- W empik go
Fiasko. Amerykańska awantura wojenna w Iraku 2003-2005 - ebook
Fiasko. Amerykańska awantura wojenna w Iraku 2003-2005 - ebook
Niniejsza książka wykracza poza doniesienia prasowe i manipulacje, prezentując nam pierwszy prawdziwy obraz sytuacji w terenie, widziany oczyma obecnych w Iraku ludzi – od dowódców, przez funkcjonariuszy wywiadu i lekarzy wojskowych, po zwykłych żołnierzy. Dzięki naocznym świadectwom zaprzeczającym oficjalnym danym i sprawozdaniom roztacza przed nami wstrząsającą panoramę kłamstw, głupoty, myślenia życzeniowego, braku planowania i totalnej niemocy intelektualnej osób stojących za inwazją. Otrzymujemy nowe, niezwykłe spojrzenie na los realizujących koszmarne zadania szeregowych. Możemy dostrzec prawdziwy charakter walk w Iraku.
Tytułowe „Fiasko” to mocne sformułowanie. Może niekoniecznie oczekiwalibyśmy go po doświadczonym reporterze zajmującym się sprawami wojskowymi pokroju Thomasa E. Ricksa, przyzwyczajonym raczej do wyważonego stylu codziennego dziennikarstwa prasowego. Niemniej Ricks – korespondent Washington Post w Pentagonie oraz autor uznanej książki o obozie szkoleniowym Piechoty Morskiej, Making the Corps – napisał gruntowną i przygnębiającą opowieść o wojnie w Iraku, od jej planowania aż po powstanie, jakie trwało jeszcze w pierwszych miesiącach 2006 roku, i nie zawahał się wskazać osób za owe „Fiasko” odpowiedzialnych. Ta tragiczna historia jest podzielona na dwie części. Pierwsza (prezentująca przygotowania do wojny oraz inwazję z 2003 r.) przytacza informacje znane z pozycji takich jak Cobra II czy Plan ataku, choć Ricks sięgnął po liczne źródła wojskowe, aby przedstawić klasę oficerów, która podchodziła do wojny o wiele bardziej sceptycznie, niż się to zazwyczaj przedstawia. Natomiast sercem książki jest część druga. Jej narracja rozpoczyna się w sierpniu 2003 r., kiedy to, jak napisał autor, wojna tak naprawdę się rozpoczęła – od zamachu na jordańską ambasadę i wybuchu powstania. Najpoważniejszy zarzut kieruje pod adresem amerykańskich sił zbrojnych, które nie przewidziały rebelii (a gdy już wybuchła, nawet nie potrafiły tego przyznać) i próbowały zwalczać ją konwencjonalnymi metodami, gasiły więc pożar benzyną. Przedstawiony przez niego obraz wojny jest wyjątkowo obciążający, bo w krytyce wtóruje mu wielu wojskowych (większość nie skrywa się przy tym za anonimowością), a swoją argumentację poparł tysiącami stron dokumentów, dzięki czemu przekonująco dowodzi, że wojna została źle zaplanowana i była toczona mężnie lecz na oślep.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7889-899-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ADMINISTRACJA BUSHA (2002-2004)
George W. Bush, prezydent
Dick Cheney, wiceprezydent
I. Lewis „Scooter” Libby, szef sztabu oraz doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Cheneya
Condoleezza Rice, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Colin L. Powell, sekretarz stanu
George Tenet, dyrektor CIA
PENTAGON
Donald Rumsfeld, sekretarz obrony
Paul Wolfowitz, zastępca sekretarza obrony
Douglas Feith, podsekretarz ds. politycznych
Lawrence Di Rita, pierwszy rzecznik Pentagonu
Richard Myers, generał Sił Powietrznych, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów
George Casey, generał porucznik Armii, dyrektor Połączonego Sztabu (później zastąpił Sancheza w Iraku)
Gregory Newbold, generał porucznik Piechoty Morskiej, dyrektor ds. operacji w Połączonym Sztabie
Eric Shinseki, generał, szef sztabu Armii
Richard Perle, przewodniczący Rady Polityki Obronnej
Gary Anderson, pułkownik Piechoty Morskiej w stanie spoczynku, konsultant Wolfowitza
DOWÓDZTWO CENTRALNE (2002-2004)
Tommy R. Franks, generał Armii, dowódca; w połowie 2003 r. przeszedł w stan spoczynku
John Abizaid, generał porucznik Armii, zastępca dowódcy; awansowany na miejsce Franksa
Victor Renuart, generał major Sił Powietrznych, dyrektor ds. operacji
John Agoglia, pułkownik Armii, zastępca szefa ds. planowania
Gregory Hooker, starszy analityk wywiadu ds. Iraku
David McKiernan, generał porucznik Armii, dowódca CFLCC, wojsk lądowych inwazji
Kevin Benson, porucznik Armii, główna planista w CFLCC
W IRAKU (2003-2004)
Jay Garner, generał porucznik Armii w stanie spoczynku, szef ORHA, pierwszy wysoki urzędnik cywilny USA w Iraku
Tymczasowa Władza Koalicyjna
L. Paul „Jerry” Bremer III, ambasador, szef CPA, zastąpił Garnera
Joseph Kellogg, Jr, generał porucznik Armii w stanie spoczynku, zastępca Bremera
Paul Hughes, pułkownik Armii, doradca ds. strategicznych
Paul Eaton, generał major, pierwszy szef ds. szkolenia irackiej armii
T.X. Hammes, pułkownik Piechoty Morskiej, pracownik sztabu programu szkolenia irackich sił bezpieczeństwa
Keith Mines, przedstawiciel CPA w prowincji al-Anbar
Siły zbrojne
Ricardo Sanchez, generał porucznik Armii, naczelny dowódca USA w Iraku
Barbara Fast, generał brygadier Armii, najwyższy oficer wywiadu przy Sanchezie
Stuart Herrington, pułkownik Armii w stanie spoczynku, konsultant Fast
David Petraeus, generał major Armii, dowódca 101. Dywizji Powietrznodesantowej; później wrócił, żeby nadzorować szkolenie sił irackich.
Joe Anderson, pułkownik Armii, dowódca brygady w 101. Dywizji Powietrznodesantowej
Isaiah Wilson, major Armii, najpierw historyk Armii; później strateg przy Petraeusie
Charles Swannack, Jr, generał major Armii, dowódca 82. Dywizji Powietrznodesantowej
Arnold Bray, pułkownik, dowódca brygady w 82. Dywizji Powietrznodesantowej
Raymond Odierno, generał major Armii, dowódca 4. Dywizji Piechoty
David Hogg, pułkownik Armii, dowódca brygady w 4. Dywizji Piechoty
Christopher Holshek, podpułkownik Armii, dowódca jednostki ds. cywilnych przydzielonej do brygady Hogga
Steve Russell, podpułkownik Armii, dowódca batalionu piechoty w 4. Dywizji Piechoty
Nathan Sassaman, podpułkownik Armii, kolejny dowódca batalionu generała Odierno
Allen West, podpułkownik Armii, dowódca dywizjonu artylerii w 4. Dywizji Piechoty
David Poirier, podpułkownik Armii, dowódca batalionu ŻW przydzielonego do 4. Dywizji Piechoty
Teddy Spain, pułkownik Armii, dowódca amerykańskiej Żandarmerii Wojskowej w Bagdadzie
Lesley Kipling, kapitan Armii, oficer ds. komunikacji w sztabie Spaina
Martin Dempsey, generał brygadier Armii, dowódca 1. Dywizji Pancernej
Janis Karpinski, generał brygadier Armii, dowódca odpowiedzialna za system opieki nad więźniami amerykańskich sił zbrojnych
David Teeples, pułkownik Armii, dowódca 3. Pułku Kawalerii Pancernej
James Mattis, generał major, dowódca 1. Dywizji Piechoty Morskiej
Alan King, pułkownik Armii, oficer ds. cywilnych w 3. Pułku Kawalerii Pancernej; później specjalista ds. plemiennych w CPA
Inni
David Kay, szef Iraqi Survey Group, amerykańskiej organizacji rządowej zajmującej się poszukiwaniem broni masowego rażenia
Ahmad al-Dżalabi, lider Irackiego Kongresu Narodowego, ugrupowania politycznego irackiej emigracji
W IRAKU (2004 i później)
Władze cywilne
John Negroponte, ambasador, następca Bremera
Zalmay Khalilzad, ambasador, następca Negroponte
Siły zbrojne
Casey, generał, następca Sancheza
Kalev Sepp, doradca Caseya ds. zwalczania partyzantki
John Batiste, generał major Armii, dowódca 1. Dywizji Piechoty
Oscar Estrada, kapitan Armii, oficer ds. cywilnych przydzielony do 1. Dywizji Piechoty w Bakubie
H.R. McMaster, pułkownik Armii, dowódca 3. Pułku Kawalerii Pancernej
Clarke Lethin, pułkownik, szef ds. operacji w 1. Dywizji Piechoty Morskiej
John Toolan, pułkownik, dowódca 1. Pułku Piechoty Morskiej
Inne często pojawiające się postaci
Anthony Zinni, generał Piechoty Morskiej w stanie spoczynku, były szef CENTCOM
Ike Skelton, senator z Missouri, członek Komisji ds. Sił Zbrojnych Izby Reprezentantów
Patrick Clawson, zastępca dyrektora Washington Institute for Near East Policy
Judith Miller, reporterka zajmująca bezpieczeństwem narodowym, New York Times
Ali as-Sistani, wielki ajatollah, przywódca szyitów i najważniejsza postać polityczna w Iraku
Muktada as-Sadr, nacjonalistyczny duchowny szyickiROZDZIAŁ I ZŁE ZAKOŃCZENIE
WIOSNA 1991
Decyzję prezydenta George’a W. Busha o inwazji na Irak w 2003 r. można uważać za jedną z najbardziej „rozrzutnych” w dziejach amerykańskiej polityki zagranicznej. Jej konsekwencje nie zostaną w pełni zrozumiane jeszcze przez wiele dekad, jednak już w połowie 2006 r. wiadomo, że rząd Stanów Zjednoczonych ruszył na wojnę w Iraku przy znikomym poparciu na arenie międzynarodowej, oparł się przy tym na nieprawdziwych informacjach (na temat broni masowego rażenia oraz rzekomych powiązań Saddama Husajna i Al-Kaidy), a następnie podszedł niedbale do zagadnienia okupacji. Zginęły tysiące amerykańskich żołnierzy i nieokreślona liczba Irakijczyków. Wydano setki miliardów dolarów, z tego wiele po prostu roztrwoniono. Być może w Iraku i całym regionie nastanie demokracja, ale równie dobrze może dojść do wojny domowej lub regionalnej zawieruchy, co z kolei zaowocuje zwyżkami cen ropy oraz globalnym wstrząsem gospodarczym.
Podtytuł niniejszej książki nazywa amerykańskie działania w Iraku „awanturą” w pełnym znaczeniu słowa „awanturniczość”. Zaprezentowano w niej pogląd, że kierowana przez USA inwazja została zainicjowana lekkomyślnie, w oparciu o wadliwy plan wojny i jeszcze bardziej chybione podejście do okupacji. Administracja Busha, prześladowana własnymi wnioskami na temat rzekomego zagrożenia, wykonywała pośpieszne ruchy na scenie dyplomatycznej, skróciła i uprościła planowanie wojenne oraz przygotowała boleśnie niekompetentną okupację. Wszystkich tych błędów dało się uniknąć. Ich popełnienie stało się możliwe wyłącznie dzięki intelektualnym akrobacjom w postaci maksymalnego rozdmuchiwania zagrożenia stwarzanego przez Irak i równoczesnego przedstawiania kosztów oraz trudności związanych z późniejszą okupacją tego kraju w możliwie najkorzystniejszym, optymistycznym świetle.
Tematem pierwszej, stosunkowo krótkiej części niniejszej książki jest pytanie w jaki sposób rząd Stanów Zjednoczonych mógł rozpocząć wojnę uprzedzającą bazując na fałszywych założeniach. Winić należy przede wszystkim samego prezydenta Busha, niemniej jego niekompetencja oraz arogancja to tylko jedna strona medalu. Do stworzenia bałaganu tych rozmiarów potrzeba więcej niż jednego człowieka. Bush mógł zdecydować się na tak bezmyślny krok w następstwie szeregu błędów w całym amerykańskim systemie. Poważne pomyłki wystąpiły w biurokracji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo, od słabej Rady Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Council, NSC), po zadufany w sobie Pentagon i zdezorientowany aparat wywiadowczy. Poważne zaniedbania wystąpiły też w systemie politycznym, zwłaszcza w Kongresie. Zawiodły również media, które nie potrafiły znaleźć i zaprezentować alternatywnych źródeł informacji na temat Iraku oraz zagrożeń jakie stwarzał (lub nie) dla Stanów Zjednoczonych. To tragedia, w której każdy gracz dorzucił swoje do ogólnej puli błędów; w której bohaterowie są bezimienni i bezsilni – amerykański żołnierz na linii frontu robi w tej sytuacji co może, a iracki cywil próbuje, pośród chaosu i przemocy, zatroszczyć się o rodzinę. Ci ludzie każdego dnia płacą krwią i łzami za błędy urzędników wysokiego szczebla oraz potężnych instytucji.
Okres bezpośrednio poprzedzający wojnę ma szczególne znaczenie, ponieważ położył wadliwe fundamenty pod późniejszą, pełną zaniedbań okupację, a ta stanowi główny temat niniejszej książki. To administracja Busha (a zwłaszcza Donald Rumsfeld, Paul Wolfowitz i L. Paul Bremer III) ponosi główną odpowiedzialność za nieudolną okupację na przełomie lat 2003 i 2004, ale winić trzeba też dowództwo amerykańskich sił zbrojnych, które nie przygotowało Armii Stanów Zjednoczonych (US Army) na czekające ją wyzwanie, a następnie zmarnowało cały rok stosując jałową taktykę, wcielaną w życie przy nieprofesjonalnej ignorancji podstawowych założeń wojny przeciwpartyzanckiej (counterinsurgency warfare).
Niepokonany Saddam Husajn z 1991 roku
Amerykańskiej inwazji na Irak z 2003 r. oraz okupacji nie można postrzegać w oderwaniu od innych wydarzeń. Łańcuch wiodących do niej ogniw sięga dekadę wcześniejszego, nieprzemyślanego zakończenia wojny w Zatoce Perskiej, a następnie obejmuje wysiłki USA na rzecz powstrzymania zapędów Saddama Husajna w późniejszych latach. „Nie mniemam, by dało się zrozumieć OIF (to skrót od Operation Iraqi Freedom , czyli określenia amerykańskich sił zbrojnych na inwazję na Irak w 2003 r. i późniejszą okupację), nie rozumiejąc zakończenia wojny z 1991 r., zwłaszcza nieufność Amerykanów” będącą jego wynikiem, stwierdził major Michael Eisenstadt z Rezerwy Armii, oficer wywiadu, który w cywilu jest ekspertem do spraw bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie.
Korzenie decyzji drugiego prezydenta Busha o inwazji na Irak wyrastają ze swoistego niedokończenia wojny z 1991 r., w toku której amerykańskie wojska wyrzuciły Irakijczyków z Kuwejtu, ale zakończyły walki przedwcześnie i niedbale. Pierwszy prezydent Bush oraz jego doradcy nie przemyśleli jaki rezultat końcowy chcą osiągnąć. W lutym 1991 r. prezydent Bush wygłaszał przemówienia, w których zachęcał Irakijczyków, żeby „wzięli sprawy we własne ręce i zmusili dyktatora Saddama Husajna do ustąpienia”. Samoloty amerykańskiego lotnictwa zrzucały irackim jednostkom polowym ulotki nakłaniające je do buntu i 1 marca oddziały irackiej armii z Basry rzeczywiście zaczęły się buntować.
Lecz kiedy szyici z miast na południu kraju powstali, siły amerykańskie stały z boku. Ich działa milczały, podczas gdy Saddam Husajn walczył dalej. Nie uważał się za pokonanego i w pewnym sensie miał rację. W obliczu amerykańskiego kontruderzenia w Kuwejcie po prostu wycofał się z tego frontu i na początku marca wyprowadził na południu kraju zaciekłą ofensywę wewnętrzną przeciwko szyitom, a następnie, kilka tygodni później, przeciwko Kurdom, którzy podnieśli broń na północy Iraku. Szacuje się, że w nieudanym zrywie zginęło dwadzieścia tysięcy szyitów. Kurdowie dziesiątkami tysięcy uciekali przez granicę w góry na obszarze Turcji, gdzie umierali z wyziębienia.
Kończąc wojnę 1991 r. rząd Stanów Zjednoczonych popełnił trzy zasadnicze błędy. Zachęcił szyitów i Kurdów do buntu, ale ich nie wsparł. Generał H. Norman Schwarzkopf, w euforii towarzyszącej zakończeniu konfliktu, pozwolił wyjąć irackie helikoptery spod zakazu lotów (irackie śmigłowce wojskowe zostały natychmiast wykorzystane do ostrzału ulic miast na południu kraju). Kapitan Armii Brian McNerney w 1991 r. dowodził baterią artylerii. Piętnaście lat później, gdy już jako podpułkownik służył w irackim Balad, wspominał: „Gdy pojawiły się irackie helikoptery i zaczęły strzelać do Irakijczyków, przekonaliśmy się, że to wszystko jedna wielka bzdura. Było to bardzo bolesne. Myślałem sobie: ,Coś tu zdecydowanie nie gra’. Siedzieliśmy w jakimś bagnie i zaczęliśmy odczuwać beznadzieję”.
Po drugie, rząd Stanów Zjednoczonych założył, iż reżim Saddama ucierpiał tak bardzo, że czeka go nieunikniony upadek. „Byliśmy rozczarowani, że klęska Saddama nie odebrała mu władzy, jak (…) oczekiwaliśmy”, napisali prezydent Bush oraz jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Brent Scowcroft we wspólnych wspomnieniach, A World Transformed, z 1998 roku.
Po trzecie, amerykańskie siły zbrojne nie zniszczyły jądra władzy Saddama Husajna. Większości jego armii, a przede wszystkim jednostkom elitarnej Gwardii Republikańskiej, pozwolono opuścić Kuwejt bez szwanku. Pułkownik Douglas Macgregor, który walczył w większości najważniejszych bitew tamtej wojny, nazwał później jej rezultat „pustym” zwycięstwem. „Pomimo że prezydent George H. W. Bush zapewnił ogromne siły, najważniejszy cel Pustynnej Burzy, czyli zniszczenie Gwardii Republikańskiej, nie został osiągnięty”, napisał lata później. „Miast tego uciekło może nawet 80 000 gwardzistów, wraz z setkami czołgów, pancernych wozów bojowych i śmigłowców, by następnie bezlitośnie zmiażdżyć powstania w całym Iraku, i to z bezwzględnością nie notowaną od czasów Stalina”.
Amerykański rząd podżegał do rebelii przeciwko Saddamowi Husajnowi, po czym bezczynnie przyglądał się rzezi powstańców. Dwanaście lat później ten błąd będzie prześladował okupację. Na południu Iraku amerykańscy dowódcy nie zostaną powitani z życzliwością, lecz lodowatą nieufnością. Macgregor posuwa się do wniosku, że spoglądając z perspektywy czasu wojna 1991 r. okazała się „strategiczną porażką” Stanów Zjednoczonych.
Cele Wolfowitza
Najważniejszym urzędnikiem administracji pierwszego Busha, który wiosną 1991 r. usilnie namawiał, żeby pomóc szyitom, był Paul Wolfowitz – wówczas podsekretarz obrony ds. polityki. Sekretarz obrony Dick Cheney, przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów Colin Powell oraz doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Brent Scowcroft mieli inne zdanie – tak więc szyici ginęli całymi tysiącami, podczas gdy kilkadziesiąt kilometrów dalej stały amerykańskie wojska. Między innymi właśnie dlatego wielu neokonserwatystów będzie później postrzegało Powella jako człowieka, który wolał siedzieć z założonymi rękami, gdy na jego warcie zabijano Irakijczyków (a później Bośniaków), a nie jako wzór moralności, którym generał jest w oczach wielu Amerykanów.
Na początku lat 90. Powell był raczej sprzymierzeńcem Cheneya, który z kolei, jeżeli chodzi o uprawianie polityki zagranicznej, niepodważalnie należał wówczas do szkoły wyrachowanego, twardego realizmu. „Nie byłem entuzjastą posyłania amerykańskich wojsk do Iraku”, stwierdził później Cheney. „Byliśmy obecni w południowym Iraku w stopniu, w jakim musieliśmy tam być, żeby pokonać jego siły i wyrzucić go z Kuwejtu, ale nie paliłem się do pomysłu pójścia, na przykład, na Bagdad czy podjęcia próby obalenia jego reżimu. Uważałem, że istnieje realne niebezpieczeństwo uwikłania się w przewlekły, wyczerpujący konflikt i że to niebezpieczna, trudna część świata”¹. Cheney, tonem politycznego pragmatyka, poinformował Amerykanów, że muszą zaakceptować, iż „Saddam to po prostu kolejne źródło irytacji, ale w tej części świata istnieje długa lista mu podobnych”. „Myślę, że nie warto”, powiedział odnośnie inwazji na Irak.
Schwarzkopf napisał w autobiografii z 1992 r.: „Jestem pewien, że gdybyśmy zajęli cały Irak, znaleźlibyśmy się w położeniu dinozaura, który wpadł do asfaltowego jeziora – wciąż byśmy tam siedzieli i to my, a nie ONZ, ponosilibyśmy koszty okupacji”.
Dwa lata po wojnie 1991 r. Wolfowitz napisał esej, w którym wyliczył błędy popełnione przy jej zakończeniu. „Z perspektywy czasu ogłoszenie, i to jeszcze przed zakończeniem wojny, że nie ruszymy na Bagdad, czy też udzielnie Saddamowi gwarancji godnej ceremonii zawieszenia broni w Sawfanie, wydaje się błędem”, napisał. „Nawet wówczas pozwolenie Irakijczykom na latanie śmigłowcami wydawało się nierozsądne, a zwłaszcza brak cofnięcia owej zgody, kiedy stało się już jasne, że ich głównym celem jest rzeź Kurdów na północy oraz szyitów na południu”². Wskazał palcem, choć nie wymienił z imienia, członków administracji Busha („część ówczesnych wyższych urzędników rządu USA”), którzy najwyraźniej stali na stanowisku, że Irak zdominowany przez szyitów byłby rezultatem wojny niemożliwym do przyjęcia. Dodał, że brak decyzji o stworzeniu w południowym Iraku strefy zdemilitaryzowanej, do której Saddam nie miałby wstępu, a która za to wywierałaby nań nieustającą presję, to „ewidentny błąd”. I wreszcie rzucił bardzo poważne oskarżenia odnośnie motywów kierujących niektórymi dowódcami wojskowymi najwyższego szczebla – zapewne Powellem i Schwarzkopfem. Zaniedbanie ochrony Kurdów oraz szyitów, atakował, „w dużej mierze odzwierciedlało błędną ocenę niektórych naszych dowódców, jakoby szybkie przerwanie walk miało kluczowe znaczenie dla zachowania świetności zwycięstwa i uniknięcia będących kulą u nogi powojennych celów, przez które musielibyśmy walczyć dalej”.
W tym miejscu Wolfowitz zdaje się stanowczo twierdzić, że gdyby w przyszłości jeszcze raz miał okazję zająć się polityką iracką, to nie przychyliłby się do zdania wojskowych, że należy unikać uwikłania się w Iraku. Dekadę później będzie jednym z motorów napędowych nakręcających wojenny pęd administracji drugiego Busha, a na stronach niniejszej książki jeszcze wielokrotnie zajmiemy się analizą jego słów i działań. Poświęcanie tak dużej uwagi urzędnikowi drugiego szczebla, nie będącemu członkiem gabinetu, jest niecodzienne, lecz Wolfowitz miał odegrać centralną rolę w polityce wobec Iraku. Andrew Bacevich, ekspert do spraw polityki zagranicznej z Uniwersytetu Bostońskiego, powinien doskonale rozumieć Wolfowitza, ponieważ najpierw przeszedł całą karierę w Armii, a następnie wykładał w szkole spraw międzynarodowych na Uniwersytecie Johna Hopkinsa, w czasie gdy Wolfowitz był jej dziekanem. „Wolfowitz, bardziej niż jakikolwiek inny bohater sceny politycznej współczesnego Waszyngtonu, ucieleśnia zasadnicze przekonania, pod którymi podpisują się Stany Zjednoczone ery Busha”, napisał w 2005 roku. Zaakcentował „zwłaszcza nadzwyczajną pewność, że Ameryka postępuje w sposób prawy, połączoną z nadzwyczajnym zaufaniem do skuteczności amerykańskiej broni”³.
Operacja Provide Comfort
Wolfowitz zdołał dopatrzyć się jednego pozytywu w zagmatwanym zakończeniu wojny 1991 r., a mianowicie kierowanej przez USA operacji pomocowej w północnym Iraku. Świętująca swój błyskawiczny triumf administracja Busha czuła się coraz bardziej niekomfortowo obserwując, jak całe hordy kurdyjskich uchodźców uciekają w zaśnieżone szczyty turecko-irackiego pogranicza przed bezlitosnymi atakami Saddama Husajna. Stany Zjednoczone odpowiedziały przygotowaną w pośpiechu operacją pomocową, która stopniowo przerodziła się w duże przedsięwzięcie. Dzięki niemu dziesiątki tysięcy Kurdów mogły wrócić z gór i otrzymać najpierw żywność i schronienie, a następnie odzyskać swój dom. Operacja Provide Comfort, prowadzona w dużej mierze z dala od uwagi opinii publicznej, na kilku płaszczyznach miała doniosłe, historyczne znaczenie. Była to pierwsza duża operacja humanitarna amerykańskich sił zbrojnych po zimnej wojnie i potwierdziła, że po wygaśnięciu rywalizacji z Sowietami wykorzystanie wojsk poza granicami USA, nawet we wrażliwych rejonach w pobliżu lub na obszarze dawnych terenów bloku wschodniego, będzie znacznie łatwiejsze. Wymagała przerzucenia sporych sił piechoty morskiej na setki kilometrów w głąb Bliskiego Wschodu, z dala od ich tradycyjnych, przybrzeżnych rejonów działań – przetarto wówczas szlaki pod dekadę późniejsze użycie piechoty morskiej w śródlądowym Afganistanie. Wykorzystano bezzałogowe aparaty latające do zbierania danych wywiadowczych. Operacja miała wyjątkowo „połączony” charakter (brały w niej udział Armia, Korpus Piechoty Morskiej, Siły Powietrzne, Marynarka Wojenna, Siły Specjalne, a także wojska sojusznicze), co również było niezwykle ważnym zwiastunem na przyszłość dla establishmentu sił zbrojnych USA. Lecz, co najważniejsze, to pierwsza długoterminowa operacja wojskowa Stanów Zjednoczonych na irackiej ziemi, a co za tym idzie, dzięki niej Wolfowitz wpadł na pomysł jak, po bałaganiarskim zakończeniu wojny w 1991 r., można „odkupić” iracką politykę USA. Z perspektywy czasu można również stwierdzić, że waga Operacji Provide Comfort polegała na zintegrowaniu wielu amerykańskich wojskowych, którzy później, w 2003 r., odegrają ważne role podczas okupacji Iraku.
Cała operacja rozpoczęła się prowizorycznie, bez wyraźnie zdefiniowanych celów strategicznych. Na początku chciano po prostu utrzymać przy życiu Kurdów kryjących się w górach, więc zakładano, że zakończy się po dziesięciu dniach zrzutów zaopatrzenia dla zdanych na siebie uchodźców. Następnie wykiełkował plan stworzenia obozów namiotowych, żeby zapewnić im dach nad głową. Jednakże przedstawiciele ONZ zdecydowanie sprzeciwili się budowie obozów dla uchodźców na terenie Turcji, gdyż obawiali się, że wzorem palestyńskich obozów w Libanie te już nigdy nie znikną. A zatem wojska amerykańskie podjęły próbę zdobycia dla uchodźców przestrzeni w Iraku, a ostatecznie postanowiły po prostu odepchnąć siły reżimu Saddama na tyle daleko, żeby Kurdowie mogli wrócić na swoje ziemie.
„No i wycięliśmy tę strefę na północy”, wspominał Anthony Zinni, wówczas generał brygadier piechoty morskiej, pełniący funkcję szefa sztabu Operacji Provide Comfort. Po postawieniu tegoż kroku, stwierdził, stało się jasne, że „wzięliśmy na swoje barki zobowiązanie ich ochrony w tym środowisku, nie precyzując do kiedy to potrwa”.
Wolfowitz spotyka Zinniego
Wolfowitz poleciał do północnego Iraku, żeby zobaczyć operację na własne oczy. „Napieraliśmy na Irakijczyków naprawdę mocno”, wspomni później dowódca operacji, generał porucznik Jay Garner. W awangardzie amerykańskich wojsk szedł batalion lekkiej piechoty dowodzony przez niezwykłego, władającego arabskim podpułkownika Johna Abizaida, który w połowie 2003 r. stanie na czele wszystkich amerykańskich operacji na Bliskim Wschodzie. Prowadził on „dynamiczną ,wojnę’ manewrową”, jak sam się później wyrazi. Działał agresywnie, choć zasadniczo bezkrwawo, przesuwając irackie posterunki i wytyczając bezpieczną strefę dla Kurdów. Posiadał ten atut, że nad głowami jego żołnierzy stale krążyły gotowe do ataku maszyny amerykańskiego lotnictwa. Siły irackie, świadome że mają przed sobą amerykańskie wojsko, a ich drogi odwrotu mogą zostać odcięte przez lotnictwo, wkrótce się wycofały i oddały kontrolę nad zajmowanym do tej porty terytorium. „Przemieszczaliśmy nasze siły lądowe i powietrzne wokół Irakijczyków w taki sposób, żeby mieli tylko dwa wyjścia, walczyć lub odejść – no i odeszli”, stwierdził później Abizaid⁴.
Amerykańskie oddziały posuwały się coraz głębiej na południe Iraku. Gdy urzędnicy w Departamencie Stanu oraz w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego dowiedzieli się, jak daleko zapędziły się wojska, w całym Waszyngtonie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. W oficjalnej historii Operacji Provide Comfort, napisano: „Wyrazili niepokój, że operacja wymyka się spod kontroli”. Posługując się słowami wspominającego ten moment generała Garnera: „Departament Stanu wpadł w szał”. Z Pentagonu szybko nadszedł rozkaz wycofania batalionu Abizaida do Dahuk.
Zinni wspominał, że Wolfowitz chciał zobaczyć, jak realizowana jest tak śmiała misja. Przelotnie spotkał się z nim, a także z Garnerem, na lądowisku zbudowanym dla Saddama Husajna w Sirsenk w północnym Iraku. W jaki sposób operują siły zbrojne, zapytał Wolfowitz. Cóż, wyjaśnił Zinni, ten podpułkownik Abizaid wypiera siły irackie, a my mamy tu w Iraku coraz więcej przestrzeni dla Kurdów i tak jakby stworzyliśmy „strefę bezpieczeństwa”, czyli enklawę, o powierzchni ponad dziewięćdziesięciu trzech tysięcy kilometrów kwadratowych.
„Zacząłem streszczać operację, a on naprawdę się w to wciągał”, wspominał Zinni. „W jakiś sposób go to zaabsorbowało, dawało mu do myślenia. Był bardzo zainteresowany. Był bardzo podekscytowany tym, co tam robiliśmy, w nie do końca zrozumiały dla mnie sposób”. Zinni nie wiedział, co myśleć. Uważał całe przedsięwzięcie za misję humanitarną – wartą zachodu, lecz pozbawioną większego znaczenia politycznego. Ale Wolfowitz miał na jej temat inne zdanie. „Uderzyło mnie, że dopatrzył się w tym wszystkim czegoś więcej niż rzeczywiście się tam działo”, ocenił Zinni. W nadchodzących latach wycięcie części Iraku dla irackich przeciwników Saddama stanie się ulubionym projektem Wolfowitza.
Spotkanie na lądowisku w Sirsenk było jednym z niewielu bezpośrednich spotkań Zinniego i Wolfowitza. Jednakże w ciągu najbliższych czternastu lat obaj staną się yin i yang amerykańskiej polityki względem Iraku – jeden będzie pracował blisko szczytu establishmentu amerykańskich sił zbrojnych, a drugi stanie się ostrym krytykiem wprowadzanych przez niego rozwiązań. Niedługo po sporządzeniu oceny Operacji Provide Comfort, gdy administracja pierwszego Busha kończyła urzędowanie, Wolfowitz opuścił Pentagon i wrócił na uczelnię.
Zinni dość szybko pokonał drogę od szef sztabu w północnym Iraku, do zastępcy dowódcy Dowództwa Centralnego (Central Command, CENTCOM), a następnie do samego dowódcy CENTCOM. Nadzorował więc amerykańskie operacje w Iraku i otaczającym ten kraj regionie – od Rogu Afryki po Azję Środkową. Jego główne zadanie polegało na nadzorowaniu powstrzymywania Iraku. Pewien generał Sił Powietrznych wspominał, że Zinni stał się na tym stanowisku kimś w rodzaju „pioniera czterech gwiazdek dla marine”, udowadniając, że oficer z Piechoty Morskiej może sprawdzić się w charakterze dowódcy naczelnego (commander in chief, CinC) czy regionalnego. Owszem, przed Zinnim inni generałowie z piechoty morskiej piastowali najwyższe stanowiska, lecz dopiero on naprawdę wyróżnił się doglądając kwestii o znaczeniu strategicznym⁵.
Wolfowitz z kolei spędził lata 90. w opozycji. Ich ścieżki przecięły się ponownie podczas kampanii prezydenckiej w 2000 roku. Obaj popierali listę Bush-Cheney, choć z bardzo różnych powodów. Po roku Zinni miał przejść do grona przeciwników parcia administracji Busha do wojny z Irakiem, a Wolfowitz zostanie jednym z architektów konfliktu.
Obaj bardzo się różnią: Zinni to marine z krwi i kości, który nadal mówi z akcentem filadelfijskiej klasy robotniczej, podczas gdy Wolfowitz to złotousty politolog z Ligi Bluszczowej – syn matematyka z tejże Ligi. A jednak obaj są bystrzy, elokwentni i do cna szczerzy. Pułkownik w stanie spoczynku Gary Anderson, który znał Zinniego ze służby w piechocie morskiej, a następnie doradzał Wolfowitzowi w sprawach polityki wobec Iraku, powiedział, że to właśnie przez owe podobieństwa mieli tak skrajnie różne poglądy. „Obaj z całego serca wierzą w to, co mówią”, zauważył. „W żadnym nie ma za grosz obłudy”.
Były zastępca sekretarza stanu Richard Armitage, który blisko współpracował z oboma mężczyznami (był ideologicznym sojusznikiem Wolfowitza, ale przyjacielem Zinniego) poproszony o ich porównanie, ocenił: „Więcej ich łączy niż różni”. Obaj są mądrzy i nieustępliwi, obaj mocno interesują się światem muzułmańskim, od Bliskiego Wschodu po Indonezję – zresztą w kraju tym obaj pracowali. „Główna różnica”, kontynuował Armitage, „polega na tym, że Tony Zinni zna wojnę, i to dobrze. Rozumie więc jak to jest prosić człowieka, żeby poświęcił dla kraju kończynę”.
Wolfowitz stwierdzi później, że „realiści” pokroju Zinniego nie rozumieli, że ich polityka pcha Bliski Wschód w objęcia terroryzmu. Jeżeli podobało się wam 9/11, powie niedługo po ataku na dwie wieże, trzymajcie się dalej pomysłów pokroju powstrzymywania Iraku. Natomiast Zinni zacznie postrzegać Wolfowitza jako niebezpiecznego idealistę, który nie ma większego pojęcia o Iraku i spędził w tym kraju śladową ilość czasu. Będzie ostrzegał, że nawoływania Wolfowitza do obalenia Saddama Husajna poprzez wsparcie irackich rebeliantów to groźne i naiwne podejście, którego skutki nie zostały dostatecznie przemyślane. W latach 90. większość Amerykanów nie dostrzegała tych sprzecznych poglądów, lecz właśnie na nich w 2003 r. oprze się debata dotycząca inwazji oraz okupacji Iraku.ROZDZIAŁ III TO ZMIENIA WSZYSTKO: POKŁOSIE 11 WRZEŚNIA
W jasny słoneczny poranek 11 września 2001 r. pułkownik Paul Hughes przebywał w swoim biurze w kręgu D Pentagonu (to sektor sztabu Armii – z dala od najdroższego, zewnętrznego kręgu, w którym znajdują się biura najważniejszych urzędników cywilnych oraz najwyższych stopniem generałów, skąd okna wychodzą na Potomak lub Cmentarz Narodowy w Arlington)¹⁷. Pomimo że biuro Wydziału Polityki Bezpieczeństwa Narodowego (G3) przywodziło na myśl szyb windy, było to bardzo przyzwoite miejsce do pracy. Jeden z setek skromnych, lecz niezbędnych trybów wielkiej machiny obrony narodowej.
Hughes oraz pozostali pracownicy biura zgromadzili się przed telewizorem i oglądali w CNN relację z uderzenia dwóch samolotów w World Trade Center. Pewien pracownik cywilnego kontrahenta odwrócił się do pułkownika i zapytał: „Co się, do cholery, dzieje? Nie rozumiem”.
Była godzina 9:37. Hughes chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie całe pomieszczenie eksplodowało. Tablice i zegar wystrzeliły ze ścian, a szafki na dokumenty runęły na podłogę. Pułkownik spojrzał przez okno i zobaczył nad dachem Pentagonu wielką kulę ognia. „Dzisiaj umrę”, pomyślał. Rozejrzał się dookoła, zaskoczony dlaczego otacza go zupełna cisza. Nie dotarło do niego jeszcze, że wybuch Boeinga 757 American Airlines 77, który z prędkością 850 km/h uderzył w gmach pod jego biurem, przejściowo pozbawił go słuchu.
Razem ze współpracownikami przedarł się przez gryzący dym na podwórze Pentagonu – przestrzeń wielkości boiska do futbolu z budką z hot-dogami pośrodku. Oficerowie ochrony oznajmili, że czwarty samolot zmierza w kierunku Waszyngtonu, więc tłum pracowników ruszył w kierunku ogromnego, południowego parkingu. Po chwili pułkownik zdał sobie sprawę, że pewnie nieprędko wróci do swojego biura. Machnął więc ręką na swoją aktówkę oraz wojskowy beret i poszedł piechotą sześć kilometrów do domu swojej siostry w Alexandrii. Po drodze rozmyślał o kolejnej klęsce Ameryki. „Pomyślałem sobie, że pewnie tak musieli się czuć oficerowie wojsk Unii, gdy w lipcu 1861 r. wracali na nogach z pola bitwy pod Bull Run” – pierwszego wielkiego starcia wojny secesyjnej, po którym żołnierze sił federalnych musieli pokonać pieszo 40 km do Waszyngtonu. Dzień podsumował stwierdzeniem: „Daliśmy się skopać po dupach”. Właśnie tak rozpoczęła się droga, która dwa lata później zaprowadzi go do prac nad strategią okupacji Iraku, a następnie skieruje w szeregi przeciwników amerykańskiej polityki wobec tego państwa.
Otwarcie
Wybuch maszyny, która uderzyła w Pentagon, a także losy trzech pozostałych uprowadzonych samolotów, zapewniły Paulowi Wolfowitzowi, Richardowi Pearle oraz innym jakże wyczekiwane otwarcie polityczne. Dwaj pierwsi szybko zaczęli dowodzić, że do 11 września doprowadził krótkowzroczny, chybiony realizm, którego przedstawiciele pobłądzili i chcieli układać się z diabłem. „Myślę, że pomysł, iż moglibyśmy pogodzić się z kolejnymi dwudziestoma latami stagnacji na Bliskim Wschodnie, który jest wylęgarnią radykalizmu i terroryzmu, jest nie do przyjęcia – zwłaszcza po 11 września”, powiedział później Jerusalem Post. W przeprowadzonym w Nowym Yorku wywiadzie dodał: „Nie możemy wrócić do normalnego biegu spraw. Nie możemy sądzić, że problem opierającego się na ekstremizmie islamskiego terroryzmu przestanie nas nękać”.
Cztery dni po atakach prezydent oraz jego ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo zebrali się w Camp David, aby przedyskutować odpowiedź Stanów Zjednoczonych na wydarzenia 11 września. Rumsfeld i Wolfowitz przynieśli ze sobą materiały o trzech potencjalnych celach wojny z terroryzmem: al-Kaidzie, afgańskim Talibanie oraz Iraku. Tego dnia tylko Wolfowitz forsował opcję iracką.
Osoba, która analizowała wspomniane powyżej materiały przedstawione przez reprezentantów Pentagonu oceniła, że orędował za atakiem na Irak w reakcji na 11 września z powodu tych samych poglądów, które później skłoniły go do lekceważenia irackich powstańców. „W obu przypadkach mamy do czynienia z wszystkowiedzącym człowiekiem, który nie wierzy wspólnocie wywiadowczej i nie dopuszcza myśli, że aktorzy niepaństwowi mogą wyrządzać tak wielkie szkody”, zauważyła. A jednak zarówno cytowany tu analityk, jak i wielu innych krytyków, zdobyli się na zadziwiająco wiele wyrozumiałości dla Wolfowitza. „W Waszyngtonie są dwa typy złoczyńców – bezkrytyczni potakiwacze i głupcy”, zakończył. „On nie jest potakiwaczem. Jest do cna ignorancki, odporny na dowody – i jest poważnym, uprzejmym facetem”.
Gdy Wolfowitz opisywał rozmowy w Camp David, zbagatelizował pojawiające się w ich toku różnice zdań i przypisał je do zagadnień taktycznych oraz strategicznych. „Tego dnia toczyła się długa dyskusja o tym jakie miejsce, o ile w ogóle jakieś, powinien zająć Irak w strategii zwalczania terroryzmu”, stwierdził później. Jego wypowiedź jest w tym przypadku dość mętna: „Wydawało się, że osiągnięto pewną zgodę, że owszem, powinien zająć jakieś miejsce, lecz istniała także rozbieżność czy już w ramach bezpośredniej odpowiedzi czy też najpierw po prostu skoncentrować się na Afganistanie. W tej dyskusji było wiele niedopowiedzeń. Myślę, że tak naprawdę chodziło o to, czy Irak w ogóle powinien stanowić element strategii”. Stwierdził, że po rozmowach sądził, iż prezydent na płaszczyźnie taktycznej postawił na podejście „najpierw Afganistan”, lecz strategicznie również na obalenie innych rządów wspierających terroryzm. Pomimo tego Wolfowitz nie stracił nic ze swej determinacji i 17 oraz 18 września wysłał Rumsfeldowi kolejne pisma służbowe, w których uzasadniał atak na Irak.
20 września Ahmad al-Dżalabi udał się do Pentagonu na rozmowę z Radą Polityki Obronnej – grupą doradczą, na której czele stał Richard Perle. Podczas spotkania w sali konferencyjnej Rumsfelda jako pierwszy głos zabrał Bernard Lewis – historyk Bliskiego Wschodu, którego pesymistyczne prace na temat islamu oraz terroryzmu znajdowały w administracji Busha coraz więcej czytelników. Drugim mówcą był al-Dżalabi, lider irackiej emigracji. Pewien wysoki funkcjonariusz wywiadu wojskowego wspominał, że to właśnie mniej więcej wówczas Douglas Feith (dawny podwładny Perle’a, który został najważniejszym doradcą ds. polityki bezpieczeństwa w Pentagonie) poinformował swoich ludzi, że mają skoncentrować się na Iraku.
Jednak dokładnie tego samego dnia prezydent Bush spotkał się z premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem i zajął zupełnie odmienne stanowisko. „Gdy Blair zapytał o Irak, prezydent odpowiedział, że to nie jest najpilniejszy problem. Dodał, że niektórzy członkowie jego administracji mają inne zdanie na ten temat, ale to on jest odpowiedzialny za podejmowanie decyzji”, raportowała komisja zajmująca się wypadkami z 11 września, powołując się na podsumowanie spotkania obu przywódców sporządzone przez NSC.
Powell był zazwyczaj niezwykle przenikliwym sędzią waszyngtońskiej sceny politycznej, ale wydaje się, że jesienią 2001 r. jego osąd mocno się stępił. Stracił swą dominującą pozycję, ale najwidoczniej nie zdawał sobie z tego sprawy, a przynajmniej tak wynika z jego publicznych wypowiedzi. „Jeżeli chodzi o Irak, bez zmian”, powiedział Billowi Kellerowi z New York Timesa w swoim firmowym, uspokajającym wszystkich dookoła stylu. „Jest mocno osłabiony. Robi trochę rzeczy, które nam się nie podobają. Będziemy go nadal powstrzymywać”.
Ale nastroje w administracji zaczęły się już zmieniać. Ataki z 11 września, które, jak się wydaje, zaskoczyły wspólnotę wywiadowczą, zapewniły nową amunicję osobom twierdzącym, że zawodowi analitycy wywiadu lekceważą zagrożenie stwarzane przez Irak, a przede wszystkim prawdopodobieństwo, że posiada on broń chemiczną lub biologiczną, czy też jego skłonność do podzielenia się nią z wrogimi Ameryce terrorystami. Skoro przeoczyliście sygnały ostrzegawcze przed 11 września, argumentowali od czasu do czasu, to co jeszcze umyka wam odnośnie Iraku?
Nowe kontrowersje narosłe wokół wywiadu i ostrożność najważniejszych wojskowych głęboko frustrowały Rumsfelda, wspominał pewien fachowiec od tajnych operacji, który w tym okresie pracował dla sekretarza obrony. „Po 11 września widziałem, że Don Rumsfeld jest wstrząśnięty i rozczarowany wywiadem. Przez całe dziesięciolecia pracował ze wspólnotą wywiadowczą, która skupiała się na wyłącznie jednej kwestii: radzieckich siłach zbrojnych. Lecz gdy została zmuszona do zmniejszenia skali do konfliktów o niskiej intensywności, no cóż…”. W tym miejscu zawiesił głos w milczącej dezaprobacie zawiedzionego profesjonalisty.
„Pierwszy wstrząs nastąpił 25 września 2001 r., gdy Rumsfeld spotkał się z Charliem Hollandem”, generałem Sił Powietrznych, który wówczas stał na czele Amerykańskiego Dowództwa Operacji Specjalnych (United States Special Operations Command, czyli US SOCOM). Jego dowództwo stanęło w świetle jupiterów, gdyż należało do najbardziej przydatnych w walce z al-Kaidą struktur sił zbrojnych. „Holland przedstawił od groma celów”, w tym jakiś obóz szkoleniowy terrorystów w północno-zachodniej Afryce, punkt dostaw broni na wybrzeżu somalijskim i inny obóz na Filipinach. „Rumsfeldowi aż ślinka pociekła: ,Kiedy ruszamy?’. A Holland na to: ,Cóż, nie możemy, przez brak umożliwiających działanie danych wywiadowczych’”.
To zdanie głęboko wzburzyło Rumsfelda i wyryło się w jego pamięci. „Co to są ,umożliwiające działanie dane wywiadowcze’?”, zaczął się dopytywać sekretarz obrony. „Czy istnieje rodzaj danych ,uniemożliwiających działanie?’”. W kolejnych tygodniach Rumsfeld podejmie kroki na rzecz znacznego zwiększenia roli jego biura w gromadzeniu oraz analizowaniu informacji wywiadowczych.
Początek planowania wojny z Irakiem
W listopadzie 2001 r., zaraz po upadku Kabulu, Pentagon oficjalnie zaczął rozważać jak najskuteczniej zaatakować Irak. Na początku grudnia generał Tommy R. Franks, artylerzysta, który zastąpił Zinniego na stanowisku szefa CENTCOM, krążył pomiędzy swoją kwaterą główną w Tampie na Florydzie a Waszyngtonem, doglądając postępów w planowaniu inwazji. „Istniało poczucie pilności, żeby jak najszybciej przedłożyć konceptualny plan prezydentowi”, wspominał generał major Sił Powietrznych Victor Renuart, który piastował kluczowe stanowisko szefa operacji w CENTCOM i towarzyszył Franksowi podczas większości spotkań w stolicy.
Już od samego początku pomiędzy zawodowymi wojskowymi a biurem sekretarza obrony pojawiły się spięcia w dwóch, związanych ze sobą, kwestiach: czy w ogóle atakować Irak, a jeśli tak, to jak dużymi siłami. Generał Jack Keane, oficer numer dwa w Armii, powiedział współpracownikom, że według niego USA powinny odłożyć sprawę Iraku na bok i skupić się na już realizowanych zadaniach. Rekomendował zatrzymanie dwóch dywizji wojsk lądowych (około 25 000 żołnierzy) na afgańsko-pakistańskim pograniczu do czasu pojmania bin Ladena i zniszczenia jego organizacji.
Dowództwo Centralne generała Franksa znalazło się pomiędzy młotem a kowadłem – pomiędzy ostrożnością Armii a niecierpliwością Rumsfelda. Ówcześni pracownicy CENTCOM przedstawiają rozbieżne opinie na temat roli dowództwa w debacie nad planami wojny z Irakiem, lecz panuje ogólne zgoda, że Franks stał się jednym z filarów procesu planowania. Mógł wybrać każdą ze stron (w końcu był zawodowym wojskowym), ale z biegiem czasu opowiedział się za poglądami Rumsfelda. Franks to sprytny człowiek, ale raczej nie typ myśliciela. Kierował bardzo nieszczęśliwą kwaterą główną. Przejawiał skłonność do besztania podwładnych, często krzyczał i zasypywał ich przekleństwami. Morale w CENTCOM stało na kiepskim poziomie, a ludzie byli już zmęczeni, gdyż od 11 września pracowali praktycznie non stop. „Dowództwo Centralne to dwa tysiące bezwolnych sług, których życie pochłaniały kaprysy Tommy’ego Franksa”, powiedział jeden z jego bliskich współpracowników. „Oficerowie sztabowi są traktowani jak psy Pawłowa. Ludzka wytrzymałość ma pewne granice. Jest jak w obozie jenieckim – po pewnym czasie dajesz się złamać”.
Cytowany oficer dodał, że nie chodziło tylko o upadek ducha wśród sztabowców. Obelżywy i agresywny styl dowodzenia Franksa zniekształcał napływające do niego informacje. „Jestem pewien, że z Dowództwa Centralnego wychodzi wiele mało wiarygodnych informacji, ponieważ domagał się ich natychmiast, więc ludzie wyciągali dane z kapelusza. To wszystko SWAG . Ponadto wszystkie informacje musiały być dobre (…). Szybko przekonujesz się, że nie możesz mówić prawdy”.