- W empik go
Flying high - ebook
Flying high - ebook
Hailee skrywała tajemnicę. Mroczną i ponurą, o której nikt nie wiedział i nikt nie powinien się dowiedzieć. A już na pewno nie Chase. Hailee nie chce już dłużej udawać. Wpadła po same uszy, wbrew wszelkim swoim wcześniejszym planom. Wbrew temu, że od pierwszej sekundy, kiedy przed nim stanęła, była przekonana, że straci Chase’a. Ale każdym uśmiechem i każdym dotykiem chłopak coraz bardziej podbijał jej serce. Może jednak Hailee i Chase mają jakąś szansę? A może przeciwnie – muszą zdać sobie sprawę, że czasami nawet miłość nie wystarcza, aby dwoje ludzi mogło być razem? Kontynuacja historii Hailee i Chase’a znanej czytelnikom z Falling Fast.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-936-0 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kelly Clarkson – Already Gone
The Fray – How to Save a Life
Walking On Cars – Don’t Mind Me
Jason Walker feat. Molly Reed – The Way Back
Avril Lavigne – Head Above Water
Rachel Platten – Fooling You
Jack Garratt – Weathered
Lady Gaga – Always Remember Us This Way
OneRepublic – Choke
Machine Gun, X Ambassadors & Bebe Rexha – Home
Florence + The Machine – Wish That You Were Here
Eric Arjes – Find My Way Back
The Band Perry – Stay in the Dark
Florence + The Machine – Stand by Me
X Ambassadors – Torches
Andra Day – Rise Up
Jem – You Will Make It
Walking On Cars – Catch Me If You Can
Tom Petty and the Heartbreakers – Learning to Fly
OneRepublic – Burning Bridges
Fleur East – Girl on Fire
You Me At Six – Take on the World
Imagine Dragons – I Bet My Life
WILD – Back to YouRozdział 1
Chase
Znalazłam nowe najpiękniejsze miejsce. Wprawdzie nie znała go Katie, ale było bardzo ważne dla Jespera.
Spośród wszystkich słów z listu pożegnalnego Hailee te zapamiętałem najlepiej. Krążą po mojej głowie, wczepiają się w tkankę mózgu i nagle pojawiają się przed oczami tak wyraźne, że wszystko we mnie się zaciska i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Zamiast tego obejmuję jednak mocniej kierownicę i zmuszam się, żeby odetchnąć głęboko. Raz. A potem jeszcze drugi i trzeci. Ale nadal czuję, jakbym zaraz miał się udusić.
Nie mam pojęcia, jak dotarłem tu z baru Beth – na ciągnącą się poza miastem Skyline Drive. Za nic nie mogę sobie tego przypomnieć. Wiem tylko, że muszę jechać dalej.
Szybciej. I jeszcze szybciej. Muszę znaleźć Hailee, zanim będzie za późno. Zanim zrobi coś, czego żadne z nas nie będzie mogło cofnąć.
Na samo wyobrażenie tego, że mógłbym stracić ją w ten sposób, wszystko na nowo wywraca mi się w żołądku. Clayton ponownie próbuje się do mnie dodzwonić, prawdopodobnie dlatego, że przed chwilą po prostu się rozłączyłem, ale ignoruję dzwonek, wyciągam komórkę z uchwytu i rzucam ją na siedzenie pasażera. Teraz nie mogę się tym zajmować. W tej chwili w mojej głowie jest miejsce tylko na jedną jedyną myśl. Na jeden jedyny cel.
Nie zwracam uwagi na krajobraz, który przelatuje za szybą, mimo że to z jego powodu przyjeżdża tu rokrocznie tak dużo turystów. Patrzę tylko przed siebie i dociskam pedał gazu. Silnik mojego dodge’a avengera wydaje z siebie jęk, a samochód przyspiesza. Jeszcze tylko kilka mil. Jeszcze tylko kilka minut.
„Boże, spraw, żebym nie przyjechał za późno”.
Właśnie w tej chwili mój mózg decyduje się zasypać mnie kanonadą wspomnień. Zalewa mnie fala odłamków obrazów i emocji, które za chwilę mnie pod sobą pogrzebią – a przynajmniej tak mi się teraz wydaje.
Przypominam sobie pierwszy raz, kiedy zobaczyłem Hailee. U Barneya, gdy mnie zagadała i następnego dnia w ciastkarni Lizzy, kiedy była zaskoczona naszym spotkaniem co najmniej tak mocno jak ja.
Przypominam sobie pierwszy raz, kiedy widziałem, jak się uśmiecha.
I przypominam sobie chwilę na płaskowyżu, kiedy zmęczona życiem niemal rzuciła się w dół.
A potem jeszcze naszą kłótnię w pokoju Jespera.
Jej uśmiech w labiryncie na polu kukurydzy.
Jej dłoń w mojej dłoni i jej ciało przytulone do mojego, kiedy w ciemności tańczyliśmy w jej pokoju, chociaż nie było żadnej muzyki.
Sposób, w jaki z całej siły trzymała mnie i próbowała uspokoić, kiedy zaatakowałem Shaine’a.
Pierwszy pocałunek po długim popołudniu nad jeziorem, kiedy w powietrzu unosił się jeszcze zapach ogniska.
Błysk w jej oczach podczas festiwalu.
Zdecydowanie wymalowane na jej twarzy, kiedy się ze mną żegnała.
W tym momencie uświadamiam sobie, że ta chwila mogłaby być naszą ostatnią. Że wczorajszy wieczór mógłby być ostatnim, kiedy rozmawiałem z Hailee, słyszałem jej głos, dotykałem jej, obejmowałem ją i kochałem się z nią.
Przełykam ślinę. Zaciskam palce na kierownicy, tak mocno, że całe ramię zaczyna od tego drżeć. Cholera, muszę się skoncentrować. Muszę znaleźć właściwy zjazd, bo jeśli przyjadę o kilka minut, kilka sekund za późno, będzie po wszystkim.
Wszystko się skończy.
Hailee
Kiedy byłyśmy małe, Katie namówiła mnie, żebyśmy zbadały las za domem. Miałyśmy akurat siedem albo osiem lat, był ciepły, letni dzień, a my się nudziłyśmy. Mama szukała właśnie czegoś w kuchni, a tata, który do niedawna siedział jeszcze z nami w ogrodzie i czytał, zniknął w gabinecie po tym, jak odebrał jakiś ważny telefon z kancelarii.
– No chodź, Hailee!
Nadal słyszę głos Katie tak dobrze, jakby stała teraz koło mnie. I widzę przed sobą małą dziewczynkę z rozjaśnionymi słońcem brązowymi włosami i ciemną opalenizną, tak wyraźnie jak piękną, młodą kobietę, na jaką wyrosła później moja siostra bliźniaczka.
– No, dalej. Idziemy do lasu! To będzie niezła przygoda, zobaczysz!
Na początku wahałam się, bo trochę obleciał mnie strach. Do tej pory byłyśmy tam jedynie w towarzystwie taty, nigdy same. Ale potem Katie wyciągnęła do mnie dłoń, a ja podałam jej swoją. Chichocząc, przebiegłyśmy przez łąkę w kierunku lasu, nie poświęciwszy nikomu ani niczemu ani jednej zbędnej myśli. A już z pewnością bez zastanowienia się, że to może być niebezpieczne albo że rodzice mogliby się martwić. I Katie miała rację: to była przygoda. Odkryłyśmy mały strumyk. Promienie słońca między drzewami i szemrzącą woda, która błyszczała w ich blasku, były takie magiczne, jakbyśmy weszły właśnie do jakiegoś zaczarowanego świata. Ale to jeszcze nam nie wystarczało, więc wdrapałyśmy się na drzewo, którego gałęzie zwieszały się nad strumieniem.
– Popatrz, jak wysoko potrafię wejść! Popatrz, Hailee! Popatrz!
Tego popołudnia Katie poślizgnęła się przy wspinaczce i spadła z drzewa. Miała szczęście. Parę gałęzi zamortyzowało upadek i nie uderzyła o kamienie na brzegu, wylądowała na poszyciu z miękkich liści. Mimo to przez chwilę leżała tam całkiem spokojnie. Bez ruchu. Nie wydając z siebie ani jednego dźwięku. Wtedy myślałam, że ją straciłam.
Teraz straciłam ją naprawdę.
Katie DeLuca urodziła się dwudziestego lutego, dwie minuty i pięćdziesiąt siedem minut przede mną, ale zaokrąglała to zawsze do trzech minut, bo to lepiej brzmiało. Była moją starszą siostrą, moją drugą połówką, moją pocieszycielką, centralnym punktem mojego życia, osobą, która dodawała mi odwagi. Nie mogę sobie przypomnieć czasu, kiedy nie byłybyśmy razem dłużej niż przez jedną noc.
A teraz minęło już piętnaście tygodni. Piętnaście tygodni bez Katie. Piętnaście tygodni, w ciągu których robiłam wszystko, na co zawsze miałam ochotę. Piętnaście tygodni, w ciągu których ośmielałam się robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie uważałam za możliwe. Piętnaście tygodni, w ciągu których wypełniałam obietnicę złożoną Katie.
Byłam odważna. Przez całe moje życie stosowałam się do zasad i wypełniałam plany. Z nas dwóch byłam tą grzeczną, podczas gdy Katie była buntowniczką. I chociaż tego lata złamałam wszystkie moje dotychczasowe zasady i przez trzy miesiące żyłam tak, jak gdyby nie było jutra, dopiero dzisiaj nadszedł dzień, kiedy to rzeczywiście stało się prawdą. Nie ma już dla mnie jutra. To lato od początku miało swoją datę końcową. Tylko w ten sposób mogłam przez to wszystko przejść. Wiedząc, że wkrótce zobaczę ponownie Katie i Jespera, byłam w stanie zrobić i osiągnąć wszystko. I być odważną. A teraz nadszedł czas, żeby być odważną po raz ostatni.
Kiedy chwytam za klamkę, żeby wysiąść z samochodu, moja ręka drży. Tylko kilka kroków dzieli mnie od krawędzi płaskowyżu. Wita mnie ciepła, letnia bryza, a widok, który widziałam już z wnętrza hondy, wydaje się teraz jeszcze piękniejszy. U moich stóp roztacza się dolina pokryta drzewami, których liście zaczynają już przebarwiać się na żółto i czerwono. Rzeka Shenandoah wije się przez park narodowy, a woda mieni się w słońcu tak samo jak strumień w lesie za naszym domem. Widać stąd nawet Skyline Drive, którą w ciągu ostatnich tygodni jeździłam z Chase’em.
„Chase…”.
Zaciskam oczy, oddycham głęboko i próbuję ze wszystkich sił przegonić myśli o nim. Tutaj nie chodzi o niego. Nigdy nie chodziło. Chodzi tylko o obietnicę, którą złożyłam na grobie mojej siostry.
„Zobaczymy się znowu, Katie. Obiecuję ci, że znowu się zobaczymy”.
A dzisiaj jest sto szósty dzień, który spędzam bez niej. I będzie to dzień ostatni.
Do moich uszu dochodzi głośny trzask, przerywając błogą ciszę. Moje palce są tak zesztywniałe, że zgniatają plastikową butelkę, którą trzymam w dłoni. Trochę mlecznobiałego płynu wylewa się na ziemię. Rozpuszczenie w wodzie tabletek nasennych mamy trwało dłużej, niż przypuszczałam, ale w końcu udało mi się to zrobić.
Teraz muszę już tylko…
Kiedy to wypiję, pozostanie mi jedynie zamknąć oczy. I zasnę. I będę znowu z Katie. Na myśl o tym drżę na całym ciele.
Kolana odmawiają mi posłuszeństwa.
Uginają się pode mną, a kiedy ląduję na twardej skale, przeszywa je ostry ból. Ocieram ręką łzy, ale one ciągle na nowo napływają mi do oczu. Nie potrafię przestać płakać. To idiotyczne.
Nigdy nie miałam zamiaru tu przyjeżdżać. Nigdy nie chciałam przyjechać do Fairwood. Ale przede wszystkim nigdy nie chciałam tu zostać. Ani na kilka dni, ani na kilka tygodni. A już na pewno nie na zawsze. Więc dlaczego teraz płaczę? Dlaczego wszystko mnie boli, jakby moje ciało z całych sił przed czymś się broniło? Jakby chciało powstrzymać mnie przed podniesieniem butelki i przytknięciem jej do ust?
W opuszkach palców czuję dziwne mrowienie, po czym – kiedy próbuję odkręcić nakrętkę – kompletnie tracę w nich czucie. Udaje mi się otworzyć butelkę dopiero za którymś razem, bo ciągle się z niej ześlizgują. Cholera, czy przez cały ten czas miałam takie spocone ręce?
Z moich ust wydobywa się szloch.
Przyrzekłam to.
Przyrzekłam to Katie.
Nie wiem, jak mam żyć bez niej. Po prostu tego nie potrafię.
Nie umiem.
Ale moja ręka pozostaje nieruchoma.
Drżąc na całym ciele, przysuwam się bliżej krawędzi przepaści i patrzę w dół. Mogłabym skoczyć. Po prostu zamknąć oczy i skoczyć. Ale czy na pewno bym wtedy umarła? Co, jeśli obudzę się w szpitalu? Ciężko ranna i bez żadnych szans na to, żeby zakończyć to tak, jak sobie wyobrażałam. Myśl, że miałabym spotkać w takim stanie mamę i tatę i zobaczyć na ich twarzach rozczarowanie, jest gorsza niż wszystko inne. Gorsze niż myśl, że miałabym się już więcej nie obudzić.
Poza tym dla mnie nie ma już odwrotu. Wysłałam list do rodziców. Napisałam list do Chase’a. Pożegnałam się.
Nie mogę wrócić, nawet gdybym chciała.
Bardzo wolno podnoszę rękę. Przysuwam butelkę do ust. Palce drżą mi tak mocno, że płyn rozlewa się dookoła.
Muszę to tylko wypić.
Tylko wypić.
Zaraz będzie po wszystkim.
Chase
Skręcam i pędzę nieutwardzoną drogą. Kawałki żwiru podskakują i uderzają w karoserię. Drzewa i krzaki przesuwają się za szybą w zatrważającym tempie. Zmuszam się, żeby zdjąć nogę z gazu, bo inaczej trafię zaraz w jakieś drzewo. Ale – niech to diabli! Każda sekunda się liczy. Każda sekunda, która zbliży mnie do Hailee, która…
Przede mną na skraju płaskowyżu pojawia się czerwona honda.
W pierwszej chwili paraliżuje mnie uczucie szoku pomieszanego z ulgą, ale zaraz potem naciskam na hamulec. Samochód zatrzymuje się z piskiem opon tylko kilka centymetrów za samochodem Hailee.
Mój puls szaleje. Nie mogę jasno myśleć. W mojej głowie panuje jeden wielki chaos.
Otwieram drzwiczki, wyskakuję na zewnątrz i biegnę przez płaskowyż.
– Hailee?
Jest tam. Jeszcze tam jest.
Siedzi zwrócona do mnie plecami, zbyt blisko przepaści, i… się nie rusza. Jest tak przerażająco nieruchoma, jak gdyby zamieniła się w kamień. Albo jak gdyby…
– Hailee!
Tym razem lekko się wzdryga i bardzo wolno odwraca w moją stronę. Jeśli wierzyłem, że niemożliwe jest, żebym odczuwał jeszcze większy strach, byłem w błędzie. Na widok Hailee moje serce zatrzymuje się, po czym zaczyna bić jeszcze silniej i jeszcze boleśniej niż przed chwilą.
Oczy Hailee są czerwone od płaczu. Na jej rzęsach błyszczą łzy. Rozmazany tusz zostawił ciemne ślady na skórze. I jest blada. Jest tak cholernie blada, jakby za chwilę miała upaść. Albo rzucić się w dół klifu. Czy to jej plan? Skoczyć?
– Chase…?
Nie wiem, czy usłyszałem swoje imię, czy tylko odczytałem je z ruchu jej warg. Ale mnie rozpoznała. Oddycha. Rozmawia ze mną. Czuję taką ulgę, że prawie uginają się pode mną nogi. Potem mój wzrok pada na plastikową butelkę, którą trzyma w dłoni.
Jest pusta.
– Cholera! – Nie zauważam nawet, że ruszam do przodu, ale nagle jestem już przy niej, opadam przed nią na kolana i łapię ją ostrożnie za ramiona.
– Co tam było? Wypiłaś to? Wszystko?
Jej palce zaciskają się wokół moich nadgarstków. Są zimne, słabe, ale trzymają mnie mocno.
– Wypiłaś to? – pytam dalej, podczas gdy wszystko we mnie wrze. Moje serce nadal bije jak oszalałe, ale teraz kontrolę przejmuje rozsądek. Przypominam sobie wszystkie rzeczy, których nauczyłem się w ostatnich latach, a reszta schodzi na dalszy plan. Pierwsza pomoc. Zabiegi resuscytacyjne. Postępowanie w sytuacji traumy. Ale ani w straży pożarnej, ani kiedy pomagałem w szpitalu czy kiedy szkoliłem się na ratownika medycznego w wojsku, nigdy nie było mowy o tym, co robić w takim przypadku jak ten. I nikt mnie nie ostrzegł, jak bezradny będę się wtedy czuł.
– Porozmawiaj ze mną – proszę ją i kładę dłoń na jej policzku. Jej skóra jest gorąca i wilgotna.
Hailee oddycha o wiele za szybko, a na jej szyi wyczuwalny jest przyspieszony puls. Ale na jej ciele nie widzę żadnych otwartych ran, źrenice wyglądają normalnie i wydaje się, że można z nią w miarę rozsądnie rozmawiać.
Bardzo wolno potrząsa głową.
– Ja… ja… nie mogłam tego zrobić. – Jej głos jest tylko urwanym, ledwo słyszalnym szeptem, a mimo to słyszę go wyraźnie w otaczającej nas ciszy. – Chciałam to zrobić. Chcę… dotrzymać obietnicy danej Katie, ale… ale… nie potrafię. – Łzy spływają jej po policzkach. – Po prostu tego nie potrafię…
Powtarza to w kółko, nawet wtedy, kiedy obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie. Butelka wypada jej z ręki i turla się w dół po kamieniach. Dopiero teraz dostrzegam w niej resztki mlecznobiałego płynu i plamę na ziemi bezpośrednio koło nas. Cokolwiek Hailee chciała wypić – prawdopodobnie mieszankę tabletek nasennych i innych lekarstw – wydaje się, że to wylała, zanim zdążyłem tu przyjechać.
Nawet nie potrafię wypowiedzieć, co ta świadomość we mnie wyzwala. Przyciągam ją do siebie jeszcze mocniej i gładzę tył jej głowy i plecy, a ona przytula się do mnie, jakby nie chciała mnie już nigdy puścić. Z jej ust wydobywa się szloch, potem następny, aż w końcu nie potrafi już przestać. Przez jej ciało przechodzi drżenie, które z każdą sekundą staje się coraz silniejsze.
Trzymam ją w ramionach tak długo, jak długo tego potrzebuje. Jak długo oboje tego potrzebujemy.
– Nie jestem już całym, nienaruszonym człowiekiem – szepcze prawie niedosłyszalnie. – Została mnie tylko połowa…
Wszystko we mnie się ściska, więc obejmuję ją jeszcze mocniej. Mimo że tak bardzo chciałbym zapewnić ją, że to uczucie minie i wszystko będzie dobrze, nie mogę tego zrobić. Bo nie wiem, czy na pewno tak będzie. Nie ma na to gwarancji. A już na pewno nie ma gwarancji, że ten ból któregoś dnia osłabnie.
W tej chwili nienawidzę tej bezradności bardziej niż czegokolwiek innego. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to być przy niej i dać jej poczucie, że nie jest sama. Bo nie jest. I muszę mieć nadzieję, że na razie to wystarczy.
– Jesteś pewna, że niczego z tego nie wypiłaś? – dopytuję się po kilku sekundach, bo mimo ulgi, którą odczuwam, nie potrafię uwolnić się od dręczących mnie wątpliwości. I paniki, która każe mi zabrać Hailee od razu do szpitala, gdzie zbadano by ją i otoczono opieką. Nie musiała wypić całej mieszanki środków nasennych, żeby dało to jakieś negatywne skutki. I kto wie, czy nie wzięła wcześniej czegoś innego, zanim sięgnęła po miksturę w butelce…
– Nie potrafiłam – powtarza. – Po prostu nie potrafiłam tego zrobić.
Waham się przez ułamek sekundy.
– I tak powinnaś pojechać do szpitala i dać się zbadać – mówię ostrożnie.
Od razu kręci głową i odchyla się trochę do tyłu, żeby móc spojrzeć mi w oczy.
– Nie mogę iść do szpitala. Jeśli tam się pojawię, wtedy… wtedy… oni potraktują to jako…
Potraktują to jako próbę samobójczą, porozmawiają z Hailee i w zależności od tego, jak ta rozmowa przebiegnie, mogą zakwalifikować ją jako osobę zagrożoną samobójstwem. Ewentualnie doradzą jej, żeby przez kilka dni została w szpitalu na obserwacji. Ale przecież Hailee nic nie zrobiła. Miała plan, ale go nie zrealizowała.
– W szpitalu mogą ci pomóc – próbuję ją uspokoić. – Nie zdarzy się nic, czego nie będziesz chciała, obiecuję ci to. Ale musisz poddać się badaniu i z kimś porozmawiać. Z kimś, kto ma do tego kwalifikacje.
Potrząsa głową.
– Przysięgam ci, że nic z tego nie wypiłam. Proszę, Chase. – Jej oczy wydają się olbrzymie na jej nadal nienaturalnie bladej twarzy. Patrzą na mnie błagalnie.
Ona jest już na dnie. Boże, jest tak zdołowana, jak to tylko możliwe, a jeśli jeszcze teraz zawiozę ją do szpitala na izbę przyjęć, chociaż tego nie chce… Jak to na nią wpłynie? Ale czy mogę wziąć na siebie odpowiedzialność i tego nie zrobić? Czy mogę zawierzyć jej słowom? Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Po tym, co prawie zrobiła?
– Proszę… – Jej głos jest już tylko szeptem. W jej oczach na nowo pojawiają się łzy i toczą się w dół po policzkach. – Nie chcę tam jechać.
W mojej głowie pojawia się jedno przekleństwo za drugim, ale milczę, zaciskając zęby tak mocno, że aż boli mnie od tego szczęka. Nie mogę nadużyć jej zaufania. Ale nie mogę też zupełnie niczego nie zrobić. To nie byłoby tylko nieodpowiedzialne, lecz również sprzeczne ze wszystkim, czego się nauczyłem. Cholera, byłoby sprzeczne ze wszystkim, w co wierzę.
– W porządku – mówię, bo wpadam na jeden pomysł. – Nie pojedziemy do szpitala. Zawiozę cię z powrotem do twojego pokoju nad barem. Pod jednym warunkiem.
Patrzy na mnie przez chwilę w milczeniu, po czym nieznacznie kiwa głową na zgodę.
– Mój znajomy jest lekarzem i jest mi winny przysługę. Zbada cię bez wpisywania tego do akt, okej?
Waha się, wydaje się, że ze sobą walczy, jednak ponownie przytakuje ruchem głowy.
– Okej…
– Obiecaj mi to, Hailee. Obiecaj mi, że pozwolisz mu się zbadać.
– Obiecuję – odpowiada cicho i przytula się do mnie, kiedy ponownie biorę ją w ramiona. – Ale przyrzekam, że nic z tego nie wypiłam.
Boże, mam nadzieję, że to prawda. Tak bardzo na to liczę. Prawie tak samo jak na to, że da się namówić, żeby z kimś porozmawiać – z kimś, kto wie, jak postępować w tego rodzaju sytuacjach.
Powoli wstaję i pomagam Hailee się podnieść. Potem prowadzę ją do dodge’a, otwieram drzwi pasażera, pomagam jej wsiąść i zapinam pas bezpieczeństwa. Przez cały czas w klatce piersiowej czuję bolesne kołatanie, podczas gdy moja głowa nieustannie pracuje na pełnych obrotach.
„Ona tego nie zrobiła”. Hailee tego nie zrobiła. Ale była blisko. Może gdybym w porę nie przyjechał, wybrałaby jednak inne rozwiązanie. Gdybym pojawił się tu tylko kilka minut później – czy odnalazłbym ją w tym samym stanie co teraz? A może nie byłoby tu już ani śladu po Hailee, z którą spędziłem ostatnie tygodnie?
Ale jeszcze kiedy okrążam samochód, żeby w końcu wsiąść za kierownicę i włączyć silnik, uświadamiam sobie, że się myliłem. Nie znam Hailee. Nie tak naprawdę. I może nigdy tak naprawdę jej nie znałem.Rozdział 2
Hailee
Kiedy otwieram oczy, wokół panuje spokój. Moje otoczenie. Mój oddech. Moje myśli. Wszystko się uspokoiło. I przez chwilę unoszę się gdzieś między jawą i snem, i to jest najbardziej błogie uczucie, jakiego doświadczyłam. Do chwili, kiedy wracają do mnie wspomnienia. Tego, co się wydarzyło. Tego, co prawie zrobiłam. Każde z nich kolejno pojawia się w mojej świadomości, aż jest ich tak dużo, że nic już nie czuję.
Wzrok powoli się wyostrza. Leżę w łóżku, które jest mi dobrze znane i w którym wyczuwalny jest nie tylko mój zapach, ale również jego. Patrzę w sufit, na który w ostatnich tygodniach patrzyłam zdecydowanie zbyt często. Na twarzy czuję ciepły powiew wiatru. Okno musi być otwarte. Z ulicy słychać głosy. Kroki. Okrzyki dzieci. Warkot samochodów. Dzwonki rowerów. Wszystko wydaje się takie… normalne. Takie codzienne. A nie powinno takie się wydawać. Jak świat może toczyć się dalej, jakby nic się nie wydarzyło?
Zamykam oczy i próbuję to zignorować. Ale przede wszystkim próbuję oprzeć się pokusie popatrzenia na zegarek. Bo niezależnie od tego, którą godzinę wskaże, wiem, że jest za późno. Nie powinno mnie tu być. Nie chciałam już tu być. A mimo to jestem. Nie dlatego, że Chase albo ktoś inny powstrzymał mnie przed wypiciem rozpuszczonych tabletek. Sama się powstrzymałam. I w chwili, kiedy ponownie otwieram oczy, nie wiem, czy powinnam być sobie za to wdzięczna, czy przeciwnie – mam się za to nienawidzić.
Chociaż najchętniej zamknęłabym ponownie oczy i na nowo odpłynęła w sen, zapominając o wszystkim dookoła, podnoszę się powoli na łóżku. Kręci mi się w głowie, usta są wyschnięte, oczy mnie pieką, a pod czaszką czuję pulsujący ból. Płakałam. Przypominam to sobie aż za dobrze. Czuję się, jakbym przeszła przez piekło. I to tam i z powrotem.
Lekarz, z którym zaprzyjaźniony jest Chase i który był u mnie rano, stwierdził to samo, co już i tak wiedziałam. Nic nie wypiłam. Nie mogłam. Słyszałam, jak cicho rozmawiali na korytarzu. Mogę przypomnieć sobie jeszcze fragmenty ich rozmowy.
– Fizycznie wszystko wydaje się w porządku, może tylko jest trochę wyczerpana. Ale poza tym… – Lekarz, którego imienia już nie pamiętam, doradził Chase’owi, żebym jak najszybciej udała się do jakiegoś terapeuty albo poszukała pomocy w poradni. Poza tym w najbliższym czasie nie powinnam zostawać sama. Chyba więc powinnam liczyć się z tym, że również teraz ktoś jest ze mną w pokoju. Mimo to jestem zaskoczona, kiedy słyszę znajomy głos.
– Witamy z powrotem.
Odwracam głowę i patrzę w twarz osoby siedzącej na krześle obok łóżka.
– Lexi…?
Kuzynka Chase’a opuszcza książkę, wsuwając między strony palec jako tymczasową zakładkę. Potem spogląda na mnie uważnie.
Naprawdę tu jest. Nie wiem, jak długo Lexi siedzi koło mnie, może dopiero od kilku minut, a może już od wielu godzin. I chyba rzeczywiście tak jest, bo niebo za oknem przybrało już złotożółtą barwę. Chyba przespałam cały dzień. Nic dziwnego, skoro ostatniej nocy nie zmrużyłam oka.
Chcę spytać, co się stało, ale milczę, bo w tej samej chwili uświadamiam sobie, jak absurdalnie by to zabrzmiało. Wiem dokładnie, co się zdarzyło i wątpię, żebym kiedykolwiek miała to zapomnieć. Nawet gdybym chciała.
Krótko omiatam wzrokiem pokój, co do którego byłam przekonana, że już nigdy go nie zobaczę, po czym wracam spojrzeniem do Lexi. Wydaje się blada. Jej długie, lekko kręcone włosy tworzą rozwichrzoną grzywę, w której wygląda, jakby dopiero wstała z łóżka. Jej makijaż pod oczami jest trochę rozmazany, a kiedy się podnosi i przekręca głowę w bok, słychać, jak strzyka jej w karku.
– Gdzie jest Chase?
Nie wiem, dlaczego jest to pierwsze pytanie, jakie zadaję. Może dlatego, że był on ostatnią osobą, którą czułam i widziałam, zanim zasnęłam. Może dlatego, że jego zapach i obecność są nadal wyczuwalne w tym pokoju, choć już go tu nie ma. I może również dlatego, że po wszystkim, co się wydarzyło, boję się ponownie spojrzeć mu w twarz.
– Akurat teraz? – Lexi unosi w górę brwi i rzuca książkę na nocny stolik. Krótkie spojrzenie na telefon i ten również ląduje z głuchym trzaskiem na blacie. – Nie mam pojęcia. Powiedział, że za parę godzin wróci. – Ostatnie słowa wypowiada zza zaciśniętych zębów.
Powoli przenoszę wzrok z telefonu na Lexi. Widziałam już u niej ten wkurzony, uparty wyraz twarzy. Szczerze mówiąc, widziałam go u niej więcej niż raz.
– Z mojego powodu jesteś taka wściekła…? Czy to wina Chase’a?
Prycha pogardliwie.
– Chase to idiota. Ucieka od problemów, zamiast zostać i się z nimi zmierzyć. Albo, Boże uchowaj, wspólnie znaleźć jakieś rozwiązanie. Dokładnie tak samo jak ktoś inny, czyjego imienia nie chcę teraz wymieniać.
Mimowolnie się wzdrygam i patrzę w dół na cienką kołdrę.
– Chyba to nas łączy…
Lexi przez chwilę mi się przygląda, po czym energicznie wstaje.
– Chcesz coś zjeść? Wypić? Ja zaraz umrę z głodu.
Tak szybko zmienia temat, że z trudem za nią nadążam, ale kiwam potakująco głową, chociaż w ogóle nie jestem głodna.
– Byłoby świetnie coś zjeść.
– Dobra. – Podpiera się dłońmi w biodrach i przygląda mi się przenikliwie. – Zejdę na chwilę do baru i coś nam przyniosę. Nie rób niczego…
– Głupiego?
Krótko zaciska usta.
– Niczego, czego ja też bym nie zrobiła. – Obrzuca pokój kontrolnym spojrzeniem, jakby czegoś szukała, po czym krótko kiwa w moim kierunku głową. – Zaraz wracam.
Patrzę, jak wychodzi. Zauważam, że zostawiła uchylone drzwi, zamiast je za sobą zamknąć i nie wiem, czy powinnam z tego powodu czuć ulgę, czy raczej się rozpłakać. Dokładnie rzecz biorąc, nic już nie wiem. Nic nie jest takie, jakie być powinno i to jest moja wina.
Przez chwilę przyglądam się moim dłoniom, potem zmuszam się, żeby wstać i powlec się do łazienki. Idę do toalety, myję zęby, a następnie twarz. Kiedy wycieram się ręcznikiem, mój wzrok pada na moje rzeczy. Lexi albo Chase musieli przynieść je z hondy i rozpakować. Leżą tu przybory do makijażu, gumki do włosów, szczoteczka, żel pod prysznic, szampon… ale brakuje maszynki do golenia. Tak samo jak szklanki. Rozumiem, dlaczego usunęli te rzeczy, mimo to na samą myśl o tym, robi mi się niedobrze.
Nie mogę pojąć, jak to się stało, że stałam się tą dziewczyną. Dziewczyną, na którą trzeba uważać, żeby sobie czegoś nie zrobiła. Przy czym nigdy nie czułam potrzeby, żeby sobie coś zrobić. Zawsze raczej unikałam bólu. Powoli opuszczam ręcznik i odwieszam go z powrotem na miejsce. Znam kilku ludzi z college’u, którzy przez jakiś czas umyślnie się okaleczali. Po niektórych tego nie widać, inni już zawsze będę nosili ślady na swoim ciele. Ludzie będą na nich patrzyli i będą wiedzieli, skąd pochodzą te blizny. I zawsze znajdą się tacy, którzy będą ich oceniać i potępiać za to, że nie potrafili znaleźć innej drogi. Tak samo jak od tej pory zawsze znajdą się ludzie, którzy będą wiedzieli, co chciałam zrobić i którzy będą mnie za to potępiać.
Zaciskam oczy, ale nie udaje mi się powstrzymać łez. Boli mnie całe ciało. Głowa mi pęka. Ale najgorzej jest tam w środku, głęboko w piersiach, gdzie została teraz już tylko jedna wielka czarna dziura. Jedynym powodem, dla którego cieszyłam się tym latem, robiąc te wszystkie zwariowane i odważne rzeczy, była absolutna pewność, że szóstego września zobaczę ponownie Katie. Wpisałam sobie nawet datę, miejsce i godzinę do kalendarza. Dokładnie piętnaście tygodni po tym, jak nas opuściła. W ten sam dzień tygodnia. O tej samej godzinie. W specjalnym miejscu, do którego ja i Katie koniecznie chciałyśmy wrócić. Dzisiaj wprawdzie nadal jest szósty września, ale jest już wieczór, a ja… ja nie wiem, co robić. Nie ma już przede mną daty, której mogłabym się trzymać, ani dnia, w którym miałabym ponownie zobaczyć siostrę i najlepszego przyjaciela. I nie mam najmniejszego pojęcia, co z tym zrobić. Jak żyć ze świadomością, że tych dwoje ludzi już nigdy tu nie wróci. Że straciłam ich na zawsze.
– Hailee? – głos Lexi wyrywa mnie z zamyślenia.
Moje odbicie w lustrze przygląda mi się zaczerwienionymi, podejrzanie błyszczącymi oczami. Pociągam nosem, wycieram dłonią policzki i wracam do pokoju.
– Co przyniosłaś?
Lexi patrzy na mnie podejrzliwie. To trwa jedynie krótką chwilę, może tylko sekundę, ale nienawidzę tego. Bo to pokazuje, że nie ma do mnie zaufania. A najgorsze jest to, że sama o to zadbałam. Lexi wskazuje ruchem ręki papierowe torebki i plastikowe kubki na łóżku.
– Koktajl mleczny, kawa, trochę ciasta Beth, bajgle i jeszcze parę rzeczy.
Dosiadam się do niej i pomagam rozpakować zawiniątka. Nadal nie czuję głodu, ale – żeby sprawić przyjemność Lexi – odgryzam kawałek bajgla i biorę łyk latte macchiato. Musiała przygotować ją Beth, bo smakuje tak samo jak kawa, którą piłam tu przez ostatnie trzy tygodnie. Czyli tak, jak najbardziej lubię.
– Wiedziałaś, że Chase chciał kiedyś zostać ratownikiem medycznym? – Lexi odzywa się po paru minutach.
Na chwilę przestaję żuć i potrząsam wolno głową. Nie opowiadał mi tego, ale nie jestem zaskoczona. Jeśli Chase chce komuś pomóc, to mu pomaga.
Lexi się krzywi.
– Tak, to było jeszcze za czasów szkolnych, ale też przez pewien czas po skończeniu szkoły. Kiedy był dzieckiem, jego największym marzeniem było zostać strażakiem. Ciągle latał z tym żałosnym hełmem na głowie, który dostał kiedyś od kogoś na Gwiazdkę. I jak tylko była taka możliwość, poszedł do ochotniczej straży pożarnej. Właściwie nie mogli brać nieletnich, ale szef straży to przyjaciel naszej rodziny i dzięki temu Chase mógł kilka razy wziąć udział w akcji. Wtedy dość szybko zorientował się, że woli ratować ludzi, niż gasić pożary. W liceum chodził na zajęcia medyczne, a po lekcjach pomagał nawet jako wolontariusz w szpitalu. Wiesz, jak to wygląda: nosił dokumenty z punktu A do B, spędzał czas z pacjentami, pomagał pracownikom szpitala i tak dalej.
– Czy wtedy poznał tego lekarza? – słyszę swoje pytanie. – Kiedy pracował jako wolontariusz w szpitalu?
Lexi potwierdza skinięciem głowy i wkłada sobie do ust ogromny kawałek czekoladowego ciasta.
– Przez jakiś czas byłam pewna, że odnalazł swoje powołanie – mruczy pod nosem.
– Co się stało?
Bo jak widać, Chase nie pracuje już nieodpłatnie w szpitalu, nie zaczął też kariery ratownika medycznego. Studiuje architekturę, w następnym tygodniu wraca na uczelnię, po studiach zacznie pracę w firmie swojego ojca i wuja, i będzie projektował budynki.
– Co się stało? Nasza rodzina. Ot co. – Lexi cicho się śmieje, ale brzmi to jakoś głucho. – Niezliczone pokolenia architektów. Nikt nie pytał Chase’a ani Josha, co chcą zrobić ze swoim życiem. To od początku nie podlegało dyskusji. Kiedy w liceum Chase to sobie uświadomił, zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i przez jakiś czas buntował się przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Ale w końcu… – wzdycha ciężko i wzrusza zrezygnowana ramionami – …w końcu dostosował się do ich oczekiwań. Poszedł do wojska, jeszcze jedna tradycja w naszej rodzinie, i ukończył tam szkolenie podstawowe… – Przerywa i przez moment wydaje się nad czymś zastanawiać. – Ale ukończył tam również szkolenie na ratownika medycznego. Potem jednak grzecznie pojechał do Bostonu i zaczął studiować architekturę.
Nigdy o tym nie opowiadał. Wprawdzie wiedziałam, że nie jest szczęśliwy na studiach i że nie cieszy się z perspektywy przyszłego zawodu, ale nie miałam pojęcia, że w gruncie rzeczy nie był to żaden wybór. A już na pewno nie jego. Z drugiej strony, sama zataiłam przed nim zbyt dużo rzeczy, żeby teraz móc robić mu z tego powodu wyrzuty. Zadaję sobie tylko pytanie, dlaczego nic mi o tym nie powiedział. Czy już dawno pogrzebał swoje marzenia? Czy jeszcze czasem o nich myśli?
– A co z tobą? – pytam, żeby oderwać się od tych rozważań. – Dlaczego nie zaczęłaś pracy w rodzinnym przedsiębiorstwie?
Jej pełne usta wykrzywiają się w grymasie.
– Bo moja buntownicza faza jeszcze się nie skończyła. Ale szczerze mówiąc, myślę, że tata i wujek Quentin nadal w głębi duszy mają nadzieję, że nastąpi jeszcze taki dzień, kiedy odkryję w sobie miłość do architektury i się opamiętam. – Przy ostatnich słowach Lexi robi w powietrzu palcami niewidoczny cudzysłów. – Co nigdy się nie zdarzy. Nie ma dla mnie nic nudniejszego, niż projektowanie jakichś koszmarnych biurowców czy hoteli, z geometrii przestrzennej zawsze byłam kompletnym zerem, a na myśl o tym, że resztę życia miałabym spędzić w jakimś dusznym biurze, mam ochotę wyskoczyć przez okno. – Słowa jeszcze nie opuściły na dobre jej ust, a jej oczy zdążyły już rozszerzyć się z przerażenia. – O, kurczę. Sorry. To był idiotyczny tekst.
– Nie. – Potrząsam głową i ku własnemu zaskoczeniu muszę się uśmiechnąć. – Był jak najbardziej na miejscu.
– Nie, to było niedelikatne i…
– Dziękuję – przerywam jej i odkładam na wpół zjedzonego bajgla na papierową torebkę.
Lexi marszczy czoło. Robi wrażenie zdezorientowanej.
– Za co mi dziękujesz?
– Za to, że znowu traktujesz mnie normalnie, a nie jak kogoś, kto… kto…
– Chciał się zabić? – Przeszywa mnie wzrokiem. – Chciałaś to zrobić, więc możesz to spokojnie powiedzieć.
Zaciskam usta. Nie wypowiem tych słów na głos. Mój plan nigdy nie miał nic wspólnego z tymi wszystkimi okropnymi obrazami, które normalnie kojarzą się z samobójstwem. Z krwią, bólem i cierpieniem, które wyrządza się innym. Chciałam tylko po prostu być znowu przy Katie. Chciałam być przy Jesperze. I chciałam, żeby ten ból wreszcie się skończył. Bo nie jestem w stanie znieść myśli o życiu bez mojej siostry bliźniaczki. Ani przed wakacjami, ani teraz.
Może dlatego fakt, że jestem tu i siedzę z Lexi na łóżku, wydaje się taki nierealny. Samo oddychanie wydaje się surrealistyczne. Rozmowa. Egzystencja. Wszystko poszło źle. Katie i ja od początku byłyśmy jednością. I powinnyśmy były nią zostać. Zawsze żartowałyśmy, że jako stare babcie skończymy w wielkim domu, pełnym kotów lub wnuków. Nie wiedziałyśmy wtedy jeszcze, która z tych wersji okaże się prawdziwa, ale jedno zawsze było dla nas jasne: że do naszego ostatniego tchnienia będziemy razem. Tak często o tym rozmawiałyśmy i żadna z nas nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłoby się to skończyć inaczej. Że jedna z nas mogłaby zostać sama. Całkiem sama.
Przełykam ślinę i opuszczam wzrok na pokrytą kwiecistym wzorem kapę na łóżku.
– Och, Hailee…
Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam płakać. Dopiero kiedy Lexi podaje mi chusteczkę, uświadamiam sobie, że po moich policzkach spływają gorące łzy. Ocieram je, wydmuchuję nos i zgniatam chusteczkę w dłoni. W następnej chwili Lexi zabiera z łóżka jedzenie i napoje, odstawia je na biurko pod oknem, po czym ponownie się do mnie przysiada i w milczeniu przyciąga mnie do siebie.
Nie chcę płakać. Nie chcę znowu się rozkleić, bo – szczerze mówiąc – mam już tego dosyć. Ale nie mogę inaczej. Ból powraca. Czuję, jakby rozrywał mnie od środka. Do tego ta przeraźliwa pustka. Moja skóra jest napięta, gardło wyschnięte, a każdy oddech sprawia mi ból. To tak bardzo boli – być tu, kiedy Katie odeszła. Dlaczego jeszcze tu jestem? Dlaczego spotkało to ją, a nie mnie? Była lepsza ode mnie. Dużo lepsza. Była odważna, miała apetyt na życie, dzikie plany i zwariowane marzenia. To powinno było spotkać mnie. To ja powinnam leżeć w kostnicy. W trumnie. Pod ziemią. To powinnam być ja, a nie ona. Nie Katie.
Lexi mocno trzyma mnie w objęciach. Nie próbuje mnie uspokoić, nie mówi mi też, że wszystko będzie dobrze – i za to jestem jej nieskończenie wdzięczna, jeśli nawet nie mogę znaleźć odpowiednich słów. Bo nic już nie będzie dobrze.
Nie wiem, jak długo tak siedzimy. Czas wydaje się nie istnieć, jego upływ widać jedynie po tym, że niebo za oknem traci kolor i robi się coraz ciemniej. Boli mnie głowa. Mam wyschnięte gardło. Moje mięśnie pozbawione są jakiejkolwiek siły. Już nie mogę. Po prostu nie mogę.
– Chcesz o tym porozmawiać? – pyta Lexi, kiedy w końcu przestaję płakać.
Potrząsam przecząco głową i wydaje mi się, że słyszę, jak wzdycha z ulgą, ale z drugiej strony nie puszcza mnie, tylko nadal mocno obejmuje. I nie robi mi wyrzutów, a jedynie delikatnie gładzi mnie po plecach.
– To nic – szepcze po chwili. – Nikt nie będzie cię do niczego zmuszał. Ale jeśli chciałabyś porozmawiać, zawsze tu będę, okej? Chase również, jeśli tylko mu na to pozwolisz, tak samo jak Charlotte, Clayton i Eric, no i Beth. Wszyscy jesteśmy tu dla ciebie, Hailee.
Zaciskam powieki, ale mimo to łzy nadal płyną mi po policzkach. Nie wiem nawet, dlaczego jeszcze płaczę. Bo tak bardzo cierpię? Bo czuję się taka zagubiona i mimo słów Lexi nadal samotna? Bo chcę jej uwierzyć i jestem jej tak niesamowicie wdzięczna za to, że mną nie gardzi i nie potępia za to, co chciałam zrobić?
Sama nie wiem.
Łzy płyną nadal, nawet wtedy, kiedy jestem pewna, że wypłakałam już ostatnią i że nie jestem w stanie uronić ani jednej więcej. Spływają mi po policzkach, a Lexi trzyma mnie mocno w objęciach.OSTRZEŻENIE
PRZED POTENCJALNYMI SKUTKAMI
LEKTURY NINIEJSZEJ KSIĄŻKI
(Uwaga: spoiler!)
Flying High zawiera elementy,
które mogą wyzwalać niepożądane zachowania.
Porusza się w niej takie tematy jak: lęk społeczny,
śmierć, utrata bliskiej osoby, żałoba i sposób radzenia
sobie z nią, myśli samobójcze, choroby (mukowiscydoza),
nadużywanie narkotyków i depresja.
Historia Hailee od samego początku była dla mnie bardzo ważna, ponieważ temat, który porusza, jest bliski mojemu sercu. Dlatego chciałabym Cię prosić: jeśli nie czujesz się dobrze, jeśli masz jakiś problem i czujesz się samotna albo jeśli wydaje Ci się, że nie ma już żadnego wyjścia, porozmawiaj z kimś. Porozmawiaj ze swoją rodziną, z przyjaciółmi, poproś o pomoc.
Tutaj znajdziesz pomoc i kogoś, z kim możesz porozmawiać:
116 123 – Telefon Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym (w godzinach 14-22)
116 111 – Telefon Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży (telefon działa całą dobę)
22 635 93 92 – Młodzieżowy Telefon Zaufania grupy „Ponton” (w piątki, w godzinach 16-20)
22 668 70 00 – Niebieska Linia, telefon zaufania dla ofiar przemocy w rodzinie (w dni powszednie w godzinach 12-18)
600 070 717 – Całodobowy Interwencyjny telefon Centrum Praw Kobiet
800 108 108 – Telefon Zaufania „Nagle sami” po stracie bliskiej osoby (w dni powszednie w godzinach 14-20)
Ze strony www.116111.pl możesz również wysłać wiadomość.
Ponadto całodobową i bezpłatną pomoc można uzyskać telefonicznie, mejlowo i poprzez czat na stronie:
https://liniawsparcia.pl/
A jeśli problem nie dotyczy bezpośrednio Ciebie, tylko Twoich bliskich, zajmij się nimi. Zapytaj, co się dzieje. Wysłuchaj. Porozmawiaj. Bądź dla nich wsparciem. Samo to może im bardzo pomóc.
Życzę Ci siły, byś dała sobie radę ze wszystkim, co stanie na Twojej drodze, i ślę Ci dobrą energię.