- promocja
- W empik go
Final proposal - ebook
Final proposal - ebook
Burzowa noc.
Hotelowy bar pełen zdanych na siebie podróżujących.
I jedyne wolne krzesło obok czarującego, tajemniczego, cholernie seksownego mężczyzny.
Było w nim i w naszej rozmowie coś, co sprawiło, że odżyłam. Że poczułam się wysłuchana. Coś, co rozpaliło we mnie ogień.
Gdy nasze drogi znowu się przecięły, nie spodziewałam się, że tym nieznajomym jest Fordham Sharpe, jedna trzecia nieprzyzwoicie bogatych i odnoszących absurdalnie wielkie sukcesy braci z Sharpe International Network. Nie spodziewałam się też, że zostaniemy partnerami – fifty-fifty – w przebudowie hotelu, o którym marzyliśmy.
A przynajmniej ja marzyłam.
Wydawało mu się, że jestem poza jego zasięgiem, poza tym był moim partnerem w interesach. Oboje wiedzieliśmy, że nie należy mieszać biznesu z przyjemnością. Ale łączyło nas jedno – oboje uciekaliśmy. Przed naszą przeszłością. Przed nierozwiązanymi rodzinnymi konfliktami. Przed tym, co naprawdę miało znaczenie – naszymi sercami.
Ale z każdym kolejnym dniem coraz trudniej było oprzeć się wzajemnemu przyciąganiu.
Zgodziliśmy się na partnerstwo, żeby udowodnić swoją wartość rodzinom, ale być może uświadomiliśmy sobie tylko potrzebę czegoś innego? Siebie nawzajem.
Trzecia część serii romansów o braciach Sharpe autorki bestsellerów „New York Timesa”.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67859-54-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ford
WIATR SMAGA GAŁĘZIE DRZEW, A NIEBO ROZŚWIETLA SIĘ jasnym blaskiem, gdy w oddali uderzają pioruny. Przez króciutką chwilę dostrzegam gniewny ocean poniżej ściany okien znajdującej się przede mną.
A potem ponownie zapada ciemność.
Podróż tutaj nie zmniejszyła zbytnio mojej wściekłości.
W połowie pusta szklanka whisky w mojej dłoni również nie.
Byłem pewien, że z każdą milą, która oddziela mnie od braci, ich uspokajających tonów i bzdurnych wyjaśnień, moja furia osłabnie... ale byłem w błędzie.
Czas sprawił jedynie, że moje myśli się rozszalały, a poczucie winy w trzewiach stało się silniejsze.
Nadal to widzę. Świeżo wydrukowana książka w twardej okładce leżąca na stole. Słowa na jej stronach zredagowane tak, żeby się rozeszła na pniu. Dla publiki z jej nienasyconym apetytem na jedną z trzech rzeczy: skandaliczne historie, przewodnik „od zera do milionera” albo smaczki przydatne do zszargania reputacji.
Szok i podziw zawsze dobrze się sprzedawały.
Kto mógł przewidzieć, że ta łagodna biografia Maxtona Sharpe’a, mojego ojca, sprawi, że tak się poczuję?
To, co było w książce, nie powinno mnie wkurzać. Albo raczej to, czego w książce nie było. I tak nie powinno mnie to wkurzać.
Ale wkurza.
Biorę kolejny łyk, czując palenie i ciepło alkoholu, i szepczę: Po prostu Ford.
Pieprzyć to.
Dźwięki sączą się do mojej głowy. Cichy szum rozmów klientów baru, którzy utknęli tu razem ze mną. Wycie wiatru na zewnątrz. Wibrowanie mojej komórki na ladzie, informujące o jednej pieprzonej wiadomości za drugą. Moi bracia. Trochę się spóźnili.
Teatralny.
Przewrażliwiony.
Śmieszny.
Czy nie tych słów użyli, żeby mnie opisać? Żeby wszystko unieważnić?
Liczy się tylko to, co mówią ludzie, których kochasz.
Echo słów mojej mamy w głowie.
Mój telefon wibruje od kolejnej wiadomości. Co? Czyżby odrzutowiec wylądował z powrotem w Nowym Jorku i nagle zaczęli się martwić, że jechałem w burzy? A gdzie była ich troska wcześniej?
Jak już powiedziałem, pieprzyć to.
Będę się dąsać, pijąc tego drinka.
I następnego.
I jeszcze jednego.
W końcu i tak teraz nigdzie nie mogę pójść.
Rozglądam się po niewielkim barze, bardziej niż pewien, że tłum tutaj jest niezwykły, a ci ludzie nie znaleźli się w nim ze względu na atmosferę. Jesteśmy po prostu jedynymi kretynami, którzy postanowili przejechać przez cyklon tropikalny i teraz czekamy, aż ktoś uprzątnie z drogi drzewo z korzeniami leżące jakąś milę stąd.
Bar jest częścią raczej nijakiego, niespektakularnego, pozbawionego wszystkiego zajazdu położonego na pasie plaży tuż za Hamptons. Miasto w połowie drogi pomiędzy tutaj a nigdzie. Przeciętne miejsce, które dobrze sytuowani ignorują po drodze na plac zabaw w Hamptons, a przedstawiciele klasy średniej zauważają i żałują, że nie stać ich na choćby dzień pobytu.
To miejsce... cholera, nawet nie pamiętam jego nazwy – tak zwykłej i nieciekawej, że mi umyka – jest przestarzałe i pospolite. Bordowa skóra i ciemne drewno wydają się motywem przewodnim. Tanie wyposażenie i pospolite, masowo produkowane obrazki są wystrojem, którego żadne wnętrze już nie potrzebuje.
Ma potencjał.
Ale wydaje się, że właściciel postanawia nie inwestować pieniędzy, żeby ten potencjał wydobyć.
Nie żeby mnie to w ogóle obchodziło.
Może i nie ma wolnych miejsc na noc, ale jest sucho i w tej chwili wydaje się bezpiecznie przy szalejącej na zewnątrz burzy. Och, i mają alkohol. To jest zdecydowanie plus.
Po mojej prawej coś głośno uderza o podłogę, po czym słyszę sfrustrowane westchnięcie kobiety.
– Zamknęli drogi. Zamknęli, kurwa, drogi. Wierzysz w to?
Skoro nie mogę być w domu w Sag Harbor – dokąd zmierzałem – to powinienem móc pić w spokoju.
A Pani Gaduła, która postanawia usiąść obok mnie, nie jest specjalnie spokojna.
Nie mam dziś do tego nastroju.
– Ładne usta – mamrocze mężczyzna po mojej drugiej stronie.
– Halo? Słyszałeś mnie? – powtarza kobieta, wywołując moje ciężkie westchnięcie. – Zamknięte. Utknęliśmy.
Ani z ciszy z mojej strony, ani z komentarza mojego sąsiada najwidoczniej nie wywnioskowała, że nie obchodzi mnie, co do mnie mówi.
– Doskonała obserwacja – mówię do swojego drinka. – Utknęliśmy tu wszyscy z pewnego powodu i nie jest nim atmosfera.
– Nie wydaje mi się, żebym mówiła do ciebie.
– Dobrze. Świetnie. – Zachwycony, że nie muszę z nikim rozmawiać, kiwnięciem palca proszę barmana o kolejny drink, gdy nagle coś, co powiedziała, dociera do mnie z pełną siłą. – Chwila. Zamknęli drogi?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------