- promocja
- W empik go
First last song - ebook
First last song - ebook
Kolejna książka z cyklu First autorstwa Bianki Iosivoni, która obok Mony Kasten i Laury Kneidl należy do ścisłej czołówki niemieckich pisarek, kierujących swoje przepełnione emocjami powieści obyczajowe do młodych kobiet!
Mason i Grace studiują na tej samej uczelni, ale nie pozostają w żadnych zażyłych relacjach. Sytuacja zmienia się radykalnie, kiedy Grace postanawia nieco schudnąć, a Mason zaczyna pełnić funkcję jej personalnego trenera. Był ostatnim facetem, którego opinią na swój temat by się przejmowała, a że kiedyś ona oddała mu przysługę, uznała, że nadszedł czas na rewanż.
Generalnie Grace wcale nie uważa, że musi zeszczupleć – podświadomie czuje, że powinna zadowolić despotyczną matkę i swojego chłopaka.
Nie da się ukryć, poczucie własnej wartości jest u Grace żałośnie niskie. Tak bardzo, że gotowa jest poświęcić swoje marzenia i zrezygnować z przesłuchań i ze kariery na scenie. Nie chce dłużej poddawać się niczyjej presji, nie zostanie wokalistką.
Pod wpływem Emery, swojej przyjaciółki, postanawia jednak udowodnić coś sobie – i jej. Przesłuchanie wygrywa, ale członkinią zespołu wciąż nie chce być.
Mason, który w zespole gra na gitarze i trochę śpiewa, doskonale zdaje sobie sprawę, ile warta jest Grace, jej profesjonalne przygotowanie oraz znakomity głos. Jeśli zespół ma mieć jakiekolwiek szanse na wygraną w konkursie, do czego się właśnie przygotowuje, i na dalszą karierę w showbiznesie, może to osiągnąć tylko z Grace w roli wokalistki.
Podejmuje więc usilne starania, aby ją przekonać… Ciekawe, jaki będzie tego skutek i a jeszcze ciekawsze, jakie będą skutki uboczne!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-886-8 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
David Guetta feat. Sia – Titanium
Madilyn Bailey – Scars
Aloe Blacc – Wake Me Up (Acoustic)
Self Deception – Fuckin’ Perfect
Macy Kate & Kurt Hugo Schneider – Radioactive
Kurt Hugo Schneider, Sam Tsui & Megan Nicole – Drag Me Down
Adele – Rolling In The Deep
Idina Menzel – Let It Go
Fugees – No Woman, No Cry
Dion – Runatound Sue
Solomon Burke – Cry to Me
Swing Republic – Crazy in Love
Chester See & Lana McKissack – Stay With Me
Little Mix – Towers
Alex Goot, Tiffany Alvord & Luke Conard – We Are Young
Kurt Hugo Schneider, Sam Tsui, Alyson Stoner – Despacito
Rihanna – Love On The Brain
Fame On Fire – Hello
Roy Orbison – Oh, Pretty Woman
Halsey – I Walk The Line
Fame On Fire – Numb
Fun. – All Right
Dion & The Belmonts – A Teenager in Love
Jon D & Tiffany Alvord – This Town
Kurt Hugo Schneider, Christina Grimmie & Sam Tsui – Just A Dream
Little Mix feat. Jason Derulo – Secret Love Song
Vitamin C – Graduation (Friends Forever)Rozdział 1
Grace
To, że we wtorek rano, o czwartej trzydzieści dwie, stałam przed drzwiami mieszkania Masona Lewisa, nie był prawdopodobnie najlepszy z moich pomysłów. Ale po prostu nie mogłam spać i przez długie godziny przewracałam się tylko z boku na bok. Kiedy nie mogłam już tego wytrzymać, wstałam, wzięłam prysznic, ubrałam się, umalowałam, i przyszłam tutaj. Właśnie tu.
Opuściłam dłoń, nim odważyłam się zapukać do drzwi, i zaczęłam niespokojnie krążyć po korytarzu.
To było zwariowane i całkiem bezmyślne posunięcie, które kompletnie do mnie nie pasowało. Byłam w końcu zrównoważoną, wzorową córką, która zawsze miło się uśmiecha i wszystkim grzecznie potakuje.
Potrząsnęłam głową i zatrzymałam się w miejscu. Nie. Taka byłam wcześniej. Ale z chwilą przeprowadzki do Huntington i rozpoczęciem nowego życia w college’u zostawiłam wszystko za sobą. A może jednak nie?
Masz taką ładną twarz, Grace! Chciałabym tylko, żebyś bardziej pilnowała swojej wagi.
W głowie nieustannie rozbrzmiewały mi słowa mamy. Chciałabym móc powiedzieć, że ostatni raz słyszałam je lata temu, ale to nie byłaby prawda. Dopiero co w zeszłym tygodniu, kiedy byłam w domu w Montanie na ferie, usłyszałam je znowu.
Nie rozumiem, dlaczego ciągle masz problemy z wagą, nie jesteś przecież głupia.
Jak gdyby jedno miało coś wspólnego z drugim. Poza tym nie miałam żadnych problemów z wagą! To prawda, przytyłam kilka kilogramów przez ostatnie dwa semestry, osiągając – o mój Boże! – mniej więcej normalną wagę. Dla mojej matki było to jednak równoznaczne z katastrofą, o czym w ciągu ostatnich tygodni nie omieszkała mnie wielokrotnie poinformować. I mimo że broniłam się przed jej ciągłymi przytykami, i robiłam, co mogłam, żeby mnie nie dotknęły, coś z tego i tak pozostało. Coś, co mnie męczyło. A potem jeszcze ten tekst Daniela w niedzielę wieczorem…
Przełknęłam ślinę i obróciłam się do drzwi. Nie mogłam już tego słuchać ani wypowiedzianego na głos, ani rozbrzmiewającego w moich myślach. Z Masonem załatwię to szybko. Może będzie bolało, ale za to odbędzie się w ekspresowym tempie. Żadnych długich treningów w klubie fitness. Żadnych przysyłanych przez mamę cudownych diet. Tylko ostry trening, dzięki któremu w rekordowym czasie odzyskam figurę, jaką miałam na początku studiów. I wreszcie będę miała spokój.
Co do Masona… Nie będziemy przecież musieli zostawać najlepszymi przyjaciółmi. Szczerze mówiąc, kogoś takiego jak on wcale nie chciałam lepiej poznawać. Dlatego właśnie o czwartej czterdzieści pięć nadal stałam przed jego drzwiami.
Mason i ja nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Wprawdzie oboje studiowaliśmy muzykologię i wiedzę o teatrze w stosunkowo małym college’u i dzięki Emery mieliśmy zazębiające się grono znajomych, przez co w nieunikniony sposób na siebie wpadaliśmy, w gruncie rzeczy jednak nic nas nie łączyło. Nawet za bardzo go nie lubiłam. I właśnie dlatego byłam tutaj. Mason był chyba jedynym człowiekiem, którego zdanie na mój temat w ogóle mnie nie interesowało. I tak mi się nie podobał – z wzajemnością, tego byłam absolutnie pewna. To robiło z niego idealnego kandydata, a ze względu na jego przeszłość, jedynego kandydata do tego, co planowałam. Na jego korzyść przemawiało również to, że z pewnością nie będzie zadawać mi żadnych pytań – a jeśli nawet, to zadowoli się moim konsekwentnym milczeniem. W końcu interesował się mną i tym, co robiłam, równie mało jak ja nim. Jedyny moment, kiedy byłam dla niego ważna, wydarzył się w zeszłym roku, kiedy musiałam zastąpić wokalistkę z jego zespołu. Za to do dzisiaj był mi winien przysługę. Najwyższy czas się o nią upomnieć.
Wyprostowałam ramiona, wzięłam głęboki oddech i podniosłam dłoń, żeby zapukać.
Mason
– Jesteś mi winien przysługę.
Popatrzyłem ponuro na osobę stojącą przed drzwiami mojego mieszkania i przetarłem dłonią zaspane oczy.
– I przypomniało ci się to akurat o czwartej nad ranem?
Każdy z moich przyjaciół i znajomych przecisnąłby się koło mnie i wszedł do środka, nieważne, czy stałbym mu na drodze, czy nie. Ale nie Grace Watkins. O nie. Lady Grace czekała grzecznie, bez ruchu, unosząc jedynie wąskie brwi, aż zniknęły całkiem pod jej grzywką. Westchnąłem, zrobiłem krok w bok i wpuściłem ją do środka. I tak całkiem się już obudziłem. Dzięki.
– Jest prawie piąta – poinformowała mnie, przechodząc obok. Jak gdyby robiło to jakąś różnicę.
Weszła do mieszkania, które dzieliłem z jej najlepszą przyjaciółką Emery i jakimś nowym studentem z wymiany z Japonii, którego od początku semestru prawie nie widywaliśmy, ani nie słyszeliśmy. Odłożyła torebkę na sofę i odwróciła się do mnie. Jej długa różowa spódnica uniosła się, odsłaniając niewielki kawałek nagiej skóry nad kolanami, by za moment znowu opaść w dół. Oderwałem wzrok od jej nóg i skierowałem go powoli w górę. Grace była szczupła, prawie filigranowa, a sukienki i spódnice, które z upodobaniem nosiła, tylko to podkreślały. I była niska. W ciągu roku, od kiedy się znaliśmy, nigdy nie zwróciłem na to uwagi, ale kilka tygodni temu, podczas jednego z wieczorów, gdy graliśmy w różne gry w mieszkaniu Elle i Tate, Grace zdjęła buty. Kiedy później przypadkowo stanęliśmy koło siebie w aneksie kuchennym, zorientowałem się, że sięga mi nie tak jak zwykle do brody, tylko do piersi. Teraz też miała na nogach buty na obcasach, tak cienkich i wysokich, że absolutnie nie byłem w stanie pojąć, jak mogła się na nich poruszać. A ubrana była w białą, ozdobioną błyszczącymi kamyczkami, bluzkę i cienki rozpinany sweterek – nie jakiś prawdziwy sweter, który mógłby naprawdę ją ogrzać, chociaż w sierpniu i tak nie był jej potrzebny. Nawet o czwartej rano nie było jakoś szczególnie zimno. Ach nie, mój błąd: chwilę przed piątą.
– Inni ludzie o tej porze już trenują albo są w pracy – powiedziała protekcjonalnym tonem. Na jej twarzy nie było nawet śladu niewyspania – żadnych podkrążonych oczu, żadnych odcisków po poduszce na policzku, żadnego sennego wzroku. Miała umalowane oczy, niewymownie długie rzęsy, jej usta błyszczały delikatnym różem, a czarne, lekko pofalowane włosy opadały delikatnie na ramiona. Jak ktoś mógł o tej porze… wyglądać tak perfekcyjnie?
– Ci ludzie wstają tak wcześnie, bo są szaleni albo nie mają innego wyboru – odburknąłem. – Ja mam. Moje pierwsze zajęcia zaczynają się o dziesiątej!
Co oznaczało, że mogłem jeszcze spokojnie spać ze cztery godziny. Cztery. Godziny.
– Będziesz mógł więc dzisiaj załatwić wiele spraw przed rozpoczęciem zajęć. Nie musisz mi za to dziękować – dodała ze świętoszkowatym uśmiechem.
Żałowałem, że nie mogłem jej nawymyślać, choćby w myślach, ale na to nie byłem jeszcze dostatecznie obudzony. Bez dawki kofeiny, i to nieważne w jakiej postaci, nie nadawałem się do niczego. Więc kolejny raz przetarłem oczy i poczłapałem do aneksu kuchennego. Ponieważ żadne z nas nie było mistrzem gotowania, aneks wyposażony był po spartańsku: w czajnik elektryczny, mikrofalę i małą lodówkę. I tak było nas stać najwyżej na gotowe dania z supermarketu.
– Czego tu chcesz, Grace? Emery nie ma.
Nie musiałem sprawdzać, żeby to wiedzieć. Otwarte drzwi do jej pokoju mówiły więcej, niż potrzeba. A jeśli Emery nie było, znaczyło to, że spędziła noc u mojego najlepszego kumpla Dylana.
– Chcę, żebyś spłacił swój dług wdzięczności. – Grace podążyła za mną do kuchni i odepchnęła mnie delikatnie, ale stanowczo, widząc, jak chaotycznie krzątam się, usiłując przygotować kawę. – W zeszłym roku pomogłam ci na koncercie, kiedy zastąpiłam waszą chorą wokalistkę. Przypominasz sobie?
– Tak, pamiętam – przytaknąłem oschle i opadłem na jeden z hokerów stojących przy wyspie kuchennej, oddając jej pole do działania. Całkiem możliwe, że przyrządzała tu kawę częściej niż ja. Zazwyczaj kupowałem sobie coś po drodze albo wpadałem na krótko do kumpli i częstowałem się kawą z ich wspaniałego ekspresu. Tak jak prawie każdy z naszego kręgu znajomych, zwłaszcza Elle. Ale ona praktycznie mieszkała u Luke’a i organizowała tam ciągle te swoje wieczory filmowe. Na szczęście nie oznaczało to, że nie mogłem już spotykać się z chłopakami na nasze wieczory gier, nawet jeśli z powodu tego cholernego kota ryzykowałem życie… Poirytowany pokręciłem głową. Dlaczego, na Boga, nagle przyszło mi to na myśl? Rany, naprawdę natychmiast potrzebowałem kawy. Albo jeszcze kilku godzin snu. Najchętniej tego drugiego.
Grace jednak tak łatwo nie dała za wygraną. W milczeniu zalała gorącą wodą porcję kawy instant, zamieszała i postawiła przede mną dymiącą filiżankę. Sceptycznie obserwowałem każdy jej ruch. To niezwykłe, że była dla mnie taka miła – zamiast jedynie przewrócić oczami na sam mój widok i skomentować moją marną egzystencję cicho wymamrotanymi pod moim adresem wyzwiskami. A przecież w ogóle sobie na to nie zasłużyłem. No dobrze, w pierwszym semestrze, kiedy oboje zgłosiliśmy się na casting do przedstawienia, zadbałem o to, żeby nie dostała żadnej roli, kiedy sam zostałem obsadzony w roli głównej. Ale zrobiłem to w dobrej wierze. Postać zdecydowanie bardziej pasowała do innej naszej koleżanki. Chyba po niemal roku nie można z takiego powodu nadal być na kogoś złym. Prawda?
Milczała. Wziąłem pierwszy łyk kawy i skrzywiłem się. Ble!
Podała mi cukier, zanim zdążyłem poprosić. Dopiero gdy wsypałem do kubka kilka łyżeczek, płyn stał się zdatny do wypicia. I z każdym łykiem robiłem się trochę bardziej przytomny, chociaż za oknem nadal panowała przerażająca ciemność, wszystko tam było czarne jak smoła, nawet najmniejszego przebłysku słońca. Gdyby stanąć koło okna, można byłoby prawdopodobnie dostrzec kilka palących się latarni i nieliczne światła w oknach mieszkań, w których ludzie również byli już – zdecydowanie za wcześnie – na nogach. Przeszedł mnie dreszcz. Rzut oka na zegarek przypomniał mi, i to aż za dobrze, czas spędzony w wojsku. Nie bez powodu już w nim nie byłem, tylko w college’u, z planem zajęć, który pozwalał mi we wtorki spać prawie do dziesiątej. Przynajmniej wtedy, kiedy nie wyciągali mnie z łóżka nieproszeni goście.
Ponownie spojrzałem w kierunku Grace, która nadal bacznie mi się przyglądała, jak gdyby oczekiwała z mojej strony jakiejś reakcji. A przecież dopiero co rozbudziłem się na tyle, żeby móc w ogóle sklecić parę zdań. Zamiast jednak coś powiedzieć, odwzajemniłem jej spojrzenie, przyglądając się jej równie jawnie jak ona mnie.
Grace miała gładką, białą skórę. Na prawym policzku widniał mały pieprzyk. Jej oczy miały kolor zielononiebieski, a gęste rzęsy były równie czarne jak włosy. Kontrast między nimi powodował, że jej oczy wydawały się olbrzymie. To było pierwsze, co przykuwało wzrok, zaraz potem wystające kości policzkowe, trochę za duży, zadarty nos i cudowne usta z ciepłymi, miękkimi wargami. Wiedziałem to bardzo dobrze, bo kilka miesięcy temu całowałem je przy rundce gry w butelkę.
– Obudziłeś się już? – Grace przerwała nasze wzajemne gapienie się na siebie, jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia.
– Ty mi to powiedz. – Dałem sobie czas, żeby kolejny raz obrzucić ją wzrokiem. W końcu moje spojrzenie ponownie zawędrowało do jej twarzy.
Przez chwilę starała się wytrzymać mój wzrok, potem lekko zamrugała i spojrzała w bok, jakby musiała zebrać myśli.
– Jesteś mi winien przysługę – przypomniała mi. Jej głos był teraz nieco cichszy, ale ani trochę mniej zdecydowany. – Chcę, żebyś ze mną trenował. Pięć, sześć tygodni powinno wystarczyć.
Zmarszczyłem czoło.
– Co trenować? Twój głos? Tekst na przedstawienie?
– Mówię o sporcie. – Nerwowym ruchem odgarnęła włosy do tyłu. – Byłeś w wojsku, przeszedłeś więc też pewnie obóz dla rekrutów. Chcę się nauczyć tego, co tam trenowaliście.
Okej, teraz już ostatecznie straciłem wątek. Może winna była temu ta nieludzka godzina, a może fakt, że przez cały czas jakaś część mnie zastanawiała się, dlaczego akurat Grace Watkins stała w środku nocy w mojej kuchni, ale nie mogłem zrozumieć, o co jej chodziło.
– Chcesz, żebym cię trenował? – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Wiesz chyba, że w naszej paczce to Luke robi za sportowca?
Machnęła tylko ręką.
– Luke nie był w wojsku, a ty tak.
– Chcesz wojskowego drylu? Mówisz serio?
Jaki rozsądny człowiek chciałby się temu dobrowolnie poddać, jeśli nie planował wojskowej kariery?
– Czy mogę spytać, dlaczego chcesz to sobie zrobić?
Po raz pierwszy Grace nie wydawała się już taka zdecydowana. Przez krótką chwilę wahała się, potem skrzyżowała ręce na piersiach.
– To moja sprawa.
– Oczywiście – odpowiedziałem, ociągając się i pijąc kawę małymi łyczkami. Okej, tu potrzeba innej taktyki. – A co na to twój chłopak, że o czwartej rano kręcisz się w mieszkaniu innego gościa i namawiasz go do wspólnego uprawiania sportu?
– Ach, wybacz. Nie wiedziałam, że muszę najpierw prosić Daniela o pozwolenie, zanim coś zrobię. – Oparła się obiema rękami o wyspę kuchenną i dosłownie przewierciła mnie wzrokiem na wylot. – Daj znać, kiedy wejdziesz już w dwudziesty pierwszy wiek, Mason.
Nie próbowałem nawet powstrzymać uśmiechu. Nawet jeśli mnie nie cierpiała, podobało mi się, że żadne moje pytanie nie wprawiało ją w zakłopotanie.
Podniosła się, kręcąc głową.
– A co na to twoja dziewczyna, że o piątej rano pijesz kawę z inną kobietą w swoim mieszkaniu?
Z mojej twarzy momentalnie zniknął uśmiech. Odchrząknąłem i pociągnąłem duży łyk kawy.
– To między mną a Jenny właśnie się…
– Ach? Czyżby znowu nastał ten moment?
Prawie się zakrztusiłem.
– Co… co to miało znaczyć? – wydusiłem wreszcie, kaszląc.
Grace przewróciła oczami, na chwilę się odwróciła, po czym postawiła przede mną szklankę z wodą. Wypiłem ją duszkiem, jak gdyby od tego zależało moje życie. Cholera… Zakaszlałem po raz ostatni i poklepałem się po piersiach. Oczy mi łzawiły, a gardło piekło.
– Co, do diabła, miało to znaczyć? – powiedziałem i odchrząknąłem, bo mój głos był strasznie zachrypnięty.
– Nie udawaj, przecież wszyscy wiedzą, że co chwilę się rozchodzicie i schodzicie.
Auć. W sumie domyślałem się, chociaż nikt jeszcze nie powiedział mi tego tak prosto w twarz. A jeśli się zastanowić, nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z Grace Watkins o moim życiu miłosnym – a może raczej o jego braku. Na to była dla mnie zbyt brutalnie szczera. Jedynie Tate była gorsza, bo nie tylko szczera, ale też najzwyczajniej w świecie złośliwa.
– Zapomnij, że o to spytałem.
Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z siebie.
– Z największą przyjemnością. No więc? Jak wygląda sprawa z treningiem?
– Czy mam jakiś wybór?
– Nie.
Zaśmiałem się w duchu.
– Wszystko jasne.
– Jeszcze coś.
– Tak?
Ociągała się, w końcu jednak podniosła do góry brodę i wypaliła:
– To zostaje między nami, zrozumiano?
Zamrugałem zaskoczony, przytaknąłem jednak skinieniem głowy.
– Niech ci będzie – odpowiedziałem, opróżniłem filiżankę i wstałem. – To zacznijmy od razu.
Odsunęła się zaskoczona.
– Że co? Teraz? Zaraz?
– Myślałaś, że możesz wyciągnąć mnie z łóżka o czwartej nad ranem, a ja w rewanżu nie wypędzę cię od razu na dwór, żeby cię pomęczyć serią pompek?
Zmrużyła oczy.
– Czy to jest zemsta za to, że obudziłam cię chwilę przed piątą?
– Owszem. – Przeciągnąłem się. – Myślisz, że dasz radę się ze mną zmierzyć?
Zamiast dać mi jakąś odpowiedź, Grace odskoczyła od wyspy kuchennej, obeszła mnie dużym łukiem i chwyciła leżącą na sofie torebkę, potem skierowała się w stronę drzwi.
– Żebyś wiedział. Za dziesięć minut spotykamy się przed akademikiem – dodała, zanim zamknęły się za nią drzwi.
Przez kilka sekund patrzyłem na nie, pytając sam siebie, w co, do diabła, właśnie się wpakowałem.
Grace
Co, do diabła, strzeliło mi do głowy, żeby zrealizować ten szalony pomysł i poprosić akurat Masona Lewisa, żeby ze mną trenował? To była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, kiedy szłam schodami na dół. Nie cierpiałam tego typa. Był seksistowskim dupkiem, histerykiem, imprezowiczem, kimś, kto ciągle musiał być w centrum zainteresowania. Ale miał też niesamowity głos. Głos, który przenikał mnie na wskroś, prześladował całe lato i… Nie. Stop. Wróć. Był dupkiem. Idiotą. Poza tym dwa semestry temu zadbał o to, żebym nie dostała swojej pierwszej głównej roli. I dlaczego? Bo mój wygląd i głos ponoć do niej nie pasowały. Zamiast tego dostała ją jakaś blond piękność śpiewająca sopranem, i to tylko dlatego, że wyciągała najwyższe dźwięki, których ja nie byłam w stanie zaśpiewać. Już nie.
Nieświadomie przejechałam dłonią po czterocentymetrowej bliźnie na lewej skroni, ale jak tylko zorientowałam się, co robię, natychmiast opuściłam rękę. To nie był czas i miejsce, żeby myśleć o tym, dlaczego nie dostałam roli, którą wcześniej podano by mi na srebrnej tacy. Rzuciłam okiem na niewielki, różowo-złoty zegarek. Jeszcze osiem minut. Musiałam się pospieszyć, jeśli chciałam zdążyć na wyznaczony przez samą siebie termin. I zdążę, bo punktualność i dobre maniery to jedne z nielicznych sensownych nawyków, które wyniosłam z domu.
Pchnęłam drzwi wejściowe i pobiegłam przez plac. Mój akademik był jednym z czterech budynków, stojących wokół zielonego dziedzińca. Mason i Emery zajmowali wspólne mieszkanie w jednym z nich, moja jedynka znajdowała się w akademiku naprzeciwko. Upał charakterystyczny dla późnego lata jeszcze się nie zaczął i panował przyjemny, rześki, poranny chłód. Latarnie oświetlały ulicę, a między chmurami zasnuwającymi niebo udało mi się dostrzec osamotniony błyszczący punkt. Zdecydowanie było tu mniej gwiazd niż w domu w Montanie. Nie miałam jednak czasu dłużej przyglądać się niebu. Weszłam do akademika, wjechałam windą na górę i już od drzwi zaczęłam się rozbierać. Odnalazłam strój do ćwiczeń: w malutkim pokoju znajdowała się równie malutka szafa, ale niemal wszystkie ubrania, z wyjątkiem stroju do ćwiczeń, leżały teraz niedbale rzucone obok niej, czekając na pranie.
Wciągnęłam na siebie strój sportowy, z minilodówki wyjęłam jeszcze butelkę wody i wypadłam na korytarz. W biegu wyciągnęłam z kieszeni gumkę, ale przez moment się zawahałam. Nigdy nie związywałam włosów. Nie tylko dlatego, że tak mi się bardziej podobało, ale także po to, by zasłonić nimi tę okropną bliznę. Jeśli jednak trening z Masonem będzie choćby w części przypominał to, co na temat treningu rekrutów znalazłam w internecie, z rozpuszczonymi włosami czekała mnie tylko śmierć. Poza tym i tak było mi wszystko jedno, co myślał o mnie ten typ.
Nie zastanawiając się więc dłużej, związałam włosy w kucyk i pobiegłam dalej.
Mason już na mnie czekał. Patrzył, drepcząc w miejscu dla rozgrzewki, z jego twarzy zniknęły już resztki senności. Ubrany był w długie spodnie i podkoszulek, a na głowie miał bejsbolówkę. Daszkiem do tyłu. Oczywiście. Czy mogło być inaczej? Ledwie powstrzymałam się od wymownego przewrócenia oczami.
Może i Mason nie był sportowcem jak Luke, stały członek drużyny lekkoatletycznej, ale widać było, że nadal regularnie trenuje. Prosty szary podkoszulek napinał się przy każdym jego ruchu i podkreślał kryjące się pod nim mięśnie. Całkiem, całkiem. Tak samo jak tatuaż. Pokrywał całe jego lewe ramię i zupełnie nie pasował do kogoś z wojskową przeszłością, chociaż świadczyły o niej nadal krótko przystrzyżone włosy. Wielki, czarny klucz wiolinowy, do tego parę słów prawdopodobnie pochodzących z piosenek. Ponieważ sama nie wyobrażałam sobie życia bez muzyki, tatuaż zaciekawił mnie, kiedy tylko zobaczyłam go po raz pierwszy. Nigdy jednak nie znajdowałam się wystarczająco blisko Masona, by móc rozszyfrować litery na jego skórze. No dobrze, może jeden jedyny raz znalazłam się rzeczywiście blisko, ale wówczas moją uwagę za bardzo przykuły jego oczy, dłonie i srebrny kolczyk w dolnej wardze.
Wcześniej nie zastanawiałam się, jak to jest całować kogoś z piercingiem w wardze, bo tacy ludzie zasadniczo nie byli w moim typie. Ale teraz znałam już odpowiedź. Mimo że było to tylko zadanie, jakie dała nam Tate, kiedy w zeszłym semestrze graliśmy w butelkę, wspomnienie tego pocałunku nie opuszczało mnie. Dosłownie wryło mi się w pamięć. Tak bardzo, że teraz mimowolnie gapiłam się na usta Masona. I to zdecydowanie za długo.
Szybko spuściłam więc wzrok i zaczęłam się rozciągać. Dorastanie w domu Watkinsów oznaczało rygorystyczne przestrzeganie planów ćwiczeniowych i diety. Nawet jeśli już zdołałam oduczyć się liczenia kalorii przy każdym posiłku i przestałam mieć wyrzuty sumienia, ilekroć cokolwiek zjadłam, nadal wiedziałam, jak należy prawidłowo się rozciągnąć przed każdym treningiem, by zapobiec możliwym urazom. Tylko że teraz nie miał to być aerobik ani pilates, ani żadne tam ćwiczenia na brzuch i pośladki. Poprosiłam o wycisk, jaki dostaje się w wojsku i – jeśli dobrze odczytywałam ruch kącików ust Masona – miałam właśnie za chwilę go otrzymać.
Opuścił ręce.
– Gotowa?
Skinęłam głową.
– Dobrze. Zaczniemy krótkim biegiem dla rozgrzewki, żebym mógł ocenić, w jakiej jesteś formie. – Wskazał na skwer między akademikami. – Pięć okrążeń powinno wystarczyć.
Zawahałam się. Wprawdzie jogging nigdy nie należał do moich ulubionych dyscyplin sportu, ale mogłam na to przystać. To nie to mnie powstrzymywało. Szybko obejrzałam się na wszystkie strony. W kilku oknach akademików paliło się już światło, ale większość z nich była ciemna. Niewielu studentów było o tej porze na nogach, co nie znaczyło, że nie miało się to zmienić w ciągu następnego kwadransa.
– Moglibyśmy trenować gdzie indziej? – Próbowałam nadać głosowi neutralny ton, aby Mason nie domyślił się, że było to dla mnie ważne.
Przyglądał mi się przez chwilę w milczeniu, po czym kąciki jego ust powędrowały w górę.
– Boisz się, że ktoś cię ze mną zobaczy, księżniczko?
Księżniczko?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Jesteś mi winien przysługę czy nie? Obiecałeś mi wtedy wszystko, cokolwiek będę chciała. A ja chcę trenować w innym miejscu.
Teatralnie przewrócił oczami.
– Wiedziałem, że pewnego dnia będę tego żałował. Okej, chodźmy.
– Dokąd?
– Za centrum sztuk scenicznych jest łąka, na której najwyżej kilku naszych kolegów ćwiczy swoje role do przedstawienia, ale najwcześniej robią to popołudniami. Teraz nie ma tam nikogo. I nikt nie przyjdzie i nie zobaczy cię przypadkowo ze mną – dodał sarkastycznie.
Zagryzłam wargi, żeby powstrzymać się od równie sarkastycznej odpowiedzi, skinęłam potakująco głową.
– W porządku. – Zawahałam się na chwilę, zmusiłam się jednak do krótkiego: – Dziękuję.
Mason mruknął pod nosem:
– Do usług.
Ruszył truchtem, a ja za nim. Milczenie między nami przedłużało się i żadne z nas nie próbowało go przerwać. Nawet wtedy, kiedy stało się bardzo krępujące.
Dlaczego w ogóle to sobie robiłam? Ach, tak. Winna była bezsenna noc i komentarz mojego chłopaka Daniela, o którym on na pewno już dawno zapomniał. Ale ja nie.
Jesteś pewna, że chcesz jeszcze zjeść deser?
Proste, prawie niewinne pytanie, chociaż zawierało się w nim tak dużo. W sobotę, przed oficjalnym początkiem semestru, wyszliśmy wieczorem z kilkoma znajomymi na miasto. W barze zamówiłam sałatkę, ale później rozważałam możliwość zjedzenia jakiegoś deseru – wybór był po prostu zbyt kuszący: od lodów, przez serniki do minipączków. A przynajmniej rozważałam ją do chwili, kiedy Daniel wypowiedział to zdanie. To był tylko żart i śmiały się z niego wszystkie osoby przy stole. Ze mną włącznie. Ale i tak poczułam lekkie ukłucie w żołądku. Nic nie mogło mnie odwieść od decyzji, by ostatecznie nie zamawiać żadnego deseru, chociaż Daniel przeprosił mnie za żart i mocno nalegał, żebym sobie jednak coś wzięła. Nigdy w życiu. Zbyt często słyszałam takie komentarze i zbyt mocno wryły mi się one w pamięć. I nie grało to żadnej roli, czy znajdowałam się w domu w Montanie, w przebieralni przed konkursem piękności w jakimś innym stanie, czy na uniwersytecie Blackhill w Wirginii Zachodniej. Komentarze takie jak ten prześladowały mnie, wracały do mnie znowu, i znowu, niezależnie od tego, jak bardzo z nimi walczyłam i jak bardzo próbowałam wyprzeć je ze swojej pamięci.
Och, skarbie, jak ty wyglądasz? Ale nie martw się, zaradzimy temu.
Tymi słowami przywitała mnie w domu mama na początku wakacji, po czym wzięła mnie w ramiona i w końcu poklepała po policzku, jakby musiała mnie pocieszyć, bo wtedy właśnie osiągnęłam wagę prawie zbliżoną do normalnej. Przez następne tygodnie na stół wjeżdżały jedynie sałatki, smoothies i odchudzające koktajle, a wszystkiemu, oczywiście, towarzyszyły surowe spojrzenia mamy i typowe dla niej uszczypliwości. Na odjezdnym wcisnęła mi jeszcze w rękę nowy plan żywieniowy. Bez słowa wsadziłam go do kieszeni, chociaż w tym samym momencie jakaś część mnie pogardzała mną za to.
Bo w gruncie rzeczy moja waga mi odpowiadała. Nigdy nie miałam za dużo ciała, zawsze raczej byłam trochę za chuda. W przeciwieństwie do mojej siostry Gillian, której krągłości mogły wzbudzić zazdrość w każdej kobiecie, ja prezentowałam się jak przecinek. Kiedy wszystkim dziewczynom w klasie urosły już piersi, ja musiałam jeszcze wypychać stanik, żeby przynajmniej w połowie móc dotrzymać im kroku, a nie wyglądać jak jakiś mały, kościsty chłopaczek. Dopiero parę lat później nie było to już konieczne, ale nadal pozostałam szczupła, i to tak bardzo, że nauczycielki wypytywały mnie, czy odpowiednio dużo jem, i informowały, że zawsze mogę do nich przyjść, gdybym miała jakiekolwiek problemy. Teksty te skończyły się, jak nożem uciął, kiedy wygrałam swój pierwszy konkurs piękności. Nagle nikt już nie martwił się o moją wagę, z wyjątkiem mamy, dla której zawsze mogłabym ważyć kilo albo nawet dwa mniej.
Tymczasem osiągnęłam prawidłowy indeks masy ciała. Może mój brzuch nie był już tak wytrenowany i płaski jak wcześniej, bo raz po raz podjadałam coś słodkiego i ćwiczyłam mniej niż kiedyś, ale nie było w tym nic złego. A przynajmniej uważałam tak do czasu, gdy w te wakacje pojechałam do domu.
– Dalej, na ziemię. Trzydzieści pompek! – Głośny głos Masona przywołał mnie do rzeczywistości. Zanim zdążyłam się zorientować, dobiegliśmy za budynek centrum sztuk. Rzeczywiście o tej porze nie było tu jeszcze nikogo. Byliśmy całkiem sami. Żadnych gapiów. Dokładnie tak, jak chciałam.
Nie ociągałam się i nie zadawałam żadnych pytań. W ciągu sekundy byłam już na kolanach, przyjęłam właściwą postawę, uniosłam się w górę i opadłam na dół. Raz. Dwa. Trzy razy. Dziesięć razy. Piętnaście. Zaczęły boleć mnie mięśnie i nie mogłam zapanować nad drżeniem. Rany, czy naprawdę tak bardzo wyszłam z formy? Jeszcze raz uniosłam się w górę, po czym opadłam powoli. Moje nadgarstki odmawiały posłuszeństwa. Oddech miałam krótki, płytki i przerywany.
– Dawaj, Watkins! – Ukucnął koło mnie. – Musisz dać radę zrobić dwadzieścia! W wojsku to minimum na półrocznym teście sprawnościowym. Jeśli teraz odpadniesz, możesz zapomnieć o dalszym treningu.
Jeszcze raz uniosłam się w górę, potem ręce ugięły się pode mną i osunęłam się na miękką trawę. Całe moje ciało drżało, Mason jednak jeszcze ze mną nie skończył. Właściwie dopiero zaczął. Teraz przyszła kolej na brzuszki. Okej, przynajmniej w tym miałam pewne doświadczenie.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Po trzydziestu brzuszkach zaczęły się bóle, po czterdziestu drżenie mięśni, a po pięćdziesięciu nie nadawałam się już do niczego.
W polu mojego widzenia pojawiła się dłoń. Zawahałam się krótko, ale chwyciłam ją i pozwoliłam podciągnąć się w górę.
– Co dalej? – wysapałam, z jedną ręką na brzuchu, a drugą na biodrze, próbując przynajmniej w połowie utrzymać się prosto.
– Biegniemy dwie mile – odpowiedział i pociągnął parę łyków wody. – Co chwilę zmieniamy tempo. Twoim celem jest pokonanie tej trasy w mniej niż dziewiętnaście minut. Dasz radę?
Chciałam roześmiać się na głos – sama nie wiedziałam czy z rozbawienia, czy z rozpaczy – ale na to za bardzo bolały mnie mięśnie brzucha. Skinęłam więc tylko głową i napiłam się trochę wody.
– Jasne!
Mason ruszył pierwszy, a ja pobiegłam za nim. Opuściliśmy teren przy centrum, nie pobiegliśmy jednak drogą powrotną do akademików, tylko skręciliśmy na następnym skrzyżowaniu. Zbyt zajęta byłam kontrolowaniem oddechu i walką z kolką, która chwilę po starcie dała o sobie znać, żeby zwracać uwagę na trasę. Poza tym musiałam uważać, czy Mason właśnie truchtał w miejscu, czekając na zmianę świateł, czy bez ostrzeżenia ruszał sprintem do przodu. Był wytrwałym trenerem i chociaż w głębi ducha przeklinałam go za to, jednocześnie byłam mu też wdzięczna. Bo to było dokładnie to, czego chciałam. Dokładnie to, czego potrzebowałam. Twardy trening, by znowu odzyskać formę. I żeby móc wreszcie zapomnieć o tych wszystkich komentarzach, które prześladowały mnie nawet na drugim końcu kraju.