Fortunny mezalians - ebook
Fortunny mezalians - ebook
Talię, córkę bogatego kupca, spotyka bolesne upokorzenie. Gdy sprzed ołtarza znika jej narzeczony, Harry, zostaje zmuszona do poślubienia jego brata. Gabriel godzi się na ten mezalians, aby ratować resztkę rodzinnej godności. Po nocy poślubnej wywozi jednak młodą żonę do swej wiejskiej posiadłości, daleko od plotkującego towarzystwa.
Wkrótce Talia zostaje porwana. Gabriel rusza na jej poszukiwania, a wszystkie ślady prowadzą do Francji…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9788-0 |
Rozmiar pliku: | 848 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyński Sloane Square nie zaliczał się może do najwytworniejszych miejsc, uchodził jednak za adres całkiem przyzwoity, usytuowany korzystnie w pobliżu dzielnic bardziej modnych. Z reguły wybierali go ludzie trzymający się nieco na uboczu towarzystwa bądź ci, którzy woleli unikać zgiełku i tłumów przelewających się przez Mayfair.
Mieszkał tam również niejaki Silas Dobson.
Zajmujący najbardziej okazałą, narożną rezydencję, był pan Dobson, mówiąc oględnie, „człowiekiem z awansu”, natomiast mniej mu życzliwi nazywali go bez ogródek dorobkiewiczem, od którego cuchnie na milę sklepikiem, pomimo jego bogactwa.
Może i wybaczono by mu jego niepożądaną obecność oraz to, że śmiał zapomnieć, gdzie jego miejsce, gdyby się po cichu wtopił w tło i przyjął do wiadomości, że zawsze będzie stał niżej od rodowej szlachty.
Silas nie należał jednak do ludzi skłonnych wtopić się w jakiekolwiek tło.
Potężny jak tur, z klatką piersiową jak beczka i mięsistą twarzą ogorzałą od słońca, był równie ordynarny i hałaśliwy jak robotnicy, których zatrudniał w swoich licznych składach, rozsianych po całym mieście. Co gorsza, nie zamierzał wcale przepraszać za to, że wygramoliwszy się ze społecznych nizin, zbił tak wielką fortunę. Zdawał się zapominać, że on, najmłodszy z tuzina dzieci, zaczynał jako pomocnik w dokach, zanim zainwestował w handel ryzykownym towarem, by na koniec zakupić szereg nieruchomości, wynajmowanych później za drakońską cenę rozmaitym towarzystwom okrętowym.
Ten grubiański parweniusz, który w ciągu minionych dziesięciu lat zdołał wielokrotnie obrazić każdego rezydenta Sloane Square, nie był jednak aż taki głupi, by uwierzyć, że może kiedykolwiek zostać uznany za dżentelmena. Był natomiast absolutnie zdecydowany wywindować ukochaną jedynaczkę do wyższych sfer, używając w tym celu swojego nieprzyzwoitego wręcz bogactwa.
Tak jawna bezczelność, co chyba zrozumiałe, nie przysporzyła mu sympatii w londyńskim towarzystwie.
Oburzenie stołecznej śmietanki łagodziła nieco świadomość, że pomimo sporej fortuny Dobson nie zdołał, jak dotąd, załatwić swojej córeczce dobrej partii.
Cóż z tego, że była nawet ładna, z ogromnymi szmaragdowymi oczyma, owalną twarzyczką, delikatnym noskiem i ustami jak różane pąki, skoro jej bujna, cygańska uroda miała w sobie coś… przyziemnego.
Tym jednak, co miało stanowić gwarancję, że panna owa skazana jest na wieczne podpieranie ścian, był jej zdumiewający brak wdzięku i ogłady.
Trzeba przecież pamiętać, że wśród dobrze urodzonych kawalerów, zawsze znajdzie się pewna ilość takich, którym notorycznie brakuje funduszy. Życie na odpowiedniej stopie to kosztowny interes, zwłaszcza dla młodszych braci, którzy, zgodnie z prawem angielskim, nie dziedziczyli rodzinnych majątków.
Z posagiem wynoszącym ponad sto tysięcy funtów, Talia powinna więc była zostać sprzątnięta z rynku matrymonialnego już w trakcie pierwszego sezonu, i to pomimo jej gburowatego tatuśka, mogącego stanowić dla przyszłego zięcia źródło permanentnej żenady.
Panna owa była jednak budzącą postrach sawantką, nieumiejącą wydukać słowa w towarzystwie i nieznającą sztuki flirtu, co uczyniło ją obiektem politowania i kpinek, i sprawiało, że unikano jej jak zarazy.
Wszyscy cieszyli się, że Dobsonowi się nie powiodło i z satysfakcją powtarzali sobie, że będzie to nie tylko cios dla tego prostaka, ale i nauczka dla podobnych mu plebejuszy, że nie można się wkupić do wyższych sfer.
Radość ich byłaby jednak znacznie mniejsza, gdyby znali Silasa Dobsona tak dobrze, jak jego córka.
Ten syn prostego rzeźnika nie zgromadziłby przecież tak znacznej fortuny, gdyby nie jego determinacja i gotowość dążenia po trupach do celu.
Świadoma tego, Talia zadrżała na dźwięk tubalnego głosu ojca, odbijającego się od ścian ich okazałej rezydencji.
– Talia! Talia, odezwij się! Niech to diabli! Gdzie się podziewa ta dziewucha?
Stłumiony tupot służby, spieszącej z informacją, sprawił, że odłożyła z westchnieniem książkę o Chinach i rozejrzała się z żalem po swojej chwilowej oazie spokoju.
Z okien biblioteki roztaczał się widok na różany ogród i marmurową fontannę, połyskującą w blasku majowego słońca. Masywne półki wzdłuż ścian były zapełnione rzędami tomów oprawnych w skórę, zaś z sufitu, ze złotego rydwanu, spoglądał zalotnie w dół malowany Apollo. Przy marmurowym kominku ustawiono orzechowe biurko, a po jego bokach dwa skórzane fotele. Podłogę pokrywał orientalny dywan, mieniący się odcieniami szafiru i szkarłatu.
Trzeba przyznać, że była to bardzo piękna biblioteka.
Talia podniosła się z fotela i pospiesznie wygładziła dół prostej, muślinowej sukienki, żałując, że nie przebrała się w jedną z kupionych przez ojca eleganckich jedwabnych sukni. Zresztą, to i tak bez znaczenia, ponieważ nigdy nie będzie zadowolony z jej aparycji.
Brak syna i spadkobiercy był bowiem dla Dobsona ogromnym rozczarowaniem, zaś jedyna córka o cygańskiej urodzie, jakże niepodobna do eterycznych blondynek zdobiących londyńskie salony, sprawiła mu jeszcze większy zawód.
Jak się mogła spodziewać, ojciec wpadł do biblioteki i obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.
– No tak, powinienem był wiedzieć, że tracisz tylko czas, ukrywając się wśród tych przeklętych książek – huknął, a zauważając jej skromną suknię i brak biżuterii, dorzucił z dezaprobatą. – Po co wydaję fortunę na twoje błyskotki i fatałaszki, jeśli nie po to, żebyś się mogła dobrze zaprezentować, jak te wszystkie głuptaski.
– Nigdy cię nie prosiłam, żebyś wydawał pieniądze na moje stroje – wytknęła mu cicho.
– No tak – prychnął pogardliwie – jeszcze chwila, a zaczniesz się nosić jak posługaczka. Tego tylko brakowało, żeby ludzie wzięli mnie za kutwę, skąpiącego pieniędzy na swoją jedynaczkę.
– Nie to miałam na myśli.
Silas podszedł ciężkim krokiem do biurka. Był bardziej czerwony niż zazwyczaj, jakby dusił go biały krawat.
W duszy Talii zakiełkował niepokój. Ojciec miał na sobie szary frak i bordową, prążkowaną kamizelkę. Wbijał się w nie jedynie w te dni, gdy zamierzał zażyć życia towarzyskiego, raczej niż poświęcić się interesom. Takie okazje zdarzały mu się rzadko i wychodził z nich nieodmiennie w złym humorze, gdyż po raz kolejny musiał oglądać klęskę swoich ambicji.
– Niezdara z ciebie i jąkała. Przynosisz mi wstyd – burknął, nalewając sobie brandy z kryształowej karafki.
W poczuciu winy, zwiesiła głowę, zgnębiona.
– Tak bardzo się starałam – wykrztusiła przez ściśnięte gardło.
– Tak, tak, i dlatego siedzisz sama w ten piękny dzień, a twoje eleganckie przyjaciółki są w tej chwili w Wimbledonie, i spożywają lunch na świeżym powietrzu.
Serce jej się ścisnęło.
– To nie są moje przyjaciółki. Poza tym, jak mogę tam być, skoro nie zostałam zaproszona?
– Chcesz powiedzieć, że spotkał cię taki afront? – sapnął ojciec. – Dopilnuję, żeby lord Morrilton się o tym dowiedział.
– Nie, ojcze! – wykrzyknęła, unosząc głowę. Ignorowano ją nawet wtedy, kiedy dostawała zaproszenie. Miałaby znów stać się obiektem wzgardy? To ponad jej siły. – Ostrzegałam cię, ale ty nie chciałeś mnie słuchać. Nie możesz kupić mi miejsca w towarzystwie, za żadne pieniądze.
Z twarzy Dobsona zniknął gniew, a w jego miejsce pojawił się chytry uśmieszek.
– I tu się grubo mylisz, moje dziecko – powiedział.
Zamarła z przerażenia.
– Jak mam to rozumieć?
– Właśnie wróciłem z niezwykle udanego spotkania z panem Harrym Richardsonem, młodszym bratem hrabiego Ashcombe.
Talia wiedziała, oczywiście, o kim mowa.
Richardson był przystojnym szatynem o jasnych oczach, kompletnie nieodpowiedzialnym, choć pełnym wdzięku. Słynął ze swoich skandalicznych wybryków oraz notorycznej skłonności do hazardu. Mówiono też o nim, że tkwi po uszy w długach.
Obserwując go z boku, Talia doszła do wniosku, że jego ekscesy to skutek bliskiego pokrewieństwa z lordem Ashcombem.
Ashcombe był jeszcze przystojniejszy od swego młodszego brata. Na jego widok, aż zatykało dech w piersiach. Jego włosy lśniły jak złoto w blasku świec, a rysy miał tak pięknie wyrzeźbione, że zdawał się być bogiem raczej niż człowiekiem. Wysokie kości policzkowe, wąski, arystokratyczny nos, zdumiewająco pełne usta, i te oczy…
Na ich wspomnienie, Talię przebiegł lekki dreszcz.
Srebrzyste, w ciemnej otoczce, potrafiły skrzyć się inteligencją lub płonąć gniewem. Zaś jego smukłe ciało było umięśnione jak u atlety.
Wdzięk, siła i przebiegłość skupiły się w nim w jedno, i choć rzadko pojawiał się w towarzystwie, był niemalże uwielbiany.
Co mógł odczuwać Harry, skazany na życie w cieniu takiego człowieka? To całkiem naturalne, że buntował się na wszelkie możliwe sposoby.
Widząc, że ojciec czeka na jej odpowiedź, Talia chrząknęła.
– Doprawdy, ojcze?
– Co tak siedzisz, i gapisz się z otwartymi ustami? – Dobson machnął ręką. – Dzwoń na lokaja i każ mu przynieść butelkę tego kosztownego francuskiego ohydztwa.
Pełna złych przeczuć, pociągnęła z roztargnieniem za sznur, nie odrywając wzroku od ojcowskiej twarzy, na której malowała się złośliwa satysfakcja.
– Ojcze, coś ty takiego zrobił?
– Kupiłem ci miejsce w tym nadętym towarzystwie. Dokładnie tak, jak mówiłem. I to takie, którego nie będą mogli lekceważyć – dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Talia osunęła się na najbliższe krzesło.
– Dobry Boże – wyszeptała z trwogą.
– Nie Bogu, tylko mnie powinnaś podziękować, bo to ja dokonałem cudu nad talerzem befsztyka i flaszką burgunda.
Oblizała zaschnięte wargi, próbując powstrzymać atak paniki. Może nie jest wcale tak źle, jak się obawiała? „Boże, tylko nie to!”, błagała w myślach.
– Rozumiem, że byłeś w tym twoim klubie?
– Owszem – przyznał niechętnie. – Co za sukinsyny! Mam jeszcze płacić za to towarzystwo nudziarzy i półgłówków, uważających się za kogoś lepszego ode mnie, przyzwoitego człowieka? Przecież to rozbój w biały dzień!
– Skoro tak cię mierżą, po co było wstępować do klubu?
– Zrobiłem to dla ciebie, ty durna gąsko. Twoja matka, świeć Panie nad jej duszą, chciała cię widzieć przyzwoicie ulokowaną, i ja jej to obiecałem. Ale ty mi tego nie ułatwiasz. – Spojrzał z niesmakiem na jej niesforne kędziory, wymykające się z węzła na karku, a potem zlustrował wzrokiem dół spódnicy, noszący ślady buszowania wśród zakurzonych półek. – Zatrudniłem najdroższą guwernantkę i tuzin belfrów, którzy obiecywali nadać ci odpowiedni szlif. I co dostałem za swoje pieniądze? Nieokrzesaną niewdzięcznicę, która nawet nie widzi mojego poświęcenia.
Talia wzdrygnęła się, niezdolna odmówić mu racji. Rzeczywiście, wydał mnóstwo pieniędzy, próbując uczynić z niej damę. To nie jego wina, że brakowało jej talentów, jakich się oczekuje od panien, debiutujących w towarzystwie.
Nie umiała grać na fortepianie. Nie umiała też malować i haftować. Owszem, nauczyła się kroków do niektórych tańców, ale nie potrafiła ich wykonać nie potykając się przy tym o swoje stopy. Nigdy też nie była w stanie pojąć sztuki flirtu.
Braki te, choć poważne, zostałyby jej, mimo wszystko, wybaczone, gdyby miała na tyle rozumu, by urodzić się piękną.
Splatając ręce na podołku powiedziała cicho:
– Doceniam twoje starania, ojcze, ale pewna jestem, że mamie chodziło o moje szczęście.
– Co ty tam wiesz? – prychnął gniewnie w odpowiedzi. – Jesteś tylko głuptaską, która za dużo przesiaduje z nosem w książkach. Przestrzegałem tę guwernantkę, żeby ci nie pozwalała czytać podejrzanych wierszy. Zatruły ci tylko umysł… – urwał, po czym dorzucił: – Na szczęście wiem, co jest dla ciebie najlepsze.
– Co, mianowicie?
– Małżeństwo z panem Harrym Richardsonem.
Talia pobladła, pociemniało jej w oczach, zrobiła jednak wszystko, by nie zemdleć. Omdlenie nie wywarłoby najmniejszego wrażenia na ojcu, podobnie jak jej perswazje – ale musi przynajmniej spróbować.
– Nie – wyszeptała ze łzami w oczach. – Proszę, nie.
Silas skrzywił się.
– Do licha, co się z tobą dzieje?
Poderwała się na równe nogi.
– Nie mogę przecież wyjść za kogoś obcego.
– Za obcego? Co to ma znaczyć? Chyba zostaliście sobie przedstawieni?
– No… tak… – przyznała niechętnie, pewna, że Harry Richardson nie rozpoznałby jej w tłumie, gdyż od czasu ich przelotnej prezentacji nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. – Ale zamieniliśmy zaledwie kilka słów.
– Ludzie nie pobierają się dlatego, że poplotkowali na balu. Mężczyzna potrzebuje kobiety, która obdarzy go gromadą bachorów…
– Ojcze!
Silas prychnął pogardliwie, mrużąc oczy.
– Darujże sobie te panieńskie fumy. Znam życie na tyle, żeby nazywać rzeczy po imieniu. Mężczyzna potrzebuje kobiety w jednym celu. A kobiecie do szczęścia potrzebny jest mąż, który da jej dom i trochę pieniędzy na drobne wydatki.
Nowy atak paniki sprawił, że chwyciła się za serce.
Przecież to jakiś obłęd! Nie może do tego dopuścić.
– Obawiam się, że dokonałeś złego wyboru – wykrztusiła. – Z tego, co słyszałam, pan Richardson to hazardzista i… – głos jej zamarł.
– I co? – nalegał ojciec.
Nie chciała się przyznawać, że podpierając ściany, miała okazję usłyszeć to i owo. Wiedziała zatem, że Harry Richardson to hulaka i rozpustnik, za którym ciągnie się sznur luksusowych kochanek. Ale, jak to powiedzieć ojcu?
– I człowiek, niebędący w stanie zapewnić żonie ani domu, ani pieniędzy na drobne wydatki – powiedziała zamiast tego.
Silas wzruszył ramionami. W zamian za odpowiedni rodowód dla wnuków, gotów był wybaczyć potencjalnemu zięciowi jego liczne wady.
– Właśnie dlatego poinformowałem go, że część posagu przeznaczę na zakup stosownego domu w Mayfair, a także odłożę pewną sumę na twoje wydatki. Nie powiesz teraz chyba, że nie zrobiłem dla ciebie wszystkiego, co tylko możliwe?
Podniosła głowę; oczy jej miotały błyskawice. Nie dosyć, że zamierzał ją poświęcić dla swoich ambicji, to jeszcze udawał, że chodzi mu o jej szczęście.
– Czemu zatem wybrałeś młodszego syna? Myślałam, że chcesz bym poślubiła kogoś z tytułem?
– Po trzech latach czekania na choć jednego kandydata, pogodziłem się z myślą, że mierzyłem za wysoko. – Dopiwszy resztkę brandy wbił wzrok w czubki własnych butów. – Pamiętasz, jak zeszłej wiosny chciałem sprzedać tę starą chabetę? Jak się chce coś załatwić, trzeba czasami spuścić trochę z tonu. Coś za coś…
Żachnęła się. Ojciec od zawsze próbował zdeptać jej dumę i postawić na swoim, rzadko jednak bywał tak okrutny.
– Nie jestem starą chabetą!
– Nie – rzucił, zaciskając usta. – Jesteś młodą damą, zbyt kapryśną, jak na to, że grozi ci staropanieństwo.
– Czy byłaby to aż taka tragedia? – zapytała cicho.
– Talio, nie bądź głupia – odburknął, zniecierpliwiony. – Przecież nie po to zgromadziłem fortunę, żeby po moim najdłuższym życiu trafiła w ręce jakiegoś bratanka przygłupa. – Odsunął się od biurka i celując w nią palcem, powiedział z naciskiem: – Spełnisz swoją powinność i dasz mi wnuka z mojej krwi. Skończy Oksford i z czasem zostanie członkiem parlamentu. A może nawet premierem, kto wie? – dorzucił z błogim uśmiechem. – Nieźle, jak na syna rzeźnika.
– Dziwię się, że nie zażądałeś tronu – wyrwało się bezwiednie Talii.
– Może i zrobiłbym tak, gdybyś nie sprawiła mi takiego zawodu. – Odwrócił się i ruszył ku drzwiom, uznając, że rozmowa dobiegła końca. Decyzja została podjęta, a Talia miała się jej potulnie podporządkować. – Ślub wyznaczyłem na koniec czerwca.
– Ojcze…
– Aha, i jeszcze jedno… – Silas przystanął i spojrzał na nią przez ramię. – Postarasz się, żeby to było towarzyskie wydarzenie sezonu. Bo jak nie, to spakujesz manatki i pojedziesz do ciotki Penelope w Yorkshire.
Talia poczuła, że żołądek ściska jej się boleśnie. Penelope Dobson, najstarsza siostra jej ojca, była zgorzkniałą starą panną, której życie upływało na modlitwach i dręczeniu bliźnich.
Po śmierci matki, spędziła prawie rok w nędznym domku ciotki, traktowana niewiele lepiej niż darmowa sługa, której rzadko pozwalano opuścić jej izdebkę. To jeszcze dałoby się może jakoś znieść, ale ta okropna kobieta miała zwyczaj chłostać ją batem za każde najdrobniejsze odstępstwo od surowej reguły.
Ojciec wiedział, niestety, że wolałaby raczej rzucić się do Tamizy, niż wylądować ponownie w Yorkshire.
Och, Boże, pomyślała, miej mnie w swojej opiece.ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy w dzień swego ślubu Talia otworzyła o świcie oczy, wschodzące słońce zabarwiło już bezchmurne niebo całą gamą złotości i różów. Zapowiadał się piękny, letni dzień – ku jej zdumieniu – gdyż spodziewała się raczej szarego poranka, oddającego wiernie stan jej duszy.
Jeszcze większym zdumieniem napełniło ją jej własne odbicie w lustrze. W jedwabnej sukni o odcieniu kości słoniowej, obszytej brylancikami u dołu i przy dekolcie, spowita srebrzystym tiulem, mogła się wydawać prawie ładna! W jej ciemnych lokach, starannie upiętych na czubku głowy, połyskiwała kosztowna diamentowa tiara, stanowiąca komplet z kolczykami oraz ciężkim naszyjnikiem.
Wszystko to były prezenty od jej ojca, oczywiście.
Uparł się bowiem, by jej ślub stał się wydarzeniem sezonu. Pozostał głuchy na jej argumenty, że tak wystawna ceremonia będzie w złym guście, skoro wszyscy wiedzieli, że pan młody został kupiony za jej hojny posag.
Zdaniem Silasa Dobsona jednak, na umiar skazani byli tylko ci, których nie stać na to, by ostentacyjnie szastać pieniędzmi.
Skoro więc ziemia nie chciała jej pochłonąć, Talia z ociąganiem wsiadła do paradnej karety i pozwoliła zawieść się do małego kościółka, w którym miała się odbyć prywatna ceremonia. Po jej zakończeniu państwo młodzi mieli wrócić na Sloane Square, gdzie zaplanowano eleganckie śniadanie na dwieście osób.
Prześladujące ją od świtu przeczucie, że zdarzy się coś strasznego, spełniło się, gdy stanęła przed ołtarzem. Towarzyszył jej ojciec, w najelegantszym czarnym fraku ze srebrną kamizelką, i Hannah Lansing, jej jedyna przyjaciółka, córka baroneta, z którą na balach wspólnie podpierały ściany.
Pulchny pastor, ubrany w odświętne szaty, czekał już na nich z posępną miną.
Niestety, brakowało pewnej absolutnie nieodzownej osoby.
Nigdzie jakoś nie było widać Harry’ego Richardsona.
Przez blisko dwie godziny cały kościół czekał na pana młodego. W martwej ciszy Talia słyszała jedynie zamierające bicie swego serca.
Czuła się dziwnie otępiała, jakby to straszliwe upokorzenie nie dotyczyło jej, tylko jakiejś innej nieszczęsnej istoty.
Uczucie to nie opuściło jej nawet wtedy, gdy jej ojciec wypadł z kościoła, klnąc, że porachuje się z łotrem, który wystrychnął go na dudka. Ani gdy po powrocie do domu, zmuszona była oznajmić gościom, że ślub został przełożony na później.
Ani teraz, kiedy siedziała w swoim pokoju, urządzonym w kojących odcieniach beżu i lawendy.
Dopiero gdy wyjrzała na różany ogród, pełen gości, podnieconych że mogą uczestniczyć w skandalu sezonu, zrozumiała, że powinna była coś odczuwać.
Gniew, upokorzenie, żal…
Cokolwiek, byle nie tę straszną pustkę.
Bezwiednie spojrzała na Hannah, krążącą nerwowo po pokoju z szelestem sukien. Biedaczka, wyraźnie nie wiedziała, co robić w tej przykrej sytuacji.
– Pewnie mieli wypadek – wyjąkała w końcu, stropiona. Brązowe loki wysunęły jej się ze srebrnych grzebieni.
Talia wzruszyła ramionami.
– Tak uważasz? – mruknęła. Było jej najzupełniej obojętne, dlaczego Harry nie przybył na własny ślub.
– Ależ tak. – Hannah spojrzała na nią ze współczuciem. – Powóz musiał się przewrócić, a pan Richardson i jego rodzina stracili przytomność.
– Może…
– Ojej! – Hannah przycisnęła ręce do pełnej piersi. – Oczywiście, wcale im tego nie życzę.
– Wiem, że nie.
– Ale to by tłumaczyło…
– Dlaczego zostałam porzucona przed ołtarzem?
Hannah poczerwieniała z zakłopotania.
– Tak.
W ciszy, jaka zapadła, Talia zaczęła gorączkowo szukać pretekstu, by pozbyć się przyjaciółki. Wiedziała, że Hannah próbuje ją pocieszyć, lecz rozpaczliwie pragnęła zostać sama.
Spojrzała w stronę drzwi.
– Czy mój ojciec już wrócił?
– Mam to sprawdzić?
– Jeżeli to dla ciebie nie kłopot.
– Ależ skąd – zapewniła ją Hannah, szczęśliwa, że może się do czegoś przydać. – Przy okazji, przyniosę ci tacę z herbatą.
Talia wzdrygnęła się na myśl o jedzeniu.
– Nie jestem głodna.
– Może nie, ale jesteś strasznie blada. – Hannah spojrzała na nią zatroskana. – Proszę, spróbuj coś zjeść.
– Skoro tak nalegasz. – Talia uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Dobra z ciebie dusza.
– Jestem przecież twoją przyjaciółką.
Gdy drzwi zamknęły się cicho, Talia odetchnęła z ulgą. Później podziękuje przyjaciółce za jej niewzruszoną lojalność. Hannah mogła przecież zostać z gośćmi, żądnymi sensacji, i wykorzystać skandal, aby zaistnieć w towarzystwie. Wolała jednak zostać przy niej i służyć jej wsparciem.
Marszcząc brwi, otworzyła szerzej okno, spragniona świeżego powietrza, bo wydawało jej się, że się dusi. Niestety, zbyt późno się zorientowała, że dwie panie odeszły od stołów i przystanęły tuż pod jej parapetem.
– Boże, Lucille, jakaś ty czerwona! – wykrzyknęła jedna z nich.
– Słyszałaś najświeższe wieści? – zapytała druga.
Talia miała już zamknąć okno, lecz nagle zamarła, choć to absurdalne, bo co ją, w końcu, obchodzą plotki? I tak nie mogą być bardziej upokarzające od prawdy. Mimo to nie mogła się oprzeć pokusie.
– Mów! – rzuciła pierwsza, której głos wydawał się Talii jakby znajomy.
– Podobno lord Eddings był tej nocy w jaskini hazardu z niedoszłym panem młodym.
– Też mi nowina. Przecież wszyscy wiedzą, że to miłość do kart zmusiła Harry’ego do zaręczyn z córką tego parweniusza Dobsona.
– No tak. Wczoraj tęgo sobie popił i przyznał się, że nigdy nie zamierzał żenić się z tą prostaczką.
– Nigdy? To po co się w ogóle zaręczał? – Słowom tym towarzyszył złośliwy chichot. – Czy to miał być jakiś okrutny żart?
– Eddings twierdzi, że ten gagatek domagał się części posagu, rzekomo na kupno rezydencji w Mayfair… A on tymczasem postanowił ulotnić się z tymi pieniędzmi!
Pod oknem rozległ się jęk niedowierzania.
– Dobry Boże!
– Dasz wiarę?
Talia poczuła, że powinna być równie wstrząśnięta jak one. Harry zaniedbywał ją wprawdzie podczas ich krótkiego narzeczeństwa, wyglądał jednak na człowieka pogodzonego z losem. Nic nie wskazywało na to, że nie tylko nie zamierza się żenić, ale chce jeszcze wyłudzić pieniądze od jej ojca i uciec z Londynu – a także od niej.
– Śmiały plan, ale Harry nie wyobraża sobie chyba, że uda mu się umknąć przed kimś takim jak Silas Dobson. Ten typ ma na pewno z tuzin rzezimieszków na swoich usługach.
– To prawda.
– Poza tym, pomyśl o skandalu. Lord Ashcombe z pewnością zażąda jego głowy.
Czyżby? Talia nie była wcale taka przekonana. Słyszała, że na wieść o zamierzonym ślubie brata z córką Silasa Dobsona, hrabia umył po prostu ręce.
– To na nic, jeśli Harry ucieknie do Europy – stwierdziła Lucille.
– Przecież tam jest wojna!
Z dołu rozległ się cichy śmiech.
– Pewnie uznał, że lepsza już kulka, niż ślub z córką Dobsona.
– Czy można mieć mu to za złe? – skwitowała jej towarzyszka. – Tak czy siak, nie uwierzę, żeby chciał spędzić resztę życia na wygnaniu.
– Och, z pewnością nie. Za rok czy dwa skandal ucichnie, a Harry wróci do Londynu w pełnej glorii.
– Powitany, jak marnotrawny syn? – Talia usłyszała trzask otwieranego wachlarza. – Masz dziwne wyobrażenie o Ashcombie, skoro sądzisz, że wybaczy i zapomni. Ten człowiek mnie przeraża.
– Może i jest trochę straszny, ale za to jaki przystojny! – W głosie mówiącej pobrzmiewał zachwyt, podzielany przez większość kobiet. – Jaka szkoda, że tak rzadko pojawia się na salonach.
– A przynajmniej tych eleganckich.
– W jednej chwili zrezygnowałabym z elegancji, gdyby tylko spojrzał w moją stronę.
Obie panie zachichotały.
– Szokujące, prawda?
– O, patrz, tam jest Katherine. Chodź, powiemy jej, czego się dowiedziałaś.
Zaszeleściły jedwabie i obie damy zaczęły się z wolna oddalać, lecz ich głosy, choć przytłumione, docierały jeszcze do uszu Talii.
– Wiesz, że przez moment było mi nawet żal tej Dobsonówny?- w głosie mówiącej zamiast współczucia, pobrzmiewała nuta złośliwej satysfakcji.
– No tak – westchnęła jej towarzyszka. – Teraz już nie będzie śmiała pokazać się w towarzystwie.
– Zacznijmy od tego, że nie powinna była wpychać się do wyższych sfer. Zapomniała widocznie, gdzie jej miejsce, a z tego nigdy nic dobrego nie wynika.
Mimo upału, Talia zadrżała. To prawda, że uczucie odrętwienia chroniło ją w pewnym sensie, ale tylko na chwilę. Poza tym, nie była głupia. Wiedziała, że gdy pęknie ta ochronna otoczka, będzie już wiecznie doświadczać hańby i cierpienia porzuconej kobiety.
Nie mogła nawet pocieszać się nadzieją, że ojciec pozwoli jej wycofać się z towarzystwa, dopóki skandal nie minie.
O nie, Silas Dobson nigdy nie zrozumie, co to godny odwrót. Będzie nalegał, by nie bacząc na wstyd i ból, stawiła czoło swoim prześladowcom.
Gdy tak dumała nad smutną przyszłością, drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wkroczyła Hannah ze srebrną tacą.
– No, jestem już – powiedziała, nazbyt głośno i radośnie. – Przyniosłam ci kawałek pstrąga w sosie śmietanowym, świeże szparagi i trochę truskawek.
– Dziękuję – przerwała jej Talia, której od rybnego zapachu żołądek podjechał do gardła.
Wyczuwając jej przygnębienie, Hannah postawiła tacę na stoliku przed kominkiem.
– Pozwolisz, że zostawię to tutaj?
Talia posłała jej blady uśmiech.
– Czy udało ci się znaleźć mojego ojca?
– Nie. To znaczy… – Hannah urwała i zagryzła wargi.
– Co się stało?
– Powiedziano mi, że nikt nie widział pana Dobsona, odkąd wyszedł z kościoła.
Talia wzruszyła ramionami. Znając upór ojca, wiedziała, że nie spocznie, póki nie dopadnie Richardsona, choćby na końcu świata.
– Rozumiem – powiedziała.
Hannah chrząknęła.
– Ale nie wątpię, że wkrótce wróci.
– Ja też nie wątpię – rozległ się od progu wibrujący męski głos. – Pan Dobson jest jak karaluch, którego nie sposób się pozbyć.
Talia zdrętwiała, gdyż bez trudu rozpoznała kto to. Wstyd przyznać, ale nie raz szpiegowała hrabiego Ashcombe niby zakochana pensjonarka.
Fascynował ją przecież swoją złocistą urodą i gracją drapieżnika. Był jak lampart, którego widziała na obrazku w książce. Zwinny, elegancki – i śmiertelnie niebezpieczny.
Pogardliwa wyższość, z jaką traktował tak zwaną socjetę, była jak balsam na jej poranioną dumę. Najwyraźniej, podobnie jak ona, nisko cenił durniów oraz hulaków.
Odwróciła się ku drzwiom, lecz na widok jego bosko pięknej twarzy serce nie zabiło jej szybciej z podniecenia. Wystarczyło jedno lodowate spojrzenie jego srebrzystych oczu, by zrozumiała, czego może się spodziewać.