Flirt po godzinach - ebook
Flirt po godzinach - ebook
Marguerite przez wiele lat pracowała w winnicy St. Isadore, która kiedyś należała do jej rodziny. Marzyła o odkupieniu tego miejsca i przywróceniu rodzinnych tradycji winiarskich. Gdy już była bliska osiągnięcia celu, właściciel winnicy nagle zmarł, a dokumenty potwierdzające ich umowę zaginęły. Evan Fletcher, przystojny nowy właściciel St. Isadore, nie ma pojęcia o świecie win, zgadza się więc zatrudnić Marguerite, która wie o winie wszystko. Od początku między nimi iskrzy, ale czują, że nie należy mieszać bliskich związków z pracą. Lecz po godzinach są już tylko mężczyzną i kobietą...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8911-5 |
Rozmiar pliku: | 600 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Włamanie się do prywatnej piwnicy właściciela w winiarni St. Isadore było proste. Tuż za rzadko używanymi i trochę wypaczonymi tylnymi drzwiami znajdowały się dawne schody dla służby prowadzące parę kondygnacji w dół. Trudniej było się stamtąd wydostać…
Marguerite Delacroix spróbowała dźwignąć dwie skrzynki wina, poddała się i roztarła obolałe ramiona. Plan, który wydawał się doskonały o jedenastej wieczorem nad butelką Carménère wypitą wspólnie z przyjaciółką, Aracely Contreras, o pierwszej w nocy miał kilka wad. Przede wszystkim butelki były ciężkie. Mogłaby je wnieść po schodach tylko po kilka naraz, co trwałoby do rana.
Włączyła latarkę w telefonie i oświetliła ciemną chłodną piwnicę z dziesiątkami stojaków na wino, potwierdzając to, co wiedziała wcześniej: jedyną opcją była winda, ale to znacznie zwiększało ryzyko.
Westchnęła. W St. Isadore nic nigdy nie było proste.
Marguerite od dziecka karmiona była opowieściami o legendarnych wyczynach przodków z Delacroix, słynących z umiejętności winiarskich. Pochodziła z gałęzi rodziny, która podczas gorączki złota wyemigrowała do Kalifornii, by produkować wino dla szybko rosnącej ludności stanu. Jedna winnica zmieniła się w pięć, a wkrótce potem powstała St. Isadore, zbudowana na wzór zamku w Dolinie Loary. Teraz była to jedna z niewielu pozostałych oryginalnych winiarni w Napa Valley.
St. Isadore przetrwała wirusa filoksery, który zniszczył większość winorośli w Napie na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, a także prohibicję dzięki odrobinie przemytu, jednak podupadła po drugiej wojnie Światowej, gdy posiadłość odziedziczyli dwaj bracia zaciekle walczący o prowadzenie firmy. W końcu jeden z nich przejął kontrolę nad winiarnią, a drugi nad winnicami.
Dwie gałęzie rodziny pozostawały skłócone aż do czasów ojca Marguerite, który odziedziczył winnice i dziesięć lat temu sprzedał je nieżyjącemu już Linusowi Chappellowi, właścicielowi winiarni.
Marguerite błagała rodziców, aby zatrzymali ziemię, dopóki ona nie dorośnie na tyle, by przejąć zarządzanie, ale żadne z rodziców nie było zanadto zainteresowane uprawą winorośli; kusiła ich wcześniejsza emerytura w Arizonie.
Gdy wróciła do domu po pierwszym roku studiów na uniwersytecie w Davis, winnice po raz pierwszy w swojej historii należały do kogoś, kto nie nosił nazwiska Delacroix.
Ale odzyskanie winnic nie przywróciło winiarni do dawnej Świetności. Winiarskie obszary północnej Kalifornii rozwijały się dzięki zwiększonej turystyce i popytowi na tutejsze wina, a St. Isadore pozostawało w tyle.
Od czasu do czasu do winiarni trafiał nowy sprzęt, ale winda w piwnicy pochodziła z połowy lat trzydziestych dwudziestego wieku – była w stylu art deco, piękna w detalach, jednak rozklekotana i hałaśliwa. Maszynownia znajdowała się pod mieszkaniem właściciela, hałas było słychać przez kilka pięter i ścian. Dzięki temu rodzina miała kontrolę nad dostępem do prywatnych zapasów rzadkich i eksperymentalnych win.
Winda w każdym razie była niezawodna; Marguerite wiedziała o tym z doświadczenia, a poza tym kto mógłby ją usłyszeć? Linus zmarł sześć miesięcy temu i nie zostawił testamentu. Cały jego majątek trafił do najbliższych krewnych, dwóch stryjecznych bratanków, którzy natychmiast wystawili winiarnię i ziemię na sprzedaż.
Transakcja została zawarta w zeszłym tygodniu. Kupującym był dyrektor generalny działu technologii firmy z Doliny Krzemowej, ale podobno jeszcze się tu nie pojawił. Gdyby się pojawił, miejscowi plotkarze na pewno by o tym wiedzieli, bo podobno był bardzo przystojny i samotny.
Ale najważniejszy dla Marguerite szczegół był taki, że wraz z zamknięciem rachunku depozytowego zniknęli stąd ochroniarze poprzedniego właściciela i tym samym pojawiła się szansa dla niej.
Otworzyła zewnętrzne drewniane drzwi windy znalezionym w piwnicy łomem, rozsunęła ozdobną metalową kratownicę i zaczęła ładować butelki do kabiny. Zapewne po raz ostatni jej stopa stanęła w tej piwnicy. Jeśli plotki były prawdziwe, winiarnia miała zostać zlikwidowana i zburzona, a na jej miejscu miało stanąć luksusowe osiedle. To była bolesna myśl.
Ale mogła uratować wino. Jej wino, które miało na nowo wprowadzić nazwisko Delacroix w świat winiarstwa. Większość była zamknięta w winiarni i niedostępna, ale Linus przechowywał próbki każdej partii w prywatnej piwnicy. Te butelki były wszystkim, co pozostało Marguerite po ośmiu latach pracy w tym miejscu.
Przez osiem lat wkładała całe serce w to, co robiła dla Linusa, ponieważ zawarli umowę przypieczętowaną uściskiem dłoni: płacił jej tylko piętnaście procent wynegocjowanej pensji, a pozostałe osiemdziesiąt pięć procent szło na poczet odkupienia oryginalnych winnic, od których wszystko się zaczęło. Chciała je odzyskać i wyrabiać własne wino, które miało być sprzedawane pod etykietą winiarni St. Isadore.
Była już tak blisko celu!
W dniu ostatnich urodzin skończyła spłatę i Linus obiecał jej przenieść akt własności, ale wtedy udar nagle odebrał mu życie. Po jego pogrzebie nie można było znaleźć oprawnej w skórę księgi, w której notował jej spłaty. Gdy próbowała negocjować w tej sprawie ze stryjecznymi bratankami Linusa, roześmiali się jej w twarz i zadzwonili do szeryfa, by usunął ją z posiadłości.
Wino, które zrobiła, było wszystkim, co jej zostało i nie miała zamiaru pozwolić, by pleśniało w piwnicy właściciela lub, co gorsza, zostało zniszczone. Zabrała ostatnią butelkę. Choć w piwnicy było zimno, czoło miała spocone. Otarła zakurzone ręce o dżinsy i przycisnęła guzik parteru. Stamtąd blisko już było do głównego wejścia. Aracely była gdzieś w pobliżu i czekała na telefon. Razem załadują wino do SUV–a przyjaciółki i odjadą.
Ale dokąd? Całe życie Marguerite było tu, w St. Isadore. Nie pragnęła niczego innego jak tylko zostać tutaj. Wcześniej myślała, że umowa z Linusem właśnie to jej umożliwi.
Zamrugała, by powstrzymać łzy. St. Isadore to był jej dom, a nowy właściciel zamierzał go zniszczyć.
Evan Fletcher przymknął oczy i przetarł powieki, ale to nie pomogło. Kiedy znów je otworzył, liczby na ekranie laptopa wyglądały równie ponuro jak wcześniej.
Gdy upoważnił agentkę do zakupu St. Isadore z całym wyposażeniem i zapasami wina, ucieszyła go wiadomość, że znajduje się tam również umeblowana rezydencja właściciela. Przyjechał tu wreszcie kilka godzin temu, by w końcu obejrzeć swój zakup na własne oczy, i przekonał się, że zdjęcia skąpane w złocistym blasku słońca nie ukazywały wielu niedoskonałości i uszkodzeń.
Winiarnia jednak była sprawna technicznie i wciąż działała, a zatem doskonale nadawała się do jego celów. Reszta była zwykłą kosmetyką.
– Mam ochotę powiedzieć „a nie mówiłam”, ale jest późno, a poza tym nie chciałabym stracić takiego klienta jak ty – powiedziała agentka przez głośnik telefonu, po czym Evan usłyszał wyraźne ziewnięcie.
– W porządku, Pia. Możesz się nade mną znęcać. Zasłużyłem na to, dzwoniąc do ciebie o tej porze. Chciałem tylko zostawić wiadomość głosową.
– Przekonałam się już, że jeśli nie odbiorę telefonu od ciebie od razu, to zanim oddzwonię, ty pogrążysz się jeszcze głębiej. Tak jak wtedy, kiedy bez porozumienia ze mną złożyłeś ofertę kupna tej winnicy.
– Następnym razem zadzwonię w godzinach pracy. To była pierwsza chwila spokoju, jaką dzisiaj miałem. W pracy wybuchł nowy kryzys.
Evan był dyrektorem generalnym i założycielem Medevco, szybko rozwijającego się start-upu zajmującego się urządzeniami medycznymi opartymi na sztucznej inteligencji. Rok temu jego firma osiągnęła wartość miliarda dolarów. W Dolinie Krzemowej takie firmy nazywano jednorożcami, bo były rzadkie i ekscytujące. Ale przy tak szybkim rozwoju pojawiały się liczne bóle wzrostowe.
Potrząsnął głową, by odpędzić od siebie te myśli. W tej chwili winiarnia miała pierwszeństwo.
– Dziękuję, że zechciałaś przejrzeć ze mną księgi St. Isadore. Powiedz, jak mam przeprosić Luisę za to, że zabrałem ci cały wieczór.
Pia się roześmiała.
– Odkąd pojawiło się dziecko, pora doby nie ma żadnego znaczenia. Nie musisz przepraszać. Luisa ci podziękuje, bo będę mogła ją nakarmić o drugiej w nocy, a ona może spać. Ale jeśli naprawdę chcesz jej to wynagrodzić, przyślij nam skrzynkę chardonnay… ale może z innej winnicy.
– Ha ha – mruknął Evan. – Przekonasz się, że za rok będziesz mnie błagać o skrzynkę najlepszego wina z St. Isadore.
– To nie jest firma technologiczna. To zupełnie inna branża, a ty kupiłeś małą winiarnię, która nawet przed odejściem doświadczonych pracowników nie wykorzystywała pełnych mocy przerobowych. Nie spodziewaj się szybkiego sukcesu.
– To brzmi jak wyzwanie.
– To zależy, jakie masz oczekiwania. A znając ciebie, są wysokie jak Himalaje.
Evan podrapał się głowę, ale to przemilczał. Świeżo upieczone matki nie potrzebują dodatkowego stresu.
– Słyszałam – powiedziała Pia.
– Co słyszałaś?
– Odgłos, który świadczy o tym, że coś przede mną ukrywasz.
– Tego lata w Napie ma się odbyć Światowy Szczyt Liderów Biznesu.
Usłyszał głośny oddech Pii.
– Proszę, nie mów tego, co zamierzasz powiedzieć.
– Organizatorzy dowiedzieli się, że kupuję winiarnię i zapytali, czy byłbym zainteresowany organizacją imprezy integracyjnej. Oczywiście się zgodziłem.
Pia jęknęła.
– Evan, to ma być zjazd liderów biznesu…
– Będzie dobrze.
– To nie ma nic wspólnego z tym, że Angus Horne nie odbiera twoich telefonów, prawda? Zawsze bierze udział w tym szczycie. I jest koneserem win.
Evan się roześmiał.
– Myślisz, że kupiłbym całą winnicę razem z winiarnią tylko po to, żeby zdobyć inwestora dla Medevco?
– Kupiłbyś nawet księżyc, gdybyś miał nadzieję, że da ci to okazję oczarować Horne’a. Zapominasz, że to ja czuwam nad twoimi rachunkami. Konkluzja jest taka: większość twojego kapitału jest zamrożona w Medevco i zakup winnicy nadwerężył twoje płynne aktywa.
– Winiarnia przynosi dochody.
Usłyszał, jak jej palce stukają w klawiaturę.
– Przychody, ale niekoniecznie zysk. I będziesz musiał dokonać kilku inwestycji. Jeśli nie chcesz, żebym osiwiała, możesz ponosić straty najwyżej przez rok.
– Zrobię, co się da.
Powierzył Pii prowadzenie swoich interesów ze względu na jej ostrożne podejście, ale gdyby nie miał pełnego zaufania do swoich umiejętności, to nie sprzedałby trzech firm jeszcze przed trzydziestką, a potem nie założyłby Medevco. Pia może sobie kpić z jego oczekiwań, on jednak wolał to nazywać kreatywnym podejmowaniem ryzyka w połączeniu z bezwzględną umiejętnością ograniczania strat.
– Jeszcze raz dziękuję. Spróbuj się zdrzemnąć, zanim dzieciak się obudzi.
Rozłączył się i odchylił na krześle. W każdym razie mieszkanie było czyste, z prysznica leciała gorąca woda, a nowe łóżka zostały dostarczone tego wieczoru i zasłane świeżą pościelą. Wstał i przeciągnął się, zamierzając sprawdzić, czy materac jest tak wygodny, na jaki wygląda, gdy naraz podrapany parkiet pod jego stopami zatrząsł się od niskiego dudnienia.
– Co do…?
Szybko obrzucił spojrzeniem pokój. Lata życia w Kalifornii, gdzie w każdej chwili mogło się zdarzyć trzęsienie ziemi, nauczyły go, jak znaleźć najbezpieczniejsze miejsce, by przeczekać wstrząsy. Ale dudnienie nie nasilało się ani nie ustawało i po chwili zorientował się, że jest to odgłos jakiejś maszyny.
Oczywiście! Winda prowadząca do prywatnych piwnic. Serce na moment przestało mu bić, a potem przyspieszyło. Tylko on w domu nie spał; drugi lokator położył się spać już kilka godzin temu.
Nie wierzył w duchy, chociaż meble w rezydencji przypominały odrzuty z Nawiedzonej Posiadłości w Disneylandzie. Winda jednak pochodziła z ubiegłego wieku. Pewnie źle działała, ale lepiej to sprawdzić. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, był pożar spowodowany przez wadliwą instalację.
Mijając kuchnię, zauważył ciężką żeliwną patelnię stojącą na starym piecu i zabrał ją z sobą na wypadek, gdyby to jednak nie były duchy.
Winda zatrzymała się. Marguerite nacisnęła guzik i odsunęła stalową kratownicę. Przyciskając do piersi trzy butelki, pchnęła plecami drewniane drzwi. Misja zakończona i nikt się nigdy nie dowie, że tam była.
Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z na wpół ubranym mężczyzną. Żeliwna patelnia, którą trzymał w rękach, wycelowana była w jej głowę.
Krzyknęła. Dwie butelki wysunęły się z jej ramion i wylądowały z łoskotem na wytartym linoleum w kabinie windy. Złapała trzecią butelkę za szyjkę, uniosła ją nad prawym ramieniem jak krótki kij bejsbolowy i wzięła zamach.
Mężczyzna podniósł patelnię, aby zakryć twarz, i butelka rozprysła się o żeliwo. Chłodne wino spłynęło po dłoni Marguerite i jej umysł znów zaczął pracować.
Co ona najlepszego robiła? Cała ciężka praca zmieniała się teraz w kałużę na podłodze. W holu było ciemno, ale wyglądało na to, że straciła jedną trzecią wina. Resztę może da się uratować.
Mężczyzna opuścił patelnię. Przez chwilę patrzyli na siebie, ciężko oddychając. A zatem to jest ten przystojny nowy właściciel. Rozpoznała zarys brody pokryty cieniem zarostu i ciemne brwi; widziała je wcześniej w internecie. Ale ani zdjęcia, ani plotki nie oddawały emanującej z niego siły, zwłaszcza że miał na sobie tylko opuszczone nisko na biodrach dresowe spodnie.
– Masz zamiar tego użyć? – wychrypiała, wskazując na patelnię.
Potrząsnął głową i jego usta drgnęły.
– Co się, do cholery…? Kim…?
– Mogę to wyjaśnić, ale najpierw potrzebuję nowej butelki. Albo pojemnika. Czegokolwiek.
Próbowała się przecisnąć obok niego, przyciskając do siebie butelkę, ale złapał ją za ramię i wino ochlapało jej koszulę.
– Wyjaśnij teraz.
– Po prostu pozwól mi odejść.
– Nigdzie nie pójdziesz. Próbowałaś mnie uderzyć!
– Bo mi groziłeś! – Brodą wskazała patelnię w jego prawej ręce. – Masz rację, przykro mi, ale mnie wystraszyłeś.
– Włamałaś się do mojego domu!
– Zaraz z niego wyjdę i bardzo się z tego cieszę. Ale proszę, daj mi coś na to wino. – Po raz pierwszy napotkała jego spojrzenie. – Proszę.
Zmarszczył brwi, ale rozluźnił uścisk na tyle, że ominęła go i znalazła oklejone tapetą, wtapiające się w ścianę drzwi, które prowadziły do służbowego korytarzyka i do kuchni. Na pewno znajdzie tam coś odpowiedniego.
Evan zamrugał. Zdawało się, że złodziejka po prostu zniknęła w ścianie. Co, do cholery…
Spojrzał na stojące w windzie butelki. Nie było na nich etykiet, tylko jakieś słowa nabazgrane pisakiem na szkle.
To nie ma sensu. W piwnicy właściciela znajdowały się wina rzadkie i bardzo wartościowe. Złodziej wiedziony chęcią zysku zabrałby te butelki, które mogły osiągnąć najwyższą cenę na rynku. O co chodzi tej kobiecie?
Przyjrzał się ścianie, w której zniknęła, i odkrył drzwi, odrobinę uchylone. Agent, który sprzedawał mu posiadłość, z entuzjazmem opowiadał coś o tajnych przejściach. Evan uznał wtedy, że to zwykła próba podbicia ceny za sprawą tylnych schodów lub poddasza. Ale nie, wyglądało na to, że w tym domu rzeczywiście są ukryte wejścia oraz korytarze i jego nocny gość je zna.
Przez chwilę nasłuchiwał, a potem cicho otworzył drzwi i zobaczył przed sobą kolejne. Za nimi znajdowała się przepastna kuchnia z wyposażeniem, które mogłoby się znaleźć w sitcomie z lat pięćdziesiątych. Butelka z winem stała do góry dnem na półce obok zlewu. Dwie szafki były otwarte, a złodziejka grzebała w trzeciej. Obejrzała się przez ramię.
– Gdzie są karafki? Linus trzymał je tutaj. Przeniosłeś je gdzie indziej?
Poklepał się po kieszeniach dresu w poszukiwaniu telefonu, zamierzając zadzwonić po policję, ale kieszenie były puste. Widocznie zostawił telefon w pokoju.
– Kim jesteś i co tu robisz? Mów!
Odwróciła się twarzą do niego i po raz pierwszy zobaczył ją wyraźnie. Ciemne włosy, niemal zupełnie czarne, były skręcone w węzeł na czubku głowy, ale kilka loków wymknęło się i falujące kosmyki sterczały na wszystkie strony. Jej cera przy czarnej koszulce wydawała się blada, niemal przezroczysta. Obcisłe ciemne dżinsy podkreślały długie smukłe nogi, ale luźna koszulka skrywała zapewne ponętne krągłości. Wrócił wzrokiem do jej twarzy i napotkał mroźne spojrzenie.
– Karafki? – powtórzyła.
– Chyba nie rozumiesz, kim jestem ani w jakich kłopotach się znalazłaś. To ja tu zadaję pytania.
Jej usta wykrzywiły się w grymasie.
– Ależ rozumiem. Jesteś nowym właścicielem St. Isadore. Cała dolina się zastanawiała, kiedy się tu pojawisz, chociaż ja oczywiście myślałam, że jeszcze cię nie ma. Prawdę mówiąc, gotowa byłam się założyć, że w ogóle się tu nie pokażesz. Karafki. Czy są w spiżarni?
Potrząsnął głową zdezorientowany.
– Niczego nigdzie nie przekładałem. Pierwszy raz jestem w tej kuchni.
Spojrzała na patelnię, którą wciąż trzymał, i uniosła brwi. Uznał, że obrona nie będzie konieczna, i odstawił patelnię na poczerniały palnik starego pieca.
– Ale mam wrażenie, że ty bardzo dobrze znasz to miejsce. Kim jesteś?
– Może gdybyś rozejrzał się po kuchni, zamiast gapić się na mnie, to wiedziałbyś, gdzie co jest – powiedziała lekkim tonem, nadal grzebiąc w szafce.
– Po prostu mam zamiar podać policji dokładny opis kobiety, która włamała się do mojego domu.
– Nie włamałam się. Mam klucz.– Otworzyła następną szafkę. – Większość ludzi zmienia zamki, kiedy wprowadza się do nowego miejsca.
Ona ma klucz?
– Nikt cię tu nie zapraszał, a zatem jest to włamanie.
– W Kalifornii to tylko bezprawne wtargnięcie. – Wyciągnęła z szafki plastikowy dzbanek na wodę, porysowany i odbarwiony. – Czy mogę to sobie pożyczyć?
Przymrużył oczy.
- Nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się, że nie można mówić o bezprawnym wtargnięciu, jeśli dopuszczasz się przy tym kradzieży. A o tym świadczą butelki w windzie.
Przeszła przez kuchnię i teraz zaczęła otwierać wszystkie po kolei szuflady.
– Widziałeś… Aha! – Znalazła korkociąg. – Nie popełniam przestępstwa. No dobrze, zgodzę się, że tu wtargnęłam, ale to nie jest kradzież. – Zamilkła i podniosła z półki butelkę z winem. – Na szczęście pęknięcie jest czyste. – Z westchnieniem przelała zawartość do dzbanka. – No i już. Szkoda, że to wino nie mogło leżakować dłużej, ale przynajmniej mogę je skosztować. – Podniosła na niego wzrok. – Dziękuję ci za cierpliwość i za to, że nie zadzwoniłeś po szeryfa. Jestem ci winna wyjaśnienie…
Przez kuchenne okno do środka wpadły migające czerwone i niebieskie światła, rozległo się trzaśnięcie drzwi samochodu. Marguerite podniosła głowę ze zdziwieniem.
– Widzę, że jednak do nich zadzwoniłeś.
Evan pokręcił głową. Co, do cholery?
– Nie mam przy sobie telefonu. Zostań tu.
Poszedł do głównego wejścia, zapalił światło i otworzył ciężkie drewniane drzwi. Do środka wpadło chłodne styczniowe powietrze. Na żwirowym podjeździe stał samochód szeryfa, a przy nim dwóch mężczyzn.
– Dobry wieczór – zawołał Evan, chociaż był to raczej wczesny poranek. – Co się stało, panowie?
Wyższy z mężczyzn wyprostował się.
– Nic się nie stało. Przepraszam, że przeszkadzam.
Drugi, niższy i szczuplejszy mężczyzna, podszedł do drzwi. Gdy się zbliżył, Evan dostrzegł jego twarz i serce mu zamarło.
– Nico.
Młodszy brat przecisnął się obok niego bez słowa.
– Co on zrobił? – zapytał Evan szeryfa.
- Kto, Nico? Och, nic. Był pasażerem w samochodzie, który zatrzymaliśmy, bo kierowca był pod wpływem alkoholu. Pana brat jest trzeźwy, ale nie ma ważnego prawa jazdy. Skończyłem swoją zmianę, więc zaproponowałem, że go tutaj podrzucę.
– Z migającym kogutem? – W żyłach Evana wciąż płynęła adrenalina. Ta noc stawała się coraz bardziej surrealistyczna.
Szeryf zignorował jego pytanie i pomachał ręką.
– Cześć, Marguerite.
– Witam, zastępco Franks.
Evan odwrócił się i w świetle ozdobnego żyrandola z kutego żelaza zobaczył stojącą za nim złodziejkę.
– Nie sądziłem, że nadal tu mieszkasz – powiedział szeryf.
Złodziejka – Marguerite, poprawił się w myślach Evan – spojrzała na niego, a kiedy się nie odezwał, wzięła głęboki oddech.
– Nie mieszkam.
Szeryf przeniósł spojrzenie z niej na Evana, który dopiero teraz uświadomił sobie, że jest ubrany tylko w spodnie dresowe, i skinął głową.
– W porządku. Pójdę już.
– Dzięki za podrzucenie Nica. – Evan zamknął drzwi i odwrócił się do Marguerite. – Chcę usłyszeć, co masz do powiedzenia, ale najpierw muszę pogadać z bratem.
– Jest w kuchni – powiedziała. – I chyba jest zły. Dlatego przyszłam cię poszukać.
– Nico zawsze jest zły – mruknął Evan.
– Dlaczego nie powiedziałeś szeryfowi, że przyłapałeś mnie na wtargnięciu? – Przechyliła głowę na bok. Z nieporządnego węzła wysunęły się kolejne kosmyki i opadły na wysokie kości policzkowe.
Nie potrafił na to odpowiedzieć.
– Najpierw brat, potem ty – powtórzył i skinął na nią, by prowadziła.
Nico siedział w końcu kuchni przy szerokim dębowym stole. Przy łokciu miał bochenek chleba oraz wielki słoik masła orzechowego i popijał z…
- O nie! – zawołała Marguerite i wyrwała mu dzbanek, w którym pozostało zaledwie kilka kropel.
Nico może nie był pijany, kiedy tu przyjechał, ale teraz robił, co mógł, by to zmienić.
To była ostatnia kropla, która przelała czarę. Evan uderzył dłońmi w stół. Nico i Marguerite spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Mów. – Wskazał na Nica. – Ty pierwszy. Kilka godzin temu poszedłeś spać.
– Zmieniłem zdanie – odrzekł Nico tonem równie płaskim jak kawałek chleba, który smarował masłem orzechowym. Szopa jasnobrązowych włosów zakrywała mu oczy, ale Evan wiedział, że jego spojrzenie jest także pozbawione wyrazu. – Zadzwoniła dziewczyna, którą poznałem wcześniej. Powiedziała, że wychodzi ze znajomymi i przyjadą po mnie. Byłeś wtedy pod prysznicem.
– Powinieneś mi powiedzieć.
Nico wgryzł się w kanapkę.
– Ciągle zapominasz, że mam już dwadzieścia jeden lat i nie muszę ci nic mówić. Ale wysłałem ci esemesa, kiedy szeryf nas zatrzymał. Dzięki, że po mnie przyjechałeś. Wcale nie poczułem się upokorzony, kiedy szeryf mnie tu odwoził.
Niech to szlag. Jego telefon był w salonie. Evan nie sprawdzał wiadomości od czterech godzin, od chwili, gdy usiadł nad papierami.
– Nie rozmawiamy o mnie – rzekł w końcu. – Mówimy o tobie.
Nico ugryzł kolejny kęs kanapki.
– Kto to jest? – zapytał, wskazując kciukiem na Marguerite.
- O nie – jęknęła i przycisnęła dzbanek do piersi. – Ja z tym wszystkim nie mam nic wspólnego. Zabieram swoje rzeczy i znikam.
– Czy masz na myśli te butelki z winem, które chciałaś ukraść? – zapytał Evan.
– Jest jeszcze jakieś wino? – ożywił się Nico. – Jeśli takie samo jak to, które właśnie piłem, to świetnie.
– Naprawdę? – Marguerite po raz pierwszy uśmiechnęła się szczerze i jej wyraziste oczy, ciemnoniebieskie jak wieczorne niebo, rozświetliły się. – Ta butelka była dość młoda.
– Smakowało doskonale.
– Dzięki. – Marguerite powąchała to, co zostało w dzbanku. – Ale ekspert od wina powiedziałby…
– Za dużo taniny, więc tak, przydałoby się dłuższe starzenie. Ale smaki były ładnie zbalansowane. Tak czy owak, dobranoc. – Nico wyszedł z kuchni, nie oglądając się za siebie.
– Hej, jeszcze nie skończyliśmy! – zawołał za nim Evan, ale poczuł dłoń Marguerite na ramieniu i słowa zamarły mu na ustach. Spojrzał na jej smukłe palce.
Zaróżowiła się, cofnęła rękę, podeszła do zlewu i umyła dzbanek.
– Pozwól mu odejść. Nastawiał się na walkę, ale teraz jest zachwycony, że zdobył punkt dzięki mnie. Niech się nacieszy zwycięstwem.
– Jesteś nie tylko złodziejką, ale też psychologiem? Co za wszechstronnie uzdolniona osoba.
Zaczerwieniła się mocniej i uniosła wyżej brodę.
– Nie jestem ani jednym, ani drugim. Zajmuję się produkcją wina. I kiedyś byłam w jego wieku.
Jej ton sugerował, że Evan pewnie już nie pamięta, jak to jest być młodym. Miała rację, nie pamiętał, bo kiedy był w wieku Nica, założył pierwszą firmę.
– Mój brat to nie twoja sprawa.
Jej brwi powędrowały do góry.
– W porządku. A więc, jak powiedziałam, pozwól mi zabrać moje rzeczy…
– Wciąż jesteś mi winna wyjaśnienie. Niech zgadnę… Mówisz, że zajmujesz się produkcją wina, zatem zrobiłaś wino, które próbowałaś mi ukraść…
– To nie jest kradzież.
– W takim razie próbowałaś je wyprowadzić na wolność. Ale nie pamiętam, żeby na liście kluczowych pracowników St. Isadore była jakaś Marguerite. Zdawało mi się, że głównym winiarzem był Calvin, Cassian czy…
– Casper. Casper Vos. Teraz pracuje w piwnicach Dellavina. – Jej twarz wyraźnie sposępniała.
– Wydaje mi się, że go nie lubisz.
– Większości pracowników St. Isadore już tu nie ma – powiedziała, ignorując jego komentarz.
– Sam to widzę.
– Zaczęli odchodzić jeszcze zanim Linus dostał udaru. Może to dobrze, że teraz trzeba zacząć od nowa. Lojalność nie była ich mocną stroną.
Wyczuł w jej słowach gorycz.
– Rozumiem, że z wyjątkiem ciebie. Jaka była twoja rola w St. Isadore?
– To skomplikowane – westchnęła.
– Do wschodu słońca zostało jeszcze kilka godzin.
Otworzyła usta i w tej samej chwili światła nad ich głowami zamrugały i zgasły. Kuchnia pogrążyła się w ciemnościach.