- promocja
Folwark Zwierzęcy - ebook
Folwark Zwierzęcy - ebook
Doskonała, wciąż aktualna satyra na mroczniejsze oblicze współczesnej historii. - Malcolm Bradbury.
Ponadczasowe arcydzieło George’a Orwella w nowym tłumaczeniu.
Folwark Zwierzęcy Orwell nazwał bajką. Nie jest to jednak poczciwa bajka na dobranoc, a prosta forma kryje uniwersalną wymowę. W momencie publikacji odczytywany był jako alegoria sowieckiego totalitaryzmu. Od 1945 r. przesłanie książki pozostaje wciąż przerażająco aktualne: to zjadliwa satyra na wrogów wolności, którzy pod różnymi sztandarami próbują uszczęśliwić ludzkość, zmieniając idyllę utopii w totalitarny koszmar.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-943-8 |
Rozmiar pliku: | 945 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pan Jones, właściciel folwarku, zaryglował na noc kurniki, ale jak zwykle za dużo wypił i zapomniał zastawić otwory wybiegowe. W rozkołysanym kręgu światła lampy naftowej, którą niósł w dłoni, chwiejnym krokiem zmierzał przez podwórze w stronę domu. Przy tylnych drzwiach zrzucił buty, w przedsionku nalał sobie ostatnią przed snem porcję piwa z beczułki i skierował się do sypialni, skąd dobiegało chrapanie pani Jones.
Wkrótce w oknie na piętrze zapadła ciemność, a wtedy w budynkach gospodarskich wzmogło się szurgotanie i furkotanie. W ciągu dnia rozeszły się pogłoski, że sędziwy Major – knur rasy średnia biała angielska, zdobywca laurów na wystawach trzody chlewnej – miał ubiegłej nocy dziwny sen i koniecznie chciał o nim opowiedzieć zwierzętom. Zapadła decyzja, że gdy tylko pan Jones zniknie z pola widzenia, wszystkie zbiorą się w dużej stodole. Knur, w gospodarstwie zwany Starym Majorem (choć na wystawach trzody chlewnej występował jako Gładysz z Willingdon), cieszył się wśród nich tak dużym autorytetem, że były gotowe poświęcić nawet godzinę snu i wysłuchać, co ma im do powiedzenia.
Stary Major przybył pierwszy i ulokował się w głębi przestronnej stodoły pod lampą zwisającą nad zasłanym słomą podestem. Skończył już dwanaście lat i ostatnio sporo przybrał na wadze, ale w dalszym ciągu był pełną powagi świnią o roztropnym i ujmującym wyglądzie, mimo pokaźnych kłów, których mu nie przycięto po urodzeniu. Niebawem zaczęły się schodzić inne zwierzęta i zajmować miejsca, każde w najwygodniejszej dla siebie pozycji. Najpierw zjawiły się trzy psy: Modra, Jessie i Urwis, a zaraz po nich świnie, które umościły się na słomie tuż przed podestem. Kury usadowiły się na podokiennikach, gołębie z trzepotem skrzydeł porozsiadały się na jętkach pod krokwiami, a owce i krowy spoczęły w drugim rzędzie za świniami i od razu wróciły do przeżuwania. Dwa konie pociągowe – Bokser i Koniczyna – wkroczyły razem, stąpając ostrożnie, żeby ciężkimi, ledwie widocznymi spod pęcinowych szczot kopytami nie rozdeptać przypadkiem jakiegoś małego zwierzęcia, które mogło przycupnąć w słomie. Koniczyna była klaczą mniej więcej w średnim wieku, o matczynym usposobieniu i masywnej sylwetce, która jej pozostała po wydaniu na świat czworga źrebiąt, a Bokser potężnie zbudowanym szajerem, olbrzymem o sile dwóch pospolitych koni razem wziętych mierzącym w kłębie prawie osiemnaście dłoni. Z białą strzałką na nosie sprawiał wrażenie nieco głupkowatego i prawdę mówiąc, rzeczywiście nie odznaczał się szczególną inteligencją, lecz mimo to cieszył się powszechnym szacunkiem ze względu na niezłomność charakteru i niespożyte siły do pracy. Za końmi przybyły biała koza Muriel i osioł Beniamin, najstarszy i najbardziej ponury ze zwierząt w gospodarstwie. Rzadko się odzywał, a gdy raz na jakiś czas mu się to zdarzało, wygłaszał jakąś cierpką uwagę, na przykład, że otrzymał od Boga ogon do opędzania się od much, ale uważa ten dar za równie bezużyteczny jak muchy. Tylko on jeden nigdy się nie śmiał. Pytany dlaczego odpowiadał, że nie widzi powodu. Beniamin był bardzo przywiązany do Boksera, ale się z tym nie zdradzał. Obaj zazwyczaj spędzali niedziele, w milczeniu skubiąc trawę na niewielkim wybiegu za sadem.
Konie właśnie się układały na klepisku, gdy do stodoły przydreptały osierocone kaczęta. Kołysząc się z boku na bok i popiskując, wypatrywały schronienia przed kopytami i racicami większych zwierząt. Widząc to, Koniczyna zgięła przednią nogę, a kaczątka zbiły się w gromadkę w wysokim kojcu, który w ten sposób powstał, i natychmiast usnęły. W ostatniej chwili wbiegła Mollie, mało rozgarnięta, lecz urodziwa biała klacz, którą pan Jones zaprzęgał do bryczki. Drobnym kroczkiem, gryząc kostkę cukru, z gracją zmierzała w stronę podestu, a gdy się przy nim znalazła, kilka razy filuternie potrząsnęła białą grzywą z nadzieją, że zwróci uwagę innych na wplecione w nią czerwone wstążki. Na samym końcu pojawiła się kotka. Swoim zwyczajem zerkała tu i tam w poszukiwaniu najcieplejszego zakamarka i po chwili umościła się zadowolona między Bokserem a Koniczyną. Mrucząc, przedrzemała tam całą przemowę Majora, z której nie dotarło do niej ani słowo.
Na zebranie przybyły prawie wszystkie zwierzęta z wyjątkiem Mojżesza, oswojonego kruka, który spał na drągu nad tylnymi drzwiami. Major rozejrzał się i stwierdziwszy, że zwierzęta już usadowiły się wygodnie i czekają zaciekawione, odchrząknął i zwrócił się do nich tymi słowami:
– Towarzysze, zapewne doszły was słuchy o dziwnym śnie, który miałem ubiegłej nocy. Pozwólcie jednak, że o nim opowiem wam później. Najpierw chciałbym poruszyć inny temat. Nie przypuszczam, towarzysze, żeby było mi dane długo się cieszyć życiem w waszym gronie, czuję się więc w obowiązku przekazać wam swoją wiedzę, nim odejdę. Żyję dość długo. W ostatnich latach sporo czasu spędziłem w samotności w przegrodzie, głównie na rozmyślaniach. Dlatego pozwolę sobie stwierdzić, że rozumiem, jakim torem toczy się nasze życie na tej ziemi, zapewne podobnie jak niejedno z was, i pragnę się z wami podzielić spostrzeżeniami na ten temat.
A zatem, towarzysze, jakie jest to nasze życie? Co tu dużo mówić: jest gorzkie, uciążliwe i krótkie. Przychodzimy na świat, strawy otrzymujemy tyle, że ledwie wystarcza na przetrwanie, nasi bracia i siostry z natury stworzeni do pracy są do niej zmuszani i tak eksploatowani, że gonią resztkami sił. A w końcu, gdy przestajemy być użyteczni, odsyła się nas na śmierć i zadaje ją z odrażającym okrucieństwem. Żadne zwierzę w Anglii po ukończeniu pierwszego roku nie zaznaje szczęścia ani odpoczynku. Żadne zwierzę w Anglii nie jest wolne. Nasz żywot to mizeria i zniewolenie: oto niepodważalna prawda.
Ale czy rzeczywiście taki los wyznaczyła nam Natura? – ciągnął Major. – Czy spotyka on nas dlatego, że nasza ziemia jest uboga i niewiele ma do zaoferowania? Czy z tego powodu my, mieszkające tutaj zwierzęta, nie mamy żadnych szans na godziwe życie? Nic podobnego, towarzysze, po tysiąckroć nie! Anglia ma żyzną glebę i łagodny klimat, warunki tak sprzyjające, że mogłoby tu nas żyć o wiele więcej. Tylko w naszym gospodarstwie można by z powodzeniem utrzymać tuzin koni, dwadzieścia krów, setki owiec, zapewnić im wygodne i dostatnie życie, jakiego nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Dlaczego w takim razie trwamy w tym beznadziejnym położeniu? A dlatego, że niemal ze wszystkich owoców naszej pracy okrada nas człowiek. Otóż to, towarzysze, on jest sprawcą naszej niedoli. Człowiek jest jedynym i prawdziwym wrogiem zwierząt! Ale naszym utrapieniom da się zaradzić. Wystarczy go przepędzić, a one znikną na zawsze wraz z głodem i wyczerpaniem pracą ponad siły.
Na Ziemi tylko człowiek niczego nie wytwarza. On wyłącznie konsumuje. Nie daje mleka, nie znosi jaj, nie ciągnie pługa, bo jest za słaby, nie łapie królików, bo nie potrafi ich dogonić. Mimo to uważa się za pana i władcę wszystkich zwierząt. Zmusza je do pracy, a prawie wszystkie jej plony zatrzymuje dla siebie. Pożywienia wydziela tyle, ile ledwie wystarcza im na utrzymanie się przy życiu. A przecież to my, zwierzęta, uprawiamy ziemię, dostarczamy naturalny nawóz, który ją użyźnia. I co z tego mamy? Nic oprócz własnej skóry. Wy, obecne tu krowy, ile tysięcy galonów mleka dałyście przez cały ubiegły rok? I co się stało z tym mlekiem, na którym wasze młode powinny wyrastać na dorodne cielaki? Do ostatniej kropli zniknęło w gardłach naszych wrogów. A wy, kury, ile jaj zniosłyście tego roku i ile kurcząt się z nich wykluło? Odpowiem: znaczna część tych jaj trafiła na targ, a pieniądze z ich sprzedaży do kieszeni Jonesa i jego pomagierów. Powiedz nam, Koniczyno, gdzie są te cztery źrebaki, które wydałaś na świat i które miały być dla ciebie ostoją, pociechą na starość? Gdy ukończyły rok, zostały sprzedane i nigdy żadnego z nich nie zobaczysz. Co takiego otrzymałaś w zamian za cztery porody i pracę w polu, oprócz głodowych racji paszy i boksu w stajni?
Na domiar złego żadne z nas nie odejdzie z tego świata w naturalny sposób – perorował Major. – Ja na swój los nie mogę narzekać, zaliczam się do szczęściarzy. Dożyłem dwunastu lat i doczekałem się ponad czterystu potomków. Moje życie toczy się naturalnym torem. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: żadne zwierzę nie umknie spod okrutnego noża. Nie minie rok i każdy z siedzących naprzeciwko mnie wieprzków z rozdzierającym kwikiem wyzionie ducha na rzeźniczym klocu. Taki sam przerażający los czeka wszystkie zwierzęta – krowy, świnie, kury, owce. Wszystkie bez wyjątku. Nawet koni i psów nie będzie ani trochę lepszy. Ciebie, Bokserze, gdy osłabną twe mocarne mięśnie, Jones sprzeda do ubojni koni, a tam poderżną ci gardło i przerobią na karmę dla foxhoundów. A stare i bezzębne psy Jones zazwyczaj topi w pobliskim stawie z cegłą uwiązaną u szyi.
Czy nie jest oczywiste, towarzysze, że całe to zło, którego zaznajemy, zgotowali nam ludzie – nasi prześladowcy? Wystarczyłoby się od nich uwolnić, a owoce naszej pracy nam przypadłyby w udziale. Dosłownie z dnia na dzień stałybyśmy się bogate i wolne. Co zatem zrobić? Dzień i noc uparcie dążyć do wyzwolenia się spod ludzkiej tyranii! Towarzysze, wzywam do przewrotu! Nie wiem, kiedy nadejdzie jego czas. Być może za tydzień, a może za sto lat, ale jestem go równie pewien jak tego, że mam pod racicami słomę, że wcześniej czy później sprawiedliwości stanie się zadość. Skoncentrujcie się na tej wizji, towarzysze, nie traćcie jej z oczu do końca waszych dni, których nie za wiele wam zostało! A moje wezwanie do walki koniecznie przekażcie waszym następcom i niech ono prowadzi aż do zwycięstwa.
Pamiętajcie, towarzysze, wasza postawa musi być niezłomna! Nie pozwólcie się zwieść żadnym argumentom. Nie dawajcie wiary twierdzeniom, że ludzie i zwierzęta wzajemnie sobie służą, że ich dostatek na wasz dobrobyt się przekłada. Bzdura. Człowiek nie dba o niczyje dobro prócz własnego. W tej walce między nami zwierzętami musi panować niezachwiana jedność, niewzruszona solidarność. Wszyscy ludzie są naszymi wrogami. Wszystkie zwierzęta są naszymi towarzyszami.
Po tych słowach podniósł się okropny harmider. Od pewnego czasu przemówieniu Majora przysłuchiwały się cztery duże szczury, które wślizgnęły się niepostrzeżenie i przysiadły na tylnych łapach. Teraz, zauważone przez psy, jednym susem skryły się w swoich norach, ratując się z opresji. Major uniósł racicę i gwar ustał.
– Towarzysze – zwrócił się do zebranych. – Musimy rozważyć pewną ważną kwestię. A mianowicie, czy dziko żyjące stworzenia, takie jak szczury i króliki, są naszymi przyjaciółmi czy wrogami? Zdecydujmy wspólnie. Stawiam wam następujące pytanie: Czy szczury są towarzyszami?
Głosowanie odbyło się bez zbędnej zwłoki i przytłaczająca większość zgodziła się uznać szczury za towarzyszy. Innego zdania były tylko trzy psy i kotka, która – jak później wyszło na jaw – oddała głos za i przeciw. Major kontynuował:
– Niewiele więcej mam do powiedzenia. Chcę tylko na koniec dodać: pamiętajcie o obowiązkowej wrogości wobec człowieka i wszystkiego, co ma z nim związek. Kto się porusza na dwóch nogach, jest wrogiem. Każde stworzenie czworonożne lub skrzydlate jest przyjacielem. Walcząc przeciwko człowiekowi, miejcie też w pamięci, że nie wolno się do niego upodabniać. Nawet jeżeli uda się go pokonać, nie wolno nam przejmować jego złych nawyków. Żadne zwierzę nie może mieszkać w domu, spać w łóżku, nosić ubrania, pić alkoholu, palić tytoniu, dotykać pieniędzy ani zajmować się handlem. Ludzkie obyczaje są godne potępienia. I ponad wszystko żadnemu zwierzęciu nie wolno ciemiężyć innego zwierzęcia. Słabe czy silne, bystre czy powolne, wszystkie jesteśmy braćmi. Żadnemu zwierzęciu nie wolno pozbawić życia innego zwierzęcia. Wszystkie zwierzęta są równe.
A teraz, towarzysze, przejdę do mego snu z ubiegłej nocy, choć trudno o nim opowiedzieć. Przedstawię go krótko. To był sen o ziemi po zniknięciu człowieka. Przypomniał mi coś, o czym zapomniałem. Wiele lat temu, gdy byłem prosięciem, moja mama i inne lochy śpiewały starą pieśń. Znały tylko jej melodię i pierwsze trzy słowa. Ja też wtedy umiałem ją nucić, ale dawno mi umknęła. Tymczasem wczorajszej nocy wróciła do mnie we śnie. Przyśniła mi się nie tylko melodia, ale i słowa. Jestem pewien, że w zamierzchłych czasach tę pieśń śpiewały zwierzęta, ale przez wieki zatarła się w pamięci pokoleń. Zaśpiewam ją wam teraz, towarzysze. Mam już swoje lata i ochrypły głos, ale nauczę was melodii i potem same zaśpiewacie ją lepiej. Nosi tytuł _Zwierzęta Albionu_.
Stary Major odchrząknął i zaczął śpiewać. Rzeczywiście głos miał ochrypły, ale zupełnie dobrze mu szło. Melodia była porywająca, przypominała po trosze _Oh My Darling Clementine_ i _La cucarachę_. A oto słowa:
_Czworonożni i skrzydlaci_
_Z Anglii, Irlandii i reszty świata,_
_Po mrocznych wiekach przyszłość nas czeka_
_Szczęśliwa jak ze snu!_
_Kiedyś nadejdzie dzień przełomowy,_
_Ludzkich tyranów przepadnie plemię_
_I Albionu żyzną ziemię_
_Zwierzęta same będą uprawiać._
_Znikną kółka z naszych nosów,_
_Pękną uzdy, popręgi i wodze._
_Człowiek pięścią nie zada nam już ciosów_
_Ani nie zrani nas jego bat._
_Dostatku plonów wyobraźnia nie pomieści,_
_Zboża, koniczyny, buraków i siana_
_Ziemia dostarczy nam w bród,_
_Wraz z wolnością skończy się głód._
_Jaśniej pola w słońcu rozbłysną,_
_Czystsza popłynie woda w strumieniach,_
_Wonny powiew powietrze poruszy_
_W dniu naszego wyzwolenia._
_O wolność same musimy stoczyć bój,_
_Choćby nam przyszło jej nie doczekać._
_Konie i owce, ptactwo i krowy,_
_Wspólnymi siłami zrzućmy okowy!_
_Czworonożni i skrzydlaci_
_Z Anglii, Irlandii i reszty świata,_
_Po mrocznych wiekach przyszłość nas czeka_
_Szczęśliwa jak ze snu!_
Pieśń wyzwoliła w zwierzętach najgorętsze emocje. Jeszcze zanim Major skończył, zaczęły mu wtórować. Nawet najmniej rozgarnięte podchwyciły melodię i zapamiętały kilka słów. Bystrzejsze, jak świnie i psy, w mig nauczyły się całej na pamięć. Zaledwie po kilku próbach po gospodarstwie rozchodził się zgodny chór głosów śpiewających _Zwierzęta Albionu_. Krowy ryczały, psy szczekały, owce meczały, konie rżały, kaczki kwakały. Zwierzęta były tak zachwycone, że odśpiewały ją pięć razy z rzędu i mogłyby tak powtarzać przez całą noc, gdyby im nie przerwano.
Niestety wrzawa obudziła pana Jonesa, który zerwał się z łóżka przekonany, że do zagrody wtargnął lis. Chwycił śrutówkę, którą zawsze trzymał pod ręką w kącie sypialni i na oślep wypalił w mrok „szóstkę”. Śruciny powbijały się w ścianę stodoły, a uczestnicy spotkania rozbiegli po budynkach gospodarskich. Ptaki wróciły na grzędy, pozostałe zwierzęta poukładały się na słomianej podściółce i po chwili w całym gospodarstwie zapanowała nocna cisza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki