Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Five Nights At Freddy's. 1:35 w nocy. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Five Nights At Freddy's. 1:35 w nocy. Tom 3 - ebook

Kolejna porcja przerażających historii prosto z pokręconego świata gry Five Nights at Freddy’s. Zapnij pasy, bo ta złowroga przejażdżka może cię wybić na niebezpieczną orbitę…

Dla Delili, Stanleya i Devona bycie niezauważanym jest praktycznie sposobem na życie. Samotna od najmłodszych lat Delila co noc zapada się coraz głębiej w swoje sny, walcząc z makabrycznymi koszmarami, od których nie ma ucieczki. Stanley zmaga się z odrzuceniem i wpadł w pułapkę zastawioną przez tajemniczego pracodawcę. A Devon, porzucony przez ojca i ignorowany przez matkę, nie może zrozumieć, dlaczego miłość i przyjaźń przychodzą tak łatwo każdemu oprócz niego. Niestety, w bezdusznym świecie Five Nights at Freddy's samotność jest jak magnes, który przyciąga zło…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8225-181-4
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Hurra, hurra! Bzzz, bzzz, bzzz – zaśpie­wał gło­śno brzę­kliwy gło­sik.

Nie­do­rzeczna pio­senka prze­cięła jak bosak przy­jemny sen Delili i wyrwała ją z tego cudow­nego stanu nie­świa­do­mo­ści.

– Co do…? – wymam­ro­tała Deli­lah, sia­da­jąc wśród pognie­cio­nej fla­ne­lo­wej pościeli, i zamru­gała, pora­żona świa­tłem słońca prze­są­cza­ją­cym się przez żalu­zje.

– To dzięki tobie mam tyle ener­gii – śpie­wał dalej nie­zra­żony gło­sik.

Deli­lah rzu­ciła poduszką w cienką ścianę oddzie­la­jącą jej pokój od miesz­ka­nia sąsiadki. Poduszka wal­nęła w opra­wiony pla­kat, na któ­rym wid­niał spo­kojny nad­mor­ski pej­zaż. Deli­lah spoj­rzała nań tęsk­nie. Taki wła­śnie widok chcia­łaby mieć.

Nie­stety okna Delili nie wycho­dziły na ocean, lecz na kosze na śmieci i paskudne zaple­cze czyn­nej dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę knajpy, w któ­rej pra­co­wała. Nie miała też spo­koju, tylko dener­wu­jącą sąsiadkę o imie­niu Mary, która wciąż śpie­wała na całe gar­dło: „Dzię­kuję, dzię­kuję, że zaczy­nasz mój dzień.”

– Kto śpiewa o budzi­kach? – wark­nęła Deli­lah, jęcząc i pocie­ra­jąc oczy.

Już samo posia­da­nie śpie­wa­ją­cej sąsiadki było złe, a sto razy gor­sze było to, że sąsiadka sama wymy­ślała głu­pie pio­senki i zawsze roz­po­czy­nała dzień od tej o budziku. Tak jakby budziki same w sobie nie były dość okropne.

O wilku mowa. Deli­lah spoj­rzała na swój zega­rek.

– Co? – jęk­nęła i wysko­czyła z łóżka jak opa­rzona.

Chwy­ciła nie­duży elek­tro­niczny budzik na bate­rie i zaga­piła się na wyświe­tlacz, na któ­rym wid­niała 6:25.

– Co z cie­bie za poży­tek… – zawo­łała i rzu­ciła zegar na jasno­nie­bie­ską koł­drę.

Deli­lah z całego serca nie­na­wi­dziła budzi­ków. Było to pokło­sie dzie­się­ciu mie­sięcy, które spę­dziła u ostat­niej rodziny zastęp­czej pięć lat temu. W praw­dzi­wym świe­cie trzeba było także nie­stety korzy­stać z budzi­ków, a dziew­czyna jesz­cze się z tym nie pogo­dziła. Teraz odkryła jed­nak, że jest coś, czego nie­na­wi­dzi jesz­cze bar­dziej niż budzi­ków – _budzi­ków, które nie dzia­łają!_

Zadzwo­nił jej tele­fon. Kiedy ode­brała, nie musiała nawet cze­kać, aż jej roz­mówca się ode­zwie. Prze­krzy­ku­jąc stu­kot naczyń i szum gło­sów, powie­działa:

– Wiem, Nate. Zaspa­łam. Dotrę za pół godziny.

– Już zadzwo­ni­łem do Rianne, żeby cię zastą­piła. Możesz wziąć jej zmianę o czter­na­stej.

Deli­lah wes­tchnęła. Nie­na­wi­dziła tej zmiany. Było na niej mnó­stwo pracy.

Wła­ści­wie to nie­na­wi­dziła wszyst­kich zmian. Po pro­stu nie­na­wi­dziła ich i już.

Jako kie­row­niczka zmiany w knaj­pie miała obo­wią­zek pra­co­wać wtedy, kiedy wyma­gał tego ogólny gra­fik. Jej dni pracy mogły więc trwać od szó­stej do czter­na­stej, od czter­na­stej do dwu­dzie­stej dru­giej albo od dwu­dzie­stej dru­giej do szó­stej. Jej zegar bio­lo­giczny kom­plet­nie zwa­rio­wał i w prak­tyce spała, gdy była na nogach, i nie była w sta­nie usnąć, gdy miała spać. Żyła w sta­nie cią­głego wyczer­pa­nia. Była wiecz­nie nie­przy­tomna, jakby do jej mózgu uszami wle­wała się mgła. Nie dość, że utrud­niało jej to myśle­nie, to jesz­cze nie pozwa­lało mózgowi współ­grać ze zmy­słami. Zupeł­nie jakby jej wzrok, słuch i smak były wciąż przy­tłu­mione.

– Deli­lah? Mogę liczyć, że dotrzesz na czter­na­stą? – zawo­łał Nate.

– Jasne. Tak, będę.

Nate chrząk­nął i się roz­łą­czył.

– Też cię kocham – ode­zwała się do słu­chawki Deli­lah, po czym ją odło­żyła.

Spoj­rzała na swoje wiel­kie łóżko. Gruby mate­rac i jej uko­chana poduszka z pianki z pamię­cią kształtu przy­cią­gały ją niczym roze­spany kocha­nek, zachę­ca­jący, by wró­ciła do cie­płej pościeli. Deli­lah tak bar­dzo chciała to zro­bić. Kochała spać. Uwiel­biała prze­by­wać w łóżku. Było niczym kokon, doro­sła wer­sja baz z koców, które budo­wała, gdy była mała. Gdyby mogła, spę­dza­łaby cały dzień w łóżku. Marzyła o zna­le­zie­niu pracy, którą mogłaby wyko­ny­wać z domu, z łóżka, w piża­mie. Nie byłoby to naj­lep­sze roz­wią­za­nie dla jej pra­co­dawcy, bo wola­łaby się wyle­gi­wać i spać, ale na pewno dobrze by wpły­nęło na jej zdro­wie. Gdyby pra­co­wała dla sie­bie, sama usta­la­łaby sobie godziny pracy.

Ale poszu­ki­wa­nia takiego zaję­cia speł­zły na niczym. Tra­fiała na same oszu­stwa. Po roz­sta­niu z Richar­dem ta restau­ra­cja była jedy­nym miej­scem, gdzie chcieli ją zatrud­nić. A wszystko przez to, że miała kar­to­tekę z popraw­czaka i wywa­lili ją z liceum za coś, czego już pra­wie nie pamię­tała. Życie było do bani.

Deli­lah spoj­rzała na bez­u­ży­teczny budzik. Nie. Nie mogła ryzy­ko­wać. Nie mogła znów zasnąć.

Ale jak to zro­bić?

Za ścianą Mary śpie­wała swoją głu­pią pio­senkę o wsta­wa­niu co naj­mniej trzeci raz. Deli­lah wie­działa, że wale­nie w ścianę czy pro­sze­nie sąsiadki, by śpie­wała ciszej, nie ma sensu. Mary miała tro­chę nie­równo pod sufi­tem. Deli­lah nie była pewna, co jest z tą kobietą nie tak. Wie­działa tylko, że jej poprzed­nie skargi roz­pły­wały się w pustce, która zda­wała się kryć pod gęstymi, siwymi wło­sami Mary.

Deli­lah nie miała ochoty sie­dzieć w domu i słu­chać Mary. W grun­cie rze­czy mogła zabrać się za coś uży­tecz­nego.

Podrep­tała do malut­kiej, wykła­da­nej różo­wymi kafel­kami łazienki, wyszo­ro­wała zęby i zało­żyła szare spodnie od dresu i czer­woną koszulkę. Uznała, że rów­nie dobrze może pobie­gać. Nie ćwi­czyła już co naj­mniej od trzech dni. Może stąd ta mgła mózgowa.

Nie. Wie­działa, że to nie­prawda. Spraw­dzała, czy ćwi­cze­nia pomogą jej na cią­głe zmę­cze­nie. Wyglą­dało na to, że nie ma zna­cze­nia, ile ćwi­czy. Jej ciało po pro­stu nie lubiło nie­ustan­nych zmian w har­mo­no­gra­mie dnia.

– To przez zimę – mówiła jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka, Har­per. – Kiedy nadej­dzie wio­sna, to obu­dzisz się zupeł­nie jak kwiat.

Deli­lah miała co do tego wąt­pli­wo­ści, i to uza­sad­nione. Wio­sna nade­szła. Wszystko budziło się do życia… poza ener­gią Delili.

Nie myśląc już o tym, czy ćwi­cze­nia coś jej dadzą, Deli­lah zało­żyła adi­dasy, wrzu­ciła klu­cze, komórkę, tro­chę pie­nię­dzy, prawo jazdy i kartę kre­dy­tową do saszetki do bie­ga­nia i zawie­siła ją na szyi. Wyszła z peł­nego hałasu miesz­kanka – Mary wciąż śpie­wała – na wyło­żony wykła­dziną kory­tarz, śmier­dzący beko­nem, kawą i kle­jem. O co cho­dzi z tym kle­jem?

Deli­lah prych­nęła, zbie­ga­jąc trzy kon­dy­gna­cje po wąskich, nie­rów­nych stop­niach. Pew­nie klej służy do naprawy ścian czy cze­goś. W końcu to nie żaden ele­gancki budy­nek.

W holu na dole Deli­lah natknęła się na dwójkę ponu­rych, zgar­bio­nych nasto­lat­ków. Zmie­rzyli ją wzro­kiem. Zigno­ro­wała ich i wyszła przez szare, obdra­pane meta­lowe drzwi w chwili, gdy słońce scho­wało się za puchatą białą chmurą.

To był jeden z tych sło­necz­nych, wietrz­nych wio­sen­nych dni, które uwiel­biała Har­per i któ­rych nie­na­wi­dziła Deli­lah. Może gdyby miesz­kała na wybrzeżu lub w lesie, cie­szy­łoby ją to wesołe sło­neczko i dziar­ski wia­te­rek. W oto­cze­niu przy­rody i kwit­ną­cych kwia­tów taki dzień by jej paso­wał. Ale tutaj?

W tym miej­skim zlepku pasaży han­dlo­wych, warsz­ta­tów, dile­rów aut, pustych dzia­łek i budyn­ków z miesz­ka­niami socjal­nymi „słońce i wiatr” nie były miłe, tylko iry­tu­jące. Paso­wały jak kwia­tek do kożu­cha.

Deli­lah sta­rała się nie zwra­cać uwagi na smród roz­kła­da­ją­cej się sałaty, spa­lin i sta­rego oleju do sma­że­nia. Oparła stopę o brzeg pustego kwiet­nika sto­ją­cego przed jej sza­rym, kwa­dra­to­wym blo­kiem. Może łatwiej byłoby poczuć wio­snę, gdyby w kwiet­nikach rosły kwiaty, a nie kamie­nie. Deli­lah prze­cią­gnęła się i potrzą­snęła głową na te ponure myśli.

– Nie powin­naś tak robić – skar­ciła się.

Ruszyła truch­tem na pół­noc, w stronę naj­bliż­szego osie­dla, by pobie­gać wśród domów i drzew, a nie upa­da­ją­cych biz­ne­sów i samo­cho­dów.

Musiała się wydo­stać z tej ponu­rej matni, w któ­rej się zna­la­zła. Jako nasto­latka wystar­cza­jąco dużo czasu spę­dziła na tera­pii, by wie­dzieć, że ma „oso­bo­wość obse­syjną” – kiedy raz się sku­piła na jakieś wizji, nie mogła się od niej ode­rwać. Teraz myślała tylko o tym, że jej życie jest do bani. I wyglą­dało na to, że tak pozo­sta­nie, jeśli nie wpad­nie na jakąś inną myśl.

Teraz bie­gła po nie­rów­nym chod­niku i pró­bo­wała myśleć o miłych spra­wach, by roz­pro­szyć mgłę w swo­jej gło­wie.

– Codzien­nie jestem coraz lep­sza – nuciła.

Po dzie­się­ciu powtó­rze­niach tej afir­ma­cji pod­śpie­wy­wa­nie zaczęło ją wku­rzać, więc sku­piła się na wizji życia, jakiego pra­gnęła. To spra­wiło, że zaczęła myśleć o życiu, które wio­dła z Richar­dem, co tylko jesz­cze bar­dziej pogor­szyło jej samo­po­czu­cie.

Kiedy Richard posta­no­wił zastą­pić swoją ciem­no­oką i ciem­no­włosą panią Richar­dową nową, nie­bie­sko­oką blond żonką, Deli­lah nie miała spe­cjal­nego wyboru. Przed ślu­bem z Richar­dem pod­pi­sała inter­cyzę. Wycho­dząc za niego, nie wno­siła nic do ich mał­żeń­stwa, więc nic nie dostała przy roz­wo­dzie. No nie, to nie była prawda. Dzięki ugo­dzie stać było ją na miesz­ka­nie, tro­chę uży­wa­nych mebli i nie­wielki, pięt­na­sto­letni jasno­brą­zowy samo­chód. Zor­ga­ni­zo­wała sobie to wszystko dopiero, gdy zna­la­zła pracę w jedy­nym miej­scu, które zgo­dziło się ją zatrud­nić i wyszko­lić. Bio­rąc pod uwagę jej cudowny życio­rys – „ukoń­cze­nie pierw­szego seme­stru klasy matu­ral­nej”, „opieka nad dziećmi” i „praca w fast foodzie” – miała szczę­ście, że tak jej się tra­fiło. I pomi­ja­jąc okropne godziny pracy, wcale nie było jej tu tak źle. Nate wysłał ją na kurs zarzą­dza­nia i w ciągu kilku mie­sięcy awan­so­wała z kel­nerki na kie­row­niczkę zmiany. Miała dwa­dzie­ścia trzy lata i była naj­młod­szą kie­row­niczką zmiany w restau­ra­cji.

– Widzisz? – wydy­szała Deli­lah. – Jest coraz lepiej.

Trzy­mała się tej w miarę pozy­tyw­nej myśli, bie­gnąc przez zanie­dbane, stare osie­dle, za któ­rym roz­cią­gała się strefa prze­my­słowa. Wyda­wało się zbyt pod­upa­dłe, by można było je nazwać ład­nym, ale rosły tu prze­piękne stare klony i wyso­kie, gib­kie topole, które deli­kat­nie koły­sały się na wie­trze. Na wszyst­kich drze­wach widać było młode jasno­zie­lone listki, które napeł­niały Delilę nadzieją, choćby na parę minut.

Dziew­czyna zaczęła się zasta­na­wiać, czy oko­liczni miesz­kańcy zwra­cają cza­sem uwagę na drzewa. Rozej­rzała się wokół z powąt­pie­wa­niem. Kil­koro apa­tycz­nych dzieci cze­kało na żółte szkolne auto­busy, które, war­ko­cząc i plu­jąc spa­li­nami die­sla, nad­je­chały w ślad za Delilą. Star­szy męż­czy­zna o lśnią­cej łysi­nie kosił zaro­śnięty ziel­skiem ogró­dek, a kobieta, która wyda­wała się jesz­cze bar­dziej ponura niż Deli­lah, stała na ganku i patrzyła ze zło­ścią na swój kubek z kawą.

Deli­lah uznała, że ma już dość tego miej­sca, podob­nie jak bie­ga­nia. Zawró­ciła przy nie­czyn­nym skle­pie z czę­ściami samo­cho­do­wymi i skie­ro­wała się w stronę domu.

_Dom._

Gdyby rze­czy­wi­ście nim był. Ale jej miesz­ka­nie nie było praw­dzi­wym domem. Przez całe życie miała tylko dwa. W pierw­szym żyła z rodzi­cami aż do ich śmierci, gdy miała jede­na­ście lat. Domy rodzin zastęp­czych, u któ­rych póź­niej miesz­kała, były dla niej tylko miej­scami do prze­cze­ka­nia. Drugi dom stwo­rzyła z Richar­dem. Teraz miała tylko miej­sce do spa­nia, a tego snu ni­gdy nie było dość.

Ostat­nio odno­siła wra­że­nie, że życie to tylko kolejne iry­tu­jące prze­rwy we śnie, tak jakby świat był budzi­kiem, włą­cza­ją­cym się wciąż i wyry­wa­ją­cym ją ze snu, jedy­nego miej­sca, w któ­rym naprawdę była w sta­nie natra­fić na jakąś szczę­śliwą myśl.

Kiedy wró­ciła do miesz­ka­nia, sta­rała się za wszelką cenę nie zwra­cać uwagi na pra­wie puste bla­do­zie­lone ściany – od kiedy się wpro­wa­dziła, nie wykrze­sała z sie­bie dość ener­gii, by je prze­ma­lo­wać. Zdjęła buty i usta­wiła je sta­ran­nie przy drzwiach wej­ścio­wych. Pode­szła do nie­du­żej, wytar­tej beżo­wej kanapy i popra­wiła wiszący na opar­ciu zie­lo­no­żółty koc. Deli­lah go nie lubiła, ale to Har­per go dla niej wydzier­gała. Pew­nego dnia Har­per zaj­rzała do niej i było jej przy­kro, gdy nie zoba­czyła swo­jego koca. Po tym wyda­rze­niu Deli­lah prze­stała go cho­wać.

– Po pro­stu musisz sta­ran­nie pod­wi­nąć te mniej udane kawałki – powie­działa Har­per do Delili, wrę­cza­jąc jej pre­zent. A że było ich nie­mało, zada­nie to wyma­gało spo­rego wysiłku.

Za ścianą Mary dalej nuciła, gdy Deli­lah ścią­gnęła prze­po­coną koszulkę i otwo­rzyła szafkę, w któ­rej trzy­mała zapasy cia­ste­czek. Na pół­kach było pusto. No jasne.

Deli­lah wes­tchnęła i otwo­rzyła lodówkę. Wie­działa, że to nie ma sensu, ponie­waż nie goto­wała i w lodówce nie było nic poza butelką wody, sokiem jabł­ko­wym i nie­do­koń­czo­nym jedze­niem na wynos z jej knajpy. Zaletą pracy w cało­do­bo­wej restau­ra­cji było to, że na każ­dej zmia­nie dosta­wało się dwa bez­płatne posiłki. A to pozwa­lało się cał­kiem nie­źle najeść. Poza tym Deli­lah potrze­bo­wała tylko cia­stek, mleka, kilku bato­ni­ków pro­te­ino­wych i mro­żo­nych dań na te dni, kiedy nie pra­co­wała. Zaj­rzaw­szy do lodówki, stwier­dziła, że bra­kuje też mleka.

Zza ściany dobiegł śpiew Mary.

– Wio­sna wybu­cha i robale wycho­dzą…

– Tak, tego się wła­śnie oba­wiam, Mary – wes­tchnęła Deli­lah.

Nie mogła tu zostać.

Weszła do łazienki. Wzięła letni prysz­nic, a potem zało­żyła brą­zowe leginsy i kurtkę w złoto-czarną kratę. Kiedy suszyła swoje krę­cone włosy do ramion, sta­rała się nie patrzeć w lustro. Nie nosiła już maki­jażu. Zamiast wyda­wać pie­nią­dze na kosme­tyki i sku­piać na sobie uwagę męż­czyzn, któ­rej wcale nie chciała, te kilka zaosz­czę­dzo­nych dola­rów odkła­dała na konto. Nawet bez maki­jażu była na tyle ładna, że się za nią oglą­dano. Kie­dyś zgło­siła się do agen­cji mode­lek, gdzie poin­for­mo­wano ją, że gdyby nie zbyt duży pod­bró­dek, byłaby kla­syczną pięk­no­ścią. Dwie agen­cje dały jej namiary na chi­rur­gów pla­stycz­nych i powie­działy, żeby wró­ciła, gdy jej pod­bró­dek będzie już mniej­szy.

Deli­lah uznała, że skoro się nie maluje, to nie musi patrzeć w lustro. Wie­działa, jak wygląda, i wcale nie miała ochoty patrzeć sobie w oczy. Dostrze­gała w nich coś, co ją prze­ra­żało, coś, co powo­do­wało, że zaczy­nała się zasta­na­wiać nad swoją przy­szło­ścią.

Za ścianą Mary śpie­wała na całe gar­dło o wypra­wie na Marsa.

– Leć tam, Mary – powie­działa Deli­lah, marząc o tym, by Mary pole­ciała na Marsa… i już stam­tąd nie wra­cała.

Chwy­ciła torebkę i poszła do samo­chodu. Obli­czyła, że zdąży pod­je­chać do sklepu po ciastka owsiane i mleko, a potem wró­cić i jesz­cze uciąć sobie przed pracą drzemkę.

Po wizy­cie w spo­żyw­czym, gdzie uzu­peł­niła zapasy, Deli­lah wyje­chała z par­kingu. Lubiła wra­cać do miesz­ka­nia spo­koj­nymi bocz­nymi ulicz­kami, a nie zakor­ko­waną dwu­pa­smówką bie­gnącą przez sam śro­dek tere­nów prze­my­sło­wych, na któ­rych miesz­kała.

To osie­dle było tro­chę ład­niej­sze od tego, po któ­rym bie­gała dziś rano. Tyle że tam rosły wiel­kie klony i topole, a tutaj tylko rachi­tyczne wiśnie. Musiała jed­nak przy­znać, że ich różowe płatki były uro­cze.

Skrę­ca­jąc przy wyjąt­kowo ukwie­co­nym drzewku, Deli­lah zauwa­żyła znak infor­mu­jący o wyprze­daży gara­żo­wej. Strzałka wska­zy­wała na wprost, więc pod wpły­wem impulsu ruszyła w tam­tym kie­runku. Kolejne dwa znaki naka­zały jej skrę­cić w prawo, aż w końcu ujrzała pię­trowy dom w stylu kolo­nial­nym, przed któ­rym stało kilka sto­li­ków zasta­wio­nych róż­nymi domo­wymi sprzę­tami.

Deli­lah nie mogła się oprzeć. Musiała się tu zatrzy­mać. Oprócz skłon­no­ści do uty­ka­nia w sche­ma­tach myślo­wych, Deli­lah miała też sła­bość do wyprze­daży gara­żo­wych. Uwiel­biała je od cza­sów liceum. Jeden z jej tera­peu­tów, Ali, miał nawet na ten temat teo­rię. Uwa­żał, że Deli­lah kocha wyprze­daże gara­żowe, bo dają jej wgląd w życie rodzinne. Poka­zują, jak wygląda „nor­malne” życie.

Deli­lah nie była wyprze­da­żową zaku­po­ho­liczką. Ow­szem, zda­rzało jej się coś kupić – wszyst­kie meble w obec­nym miesz­ka­niu pocho­dziły z takich akcji. Zazwy­czaj jed­nak była ich obser­wa­torką, arche­olożką domo­wych przed­mio­tów, detek­ty­wem kla­mo­tów. Chciała wie­dzieć, czego ludzie uży­wają, co zbie­rają, co kochają i czego już nie potrze­bują. Spra­wiało jej to wielką przy­jem­ność.

Deli­lah uznała, że mleko może pocze­kać na nią kwa­drans w samo­cho­dzie, i zapar­ko­wała za brud­nym czer­wo­nym pick-upem. Przed domem stały tylko ten pick-up i jasno­nie­bie­ski cadil­lac. Mię­dzy sto­li­kami krę­ciły się rap­tem dwie osoby. Krępa kobieta, którą inte­re­so­wały kuchenne uten­sy­lia, i szczu­pły chło­pak, który prze­glą­dał sterty ksią­żek i płyt. Deli­lah ski­nęła głową tej dwójce, a także kobie­cie w śred­nim wieku, sie­dzą­cej przy roz­kła­da­nym sto­liczku, na któ­rym leżały meta­lowa kasetka na pie­nią­dze, notes i kal­ku­la­tor.

– Dzień dobry – zawo­łała kobieta.

Jej kasz­ta­nowe włosy były ostrzy­żone na jeża, a oczy obma­lo­wane gru­bymi czar­nymi kre­skami. Miała na sobie żółty dres i trzy­mała na kola­nach beżo­wego chi­hu­ahuę, tak spo­koj­nego i potul­nego, że Deli­lah zaczęła się zasta­na­wiać, czy pies jest praw­dziwy. Ale gdy pode­szła, by go pogła­skać, poma­chał ogo­nem.

– To Mum­ford – powie­działa kobieta.

– Cześć, Mum­ford. – Deli­lah podra­pała pie­ska za uszami i tym samym stała się jego nową naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

W końcu Deli­lah porzu­ciła Mum­forda oraz jego panią i ruszyła na obchód sto­łów. Prze­rzu­cała nie­duże sprzęty, narzę­dzia, gry, puz­zle, elek­tro­nikę i ubra­nia, a wśród nich zna­la­zła czarną skó­rzaną kurtkę, która podo­bała jej się do chwili, gdy ją pową­chała i owiał ją zapach sta­rych kulek na mole. Prze­szła do następ­nego stołu i tra­fiła na „dział zaba­wek”. Rzut oka na stertę lalek w stylu Bar­bie pogor­szył jej już i tak nie naj­lep­szy nastrój, ponie­waż lalki przy­po­mniały jej, jak to w dzie­ciń­stwie nie mogła powstrzy­mać innych dzieci w rodzi­nach zastęp­czych przed zabawą jej rze­czami. Klocki z kolei spra­wiły, że pomy­ślała o swoim młod­szym bra­cie zastęp­czym, z któ­rym zaprzy­jaź­niła się w rodzi­nie numer trzy, ale stra­ciła go, gdy został adop­to­wany led­wie tydzień przed jej kolej­nym prze­nie­sie­niem. Już miała odejść od stołu i obej­rzeć różne dur­no­stojki na kolej­nym, gdy zauwa­żyła inną lalkę.

Miała brą­zowe krę­cone włosy, wiel­kie ciemne oczy i puco­ło­wate różowe policzki, i wyglą­dała pra­wie dokład­nie jak dziecko, które Deli­lah pra­gnęła mieć z Richar­dem. Na początku ich mał­żeń­stwa było ono dla niej rów­nie rze­czy­wi­ste jak wszystko w świe­cie rze­czy­wi­stym. Była prze­ko­nana, że zosta­nie matką, i to do tego stop­nia, że nadała córeczce imię, zanim jesz­cze ta została poczęta. Miała mieć na imię Emma.

Zacie­ka­wiona Deli­lah obe­szła stół, by zbli­żyć się do lalki, upchnię­tej w dużej drew­nia­nej skrzyni peł­nej plu­sza­ków i gadże­tów elek­tro­nicz­nych. Jej dzie­cięca twarz skry­wała się czę­ściowo w cie­niu nie­bie­skiego kape­lu­sza z sze­ro­kim ron­dem ozdo­bio­nym różo­wymi wstąż­kami. Dziw­nie wyglą­dał ten kape­lusz wepchnięty mię­dzy kon­solę do gier i coś, co wyglą­dało na zdal­nie ste­ro­wany samo­lot. Deli­lah musiała prze­ło­żyć oba przed­mioty, by wycią­gnąć lalkę.

Lalka miała jakieś sześć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu i była ubrana w długą nie­bie­ską sukienkę w stylu lat osiem­dzie­sią­tych, z bufia­stymi ręka­wami, różową marsz­czoną fal­banką i grubą wstążką w pasie. Była znacz­nie cięż­sza, niż mogło się na początku wyda­wać. Przyj­rzaw­szy się jej, Deli­lah odkryła, dla­czego tak jest: lalka była elek­tro­niczna.

Deli­lah się­gnęła po inten­syw­nie różową zawieszkę z ksią­żeczką z instruk­cją obsługi, która zwi­sała z nad­garstka lalki. Było tan napi­sane: „Mam na imię Ella”.

_Ella. Pra­wie jak Emma._ Delilę prze­szedł dreszcz. Czy to nie dziwne? Lalka, która wygląda jak jej upra­gnione dziecko, i imię, które jest zbyt podobne, by to był przy­pa­dek. Ale to prze­cież musiał być przy­pa­dek, prawda?

Deli­lah otwo­rzyła ksią­żeczkę. I zro­biła wiel­kie oczy. Rany! To była zaawan­so­wana tech­no­lo­gia.

Instruk­cja infor­mo­wała, że Ella jest „lalą pomoc­niczką”, skon­stru­owaną przez Fazbear Enter­ta­in­ment.

– Fazbear Enter­ta­in­ment – wyszep­tała Deli­lah.

Ni­gdy o nich nie sły­szała.

W instruk­cji podano listę umie­jęt­no­ści lalki. Trzeba przy­znać, że robiło to wra­że­nie. Ella bar­dzo wiele potra­fiła. Mie­rzyła czas i słu­żyła jako budzik, przy­po­mi­nała o spo­tka­niach, odha­czała zada­nia z list, robiła zdję­cia, czy­tała, śpie­wała, a nawet poda­wała napoje.

_Poda­wa­nie napo­jów?_ – Deli­lah potrzą­snęła głową.

Dziew­czyna rozej­rzała się i ode­tchnęła z ulgą, widząc, że nikt nie zwraca uwagi na jej zain­te­re­so­wa­nie lalką. Mamu­sia Mum­forda poma­gała chło­pa­kowi wybrać płyty. Krępa kobieta była sku­piona na usta­wia­niu por­ce­la­no­wych tale­rzy obok kasetki z pie­niędzmi. Nikogo wię­cej nie było.

Deli­lah czy­tała dalej. Ella, jak mówiła instruk­cja, umiała spraw­dzić współ­czyn­nik pH wody i prze­pro­wa­dzić ocenę oso­bo­wo­ści; wystar­czyło odpo­wie­dzieć na zapro­gra­mo­waną listę dwu­stu pytań. Jak to moż­liwe, że stara zabawka jest tak skom­pli­ko­wana?

Zarówno wygląd Elli oraz jej ubra­nie, jak i instruk­cja do niej wska­zy­wały na to, że została wyko­nana lata temu. Nie była więc nowa. Czy naprawdę potra­fiła to wszystko robić?

Deli­lah obró­ciła Ellę i zauwa­żyła przy­piętą do sukienki kartkę, na któ­rej napi­sano, że w lalce działa tylko budzik. Ponow­nie obró­ciw­szy lalkę, spo­strze­gła, że Ella w piersi ma umiesz­czony mały elek­tro­niczny zega­rek.

Dziew­czyna prze­czy­tała uważ­nie instruk­cję i spró­bo­wała uru­cho­mić budzik, naci­ska­jąc odpo­wied­nią sekwen­cję przy­ci­sków, które zna­la­zła na okrą­głym brzuszku zabawki.

Pra­wie upu­ściła biedną Ellę, gdy po wci­śnię­ciu ostat­niego przy­ci­sku lalka nagle otwo­rzyła oczy. Ock­nęła się dosłow­nie w jed­nej chwili, wyda­jąc się sie­bie ostry dźwięk. Deli­lah ze świ­stem nabrała powie­trza, a jej serce gwał­tow­nie przy­spie­szyło.

Przyj­rzała się Elli, trzy­ma­jąc ją w wycią­gnię­tych rękach. Cóż, prze­cież _potrze­bo­wała_ budzika. Spoj­rzała na nalepkę z ceną umiesz­czoną na karku lalki. Nie tak źle. Mogła sobie na nią pozwo­lić. I może uda­łoby się nieco tę cenę obni­żyć. Setki wypraw na wyprze­daże gara­żowe spra­wiły, że potra­fiła się cał­kiem nie­źle tar­go­wać.

Deli­lah wzięła Ellę i skie­ro­wała się do Mum­forda i jego pani, któ­rzy znów tkwili przy sto­liku z kasetką na pie­nią­dze. Chło­pak pako­wał pudło z pły­tami do swo­jego pick-upa.

– Spu­ści pani z ceny pięt­na­ście dola­rów? – zapy­tała Deli­lah. – Skoro działa jej tylko jedna funk­cja?

Kobieta wycią­gnęła przed sie­bie dłoń z inten­syw­nie czer­wo­nymi paznok­ciami. Obró­ciła Ellę, spoj­rzała na cenę, a potem na Delilę, która sta­rała się wyglą­dać na chętną i biedną jed­no­cze­śnie.

– Dobra, jasne. Nie ma sprawy.

Deli­lah uśmiech­nęła się sze­roko.

– Wspa­niale.

Kiedy zapła­ciła, zmu­siła się do zauwa­że­nia, że ten dzień rze­czy­wi­ście zaczyna sta­wać się lep­szy. Miła prze­bieżka, kupno cia­stek w skle­pie i świet­nej lalki z baje­rami za dobrą cenę na wyprze­daży gara­żo­wej – to wszystko było fajne. Ella będzie świet­nym tema­tem do roz­mów, gdy postawi się ją na sta­rym dębo­wym sto­liku do kawy. Har­per się nią zachwyci.

A do tego Deli­lah miała teraz dzia­ła­jący budzik! Mogła wró­cić do domu i uciąć sobie drzemkę bez obaw, że spóźni się do pracy. Tak. Teraz wszystko wyglą­dało lepiej. Może zdoła w końcu porzu­cić myśl o tym, jak bez­na­dziejne jest życie.

W miesz­ka­niu Deli­lah posa­dziła Ellę na szafce noc­nej pod białą lampą z aba­żu­rem. Lalka w sta­ran­nie roz­po­star­tej bufia­stej sukience wyglą­dała tu naprawdę ład­nie. Spra­wiała wręcz wra­że­nie, jakby się tu dobrze czuła. Wyglą­dała nawet na zado­wo­loną z sie­bie, co było oczy­wi­ście tylko wra­że­niem Delili, ponie­waż Ella nie miała samo­świa­do­mo­ści. To Deli­lah była zado­wo­lona z sie­bie. Czuła dumę, że zna­la­zła spo­sób, by odmie­nić ten dzień. Prze­ła­mała nie­chęć. A to już naprawdę dużo.

Deli­lah spoj­rzała na zega­rek i usta­wiła godzinę na budziku Elli. Była dopiero jede­na­sta trzy­dzie­ści, więc pozo­stało jej jesz­cze sporo czasu na drzemkę. Usta­wiła alarm lalki na pierw­szą trzy­dzie­ści pięć po połu­dniu, następ­nie wygła­dziła prze­ście­ra­dło i koc i poło­żyła się na nich, pod­cią­ga­jąc koł­drę pod brodę, nie dla­tego, że w miesz­ka­niu było zimno, ale dla poczu­cia bez­pie­czeń­stwa. Wdzięczna, że Mary także zasnęła, wyszła coś zała­twić albo tak zdarła już struny gło­sowe, że nie była w sta­nie dalej śpie­wać, dziew­czyna roz­luź­niła się i oddała w obję­cia Mor­fe­usza.

Dźwięk tele­fonu roz­bił spo­kój Delili niczym pocisk nisz­czący ściany klasz­toru. Pode­rwała się, sta­jąc pra­wie na bacz­ność, zła­pała komórkę i prze­klęła, że nie wyłą­czyła dźwięku, by nic jej nie prze­ry­wało drzemki.

– Co? – wark­nęła.

– Gdzie jesteś, do cho­lery? – usły­szała w odpo­wie­dzi wark­nię­cie Nate’a.

– Eee? Jest… – Deli­lah spoj­rzała na Ellę. Zega­rek lalki wska­zy­wał drugą dwa­dzie­ścia pięć po połu­dniu. – O kurde.

– Bądź tu za kwa­drans albo wię­cej się nie poka­zuj.

Deli­lah odsu­nęła tele­fon od ucha w samą porę, by unik­nąć trza­śnię­cia, które po chwili nastą­piło. Nate uży­wał sta­rego sta­cjo­nar­nego tele­fonu, takiego z meta­lo­wymi wideł­kami na słu­chawkę. Wyra­żał swoje zda­nie siłą, z jaką odkła­dał tele­fon na widełki. Był wście­kły.

Deli­lah pobie­gła do łazienki, zrzu­ca­jąc po dro­dze ubra­nia. Ochla­pała twarz wodą, prze­je­chała szczotką po wło­sach i wró­ciła szybko do sypialni. Zało­żyła gra­na­tową służ­bową sukienkę i chwy­ciła paskudne czarne prze­ciw­po­śli­zgowe buty do pracy, które Nate kazał nosić wszyst­kim pra­cow­ni­kom. Kiedy je sznu­ro­wała, jej spoj­rze­nie spo­częło na Elli.

– Zawio­dłaś mnie – zwró­ciła się do lalki.

Ta odpo­wie­działa jej spoj­rze­niem spod gęstych rzęs. Loczek opadł jej na oko. Wyglą­dała wręcz zło­śli­wie.

Nic dziw­nego, że ta lalka była taka tania. Jedyne, co w niej dzia­łało, to zega­rek na piersi. Ale jaki to miało sens bez budzika? Ella wciąż była ładna i na­dal wyglą­dała jak dziecko, któ­rego kie­dyś tak pra­gnęła Deli­lah, ale teraz głów­nie przy­po­mi­nała dziew­czy­nie o fru­stra­cji.

Gdy Deli­lah skoń­czyła z butami, zabrała lalkę z noc­nej szafki. Zasko­czyło ją to, jak reali­styczna w dotyku jest dzie­cinna „skóra” Elli. Prze­szła do dużego pokoju, wzięła torebkę i wyszła z miesz­ka­nia. Zbie­ga­jąc po scho­dach, potrzą­snęła głową, bo usły­szała, jak Mary drze się na całe gar­dło: „Kocham ten wielki wspa­niały świat”.

Na zewnątrz słońce znik­nęło za niskimi chmu­rami, z któ­rych kapały wiel­kie kro­ple. Deli­lah przy­trzy­mała drzwi dwóm star­szym paniom, które roz­pacz­li­wie wolno wcho­dziły do środka. Potem pognała wzdłuż budynku w stronę śmiet­ni­ków.

Trzy wiel­kie zie­lone pojem­niki stały niczym trójka trolli na skraju par­kingu nale­żą­cego do budynku. Dwa z nich były otwarte, a jeden zamknięty. Deli­lah wyce­lo­wała w drugi z otwar­tych i zamach­nęła się lalką, wypusz­cza­jąc ją z dłoni, gdy ta zna­la­zła się na szczy­cie łuku. Ella prze­le­ciała przez prze­ci­nane nie­licz­nymi kro­plami powie­trze i wylą­do­wała z meta­licz­nym hukiem w jed­nym z otwar­tych śmiet­ni­ków. Deli­lah skrzy­wiła się tro­chę na ten dźwięk i ogar­nęło ją poczu­cie winy, że wyrzu­ciła lalkę, która wyglą­dała jak jej dziecko i była zaska­ku­jąco reali­styczna w dotyku.

Nie zauwa­żyła, w któ­rym koszu osta­tecz­nie wylą­do­wała Ella, ponie­waż w tym momen­cie w tyl­nych drzwiach restau­ra­cji poja­wił się Nate. Poma­chała mu.

– Spóź­ni­łaś się, bo bawi­łaś się ze swoją laleczką? – zawo­łał.

– Bar­dzo zabawne. – Deli­lah pobie­gła w stronę knajpy i dopa­dła wej­ścia w chwili, gdy lunęło.

Nate odsu­nął się, by ją wpu­ścić, po czym zamknął drzwi, za któ­rymi wła­śnie roz­pę­tała się nawał­nica.

Deli­lah poczuła zapach jego wody po gole­niu, z deli­katną nutką whi­skey. Był z niej nie­zmier­nie dumny.

– Męska, prawda? – zapy­tał ją, gdy po raz pierw­szy użył tych per­fum.

Musiała przy­znać, że tak.

Nate prze­czył ste­reo­ty­powi typo­wego wła­ści­ciela knajpy – był wysoki, wyspor­to­wany, przy­stojny i zadbany. Miał koło pięć­dzie­siątki, krót­kie siwie­jące ciemne włosy i sta­ran­nie przy­strzy­żoną bródkę. Gdy był nie­za­do­wo­lony, spoj­rze­nie jego gra­fi­to­wych oczu prze­bi­jało czło­wieka na wylot. I wła­śnie takim wzro­kiem obrzu­cił teraz Delilę.

– Masz szczę­ście, że jesteś dobra i klienci cię lubią – powie­dział. – Ale musisz zapa­no­wać nad spóź­nial­stwem. Nie będę ci pozwa­lał na to bez końca.

– Wiem, wiem. Sta­ram się.

– No ow­szem.

Zmiana upły­nęła szybko. Taka była zaleta pracy od czter­na­stej do dwu­dzie­stej dru­giej. Duży ruch męczył, ale przy­naj­mniej czas szybko pły­nął.

Deli­lah wró­ciła do miesz­ka­nia około dwu­dzie­stej dru­giej trzy­dzie­ści, dzięki czemu prze­ga­piła pio­senkę, którą Maria śpie­wała na dobra­noc. W budynku było cał­kiem cicho. Sły­chać było tylko rap dud­niący w jed­nym z miesz­kań na końcu kory­ta­rza i śmiech z tele­wi­zora, który docho­dził z pię­tra wyżej.

Dziew­czyna zamknęła za sobą drzwi z nadzieją, że pozo­stawi za nimi smród przy­pa­lo­nej bruk­selki i tak się stało. Jej miesz­ka­nie pach­niało sosno­wym pły­nem do sprzą­ta­nia i poma­rań­czami. Na pewno miało lep­szy zapach niż Deli­lah, którą czuć było tłusz­czem, jak zawsze na koniec zmiany.

Dziew­czyna zdjęła ubra­nie i wło­żyła je do cedro­wej skrzyni przy drzwiach. Skrzy­nia w połą­cze­niu z torebką oczysz­cza­ją­cego powie­trze węgla drzew­nego w środku roz­wią­zała kwe­stię śmier­dzą­cego tłusz­czu, z któ­rym Deli­lah nie mogła sobie pora­dzić przez pierw­sze tygo­dnie od roz­po­czę­cia pracy w knaj­pie.

Deli­lah zmyła resztę zapa­chu pod prysz­ni­cem, a następ­nie zało­żyła czer­woną koszulę nocną z dłu­gimi ręka­wami i umo­ściła się w łóżku z połową pojem­nika boeuf Stro­ga­now z zie­loną fasolką. Na tej zmia­nie pra­co­wał naj­lep­szy kucharz Nate’a. Stro­ga­now był pyszny. Jedząc, dziew­czyna oglą­dała powtórkę serialu kome­dio­wego na sta­rym tele­wi­zo­rze sto­ją­cym na jej sta­rej klo­no­wej toa­letce. Serial jej nie bawił. Nawet się nie uśmiech­nęła. Oglą­da­jąc go pod­czas jedze­nia, po pro­stu nie czuła się tak samot­nie.

Około wpół do dwu­na­stej w nocy Deli­lah odło­żyła pusty sty­ro­pia­nowy pojem­nik na stertę maga­zy­nów wnę­trzar­skich leżą­cych na szafce noc­nej. Wyłą­czyła lampę i sku­liła się na boku. Świa­tło latarni znad par­kingu za oknem rzu­cało na pokój nie­po­ko­jące, znie­kształ­cone cie­nie, które wyglą­dały niczym olbrzy­mie kości­ste palce się­ga­jące w stronę łóżka.

Dziew­czyna zamknęła oczy, marząc, by sen przy­szedł szybko… i tak się stało.

I rów­nie szybko się skoń­czył.

Deli­lah otwo­rzyła gwał­tow­nie oczy. Jej eks­bu­dzik wyświe­tlał pierw­szą trzy­dzie­ści pięć. Usia­dła i rozej­rzała się wokół.

CO obu­dziło ją w środku nocy?

Spoj­rzała w stronę okna i prze­tarła oczy. Zza okna dobie­gał jakiś dziwny, nie­po­ko­jący odgłos, jakby dzwo­nie­nie czy brzę­cze­nie.

Deli­lah prze­chy­liła głowę i zaczęła nasłu­chi­wać. Nie usły­szała jed­nak nic poza szu­mem prze­jeż­dża­ją­cych samo­cho­dów.

Spoj­rzała znów na zegar. Była pierw­sza trzy­dzie­ści sześć.

Chwi­leczkę. Obu­dziła się o pierw­szej trzy­dzie­ści pięć.

Nasta­wiła budzik w lalce na pierw­szą trzy­dzie­ści pięć. Czyżby nie zauwa­żyła usta­wień na dzień i noc?

– Ojej – wyszep­tała. – Prze­pra­szam, Ello.

Pomy­ślała nawet o tym, że powinna wyjść na zewnątrz i przy­nieść z powro­tem być może wciąż dzia­ła­jącą lalkę, ale była zbyt zmę­czona. Zrobi to rano.

Otu­liła się szczel­nie koł­drą i znów zasnęła.

– Wyrzu­ci­łaś ją? – Har­per wysu­nęła pod­bró­dek, unio­sła brew i wydęła usta w swo­jej minie pod tytu­łem „Co ci strze­liło do głowy?”.

– Myśla­łam, że jest popsuta.

– No dobra, ale może by zain­te­re­so­wała kolek­cjo­ne­rów. Mogła być coś warta. – Wiel­kie nie­bie­skie oczy Har­per zalśniły na myśl o pie­nią­dzach.

Deli­lah pra­wie widziała kal­ku­la­tor, który w gło­wie przy­ja­ciółki doda­wał kolejne kwoty.

Dziew­czyny sie­działy przy wyso­kim okrą­głym sto­liku w ulu­bio­nej kafejce Har­per. Deli­lah popi­jała her­batę z cyna­mo­nem, a Har­per, która była uza­leż­niona od kawy, wybrała jakieś wymyślne poczwórne espresso.

Kafejka mie­ściła się w wąskim pomiesz­cze­niu o cegla­nych ścia­nach, peł­nym nie­rdzew­nej stali i chromu z nie­wiel­kim dodat­kiem drewna. Tuż przed jede­na­stą rano było tu luźno. Przy jed­nym ze sto­li­ków sie­działa ciem­no­skóra kobieta z war­ko­czy­kami, sku­piona na czymś w swoim lap­to­pie, a przy innym star­szy męż­czy­zna zaja­dał muf­finkę i czy­tał gazetę. Za barem maszyny syczały i buchały parą.

– Czy ja cię niczego nie nauczy­łam? – zapy­tała Har­per. – Zawsze spró­buj sprze­dać to, co zamie­rzasz wyrzu­cić. Pamię­tasz?

– Byłam spóź­niona do pracy. I zestre­so­wana.

– Musisz nauczyć się medy­ta­cji.

– Wtedy zapo­mnę pójść do pracy, bo zatracę się w medy­ta­cji.

Har­per roze­śmiała się. Wszy­scy w kafejce spoj­rzeli w jej stronę. Jej śmiech przy­po­mi­nał szcze­ka­nie lwa mor­skiego. Po licz­bie szczek­nięć można było oce­nić, jak bar­dzo coś ją śmie­szy. Ripo­sta Delili została wyce­niona na jedno.

– Jak ci się podoba ta nowa sztuka? – zapy­tała Deli­lah.

– Prze­za­bawna. Mam bez­na­dziejne kwe­stie. Ale uwiel­biam moją postać.

Deli­lah uśmiech­nęła się.

Har­per była jej naj­lep­szą przy­ja­ciółką od pra­wie sze­ściu lat, od kiedy wylą­do­wały w tej samej rodzi­nie zastęp­czej. Posta­no­wiły, że to będzie ich ostat­nia rodzina zastęp­cza i posta­no­wiły wspól­nie prze­trwać reżim Geralda, byłego woj­sko­wego, połówki pary, która je przy­jęła.

Zawsze, gdy Gerald ganił je za nie­trzy­ma­nie się har­mo­no­gramu i przy­po­mi­nał, że to nale­żało zro­bić o sie­dem­na­stej zero zero, a tamto o osiem­na­stej dzie­sięć, Har­per szep­tała pod nosem coś w stylu:

– A ty możesz rzu­cić się z mostu o godzi­nie zero pieprz się zero.

Roz­śmie­szała Delilę, a to poma­gało jej prze­trwać.

Były swo­imi kom­plet­nymi prze­ci­wień­stwami zarówno pod wzglę­dem wyglądu, jak i oso­bo­wo­ści. Pew­nie ni­gdy by się nie zaprzy­jaź­niły, gdyby nie tra­fiły razem do tego pie­kła har­mo­no­gra­mów. Ich rela­cja się jed­nak spraw­dziła. Kiedy Har­per ogło­siła sprytny plan, zgod­nie z któ­rym słynny dra­ma­turg miał ją anga­żo­wać do swo­ich sztuk, Deli­lah powie­działa tylko:

– Uwa­żaj na sie­bie.

A gdy Deli­lah oznaj­miła, że zamie­rza wyjść za mąż za swo­jego księ­cia na bia­łym koniu i mieć dzieci, Har­per powie­działa tylko:

– Nie pod­pi­suj inter­cyzy.

Har­per poszła za radą Delili, ale była na tyle miła, że nie powie­działa „a nie mówi­łam”, gdy Deli­lah jej się nie posłu­chała.

– Myślę, że powin­naś jej poszu­kać – uznała Har­per.

– Kogo?

– Elli. Myślę, że powin­naś poszu­kać tej lalki. – Har­per bawiła się jed­nym z tuzina blond war­ko­czy­ków, które sobie zaplo­tła. W ostrym kolo­ro­wym maki­jażu i wąskiej zie­lo­nej sukience wyglą­dała egzo­tycz­nie niczym Meduza.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: