- promocja
- W empik go
Fire Night - ebook
Fire Night - ebook
Nowelka z serii „Devil’s Night”, w której akcja rozgrywa się na około dziesięć miesięcy przed wydarzeniami z epilogu Nightfall.
Ta noc będzie wyjątkowa. Najdłuższa w roku. Pada gęsty śnieg na ziemię, świece płoną ognistym żarem. Ten wieczór i noc będą niesamowite.
Michael, Rika, Kai, Banks, Damon, Winter, Will, Emory oraz ich rodziny spotkają się, żeby uczcić ten szczególny wieczór. Po raz kolejny okaże się, że – mimo iż nie łączą ich więzy krwi – są prawdziwą rodziną, silniejszą niż kiedykolwiek.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-331-7 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Fire Night to nowela towarzysząca serii „Devil’s Night”. Opisane w niej wydarzenia dzieją się na około dziesięć miesięcy przed epilogiem Nightfall. Wszystkie książki cyklu są ze sobą powiązane fabularnie, dlatego zanim przystąpicie do lektury Fire Night, najlepiej by było, gdybyście przeczytali poprzednie części. Jeśli jednak postanowicie pominąć Corrupt, Hideaway, Kill Switch i Nightfall, miejcie świadomość, że pewne elementy historii oraz jej tła mogą wydawać się niejasne.
Seria „Devil’s Night” jest dostępna w Kindle Unlimitted.
Każdej z moich książek towarzyszą moodboardy na platformie Pinterest. Możecie więc zapoznać się ze scenopisem Fire Night pod następującym adresem:
https://pinterest.com/penelopedouglas/fire-night-2020/
Miłej lektury!
PenKai
Zawsze uwielbiałem dom moich rodziców. Z naszej paczki tylko mnie nie przeszkadzało spędzanie czasu w czterech ścianach. Michaela jego rodzina nudziła albo irytowała, a Damon chciał być tam, gdzie my. Rodzice Willa z kolei byli w porządku, ale on sam wolał, kiedy coś się działo. Dlatego jeśli nie miał kłopotów, po prostu ich szukał. Ja natomiast lubiłem przebywać w domu. I pomimo upływu lat wciąż czułem to samo ukojenie, gdy wracałem do miejsca, w którym dorastałem.
Kiedy przekroczyłem próg, w oddali rozległo się warknięcie.
Uśmiechnąłem się i zamknąłem za sobą drzwi, rozpoznając głos Banks. Akurat ćwiczyła w dojo¹ mojego ojca. Wyglądało na to, że albo wygrywa, albo idzie jej naprawdę kiepsko.
Zaciągnąłem się orzeźwiającym zapachem czystego powietrza i liści. W całym domu unosiła się woń ziół oraz roślin, które moja matka hodowała na oszklonej werandzie obok kuchni. Idąc korytarzem, pogładziłem stojące tam filodendron i palmę bambusową.
Choć budynek z zewnątrz idealnie wpasowywał się w angielski styl wiejski, którym cechowało się całe sąsiedztwo, wewnątrz jego estetyka była zupełnie inna. Przejrzysty, schludny i minimalistyczny projekt trafiał szczególnie w gusta ojca. Dzięki organicznym dodatkom – takim jak rośliny czy kamienie – i dużej ilości światła dziennego można było odnieść wrażenie, jakby miało się bezpośredni kontakt ze światem zewnętrznym. Poza tym taki wystrój bardzo poprawiał nastrój podczas długich zimowych miesięcy.
Tę zdominowaną przez odcienie bieli, japońską estetykę dopełniał wyraźnie widoczny wpływ matki: ciemne podłogi z drewna tekowego, dywany oraz dość przypadkowo rozmieszczone kolorowe akcenty. Zawsze czułem się tutaj tak, jak gdybym wchodził do jakiejś przytulnej jaskini. Rodzice potrafili iść na kompromis. To miejsce napawało mnie poczuciem bezpieczeństwa.
W wiszących na ścianach świecznikach paliły się już świece z okazji Nocy Ognia. Rodzice podchodzili dość sceptycznie do nowej tradycji Thunder Bay, mimo to – przez wzgląd na Jett i Madsa, którzy ją uwielbiali – zgodzili się, byśmy też ją uczcili. Zwłaszcza że do Bożego Narodzenia zostało tylko kilka dni.
Chuchnąłem w zgrabiałe dłonie. Dotyk obrączki był niczym lód na skórze.
– Babciu… – Usłyszałem chichot Jett za rogiem.
Poszedłem w tamtą stronę, oparłem się o framugę i obserwowałem. Mama odwracała się, roześmiana, podczas gdy moja córka, z białymi policzkami i nosem, rzuciła w nią szczyptą mąki. Spojrzałem w dół, na bose stopy małej, która klęczała na taborecie, ugniatając ciasto. Osiem lat temu mieściły się w moich ustach. Uważałem, że za szybko rośnie. Chciałbym móc zatrzymać czas.
Albo mieć więcej dzieci.
Tak przynajmniej myślałem, dopóki nie odwiedziłem Damona w jego domu i… nie wybiegłem stamtąd po dziesięciu minutach z migreną. Po tym, co zobaczyłem, wcale nie dziwiło mnie, dlaczego ich niania popijała w ciągu dnia.
Patrzyłem, jak moja mama i córka pracują ramię w ramię, ciesząc się ze swojego towarzystwa. Mads przyjechał wraz z siostrą i mamą, ale teraz jakby zapadł się pod ziemię. Zapewne czytał w piwniczce na wino. W każdym domu, jaki odwiedzał, miał swój cichy zakątek: u nas był to labirynt ogrodowy, u Damona szafa, w Katedrze świętego Kiliana galeria, a u Willa siedzisko pod oknem za zasłonami. Chociaż martwiłem się o niego w zupełnie inny sposób niż o Jett, przynajmniej zawsze wiedziałem, gdzie go znaleźć. Nigdy też nie napędzał mi stracha.
– Muszę iść do łazienki – oznajmiła Jett, zeskakując z taboretu.
– Tylko umyj rączki – poinstruowała ją moja mama.
Jett pognała do przedsionka, wycierając ubrudzone mąką rączki w fartuszek, a potem zamknęła za sobą drzwi.
Wszedłem do kuchni.
– Jesteś dobrą mamą, wiesz?
Mama spojrzała na mnie i znieruchomiała, trzymając dłonie w misce.
– Powinnaś była mieć o wiele więcej dzieci – dodałem.
Uśmiechnęła się do siebie, ugniatając ciasto, podczas gdy ja podszedłem bliżej i przytuliłem się do niej. Oparłem brodę na jej ramieniu.
– Ty nam wystarczyłeś – odpowiedziała.
– A może ja jeden to i tak za dużo?
– Jasne, że tak – odparła drwiąco. – I to o wiele za dużo.
Zaśmiałem się cicho, doceniając żart, choć zdawałem sobie sprawę, że jest w tym ziarno prawdy. Moje aresztowanie i odsiadka były dla rodziców piekłem, a ja miałem pełną świadomość tego, jakiego rozczarowania oraz bólu im przysporzyłem. Wstydziłem się, tym bardziej że byłem przecież ich jedynym dzieckiem. Nienawidziłem siebie za to, jak mocno nawaliłem.
Popatrzyłem na mały, srebrny wisiorek ukryty pod fartuszkiem mamy: święta Felicyta z Rzymu. Przytuliłem ją mocniej, a ona nie oponowała.
Uwielbia bycie babcią.
– Wciąż są w dojo? – zapytałem, odsuwając się.
Wziąłem kawałek pomarańczy z miseczki, w której zapewne znajdowała się przekąska Jett, po czym włożyłem go do ust.
– Już od dwóch godzin – odpowiedziała mama. – Sprawdź, czy Banks jeszcze żyje.
– Moja żona wie, jak poradzić sobie z tym staruszkiem. – Ruszyłem w stronę korytarza, czując na sobie wzrok matki. Zatrzymałem się i zerknąłem na nią przez ramię, kręcąc głową. – Nieważne. Wiem, że to głupio zabrzmiało.
Roześmiała się. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że do tej pory nie znalazł się nikt, kto pokonałby mojego ojca.
– Wieczorem jedziesz z nami, prawda? – odezwałem się.
Westchnęła ciężko i spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek.
– Wolałabym spędzić wieczór w spokoju, dziękuję.
– Co masz na myśli? Będzie spokojnie.
Uniosła brew, a ja musiałem powstrzymać śmiech.
Dobrze, dobrze.
– Może – odparła, wracając do pracy.
Pokręciłem głową i wyszedłem, uśmiechnięty.
Oby dziś było spokojnie, do kurwy nędzy.
Pokonałem korytarz, po czym wszedłem przez przesuwne drzwi do ogrodu kamiennego. Otwarta przestrzeń z przysypanymi śniegiem miniaturowymi drzewkami, krzewami oraz oczkami wodnymi stanowiła zaciszną oazę w samym środku domu. Razem z Banks urządziliśmy coś podobnego w naszym lokum w Meridian City. Był to nie lada wyczyn, ponieważ jej podobała się estetyka nieokiełznanej, bujnej roślinności – nie wspominając o ogrodowych labiryntach – z kolei ja preferowałem bardziej stonowany krajobraz, przy jakim dorastałem.