For The Cheer - ebook
Stereotypowy playboy? Jest. Drogie sportowe auta i zegarki? Są. Ta jedna dziewczyna, o której on myśli cały czas… Chwila. Co?
Elis Palmer nie ma szczęścia w miłości, co potwierdzają nieudane spotkania z chłopakami poznanymi w aplikacjach randkowych. Gdy kolejny „porządny” facet okazuje się niewypałem, dziewczyna usuwa wszystkie konta i nie zamierza już nigdy mieć nadziei na odnalezienie mężczyzny swojego życia.
Beck nosi na bluzie hokejowej numer dwadzieścia dwa i ma cały tabun uwielbiających go kobiet. Mężczyzna jednak nie wchodzi w żadne bliskie relacje i nigdy do końca nie ufa płci przeciwnej. Elis nie powinna być wyjątkiem, a jednak coraz częściej pojawia się w jego myślach. I gdy dziewczyna potrzebuje pomocy w odpędzeniu natrętnego adoratora, Beck bez wahania proponuje jej udawany związek.
On nie chce się angażować, a teraz staje się tym, który ciągle tęskni. Ona pragnęła miłości, ale zamknęła się na nią całkowicie. Czy ich relacja „na niby” może zamienić się w coś prawdziwego i na zawsze?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8418-405-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Imię i nazwisko – numer – pozycja
NAPASTNICY:
Brayden Wyatt – 39 – środkowy
Carter Hollenbeck – 22 – lewoskrzydłowy
Seth Montgomery – 44 – prawoskrzydłowy
John Calley – 67 – prawoskrzydłowy
Luka Bergstrom – 88 – środkowy
Taylor Brooks – 11 – lewoskrzydłowy
Ulrich Novak – 14 – środkowy
Pat McAllister – 29 – prawoskrzydłowy
Felix Rouz – 81 – lewoskrzydłowy
Sviat Vasiliev – 91 – środkowy
Colton Reyes – 24 – lewoskrzydłowy
Quentin García – 26 – prawoskrzydłowy
OBROŃCY:
Rory Delgado – 15 – defensywny
Tanner Massey – 12 – ofensywny (kapitan)
Adrian Popescu – 43 – ofensywny
Max Brennan – 5 – defensywny
Sergei Datsenko – 55 – ofensywny
Ville Jokinen – 28 – defensywny
BRAMKARZE:
Petro Melnyk – 31 – bramkarz
Moritz Krüger – 35 – bramkarz rezerwowy
SZTAB TRENERSKI:
Sean Collins – trener główny
Lucien Fraser – zastępca trenera
Emmett Connelly – asystent trenera
Zach Bouchard – asystent treneraROZDZIAŁ 4
TAKI MAŁY PROBLEM
ELIS
Elis:
co robicie dzisiaj wieczorem?
Jamie:
chłopcy urządzają małą imprezę, chcesz jednak wpaść?
Elis:
idę do Vincenta. Myślisz, że powinnam zostawić włosy rozpuszczone?
Jamie:
myślę, że powinnaś zostawić je tak, by było Ci wygodnie, a jeżeli on jest fajnym facetem, nie będzie miało to dla niego znaczenia.
Piąty raz próbuję namalować na oku kreskę i wciąż mi nie wychodzi. Jestem w domu sama, staram się zmotywować do najbliższej randki, ale po prostu mam złe przeczucia. Najgorsze jest to, że to tylko ja – Jamie powiedziała, że Vincent jest spoko. Brayden jedynie napomknął, że Vincent się na mnie często ukradkiem gapi, ale po krótkiej dyskusji stwierdziliśmy, że to chyba dobrze, bo wygląda na to, że jest zainteresowany.
Teraz szykuję się na randkę u niego w domu. Nie wiem, które to spotkanie. Widujemy się średnio raz w tygodniu, bo właściwie nie mam więcej czasu, a on musi mieć wszystko zaplanowane od A do Z.
Przy piątej próbie udaje mi się osiągnąć efekt ładnej i delikatnej kreski na oku. Nakładam trochę różu, błyszczyk i wybieram niezobowiązujące ubranie – różową koszulę w paski, do której dopasowuję złoty naszyjnik i kolczyki w kształcie grubych złotych kółek. Na tyłek wsuwam niebieskie dżinsy, które bardzo dobrze leżą i nie będą sprawiać wrażenia, jakbym się o coś prosiła.
Przymykam powieki. Czy ja naprawdę o tym myślę? Nie mam już za bardzo z kim pogadać, bo Jamie poszła z Braydenem na jakąś skromną imprezę, więc nie chcę jej zawracać głowy. A jednak rozsądek mi podpowiada, że nie powinnam myśleć w ten sposób i zastanawiać się, czy przypadkiem nie będę go prowokować. Wiem, że to niezdrowe, ale… może mam tak ze wszystkimi mężczyznami. Przy każdym obawiam się, że ten jeden guzik więcej rozpięty w koszuli sprawi, iż pomyślą sobie za dużo.
Wychodzę z domu przed szóstą i dojeżdżam na miejsce komunikacją miejską. Vincent ma dwadzieścia cztery lata, żyje w mieszkaniu, które dostał od rodziców. Jest dość ułożony życiowo.
Stoję przed drzwiami i pukam. Otwiera, a mój żołądek mimowolnie podchodzi do gardła. Jest bardzo wystrojony i pachnie drogimi perfumami.
– Hej – witam się skromnie.
W dłoniach przed sobą trzymam małą białą torebkę.
Vincent wita mnie buziakiem w policzek i wpuszcza do mieszkania. Na nogach mam trampki, których na szczęście nie każe mi ściągać, bo włożyłam skarpetki z arbuzami i wolałabym, żeby tej części odzieży nie widział.
– Pięknie wyglądasz – mówi od razu.
Prowadzi mnie do kuchni, gdzie przygotował już kolację.
– Sam ugotowałeś? Wow!
Parska śmiechem.
– Oczywiście, że nie. Nie jestem kobietą – oznajmia. – Nie będę marnował czasu przy garach. Zamówiłem kolację u prywatnego szefa kuchni. Wszystko jest świeże i dopiero co postawione na stole.
Uśmiecham się krzywo.
Znów czuję się nieswojo. To, co powiedział, zupełnie mi się nie podobało. Właśnie w takich momentach mam dość.
Później rozmowa robi się na szczęście luźniejsza i zaczynam się dobrze bawić. Vincent dolewa mi białego wina i po głównym daniu podsuwa deser. Ciasteczko jest malutkie, ale wygląda pysznie. Klepię się po brzuchu.
– Bardzo się już najadłam, ale na deser zawsze mam miejsce.
Vincent się śmieje.
– Jak już dopasujemy swoje grafiki, zabiorę cię ze sobą na siłownię i podpowiem, jak zrzucić trochę zbędnego tłuszczyku. – Słyszy, jak widelec deserowy wypada mi z dłoni, więc natychmiast dodaje: – To znaczy… jesteś piękna, Elis. Po prostu… wiem, jak idealnie wyrzeźbić ciało, a przecież interesujesz się zdrowiem fizycznym.
Znów krzywo się uśmiecham i tracę ochotę na słodycze. Odsuwam od siebie talerz.
– Jasne. Dziękuję.
Zapijam to kieliszkiem wina. Czy jestem jakąś cholerną desperatką?
Nie. Ale dam mu ostatnią szansę.
Przenosimy się do kuchni, bo wynieśliśmy do zmywarki nasze talerze. To prozaiczne i dość przyjemne. Vincent nie włącza żadnej muzyki, więc ja to robię, ustawiając telefon na blacie obok siebie. Rozmawiamy, a ja stoję oparta o szafkę i szybko i intensywnie opowiadam mu, jak kiedyś uratowałam Animal Burgers przed prawdziwym pożarem, bo jakiś geniusz z kuchni zapomniał wyłączyć na noc grilla.
W pewnym momencie Vincent dopija kieliszek wina i przysuwa się do mnie niebezpiecznie blisko. Jestem dosłownie w połowie zdania i wydaje mi się, że on w ogóle mnie nie słucha, ale za to zaczyna całować. Lekko go odpycham.
– Hej, możemy jeszcze chwilę pogawędzić? – pytam z nadzieją.
Trochę brakuje mi jego odpowiedzi, jego historii.
– Nie, Elis. Kręcisz mnie. – Łapie materiał mojej koszuli i rozpina guzik u góry. To już trzeci, bo dwa rozpięłam w trakcie randki, gdy w pomieszczeniu zrobiło się cieplej. – Pozostawmy rozmowę na później.
Znów mnie całuje. To nawet przyjemne, więc poddaję się i wczuwam w jego rytm. Jest bardzo silny i przyciska mnie do szafki. W pewnym momencie zaczyna się robić trochę niebezpiecznie, bo łapie mnie za pośladek… później wędruje w górę i ściska pierś. Jęczy przy tym ochryple w moje usta i czuję też, że stwardniało mu krocze.
– Poczekaj… poczekaj…
– Nie – protestuje. Napiera na mnie mocniej. – Dość już mam czekania.
Staram się go odepchnąć, ale ani drgnie. Próbuje pakować mi język do ust, a gdy odchylam głowę, przenosi mokre wargi na moją szyję. Rozpina kolejne guziki mojej koszuli.
– Przestań.
Nie reaguje.
– Vincent, proszę – nalegam. – Nie chcę tego.
– Ale czego nie chcesz? – mówi, zatrzymując mnie w miejscu. – Znamy się już długo. Piszesz ze mną codziennie, zabierasz mi tyle czasu, a ja muszę wyobrażać sobie tylko, jak wyglądają twoje cycki, bo jeszcze ich nie widziałem. Pokaż mi je. Zabawmy się.
Znów go odpycham.
– Ale ja nie chcę. Czego nie rozumiesz?
Odsuwa się i przeczesuje dłonią włosy.
– Ciebie – odzywa się. – Jestem dla ciebie dobry i się staram, a ty nie zrobiłaś mi jeszcze nawet loda.
Te słowa są jak uderzenie w policzek. Mocno marszczę brwi, wysuwam się spod niego i obejmuję się ramionami.
– Proszę cię – cedzę. – Naprawdę to powiedziałeś?
Nagle staje się łagodniejszy.
– Kurczę, Elis… to nie tak – mamrocze. – Przepraszam. Po prostu… wariuję, odpierdala mi, bo cię potrzebuję. Jesteś dobrą dziewczyną i pasujesz do mnie idealnie, okej? Potrzebuję tylko mieć cię blisko, w swoim łóżku. Daj mi to, skarbie. Potrzebuję tego.
Znów zaczyna mnie dotykać.
– Nie dotykaj mnie, proszę.
Ale Vincent tego nie rozumie. Dotyka mnie dalej, znów się zbliża i zaczyna mnie całować. Czy ten człowiek nie rozumie słowa „nie”?
– Nie dotykaj mnie! – krzyczę w końcu.
Drga.
– To taka gierka, tak?
Łapie mnie znów za tyłek, a potem przesuwa dłonie naprzód i zaczyna rozpinać mi guzik spodni. Przez moment jestem jak sparaliżowana, a później zaczynam się szamotać. Jezu Chryste, on naprawdę próbuje zrobić coś wbrew mojej woli. Oblewa mnie zimny pot i dosłownie się boję, a do tego jestem w jego domu, gdzie nikt mnie nie znajdzie. W końcu udaje mi się złapać chłopaka za włosy i pociągnąć za nie z całej siły, przez co z jękiem zatacza się do tyłu. W jego oczach błyszczy wściekłość.
– Kurwa mać… – syczy.
– To nie są żadne gierki – mówię drżącym głosem. – Jeśli mówię „nie”, to mam to na myśli. Przetłumaczyć ci to na inny język?
– Ty mała…
Nie kończy. Bierze głębszy wdech i przymyka oczy, a następnie znów zmienia narrację.
– Naprawdę mi na nas zależy, Elis, ale sama powinnaś wiedzieć, że nie możemy kontynuować naszej relacji bez spróbowania siebie nawzajem w łóżku. Wiem, że będziemy kompatybilni. Pokochasz to.
Jak ja mogłam się z nim umawiać?
– Przykro mi, ale twoje zachowanie i brak poszanowania mojej strefy komfortu oraz odmowy mówią same za siebie. Wychodzę i proszę, żebyś już do mnie nie pisał. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
– Elis!
Wygląda, jakby miał zacząć mnie gonić, więc robię coś bardzo głupiego – rzucam się w kierunku wyjścia. I mam, kurde, rację, bo zanim dobiegam do drzwi, Vincent łapie mnie za rękę i próbuje ciągnąć z powrotem do domu.
– Nie wygłupiaj się!
Nic mnie już nie obchodzi.
Ani moja torebka, która zostaje u niego w mieszkaniu wraz z ulubionym błyszczykiem oraz telefonem leżącym na blacie w kuchni, ani to, że chyba zaraz się zrzygam, ani to, że jestem niebezpiecznie blisko omdlenia ze strachu.
– Zostaw mnie! Ty… jesteś nienormalny! Zaraz zacznę krzyczeć!
I wtedy chłopak zupełnie mnie zaskakuje – przyciąga do siebie i zakrywa mi usta dłonią.
– Kręcą cię takie zabawy w kotka i myszkę?
Cała jestem już blada i przerażona. To nie może dziać się naprawdę.
Gryzę go w dłoń. Odpuszcza, a wtedy jeszcze z całej siły depczę mu stopę. Vincent się cofa, syczy pod nosem i wyklina mnie, gdy pędem otwieram zamki w drzwiach i wypadam na korytarz, łapiąc powietrze.
Uciekam.
Ja pieprzę, właśnie po raz pierwszy w życiu uciekam w ten sposób z randki. Nie odwracam się, nie myślę o niczym, tylko o tym, by pobiec jak najdalej.
Jestem żałosna. Nie mam gdzie się podziać, nie mam kluczy do domu, bo zostały w torebce u Vincenta w mieszkaniu, a nie ma szans, że tam wrócę. To oznacza, że zostało mi tylko jedno wyjście: jechać na imprezę, na którą poszła Jamie. Wiem, gdzie się odbywa, więc o tyle wygrałam w tym pojedynku z życiem. To tylko mieszkanie hokeistów, a ja znam adres i nawet kiedyś już tam byłam.
Przyjeżdżam do penthouse’u chłopaków już po dziewiątej. Jestem w stanie wejść do budynku i wjechać windą na samą górę, pukam do drzwi, ale ze środka słyszę muzykę i gwar rozmów, więc muszę to zrobić dwa razy mocniej. Otwiera mi Rory.
– Cześć. – Przygląda się mojej twarzy. – Wszystko w porządku? Coś się stało?
– Nie, dlaczego? – rzucam nerwowo jak nigdy. – Jest może Jamie?
– Jest, ale poszli z Braydenem do… hm… zniknęli, więc pewnie poszli do sypialni.
Zaciskam usta. Cudownie.
– Okej, to może wejdę i na nią poczekam?
– Jasne. Śmiało.
Rory wprowadza mnie do towarzystwa. Łapię swoje odbicie gdzieś w lustrze i już wiem, że wyglądam fatalnie. Jeden guzik na górze przy koszuli mam urwany i wisi żałośnie na cienkiej nitce. Sama koszula jest wymięta, kreski na oczach przestały być idealne, a tusz pod dolnymi powiekami odrobinę się rozmazał, bo ze strachu chyba poleciało mi kilka łez. Ślinię palce wskazujące i wycieram skórę, zacierając ślady zbrodni.
Idę za Rorym, ale w pewnym momencie on mnie zostawia, bo zagaduje go jakiś kumpel. Brnę przed siebie, wciąż mając w głowie to, że ktoś mnie ścigał i prawdopodobnie chciał zrobić coś wbrew mojej woli. Dlatego jestem wciąż roztrzęsiona i nie wiem, gdzie się podziać.
Wpadam na czyjeś plecy.
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna odwraca się i łapie mnie delikatnie za ramiona.
– Spokojnie – mówi przeciągle Beck. – Uważaj, księżniczko.
Nie odzywam się.
W końcu czuję, że patrzę w znajome oczy i nie mam ochoty dalej uciekać.
– Przepraszam – wykrztuszam.
Beck marszczy brwi i rzuca do swojej koleżanki:
– Złapiemy się później. – Na pożegnanie stukają się szkłem, po czym Beck wraca spojrzeniem do mnie. – Czy coś się stało?
– Nie, dlaczego? – Uśmiecham się sztucznie. – Wszystko okej. Tylko mam taki mały problem…
Wzrok chłopaka wędruje po każdym zakamarku mojej twarzy.
– Coś się stało.
– Nie…
– Elis – ucina i traci ten swój beztroski dryg. – Co się stało?
– Powiedziałam już, że nic…
Parska kpiąco, a mimika jego twarzy wyraża zawziętość.
– Wiesz – mówi – może jesteś w stanie oszukać wielu ludzi i będziesz twierdzić, że nic się nie dzieje, ale ja mogę ci powiedzieć o sobie jedno: nie jestem w stanie rozpoznać żadnej emocji tak dobrze jak strachu.
Strach.
Tak, wciąż jestem wystraszona i myślę, że jeszcze długo mi nie przejdzie.
– Dlaczego więc jesteś przestraszona? Czego się boisz?
Ramiona mi drżą. O mój Boże. Właśnie dociera do mnie, czego prawdopodobnie uniknęłam.
– Proszę – mówię cicho. – Nie rozmawiajmy o tym.
Beck odstawia butelkę z piwem na blat.
– Pomogę ci. Cokolwiek to jest, pomogę ci, Elis.
Kręcę głową.
– Pomożesz mi, jeśli nie będziesz pytać.
Bo jak będę się znów tłumaczyć? Że to kolejny facet, który mnie rozczarował, a do tego chciał wykorzystać seksualnie? To się nigdy nie skończy. Już zawsze będę tylko mięsem, na które ktoś ma ochotę jeden raz.
– Nie przyszłaś tutaj, żeby się bawić, nie? – wzdycha Beck.
Z zaciśniętymi ustami kręcę głową.
– Potrzebuję Jamie. Zgubiłam klucze do domu. Rory powiedział, że poszli z Braydenem do sypialni, ale poczekam.
– Mogę iść do nich teraz i załatwić…
– Nie, w porządku. – Łapię go za rękę i ciągnę, zanim przeszkodzi Jamie albo nakryje ją w jednoznacznej sytuacji. – Dzięki, Beck, ale nie trzeba, po prostu poczekam. Chętnie spędzę z wami trochę czasu.
Może dlatego, że są tu znajome twarze, a ja wciąż mam wrażenie, że ktoś siedzi mi na ogonie, ale raczej nie zaatakuje, jak będę miała przy sobie potężnych hokeistów.
– Chcesz się czegoś napić?
– Wody. Tylko wody.
Przez przypadek ocieram się o Becka ramieniem, gdy idziemy w kierunku kuchni po coś do picia. Wzdrygam się jak nigdy, kiedy ten dotyk ma miejsce. Boże, wciąż jestem koszmarnie roztrzęsiona i nie mogę się pozbierać, ale przecież też nie mogę się rozkleić w miejscu publicznym.
Beck wyciąga z lodówki wodę w szklanej butelce i staje metr ode mnie. Obserwuje, jak drżącymi rękoma unoszę butelkę do ust i opróżniam połowę jej zawartości. Znów się wzdrygam, gdy chłopak zmienia pozycję, jakby co najmniej miał się na mnie zaraz rzucić. Chyba tak wygląda trauma. Mam nadzieję, że ta jest krótkotrwała.
– Elis – mówi powoli, z wyczuciem – wiesz, że możesz mi ufać i jesteś ze mną bezpieczna?
Kiwam głową.
On coś wyczuwa, chociaż nie mam pojęcia, jakim cudem. Zawsze wydawało mi się, że jest beztroski i niczym się nie przejmuje. Nie wiem, dlaczego ze wszystkich ludzi wokół skupia się właśnie na mnie i dostrzega cokolwiek więcej.
– Naprawdę wszystko w porządku. Miałam tylko… ciężki wieczór. Zestresowałam się tym, że zgubiłam torebkę – kłamię. Muszę się go pozbyć chociaż na moment. – Może załatwisz mi jakiegoś drinka?
Mruży oczy, jednak bez dyskusji wypełnia polecenie. W końcu na chwilę zostawia mnie samą, więc mogę wymknąć się do losowej sypialni i ukrytej w niej łazienki i dopiero tam się rozpłakać.