- promocja
- W empik go
Filthy Rich Vampires. Trzy królowe - ebook
Filthy Rich Vampires. Trzy królowe - ebook
Cała magia umrze, a wraz z nią wszyscy, którzy nią władają.
Trzeci tom porywającej historii miłosnej rozgrywającej się w luksusowym świecie bogatych wampirów.
Thea i Julian muszą stawić czoła konsekwencjom swojego wyboru. Podczas balu z okazji zimowego przesilenia planują ogłosić status swojego związku przed społecznością wampirów. Jednak niespodziewane wypadki zmienią bieg wydarzeń tej nocy.
Matka Thei znika, a wszystkie wskazówki prowadzą do Wenecji. Kiedy Thea zostaje porwana, Julian będzie musiał zmierzyć się z niebezpieczeństwami i swoją przeszłością. Stawić czoło potworowi, którym kiedyś był. Wkrótce ich miłość i cały magiczny świat staną na krawędzi wojny. Czy uda im się uniknąć konfliktu i przetrwać, czy może będą musieli zapłacić najwyższą cenę?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-718-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JULIAN
Lord Julian Rousseaux i jego narzeczona Thea Melbourne – zaanonsował kamerdyner nasze przybycie, a następnie usunął nam się z drogi i zaczęliśmy schodzić po schodach.
Od razu rozległy się szepty i szybko zerknąłem na salę balową w dole. Arystokracja wampirzego świata mieszała się z młodymi i starymi podopiecznymi, a nad ich głowami wisiały magiczne kryształowe żyrandole. Efekt był spektakularny, wcale nie mniej niż wieki temu. Wykończone łukami okna sali były zakryte zaśnieżonymi girlandami, z których każdą pokrywała siateczka zamrożonego bluszczu. W środku tej wielkiej przestrzeni stała ogromna choinka, na której migotały lampki niczym gwiazdy na nocnym niebie.
Salę wypełniały resztki magii, fragmenty zaklęć, które przetrwały rzuconą klątwę. Pomimo motywu przewodniego przyjęcia, którym była zima, wszyscy zgromadzeni goście mieli na sobie stroje ukazujące dużo ciała, a mężczyźni byli ubrani w smokingi, ale bez marynarek. Ze święta przesilenia, czyli Solstice, została tylko nazwa. Przyjęcie stanowiło okazję, by nieśmiertelni mogli się pochwalić swoim bogactwem, a wiedźmy topniejącymi umiejętnościami. Ja jednak o to wszystko nie dbałem.
Interesowało mnie jedynie potwierdzenie plotek, które już krążyły po sali. Mianowicie że Julian Rousseaux nie jest już kawalerem do wzięcia.
Gdy ogłoszono moje zaręczyny, głowy pochyliły się w ukłonie,
a ciekawskie spojrzenia się zniżyły. Tylko jedna istota wbijała we mnie niewzruszony wzrok. Tęczówki mojej matki były czarne jak węgiel, kiedy się w nas wpatrywała. Moja partnerka się potknęła. Tylko ja to zauważyłem.
Nic takiego w porównaniu ze złością, od której aż kipiała kobieta krocząca u mojego boku.
Spojrzałem na rozzłoszczoną Theę, rzucając jej najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było mnie stać, a ona jeszcze bardziej zmrużyła oczy. Poprawiła się ostrożnie, odzyskując opanowanie i równowagę.
– Przepraszam – wyszeptałem.
Thea wymruczała coś o klifach i ostrzeżeniach, ale wyprostowała ramiona i popatrzyła na mnie z oślepiającym uśmiechem. Dobrze wiedziałem, że lepiej nie ufać temu uśmiechowi. Zdaje się, że miałem kłopoty. Znowu.
– O tak. Masz kłopoty – wymruczała, nadal opanowując emocje z wręcz mistrzowską precyzją – ale nie zamierzam dać twojej matce tej satysfakcji i kłócić się z tobą na jej oczach.
– Wynagrodzę ci to później – obiecałem, biorąc ją za rękę, gdy schodziliśmy po stopniach. Usłyszałem zbiorowe westchnienie zebranych, a potem pomruki zmieniły się w podekscytowane szepty.
– Zapomniałeś rękawiczek – powiedziała Thea, a ja zdałem sobie z tego sprawę w tym samym momencie.
– Dziękuję, że mi przypomniałaś – rzuciłem sucho.
– Nie ma problemu. – Uśmiechnęła się szerzej, a uśmiech w końcu sięgnął też jej oczu. Dobrze się bawiła. – Przypomniałabym ci wcześniej, ale dochodziłam do siebie po tym, jak prawie umarłam.
– Nie bądź taka melodramatyczna.
– Chcesz wrócić do samochodu? – zaproponowała, odgadując prawidłowo, że nie miałem rękawiczek przy sobie.
Byłem tak skupiony na niej i na pierścionku, który teraz nosiła na palcu, że nie zabrałem ich ze schowka w aucie. Ale już ją prowadziłem stopień za stopniem w dół, a moje ręce pozbawione tekstylnej ochrony same w sobie stanowiły komunikat.
– Nie zawracajmy sobie tym głowy.
– Buntownik. – Uniosła brwi i delikatnie weszła na pluszowy dywan w kolorze kości słoniowej, który wyścielał schody.
Patrzyłem na nią, ignorując ciekawskie oczy śledzące z dołu każdy nasz krok. A niech sobie gadają.
Nie byłem przekonany, czy buty, które Thea włożyła na tę okazję, były bezpiecznym wyborem na starych schodach, nawet pokrytych dywanem. Miały jednak wiele innych cudownych właściwości, na przykład dodawały jej wzrostu, więc łatwo mi ją było pocałować, a same jej wydłużone nogi stanowiły oddzielną pokusę. Później miałem zamiar ją unieść i oprzeć o ścianę, a potem pieprzyć i jednocześnie czuć, jak wbija mi wysokie obcasy
w plecy.
Oddech Thei przyspieszył, gdy usłyszała moje myśli, a jej policzki się zaczerwieniły, przybierając odcień szkarłatu. Poczułem wokół zapach słodkiego melona.
– Obiecujesz?
– Z całą pewnością – wymruczałem, unosząc jej dłoń do ust, by ją ucałować.
Czerwień na jej policzkach jeszcze się pogłębiła, a ja rozdąłem nozdrza, wdychając spowijającą ją woń podniecenia. Nie zamierzałem wywołać u niej takiej reakcji, choć bardzo mnie cieszyła. Ale pocałunek złożony na jej dłoni dał mi okazję, by pokazać wszystkim pierścionek zaręczynowy, który włożyła na rękę obleczoną w satynową rękawiczkę. Skoro zostaliśmy zmuszeni do udziału w tych jakże archaicznych obrzędach, to przynajmniej chciałem to dobrze wykorzystać. Sposób, w jak zostaliśmy zaanonsowani, pocałunek na jej dłoni, zapomniane przeze mnie rękawiczki – wszystko to służyło szybszemu rozejściu się wieści.
Naprawdę nie byłem już kawalerem do wzięcia. I miało tak pozostać na zawsze.
– Co ty knujesz? – wymruczała Thea pod nosem.
– Plotki szybko się rozchodzą, kochanie.
Tłum rozstąpił się przed nami, gdy skierowaliśmy kroki do mojej rodziny. Zwyczajem na takich przyjęciach było przywitanie się z matriarchinią.
To stanowiło prawdziwy test. Jeśli Sabine zamierzała wszcząć burdę, da to początek całkiem innym plotkom. Prawdopodobnie i w tym względzie powinienem przestrzec Theę.
Ale Thea szła obok mnie z taką gracją, jakby płynęła, i uśmie-
chała się uprzejmie do wpatrujących się w nią nieznajomych. Gdy dotarliśmy przed oblicze moich rodziców, przywitała się z nimi
ciepło.
Dominic Rousseaux, mój ojciec, uniósł koniuszki ust w uśmiechu i nieznacznie skinął mi głową na znak, że docenia naszą taktykę. Nie powiedziałby tego wprost przy swojej żonie, ale jego poparcie miało dla mnie olbrzymie znaczenie. Moja partnerka godowa zaczynała podbijać jego serce. Moi bracia, nawet Benedict, także staną po mojej stronie, jeśli będą musieli wybrać. Była tylko jedna osoba w rodzinie, która nadal nie popierała mojego wyboru partnerki.
Gdy podeszliśmy, moja matka podwinęła górną wargę, odsłaniając dziąsła i kły, które wyglądały na gotowe do kąsania zawsze, kiedy w pobliżu znajdowała się Thea. Najeżyłem się, unosząc ramiona, by zademonstrować matce swoją siłę. Był taki czas, gdy mogła mnie pokonać. Miała nade mną tysiące lat przewagi, jeśli chodzi o doświadczenie bitewne. Ale ja miałem coś, czego ona nie miała.
Partnerkę godową, którą zamierzałem chronić nawet za cenę własnego życia.
– Matko – odezwałem się cicho. – Wszystkiego dobrego z okazji święta Solstice.
Zamrugała i przeniosła spojrzenie ze mnie na Theę i z powrotem. W końcu wbiła wzrok w nasze splecione ręce.
– Zapomniałeś włożyć rękawiczki – powiedziała z dezaprobatą. –
Polecę, by jeden ze służących natychmiast ci jakieś przyniósł.
– Nie ma takiej potrzeby. Nic mi nie grozi, bo nie zamierzam dziś wieczorem dotykać nikogo poza moją partnerką. – Uniosłem głos, by ostatnie słowa usłyszeli wszyscy wokół, którzy próbowali podsłuchiwać. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości co do moich zaręczyn, teraz je rozwiałem.
– Absurd. – Matka strzeliła palcami i podszedł do niej jakiś służący. – Mój syn zapomniał rękawiczek. Przynieś mu parę.
– Magiczne słowo „proszę” – dodała szeptem Thea.
Sabine przeniosła na nią mroczne spojrzenie. Moja matka miała na sobie suknię w kolorze burgunda. Udrapowana na jej ramionach opadała elegancko na plecy. Czarne włosy uczesała w dwa warkocze, które oplatały jej czoło jak korona. Wyglądała niczym inkarnacja anioła śmierci, włącznie z czerwonymi ustami sprawiającymi wrażenie, jakby przed chwilą ucztowała, karmiąc się sercem jakiegoś nieszczęśnika. Thea stojąca obok niej błyszczała w swojej złotej sukni z piórami. Nawet gdy była zaczerwieniona na twarzy, promieniowała z niej radość jak ciepło idealnego wiosennego poranka. Stanowiły przeciwieństwa. Moja matka była nadejściem nocy, a Thea obietnicą nowego dnia.
– Przynajmniej twoja narzeczona ma trochę rozumu – mówiła dalej Sabine. – Może jej uda się ciebie przekonać, że należy szanować nasze tradycje.
– Owszem – odparłem chłodno, zwalczając impuls, by się uśmiechnąć. Wprawdzie trudno to uznać za błogosławieństwo, ale nazwała Theę moją narzeczoną, co było uznaniem, w dodatku publicznym, naszego związku.
– Ślicznie wyglądasz – wtrącił mój ojciec i podszedł bliżej, by wziąć Theę za rękę. – Gratulacje dla was obojga.
Stojąca obok niego Sabine zacisnęła usta w cienką linię. Zdaje się, że według niej ojciec posunął się za daleko. Ale cóż, mleko już się rozlało.
Nasze zaręczyny zostały publicznie uznane przez matriarchinię rodu i jej świtę.
Thea wzięła głęboki oddech, niewątpliwie usłyszawszy moje myśli.
– Pięknego święta Solstice dla państwa. To dla mnie wielki honor zostać przyjętą do rodziny.
Moment nie mógł być lepszy, gdybyśmy go wybierali sami. Wszyscy zachowywaliśmy się jak aktorzy, którzy przestrzegają określonego scenariusza na oczach widzów. Gdy służący wrócił z moimi rękawiczkami, wziąłem je z jego rąk i włożyłem. Sabine odchrząknęła z ulgą, że zgodziłem się przestrzegać jakichś zasad.
– Powinniśmy przywitać się z innymi. – Skinęła ręką na swojego małżonka. – Chodźmy.
Mój ojciec przewrócił nieznacznie oczami, ale podał żonie ramię i zajął miejsce u jej boku bez słowa skargi.
– Zanim pójdziecie – powiedziałem, zatrzymując ją. – Wynająłem prywatną willę po zachodniej stronie wyspy.
– Ach, tak? – Usłyszałem w jej głosie cichą złość, ale wzruszyła ramionami. – Cóż, pewnie potrzebujecie więcej miejsca na… cokolwiek tam robicie.
– Więcej miłości – uściśliłem z uśmiechem. – Rada przekazała nam jasne wytyczne w tej kwestii.
Thea zachybotała się na obcasach i przechyliła na jedną stronę, jakby straciła równowagę na dźwięk tych słów.
Oczy mojej matki pociemniały, nie wróżąc niczego dobrego, ona sama jednak pozostała opanowana.
– Oczywiście. Jeszcze i to.
– Jeszcze i to – przytaknąłem.
– Rozumiem, że nie będziemy się często spotykać po dzisiejszym wieczorze?
– Dopiero w nowym roku – potwierdziłem.
– Będą was oczekiwali w sylwestra – powiedziała.
– Wyślij nam szczegółowe informacje. Zobaczę, co da się zrobić.
Uśmiechnęła się, a jej zabójcze piękno zajaśniało w pełnej krasie. To właśnie tego piękna bałem się jako dziecko.
– Obecność obowiązkowa.
Skinąłem tylko głową na znak, że zrozumiałem. Zagrałem w otwarte karty i wygrałem, ale ta rozgrywka nie skończy się tego wieczoru. Mieliśmy uczestniczyć w tym makabrycznym tourneé zgodnie z ich szaleńczymi pomysłami. Musieliśmy też wziąć udział w kolejnych obrzędach.
Moi rodzice zniknęli w tłumie, przyjmując z każdej strony życzenia udanego święta Solstice.
– Poszło lepiej, niż się spodziewałem – zauważyłem, ciągnąc za swój krawat, ale gdy spojrzałem na Theę, ta prawie się gotowała.
– Ciemny kąt, teraz – rzuciła, po czym odwróciła głowę i skierowała się do mrocznego korytarza, który wiódł poza salę balową.
Coś mi mówiło, że w tym szukaniu odosobnienia wcale nie chodziło jej o cielesne rozkosze.Rozdział 2
THEA
Nie byłam zła na Juliana. Byłam na niego wściekła. Spędziłam cały dzień, martwiąc się tym, co knuje, i jednocześnie próbowałam sobie jakoś poradzić z informacją o tym, kim naprawdę jestem. Tymczasem on zaplanował to wszystko. Nawet oświad-
czyny…
Odepchnęłam od siebie ból, którym mnie to napawało, i skupiłam się na swojej wściekłości.
Wyjście z sali balowej zajęło nam więcej czasu, niż powinno, bo wszyscy chcieli nam pogratulować zaręczyn. Kilkoro z obecnych widziałam na innych imprezach, ale tak naprawdę nikogo tu nie znałam. Nie zauważyłam nigdzie braci Juliana, a Jacqueline się spóźniała. Kiedy Julian w końcu otworzył drzwi na taras, twarz mnie bolała od wymuszonych uśmiechów. Pozwoliłam mięśniom się rozluźnić, gdy w końcu ruszyliśmy przez zadaszony kamienisty dziedziniec. Z pokrytego drewnem sufitu zwisały sznury z lampkami, które spowijały przestrzeń ciepłym światłem.
– Widzę tu mnóstwo ciemnych kątów – wymruczałam, ale on szedł dalej.
– Myślałem, że zależy ci na prywatności. – Jego słowa były ostrożne i pozbawione emocji. Wiedział, dlaczego chcę zostać z nim sam na sam.
Może to dlatego poprowadził mnie kamiennymi schodami do bujnego ogrodu poniżej. Zeszliśmy na sam dół i wtedy się zatrzymał i odwrócił do mnie.
Zaprotestowałam, gdy sięgnął po moją nogę.
– Co ty wyprawiasz?
– Nie martw się. Nie próbuję się kochać z twoją kostką – rzucił sucho, obejmując ją dłonią, i gestem pokazał, żebym uniosła stopę.
– Dobrze. – Skrzyżowałam ramiona na piersi, by mu pokazać, że nie jestem w nastroju. Julian zsunął but z mojej pięty i sięgnął po drugą nogę. Z ulgą poruszyłam palcami stóp. Złote szpilki były prześliczne, ale miały bardzo wysokie obcasy. Po godzinie paradowania w nich po twardej marmurowej posadzce miałam obolałe stopy.
– Lepiej? – Wyprostował się, nadal trzymając w palcach moje pięty.
Skinęłam głową, ale się nie uśmiechnęłam.
– Wciąż jestem na ciebie wściekła.
– Wiem. – Błysnął zębami, zagryzając dolną wargę, jakby chciał schować uśmieszek. Przynajmniej wykazywał trochę instynktu samozachowawczego. – Nie chciałem, żebyś się denerwowała dzisiejszym wieczorem.
– Wolałeś więc mnie poniżyć? – spytałam z wyrzutem. Nie czekałam, aż odpowie, ruszyłam w głąb ogrodu. Bose stopy zanurzyłam w miękkiej trawie, która okazała się zaskakująco zimna, biorąc pod uwagę panującą temperaturę. Objęłam się ramionami i spojrzałam w nocne niebo. Wokół było mnóstwo ludzi, ale ja czułam się samotna. Tu, między wampirami i wiedźmami, miałam tylko jedną osobę, z którą mogłam porozmawiać o moich uczuciach.
Ale jak mogłam to zrobić, skoro to ona był powodem, dla którego tak się czułam?
– Zimno ci? – spytał Julian, podchodząc bliżej.
Pokręciłam głową.
– Nie powinieneś był tego robić.
– Wiem. – Wziął głęboki oddech i zatrzymał się w pewnej odległości ode mnie. – Przepraszam. Nie sądziłem, że poczujesz się poniżona.
W jego głosie usłyszałam autentyczną frustrację i poczułam, jak woła mnie nasza więź godowa. Mówił szczerze. Cierpiał. Potrzebował mnie. W tym właśnie momencie prawdopodobnie czuł ten sam zew naszej więzi. Ale ja stawiłam jej opór.
– Czy dlatego oświadczyłeś mi się dziś wieczorem? Po to, by nas zaanonsowano w ten sposób na balu? – spytałam go.
– Oświadczyłem ci się wczoraj wieczorem – przypomniał mi.
– Wiesz, o co mi chodzi.
Usłyszałam jego myśli wypełnione przekleństwami i uniosłam brwi.
– Przeklinasz, bo cię przejrzałam czy dlatego, że właśnie zdałeś sobie sprawę, jak głupio to wymyśliłeś?
– Może z obu powodów – odparł ponuro. – Nie przemyślałem tego.
– To akurat jest jasne.
– Nie miałem zamiaru ci się wczoraj oświadczyć, ale gdy już to zrobiłem, chciałem to jak najszybciej oznajmić całemu światu. Postanowiłem więc dać ci pierścionek przed tym przyjęciem. – Zamilkł i odwrócił się do mnie, a księżyc rzucił cień na jego twarz. – Nie pomyślałem, jak się z tym poczujesz. Ja po prostu…
Wiedziałam już, co chciał mi przekazać. Nie musiałam czytać mu w myślach. Powiedział mi kiedyś, że chce krzyczeć ze wszystkich dachów o tym, że połączyła nas więź godowa. To było coś całkiem innego.
– A więc większość wampirzego świata dowiedziała się, że się zaręczyliśmy, ale czy wie też o tym, że połączyliśmy się więzią godową? – spytałam go.
– Każdy, kto podszedł na tyle blisko, by się z nami przywitać, pewnie tak. Ale na balu jest dużo istot.
Miał na myśli wiele zapachów.
– Mogłem poprosić cię wcześniej o zgodę – dodał.
Zwalczyłam impuls, by przewrócić oczami, bo byłam pewna, że nie mogłabym ich potem odwrócić z powrotem.
– Nie potrzebujesz mojej zgody. Po prostu wolałabym wiedzieć, co planujesz. Niemal spadłam ze schodów, gdy usłyszałam, jak ten kamerdyner anonsuje nas zebranym.
– Nie dałbym ci spaść – rzucił chrapliwie, ale uniosłam ostrzegawczo palec.
– O to właśnie chodzi. Stanowimy zespół. Żadnych sekretów. Żadnych kłamstw. Obiecaliśmy to sobie nawzajem.
Zastanawiał się przez chwilę i odsunął pasmo ciemnych włosów z czoła.
– Myślałem, że to cię zdenerwuje.
– Ale? – ponagliłam go, wiedząc, że kryje się za tym coś więcej.
– Dla wampirów święto przesilenia zimowego jest bardzo ważne. Wiedziałem, że jeśli istnieje jakakolwiek szansa, aby moja matka dała nam publicznie swoje błogosławieństwo, to właśnie teraz.
– W tak zwanym duchu Bożego Narodzenia? – wymruczałam. Nie pasowało mi to do Sabine.
– Raczej chodzi o to, że zależy jej bardziej na zrobieniu wrażenia na obcych niż na uczuciach własnej rodziny – odparł gorzko. – Nigdy nie pozwoliłaby sobie na utratę twarzy na oczach tylu prominentnych wampirów.
– Rozumiem. Ale to naprawdę oznacza, że udziela nam zgody? –
Przypomniało mi się, jak Jacqueline powiedziała, że potrzebowała błogosławieństwa swojej matki, aby wyjść za mąż. Za to Julian zachowywał się tak, jakby mógł i zamierzał robić, co mu się żywnie podoba… – Czy możemy się pobrać bez jej zgody?
– Tak – odpowiedział z całą mocą.
– I małżeństwo będzie ważne w świetle prawa?
– W świecie śmiertelników – odrzekł cicho.
Zamknęłam oczy. Tyle gadania o ewolucji, a tymczasem wampiry bywały wręcz okropnie staroświeckie.
– Dlaczego mi tego po prostu nie powiedziałeś na samym początku?
Julian podszedł bliżej i wziął moją twarz w dłonie. Zdjął rękawiczki, które nakazano mu włożyć, a ja byłam zbyt zamyślona, by to zauważyć.
– Nie chciałem, żebyś nawet na moment zwątpiła w nasz związek. Nie chciałem, abyś się zamartwiała tym, co powie Rada Wampirów albo moi rodzice. Pobierzemy się i kropka.
– A jeśli byśmy to zrobili bez ich błogosławieństwa?
– Musielibyśmy ponieść konsekwencje – przyznał ponurym tonem. Oczy mu pociemniały jak nocne niebo nad nami.
– Wydziedziczyliby cię – odgadłam.
Wpatrywał się przez chwilę w moją twarz i zaśmiał się cicho.
– A więc Jacqueline cię wtajemniczyła w ten numer z wilkołakiem w Rzymie.
Skinęłam głową.
– Julianie, nie chcę, żebyś stracił rodzinę.
– Nawet matkę mam zatrzymać? – zadrwił.
Ugryzłam się w język, by tego nie skomentować.
– Nikt nas nie rozdzieli. Złożyłem ci ten ślub, gdy zawarliśmy więź godową. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i jeśli ma być tak, że zostaniemy tylko we dwoje, mnie to wystarczy. – Przeciągnął kciukiem po moich wargach. – Ty już zdobyłaś się dla mnie na to poświęcenie.
– Ale mogę odszukać mamę i z nią porozmawiać – zauważyłam. –
Ja też walczyłabym jak tygrysica, by ją przy sobie zatrzymać. – Po wszystkim, co zrobiła, jej kłamstwach i sekretach, nadal za nią okropnie tęsknię.
– Odnajdziemy ją, kochana – powiedział. – A ja obiecuję więcej cię nie zaskakiwać.
– Ostrzeżesz mnie też, gdy będziesz zamierzał zjechać z klifu? – spytałam niechętnie.
– Przysięgam. Osikowy kołek w moje serce, jeśli nie dotrzymam słowa. – Otoczył moją talię ramieniem i przyciągnął mnie do siebie.
Nie miałam butów, więc ledwo sięgałam mu do piersi. Trudniej mi go było teraz pocałować, ale łatwiej było słuchać bicia jego serca.
– Żadnych kołków w pobliżu tego serca – poinformowałam go.
– Nikt się nie odważy, wystraszy ich moja przerażająca partnerka godowa.
Uśmiechnął się do mnie szeroko. Jego ciemne włosy błyszczały w świetle księżyca. Chwyciłam za klapy jego marynarki i przyciąg-
nęłam go do siebie, by przejechać po nich palcami.
– Zdaje się, że ktoś mi tu obiecał ciemne zakamarki – wyszeptałam. – A tymczasem stoimy na środku.
Nie mógł się powstrzymać i uniósł kąciki ust.
– Możemy dać przedstawienie. Co ty na to?
– Mam dość skandali jak na jeden wieczór. – Ale kiedy wypowiadałam te słowa, czułam, jak całe moje ciało aż mnie boli z pożądania.
Od czasu drugiego rytuału szukaliśmy każdej możliwej okazji, by zostać sam na sam. Ktoś zaczął nam nawet zostawiać tacę z jedzeniem pod drzwiami, gdy nie zjawiliśmy się na jakimś posiłku, ale dzisiejszy dzień był inny. Julian trzymał się od rana na dystans, planując romantyczne oświadczyny na klifie, tak więc prawie się nie widzieliśmy.
– Jakie myśli wypełniają ten twój niegrzeczny umysł? – spytał i nachylił się nade mną, by przeciągnąć językiem po mojej dolnej wardze.
Jęknęłam, czując w trzewiach rodzącą się rozkosz.
– Znajdź ciemny kąt, a ci pokażę.
Julian złapał moją rękę i przez chwilę pożerał mnie wzrokiem, a potem pociągnął za sobą do ogrodu. Spodziewałam się, że poprowadzi nas z powrotem w kierunku sali balowej i tam znajdzie jeden z wielu ciemnych korytarzy, które dostrzegłam, gdy wychodziliśmy. Teraz wystarczyłby mi wysoki krzak, tak bardzo go pragnęłam. Byliśmy kilka kroków za żywopłotem, kiedy zdałam sobie sprawę, że zaprowadził mnie do labiryntu.
– Mam nadzieję, że się nie zgubisz – powiedziałam, mocno ścis-
kając go za rękę.
– Boisz się zostać ze mną sam na sam nazbyt długo? – zażartował.
– Po prostu nie jestem pewna, czy żywopłot da nam radę.
Roześmiał się i zatrzymał się na chwilę, po czym obrócił mnie na palcach, tak bym wpadła mu w ramiona.
– Przekonamy się? – Nachylił się i mnie pocałował, a ja wtopiłam się w niego. Mógł mieć mnie całą, gdy tylko tego zapragnął. Wiedział o tym.
Włożył rękę pod ramiączko mojej sukni i zsunął je z ramienia. Westchnęłam, delikatnie odrywając od niego usta, gdy zrobił to samo z drugim ramiączkiem.
– Tutaj? – spytałam z miną niewiniątka i przygryzłam dolną wargę.
Wydał z siebie pożądliwy ryk, a jego ciemne oczy przykleiły się do tej wargi z intensywnością drapieżnika. Przełknęłam, a moje ciało odpowiedziało bestii, która stała przede mną. Odsunęłam się, sięgnęłam do zamka sukni i przesunęłam suwak w dół.
– Tak będzie łatwiej – szepnęłam, pozwalając, by suknia opadła kaskadą wokół moich stóp.
Prowokacyjny styl tej kreacji nie pozwolił mi na duży wybór bielizny, więc dałam sobie z nią spokój. Julian trzymał moje buty w rękach, tak więc nie miałam na sobie już nic.
Prawie nic.
Julian jakby jeszcze urósł. Oddychał ciężko, gdy zdjęłam pierścionek zaręczynowy z palca, a potem zsunęłam ostatni fragment ubrania: rękawiczki. Włożyłam pierścionek z powrotem na nagi palec i upuściłam rękawiczki. Przejechał po mnie pożądliwym wzrokiem swoich pociemniałych oczu. Pomasował sobie podbródek wolną ręką, jakby się zastanawiał, co powinien zrobić w sytuacji, w której się znalazł. Było oczywiste, że mnie pragnie, ale nie w łagodny, czuły sposób. O nie. Dzisiejszy wieczór spędzony w towarzystwie rywalizujących z Rousseaux wampirzych rodów i obcych wampirów sprawił, że ten prymitywny potwór w nim, ten, którego obecność czułam teraz też w sobie, był niespokojny. Niewiele brakowało, by stracił nad sobą panowanie. Musiał znaleźć sposób, żeby jakoś przytępić potrzebę chronienia mnie, którą obecnie czuł.
Nie namyślając się ani przez chwilę, sięgnęłam rękoma między nogi i zaczęłam się dotykać. Cienie w jego oczach się pogłębiły, aż w końcu nie został w nich ani skrawek bieli. Stał się teraz bardziej zwierzęciem niż mężczyzną, a ja byłam wszystkim, czego pragnął. Przytknęłam spocone palce do jego ust i jednym z nich przesunęłam po jego wargach.
Moje buty spadły na ziemię, gdy uniósł rękę i chwycił za mój nadgarstek. Nadal wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami, po czym uniósł moje palce ponownie do ust i zaczął je ssać jeden po drugim, aż były całkiem czyste.
Potknęłam się lekko. Moje ciało spalało się w pożądaniu, ale udało mi się opanować i spojrzałam mu w oczy.
– Tego właśnie chcesz?
Ryknął tak, że aż zadrżałam.
– Możesz to mieć – obiecałam mu słodko – jeśli tylko mnie
złapiesz.
Wyrwałam mu rękę i zanim zdał sobie sprawę z tego, co się
dzieje, szybko pobiegłam za zakręt labiryntu i za kolejny, który dostrzegłam. Nie miałam szans konkurować ze zmysłami wampira, ale labirynt mógł go choć trochę spowolnić.
A gdy mnie złapie, będzie to warte czekania.Rozdział 3
JULIAN
Możesz to mieć, jeśli tylko mnie złapiesz.
Z tymi słowami Thea zniknęła w ciemnościach jak kusicielska nimfa. Pochłonęła mnie noc. Chciała igraszek. Nauczy się bardzo dobrze, że igranie ze mną jest niebezpieczne, a ja z przyjemnością udzielę jej tej lekcji.
Nabrałem głęboko powietrza, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by moja wewnętrzna bestia wzięła górę. Gdy je otworzyłem, świat jakby się przesunął. Nie był już pogrążony w nocnych ciemnościach. Mój nadnaturalny zmysł widzenia pomalował wszystko w kolorach kamieni szlachetnych. Żywopłot był szmaragdowy, niebo szafirowe, a kwiaty nabrały odcieni granatów i ametystów. Woń pogrążonych w nocy roślin mieszała się na wieczornym wietrze ze zmysłowym aromatem jaśminu.
Ale jej zapach był i tak dominujący. Wyczułem nieznaczny ruch i rubinową aurę w liściastym labiryncie. Woń słodkiego melona naszpikowanego goździkami przywędrowała do mnie zanurzona w powiewie wiatru, a ja poczułem, jak moja kontrola pęka niczym nadwyrężony łańcuch.
Rzuciłem się w głąb labiryntu. Nie potrafiłem się oprzeć Thei, nawet gdybym próbował. Ciągnęło mnie do niej, jakby była moją kotwicą. Podążałem za jej zapachem. Unosił się w powietrzu, tak gęsty, że niemal czułem go na języku. Moje myśli uciekły do innych jej zapachów – słodkiej woni między nogami i gęstej krwi. Potrzebowałem jej.
Teraz.
Dogoniłem ją, zanim upłynęła minuta. Thea krzyknęła, gdy pojawiłem się za zakrętem niczym niewyraźny cień i złapałem ją w ramiona. Mocno oplotła moją szyję rękami, gdy pociągnąłem
ją do przodu, nie zwalniając ani na krok.
Nie stanąłem w miejscu, by delektować się zwycięstwem i nagrodą, którą mi obiecała. Postanowiłem dotrzeć do środka labiryntu, gdzie ustawiono marmurową altankę. Gdy w końcu się zatrzymałem, uniosła na mnie oczy bez tchu.
– Złapałeś mnie – wymruczała, a jej głos zagłuszała krew tętniąca w moich żyłach. – I co teraz? Co ze mną zrobisz?
W odpowiedzi ryknąłem.
Zadrżała, a ja uniosłem kąciki ust i pokazałem kły. Niosąc ją do altany, przyglądałem się jej twarzy. Była stworzona dla mnie i nie wiem, jak zasłużyłem na jej idealne piękno. Ale miałem zamiar ją posiąść.
Mój kutas naprężył się w spodniach, kiedy myślałem o tym, co z nią zrobię.
Thea przeciągnęła palcem po moim policzku.
– Jak chcesz to zrobić?
Zmrużyłem oczy, lecz żądza krwi wcale nie zmalała. Byłem stracony. Myślałem tylko w kategoriach ciała i zębów. Podszedłem do murowanej ławeczki w środku altany i delikatnie postawiłem na niej Theę.
Oczy Thei zasnuł cień, gdy rozłożyła przede mną nogi. Głód we mnie zawibrował, kiedy tak spijałem widok jej otwartego przede mną ciała. Jej sutki stwardniały w chłodzie nocy, a błyszczący punkt między nogami zdradzał, jak bardzo jest podniecona. Powędrowałem wzrokiem wyżej i zatrzymałem go na jej grzesznych ustach. Przeciągnęła językiem po dolnej wardze i nagle ten ruch stał się centrum wszechświata. Złapałem jej wargę zębami.
Sięgnąłem w dół, rozpiąłem pasek i jednym szybkim ruchem zdjąłem spodnie. Palcami otoczyłem przyrodzenie i przejechawszy po nim, uwolniłem go ze slipów. Thea nie spuszczała ze mnie wzroku, a w jej oczach błyszczało podniecenie. Zbliżałem się właśnie do niej, gdy przywołała mnie palcem wskazującym.
– Pokaż mi, do kogo należysz – nakazałem jej.
Uklękła na miękkiej trawie i patrzyła na mnie poddańczo. Sięgnęła ręką i złapała mojego kutasa, a potem włożyła go sobie do ust. Westchnąłem z rozkoszy, gdy otoczyła żołądź wargami. Wciągnęła policzki i poruszała ustami w górę i w dół, wpatrując się we mnie rozkochanym wzrokiem z takim głodem, że balansowałem na krawędzi.
– Uwielbiam, jak tak przede mną klęczysz – wymruczałem – ale chcę się z tobą pieprzyć.
Jej oczy się zaokrągliły. Odsunęła się z wyrachowaną, kuszącą powolnością i dopiero wtedy wypuściła moją męskość z ust. Nadal trzymała zaciśniętą na niej rękę. Patrzyłem, jak się nad nią nachyla i powoli oblizuje sam czubek, zataczając powoli kółko językiem.
Och, tego już było za wiele.
Uniosłem ją i położyłem na ławce. Wiła się, gdy zrzuciłem buty i bokserki. Stanąłem nad ławką okrakiem i sięgnąłem po nią, unosząc jej biodra tak, by nabrzmiały srom otarł się o główkę mojego członka.
– Kurwa – jęknąłem, czując, jak bardzo jest mokra. – Ociekasz.
Thea jęknęła cichutko, a jej oczy lśniły w świetle księżyca, gdy wyciągała w górę biodra, by jeszcze bardziej się do mnie zbliżyć.
– Chcesz tego? – spytałem, przyciągając kutasa do jej szpary i pokrywając go jej sokami. Zdołała tylko skinąć głową. – Uciekłaś ode mnie. Dlaczego mam ci go dać?
Thea zawahała się tylko przez chwilę, a potem na jej twarzy wykwitł łobuzerski uśmiech. Może w moich myślach wyczytała odpowiedź, którą chciałem usłyszeć. Może zwyczajnie wiedziała.
– On należy do mnie – powiedziała specjalnie wolno, przyciągając cipkę do mojego penisa.
– Ach, tak? – Popchnąłem nim lekko.
– Mój – powtórzyła. – Ty jesteś mój, Julianie, a ja cię pragnę.
O tak, to była prawidłowa odpowiedź. Pchnąłem mocno i cały się w niej zanurzyłem. Jej ciało było wygięte jak łuk, a z ust płynęły gardłowe jęki, gdy uniosłem jej pośladki z ławki i zacząłem ją przeszywać długimi, głębokimi pociągnięciami kutasa. Witała go za każdym razem biodrami, ruszając nimi w tym samym rytmie, zgrana perfekcyjnie ze mną, kiedy oboje zmierzaliśmy na szczyt.
Pochyliłem głowę i złapałem jej sutek w usta, a potem przejechałem po nim językiem, co sprawiło, że Thea jęknęła. Przesunąłem go do dwóch idealnie zagojonych ranek na jej kremowej skórze. Pocałowałem blizny i odchyliłem głowę do tyłu, tak by widziała moje kły, zanim je zatopię w bliznach tak blisko jej serca.
Smak krwi był w tym miejscu najsłodszy. Piłem gorączkowo, a moje kły i mój kutas czerpały z jej krwi i orgazmu. Zacisnęła się wokół mnie, ramieniem objęła moją szyję, by mnie tam przytrzymać. Wzdychała i z trudem łapała oddech. Kiedy trysnęła wokół mojego kutasa, puściłem jej pierś i doszedłem z rykiem i jej krwią na ustach.
Thea opadła na ławkę. Uniosłem ją i wziąłem w ramiona.
– To… – Nie dokończyła, a jej oczy zamigotały.
– Chcę ci to robić zawsze – wyszeptałem chrapliwie.
– Możesz – odparła cicho.
Ale w mojej głowie była tylko jedna myśl, gdy tak trzymałem ją w objęciach, a jej ciało nadal pulsowało. Nie pragnąłem jej tylko na skończony czas długości jej życia. Chciałem, by była ze mną aż do mojej śmierci.
– Theo – powiedziałem i odsunąłem pasmo włosów z jej zarumienionego policzka. – Chcę tego na zawsze. Chcę, byś była na zawsze moja. – Odchyliła głowę i spojrzała na mnie zdezorientowana. Wreszcie zrozumiała. Wiedziałem, czego chcę. Obiecała, że za mnie wyjdzie, ale ja pragnąłem więcej. Potrzebowałem więcej. – Pozwól mi przemienić cię w wampirzycę.Rozdział 4
THEA
Letnie powietrze zdawało się ciążyć na mojej wilgotnej, rozgrzanej skórze. Wpatrywałam się w Juliana i widziałam, jak jego błyszczące w świetle księżyca źrenice zwężają się z powrotem.
Zamrugał i kolor jego tęczówek wrócił do odcienia niebieskiego, który zawsze zapiera mi dech w piersi. Ale nie dzisiejszego wieczoru. Jego słowa odebrały mi całą energię, a myśli zaczęły niespokojnie krążyć. Przytuliłam się do niego, starając się zrozumieć to, co powiedział.
„Pozwól mi przemienić cię w wampirzycę”.
Ostatnim razem, gdy poruszyłam ten temat, w Julianie obudziła się bestia. Wpatrywałam się w jego twarz, próbując pojąć, co się zmieniło. Poza, rzecz jasna… no cóż, niemal wszystkim. Łączyła nas więź godowa, zaręczyliśmy się, a do tego naprawdę zgłębialiśmy granice mojej magii.
Milczał z ręką przy moim policzku. Po chwili uniósł brwi, a ja zdałam sobie sprawę, że czeka na moją odpowiedź.
– Nie! – krzyknęłam, zaskakując samą siebie.
Julian się wzdrygnął, a jego ciało pod moim zesztywniało. Poczułam się boleśnie zraniona, ale to odczucie nie było moim bólem, tylko jego. Sprawił, że skręciły mi się wnętrzności, aż w końcu ten ciężar osiadł ciężko we mnie jak kawałek żelaza i ciągnął w dół. Bolał mnie każdy centymetr ciała. Ostatnio czułam się tak, gdy
Julian złamał mi serce w Paryżu. To jedno słowo zraniło go tak mocno.
To jedno słowo złamało mu serce.
Odsunął się delikatnie i posadził mnie na ławce. Od razu zatęskniłam za dotykiem jego skóry, ale on się odwrócił, zanim zdołałam wyjaśnić. Wstał i sięgnął po spodnie.
– Poszukam twojej sukni – powiedział takim tonem, jakby nagle był bardzo daleko, i zaczął się ubierać. Nie włożył butów. Ruszył boso w kierunku żywopłotu otaczającego labirynt.
– Zaczekaj! – krzyknęłam, szybko zrywając się na nogi. W głowie mi się zakręciło, bo ruch był nagły po tak intensywnych fizycznie doznaniach. Zatoczyłam się i opadłam na ławkę. Julian się odwrócił i w jednej chwili był przy mnie.
– Nic ci nie jest? – spytał przez zaciśnięte zęby.
Choć trzymał ręce na mojej talii, by pomóc mi zachować równowagę, nie patrzył na mnie. Wzrok miał utkwiony gdzieś ponad moim ramieniem.
– To nic takiego. Zakręciło mi się w głowie. – Uśmiechnęłam się, ale on nadal omijał mnie spojrzeniem. – Pozwól mi wyjaśnić.
– Nie ma potrzeby. – Jego ton wciąż był cierpki. – To twoja decyzja.
– Nie zachowuj się tak – wyszeptałam. Złapałam go za klapę marynarki, by zmusić do tego, aby na mnie spojrzał. Chwycił mój nadgarstek i uwolnił się. – Julianie!
– Bez obaw. Przejdzie mi. – Z ociąganiem popatrzył mi w oczy, a jego usta wykręcił grymas, który miał udawać uśmiech.
Pokręciłam głową, próbując złapać jakąś jasność myśli, ale nadal czułam, jak w środku skręca mnie jego ból.
– Muszę się zastanowić – wydusiłam z trudem. – Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– To nie jest coś, nad czym powinnaś się zastanawiać – powiedział, ważąc słowa. – Poszukam twojej sukni.
– Chyba możemy o tym porozmawiać. – Ścisnęłam jego rękę i nie puściłam. – Kocham cię.
– Ja też cię kocham – powtórzył po mnie, ale jego głos był pusty, jakbym wydusiła z niego to wyznanie. Uwolnił ręce i czekał na moje wyjaśnienie.
Ale jak miałam wytłumaczyć, że ku mojemu zaskoczeniu dałam mu instynktowną odpowiedź, której nawet ja nie rozumiałam.
– Nieśmiertelność jest po prostu ważną decyzją.
– Nie zamierzałem od razu cię przemienić. – Zamilkł, a gdy nie odpowiedziałam, odwrócił się ode mnie i zniknął w labiryncie, nie obdarzając mnie choćby jednym spojrzeniem.
Zawahałam się, czy nie lepiej byłoby poczekać, aż jego emocje ostygną. Jednak z każdym jego krokiem były tylko silniejsze. To nie był ból, który da się po prostu rozchodzić.
Pobiegłam za nim. Nie zamierzałam pozwolić mu odejść teraz, gdy czuł się tak, jakby ktoś właśnie wypruł mu flaki i zostawił go na pewną śmierć. Na drugim zakręcie złapał mnie w talii. Moją suknię i rękawiczki miał przewieszone przez ramię. W palcach trzymał moje buty.
– Dokąd się wybierasz? – spytał.
– Chciałam cię dogonić – odparłam, ciężko dysząc.
Biegłam tak szybko, jak potrafiłam, i teraz płaciłam za to zadyszką. Za to Julian szybkim tempem przedarł się przez labirynt i z powrotem, przemieszczając się ze swoją nadnaturalną prędkością. Żaden włosek w jego czuprynie nie zmienił przy tym swojego położenia.
Podał mi suknię i odsunął się lekko, gdy wkładałam ją przez głowę.
– Och, przestań już wreszcie! – warknęłam, wygładzając materiał, i wzięłam od niego buty. Nie włożyłam ich jednak. Wątpiłam, by Rada Wampirów życzyła sobie, abym im napowietrzyła trawnik szpilkami. – Co niby miałam ci odpowiedzieć?
– Zgodziłaś się za mnie wyjść – podkreślił, patrząc na mnie teraz czarnymi oczami. – Zawarliśmy więź godową. Ale w tym miejscu stawiasz granicę. Obawiasz się, że potrzebna ci jest jakaś zapasowa droga wyjścia, kotku? Nie jesteś jednak pewna, że chcesz być ze mną na zawsze?
W jego słowach było tyle jadu. Dotknął mnie, ale pod jadem czułam smutek.
Nie oznaczało to jednak, że zamierzałam mu pozwolić się na mnie wyżywać. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, buty nadal trzymałam w palcach prawej ręki.
– Jest dokładnie tak, jak właśnie powiedziałeś. W zeszłym miesiącu się zaręczyłam, połączyłam swoją duszę z twoją na wieki, dowie-
działam się, że prawdopodobnie jestem syreną, i zgodziłam się mieć z tobą wampirze dzieci! Po prostu potrzebuję chwili, by się zastanowić, zanim podejmę jeszcze jedną decyzję zmieniającą życie!
Poruszył kącikami ust.
– Zamierzasz więc mieć ze mną dzieci? Naprawdę?
– Julianie, cholera jasna! – wykrzyknęłam z frustracją. W oczach paliły mnie łzy i otarłam je dłonią. – Nie wiemy nawet, czy mogę je z tobą mieć, ale na pewno nie będę mogła, jeśli zostanę przemieniona w wampirzycę, prawda?
Przytaknął niechętnie.
– Czy wobec tego rozumiesz, że muszę to przemyśleć? – spytałam nieco odrobinę łagodniej.
– Ale ty nie powiedziałaś, że musisz to przemyśleć…
– Powiedziałam – przerwałam mu, lecz mnie zignorował.
– Powiedziałaś „nie” – dokończył.
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale Julian nagle popchnął mnie za siebie.
– Co…?
– Ktoś nadchodzi – syknął.
Całe jego ciało jakby się powiększyło, gdy przybrał postawę obronną i górował nade mną gotów, by zaatakować. Chciałam się do niego przytulić, ale powstrzymałam ten odruch. Nie wiedziałam, jak zareaguje, biorąc pod uwagę napięcie więzi między nami, a także to, że moja wcześniejsza odmowa bardzo go zdenerwowała.
Usłyszałam szelest kroków za zakrętem, ale gdy moje serce zaczęło szaleńczo bić, Julian się rozluźnił. Chwilę później zobaczyłam Jacqueline. Spacerowała pod nocnym niebem, a jej jasna skóra i jasne włosy błyszczały w świetle gwiazd. Suknia w głębokim odcieniu fioletu pięknie się komponowała z egzotycznymi kwiatami, które oplatały żywopłot okalający labirynt niczym delikatna koronka. Dół jej sukni spływał falami, kiedy podeszła do nas z uśmiechem na czerwonych ustach.
– A więc tu jesteście – powiedziała z niemal niewyczuwalnym francuskim akcentem. – Wszyscy was szukają, ale widzę, że byliście zajęci.
Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak wyglądamy. Jej nozdrza się rozdęły i zdałam sobie sprawę, że zdradzał nas nie tylko wygląd. Zmysły wampirzycy z pewnością wychwytywały wszystko, co robiliśmy tam w ogrodzie. A skoro ona to potrafiła…
Zrozumiałam, że gdy wrócimy na przyjęcie skąpani w swoich zapachach, plotki rozejdą się jeszcze szybciej. Tego chciał Julian.
– Wracamy. Wyszliśmy zaczerpnąć świeżego powietrza – powiedział sztywnym tonem.
– Tak teraz o tym mówią dzieciaki? – zażartowała, on jednak nadal był napięty. Rzuciła mi pytające spojrzenie, lecz nie naciskała, by udzielił jej więcej informacji. Zamiast tego wyciągnęła rękę i złapała za moją. Julian ryknął, ale ona go uciszyła. – Chcę tylko zobaczyć pierścionek.
Julian przewrócił oczami, gdy Jacqueline wydała z siebie stosowną ilość ochów i achów.
– Ten pierścionek zawsze mi się podobał – powiedziała. – Pasuje jak ulał.
– Julian zajął się dopasowaniem – odparłam, starając się podtrzymać konwersację. Krtań miałam ściśniętą, dopadły mnie
emocje.
– Pasuje do ciebie – dodała.
– Ach, tak. – Zdołałam tylko pokiwać głową.
Jacqueline obrzuciła nas wzrokiem i zmrużyła oczy, a jej uśmiech zamienił się w zmarszczkę między brwiami.
– No dobra. – Puściła moją rękę. – Mówcie. Co się stało?
– Nic – odparliśmy jednocześnie.
– Jasne – rzuciła beznamiętnym tonem. Westchnęła i wzięła mnie pod ramię. – Czy wy dwoje choć na chwilę nie możecie przestać się ze sobą kłócić?
– Nie kłócimy się – odpowiedziałam szybko, a Julian tylko wzruszył ramionami.
Jacqueline mnie zignorowała.
– Moja rodzina – powiedziała. – Jest tutaj. Wiedziałam, że będzie. A przynajmniej spodziewałam się tego, ale…
– A to zła wiadomość ze względu na tę historię z wilkołakiem? –
odgadłam.
Przytaknęła.
– To zła wiadomość, bo nie odzywają się do mnie od ponad wieku – odparła ponuro. – Miałam nadzieję, że wy dwoje skupicie na sobie ich uwagę, by nie nabrali znowu pomysłów swatania mnie z kimś.
– Mogliby tak zrobić? – spytałam, myśląc o tym, co powiedziała mi wcześniej. Według niej była w swojej rodzinie czarną owcą.
– Nie wiem – przyznała. – Ale jeśli wy dwoje będziecie przy mnie, ludzie raczej będą chcieli rozmawiać z wami.
– Tak więc mamy odwracać od ciebie uwagę? – upewniłam się.
– Tak. – Spojrzała na Juliana. – Może na widok waszej pary zdadzą sobie wreszcie sprawę, że dobrze wtedy zrobiłam, nie dopuszczając do naszych zaręczyn.
To był wyraz desperackiej nadziei, ale wiedziałam, że czasem potrzeba czystej determinacji, by utrzymać nadzieję przy życiu. Wzięłam ją pod ramię.
– Pomożemy ci.
– Nie jestem taki pewien, czy twoi rodzice ucieszą się na mój widok – rzucił tajemniczo Julian i wymienili z Jacqueline spojrzenia.
Nasłuchiwałam jego myśli, by dowiedzieć się, czy jest tam coś, co powinien mi powiedzieć na osobności. Było jasne, że w tej historii kryje się więcej, niż mi opowiedzieli. Julian jednak albo nie chciał, żebym usłyszała prawdę, albo jego umysł był całkowicie wyczyszczony, bo odkryłam tam tylko chłodną czarną ciszę.
– Mogę pożyczyć twoją narzeczoną? – spytała.
– To jej decyzja.
Musieliśmy porozmawiać. Wiedziałam o tym i on też miał tego świadomość. Ale najpierw potrzebowaliśmy chwili, by zebrać myśli. Przełknęłam i pokiwałam głową.
– Oczywiście. Chętnie ci posłużę za odciągacz uwagi.
– Dziękuję. – Otoczyła mnie delikatnie ramionami i uścisnęła. A gdy w końcu wypuściła mnie z objęć, Julian zniknął. Poczułam piekącą frustrację, ale zdobyłam się na uśmiech. Za to Jacqueline zmarszczyła nos. – Najpierw poszukajmy łazienki. Pachniesz…
– Jest aż tak źle? – spytałam beznamiętnym tonem.
– Powiedzmy, że nikt nie będzie miał żadnych wątpliwości, iż zawarliście więź godową – powiedziała z uśmieszkiem. – Chodźmy.
Wróciłyśmy labiryntem na przyjęcie.
– Sprawiałaś wrażenie, że obecność twoich rodziców cię zaskoczyła – rzuciłam cicho.
Westchnęła i zerknęła gdzieś ponad moim ramieniem.
– Trzymali się z daleka od wydarzeń towarzyskich od momentu, gdy…
Od momentu, gdy ich poniżyła, przyprowadzając na przyjęcie wilkołaka i przedstawiając go jako swojego chłopaka, a to wszystko po to, by uniknąć wyjścia za mąż za swojego najlepszego przyjaciela –
mojego partnera godowego, mojego samca.
– A dziś wieczorem się pojawili – rzekłam, patrząc na rezydencję, która wyłoniła się z ciemności. W balsamicznym nocnym powietrzu słychać było szmer śmiechów i migotały światła. – Dlaczego teraz?
Jacqueline zacisnęła usta ze wzrokiem wbitym w dom jak więźniarka, która idzie na własną egzekucję.
– Jest tylko jeden powód, dla którego mogli tu przybyć.
Zaczekałam na nią, bo się zatrzymała, by odzyskać panowanie nad sobą.
W końcu przeniosła na mnie wzrok, a w jej oczach krył się
smutek.
– Jestem ich pierworodną córką czystej krwi. Są tu, bo muszę wyjść za mąż.