- W empik go
First last look - ebook
First last look - ebook
Kiedy Emery Lance zaczyna swoje studia w Wirginii Zachodniej, jedynym czego sobie życzy jest nowy początek. Chce po prostu studiować: bez plotek na jej temat i potępiających spojrzeń nieprzyjaznych jej ludzi. Za to jest gotowa znieść naprawdę dużo, choćby wytrzymać w jednym pokoju z najbardziej denerwującym gościem wszech czasów. Ale sytuacja się komplikuje: najlepszy przyjaciel jej współlokatora, Dylan Westbrook, jednym spojrzeniem przyprawia ją o szybsze bicie serca. Przy czym jest to rodzaj faceta, od jakich Emery zawsze starała się trzymać z daleka: za przystojny, za miły i zdecydowanie zbyt zabawny. Jej serce jest znowu w niebezpieczeństwie…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-805-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Taylor Swift – I Knew You Were Trouble
Imagine Dragons – I’m So Sorry
Daya – Hide Away
Gentleman – You Remember
Fine Young Cannibals – She Drives Me Crazy
James Blunt – Bonfire Heart
John Denver – Take Me Home, Country Roads
Fun. feat. Janelle Monáe – We Are Young
Taylor Swift – Wildest Dreams
Ed Sheeran – Kiss Me
Maroon 5 – Animals
Taylor Swift – Style
Rihanna feat. Calvin Harris – We Found Love
Imagine Dragons – Dream
Taylor Swift – Out Of The Woods
Ht Bristol, Vincent Steele, Nine One One & Charlie
Bannister – Bring Me Back To Life
Jaymes Young – I’ll Be Good
Sia – Big Girls Cry
Mika – Happy Ending
Rachel Platten – Fight Song
Taylor Swift – This Love
Mika – Kick AssRozdział 1
Emery
– To niezbyt subtelnie zaczynać semestr, łamiąc komuś nos, panno Lance. – Kobieta za biurkiem zsunęła odrobinę okulary i obdarzyła mnie karcącym wzrokiem. – Chyba zgodzi się pani ze mną.
Nie, nie do końca. W sumie przywalenie Masonowi było najlepszym sposobem na rozpoczęcie mojego nowego życia. Przy czym mogłam go jeszcze potraktować kolanem w krocze. To byłoby ukoronowanie tego przedpołudnia. W zamyśleniu zdrapywałam wyblakłą naklejkę z żabą zdobiącą moją starą torbę na ramię. Powinnam była kupić sobie nową, zanim tu przyjechałam, ale jakoś nie mogłam się z tą rozstać.
Usłyszałam chrząknięcie i podniosłam wzrok. Pani Peterson patrzyła na mnie wyczekująco. Och, czyżby czekała na moją odpowiedź na to retoryczne pytanie?
Uśmiechnęłam się, co nigdy nie działało na moich nauczycieli z liceum, ale, kto wie, może tu zadziała.
– Ależ naturalnie – wydusiłam z siebie najsłodszym tonem, na jaki mogłam się zdobyć.
– Dobrze. – Pani Peterson otworzyła teczkę, na której wielkimi czarnymi literami napisane było „Emery Lance”. – Zgodnie z informacjami z pani starej szkoły to nie pierwszy przypadek, gdy posunęła się pani do rękoczynu.
A niech to. Osunęłam się trochę w fotelu. Raz zaświerzbi cię ręka i już ląduje to w szkolnych aktach. Szczególnie że zdarzyło się to wyłącznie dlatego, że Stephen Merrick obmacywał mnie w stołówce.
Obok mnie dał się słyszeć odgłos smarkania połączonego z pochrapywaniem. Mason Lewis siedział pochylony do przodu i próbował papierem toaletowym zatamować krwotok z nosa. Akurat teraz wyglądał jak zaszlachtowana świnia, ale na co dzień był całkiem atrakcyjny. Wysoki, dobrze zbudowany, z wytatuowanymi ramionami i bardzo krótko przystrzyżonymi włosami w innej sytuacji mógłby się z pewnością podobać. Był typem faceta, z którym dobrze bym się dogadywała – pod warunkiem że nie musiałabym dzielić z nim pokoju.
Kto to w ogóle wymyślił? Jasne, że bywają mieszane akademiki, nawet łazienki są czasami koedukacyjne. Ale kto umieszcza dziewczynę w pokoju obcego faceta i zmusza ją, żeby mieszkała z nim do końca semestru? Było jasne, że dojdzie do nieporozumień albo – jak w tym przypadku – do przelewu krwi.
– Pan Lewis miał rzekomo dotknąć pani w nieodpowiedni sposób – kontynuowała pani Peterson. – Czy to się zgadza?
W nieodpowiedni sposób? Tak to się teraz nazywa? Wyprostowałam się na krześle.
– Złapał mnie za tyłek.
– Tylko go dotknąłem! – Mason rzucił mi nienawistne spojrzenie. – Musnąłem. I to niechcący!
– Tak, jasne. – Odwróciłam się do niego, żebym mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Pełna konfrontacja, żadnych uników i pokornego przyjmowania zniewag. Nigdy więcej. – Czyli twoja ręka znalazła się tam tylko przez przypadek? To tak samo jak moja pięść, która przez przypadek walnęła cię w nos. O przepraszam, najwyżej musnęła.
– Dosyć tego. – Pani Peterson podniosła obie ręce jak sędzia w czasie meczu i obrzuciła nas piorunującym wzrokiem. – Na Uniwersytecie Blackhill nie tolerujemy przemocy. Tylko w przyjaznej i pokojowej atmosferze nasi studenci mogą rozwinąć cały swój potencjał i opanować wiedzę, którą im przekazujemy. Dlatego niezwykle ważne jest, aby…
Zatopiłam się w myślach i spojrzałam na zaczerwienioną skórę dłoni – ślad po konfrontacji ze szczęką Masona. Otarty naskórek piekł mnie, jakby ktoś wylał na niego wywoływacz z laboratorium fotograficznego.
Nie mogłam się doczekać, żeby wreszcie stamtąd wyjść, wprowadzić się do mojego nowego pokoju i schłodzić dłoń pod zimną wodą. Gdyby nie to zajście, które mnie tu sprowadziło, dawno już bym tam była.
– Proszę to potraktować jako upomnienie, panno Lance – pani Peterson skończyła swoją przemowę i złożyła wypielęgnowane dłonie na biurku.
– To wszystko? – krzyknął zaskoczony Mason. Srebrny kolczyk na jego dolnej wardze drżał. – Upomnienie? Ta furia prawie mnie zabiła!
Jeśli wziąć pod uwagę ilość krwi, jaka od wielu minut lała się z jego nosa, było to niemal prawdą. Ledwo mogłam go poznać. Połowa jego twarzy spowita była papierem toaletowym, na policzku widoczny był rozmazany czerwony ślad, a na opalonym przedramieniu ciemnoczerwone plamy. Wyglądał, jakby urwał się z filmu o zombie. Niskie pomruki, które dochodziły spod warstwy papieru, wydawały się to potwierdzać.
– Ach, niech pan da spokój. – Pani Peterson machnęła zniecierpliwiona ręką. – Ma pan stłuczony nos, a nie złamanie podstawy czaszki. I proszę uważać na mój dywan. Za chwilę będzie cały w pana krwi.
Zacisnęłam wargi, aby stłumić śmiech, ale i tak nie udało mi się powstrzymać lekkiego chichotu. Dwie pary oczu zwróciły się na mnie. Jedna spojrzała na mnie badawczo, druga – z wściekłością.
Spuściłam głowę, aż moje jasne blond włosy opadły mi na twarz i zakryły uśmiech, który właśnie się na niej pojawił.
– Przepraszam – mruknęłam i udawałam, że przyglądam się końcówkom włosów, które ufarbowane były na różowo.
Pani Peterson wydawała się tym usatysfakcjonowana, chociaż Mason cały czas wbijał we mnie wzrok, jakby chciał za chwilę wyrzucić mnie przez okno. Miał pecha, bo biuro administracji akademika znajdowało się na parterze.
– Zanim zwolnię was dwoje, muszę jeszcze zadać pani jedno pytanie. – Pani Peterson skierowała na mnie swoje poważne spojrzenie.
O nie, znałam ten wyraz twarzy. Poczułam lekki dreszcz na karku, jakby mrówki chodziły po mojej skórze, łaskocząc ją swoimi cienkimi nóżkami. Z trudem wstrzymałam drżenie i wyprostowałam się na krześle. Ramiona do tyłu, plecy proste, broda do przodu. Nigdy nie okazuj swojej słabości.
– Czy pan Lewis molestował panią seksualnie?
– Co? – wyjąkał Mason. Jego konsternacja nie była udawana, tak samo jak przerażenie na jego twarzy. – Czegoś takiego nigdy bym nie zrobił!
Zaskoczyło mnie to, ale wierzyłam mu. Mason nie był taki jak chłopcy w mojej szkole, którzy w ostatniej klasie dawali mi odczuć, że mieli mnie za tanią zdzirę. To nie była Montana. Byłam daleko od domu. I to, że Mason i ja mieliśmy kiepski start, nie oznaczało, że uważałam go za przestępcę seksualnego. Albo że chciałam, żeby za sprawą moich pomówień uchodził za takiego przed światem. Jeśli był ktoś, kto wiedział, jak niszczące mogą być plotki, to byłam to ja.
– Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – To było nieporozumienie. – Które, miejmy nadzieję, już się wyjaśniło, po tym jak poczęstowałam go pięścią.
Pani Peterson przyglądała się nam milcząco jeszcze parę sekund, potem zamknęła akta leżące na stole i powiedziała:
– Dobrze. Zatem wszystko wyjaśnione. Możecie iść.
– A jeśli chodzi o pokój? – zapytałam od razu. – Mimo że było to nieporozumienie, chciałabym, żeby przydzielono mi inny.
– Jestem za – mruknął Mason i oderwał ostatni kawałek papieru toaletowego z rolki, aby przyłożyć go do nosa.
– Przykro mi. – Pani Peterson współczująco wzruszyła ramionami. – To nietypowa sytuacja. Jestem pewna, że wystąpił błąd podczas zakwaterowania, ale w tym okresie przeprowadzka do innego pokoju lub akademika jest niestety niemożliwa, semestr już się zaczął i nie ma wolnego pokoju. Będziecie musieli wytrzymać ten pierwszy semestr razem, chyba że któreś z was znajdzie sobie mieszkanie poza kampusem.
Co? To wszystko? Wpatrywałam się w kobietę za biurkiem. Łatwo było jej mówić, nie musiała dzielić pokoju z idiotą, który przez pomyłkę macał ją po tyłku.
– Za kilka tygodni sytuacja może naturalnie ulec zmianie – ciągnęła pani Peterson. – Zanotowałam sobie wasze numery telefonów i adresy mejlowe. Jak tylko coś się zwolni, poinformuję was o tym.
Jak gdyby sprawa była tym samym zamknięta i wszystko wróciło do swego naturalnego porządku, pani Peterson wstała, uścisnęła nam ręce na pożegnanie i wyprosiła nas ze swego biura. W holu Mason skręcił od razu w prawo i podążył w stronę męskiej toalety. Zapewne, żeby zaopatrzyć się w kolejną rolkę papieru toaletowego.
Zostałam sama w zimnym korytarzu. W college’u, którego nie znałam, w obcym mieście, w stanie, w którym nigdy przedtem nie byłam. A przy tym obdarzona talentem do robienia sobie wrogów już pierwszego dnia zajęć. Wspaniale.
Gdy z budynku administracyjnego wyszłam na zewnątrz, uderzyła mnie wisząca w powietrzu duchota. Była połowa sierpnia i było tu dużo cieplej niż u nas w domu w Missouli. Brakowało mi pokrytych śniegiem gór, które widywałam na horyzoncie każdego dnia i każdej nocy mojego dotychczasowego życia. Potrząsnęłam głową, aby zdusić w zarodku kiełkujące uczucie tęsknoty. Świadomie zdecydowałam się studiować tak daleko od domu i nie miałam zamiaru dać się złamać przy pierwszym niepowodzeniu. Nawet jeśli zostało to odnotowane w moich aktach, zanim jeszcze semestr na dobre się zaczął.
Powoli ruszyłam. Tego sobotniego przedpołudnia w kampusie można było spotkać tylko nielicznych studentów, ale mnie ten spokój się podobał. Było mi dobrze samej. Jedynym, czego mi w tym momencie brakowało, był mój aparat fotograficzny, aby uwiecznić to, co mnie otaczało. Ludzie opalali się na trawnikach, czytali lub po prostu siedzieli w małych grupach pogrążeni w rozmowie. Wszyscy wydawali się tacy odprężeni. Razem z otaczającymi ich drzewami i budynkami z czerwonej cegły, które migotały między gałęziami, tworzyli nieziemski obrazek błogiej idylli z dala od dnia powszedniego.
Niestety mój aparat leżał teraz na łóżku razem z resztą moich rzeczy w pokoju Masona. Przepraszam: w naszym pokoju.
Jak na komendę zawibrował w torbie mój telefon. Wyciągnęłam go i odblokowałam ekran jednym ruchem kciuka. To był SMS.
No jak tam, zdążyłaś już zatruć komuś życie?
Pierwszy raz tego dnia musiałam się uśmiechnąć. Napięcie, które odczuwałam od chwili, kiedy po raz pierwszy weszłam do swego nowego pokoju i znalazłam tam Masona, wreszcie ze mnie opadło. Zatrzymałam się na środku wybrukowanej ścieżki i napisałam od razu odpowiedź.
Mój współlokator ma rozbity nos. To się liczy?
Niecałe pięć sekund później mój telefon zawibrował ponownie.
Współlokator? Podrywał cię? Przyjechałbym, żeby obić mu mordę, ale najwidoczniej świetnie potrafisz zrobić to sama, siostrzyczko.
Do wiadomości nie był dołączony żaden uśmieszek, ale i tak rozpoznałam sarkazm Roba. Jemu, w przeciwieństwie do naszych rodziców, mój pomysł, żeby studiować z dala od domu, spodobał się. Pożegnaliśmy się niecałą godzinę temu, kiedy przywiózł mnie na teren kampusu. Od kiedy oboje mieliśmy prawo jazdy, każdego roku odbywaliśmy razem wielodniową wyprawę samochodem. Tym razem przejechaliśmy z Montany do Wirginii Zachodniej, gdzie w poniedziałek miałam zacząć moje studia. To, że tak szybko teraz się do mnie odzywał i pytał, jak leci, było dla niego nietypowe, ale niezaskakujące, zważywszy na to, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach.
Wypełniłeś chwilowo swoje obowiązki starszego brata. Mimo to dzięki za propozycję. Dobrej drogi do domu i pozdrów ode mnie Bree!
Potem włożyłam telefon z powrotem do torby, bo nawet bez sprawdzania wiedziałam, że wiadomość od Roba była jedyną, jaką dostałam. I byłam za to wdzięczna. Nowy numer gwarantował koniec niezliczonych anonimowych wiadomości i hejtów. Tylko moja rodzina – łącznie z przyjaciółką Roba, Bree – wiedziała, jak się ze mną skontaktować.
Ruszyłam dalej, próbując zorientować się w topografii terenu, kierując się położeniem dwóch budynków, które górowały nad okolicą. Przy każdym kroku moja torba obijała się o biodra, przypominając mi natrętnie, że cała ta akcja była jedną wielką głupotą. Nie to, że złamałam Masonowi nos, bo sobie na to zasłużył. Ale mój przyjazd tutaj. Prawdopodobnie nie była to najmądrzejsza z moich decyzji.
Nikogo nie znałam. W przeciwieństwie do moich kolegów z roku, którzy wychowali się w tych stronach albo nawiązali już jakieś kontakty, byłam tu obca. Do tego przegapiłam tydzień zapoznawczy, który w zasadzie składał się tylko z kilku dni, i przyjechałam dopiero dzisiaj. Stąd też problem z wolnym łóżkiem w akademiku i ten krwawy początek znajomości z Masonem.
Nieważne. Teraz mogło być już tylko lepiej. Poza tym nie przyjechałam tu, żeby nawiązywać nowe pseudoprzyjaźnie z osobami, które pewnie zostawiłyby mnie na lodzie przy pierwszej nadarzającej się okazji, ale żeby zrobić dyplom. Dokładnie na tym się skoncentruję: będę się uczyć, zdawać egzaminy najlepiej jak potrafię i robić świetne zdjęcia.
Minęłam budynek ochrony i przeszłam przez ulicę. Przede mną ukazał się pierwszy z czterech akademików, które razem tworzyły coś w rodzaju zielonego dziedzińca. Tu działo się zdecydowanie więcej niż przy budynkach administracji czy poszczególnych wydziałach. Większość studentów pierwszego semestru wprowadziła się do swoich pokoi już przed kilkoma dniami, studenci wyższych semestrów wprowadza się dopiero dzisiaj. Kiedy maszerowałam przez plac, zwróciłam uwagę na pełne pudła i kosze do bielizny, które stały przed frontowymi drzwiami. Obserwowałam, jak dziewczyny, witając się, padały sobie w ramiona, a chłopcy nonszalancko podawali sobie ręce.
Drobna ruda dziewczyna ciągnęła za sobą ogromnych rozmiarów walizkę na kółkach, jednocześnie dźwigając na ramieniu bezkształtną torbę podróżną. Nawet z tej odległości było widać, że torba zaraz jej spadnie. Pasek ześlizgnął się jej z ramienia i torba runęła na ziemię. Hałas był słyszalny nawet w miejscu, gdzie stałam, tak samo jak jej zrozpaczony krzyk.
Spontanicznie zrobiłam krok do przodu, żeby jej pomóc, ale ktoś mnie wyprzedził.
Niespodziewanie pojawił się wysoki chłopak z krótkimi brązowymi włosami, zagadnął dziewczynę i podniósł torbę. Z szarmanckim uśmiechem wyjął jej z ręki uchwyt walizki. Dziewczyna wydawała się zaskoczona, chociaż widocznie doceniała to, że została odciążona. Wskazała na jeden z czterech budynków, a nieznajomy wybawiciel podążył za nią, niosąc cały jej dobytek.
Przez chwilę przyglądałam się tej dwójce, ale potem zmusiłam się, żeby iść dalej. To w końcu nic nadzwyczajnego. Po prostu miły gest. Coś, co zdarza się na porządku dziennym. Ale po moim ostatnim roku szkolnym nawet takie zwykłe oznaki koleżeństwa stały mi się obce. Czy było coś ze mną nie tak?
Przyspieszyłam kroku, żeby wreszcie dotrzeć do mojego nowego pokoju i móc chociaż przez moment cieszyć się ciszą i spokojem, zanim wpadnie tam na powrót Mason. Ale w tej samej chwili zaszła mi drogę jakaś szatynka.
– Ej, uważaj, jak idziesz!
– Cześć! – dziewczyna miała zawiązany nad pępkiem czerwono-czarny podkoszulek z emblematem college’u i mimo moich ostrych słów przyglądała się mi z uśmiechem. – Jesteś z pierwszego roku, prawda?
– Mhm – mruknęłam zirytowana. Czy było to tak oczywiste?
– Świetnie. Masz. To dla ciebie. – Nie wiadomo skąd wyciągnęła kolorową ulotkę i wcisnęła mi ją do ręki. – Dziś wieczorem odbędzie się pierwsza duża impreza w kampusie. Wpadnij.
Nadal byłam zaskoczona, ale tej dziewczynie wydawało się to nie przeszkadzać. Chwyciła moją rękę i potrząsnęła nią energicznie. Poczułam ostre pieczenie u nasady palców, wzdrygnęłam się, ale nieprzyjemne pulsowanie w dłoni nie zniknęło.
– Rany, wszystko w porządku? Co ci się stało w rękę?
Nie wiedziałam, czy jej przerażenie było autentyczne, czy udawane. Dawno przestałam już wierzyć mojej zdolności oceny innych ludzi.
– To nic. Wszystko OK – mruknęłam, licząc, że uda mi się ją zbyć, bez wchodzenia w szczegóły. Zaproszenie na imprezę? W porządku. W końcu to college. Ale nie będę opowiadać dopiero co poznanej dziewczynie o incydencie z Masonem. Na pewno nie.
Chyba jej nie przekonałam, ale kiwnęła głową pojednawczo i znowu się uśmiechnęła.
– To do zobaczenia na imprezie. – Tym razem jej uśmiech był chyba mniej na pokaz, wydawał się naprawdę szczery. Ale co ja tam wiem?
Kiedy odchodziłam, słyszałam jeszcze, jak tymi samymi słowami nagabywała jakąś inną zbłąkaną duszę. Powinnam była wyrzucić tę ulotkę do następnego kosza… Zamiast tego złożyłam ją na pół i wsunęłam do tylnej kieszeni spodni. Tylko na wypadek, gdybym jednak później poczuła ochotę na jakieś towarzystwo.
Do holu akademika prowadziły szklane drzwi. Za pierwszym razem, gdy tędy przechodziłam, byłam zbyt przejęta, żeby przyjrzeć się otoczeniu. Kiedy teraz zobaczyłam kobietę siedzącą za długim biurkiem, instynktownie wyprostowałam się. Kobieta nosiła kok i wąskie okulary na łańcuszku. Nakrapiana sukienka, którą miała na sobie, przywoływała na myśl lata pięćdziesiąte, ale palce poruszały się nadzwyczaj sprawnie po klawiaturze komputera. Jej nazwisko znowu mi umknęło, ale wiedziałam, że była odpowiedzialna za ład i porządek w naszym akademiku. W końcu to ona zaciągnęła mnie i Masona do administracji. Zajmowała się chyba jeszcze sprawami organizacyjnymi, bo zaraz po moim przyjeździe wręczyła mi mapę kampusu i plan akademika. Całkowicie niepotrzebnie, bo w tym budynku nie można się było zgubić.
Po lewej stronie znajdowały się pierwsze pokoje studentów, po prawej – sala komputerowa, sanitariaty oraz świetlica zaopatrzona w sofy, fotele, telewizor, a także stół bilardowy i stół do gry w piłkarzyki. Stamtąd właśnie dobiegał wesoły śmiech. Słychać też było okrzyki zagrzewające do walki przemieszane z przekleństwami, a wszystko to okraszone popowymi kawałkami z list przebojów. Odwróciłam się, minęłam recepcję, przeszłam przez wąski korytarz i udałam się schodami na górę.
Mój pokój znajdował się na drugim piętrze przy samej klatce schodowej. Przed drzwiami zatrzymałam się na chwilę i przyjrzałam wiszącym obok karteczkom z nazwiskami lokatorów: M. Lewis. E. Lance. R. Bowers. A. Bowers.
Mój wzrok zatrzymał się dłużej na ostatnich dwóch nazwiskach. Rodzeństwo? Albo jakaś parka, która pobrała się zaraz po skończeniu szkoły, aby skorzystać z przywileju wspólnego mieszkania w akademiku, zarezerwowanego tylko dla małżeństw.
Kimkolwiek by byli, mogłam tylko liczyć, że będzie mi się z nimi układać lepiej niż z Masonem.
Przeciągnęłam elektroniczną kartę dostępu przez czytnik i weszłam do mojego nowego domu. Część wspólna mieszkania, którą musiałam dzielić z Bowersami i Masonem, składała się z łazienki i salonu. W mieszkaniu nie było kuchni, jedynie w kącie salonu stała mała lodówka i mikrofalówka. Może trzeba było jednak wziąć ze sobą ten czajnik elektryczny, który próbowała wcisnąć mi na odjezdnym mama.
Dopiero gdy otworzyłam drzwi do pokoju i stwierdziłam, że jestem sama, zauważyłam, że nieświadomie cały czas wstrzymywałam oddech. Teraz byłam w stanie wypuścić powietrze, towarzyszyło temu głębokie westchnienie. Moja torba podróżna leżała jeszcze wciąż na łóżku, tam, gdzie ją zostawiłam. Obok leżały torba na laptop i etui od moich aparatów fotograficznych. To było wszystko, co ze sobą przywiozłam. Poza kilkoma ubraniami nie zdążyłam jeszcze niczego rozpakować.
Palcami zaczesałam sobie włosy za uszy i przyciągnęłam do siebie mniejsze etui od aparatu. Na dwunaste urodziny dostałam od taty aparat typu Polaroid. Przedtem nie interesowałam się za bardzo fotografią, ale od kiedy wzięłam ten aparat po raz pierwszy do ręki, nie widziano mnie już prawie nigdy bez niego. Gdy wiele lat później spytałam tatę, dlaczego dał mi go w prezencie, uśmiechnął się i powiedział, że mam dobre oko. Jako architekt wiedział, co mówi.
Przeciągnęłam palcami po jaskrawozielonej powierzchni, która miała już liczne zarysowania. U dołu z prawej strony było nawet małe wgniecenie, które powstało, gdy aparat upadł mi podczas wycieczki w góry. Mimo to nie mogłam się z nim rozstać, tak samo jak ze zdjęciami, które nim zrobiłam. Czasami wydawało mi się, że nie były to zwykłe zdjęcia, a jakieś czary, które działy się za naciśnięciem spustu migawki.
Obróciłam się, zrobiłam dwa kroki do przodu i stanęłam na środku pokoju. Na jasnym dywanie widoczne były liczne drobne plamki krwi – pamiątka po pierwszym spotkaniu z moim nowym współlokatorem. Może było to trochę makabryczne, ale nacisnęłam spust aparatu. Polaroid wydał z siebie charakterystyczny dźwięk i wypluł zdjęcie. Potrząsnęłam nim parę razy, aż obraz stał się widoczny, a moje usta wykrzywiły się w głupkowatym uśmiechu.
– Witamy na Uniwersytecie Blackhill – mruknęłam.
– To chyba powinna być moja kwestia – zadźwięczał niski głos od strony drzwi.
Obróciłam się gwałtownie, gotowa odpowiedzieć ciętą ripostą, ale słowa zamarły mi na ustach. W drzwiach nie stał Mason, tylko jakiś obcy. Albo… prawie obcy. Jeśli się nie myliłam, był to ten sam typ, który pomagał rudowłosej dziewczynie nieść jej bagaże. Przyglądałam się mu spod zmrużonych powiek.
W zasadzie nie byłam typem dziewczyny, która leciała na ładną buzię. A przynajmniej już nie. Ale – kurczę – ten gość dobrze wyglądał. Nie był podobny do modela wyciętego z okładki czasopisma, na to miał zbyt kanciastą twarz. Mocno zarysowana linia szczęki kontrastowała z jego pełnymi ustami.
Kontrast ten był jednak tak interesujący, że aż wart uwiecznienia na zdjęciu. Szkoda, że w tym momencie było to niemożliwe.
Kąciki jego ust uniosły się znacząco. Cholera. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, że się na niego gapiłam. W normalnej sytuacji najpóźniej teraz odparowałabym mu jakąś pasującą kontrą, ale on gapił się na mnie tak samo, jak ja na niego. Natarczywie i niestrudzenie, jakby miał do dyspozycji nieograniczoną ilość czasu i miał zamiar go w pełni wykorzystać.
Taksował mnie wzrokiem w taki sposób, że temperatura w pokoju musiała zapewne wzrosnąć o parę stopni. Gdy nasze spojrzenia ponownie się spotkały, miałam trudności z zaczerpnięciem powietrza. Podświadomie wciągnęłam brzuch. Jak to możliwe, żeby jakiś obcy facet tak na mnie działał? Z tej odległości trudno było powiedzieć, jaki miał kolor oczu, ale z pewnością były one dużo jaśniejsze niż jego brwi, okalający twarz jednodniowy zarost czy jego krótkie brązowe włosy.
Zrobił krok do przodu. Na jego twarzy powoli, jakby w zwolnionym tempie, zaczął pojawiać się uśmiech. Chwilę później jego oczy rozbłysły, jakby mnie rozpoznał.
– To ty rozkwasiłaś Masonowi nos.Rozdział 3
Dylan
– Westbrook.
Luke McAdams stał obok drzwi do mieszkania, które dzielił z dwoma innymi studentami, i podawał mi rękę. Mimo letniej temperatury na zewnątrz miał na ręce czarną opaskę wokół nadgarstka. Typowy Luke – wieczny sportowiec, nawet poza sezonem.
Zawahałem się ułamek sekundy, ale uścisnąłem mu dłoń.
– McAdams. Dawno się nie widzieliśmy – moja odpowiedź zabrzmiała chłodniej, niż zamierzałem, lecz stało się to już niejakim standardem w stosunkach między nami.
Luke kiwnął głową. Nasze rozmowy ograniczały się zazwyczaj do wymiany kilku frazesów, dzisiejszy dzień nie miał być chyba wyjątkiem.
Minąłem go, a on zwrócił się do następnych gości. W salonie zebrało się już kilka osób. Rozpoznałem parę znajomych twarzy z ostatniego semestru, ale były tam też osoby, które widziałem pierwszy raz w życiu. Najwidoczniej nie byłem jedynym, który na tę nieoficjalną imprezę zaprosił również kogoś z pierwszego semestru.
Nagle ktoś bez ostrzeżenia objął mnie ramieniem i pociągnął tak szybko do siebie, że nie byłem w stanie zareagować. Poczułem soczystego buziaka na policzku, po czym uwolniłem się z objęcia i mogłem wreszcie zidentyfikować napastniczkę. Była to Tate Masterson. Jej brązowa grzywa wzbogaciła się o parę jaskrawoczerwonych pasemek. Ale poza tym była to ciągle ta sama dziewczyna, którą znałem od czasów szkolnych.
– Wow. – Otarłem sobie policzek, który teraz z pewnością nosił ślady czerwonej szminki. – Jak sobie na to zasłużyłem?
– Wcale sobie nie zasłużyłeś. – Nonszalancko wzruszyła ramionami i wcisnęła mi w rękę puszkę piwa. – Może po prostu brakowało mi trochę podczas wakacji jednego zwariowanego studenta weterynarii. Ale tylko troszeczkę. Chociaż nie, w sumie nie.
Akurat. Zrobiłem zdecydowany krok w jej stronę, ale chyba przejrzała moje plany, bo zrobiła szybki unik.
– Ani się waż! – syknęła przez zęby. Każdy wiedział, jak bardzo Tate nienawidziła publicznego okazywania czułości, gdy dotyczyło to jej osobiście. Był to oczywiście dodatkowy powód, żeby ją trochę poirytować.
Oddałem puszkę z piwem pierwszej lepszej osobie i wolno do niej podszedłem. Widzieć Tate, jak próbowała za wszelką cenę mi umknąć, było zdecydowanie warte zachodu. Cofała się, aż doszła do ściany i oparła się o nią plecami. Wtedy chwyciłem ją bez namysłu i mocno objąłem. Teraz chyba nie będzie jej już mnie brakować.
Gdy uniosłem ją trochę nad ziemię, śmiała się i wierzgała nogami. Jednocześnie okładała mnie pięściami i życzyła wszystkiego najgorszego. Szyderczy uśmiech pojawił się na moich ustach. W końcu postawiłem ją z powrotem na podłodze. Parę osób obserwowało nasze powitanie. Skrzywiłem się, gdy poczułem na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Tak samo jak Tate nie znosiła obejmowania w towarzystwie, ja nie znosiłem bycia w centrum uwagi. Ale ta mała zemsta na dziewczynie była na tyle satysfakcjonująca, że mogłem wyjątkowo znieść związane z tym nieprzyjemności.
Grając obrażoną, uderzyła mnie jeszcze pięścią w ramię.
– Zdecydowanie za tobą nie tęskniłam. Możesz znowu spadać tam, skąd przyszedłeś.
Z tym samym uśmieszkiem co przed chwilą zaciągnąłem ją do jednej z kanap i przygarnąłem do siebie tak mocno, że oboje upadliśmy na siedzenie. Podniosłem jej nogi i położyłem sobie na kolanach. Jeśli istniała kobieta, którą można było określić jako moją najlepszą przyjaciółkę, była nią ona. Przy tym różniliśmy się od siebie jak dzień i noc, i do tego na każdy temat mieliśmy różne zdanie. Podobieństwa między nami dałyby się z kolei policzyć na palcach jednej ręki, i to nie wszystkich. Mimo to dogadywałem się z nią lepiej niż z innymi ludźmi. Może dlatego, że Tate nigdy nie brała do siebie tego, że w ostatniej minucie odwoływałem spotkanie lub że godzinami nie odpowiadałem na wiadomości, bo akurat pochłonięty byłem pracą.
– Za to, że mnie ośmieszyłeś, wisisz mi piwo. – Trąciła mnie w udo skórzanym botkiem.
– O, czyżbyśmy przez wakacje stali się trochę drażliwi? – Przekomarzałem się z nią, ani myśląc ruszyć się i podać jej puszkę.
– No, dalej! Rusz się, jeśli nie chcesz, żebym zdradziła twoją małą tajemnicę w studenckim radio. – Czubek jej buta kolejny raz wbił się w moją nogawkę.
– Elle się wygadała?
– A jak myślisz? – Śmiech Tate stał się trochę diaboliczny. – Mieszkamy w końcu razem. Poza tym ta dziewczyna nie umiałaby dotrzymać tajemnicy, nawet gdyby od tego zależało jej życie.
Odsunąłem jej nogi, żeby wstać.
– Kiedyś pożałujecie, że mnie tym szantażowałyście. Zemszczę się.
Uniosła brwi i dodała uszczypliwie:
– Marzę o tym każdej nocy, Westbrook.
Zaśmiałem się. Cała Tate. Potrafiła wszystko sprowadzić do spraw seksu. Nawet naszą przyjaźń. Rzeczywiście raz wylądowaliśmy w łóżku. Na pierwszym semestrze. Byliśmy pijani. Żadne z nas nie pamiętało już dokładnie, co się wydarzyło, ale jedno było pewne: ranek po był więcej niż dziwny. Z pewnością nikt z nas nie chciałby go powtórzyć.
Pokręciłem tylko głową i poszedłem dalej. W międzyczasie zrobiło się wyraźnie tłoczniej i impreza rozprzestrzeniła się z salonu na przyległe pokoje. Prawdopodobnie nawet na korytarz. Przyniosłem sobie zimne piwo z tajemnego schowka w pokoju Trevora i ustawiłem się w drzwiach, żeby przyjrzeć się na spokojnie temu, co się wokół działo. Nie, tego rodzaju imprezy były zdecydowanie nie dla mnie. Jeśli o mnie chodzi, znacznie lepiej czułem się w roli cichego obserwatora stojącego obok.
Ktoś włączył telewizor i kilku chłopaków siedziało przed nim i głośno komentowało mecz piłkarski. Gdzieś tu musiał być też Mason, ale kiedy tak rozglądałem się po pokoju, dotarło do mnie, że w gruncie rzeczy to nie jego szukam.
Gdzieś w tłumie mignęła mi blond czupryna. Różowe końcówki włosów nie pozostawiały wątpliwości. To była Emery Lance. Ubrana w krótki zielony top, który przykrywał jedynie połowę jej pleców, piekielnie wąskie dżinsy i – oczywiście – trampki, tym razem w kolorze zielonym. Na mojej twarzy automatycznie pojawił się delikatny uśmiech.
Podniosłem puszkę do ust i wziąłem łyk piwa, nie spuszczając Emery z oczu. Najwyraźniej ona też znalazła już miejsce, gdzie trzymano alkohol i właśnie schylała się po jedną puszkę.
– Kim jest ta mała? – Luke niepostrzeżenie pojawił się obok mnie.
Mimowolnie znowu się usztywniłem.
– Emery Lance. Nowa współlokatorka Masona.
– Serio? – Luke cicho gwizdnął. – Powinienem wyrzucić Trevora, może następnym razem będę mieć więcej szczęścia do nowego współlokatora.
– Chyba twoja aktualna panna nie byłaby tym zachwycona – skomentowałem krótko.
– To niestety prawda. – Odwrócił się teraz do mnie. Kiedy staliśmy tak obok siebie, widać było, że jest o pół głowy wyższy ode mnie. Wcześniej brano nas zawsze za braci. Kiedyś. Zanim tamta sprawa wszystkiego między nami nie popsuła. Z tego samego powodu Luke teraz krótko się zawahał. – Masz coś przeciwko, żebym się jej bliżej przyjrzał? A może już ją sobie zarezerwowałeś?
Rzeczywiście w pewnym sensie tak było, uświadomiłem to sobie ze zdziwieniem. Ale to nie znaczyło, że miałem sobie odmówić przyjemności patrzenia, jak ten przystojniaczek dostaje od Emery kosza. Szczególnie że były szanse na to, że przebiegnie to równie krwawo jak w przypadku Masona.
– Dawaj. Spróbuj swego szczęścia – zachęciłem go, licząc na interesujący rozwój wypadków.
Emery
Nawet gdybym nie wiedziała, gdzie miała się odbyć ta nieoficjalna impreza, znalazłabym drogę na nią bez trudu. Tępe dudnienie basów słychać było już na klatce schodowej, a gdy trafiłam na piąte piętro, udało mi się nawet zidentyfikować piosenkę. Leciało właśnie I’m So Sorry zespołu Imagine Dragons. Zdecydowanie coś w moim stylu. Poprawiłam jeszcze raz mój ciemnozielony top seksownie odsłaniający plecy i wzięłam głęboki wdech.
Drzwi do mieszkania były otwarte, a w korytarzu zebrało się już kilku studentów. Stali w grupkach, rozmawiali i śmiali się, popijając coś z puszek lub plastikowych kubków. Było jasne, że nie była to lemoniada. Byłam zdziwiona, że kierownictwo akademika na to pozwala. Z drugiej strony było niemal pewne, że fakt, iż osoby poniżej dwudziestego pierwszego roku życia częstowane tu były – i to szczodrze – alkoholem, był skrzętnie ukrywany. Ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało.
W drzwiach przywitał mnie chłopak z brązowymi lokami i podał mi na wstępie jeden z plastikowych kubków. Odstawiłam go przy pierwszej nadarzającej się sposobności na stół, nawet nie sprawdziwszy jego zawartości. Stała tam już całe mnóstwo kubków i było tylko kwestią czasu, kiedy ktoś zacznie grać nimi w piwnego ping-ponga.
Salon był mniej więcej takiej wielkości jak u nas i w tej chwili było w nim zdecydowanie za dużo ludzi. Mimo tłoku zauważyłam Masona po drugiej stronie pokoju. Stał obok jakiejś blondynki z lekko kręconymi włosami. Powiedziała coś, co go rozśmieszyło. W tej samej chwili chwycił się za nos, który był teraz niebiesko-zielono-fioletowo-czerwony i przypominał trochę paletę malarską mojej mamy, a jego twarz wykrzywił bolesny grymas. Musiałam zagryźć wargi, by powstrzymać się od złośliwego uśmieszku. Poczucie winy? Skrucha? Nie było po nich ani śladu. Facet sobie na to najzwyczajniej zasłużył.
To nie była pierwsza impreza w college’u, na której byłam, ale pierwsza, na którą byłam oficjalnie zaproszona. Wiedziałam, że tego typu imprezy rządzą się swoimi prawami. Jedną z zasad było to, że tam, gdzie jest największy tłok, albo ktoś się bije, albo jest alkohol. Wyszło na to drugie. W pobliżu lodówki znalazłam ułożone jedna na drugiej zgrzewki piwa. Gdyby widział mnie w tym momencie Rob, skręciłby mi kark. Mojego starszego brata jednak tu nie było i miałam zamiar pójść za radą mamy i dobrze się bawić.
Wzięłam jedną puszkę, otworzyłam ją i upiłam duży łyk. Poczułam gorzki smak na języku i skrzywiłam się. Ohyda. Nie ma nic gorszego niż tanie piwo – może oprócz ciepłego taniego piwa. Mimo to wzięłam jeszcze jeden łyk. Może jeśli wypije się tego dostatecznie dużo, można się do tego przyzwyczaić? A może po prostu obumierają wówczas kubki smakowe? Kto wie.