Float - ebook
Float - ebook
Kiedy szukasz swojego miejsca na ziemi, musisz zrobić fale.
Waverly Lyons, odkąd tylko pamięta, zawsze była uwikłana w rozwód rodziców.
Tego lata toczy się bitwa o to, z kim Waverly spędzi wakacje. Kiedy żadne z rodziców nie chce przystać na jej propozycje, dziewczyna wyjeżdża z Fairbanks na Alasce i pojawia się w Holden na Florydzie, gdzie zatrzymuje się u swojej ciotki.
Dla wychowanej w tundrach północy Waverely spędzanie czasu na plaży jest sporym wyzwaniem. Słońce może okazać się dla niej śmiertelnym zagrożeniem, a jej stylowi bycia daleko do pełnego luzu. W dodatku nie umie pływać…
W życiu Waverly pojawia się Blake, (superprzystojny) chłopak z sąsiedztwa, bardzo sympatyczny, wręcz czarujący. Wprowadza dziewczynę do kręgu swoich najbliższych znajomych i po raz pierwszy Waverly odkrywa przyjaźń, życie towarzyskie, a wkrótce także uczucie… do Blake’a.
Gdy Blake i Waverly zbliżają się do siebie, los dziewczyny nareszcie zaczyna się poprawiać. Jednak każde lato musi dobiec końca… Jak Waverly ma zostawić to wszystko, gdy w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi?
„Jeśli tak jak ja uwielbiacie lekkie, ale wzruszające historie, to »Float« będzie dla was idealne. Gorąco polecam!” – Ludka Skrzydlewska
„Niesamowicie komfortowa, ciepła i lekka historia, idealna na lato” – Weronika Ancerowicz
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68053-58-6 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W kubku została jeszcze kropla czekoladowego shake’a, ale nieważne, jak manewrowałam słomką, nie byłam w stanie jej dosięgnąć. Siorbałam tak zawzięcie, że ludzie w sąsiednim boksie na pewno przypatrywali się nam spod uniesionych brwi, ale niewiele mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, że właśnie pochłonęłam najlepszego shake’a w całym swoim dotychczasowym życiu.
– Może zamówimy jeszcze jeden? – zaproponował George.
Wreszcie postanowiłam się poddać, odłożyłam słomkę na stolik.
– Nie, dziękuję, wystarczy.
– Mówiłam ci, że mają tu pyszne jedzenie – zauważyła Rachel.
Restauracja w Holden Point wznosiła się na palach nad plażą na tyle wysoko, że spacerujący po piasku ludzie bez problemu mogli przejść pod budynkiem. Lokal robił wrażenie snobistycznego, przynajmniej na mnie. Ale w wakacje żywiłam się zwykle paczkowanym prowiantem, więc co ja tam mogłam wiedzieć o eleganckich restauracjach.
– Jak długo zostaniesz w Holden, Waverly? – zainteresowała się Chloe.
– Tata ma po mnie przyjechać w połowie sierpnia.
– Cały miesiąc z ciocią – zauważył George. – To naprawdę wyjątkowa okazja, miło tak spędzić czas z rodziną. Zostaniesz do odsłonięcia muralu Rachel w Marlin Bay?
Rachel pokiwała głową.
– Powinien być już wtedy gotowy. Nawet gdyby pogoda okazała się mocno burzowa, zamierzam go skończyć do wyjazdu Waverly!
– A co Waverly ze sobą pocznie, kiedy ty będziesz zajęta malowaniem?
Doskonałe pytanie.
– Może znajdzie sobie jakąś dorywczą pracę? – podsunęła Rachel z nadzieją.
– Och, Blake właśnie coś takiego złapał – ożywiła się Chloe. – Jest ratownikiem.
Odpada.
– Może zgodziłby się zabierać Waverly w różne miejsca – zaproponowała Rachel. – Żeby poznała lepiej miasto.
Dzięki, ale obejdzie się.
– Och, nie bądź niemądra. – Chloe natychmiast pospieszyła mi na ratunek, dzięki Bogu. – Waverly na pewno szybko sama znajdzie sobie przyjaciół. A Blake bywa ostatnio w domu tylko gościem. Naprawdę spędza teraz więcej czasu z tą swoją dziewczyną i znajomymi niż z nami.
Ręka, którą trzymałam na kolanach, lekko drgnęła. Holden to niewielka mieścina, tutejsze dzieciaki znają się pewnie od wieków, wiedzą o sobie nawzajem wszystko i tworzą jeden zamknięty krąg, do którego ja nie będę miała dostępu. Byłam tu obca. Nie miałam ciuchów odpowiednich do tutejszej pogody, a Blake’owi Hamiltonowi zdążyłam się zaprezentować z jak najgorszej strony, więc mogę już chyba zapomnieć o „nowym otwarciu”, na które w głębi ducha liczyłam.
Jeśli zamierzałam tego lata stać się nową Waverly, to będę musiała się do tego bardziej przyłożyć.
– Blake nadal chodzi z Alissą? – George najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać tematu dziewczyny syna. – Przecież mówił chyba, że zerwali?
– To było w zeszłym tygodniu, skarbie. Teraz znowu są razem.
– Kto by się w tym połapał. – George odłożył serwetkę na stół i odchylił się na oparcie siedzenia. – Chyba najwyższa pora wracać do domu.
– Racja – przytaknęła Rachel.
– Zapłacę – oznajmiła Chloe. – George wcale nie żartował, dzisiaj ja stawiam.
Gdy tylko uregulowała rachunek, wszyscy czworo wstaliśmy z cichym jękiem, bo naprawdę przesadziliśmy z jedzeniem. W takim tempie po powrocie na Alaskę będę musiała kupić większą parkę.
Na zewnątrz zapadał już zmierzch. Niebo przybrało odcień fioletu, ocean połyskiwał złociście w promieniach zachodzącego słońca. Na falach wciąż można było dostrzec paru surferów, pewnie nie pójdą stąd sobie, dopóki nie zrobi się zbyt ciemno, by móc dostrzec deskę pod stopami.
– Wspaniały widok, prawda? – Rachel szturchnęła mnie lekko łokciem.
– Aha – przytaknęłam. Nie byłam w stanie oderwać wzroku od wody. Otoczenie wyglądało jak z listy „Dziesięć miejsc, w których chciałabym, aby rozrzucono moje prochy”. Ocean był piękny, to prawda, ale też potężny i bezlitosny, wszystko tutaj przypominało mi o mojej własnej śmiertelności. Nawet gdybym umiała pływać, chyba nie zdobyłabym się na odwagę, żeby zamoczyć coś więcej niż choćby palec u stopy w tych masach morskiej piany.
W oddali dostrzegłam na plaży jakieś światła, po piasku przesuwały się czarne, mikroskopijne niczym mrówki postacie.
– To już tak późno? – Chloe zmarszczyła brwi. – Wydawało mi się, że impreza na plaży zaczyna się dopiero po zmroku.
– Impreza na plaży? – powtórzyłam.
– Dzieciaki z miasta często się tam spotykają w wakacje – wyjaśniła Chloe. – Och, Waverly, koniecznie powinnaś się wybrać!
– Och, nie…
– Koniecznie! – przerwała mi Rachel. – Inaczej nie będziesz pełnoprawną mieszkanką Holden, to rodzaj inicjacji.
Panika ścisnęła mnie za gardło. Nie byłam gotowa na poznawanie nowych ludzi, jeszcze nie teraz. Powinnam najpierw przeczesać włosy, znaleźć sobie jakieś fajniejsze spodenki, poćwiczyć bycie kimś innym niż ja.
– Może wybierzesz się tam z Blakiem? – rzuciła Chloe, która najwyraźniej niewłaściwie zinterpretowała moje wahanie.
Skoro już wcześniej wyglądał jak kupka nieszczęścia, to jak się zachowa, kiedy rodzice każą mu zabrać na imprezę tę dziwną nową dziewczynę, czyli mnie? Zanim jednak zdążyłam pozbierać myśli i zaprotestować, Rachel ujęła mnie pod ramię i lekko uścisnęła, jakby chciała dodać mi otuchy.
– Doskonały pomysł – powiedziała.
– Super – orzekła Chloe. – Od razu po powrocie powiem Blake’owi, żeby wstąpił po ciebie.
Zaraz potem Hamiltonowie wsiedli do swojego auta i odjechali, zanim w ogóle do mnie dotarło, na co właśnie dałam się namówić.
– Chodź, Waverly!
W drodze do domu Rachel włączyła muzykę – taki subtelny znak, że nie musimy wypełniać tej ciszy niezobowiązującą pogawędką. W mojej głowie kłębiły się więc dziesiątki rozmaitych scenariuszy, z których każdy kończył się blamażem przed wszystkimi dzieciakami z Holden. Kiedy dotarłyśmy wreszcie do domu Rachel, żołądek miałam zaciśnięty w supeł. Jak miałabym to zrobić? Jak mogłabym wkroczyć na imprezę z wysoko uniesioną głową, kiedy jedyną znaną mi osobą był chłopak, który ewidentnie za mną nie przepadał?
– W co mam się ubrać? – wyrwało mi się w końcu. – To znaczy, chyba powinnam się przebrać…
– Jest dobrze tak, jak jest. To tylko impreza na plaży.
Chciałam jeszcze zapytać, czy powinnam coś ze sobą wziąć, ale w tym momencie drzwi domu Hamiltonów stanęły otworem, a na werandzie pojawił się Blake, ubrany w biały T-shirt i ciemne spodenki. Minę miał niezbyt zadowoloną. Skuliłam się na siedzeniu pasażera z nadzieją, że mnie nie zauważy. Zapomniałam jednak, że siedzimy w neonowozielonym samochodzie, więc pierwszym, co zobaczył, byłam właśnie ja, przygarbiona na siedzeniu i zawstydzona.
– Spójrz, jest Blake! – ucieszyła się Rachel. – Może pójdziesz się z nim przywitać? – Przechyliła się i otworzyła drzwi od mojej strony, ja nie zareagowałam jednak na tę subtelną aluzję. – Zaraz i tak będziecie musieli wyjść, bo te imprezy na plaży zaczynają się zwykle tuż po zachodzie słońca.
Sama nie wiem, jak to się stało, ale chwilę później stałam już na chodniku. Blake nadal tkwił bez ruchu na ganku i wyglądał na równie uszczęśliwionego perspektywą spotkania ze mną co ja, czyli pewnie Chloe zdążyła zadzwonić do niego z drogi i poinformować go, że będzie mnie musiał zabrać na imprezę.
– Cześć, Blake! – zawołała Rachel.
– Dobry wieczór, pani Lyons – odpowiedział, a zaraz potem zwrócił się do mnie: – Gotowa?
– Tak?
Blake zszedł z werandy i ruszył w naszą stronę przez trawnik. Dopiero teraz zauważyłam, że jest znacznie wyższy, niż początkowo sądziłam. Rzadko się zdarzało, żebym musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć komuś w twarz, ale przy Blake’u Hamiltonie czułam się maleńka. Dziwne wrażenie, takie onieśmielające. A gdyby jeszcze to mi nie wystarczyło, to chłopak wciąż patrzył na mnie jak na coś paskudnego, w co przypadkiem wdepnął.
Rachel tymczasem krzyknęła z ganku swojego domu:
– Bawcie się dobrze, młodzieży!
Miałam ochotę zawołać za nią, żeby nie kazała mi iść na to durne ognisko, ale nie byłam w stanie dobyć z siebie głosu, mogłam jedynie bezradnie obserwować w milczeniu, jak ciotka znika wewnątrz domu. Blake też się nie odezwał, okręcił się na pięcie i ruszył w stronę samochodu Hamiltonów. Ruszyłam za nim, starając się dotrzymać mu kroku. Chryste, to jakieś zawody w truchcie czy jak?, przemknęło mi przez głowę.
– Bierzemy auto? – zapytałam.
Blake nie odpowiedział, zamiast tego wyciągnął kluczyki z kieszeni i wcisnął guzik centralnego zamka. Tylne światła zamrugały, a on szarpnął za klamkę i wśliznął się za kierownicę, po czym zatrzasnął drzwiczki za sobą, żebym nie liczyła na żadne uprzejme gesty z otwieraniem przede mną drzwi od strony pasażera.
Czym prędzej okrążyłam auto i sama je sobie otworzyłam, zanim jednak zdążyłam zapiąć pas, Blake wcisnął pedał gazu i ruszył tak gwałtownie do tyłu, że mało nie uderzyłam czołem o deskę rozdzielczą.
Palant.
Pędziliśmy przed siebie ulicami, blask ogniska na plaży stawał się wyraźniejszy, za to panująca we wnętrzu auta cisza ciążyła mi coraz bardziej.
– I jak, dałeś radę z opieką nad niemowlakiem? – wyrwało mi się w końcu.
Sama nie wiem, dlaczego czułam aż taką potrzebę przerwania milczenia, tak czy inaczej pytanie wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Blake nic nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej palce na kierownicy.
– No właśnie, ja też nie przepadam za taką pracą – paplałam dalej. – Zawsze wracam do domu wysmarowana zmywalnymi markerami i resztkami owsianki.
Koszmar, po prostu koszmar. A jednak nie byłam w stanie się powstrzymać.
Blake nie odrywał oczu od szosy, całkowicie mnie ignorując. Zazwyczaj taka obojętność zmusiłaby mnie do zamknięcia się, ale tym razem nie wiedzieć czemu jego milczenie sprawiało, że mówiłam jeszcze więcej.
– Chociaż twoja siostrzyczka wygląda na uroczego bobasa, na pewno nie sprawia zbyt wielu problemów.
Blake tylko prychnął, a potem wymamrotał pod nosem coś, czego nie dosłyszałam.
Wreszcie zatrzymaliśmy się na niewielkim, zatłoczonym teraz parkingu tuż przy plaży, w oddali widać było rozpalone na piasku ognisko i grupę oświetlonych jego blaskiem nastolatków. Blake wyłączył silnik i wysiadł, po czym bez słowa zatrzasnął za sobą drzwiczki. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że zostawi mnie w samochodzie samą, dzięki czemu nie będę musiała zawracać sobie głowy zawieraniem nowych znajomości.
Ale wtedy Blake odwrócił się ze zniecierpliwioną miną z powrotem w stronę auta, założywszy ramiona na piersi. Niezdarnie sięgnęłam do klamki, a kiedy wysiadłam, poczułam się tak, jakbym zderzyła się z rozpaloną ścianą dźwięków. Odgłosy rozmów i śmiechu, zmieszane z łoskotem fal rozbijających się o brzeg i rykiem popowej muzyki z głośników. Żołądek podskoczył mi do gardła, bo właśnie uświadomiłam sobie, że na tej imprezie na plaży kawałek dalej pojawiło się naprawdę sporo ludzi.
A ja nikogo tu nie znałam.
– Mówiłam poważnie o twojej siostrze – rzuciłam, ruszając w ślad za Blakiem. Jakimś cudem ta paplanina pozwalała mi zapomnieć o niepokoju. – Wygląda na bardzo grzeczną dziewczynkę. Parę lat temu opiekowałam się bliźniakami, bo ich rodzice razem z moimi brali udział w konferencji organizowanej przez Alaska Wildlife Alliance. No więc te małe diabły podpaliły mi włosy. To znaczy bliźniaki, nie ich rodzice. Ale włosy zdążyły mi już odrosnąć, widzisz? – Chwyciłam w palce pasmo swoich zmierzwionych brązowych włosów.
– Zawsze tyle gadasz?
Ostry ton jego głos zaskoczył mnie do tego stopnia, że potknęłam się na krawężniku oddzielającym beton parkingu od piasku. Wymachując wściekle rękami, jakoś zdołałam odzyskać równowagę i uniknąć upadku na twarz.
Blake westchnął.
Płomienie ogniska w oddali roztaczały wokół pomarańczowy blask. Wreszcie udało mi się dostosować krok do tempa nabzdyczonego Blake’a, kątem oka zauważyłam, że zmierzył mnie taksującym wzrokiem. Teraz pewnie dojdzie do wniosku, że jeśli pokaże się ze mną na imprezie, wszyscy uznają go za ostatniego frajera.
– Blake!
Nigdy w życiu nie słyszałam ludzkiego głosu w tak wysokich rejestrach. Od tłumu otaczającego ognisko oderwała się drobna brunetka o długich, lśniących włosach i ruszyła pędem w naszym kierunku, wzbijając za sobą bryzgi piasku. Słaby blask ognia rozświetlał jej oliwkową cerę, którą jeszcze podkreślały czarny stanik od bikini i boskie białe szorty.
Zerknęłam na Blake’a przekonana, że znowu ujrzę na jego twarzy grymas niezadowolenia, do którego zaczynałam się już przyzwyczajać, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale nie wyglądał na niezadowolonego. Co więcej, uśmiechał się promiennie.
– Alissa! – zawołał, robiąc krok w stronę brunetki, żeby objąć ramionami jej szczupłą talię i unieść ją wysoko, na co dziewczyna zareagowała piskliwym chichotem.
Stałam obok z zaciśniętymi pięściami i krzywym uśmiechem na ustach. Powinnam się przedstawić? A może lepiej zaczekać, aż zwrócą na mnie uwagę? Boże, błagam, oby nie zaczęli się teraz lizać. Kiedy Alissa popatrzyła na mnie ponad ramieniem Blake’a, zamarłam.
– Och, cześć – rzuciła. – Skarbie, kim jest twoja znajoma?
– To bratanica sąsiadki, Waverly. – Blake postawił wreszcie Alissę na ziemi. – Potrzebowała podwózki.
Miałam tylko nadzieję, że udało mi się zachować wesołą, pewną siebie minę, chociaż bliska byłam paniki. Alissa tymczasem obrzuciła mnie zaciekawionym spojrzeniem od stóp do głów.
– Rozejrzę się trochę. – powiedział Blake. – Idziesz?
Nie odrywał wzroku od swojej dziewczyny, żeby nie było wątpliwości, do kogo kieruje zaproszenie. Myśl, że miałabym się znaleźć zupełnie sama w tłumie kompletnie obcych ludzi wydawała mi się jeszcze bardziej przerażająca niż perspektywa robienia za niechcianą przyzwoitkę Blake’a i jego dziewczyny, na szczęście Alissa się nade mną zlitowała.
– Idź przodem, skarbie – powiedziała. – Zaraz do ciebie dołączę.
Blake niechętnie zostawił nas same, ale szybko wtopił się w tłum, gdzie ciągle ktoś wołał go po imieniu i ściskał z całej siły. Cholera, wszyscy go tutaj lubili. A to oznaczało, że jego opinia na mój temat – nie miałam najmniejszych wątpliwości, że nie była pochlebna – błyskawicznie rozejdzie się wśród jego znajomych, czyli moje plany wymyślenia samej siebie na nowo zakończą się fiaskiem, zanim na dobre zabrałam się do ich realizacji.
– Skąd jesteś, Waverly? – zapytała Alissa.
Przez ułamek sekundy miałam ochotę skłamać. Typowa tajemnicza nowa dziewczyna nie mogła przecież pochodzić z Fairbanks, raczej z Paryża, Tokio czy Rio de Janeiro. Tak szybko jednak, jak owa myśl przyszła mi do głowy, tak szybko też zgasła. Udawanie obcego akcentu nie byłoby najlepszym pomysłem.
– Z Alaski – powiedziałam. – Przyleciałam dzisiaj, dwanaście godzin samolotem.
– Łał. Bardzo tam zimno o tej porze roku?
Powiedz coś błyskotliwego, przemknęło mi przez głowę. A zaraz potem rzuciłam:
– Nie wiem.
Alissa zmarszczyła brwi.
– To znaczy – zaczęłam się natychmiast tłumaczyć – nigdy nie spędzam wakacji w domu. Dużo podróżuję z rodzicami.
– Ja też zwykle nie zostaję tu latem. – Alissa przerzuciła włosy przez ramię. Chyba uznała to za coś w rodzaju rywalizacji. – Mama chciała mnie zabrać do Grecji w przyszłym miesiącu, ale chyba rzuci faceta, na którego jachcie miałyśmy się zatrzymać. Pływałaś kiedykolwiek jachtem?
– Nie, właściwie to unikam…
– Masz ochotę się czegoś napić? – przerwała mi Alissa, wskazując kciukiem za siebie.
Nigdy w życiu nie miałam alkoholu w ustach, ale ona nie musiała przecież o tym wiedzieć.
– Jasne – zapewniłam.
Alissa poprowadziła mnie w tłum otaczający ognisko, gdzie miałam okazję poznać z bliska wszystkie straszliwe szczegóły imprezy. Z kilku wielkich głośników podłączonych do pomarańczowych przedłużaczy biegnących aż do szopy na skraju plaży dudniła muzyka pop, grupka stłoczonych przy jednym z takich głośników chłopaków ustawiła czerwone plastikowe kubki w piramidę, a potem zaczęła do nich lać z góry piwo, tworząc wodospad. Wszyscy wyglądali, jakby załapali się na wyprzedaż samoopalacza i wybielających pasków na zęby. Zupełnie jakbym przypadkiem trafiła na plan jakiegoś tandetnego filmu dla nastolatków, gdzie aktorzy tuż przed trzydziestką usiłują odgrywać role ludzi w moim wieku.
Alissa witała się ze wszystkimi na prawo i lewo, prowadząc mnie przez tłum w kierunku jednej z rozlicznych ustawionych na piasku srebrnych beczek. To znaczy kegów. Je też znałam z filmów.
– A co porabiasz w Holden? – zapytała moja przewodniczka, sięgając po dwa plastikowe kubki.
Jak dotąd nikt nie zadał mi tego pytania. To znaczy, dlaczego trafiłam do Holden. Właśnie na to liczyłam, bo naprawdę nie miałam ochoty tłumaczyć, że moi sławni w środowisku ekologów rodzice są po rozwodzie, a ja, ich rozczarowująco pozbawiona podobnych ciągot do nauki córka, tak przeszkadzam im w prowadzeniu badań, że wysłali mnie na drugi koniec kraju.
– Przyjechałam z wizytą do ciotki.
– No tak, sąsiadki Blake’a. Mówił przecież.
Alissa niezdarnie manewrowała rurką przy kegu, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie wypiła już wcześniej kilku drinków. W końcu zrezygnowała i odwróciła się w moją stronę, żeby wręczyć mi kubek do połowy napełniony piwem. Wtedy zauważyła kogoś za moimi plecami i zamachała ręką wysoko w powietrzu.
– Lena! Tutaj!
Niesamowicie piękna, szczupła dziewczyna o ciemnej skórze i z burzą loków ruszyła w naszą stronę przez tłum, oczy błysnęły jej gniewnie, kiedy jakiś pijany chłopak wpadł na nią tak, że musiała unieść swój czerwony kubek nad głowę, żeby nie rozlać jego zawartości.
– Dziewczyno, czy ja mam cię przywiązać, żebyś mi tak nie znikała? – zwróciła się do Alissy, gdy tylko do nas dotarła.
– No wiem, wiem, przepraszam. Widziałaś gdzieś Ethana?
Nie miałam pojęcia, kim jest Ethan.
– On i Jesse kręcili się przy głośnikach.
Nie miałam również pojęcia, kim jest Jesse.
– Błagam, powiedz, że nie przyciągnął tu ze sobą tej suki.
Nie muszę chyba dodawać, że nie znałam też wspomnianej „suki”, ale chyba powinnam to jak najszybciej naprawić, żeby uniknąć towarzyskiej gafy.
– Cholera, gdzie moje maniery! Waverly, to jest Lena, Lena, poznaj Waverly.
Alissa trochę mnie zaskoczyła, nie spodziewałam się, że komukolwiek mnie przedstawi.
– Cześć. – Lena wyciągnęła do mnie rękę. – Chyba jesteś tu nowa?
– Dzisiaj przyleciałam.
– A skąd?
Znowu się zaczyna.
– Z Alaski.
– O, cholera. Ile się leci?
– Jakieś dwanaście…
– Będziesz to piła? – przerwała mi Alissa, nie odrywając wzroku od plastikowego kubka w mojej dłoni.
– Raczej nie. Masz…
Zanim zdążyłam dokończyć, Alissa chwyciła kubek i opróżniła jego zawartość kilkoma wielkimi łykami. Następnie cisnęła pojemnik na piasek – na ten widok córka ekologów we mnie aż się wzdrygnęła – po czym ruszyła w kierunku grupki nastolatków stłoczonych wokół głośnika, nawet na moment nie odrywając od nich wzroku.
– Musisz jej wybaczyć – odezwała się Lena i ciężko westchnęła.
– Co ona robi? – zapytałam, obserwując, jak Alissa zmierza w kierunku niewysokiego, umięśnionego chłopaka w szortach i koszulce bez rękawów.
Oboje przez chwilę się o coś kłócili, po czym chłopak chwycił Alissę za rękę i pociągnął ją w kierunku parkingu.
– Pewnie poszła się bzykać z Ethanem.
– Myślałam, że jest dziewczyną Blake’a – rzuciłam, nie kryjąc zdumienia.
– Bo jest. Na razie.
– Och.
Zjawiłam się na imprezie niecałe dziesięć minut temu, a już czułam się tak, jakbym oglądała odcinek ósmego sezonu jakiegoś reality show, kiedy to nie sposób się już zorientować, co się do tej pory wydarzyło.
– To nie zawsze tak wygląda – zapewniła Lena na widok mojej zszokowanej miny. – Po prostu ostatnio Alissa przechodzi jakiś kryzys tożsamości, czuje się rozdarta między dwoma facetami czy coś w tym rodzaju, sama nie wiem. Normalnie nie da się na to patrzeć. Właściwie to nie chciałam tu nawet dzisiaj przychodzić.
– Ja też nie chciałam tu przychodzić – wyrwało mi się, zanim zyskałam pewność, że nie zostanie to źle odebrane. – Nikogo tu nie znam. Ciotka mówiła, że to coś w rodzaju inicjacji tu, w Holden, ale szczerze? Chodzę do niewielkiego liceum, naprawdę malutkiego. U nas wszyscy są zbyt przejęci egzaminami i planami dostania się do któregoś z uniwerków Ligi Bluszczowej, żeby imprezować. Czuję się tutaj, jakbym trafiła na Księżyc.
– Rozumiem doskonale, ja dzisiaj robię za kierowcę. – Lena oparła się o stolik obok kega, na którym stały wciąż nieotwarte opakowania plastikowych kubków. – Czasem Alissa ma autodestrukcyjne zapędy, ale to moja najlepsza przyjaciółka. Mam w nosie te jej wszystkie dramy z chłopakami, ale nie chcę, żeby wpakowała się w prawdziwe kłopoty, wiesz?
Skinęłam głową, chociaż wcale nie miałam o takich sprawach pojęcia, bo naprawdę w sumie nigdy się z nikim blisko nie kumplowałam. Nie znałam zasad i obowiązków związanych z podobnym stanowiskiem. W moim liceum w Fairbanks – Huntington Preparatory Academy – uczyły się głównie dzieciaki profesorów, doktorów, naukowców i innych rozmaitych posiadaczy stopni naukowych. U nas nie było przyjaźni, tylko sojusze. Uczniowie stanowili coś w rodzaju skomplikowanej sieci konkurujących ze sobą grupek połączonych wspólnym celem, ale jako przeciętna uczennica bez imponujących dokonań pozaszkolnych tak naprawdę nigdzie nie byłam specjalnie łakomym kąskiem.
Dlatego owszem, sam pomysł, że miałabym kogoś pilnować podczas wspólnej imprezy, stanowił dla mnie kompletną nowość.
– Przejdziemy się? – zaproponowała Lena. – Przedstawię cię znajomym.
– Jasne – rzuciłam piskliwie sztucznie beztroskim tonem.
– Albo po prostu pokażę ci parę osób i sprzedam ci rozmaite ploty na ich temat – dodała Lena.
Od razu zrozumiałam, że bez problemu się z nią dogadam.
Minęłyśmy stół z napojami i kegi, Lena po drodze wskazywała mi rozmaite grupki (na przykład rezerwowych z drużyny lacrosse’a czy dwie skonfliktowane ekipy ze szkolnego klubu tanecznego) i co bardziej znaczące jednostki (między innymi chłopaka w okularach, który okazał się przewodniczącym szkolnego samorządu i pierwszą gimnazjalną miłością Leny, która przyznała to teraz z grymasem). Aż zaczęłam się zastanawiać, jak ktoś mógłby opisać mnie jako uczennicę Huntington. Nie należałam do żadnej drużyny czy klubu, nie mogłam się pochwalić żadnymi imponującymi osiągnięciami czy umiejętnościami.
– A tam masz surferów – dodała Lena, wskazując grupkę dzieciaków wyglądających, jakby rzeczywiście spędzały na plaży połowę życia. – Mój brat się z nimi kumpluje. Przedstawię ci go, gdy tylko się napatoczy, ale musisz obiecać, że nie będziesz mi wypominać, że mój brat bliźniak jest takim cieniasem.
Roześmiałam się, a potem wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć:
– A Blake Hamilton należy do której grupy?
– Przyjaźni się z moim bratem od czasów przedszkola. – Lena obrzuciła mnie spojrzeniem, którego nie byłam w stanie rozszyfrować. Chyba była zbyt spostrzegawcza. Albo po prostu moje zachowanie nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości.
– A tamci? – zapytałam czym prędzej, wskazując jakąś przypadkową grupkę chłopaków z plastikowymi kubkami w rękach.
– Nie znam ich, ale pewnie też są z naszej szkoły. To znaczy, tak mi się wydaje.
– Tak ci się wydaje? – powtórzyłam za nią. – Jak duża jest właściwie wasza szkoła?
– Uczniów jest ponad dwa tysiące, nie pamiętam dokładnej liczby. Podobno maturzystów będzie w tym roku sześciuset pięćdziesięciu trzech, najwięcej w historii szkoły. Rozdanie świadectw potrwa całe wieki. – Lena przechyliła głowę. – A u was jak to wygląda?
Klaustrofobicznie. I jak podczas wyścigu szczurów.
– Każdy rocznik liczy jakieś pięćdziesiąt osób.
– O, cholera – mruknęła Lena nieoczekiwanie, a ja przez chwilę sądziłam, że po prostu zaskoczyła ją ta niezbyt imponująca liczba, wpatrywała się jednak w coś za moimi plecami, sama też się więc odwróciłam.
Nietrudno było się domyślić, co przykuło jej uwagę, wszyscy bowiem gapili się w jedno miejsce, od chłopaków stłoczonych przy głośnikach po dziewczyny zebrane wokół kegów. Nawet kilka par obściskujących się niezdarnie gdzieś w półmroku przerwało to niezwykle interesujące zajęcie, ponieważ dalej na plaży Alissa stała między Blakiem a tym chłopakiem w szortach, z którym zniknęła. Dłonie opierała na piersiach każdego z nich.
Nigdy wcześniej nie byłam na podobnej imprezie, ale intuicja podpowiadała mi, że ta dobiegła właśnie końca.
Nagle ktoś w tłumie zaczął skandować.
– Przywal mu, przywal!
– Oho, szykuje się niezła rozróba – powiedział ktoś, a ktoś inny dodał:
– Mam nadzieję, że skopie Hamiltonowi dupę.
No nie, to wykluczone. Przecież Blake Hamilton miał mnie odwieźć do domu. On znał drogę powrotną, w przeciwieństwie do mnie. Więc niezależnie od tego, jak obcesowo mnie traktował, wolałam, żeby jednak nikt nie skopał mu dupy.
– Lena, musimy ich rozdzielić – rzuciłam. – Inaczej nie będę miała jak wrócić do domu.
Lena, która najwyraźniej była na tej plaży już niejeden raz i wiedziała, jak poruszać się po piasku, ruszyła biegiem w stronę swojej najlepszej przyjaciółki. Starałam się nadążać za nią, ale przy każdym kroku zapadałam się coraz głębiej i walczyłam o to, żeby nie skręcić kostki. Kiedy dotarłam wreszcie na miejsce, Lena zdążyła już odsunąć Alissę i sama stanęła między chłopakami.
– Przestańcie obaj! I to natychmiast! – syknęła, popychając Blake’a, aż chłopak zatoczył się do tyłu. Wtedy Lena odwróciła się do chłopaka w szortach. – Ty też się uspokój, Ethan. Chyba nie chcesz, żeby cię znowu zamknęli.
Podobna perspektywa nie zrobiła jednak najwyraźniej żadnego wrażenia na Ethanie, który splunął na piasek i rzucił:
– To on zaczął.
– Pieprzyłeś się z moją dziewczyną – warknął Blake z twarzą wykrzywioną wściekłością. Gniewne spojrzenia, którymi mnie dotąd obrzucał, nie mogły się z tym grymasem nawet równać.
Może to małostkowe z mojej strony, ale w głębi ducha ucieszyłam się, że nie znajduję się na samym szczycie listy jego wrogów.
– Ethan, wracaj do domu – dodała Lena.
Chłopak w szortach, czyli właśnie wspomniany Ethan, pokazał jeszcze Blake’owi środkowy palec, zanim ruszył wreszcie w kierunku parkingu. Staliśmy całą grupką, wsłuchując się w szum rozbijających się o brzeg fal i dźwięki popowej muzyki, dopóki do naszych uszu nie doleciał ryk silnika oddalającego się ulicą samochodu, potwierdzenie, że Ethan rzeczywiście odjechał.
– Już w porządku, skarbie, wracamy do domu. – Lena delikatnie pociągnęła przyjaciółkę w kierunku parkingu, a potem przez ramię zawołała jeszcze: – To do zobaczenia, Waverly.
– Jasne, do zobaczenia.
Blake przyciskał dłoń do czoła, ciemne, zmierzwione włosy spadały mu na oczy. Stałam obok niego bez słowa, czekając, aż tłumek się rozejdzie, chociaż niektórzy gapie pomrukiwali z rozczarowaniem, że nie doczekali się jednak krwawego widowiska.
– Chodźmy – wymamrotał w końcu Blake i ruszył w stronę parkingu, nie zadawszy sobie nawet trudu, żeby sprawdzić, czy na pewno za nim idę. Po drodze potknął się dwa razy, ledwo odzyskując równowagę, by nie upaść na piasek. Od razu przypomniały mi się wszystkie spoty kampanii przeciwko prowadzeniu po alkoholu, jakie w życiu widziałam, po czym aż się wyprostowałam.
– Nie wsiadasz za kółko – oznajmiłam, sama zaskoczona swoim stanowczym tonem. – Prawo stanu Floryda zabrania…
– Wiem – burknął Blake. – Ty prowadzisz.
Zatrzymałam się jak zamurowana.
– Ale ja nie mogę…
– Przecież masz prawko, prawda?
– To znaczy mam tymczasowe, ale tak naprawdę jeździłam dotąd tylko skuterami śnieżnymi…
Blake sięgnął do kieszeni szortów, ale dopiero po kilku próbach udało mu się z niej wyciągnąć kluczyki od auta, które rzucił w moją stronę. Oczywiście, nie złapałam ich, wylądowały na piasku u moich stóp.
– To do przodu, Lyons – zawołał Blake przez ramię i pomaszerował do swojego auta, zataczając się lekko w lewą stronę.
Zgarnęłam kluczyki z piasku i ruszyłam za nim.
Nie odzywając się do siebie, wsiedliśmy oboje do samochodu jego rodziców, chociaż Blake mamrotał i przeklinał trochę pod nosem, kiedy mocował się z otwarciem drzwi i zapięciem pasa. Spokojnie czekałam, aż ulokuje się na fotelu pasażera. Słońce zniknęło już za horyzontem, nad Holden zapadła noc. Podobał mi się ten spokój, ale z drugiej strony ledwie byłabym w stanie odnaleźć drogę w świetle dnia, więc w ciemnościach orientacja w terenie okazywała się dziesięć razy trudniejsza. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle jadę we właściwym kierunku, a Blake nie był specjalnie pomocny, bo tylko jęczał za każdym razem, gdy hamowałam zbyt gwałtownie na światłach.
– Hej, Blake?
W odpowiedzi tylko mruknął.
– Przy jakiej ulicy mieszkamy?
Zerknęłam na niego kątem oka. W którymś momencie odpiął pas i siedział teraz przygarbiony na fotelu pasażera, z twarzą ukrytą w dłoniach. Przez chwilę wydawało mi się, że płacze. Że Blake Hamilton płacze na siedzeniu pasażera w aucie swoich rodziców. Zrobiło mi się go żal, bo chociaż sama nie zostałam nigdy zdradzona, to wiedziałam, jak bardzo musiało go to zaboleć.
Współczucie szybko mi przeszło, gdy Blake zerknął na mnie przez palce i burknął:
– Na srakiej.
– Serio?
Trzeba mu było kazać wracać pieszo.
– Ale co serio?
Droczył się ze mną, ale kiedy odwróciłam twarz w jego stronę, żeby rzucić mu jakąś uszczypliwą uwagę, zauważyłam, że się uśmiecha. Na ten widok poczułam pustkę w głowie, mogłam jedynie wpatrywać się w niego z otwartymi ustami.
Po raz pierwszy się do mnie uśmiechnął.
A potem przypomniałam sobie, że Blake jest pijany, a tak naprawdę mnie nienawidzi.
– Jak się nazywa ulica, przy której mieszkasz? – mruknęłam przez zęby.
– Czyżbym działał ci na nerwy?
– Skądże – skłamałam, zaciskając mocniej palce na kierownicy, aż zaczęłam się bać, że za chwilę ją złamię.
– Zasłużyłaś sobie.
– Co takiego? – parsknęłam pełnym niedowierzania śmiechem.
– Zasłużyłaś na to, żeby działać ci na nerwy.
– A co ja ci niby takiego zrobiłam? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Był pijany i wkurzony, tak naprawdę nie potrzebowałam przecież jego wyjaśnień.
– Zepsułaś mi wieczór – wybełkotał Blake, kładąc stopy na tablicy rozdzielczej.
– Ale przecież nic nie zrobiłam.
– No właśnie.
Jego słowa zabolały mnie bardziej, niż powinny. Cały wieczór starałam się po prostu wyjść ze swojej strefy komfortu bez wchodzenia innym w paradę, przez chwilę miałam nawet wrażenie, że całkiem nieźle mi idzie to balansowanie na granicy między byciem zupełnie zwyczajną a tajemniczą i wyluzowaną dziewczyną. Lena i Alissa przyjęły mnie serdecznie, opowiedziały o sobie, wzięły mnie pod swoje skrzydła, a na dodatek ani razu nie zająknęły się na temat moich ozdobionych kryształkami szortów.
Ale najwyraźniej Blake nie dał się przekonać. Przejrzał mnie na wylot. Od razu dostrzegł we mnie tę niezdarną, nijaką dziewczynę, która zawsze robi coś nie tak.
Zrobiło mi się niedobrze, a przecież nawet nie tknęłam piwa.
– Następna ulica po prawej – wymamrotał Blake.
– Co?
– Tam mieszkamy.
Jego głos brzmiał tak twardo, lodowato. Nie odrywałam wzroku od jezdni, nie miałam odwagi spojrzeć na Blake’a, bo wiedziałam, że jeśli teraz podchwycę jego rozgniewane spojrzenie, nie zdołam utrzymać się w garści.
Ależ byłam idiotką. Koszmarną idiotką, bo w ogóle pomyślałam, że będę pasować do tych dzieciaków z Holden. Dzieciaków, które piły piwo, umawiały się na randki i pływały w oceanie, jakby to nie było nic wielkiego, jakby wszyscy odrobili pracę domową, podczas gdy ja nie miałam nawet pojęcia, że cokolwiek w ogóle było zadane.
Kiedy wreszcie zauważyłam jaskrawozielonego garbusa Rachel przy krawężniku, poczułam się tak, jakbym nagle dostrzegła światełko na końcu ciemnego tunelu. Przyspieszyłam, by jak najprędzej uwolnić się od Blake’a, zanim zrobię coś głupiego, na przykład wybuchnę płaczem. Gdy tylko zaparkowałam na podjeździe przed domem Hamiltonów, wyszarpnęłam kluczyki ze stacyjki i z plaśnięciem odłożyłam je na tablicę rozdzielczą, a potem, nie oglądając się nawet na Blake’a, wyskoczyłam na zewnątrz, prosto w ciepłą, wilgotną noc.
– Do zobaczenia! – krzyknęłam jeszcze.
Chociaż tak naprawdę miałam nadzieję, że do kolejnego spotkania już nie dojdzie. On z pewnością nie chciał mnie więcej oglądać na oczy.
Ruszyłam w kierunku domu Rachel, za plecami słyszałam chrzęst żwiru pod stopami Blake’a. Ten odgłos sprawił, że jeszcze przyspieszyłam kroku i pokonałam schody na ganek po dwa naraz. A kiedy wreszcie znalazłam się pod drzwiami, z całej siły walnęłam pięścią w dzwonek. Chwilę później rozległy się ciche kroki Rachel, drzwi otworzyły się z kliknięciem zapadki.
– Dzięki za podwózkę! – zawołał Blake niemal z żalem.
Naprawdę nie miałam ochoty poświęcać mu ani sekundy więcej, ale ten przepraszający ton sprawił, że odwróciłam się w jego stronę. Stał na podjeździe i wpatrywał się w ślad za mną z miną kogoś jednocześnie osamotnionego i sfrustrowanego.
– Waverly! – powitała mnie Rachel. W jednym ręku trzymała kieliszek czerwonego wina, w drugim pędzel. – Wróciłaś. Doskonale. Przydałaby mi się bezstronna opinia na temat tego pejzażu.
Poczułam żar rozlewający mi się po policzkach. Świetnie, kolejny z moich braków.
– Och, nie znam się za bardzo na sztuce…
– Przecież masz oczy, prawda? To wystarczy. No chodź. I powiedz, jak było na ognisku. Dobrze się bawiliście?
Przed wejściem do środka zerknęłam po raz ostatni na podjazd Hamiltonów. Blake nadal tam był, opierał się plecami o srebrnego sedana, głowę miał spuszczoną. Sprawiał wrażenie zatopionego w myślach. Albo po prostu zrobiło mu się niedobrze po takich ilościach alkoholu.
– W ramach wprowadzenia… – dodała Rachel, zamykając drzwi. – Pracuję akurat nad takim obrazkiem w stylu ekspresjonizmu, z daleka widzisz na nim rafę koralową, ale kiedy podejdziesz bliżej, okazuje się, że to tak naprawdę plastikowe śmieci! Wiem, trochę banalne. No ale dosyć o mnie, jak tam impreza? Poznałaś fajnych ludzi?
Już otworzyłam usta, żeby opowiedzieć jej o Lenie i Alissie, potem się jednak zawahałam. Bo czy rzeczywiście kogokolwiek poznałam? Może jakimś cudem udało mi się nie strzelić żadnej gafy, ale cały czas trzymałam się przecież na uboczu – bardziej widzka niż uczestniczka przedstawienia. Za to Blake Hamilton przejrzał mnie od razu, zorientował się, kim tak naprawdę jestem. Oszustką. Odludkiem. Dziewczyną, która w rzeczywistości nie ma pojęcia, co właściwie robi.
– Możemy z tym zaczekać do jutra? – poprosiłam. – Jestem bardzo zmęczona.
– Ojej, na pewno padasz z nóg. Ta różnica czasu i w ogóle.
Co prawda na Alasce było wcześniej niż na Florydzie, ale to nie miało znaczenia. Naprawdę byłam kompletnie wykończona.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze, skarbie? Wody? A może aspirynę?
– Dziękuję, nie trzeba. Muszę się tylko przespać.
Zanim ruszyłam na górę, Rachel nieoczekiwanie zamknęła mnie w uścisku. Znieruchomiałam zaskoczona, bo właśnie uświadomiłam sobie, że od dawna nikt nie obejmował mnie tak serdecznie. Żadne z rodziców nie miało w zwyczaju okazywać uczuć podobnymi gestami, to nie był nasz styl komunikacji. Dziwnie się poczułam w ramionach ciotki, to było niemal zbyt wiele. Aż zapiekło mnie pod powiekami.
– Dziękuję, że mogłam się u ciebie zatrzymać, ciociu – szepnęłam.
– Nie ma sprawy, skarbie. A teraz biegnij do łóżka. Rano możemy porozmawiać o jakiejś wakacyjnej pracy dla ciebie, gdybyś chciała. Albo możemy sobie dłużej pospać! To jedna z zalet pracy na własny rachunek.
Poczłapałam na górę do gościnnej sypialni – to znaczy teraz mojej – zastanawiając się przy tym, czy kiedykolwiek przestanę się czuć obco w tym dziwnym, koszmarnie wilgotnym miasteczku. Rano byłam pełna nadziei, że tu stanę się wreszcie nową, lepszą wersją siebie. A tymczasem nadal byłam tą samą Waverly Lyons z Fairbanks co zawsze: kompletną i całkowitą porażką.
Ciąg dalszy w pełnej wersji książki