, dlaczego tak się zachowałem. Jednego byłem pewien: Gosia żyje.
– Miała przy sobie dowód osobisty – powiedziała Aśka. – A niedawno jej matka to potwierdziła.
– Jej matka? – zapytałem ochrypłym głosem.
– Tak. Identyfikacji dokonuje najbliższa rodzina.
To wszystko wyglądało na jedną wielką bujdę. Słowa Joanny były dla mnie jakimś dziwnym, obcym językiem. Kręciłem przecząco głową i powtarzałem krótkie: nie, nie, nie.
– Michał, wiem, że jesteś w szoku, ale to naprawdę ona. Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.
Jej głos był teraz łagodny i delikatny. Jakby chciała mnie nim utulić do snu.
– Jedyne, co teraz możesz dla niej zrobić, to pomóc nam złapać mordercę.
Czułem, że mnie to przerasta. Rosła we mnie jakaś siła, bomba, która lada moment wybuchnie. Jacyś obcy ludzie próbowali wmówić mi, że ktoś zabił moją narzeczoną. Nie mogłem im na to pozwolić. Emocje buzowały we mnie i rozsadzały głowę. Chciałem ryczeć jak małe dziecko, ale nie miałem siły, by to zrobić. Zbierało mi się na wymioty, a przed oczami latały mroczki. Dobrze, że siedziałem, inaczej padłbym jak nastoletnia fanka na koncercie ukochanego idola.
Joanna usiadła prosto i wpatrywała się w przednią szybę policyjnej kii.
– Zostanę z nim w hotelu – powiedziała nagle, nie patrząc ani na mnie, ani na swojego partnera. – Jak trochę dojdzie do siebie, przyjadę z nim na komendę.
– Nie możesz z nim zostać. To wbrew przepisom.
– Pamiętaj, że nie podjęłam jeszcze decyzji, czy chcę prowadzić to śledztwo.
Odwróciła się w jego stronę. Mogłem się domyślić, że posyła mu właśnie to swoje lodowate, nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. Po chwili popatrzyła ponownie w moją stronę.
– Zostanę z tobą, Michał – powiedziała takim głosem, jakby chciała być ze mną do końca swoich dni. – Czeka cię teraz ciężki czas. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Wrócimy zaraz do hotelu. Prześpisz się trochę, weźmiesz ciepłą kąpiel, a później opowiesz mi o wszystkim. Przede wszystkim, czy Gosia miała jakichś wrogów. Bała się kogoś? Ktoś ją prześladował bądź zastraszał? Jej matka co prawda powiedziała, że nie, ale miałeś zostać jej mężem, więc wasze relacje na pewno były silniejsze.
– Gosia żyje! – powiedziałem ostro. – Zostawiła mi list.Joanna
Odesłałam Jacka na komendę. Miał za zadanie zlokalizować hotel, w którym Gosia nocowała przed ślubem, oraz przesłuchać wszystkich pracowników obecnych w tym dniu. Ja zostałam z Michałem w jego pokoju.
Siedział w rozkroku na łóżku. Łokcie oparł na kolanach, co sprawiło, że lekko się pochylał. Splótł dłonie i milczał.
Było mi go żal. Widziałam teraz wyraźnie, jak bardzo ją kochał. Do mnie na pewno nigdy nie czuł tego, co do niej. Chciałam go objąć, przytulić, ale grałam twardą policjantkę. Stałam nad nim i czekałam. Czekałam, aż zacznie mówić.
– Straciłaś kiedyś kogoś, kogo bardzo kochałaś? – zapytał.
Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział. Patrzyłam na niego i miałam ochotę go uderzyć.
Kochałam go tak samo mocno pomimo upływu lat, a on jak zawsze nie dostrzegał ani mnie, ani moich uczuć. Serce ścisnęło mi się z żalu. Matka miała rację, że nie był mnie wart, ale ja nie umiałam przestać go kochać.
Pomyślałam o tej jego Gosi i ich ślubie. Ona z pewnością odliczała godziny do swego szczęścia, a ja do śmierci. Chciałam wtedy wziąć nóż i wyryć gdzieś na swym ciele ranę, by nigdy o nim nie zapomnieć.
Nigdy nie umiałam mówić otwarcie o swoich uczuciach, a dzisiaj musiałam ponosić tego konsekwencje. Tak wiele rzeczy, w które wierzymy, po prostu nie istnieje.
Podniósł wzrok w moją stronę i ponownie zapytał:
– Kochałaś kiedyś kogoś tak mocno, że gdy tylko pomyślałaś o tym, że może go zabraknąć, chciało ci się wymiotować ze strachu?
Chciałam powiedzieć: „ciebie, idioto”, ale i tak by nie zrozumiał. Miałam wrażenie, że on myśli, że ja już nic do niego nie czuję.
– To nieistotne – odparłam tylko. – Chcę, żebyś pomógł mi podjąć właściwy trop, nakierował na odpowiednie tory.
– Ech, ty nigdy… – zaczął, po czym rzucił się plecami na łóżko.
Zagotowało się we mnie. Co?! Co ja nigdy?! Miałam ochotę krzyknąć mu prosto w twarz. Poczułam, że zaraz do oczu napłyną mi łzy. Tyle bólu. Tyle bólu przez jednego człowieka. Gdyby nie fakt, że stracił narzeczoną, zapytałabym, gdzie tu sprawiedliwość.
– Proszę, im wcześniej zaczniemy, tym prędzej się z tym uporamy – powiedziałam spokojniej. – Nie mam ochoty spędzić z tobą kilku dni na bzdurnych domysłach.
Podniósł się i usiadłszy, wpatrywał się we mnie. Chyba był lekko zdezorientowany moimi słowami. Tymczasem ja mówiłam dalej:
– Pomyśl. Sprawca pewnie ucieka. Jeśli nie wpadniemy szybko na jego trop, być może wyjedzie za granicę, a wtedy sprawa będzie się ciągnęła latami. Chcesz tego?
Nie odpowiadał.
– Co było w tym liście? – zapytałam ostro.
– Że nie chce być moją żoną i że udawała – powiedział smutnym głosem.
– Rozpoznałeś jej pismo?
– Nie widziałem nawet tego listu. Przeczytał go ktoś z obsługi mojemu bratu przez telefon, gdy byłem jeszcze w kościele.
Resztkami sił powstrzymałam się, by nie przewrócić oczami.
– Nie widziałeś listu i uwierzyłeś w to, że cię porzuca przed ołtarzem?
– No tak – powiedział, wpatrując się we mnie jak małe dziecko w słoik słodyczy. – Nie pojawiła się na ślubie, a w szpitalach nie było informacji o rannej pannie młodej, więc uwierzyłem. Poza tym wiesz, jakie to uczucie zostać porzuconym przed ołtarzem?
– No tak się składa, że wiem – powiedziałam.
Michał szybko uświadomił sobie, że kto jak kto, ale ja mogę coś na ten temat powiedzieć.
– Przepraszam – bąknął pod nosem.
– To jak? Zaczniesz ze mną współpracować?
– Ja po prostu nie wierzę, że ona została zamordowana. Boże, to gorsze niż myśl, że mnie nigdy nie kochała.
Usiadłam obok niego i położyłam mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami.
– Jeśli chcesz, to pokażę ci ją, ale widok jest naprawdę drastyczny – powiedziałam łagodnie.
– Jak ktoś mógł jej zrobić krzywdę? – zapytał, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Nie wiem. Nie znałam jej. Nie wiem, jaka była. Może miała wrogów.
– Nie, na pewno nie – zareagował szybko. – Była miła, pomocna, zawsze uśmiechnięta. Wszyscy ją lubili.
– Wiesz, Michał, nie zawsze jesteśmy szczerzy w swoich uczuciach. Ludzie potrafią latami udawać przyjaciół, a tymczasem hodują w sercu nienawiść.
Jego wzrok coraz bardziej przypominał oczy zlęknionego, zagubionego dziecka. Chyba gdzieś w głębi duszy powoli się nim stawał, a mnie znów serce ścisnął żal, bo cała machina dopiero ruszała.Agata
Usiadłam na balkonie, gdyż sierpniowe słońce grzało wyjątkowo mocno. Kawa roztaczała piękny zapach. Wzięłam lokalną prasę i zaczęłam ją przeglądać.
Pierwsze strony poświęcone były imprezie charytatywnej, która odbyła się w miniony weekend. Redaktor skrupulatnie i szczegółowo opisywał przebieg całego wydarzenia. Mnóstwo zdjęć dołączonych do artykułu zdawało się potwierdzać słowa dziennikarza, że była to wyjątkowo udana edycja corocznego festynu. Pieniądze zebrane podczas zabawy zostały przekazane na szczytny cel, ale w ogóle mnie to nie interesowało. Przerzuciłam strony. Same bzdury. Szukałam pewnych informacji, które na bank musiały być w tym numerze, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Przerzucałam nerwowo kolejne strony, by po chwili cofać się do tych obejrzanych. Nagle mój wzrok przykuła nieduża notatka w dolnym prawym rogu. Szybko przeleciałam ją wzrokiem: „Lasek Wiedeński na obrzeżu miasta nie jest już najbezpieczniejszym miejscem spotkań” – widniało we wstępie. „W niedzielny poranek starszy mężczyzna odnalazł zwłoki młodej kobiety. Kobieta była ubrana w suknię ślubną. Według świadka panna młoda była kompletnie zmasakrowana. Z nieoficjalnego źródła wiemy, że mężczyzna, który ujawnił to makabryczne znalezisko, jest pod opieką psychologa. Policja nie udziela informacji. Jeśli zostawiła cię narzeczona, zgłoś się na komendę”.
Pomyślałam o Michale. Jego Gośka nie dotarła w sobotę na własny ślub. Czy to możliwe, że zwłoki znalezione w niedzielę należały właśnie do niej?Joanna
Wparowałam na komendę jak błyskawica. Był poniedziałkowy ranek, za piętnaście ósma, a ja miałam mnóstwo energii.
Jacek rewelacyjnie wykonał wczoraj swoją pracę, mimo że była niedziela. Szybko i sprawnie ustalił, w którym hotelu Gosia spała przed ślubem, oraz załatwił z właścicielem, że wszyscy pracownicy będą obecni na spotkaniu z nami.
Weszłam do pokoju, w którym pracowałam na co dzień. Dzieliłam go z Jackiem i Bogną, naszą wspaniałą pomocnicą.
Bogna zarządzała wszelkimi informacjami podczas naszej nieobecności, a także zbierała dla nas dane, ściągała osoby podejrzane i świadków na komendę, taka typowa prawa ręka. Była wspaniałym uzupełnieniem naszego teamu.
Okazało się, że jestem pierwsza, więc zrobiłam dla nas po dużym kubku kawy i odpaliłam komputer. Po chwili zjawił się Jacek.
– O, cudownie – powiedział, gdy tylko poczuł zapach czarnego napoju. – Najlepsza szefowa ever.
Uśmiechnęłam się znad monitora, a Jacek sypał cukier do swojej kawy.
– To jak, lecimy do Napoleona? – zapytał.
– Tak, moment – odparłam, odpisując na e-maila. – Chyba weźmiemy Bognę ze sobą.
Posłał mi zdumione spojrzenie.
– Po co?
– Hotel zatrudnia sporą liczbę osób. Zajmiemy się tymi, którzy przebywali w nim podczas obecności Gosi, ale nie chcę przeoczyć czegoś ważnego. Bogna mogłaby się zająć drugoplanowymi pracownikami. Obawiam się, że ta część personelu, która będzie pod naszymi skrzydłami, nie będzie z nami szczera. Mogą ukrywać jakieś fakty lub informacje z obawy przed odpowiedzialnością. Natomiast Bogna może zdobyć cenne informacje pochodzące z plotek, które na pewno zrodziły się po ujawnieniu zbrodni.
Jacek pokiwał tylko głową.
Uśmiechnęłam się. Moje argumenty były nie do przebicia. Czułam się świetnie, mimo że sprawa była wyjątkowo paskudna i przygnębiająca. Poczułam na sobie spojrzenie partnera. Uniosłam wzrok i okazało się, że moje przeczucia są słuszne.
– O co chodzi? – zapytałam, nadal się uśmiechając.
– Dawno nie miałaś tak dobrego humoru – odparł. – Zastanawiam się, czym to jest spowodowane.
Poczułam jakąś złośliwość w ostatnim zdaniu. Na chwilę spoważniałam, ale szybko przywróciłam swojemu obliczu promienny uśmiech.
– Świetnie się spisałeś wczoraj – powiedziałam, świdrując go wzrokiem. – Jestem bardzo zadowolona. Dzięki temu, że przyłożyłeś się do zleconych ci zadań, dziś możemy ruszyć pełną parą.
– A tobie zależy na szybkim ujęciu sprawcy – dodał dziwnym tonem.
Nie rozumiałam, o co mu chodzi, i zaczynałam się irytować. Wydawało mi się, że słyszę w jego głosie ironię, sarkazm, a także złość i uszczypliwość. Nie wiedziałam, skąd w moim partnerze takie uczucia.
– Jak każdemu funkcjonariuszowi – odpowiedziałam z uśmiechem.
Nie wiem, co spowodowało, że mój partner nie był dziś sobą, ale nie zamierzałam się tego dowiadywać. Postanowiłam, że nie dam wyprowadzić się z równowagi, i robiłam swoje.
Zegar na ścianie wskazywał godzinę dziewiątą. Bogny nadal nie było i czułam narastającą w sobie frustrację. Nienawidziłam spóźnialstwa.
– No gdzież ona jest, na Boga! – krzyczałam, gdy po raz kolejny nie odbierała telefonu.
– Ona często się spóźnia – powiedział Jacek, dopijając kawę przeznaczoną dla naszej koleżanki.
Uniosłam pytająco brwi.
– Za rzadko jesteś rano na komendzie – wyjaśnił.
Westchnęłam.
– Nie mamy już czasu. Musimy jechać – powiedziałam.
Zapięłam kaburę z bronią w pasie i założyłam legitymację na szyję. Chwyciłam skórzany notes i długopis i wyszłam na korytarz. Jacek wykonał te same czynności, dodatkowo zabierając kluczyki od naszej służbowej kii.
Zeszliśmy na parter budynku policji i przez oszklone drzwi dostrzegłam biegnącą Bognę.Michał
Gdy wszedłem do sypialni, cyfrowy zegar wskazywał czwartą dwadzieścia. Usiadłem ciężko na moim kawalerskim łożu.
A jednak to wszystko prawda, myślałem, gniotąc palce dłoni. Moja Gosia nie żyje! Została brutalnie zamordowana!
Moje własne myśli doprowadziły mnie do niepohamowanego płaczu. Byłem sam, więc nie musiałem zgrywać twardziela. Płakałem jak dziecko, kołysząc się w przód i w tył. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w pewnym momencie poczułem ogromne zmęczenie. Jakbym nie spał tydzień albo i dłużej. Położyłem się więc na łóżku, a później skuliłem jak kot. Sen jednak nie chciał przyjść. Wlepiałem wzrok w długie, ciemne zasłony. Wracały do mnie wszystkie wspomnienia. Najpierw te miłe i cudowne chwile spędzone z moją narzeczoną. Przypomniałem sobie nasze zaręczyny i to jak się popłakała, gdy zadałem jej to najważniejsze dla każdej kobiety pytanie. Uśmiechnąłem się na moment. Później zobaczyłem, jak Gosia wybierała datę ślubu.
– Musi być wyjątkowa – powtarzała, przeglądając kalendarz.
– Żebym pamiętał o naszej rocznicy? – pytałem.
– Nie – odpowiadała, śmiejąc się perliście. – Żeby przyniosła nam szczęście na długie lata.
Kiwałem głową z rozbawieniem. Ach, te kobiety! „Przecież to nie ma żadnego znaczenia”, odpowiadałem, ale była uparta i któregoś dnia oznajmiła mi, że znalazła idealny termin. Osiemnasty sierpnia dwa tysiące osiemnastego.
– Ósemka w astrologii oznacza miłość – powiedziała radośnie.
Zaskoczyła mnie tą wiedzą. Nie sądziłem, że interesują ją takie rzeczy. Nigdy nie przyłapałem jej na czytaniu horoskopów.
– A tu jest tyle ósemek, że starczy nam tej miłości aż do śmierci. – Uśmiechnęła się uroczo, a ja pocałowałem ją w usta.
Byłem szczęśliwy, tak jak ona. Bardzo pragnąłem mieć żonę, dzieci, dom z ogrodem.
Byliśmy z Gosią bardzo podobni. Takie same priorytety, niemalże identyczne poglądy na świat czy politykę. Wiele osób mówiło nam, że bardzo do siebie pasujemy. Czuliśmy wtedy, że to, co nas spotkało, to, że się odnaleźliśmy, to coś naprawdę wyjątkowego. Wierzyliśmy, że to miłość na całe życie.
O przygotowaniach do ślubu nie mogę wiele powiedzieć. Wszystkim zajmowała się moja ukochana. Chciała, by ten dzień wyglądał dokładnie tak, jak sobie go wymarzyła, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Moja rola ograniczała się do przymiarek garnituru. Ale mogłem godzinami słuchać, jak moja narzeczona opowiada o uroczystości. Dla mnie nie miało znaczenia czy kwiaty na samochodzie będą różowe, czy nie, dla niej to było bardzo ważne. Pozwalałem jej realizować te szczegóły, bo radość, jaką jej to sprawiało, była dla mnie najlepszą nagrodą za cierpliwość. Kochałem ją, ba, kocham ją cały czas! Jak jeszcze nigdy nikogo. Nie znam słów, które mogłyby to oddać.
Nie ma jej już i nigdy nie będzie, pomyślałem, by za chwilę odrzucić ten fakt. Po tysiąckroć wolałbym, żeby odeszła z innym, ale żeby żyła i żebym mógł patrzeć na nią choćby z daleka. Nagle wróciłem myślami do listu. Na pewno napisał go morderca. Nie chciał, żebym jej szukał, miałem zostawić ją w spokoju, dlatego napisał, że nigdy mnie nie kochała. Chciał zadać mi najgorszy ból, chciał, żebym myślał, że osoba, którą kocham najbardziej na świecie, nie odwzajemnia moich uczuć. Dotarło do mnie, że to zemsta na mnie.Agata
Myśl o notatce w gazecie nie dawała mi spokoju. Jeśli to naprawdę Gosia, to Michał musi teraz przechodzić gehennę. Przyjaźnimy się od dzieciństwa, na pewno dałby mi znać, pomyślałam, próbując odegnać złe myśli. Co prawda Gosia nie przyszła do kościoła i ksiądz odwołał ceremonię, ale to nie oznacza, że zwłoki znalezione w lasku należą do narzeczonej Michała.
Zgodnie z prośbą Antka, brata pana młodego, rozeszliśmy się do domów. Obiecał, że poinformuje nas o tym, co się wydarzyło. Zapewnił, że uroczystość się odbędzie, ale w innym terminie. Chciałam podejść do Michała, ale Antek skutecznie mnie przegonił. Dzwoniłam w niedzielę, ale nie odbierał ode mnie telefonów. Antek zresztą też. Nie chciałam wyjść na jakąś nawiedzoną psychopatkę, więc odpuściłam, licząc, że Michał sam się odezwie.
Nie było to jednak zbyt łatwe. Świadomość, że mój najlepszy przyjaciel potrzebuje teraz mojego wsparcia, a mnie przy nim nie ma, utrudniała mi funkcjonowanie. Z wściekłością rzuciłam ścierkę i wybrałam numer do Antka.
Nie przepadałam za nim, a on za mną, ale dla Michała zniosłabym każdą obrazę z jego strony. Jeśli Gosi stała się krzywda, lepiej, żeby to Antek mi opowiedział o wszystkim. Nie wiem, po którym sygnale odebrał, bo się zamyśliłam.
– Czego chcesz?! – rzucił ostro.
– Miałeś zadzwonić – powiedziałam.
– Nie mam teraz głowy – dodał trochę spokojniejszym głosem.
– Chcę tylko wiedzieć, co z Gosią? Znalazła się?
– Tak. – Rzucił słuchawkę.
„Tak” – jego słowo brzmiało mi w uszach. Czyli nic jej nie jest, pomyślałam. Bawią się na rajskiej wyspie, a ja jak ostatnia kretynka fiksuję.
Podniosłam z podłogi szmatkę i ponownie zabrałam się do ścierania kurzu. Kobieca intuicja nie dawała mi jednak spokoju.