Five Nights At Freddy's Słodka Angel. Tom 8 - ebook
Five Nights At Freddy's Słodka Angel. Tom 8 - ebook
Fani Five Nights at Freddy’s, oto przed wami ósmy tom opowiadań z serii Fazbear Frights. Mistrz horroru spod znaku animatroników Scott Cawthon prezentuje w nim kolejne trzy pełne grozy historie, które nie pozwolą zmrużyć oka miłośnikom mrocznego uniwersum!
Angel, Hudson i Sergio aż za dobrze wiedzą, co to jest pech. Angel, szykanowana przez rozpuszczoną przyrodnią siostrę, podejmuje pochopną decyzję o zemście. Hudsonowi, którego młode życie jest naznaczone tragedią i pogrzebanymi marzeniami, wydaje się, że wraz z dobrze płatną pracą jego los wreszcie się odmieni… czy na pewno? Sergio nabywa wyjątkową zabawkę, która ma przynosić szczęście, ale w świecie FNAF-u chyba nie ma szans na nic innego niż tylko potworne kłopoty…
Kolejna porcja przerażających opowiadań sprawi, że nawet najbardziej opanowani spośród fanów stracą zimną krew.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966143-3-9 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czuła się słaba i ociężała. Bolało ją całe ciało. Podniosła ręce, żeby przetrzeć oczy, oczyścić je z kleistej substancji, którą w nich czuła, ale dłonie uderzyły o coś twardego.
Próbowała nie panikować, macając na oślep, żeby zorientować się, co to było. Czuła dookoła siebie tylko drewno – płaskie, gładkie, nieustępujące pod naciskiem dłoni.
Była w jakimś pudle! I to bardzo ciasnym.
Angel chciała krzyknąć, ale usta odmawiały jej posłuszeństwa. Zaczęła więc się wić, uderzać na oślep kończynami. Nic z tego. Waliła ciągle w drewniane ściany pudła.
Była uwięziona. Do tego czuła się naprawdę dziwnie, w głowie jej się kręciło, jakby miała zaraz zemdleć.
Dlaczego przytrafiło jej się coś takiego?
Angel żałowała, że nie ma zatyczek do uszu. I do nosa. I klapek na oczy.
Nie, wróć.
Angel żałowała, że nie umie się teleportować. Tak, to by było spoko. Gdyby umiała się teleportować, mogłaby po prostu w jednej sekundzie znaleźć się daleko stąd.
Ale najpierw musiałaby stać się niewidzialna, żeby uszła jej na sucho ta ucieczka. A może przydałaby jej się niszczycielska moc, która pozwoliłaby po prostu unicestwić wszystko, co się tu znajdowało.
Nie, to trochę przesada. Wystarczy teleportacja.
Dokąd by uciekła? Wolałaby być właściwie gdziekolwiek, byle nie tutaj – wysypisko, kanały, najbardziej niebezpieczna dzielnica miasta. Była w stanie wyobrazić sobie milion paskudnych miejsc, które byłyby znacznie lepsze od obecnego otoczenia. Bo co mogłoby być gorsze od tego tutaj?
Angel z rodziną byli w pizzerii Freddy’ego Fazbeara. Dziewczyna nie znała miejsca, które by bardziej przypominało piekło. Lokal Freddy’ego sam w sobie był koszmarny: oślepiająco jasne, nieznośnie wesołe miejsce o wystroju utrzymanym wyłącznie w podstawowej palecie kolorów i podłodze w biało-czarną szachownicę, od której bolała głowa. A do tego dzieciaki. Nie, nie po prostu „dzieciaki”. Nakręcone dzieciaki. Rozszalałe, rozwrzeszczane, sikające do basenu z kulkami, rzygające na automaty z grami. Niewiele może równać się z grupą kilkudziesięciu maluchów na imprezie urodzinowej.
Masakra i żenada z solidną dawką myśli „zastrzelcie mnie”.
Angel rozejrzała się i przyznała, że jej zdegustowanie mogło po części – a może i całkowicie – wynikać z zazdrości i poczucia żalu. Jej urodziny były miesiąc wcześniej i nikt nie pomyślał o urządzeniu dla niej imprezy.
Kiedyś pewnie mógłby jej się podobać taki kinderbal. Teoretycznie fajnie, gdyby miała taką imprezę tutaj, kiedy była mała. Czuła pewność, że gdyby taką dla niej urządzono, nie zachowywałaby się tak głośno i nieznośnie jak dzieciaki wypełniające teraz lokal Freddy’ego. Jasne, cieszyłaby się, ale z klasą… Przynajmniej miała takie odczucie. Z drugiej strony i tak nigdy nie sprawdzi, jak by to było naprawdę.
W związku z tym, że jej ojciec – nie nędzna namiastka ojczyma, którą miała teraz, ale ten prawdziwy, biologiczny (najwyraźniej jednak równie nędzny i żałosny) – odszedł, zanim ona jeszcze nauczyła się chodzić, matka musiała zarabiać na dom i spełniać rolę jedynego rodzica w jej życiu. W tamtych latach matki wiecznie nie było w domu, ciągle pracowała, a jednak pieniędzy zawsze brakowało. Nie było ich stać na takie rzeczy jak imprezy urodzinowe. A teraz, kiedy matka wyszła za Myrona (czyli „Mów mi tato” – nie, dziękuję), budżet na imprezy był dostępny, ale cóż… Angel była już starsza i wyrosła z ostentacyjnego rozpływania się nad takimi błahostkami jak urodziny.
A w ogóle dajcie spokój, czy urodziny jakiegoś malucha serio są tak istotne, żeby wywalać grube tysiące na balony, pizzę, napoje, ciasta, cukierki i prezenty? Nie ma mowy. To była strata kasy. Za te pieniądze Angel mogłaby mieć samochód albo zapłacić czesne w studium teatralnym, do którego chciała pójść. Na szczęście udało jej się dostać pożyczkę studencką, a to dzięki niskim dochodom matki przed ślubem z Myronem. Ale nie powinna być zmuszona do szukania pomocy w banku, skoro Myron mógł sobie z palcem w nosie pozwolić na to, żeby ją wesprzeć. Nie nazywała go wprawdzie „tatą”, ale to dlatego, że sobie na to nie zasłużył. Tato powinien zapłacić za naukę dziecka, prawda?
Angel zerknęła na kobietę, przez którą znalazła się w tej pokręconej sytuacji: matkę – osobę słabą, egoistyczną, goniącą za forsą. Gdyby tylko zwracała na córkę choć ułamek tej uwagi, jaką poświęcała swojemu wyglądowi. Matka Angel była ciągle dosyć młoda, miała krótką, puszystą blond fryzurkę, jasnobłękitne oczy i twarz, której atrakcyjność utrzymywała za tysiące dolarów rocznie. Zapomnij o odrabianiu z dzieckiem zadań czy wspólnych wypadach mamy i córki; matka Angel była zbyt zajęta treningami na siłowni i bieganiem po galeriach handlowych w poszukiwaniu nowych ciuchów.
Może matka byłaby lepsza, gdyby miała u boku jakiegoś fajnego faceta. A może i nie. Nie była wzorem cierpliwości i wyrozumiałości. Nie była też dobra w gotowaniu, sprzątaniu, organizowaniu ani planowaniu. Nie miała fajnej pracy, jak na przykład montażystka filmowa, projektantka mody albo łowczyni talentów. Angel długo obserwowała matki swoich znajomych i na tej podstawie doszła do wniosku, że to są właśnie cechy, jakimi powinna się charakteryzować świetna matka. Tymczasem to, co potrafiła jej rodzicielka, zdecydowanie się do takich nie zaliczało – czarny pas w dbaniu o własną urodę, nakładaniu makijażu i kupowaniu modnych ciuchów, mistrzostwo świata we flirtowaniu z facetami, upodobanie do długiego spania i genialny poziom skupienia na sobie samej, do tego stopnia, że zapominała o wszystkim, co nie wiązało się z jej własnym dobrostanem.
Za plecami Angel rozpiszczała się mała dziewczynka; wydawanie dźwięków o takim natężeniu powinno być zakazane prawem. Angel zatkała uszy palcami.
– Przestań – ofuknęła ją matka. – Masz osiemnaście lat, a nie osiem.
No tak. Kolejna rzecz na liście kwalifikacji: ekspertka w podlizywaniu się temu facetowi, który akurat płacił rachunki. Tak naprawdę matka Angel nie lubiła rozwrzeszczanych dzieciaków równie mocno jak córka, ale w tej chwili odgrywała przecież rolę żony Myrona. A żona Myrona była matką pięciolatki. To oznaczało, że musiała udawać wielce zadowoloną z bycia na tej imprezie, a częścią tego przedstawienia było karcenie Angel, kiedy zachowywała się niezgodnie ze scenariuszem.
Angel przewróciła oczami. Matka była żałosna. Myron zresztą też. I Ofelia, jego wstrętna córunia. Cała ta rodzina to obraz nędzy i rozpaczy. Angel także, bo z konieczności była jej częścią.
Musiała się wyrwać.
Prawie jej się udało przetrwać dzieciństwo bez konieczności użerania się z jakimikolwiek ojczymami. Kiedy dorastała, jej matka szukała „tego właściwego na męża i ojca”, co oznaczało kogoś, kto miałby masę szmalu. Angel straciła rachubę, ilu kandydatów przewinęło się przez te lata przez ich dom. Zawsze ktoś się tam kręcił. Niektórzy mieli dzieci, niektórzy nie. Ale nawet ciągana na wspólne „rodzinne randki” Angel była w tej komfortowej sytuacji, że wiedziała, iż to wszystko tymczasowe. Nie musiała wracać do domu z tym facetem czy jego dzieciakami. W końcu jednak matka poznała Myrona. A razem z Myronem zjawiła się Ofelia.
Kto tak w ogóle nazywa dziecko? Ofelia? Ofelia była ukochaną Hamleta, kobietą, która oszalała, kiedy duński książę, jak sądziła, popadł w obłęd. Kto normalny inspiruje się taką historią do nadania imienia dziecku?
Angel z ciekawości poszukała informacji o imieniu Ofelia. Dowiedziała się, że pochodzi ono z greki, od słowa _ophelos_ oznaczającego „pomoc”. Nieźle się uśmiała, kiedy to przeczytała. Wszystko się zgadza: „Pomocy, dali mi imię po jakiejś tragicznej świrusce!”. Wyobrażała sobie, jak Ofelia woła to tym swoim piskliwym głosikiem.
À propos wkurzającego głosiku…
– Nie chcesz pizzy? – zapytała ją Ofelia. Zanim Angel zdołała odpowiedzieć, dodała: – Podzielę się z tobą.
Potem podsunęła Angel pod nos plaster cuchnącej namiastki pizzy.
Angel nie znosiła pizzy od Freddy’ego – w sosie było zdecydowanie za dużo bazylii, przez co naprawdę nieznośnie śmierdział i był według Angel zupełnie niejadalny. Ofelia nie trafiła do jej ust i umazała sosem policzek dziewczyny. Angel czuła też, że włosy jej się kleją.
Pacnęła rękę małej.
– Zabieraj to ode mnie!
Ofelia skrzywiła się boleśnie. Odskoczyła i wypuściła pizzę z rąk, wierzchem prosto na dekolt Angel, skąd plaster zsunął się na kolana dziewczyny.
Angel zerwała się na równe nogi i pizza spadła na podłogę. Spojrzała na swoje najlepsze dżinsy, teraz poplamione na czerwono.
– Ty bachorze! – wrzasnęła.
Podbródek Ofelii zadrżał, a z jej oczu polały się łzy.
– Chciałam tylko się podzielić.
– Nie krzycz na siostrę! – wtrąciła się ostro matka Angel.
– To nie jest moja siostra! – krzyknęła Angel. Złapała garść serwetek i zaczęła wycierać twarz i włosy.
Robiąc to, zauważyła, że gapią się na nią dzieci i dorośli z sąsiednich stolików. Super. Udało jej się zrobić z siebie przedstawienie nawet w sali pełnej rozwrzeszczanych maluchów. Poczuła, że się czerwieni, i prędko usiadła.
– Angel – warknął Myron, piorunując ją wzrokiem w sposób, który w ostatnim czasie rezerwował tylko dla pasierbicy. Potem zwrócił się do Ofelii: – Chodź do taty, księżniczko.
Zapłakana już na serio Ofelia wspięła się na jego kolana.
– Uderzyła mnie, tato. A ja tylko chciałam się podzielić pizzą! – Ofelia podniosła rączkę, żeby Myron mógł ją obejrzeć. Nie było tam nic poza sosem z pizzy, ale mężczyzna uważnie przyjrzał się biednej, skrzywdzonej dłoni i ją cmoknął. Potem znowu spojrzał na Angel.
– Nie uderzyłam jej – zastrzegła dziewczyna, zanim zdołał się odezwać. – Po prostu odsunęłam jej rękę.
Technicznie rzecz biorąc, to nie była prawda, ale gdyby przyznała się do skrzywdzenia małej, dostałaby szlaban na rok.
Myron otworzył usta, ale przerwał mu jeden z animatroników na scenie tuż przed ich stolikiem. Jako solenizantka Ofelia otrzymała najlepsze możliwe miejsce na widowni, by obejrzeć koncert Fazbear Extravaganza. Byli pół metra od sceny. Gdyby Angel chciała, mogłaby wyciągnąć rękę i gwizdnąć trochę lukru z wysokiego na półtora metra tortu urodzinowego, który stał na brzegu sceny, nieopodal zespołu animatroników.
Drżała na myśl o koncercie, bo wiedziała, że będzie głośny i chaotyczny – do granic wytrzymałości. Ale teraz cieszyła się, że przyszedł na niego czas. Przynajmniej odciągał uwagę od rodzinnej sceny, która rozgrywała się przy ich stoliku.
Ofelia w jednej chwili zapomniała o brutalnym ataku na swoją cenną kończynę. Zwróciła się do Myrona:
– Tato, do góry!
Posłusznie podniósł ją tak, żeby mogła stanąć mu na kolanach. Obfite falbanki żółtej, koronkowej sukienki Ofelii wciskały mu się w twarz. Myron jedną ręką trzymał córeczkę, a drugą próbował odsuwać od siebie natarczywy tiul.
Ofelia wpatrywała się w scenę roziskrzonym wzrokiem. Kręciła biodrami i machała ramionami w dziwacznym, niezgrabnym tańcu.
Angel nie cierpiała Ofelii. Była nieznośna, zawsze się jej czepiała, a to podsuwała jakąś grę planszową, a to błagała, żeby pobawiły się w odgrywanie scenek. Prawie co wieczór wskakiwała jej do łóżka z książką i piszczała żałośnie: „Poczytasz mi?”. Angel czasami czytała, ale miała małej za złe, że tak ją absorbuje. Była przecież zajęta i nie miała czasu na zajmowanie się młodszą siostrą.
I jeszcze te konie. Ofelia miała bzika na ich punkcie. Wypełniały cały jej pokój: pluszaki, plastikowe i drewniane figurki… plakaty, zdjęcia, olejne obrazy przedstawiające konie. Miała wielkiego konia na biegunach i ujeżdżała go codziennie, choć robiła się na to za duża. Urządzała także przejażdżki lalkom. Taki był świat Ofelii. Konie i lalki. W rzeczy samej taki był też motyw imprezy. Angel miała już po dziurki w nosie koni: słuchania o nich, czytania na ich temat i uczestniczenia w koniocentrycznych zabawach Ofelii.
Kiedy dziewczynka zażądała, żeby imprezę urodzinową zrobić jej u Freddy’ego, bo – niestety – była to jej ulubiona restauracja, Angel zauważyła, że tam nie można urządzić przyjęcia z motywem przewodnim koni, a tego Ofelia również się domagała. U Freddy’ego nie było zabawek przedstawiających konie. Ale Ofelii to nie zniechęciło. Miała swoje życzenia i ich się trzymała.
U Freddy’ego motywem przewodnim imprez był zwykle Freddy. Myron musiał wynegocjować z kierownictwem restauracji możliwość przyniesienia specjalnych serwetek, talerzyków, kapelusików i dekoracji. Kupił też wszystkim dzieciakom po zabawkowym koniu. Angel nasłuchała się za wszystkie czasy udawanego rżenia.
– Super przyjęcie, tato – zawołała Ofelia. Wyszczerzyła w uśmiechu poplamione sosem zęby. Przypominała małego kanibala. Nie było w tym widoku nic ładnego.
Prawdę mówiąc, w wyglądzie Ofelii nie było nic ładnego. Jakkolwiek ją wystroić, była brzydkim dzieckiem. Biedaczka. Tylko to sprawiało, że Angel czuła w stosunku do niej odrobinę sympatii. Oczywiście Ofelia zalazła jej za skórę, ale dziewczynka nic nie mogła poradzić na to, jak wyglądała. Tak jak Angel wzięła urodę po mamie, tak Ofelia odziedziczyła swoją po Myronie.
Angel nie potrafiła pojąć, z jakiego powodu jej matka uważa, że poszczęściło jej się z tym facetem – i nie miała na myśli tylko pieniędzy, naprawdę uważała, że to przystojniak. Według Angel wyglądał raczej jak goryl. Wysoki i zwalisty, o ciemnych włosach… na całym ciele. Był najbardziej kudłatym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Ofelia tej cechy oczywiście po nim nie odziedziczyła, ale za to miała wydatne łuki brwiowe ojca, jego duży nos i małe oczka. A do tego nieproporcjonalnie długie ramiona. Wyglądała jak szympans, co było niewesołe. Jasne, szympansy są śmieszne i urocze, ale o dzieciaku, który przypomina małpę, nie sposób było powiedzieć tego samego.
Na scenie przed Ofelią animatroniki Freddy’ego szykowały się do występu. Konferansjer, pracownik restauracji w cylindrze i jaskrawoczerwonym smokingu, przekomarzał się z publicznością. Był młody, miał jasne włosy i okrągłą twarz, z której nie schodził uśmiech.
– Wszyscy się bawią ekstrasuperancko? – zapytał.
– Tak! – wrzasnęły chórem dzieci.
Ofelia wywrzeszczała swoją odpowiedź jeszcze głośniej. Ten dźwięk sprawił, że skronie Angel przeszył ból.
– Jesteście gotowi na jeszcze więcej frajdy?! – zawołał teraz sam Freddy.
– Tak! – padła kolejna chóralna odpowiedź.
– Frajda, więcej frajdy! – zapiszczała Ofelia. Zaczęła tak gwałtownie wiercić się na kolanach ojca, że omal jej nie upuścił.
– Gotowi na rock’n’roll?! – krzyknął Freddy.
Cała restauracja zabrzmiała gromkim „Tak!”. Tylko Angel nie przyłączyła się do krzyku. Potem rozległy się wiwaty.
Angel zauważyła, że Myron łypie na nią groźnie zza rozłożystej spódnicy córki. Nie obeszło jej to. W restauracji było za głośno, żeby mógł na nią wsiąść. Zignorowała ojczyma, wstała od stolika i ruszyła na poszukiwanie łazienki, żeby spróbować uratować dżinsy.
Długie, prostokątne stoły restauracji Freddy’ego były stłoczone razem, a wokół nich roiło się od niebezpiecznie pobudzonych dzieci. Tu i ówdzie siedział jakiś wymęczony i zrezygnowany dorosły. Angel musiała nieźle kluczyć, żeby wyswobodzić się spomiędzy niesfornej czeredy.
Kiedy już prawie wydostała się ze strefy walk, zderzyła się z pracownikiem restauracji. Zaczęła przepraszać, ale wtedy on odwrócił się do niej. Zamilkła po pierwszym słowie, bowiem patrzyła na jednego z najprzystojniejszych facetów, jakich zdarzyło jej się widzieć w życiu. Ten obraz odebrał jej mowę.
– Sorki – powiedział przystojniak. – Powinienem patrzeć, jak chodzę.
Angel otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Przystojny chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu i znowu zaczął coś mówić, ale w tej właśnie chwili animatroniki na scenie zaczęły ryczeć jakiś rockowy numer głosami, od których więdły uszy. Ich wokal, któremu towarzyszyła muzyka wygrywana głównie na perkusji i gitarach elektrycznych, zagłuszał wszystko i uniemożliwiał rozmowę.
Angel ruszyła w swoją stronę, ale chłopak wziął ją za rękę i wyprowadził z sali restauracyjnej. Pomyślała, że ma tupet, ale nie protestowała, bo jego dłoń była ciepła i silna… a na jej drugim końcu znajdował się… przystojniak. No i ostatecznie ratował ją od hałasu i wściekłego rozgardiaszu na scenie i na widowni.
Boleśnie świadoma, że we włosach ciągle ma sos z pizzy, Angel podniosła rękę, żeby wytrzeć twarz. Żałowała, że nie ma lustra, żeby doprowadzić się do porządku.
Gdyby nie sos, byłaby całkiem zadowolona ze swojego wyglądu. Choć matka niewiele dla niej zrobiła, przynajmniej przekazała jej swoje dobre geny. Angel miała więc jasne włosy matki (tyle że sama nosiła je długie do ramion), jej niebieskie oczy, regularne rysy i smukłą sylwetkę. Nie interesowała się modą i kosmetykami tak jak matka, ale miała swój własny styl. Nie nosiła wiele makijażu, podkreślała tylko oczy czarną kredką, a usta – błyszczykiem. Lubiła sklepy z używaną odzieżą w stylu retro i miała dryg do dodatków – apaszek, biżuterii i tym podobnych. Tak chętnie się nimi bawiła, że zwykle nosiła w torebce zapasową apaszkę albo sznur paciorków, żeby móc zmienić wizerunek, kiedy zajdzie taka potrzeba. Dziś owinęła wąską talię paskiem z lat siedemdziesiątych, a pod nim miała zwiewną tunikę w stylu lat sześćdziesiątych, która otulała jej kształty dokładnie tak, jak trzeba. Gdyby Ofelia nie zdecydowała się jej oblać sosem, Angel mogłaby w tym stroju spokojnie iść na randkę.
Przystojniak poprowadził ją korytarzem za salą restauracyjną. Korytarz, którego ściany zdobiły rzędy rysunków przedstawiających animatroniki od Freddy’ego, biegł przez całą długość sali restauracyjnej i łączył wejście z zapleczem restauracji, gdzie zapewne znajdowały się kuchnia i biura. Rysunki oprawione były w żółte ramki, a postacie na nich miały wesołe, zawadiackie miny.
Od korytarza odchodziło kilkoro drzwi, w tym te prowadzące do toalet. Angel zerknęła na wejście do damskiej łazienki, kiedy je mijali. Żałowała, że nie może wejść i nieco się oczyścić.
Szli jednak w stronę wyjścia z restauracji. Angel zastanawiała się, czy przystojniak poprosi ją, żeby razem uciekli. Ale zaprowadził ją tylko do małej poczekalni nieopodal wyjścia, umeblowanej czerwonymi plastikowymi krzesłami.
Kiedy do nich dotarli, wskazał jedno z nich.
– Usiądź. Zaraz wrócę.
Pomknął z powrotem w głąb korytarza, którym właśnie przyszli.
Kiedy jej pośladki klapnęły na plastik, zaczęła zastanawiać się, dlaczego tak posłusznie robi to, co każe jej tamten chłopak. Czyżby miała w sobie więcej z matki, niż sądziła? Czy zamienia się w lalkę stworzoną do usługiwania facetom?
Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć, ale siedziała cierpliwie przez dobrą minutę. Potem, zaniepokojona faktem, że oto być może rezygnuje całkowicie ze swojej niezależności, zaczęła się podnosić. Dlaczego w ogóle pozwoliła się tu przyprowadzić?
Przystojniak znowu się zjawił. Niósł zwitek papierowych ręczników i butelkę z rozpylaczem, napełnioną czymś, co wyglądało jak woda. Usiadł na krześle obok Angel.
Rany, ale z niego było ciacho! Chłopak był odrobinę wyższy od Angel, szeroki w barach, wąski w biodrach i wysportowany. Miał ciemne włosy i oczy oraz zdecydowane rysy; stanowił typ, któremu nie oparłaby się chyba żadna dziewczyna.
– Jestem Dominic – przedstawił się przystojniak. Głos też miał cudowny, głęboki i dźwięczny.
Angel bezwiednie opadła z powrotem na krzesło.
– Angel – powiedziała.
– Jak anioł? Coś w tym jest.
Przewróciła oczami. Dominic wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Już to słyszałaś. Oczywiście.
Uśmiechnęła się. Nie potrafiła się powstrzymać. Nie sposób było się temu chłopakowi oprzeć.
– Z twoich ust zabrzmiało najlepiej.
Dominic się roześmiał.
– O, to dobry tekst. Powinienem się od ciebie uczyć.
Angel też się zaśmiała.
– Nie, to słaby pomysł. Zwykle po prostu gadam, co mi ślina na język przyniesie. To nie zawsze najlepsza opcja.
– Nie zgadzam się. Szczerość jest zdecydowanie niedoceniana.
Z sali restauracyjnej wysypała się grupka rozchichotanych dziewczynek. Przebiegły korytarzem i wpadły do damskiej łazienki jak rój różowych, koronkowych pszczółek. Angel ucieszyła się, że jednak tam nie weszła.
Odwróciła się znowu do Dominica, uznając, że może równie dobrze przekonać się, co będzie dalej.
– Dzięki za ratunek.
– Ratunek? Wykonuję tylko swoją pracę. Jestem asystentem kierownika i muszę między innymi dbać o to, żeby klienci byli zadowoleni. Zobaczyłem ładną dziewczynę umazaną sosem z pizzy i uznałem, że czysta będzie bardziej zadowolona. – Podniósł butelkę i ręczniki. Potem wyciągnął rękę i dotknął sklejonych sosem włosów Angel. – Nie to, żeby źle ci było w tej stylówce na bazie włoskiego jedzenia.
Angel znowu się roześmiała.
Dominic nachylił się do niej.
Wstrzymała oddech.
– Pozwolisz? – powiedział. – Sos pomidorowy to chyba kiepska odżywka, a jeśli chodzi o kolor, to cóż, ta czerwień nie pasuje do reszty fryzury.
Angel milczała. Starała się przypomnieć sobie, co ostatnio zjadła. Nie spróbowała ani odrobiny pizzy, którą zamówili Myron i jej matka. Zjadła tylko parę cukierków czekoladowych. Od tego nie powinna mieć nieświeżego oddechu.
Dominic wycierał jej włosy i skórę na policzku i szyi papierowym ręcznikiem zwilżonym zawartością butelki. Cokolwiek to było, pachniało kwiatami i było ciepłe. Bardzo kojąco działało na skórę na szczęce i uchu, a Dominic wykazywał się taką delikatnością.
Kim on był? Miała wrażenie, że jest z zupełnie innej planety niż kolesie z jej szkoły. W porównaniu z nim były z nich buraki. Żaden nie umiałby wyczyścić włosów z sosu do pizzy.
– No, tak lepiej – odezwał się Dominic. Założył Angel kosmyk włosów za ucho. Potem spojrzał w dół, na jej dżinsy. Wyciągnął do niej rękę z pozostałymi ręcznikami. – Myślisz, że dasz radę z resztą? Nie chciałbym cię urazić.
Roześmiała się, biorąc od niego papier.
– Doceniam to.
Zaczęła pracować nad usunięciem plamy z dżinsów. Głęboka czerwień nieco przybladła, ale nie zniknęła. Angel miała nadzieję, że zejdzie w praniu.
– Zakładam, że jesteś tu z rodziną, mam rację? – odezwał się Dominic, kiedy skończyła czyścić spodnie.
– Tak. Coś w tym guście. Moja przybrana siostra świętuje urodziny.
– A, łapię. Czyli naprawdę cię uratowałem. Każe ci też czyścić palenisko i szorować podłogi, Kopciuszku?
– Pewnie by kazała, gdyby miała już dość lat, żeby się przejmować takimi rzeczami. Jak na razie dręczy mnie głównie jej tatuś, czyli mój ojczym.
– Rozumiem. Tak, takie coś potrafi dać w kość.
– Zgadza się.
– Nie widziałem cię tu wcześniej. Do której szkoły chodzisz?
– Za miesiąc kończę Merrimount. A ty?
– Też kończę za miesiąc… ale Graves Academy.
– O, wypas.
Graves Academy było prywatną szkołą dla prawdziwych mózgowców. Wbrew sobie Angel musiała przyznać, że jej to zaimponowało.
– No nie? – Dominic wskazał na służbową kamizelkę i identyfikator. – Wiem, że i te ciuchy z naszej pizzerii fajnie na mnie leżą, ale powinnaś zobaczyć mnie w szkolnym mundurku. Skarpetki by ci spadły z wrażenia.
Angel zerknęła na swoje odziane w sandałki stopy. Dominic podążył za jej spojrzeniem.
– No widzisz? – dodał. – Wystarczyło, że pomyślałaś o mnie w szkolnym mundurku i już nie ma skarpetek.
Angel jęknęła, ale jednocześnie się roześmiała. Dominic odpowiedział uśmiechem.
– A zatem jak to się stało, że skończyłaś z pizzą wszędzie, tylko nie w brzuchu? Nie mów tylko, że któryś kelner tak zawalił.
– Nie, nie kelner. Ofelia.
Dominic uniósł brew.
– Ta od Hamleta?
– Dokładnie, widzisz? Właśnie o tym myślałam. Kto normalny daje dziecku na imię Ofelia?
– To całkiem ładne imię, ale kojarzy się słabo. Ofelia to…?
– Moja przybrana siostra.
– A, zła przybrana siostra. „Precz, przeklęta plamo!”¹.
Angel znowu się roześmiała.
– Chyba już się pogubiłeś w tym Szekspirze.
– „Jakiś potwór tu nadchodzi” – powiedział Dominic.
Angel zaśmiała się jeszcze głośniej.
– To już bliżej, ale nadal nie ta sztuka.
– Aha. „Słowem, rzetelnym bądź sam względem siebie”.
– Dzyń, dzyń, dzyń. Nagroda dla tego gracza – zawołała Angel. – Udało mu się znaleźć drogę z powrotem do _Hamleta_.
Zaśmiali się oboje, a potem jednocześnie zaczęli mówić.
– Dziękuję za… – powiedziała Angel.
– Słuchaj, może… – odezwał się w tej samej chwili Dominic.
Oboje urwali i uśmiechnęli się szeroko.
Zanim którekolwiek z nich dokończyło zdanie, rozległ się damski głos, wołający:
– Dominic!
Angel i Dominic odwrócili się w stronę, z której dobiegało wołanie. Przy wyjściu z sali restauracyjnej stała pracownica, kobieta po trzydziestce.
– No, tu jesteś – skomentowała, widząc chłopaka.
Była wysoka i wysportowana, miała ciemne włosy upięte w kucyk i nosiła służbowy strój pizzerii Freddy’ego. Wyglądała na uosobienie spokoju mimo chaosu, który szalał wokół niej.
Dominic wstał.
– Hej, Nancy, już idę.
– Przyjdź do mnie do kuchni – powiedziała Nancy.
Dominic odwrócił się i wyciągnął rękę. Angel ją ujęła. Cieszyła się, że znów ma okazję trzymać dłoń chłopaka.
– Przepraszam, że muszę zostawić cię samą z tym wszystkim – zatoczył krąg ramieniem – i z twoją złą przybraną siostrą, ale obowiązki wzywają.
– Nie ma sprawy.
Uśmiechnął się do niej.
– Zanim szefowa tak brutalnie nam przerwała, chciałem zapytać, czy masz ochotę spotkać się jutro wieczorem. W Rocket House gra jakaś kapela indie. Co ty na to?
– Bardzo chętnie.
– Super. Jeśli dasz mi numer, to dogadamy się i przyjadę po ciebie. Jeśli wolisz mi go nie dawać, spotkajmy się na miejscu.
Angel wyrecytowała prędko numer domowego telefonu. Dominic się roześmiał.
– Jasna sprawa.
Powtórzył numer, a ona kiwnęła głową.
– Nie zapomnisz? – zapytała, widząc, że go nie zapisuje. Miała ochotę kopnąć się za to w kostkę, bo zabrzmiała jak desperatka.
Dominica chyba to nie zniechęciło.
– Mam świetną pamięć. Nie zapomnę numeru. Ani ciebie.
Oblała się rumieńcem.
Dominic sięgnął do kieszeni służbowej kamizelki.
– Proszę. To moja wizytówka. Dzwoń o każdej porze.
Angel wzięła wizytówkę w barwach pizzerii i wsunęła do kieszeni dżinsów.
– Ale nie będziesz musiała – dodał Dominic. – Będę szybszy. Dzisiaj zapowiada się praca do późna. Dużo sprzątania, a potem trzeba przygotować restaurację na kolejną imprezę jutro. Ale zadzwonię dziś wieczorem, żeby dogadać godzinę spotkania.
Angel skinęła głową.
– Wracasz tam? – zapytał. Wzruszyła ramionami i znów kiwnęła głową.
– Chyba muszę.
Zaśmiał się i podsunął jej ramię.
– Czy mogę zaoferować wielmożnej pani eskortę do bram piekieł?
Odpowiedziała śmiechem, ujmując go pod rękę.
– Oczywiście, wasza wysokość Książę z Bajki.
Dominic zachichotał i poprowadził ją z powrotem do sali restauracyjnej. Zanim puścił jej rękę i pozwolił wejść do środka, lekko uścisnął jej dłoń.
– Do usłyszenia później – powiedział.
Pokiwała głową.
– Gdzie się podziewałaś? – zaatakował Myron, gdy Angel wróciła do stolika.
Animatroniczny zespół szykował się teraz do rundy śpiewania z publicznością.
Angel łypnęła niechętnie na ojczyma.
– Musiałam iść się umyć po tym, jak twoja niezdarna córunia wysmarowała mnie pizzą.
Matka Angel nachyliła się ku nim.
– Po co ten ton, Angel? Ofelia ma dopiero pięć lat.
– Jasne, wiem. A mimo to rządzi całym domem. Gdzie tu sens, gdzie logika?
Myron pokręcił głową.
Zaczęło się wspólne śpiewanie i Angel zauważyła Dominica, który też śpiewał, chodząc z gracją od stolika do stolika. Jego głos przebijał się ponad głosikami dzieci. I był naprawdę niezły!
Patrzyła, jak wtóruje triu rozbrykanych chłopców, i zastanawiała się, czy myślał o karierze estradowej. O tym marzyła ona. Chciała zostać aktorką, piosenkarką i tancerką. Do wszystkich tych rzeczy miała jednakowy talent. Naprawdę. Każdy nauczyciel na zajęciach teatralnych i na muzyce powtarzał, że stać ją na to, żeby przebić się w branży rozrywkowej. To dzięki ich namowom zdecydowała się zdawać do studium teatralnego. Bez tego pewnie nie miałaby odwagi.
– Publiczność będzie cię ubóstwiać, Angel – powiedziała jej ulubiona nauczycielka aktorstwa, dając jej formularz zgłoszeniowy. – Będziesz wyjątkowa, nie ma i nie będzie takiej drugiej jak ty.
Składając podanie o przyjęcie do szkoły, nie miała pojęcia, jak ją opłaci, bo Myron stwierdził, że nie ma zamiaru finansować jakiejś „szkoły dla komediantów, która nie przygotowuje nikogo do prawdziwego życia”. Nie posiadała się z radości, gdy dowiedziała się, że przyznano jej kredyt studencki.
Patrzyła, jak Dominic tańczy z kilkorgiem dzieci coś w rodzaju rumby. Maluchy były rozpromienione. Dziwne – wcześniej ta scena sprawiłaby, że Angel przewracałaby co sił oczami, ale teraz myślała, jak dobrze chłopak radzi sobie z dziećmi… i całe to miejsce zaczęło jawić jej się w zupełnie innym świetle.
Matka popukała ją w ramię.
– Dlaczego nie śpiewasz? Przecież tak to lubisz.
Wzruszyła ramionami. W sumie matka miała rację. Dlaczego by nie zaśpiewać?
I zaśpiewała.
– Nie tak głośno – upomniała ją momentalnie matka.
Angel zamilkła i skrzyżowała ramiona na piersi. Próbowała odszukać wzrokiem Dominica, ale grupa dzieciaków wspięła się teraz na krzesła i tańczyła na nich, zasłaniając widok.
Minęła cała wieczność, nim wreszcie śpiewy umilkły i konferansjer zaczął prawdziwe przedstawienie. Robił wiele hałasu wokół Ofelii, którą wprowadził na scenę, żeby mogła zdmuchnąć świeczki na gigantycznym torcie. Dziewczynka oczywiście nie była w stanie sobie poradzić z pięcioma świeczkami. Animatroniki jej więc pomogły. Angel przez sekundę zastanawiała się, jak to działa. Musiały chyba mieć w pyskach jakieś dmuchawy.
Kiedy Ofelię już nagrodzono oklaskami, pełnymi uznania pogwizdywaniami i nawet owacjami na stojąco za zdmuchnięcie dwóch z pięciu świeczek, kelnerzy zaczęli kroić tort i rozdawać go gościom; tymczasem animatroniczne kukły kontynuowały występ. Angel zgarbiła się na krześle i patrzyła, jak tańczą. Żałowała, że nie może zaplanować im inaczej układu.
Zakończono rozdawanie tortu; wśród zgiełku rozległ się przenikliwy pisk zakłóceń dobywających się z mikrofonu, po czym odezwał się konferansjer:
– A teraz wielki finał naszej imprezy. Czy mogę prosić solenizantkę ponownie na scenę?
Ofelia wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wbiegła na estradę. Rozległy się wiwaty.
Angel rozejrzała się po sali i wreszcie dostrzegła Dominica. Rozmawiał z szefową, stojąc pod ścianą na samym skraju. Dostrzegł jednak, że dziewczyna na niego zerka. Pomachał do niej, na co Angel się uśmiechnęła. Może jednak wszystko idzie ku dobremu. Przecież do końca szkoły został tylko miesiąc, potem miała pojechać do koleżanki w innym stanie na trwające przez całe wakacje warsztaty teatralne. Angel dostała stypendium na tę okoliczność, do tego odkładała pieniądze na bilety i jedzenie, które miały być jej jedynymi wydatkami, bo koleżanka przecież nie zażąda od niej czynszu. A po wakacjach – studium teatralne! Już niedługo będzie miała swoje życie, będzie dokonywała własnych wyborów i przestanie być zmuszona słuchać rozkazów Myrona i ustępować we wszystkim Ofelii.
– A teraz gwóźdź programu! – krzyknął konferansjer. – Opuszczajcie!
Zespół zagrał głośne fanfary i coś zaczęło zjeżdżać spod sufitu w dół. Angel spodziewała się, że zobaczą piniatę w kształcie Freddy’ego czy coś w tym rodzaju. Piniaty były ostatnimi czasy bardzo modne na kinderbalach.
Jednym okiem śledziła zjeżdżający spod sufitu obiekt. Zamrugała i przyjrzała się uważniej, kiedy zobaczyła, że to nie piniata, a przynajmniej nie taka, do jakich była przyzwyczajona.
Drżąc i wibrując, ku scenie opuszczało się powoli coś w rodzaju posągu, który sprawiał wrażenie miękkiego. Posąg miał z grubsza kształt dziewczynki i nie był wykonany z kartonu.
Przypominał raczej… czy to coś słodkiego?
Angel wychyliła się nieco do przodu, mrużąc oczy. Tak. Materiał wyglądał na żelkę. Posąg był wielką żelką. Niech będzie, tu im się udało ją zaskoczyć.
Równie teraz zaciekawiona, co zniesmaczona Angel patrzyła, jak żelkowa postać rozkłada ramiona, kopie nogami i wierci się w powietrzu. Musiała być animatronikiem podobnym do Freddy’ego i jego kapeli, bo ustawicznie się poruszała. Miotała się na wszystkie strony.
Dziwaczne. Ohydne. Może trochę fajne.
– Drogie dzieci! – zawołał konferansjer. – Oto coś specjalnego dla waszych brzuszków. Urodzinowa żelka!
Dzieci zaczęły wiwatować.
Konferansjer spojrzał tymczasem na Ofelię.
– Młoda damo, do ciebie, jako naszej solenizantki, należy przywilej wzięcia pierwszego kęsa pysznej żelki. Zaczniesz od palców u nóg. I podobnie na tobie spoczywa obowiązek zjedzenia ostatniego kawałka – nosa naszej figurki.
Ofelia roześmiała się, klaszcząc w dłonie. Ruszyła w stronę żelkowego posągu.
Konferansjer podniósł rękę.
– Zanim zaczniesz, droga solenizantko, chcę jeszcze raz powtórzyć, tak żeby wszyscy słyszeli. Tylko solenizantka ma prawo zjeść nos żelki. Należy do Ofelii, tylko i wyłącznie do niej. Czy wszyscy zrozumieli?
– Tak! – odpowiedziały chórem dzieci.
– Doskonale – odparł konferansjer. – Możesz zaczynać, Ofelio, a potem dołączy reszta. Wszyscy weźcie gryza, żeby pożreć całą naszą pyszną żelkę! Do biegu, gotowi – start!
Ofelia podbiegła do gumowego posągu i odgryzła mu wielki palec u nogi. Chociaż był zrobiony z cukrowej masy, Angel poczuła lekkie mdłości na ten widok. Pomyślała, że to dziwne – posąg ciągle się ruszał, gdy reszta dzieci wpadła na scenę i zaczęła pożerać jego nogi. Spodziewałaby się, że wyłączą mechanizm, zanim pozwolą dzieciom dobrać się do tego czegoś.
Znowu znudzona widokiem dzieci rojących się wokół żelki i ją pożerających, Angel rozparła się na krześle i zaczęła wystukiwać stopą rytm. Przez kilka minut patrzyła, jak dzieci jedzą, ale potem zaczęła czuć się nieswojo. Cała ta scena przypominała wstrętne filmy przyrodnicze tak uwielbiane przez Myrona. Te, w których lwy doganiały zebrę i zaczynały ją rozszarpywać. Angel nie znosiła takich filmów.
– To natura, Angel – mawiał Myron, kiedy to budziło jej zastrzeżenia. – Musisz się uodpornić.
Natura, nie natura, nie lubiła patrzeć, jak coś zjadane jest żywcem. Nie lubiła nawet widoku homarów w restauracyjnych akwariach.
Żelkowy posąg był odrobinę zbyt realistyczny, żeby mogło ją cieszyć jego rozszarpywanie przez rój dziecięcych ząbków. Kiedy zatem dzieci do połowy pożarły już nogi, sięgnęła do torebki i wyjęła pilnik. Zaczęła poprawiać manicure.
W jej odczuciu minęło kilkanaście lat, nim konferansjer zawołał:
– Świetnie, dzieciaki! Pamiętajcie, żelkowy nos jest dla Ofelii i tylko dla niej!
Angel podniosła wzrok i zobaczyła, że dzieci dotarły już do szyi. Z posągu została tylko głowa. Opuszczono ją niżej, tuż nad scenę, żeby dzieci mogły i do niej się dobrać. Angel patrzyła, jak pulchny dzieciak odrywa białymi ząbkami ucho żelki. Żołądek podszedł jej do gardła. Prędko opuściła z powrotem wzrok na paznokcie. Nie podniosła go, dopóki konferansjer nie zawołał:
– Wszyscy stop!
Dzieci zamarły.
Z głowy prawie nic nie zostało.
– Ofelio, nasza solenizantko, zapraszam po nos urodzinowej żelki – zachęcił konferansjer.
Angel jeszcze raz podniosła wzrok. Zobaczyła, że Ofelia siedzi na brzegu sceny i wygląda, jakby było jej niedobrze. Niezrażony konferansjer podszedł do niej tanecznym krokiem, pociągnął do góry, stawiając ją na równe nogi, i podprowadził do resztek żelki.
– Weź swój żelkowy nos – powiedział.
Ofelia zerknęła na konferansjera, po czym wyciągnęła rękę i oderwała nos od niemal całkowicie pożartej głowy. Potem pociągnęła za spodnie młodego mężczyzny, a on nachylił się do niej. Wyszeptała mu coś do ucha. Ten wyprostował się.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki