- promocja
Foodie w wielkim mieście - ebook
Foodie w wielkim mieście - ebook
Tia Monroe chciała za wszelką cenę dostać się na wymarzony staż u sławnej autorki książek kulinarnych. Plan się nie powiódł, ale Tia niespodziewanie otrzymuje oszałamiającą propozycję.
Legendarny nowojorski krytyk restauracyjny, Michael Saltz, chce, by była jego „podniebieniem” i pisała za niego recenzje. W zamian proponuje najlepsze jedzenie, stosy ubrań od słynnych projektantów i życiową szansę. W przeciągu kilku tygodni jej świat wywraca się do góry nogami: kolacje w czterogwiazdkowych restauracjach, przystojni i znani szefowie kuchni, zakupy na Piątej Alei. Tia celebruje każdą chwilę i nawet udaje jej się przeboleć to, że pod jej recenzjami podpisuje się Michael Saltz. Choć umiera z chęci opowiedzenia bliskim i znajomym o nowym wspaniałym życiu, jej umowa z Saltzem nie może wyjść na jaw. Wszystko ma swoją cenę. Jedno kłamstwo goni drugie i coraz mniej przyjemnie jest prowadzić podwójne życie.
Czy wymarzona kariera jest tego warta?
Czy Tia popełniła błąd? Czy jej życie zmierza w dobrą stronę?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2114-6 |
Rozmiar pliku: | 610 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wypływa zielona ciecz, hipnotyzująca jak lawa. No, dalej, nabierz pełny widelec. Zanurz najdelikatniejszy, najgładszy foie gras w idealnej esencji zielonego groszku. Weź kilka ziarenek z tego jeziorka uwydatniania smaku. I rozkoszuj się. Odłóż widelec i pomyśl: jakim cudem to danie, tak czyste w swej postaci i wyglądające na bardzo proste, może mieć jednocześnie tak elektryzujący smak, być tak pobudzające?
Bakushan, od japońskiego słowa bakku-shan. Dziewczyna, która jest atrakcyjna z tyłu, ale brzydka z przodu.
To danie nie jest brzydkie pod żadnym względem, ale wywołuje niewielki szok, daje chwilę strachu i podniecenia, jak dziewczyna, która obraca się i pokazuje ci prawdę o sobie.ROZDZIAŁ 3
Dziekan Chang otworzyła drzwi swojego gabinetu. Była wysoką Azjatką, która nosiła idealnie uszyte czarne garsonki, ze spódnicami mającymi długie rozcięcie z boku. Może na kimś innym wyglądałoby to tandetnie, ale u niej takie spódnice były oznaką czystej władzy.
– Tia. Witaj. Miło cię widzieć. – Robiła wrażenie uprzejmej, ale myślami była gdzie indziej. – Bardzo chętnie pogadam z tobą, jeśli to pilne, ale akurat kończę wystawianie ocen. Czy to nie może poczekać?
– Nie, nie może – odpowiedziałam, a potem weszłam do środka i usiadłam.
Dziekan Chang westchnęła i wróciła do biurka.
Jej gabinet był świątynią klasyki. Na ścianach wisiały stare jadłospisy, na których figurowały takie potrawy, jak wiśnie w brandy czy homar thermidor, oraz prywatne zdjęcia z Julią Child, Jacques'em Pépinem i Alice Waters.
– Pani dziekan, dostałam wczoraj powiadomienie o przydziale praktyki. Czy mogę zapytać, dlaczego nie dostałam się do Helen Lansky? Czuję się zaszczycona tym, że jestem na tych studiach. Ale szatnia? Nie rozumiem. Nie wydaje mi się, że to miejsce dla studentki naszego studium.
Chciałam robić wrażenie osoby mówiącej z pozycji siły, żeby wynegocjować coś lepszego. Zamiast tego jednak widać było, że jestem wystraszona i zdesperowana. Musiałam stoczyć wewnętrzną walkę, żeby zachować pewność siebie.
– Och, proszę, nie denerwuj się, Tiu – powiedziała i odsunęła od siebie papiery.
Rozmawiałam z nią, jakby była moją przyjaciółką, ale to było złe podejście. Dziekan zachowała dystans pracownika uczelni. Zaczęłam jeszcze raz, bardziej nad sobą panując.
– Chodzi o to, że obsługiwanie szatni nie ma nic wspólnego z jedzeniem. Ani pisaniem. Wydawało mi się, że będę się uczyła czegoś innego. – Żałowałam, że nie umiem mówić tak jak Emerald, wyniośle, a jednocześnie spokojnie i mądrze, ale byłam tylko sobą.
– Tiu, rozumiem twoją dezorientację – powiedziała dziekan surowo, ale z ciepłem w głosie, jasno wskazując, że przez całe zawodowe życie uspokajała podobnych do mnie, zaniepokojonych studentów. – Madison Park Tavern to znakomita restauracja, ma cztery gwiazdki, jest wśród najlepszych w Nowym Jorku, jak zapewne wiesz. Będziesz miała fantastyczny semestr, możesz mi wierzyć. – Podniosła ciężki długopis i popatrzyła na mnie z wyrazem twarzy świadczącym o tym, że nie ma nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.
– Ale dlaczego? – Trwałam przy swoim. – W podaniu nie wymieniłam żadnej restauracji. Chcę być autorką książek kucharskich. Może uda się mnie przenieść do jakiegoś pisarza kulinarnego? Albo na jakiś blog? – Wolałam praktykę u Helen od czegokolwiek innego, ale starałam się być otwarta. Pewnie, że lubię dobre restauracje. Ale one nie są moją pasją. Kiedy dorastałam, ojciec bez przerwy wygłaszał tyrady o tym, jak to „restauracje obdzierają klientów ze skóry”. Rodzice byli pomysłowymi kucharzami i nie uważali, żeby jedzenie podawane w restauracjach było warte swojej ceny.
Przez moment dziekan wydawała się poruszona moimi słowami.
– Poczekaj chwilę. Nie wskazałaś Madison Park Tavern jako jednego z miejsc, w których chciałabyś odbyć praktyki?
Pokręciłam głową.
– Nie. Wybrałam Helen. Helen Lansky jako pierwszą i główną opcję. A potem kilka wydawnictw.
– Och, ale kiedy jeszcze raz przysłałaś swój esej e-mailem… – Najwyraźniej chciała otworzyć szafkę z kartoteką, ale zmieniła zdanie. – Przykro mi, decyzja została podjęta. Jesteś inteligentną młodą kobietą, Tiu. Dasz sobie radę. Nawet jeśli nie zapamiętasz niczego z tej rozmowy, chciałabym, żebyś wzięła sobie jedno do serca: wyższa uczelnia to maraton, a nie sprint.
Wierciłam się w fotelu. Takie rzeczy nie powinny się dziać na uczelni.
– To znaczy… to raczej powolnie przygotowywana pieczeń, a nie obsmażanie – spróbowała ponownie.
Usiłowałam się uśmiechnąć, ale wyszło to raczej jak skrzywienie.
– No bo… zawsze jest następny semestr, prawda?
Dziekan westchnęła i wyglądała, jakby naprawdę było jej mnie żal.
– Racja. Zawsze jest następny semestr i semestr po nim, i jeszcze jeden. Z drugiej strony, wielu naszych nauczycieli ma bardzo skomplikowane grafiki i nigdy nie wiem na pewno, jak sprawy stoją. Nie mogę ci niczego obiecać, dlatego uważam za najważniejsze, żebyś cieszyła się z przydziału, który masz.
Wyszłam z gabinetu.
Zatem praktyka u Helen Lansky nie dojdzie do skutku. Mój cały plan dotyczący studiów został przekierowany.
A Michael Saltz… nie tylko ukradł mi czas przewidziany na rozmowę z Helen i zniszczył moje ciastka, ale też nie pomógł tak, jak obiecał. Żałowałam, że świat nie rządzi się moimi zasadami, ale ulega temu, co działo się teraz.
Powrotna droga do mieszkania była zatłoczona studentami studiów licencjackich, ich rodzicami i nadmiarem turystów korzystających z resztek lata. Usiadłam na ławce w parku przy Washington Square i patrzyłam na dziecko – zbyt małe, żeby chodzić, ale dość duże, żeby się gibać – jak w tańcu w stylu Nowego Orleanu. Widziałam zakochanych trzymających się ze ręce, przyjaciół pijących zielony sok z gigantycznych kubków i trzech bezdomnych wygrzewających się w słońcu na trawniku.
Jeszcze raz spojrzałam na rozkład zajęć:
Program praktyk z zakresu nauk o żywności i zarządzania gastronomią
Zdobywanie praktycznego doświadczenia z zakresu nauk o żywności i zarządzania gastronomią, według planu przygotowanego indywidualnie dla każdego studenta, zgodnie z jego specyficznymi zainteresowaniami i celami zawodowymi. Zajęcia są poszerzone o dyskusje w grupach, zadania pisemne i prezentacje.
Byłam dwudziestodwuletnią studentką studiów podyplomowych, którą czekała praca w szatni. Poległam na całym froncie.
Dziewczyna pchała przez park w moją stronę wózek z lodami. Wyglądało to jak podróżująca wyspa Bali z chłodnym błękitem drgającym w słońcu, z biało-złotymi parasolkami i grupką rajskich ptaków.
– Ananasowo-imbirowe? Mango z perełkami z kokosowej tapioki?
Wrzuciłam program praktyk do torby i spojrzałam na menu.
– Kolokazjowe z liśćmi bazylii cytrynowej? Tamaryszkowe z szafranem indyjskim? Oszpilnowe z galaretką mangostanową? O rany, robisz zadziwiające rzeczy.
Jej oczy pojaśniały.
– Dziękuję! – zapiszczała. – Znasz Azję? Jesteś szefową kuchni? – Mimo swych egzotycznych lodów na patyku była pełną życia blondynką o niebieskich oczach.
– Nie, nie znam – przyznałam. – Ale… Strasznie bym chciała tam pojechać. Gotuję w domu i studiuję nauki o żywności na uniwerku.
– Och, uniwersytet! – westchnęła, rozsiadając się obok mnie na ławce. – Ja też miałam w planach studia. Na kierunku prowadzonym przez London Bussines School i Oxford. Postanowiłam jednak podróżować i to była najlepsza decyzja w moim życiu.
– Och, a dlaczego? – Tylko w Nowym Jorku można znaleźć potencjalnego uczonego, który odrzuca możliwość najlepszego wykształcenia na świecie, żeby sprzedawać losy ze straganu.
– Wiedziałam, że więcej się nauczę, oglądając świat. W szkole jesteś uziemiona. Nie zrozum mnie źle, nauka jest najważniejsza. Ale można uczyć się wszędzie. Więcej się dowiesz, zwiedzając świat, niż z książek, zwłaszcza kiedy tym światem jest Nowy Jork.
Milczałam i patrzyłam na park. Zakładałam, że studia podyplomowe są dla mnie czymś odpowiednim. Wydawały się naturalną, oczywistą drogą. Ale może w tym tkwił problem. To było jak wytyczona trasa. Nie dawała możliwości objazdu ani skrętu na bok. I dokąd w końcu mnie doprowadzi? Nagle poczułam, że się duszę, bo mieszkam w mieście możliwości, a nie mam przed sobą żadnego wyboru.
Dziewczyna przejęła się moją zatroskaną miną, bo dała mi loda na patyku.
– Weź, to eksperymentalny smak. Gałka muszkatołowa i chlebowiec.
Odwinęłam lód z papierka i spojrzałam na brązową, przypominającą korę powierzchnię parującą z zimna w powietrzu późnego lata. Odgryzłam kawałek, a potem go wyplułam. Smakowało zawartością popielniczki wymieszaną ze spleśniałą marmoladą.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Niektórym smakuje, niektórym nie.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Musiałam oddać jej sprawiedliwość i docenić wysiłki, bo przynajmniej próbowała. Odjechała z wózkiem, klapiąc japonkami.
Choć Madison Park Tavern nie była moim marzeniem, ale może ta wymuszona zmiana programu wyjdzie mi na dobre. Zachowam w sercu Helen Lansky, ale nie zaszkodzi zobaczyć, co dzieje się na świecie. W najgorszym przypadku zawsze będę mogła to wypluć jak obrzydliwego loda z gałki muszkatołowej i chlebowca, a potem pójść dalej.