Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Freja z siedmiu wysp - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Freja z siedmiu wysp - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 239 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Pew­ne­go dnia – a było to już bar­dzo daw­no – do­sta­łem dłu­gi, szcze­gó­ło­wy list od jed­ne­go z mo­ich sta­rych kam­ra­tów i to­wa­rzy­szy przy­gód na wschod­nich mo­rzach. Prze­by­wał wciąż w tam­tych stro­nach, ale już jako sta­ły miesz­ka­niec. Był pod­ów­czas w śred­nim wie­ku; wy­obra­ża­łem so­bie, że pew­nie utył i lubi prze­sia­dy­wać w domu, – że, jed­nem sło­wem, spo­tkał go los zwy­kłych śmier­tel­ni­ków, któ­re­mu nie pod­le­ga­ją tyl­ko umi­ło­wa­ni przez bo­gów, al­bo­wiem – jak wia­do­mo – umie­ra­ją mło­do. W li­ście peł­no było tę­sk­nych spoj­rzeń w prze­szłość, za­py­tań: "Czy pa­mię­tasz?" – a mię­dzy in­ne­mi py­ta­nie: "Czy pa­mię­tasz sta­re­go Nel­so­na".

Czy pa­mię­tam sta­re­go Nel­so­na! I jak jesz­cze. Przedew­szyst­kiem nie na­zy­wał się wca­le Nel­son. An­gli­cy z ar­chi­pe­la­gu na­zy­wa­li go Nel­so­nem – praw­do­po­dob­nie dla wy­go­dy, a on nig­dy nie pro­te­sto­wał; by­ła­by to czcza pe­dan­ter­ja. Praw­dzi­we jego na­zwi­sko brzmia­ło: Nie­lsen. Przy­był na wschód na dłu­go przed po­ja­wie­niem się dru­tów te­le­gra­ficz­nych; pra­co­wał w an­giel­skich fir­mach, oże­nił się z An­giel­ką i zżył się z nami han­dlu­jąc i że­glu­jąc na wszyst­kie stro­ny po Wschod­nim ar­chi­pe­la­gu – i wpo­przek, i na­ukos, i wko­ło – to rów­no­le­gle do rów­ni­ka, to znów pro­sto­pa­dle – w pół­ko­la, zyg­za­ki, ósem­ki. Trwa­ło to dłu­gie lata.

Nie było żad­ne­go za­kąt­ka na tych tro­pi­kal­nych wo­dach, gdzie­by nie do­tar­ła wy­bit­nie po­ko­jo­wa dzia­łal­ność sta­re­go Nel­so­na (czy też Nie­lse­na). Gdy­by się uda­ło na­kre­ślić tro­py wszyst­kich jego po­dró­ży, mapę ar­chi­pe­la­gu po­kry­ła­by sieć gę­sta, jak pa­ję­czy­na – z wy­jąt­kiem jed­nak Fi­li­pin. Nie chciał nig­dy zbli­żyć się do tych oko­lic, gdyż bał się pa­nicz­nie Hisz­pa­nów, a wła­ści­wie władz hisz­pań­skich. Nie­po­dob­na so­bie wy­obra­zić, cze­go się po nich spo­dzie­wał. Może czy­tał swe­go cza­su książ­ki o in­kwi­zy­cji.

Ale Nel­son lę­kał się wo­gó­le wszel­kich "władz", jak je na­zy­wał, prócz an­giel­skich, któ­re sza­no­wał i któ­rym ufał. Ho­len­drzy przej­mo­wa­li go mniej­szą gro­zą, niż Hisz­pa­nie, ale może jesz­cze bar­dziej im nie­do­wie­rzał. Nie miał do nich ani krzty za­ufa­nia. Był prze­ko­na­ny, że go­to­wi są za­wsze ''spła­tać bar­dzo brzyd­kie­go fi­gla" czło­wie­ko­wi, któ­ry miał nie­szczę­ście po­paść w ich nie­ła­skę. Ist­nia­ły wpraw­dzie ho­len­der­skie pra­wa i prze­pi­sy, ale urzęd­ni­cy nie mie­li po­ję­cia o spra­wie­dli­wem ich sto­so­wa­niu. Nie­raz aż li­tość bra­ła pa­trzeć na oględ­ne i trwoż­li­we za­cho­wa­nie Nel­so­na wo­bec pierw­sze­go lep­sze­go urzęd­ni­ka; tem bar­dziej, że pa­mię­ta­no z daw­nych lat nie­ustra­szo­ne wy­pra­wy te­goż Nel­so­na. Do­cie­rał naj­spo­koj­niej na No­wej Gwi­nei do wio­sek za­miesz­ka­nych przez lu­do­żer­ców, aby wy­mie­nić to­wa­ry, któ­rych war­tość nie prze­kra­cza­ła czę­sto­kroć pięć­dzie­się­ciu fun­tów. Na­le­ży przy­tem za­zna­czyć, że był za­wsze tu­szy oka­za­łej i mógł ucho­dzić – że się tak wy­ra­żę – za ką­sek bar­dzo sma­ko­wi­ty.

Czy pa­mię­tam sta­re­go Nel­so­na Jak­że­bym nie pa­mię­tał! Ści­śle mó­wiąc, nikt z mo­je­go po­ko­le­nia nie wi­dy­wał go w cza­sach, gdy pro­wa­dził jesz­cze in­te­re­sy; zna­li­śmy go już jako "wy­co­fa­ne­go z obie­gu". Ku­pił, czy też wy­dzier­ża­wił od suł­ta­na część wy­sep­ki na­le­żą­cej do gru­py t… zw. Sied­miu Wysp, nie­co na pół­noc od Ban­ki. Tran­zak­cję tę za­ła­twio­no praw­do­po­dob­nie zgod­nie z pra­wem, ale nie wąt­pię, że gdy­by Nel­son był An­gli­kiem, Ho­len­drzy zna­leź­li­by ja­kiś spo­sób wy­ku­rze­nia go bez ce­re­mon­ji. W da­nym wy­pad­ku praw­dzi­we brzmie­nie jego na­zwi­ska przy­da­ło mu się bez­wa­run­ko­wo. Zo­sta­wio­no w spo­ko­ju skrom­ne­go Duń­czy­ka, któ­ry za­cho­wy­wał się jak naj­po­praw­niej. Wło­żyw­szy wszyst­kie pie­nią­dze w upra­wę zie­mi, sta­rał się unik­nąć na­wet naj­lżej­sze­go po­zo­ru ja­kiejś winy i głów­nie z po­wyż­szych wzglę­dów ostroż­no­ści nie pa­trzył ła­ska­wem okiem na Ja­spe­ra Al­le­na. Ale o tem póź­niej. Tak! Pa­mię­ta­ło się do­brze dużą, go­ścin­ną wil­lę, wznie­sio­ną na spa­dzi­stym przy­ląd­ku, za­żyw­ną po­stać Nel­so­na w bia­łej ko­szu­li i spodniach (miał sta­ły zwy­czaj zdej­mo­wać al­pa­go­wą kurt­kę przy każ­dej spo­sob­no­ści), okrą­głe, nie­bie­skie oczy, wi­chro­wa­te, żół­ta­wo­bia­łe wąsy, ster­czą­ce na wszyst­kie stro­ny niby kol­ce po­draż­nio­ne­go jeża – i skłon­ność do rap­tow­ne­go sia­da­nia i wa­chlo­wa­nia się ka­pe­lu­szem. Ale co tu ukry­wać! Pa­mię­ta­ło się przedew­szyst­kiem jego cór­kę, któ­ra po­wró­ci­ła w tym cza­sie do domu, aby stać się nie­ja­ko Wład­czy­nią Wysp.

Fre­ja Nel­son (albo Nie­lsen) na­le­ża­ła do ko­biet, któ­rych się nie za­po­mi­na. Za­rys jej owa­lu był nie­ska­zi­tel­ny, a prze­dziw­na jego lin­ja oka­la­ła olśnie­wa­ją­cą cerę i nie­zrów­na­ną har­mon­ję ry­sów, z któ­rych biło zdro­wie, siła i coś, co­bym na­zwał nie­świa­do­mą wia­rą w sie­bie, albo nie­zmier­nie wdzięcz­nym i jak­by ka­pry­śnym roz­ma­chem. Nie po­rów­ny­wam jej oczu do fioł­ków; bar­wa ich mia­ła zu­peł­nie od­ręb­ny od­cień, ja­śniej­szy i bar­dziej po­ły­skli­wy. Spo­glą­da­ła za­wsze pro­sto w oczy, szcze­rze i otwar­cie. Nie wi­dzia­łem nig­dy, aby spusz­cza­ła dłu­gie, czar­ne rzę­sy – przy­pusz­czam, że Ja­sper Al­len mu­siał to wi­dy­wać jako czło­wiek uprzy­wi­le­jo­wa­ny – ale nie wąt­pię, że wy­raz jej twa­rzy był wów­czas cza­ru­ją­cy i za­gad­ko­wy. Ja­sper mó­wił mi raz w po­ry­wie wzru­sza­ją­co głu­pie­go za­chwy­tu, że mo­gła usiąść na swo­ich wło­sach. Bar­dzo wie­rzę. Nie było mi da­nem… oglą­dać tych cu­dów; mo­głem tyl­ko po­dzi­wiać, jak zręcz­nie umia­ła upiąć war­ko­cze, nie za­kry­wa­jąc nie­mi kształt­nej głów­ki. Prze­pych jej wło­sów taki był pro­mien­ny, że gdy sie­dzia­ła na za­chod­niej we­ran­dzie w mi­łym pół­mro­ku spusz­czo­nych za­słon, lub w cie­niu drzew owo­co­wych bli­sko do – mu, zda­wa­ło się, iż wło­sy jej sie­ją swój wła­sny, zło­ci­sty blask.

No­si­ła zwy­kle bia­łą suk­nię, nie za­kry­wa­ją­cą zgrab­nych, żół­tych trze­wi­ków. Je­śli mia­ła na so­bie coś ko­lo­ro­we­go, to chy­ba tyl­ko nie­bie­ską wstąż­kę. Wszel­kie wy­sił­ki fi­zycz­ne przy­cho­dzi­ły jej z ła­two­ścią. Wi­dzia­łem raz, jak wy­sia­dła z łód­ki po dłu­giej prze­jażdż­ce w słoń­cu {lu­bi­ła bar­dzo wio­sło­wać); nie była ani tro­chę zdy­sza­na i każ­dy jej wło­sek po­zo­stał na swo­jem miej­scu. Gdy ran­kiem wy­cho­dzi­ła na we­ran­dę aby po­pa­trzeć na mo­rze ku wscho­do­wi, w stro­nę Su­ma­try, pro­mie­nia­ła świe­żo­ścią i bla­skiem jak kro­pla rosy. Ale kro­pla rosy jest zni­ko­ma, Fre­ja zaś nie mia­ła w so­bie nic ni­kłe­go. Pa­mię­tam do­brze jej okrą­głe, sil­ne ra­mio­na i ręce cien­kie w prze­gu­bie, sze­ro­kie a kształt­ne, o dłu­gich, smu­kłych pal­cach.

Nie wiem, czy uro­dzi­ła się na mo­rzu, ale w każ­dym ra­zie do dwu­na­ste­go roku ży­cia że­glo­wa­ła z ro­dzi­ca­mi na prze­róż­nych stat­kach. Po stra­cie żony Nel­son był w wiel­kim kło­po­cie, co ro­bić z có­recz­ką. Ja­kaś życz­li­wa zna­jo­ma z Sin­ga­pu­ru, wzru­szo­na nie­mym jego bó­lem i bez­rad­no­ścią, pod­ję­ła się opie­ki nad Fre­ją. Trwa­ło to przez ja­kie sześć lat, w cza­sie któ­rych sta­ry Nel­son (czy Nie­lsen) wy­co­fał się z "obie­gu" i osiadł na swo­jej wy­spie, po­nie­waż zaś za­cna opie­kun­ka dziew­czy­ny wra­ca­ła do Eu­ro­py, po­sta­no­wio­no, że Fre­ja za­miesz­ka z oj­cem.

Pierw­sze i naj­waż­niej­sze za­rzą­dze­nie Nel­so­na, zwią­za­ne z tym fak­tem, do­ty­czy­ło spro­wa­dze­nia wspa­nia­łe­go pia­ni­na fir­my Steyn i Ebhart. By­łem wte­dy ka­pi­ta­nem ma­łe­go pa­row­ca kur­su­ją­ce­go wśród wysp; do­star­cze­nie Nel­so­no­wi tego spra­wun­ku przy­pa­dło mi w udzia­le i stąd wiem co­śnie­coś o pia­ni­nie Frei. Wy­ła­do­wa­li­śmy z trud­no­ścią ol­brzy­mią pakę na pła­ską ska­łę wśród za­ro­śli, przy­czem dno ło­dzi o mało co nie wy­le­cia­ło w cza­sie tego że­glar­skie­go ma­new­ru. Po­tem wspól­nie z całą za­ło­gą, nie wy­łą­cza­jąc ma­szy­ni­stów tu­dzież pa­la­czy, roz­wi­nę­li­śmy nie­sły­cha­ną po­my­sło­wość; uzno­je­ni w słoń­cu jak sta­ro­żyt­ni Egip­cja­nie przy bu­do­wa­niu pi­ra­mi­dy, zdo­ła­li­śmy wresz­cie wy­win­do­wać pia­ni­no aż na wy­so­kość wil­li za­po­mo­cą wał­ków, dźwi­gni, po­wro­zów i po­chy­łych, na­my­dlo­nych de­sek. Umie­ści­li­śmy je w rogu wschod­niej we­ran­dy, któ­ra od­gry­wa­ła wła­ści­wie rolę sa­lo­nu. Wy­łu­sk­nę­li­śmy ostroż­nie pia­ni­no z paki i wspa­nia­ły po­twór z ró­ża­ne­go drze­wa ob­ja­wił się na­resz­cie w ca­łej oka­za­ło­ści. Pod­nie­ce­ni i prze­ję­ci waż­no­ścią chwi­li, przy­su­nę­li­śmy je do ścia­ny z na­le­ży­tą pie­czo­ło­wi­to­ścią i mo­gli­śmy wresz­cie swo­bod­nie ode­tchnąć. Był to bez­wąt­pie­nia naj­cięż­szy przed­miot, jaki zna­lazł się na tej wy­sep­ce od stwo­rze­nia świa­ta. Po­tę­ga dźwię­ków, któ­re­mi pia­ni­no roz­brzmie­wa­ło w wil­li (dzia­ła­ją­cej jak pu­dło aku­stycz­ne), była istot­nie zdu­mie­wa­ją­ca. Akor­dy nio­sły się nad mo­rzem jak dźwięcz­ne grzmo­ty. Ja­sper Al­len mó­wił mi, że co rano z po­kła­du swo­je­go Bo­ni­ta (nie­zwy­kle zwin­ne­go i pięk­ne­go bry­gu) mógł sły­szeć zu­peł­nie wy­raź­nie, jak Fre­ja wy­gry­wa gamy, ale ten chło­pak za­rzu­cał za­wsze ko­twi­ce o wie­le za bli­sko brze­gu – nie­raz mu to mó­wi­łem. Praw­da, że tu­tej­sze mo­rze jest pra­wie za­wsze po­god­ne, a Sie­dem Wysp sły­nie jako szcze­gól­nie spo­koj­na i bez­chmur­na miej­sco­wość. Ale nie­kie­dy po­po­łu­dnio­wa bu­rza z Ban­ki, albo gwał­tow­na ule­wa z od­da­lo­nych brze­gów Su­ma­try, spa­da na­gle na gru­pę wy­se­pek, po­grą­ża­jąc je na parę go­dzin w od­mę­cie wia­tru i si­no­czar­ne­go mro­ku, dziw­nie zło­wro­gie­go. Wil­la trzę­sła się wów­czas w po­sa­dach; na we­ran­dzie spusz­czo­ne za­sło­ny z rat­ta­nu tar­ga­ły się roz­pacz­li­wie, a Fre­ja sia­da­ła do pia­ni­na i wy­gry­wa­ła dzi­kie wa­gne­row­skie me­lo­dje przy świe­tle ośle­pia­ją­cych bły­ska­wic, wśród pio­ru­nów pa­da­ją­cych wo­ko­ło, że aż do­praw­dy – wło­sy dęba sta­wa­ły na gło­wie. Ja­sper sia­dy­wał nie­ru­cho­mo za Fre­ją, wiel­biąc ocza­mi smu­kłą, gięt­ką jej po­stać, cu­dow­ną świe­tli­stość ja­snych wło­sów, ręce mi­ga­ją­ce po kla­wi­szach, bia­ły za­rys kar­ku; a w tej­że sa­mej chwi­li bryg, tkwią­cy u przy­ląd­ka, mio­tał się na li­nach o ja­kieś sto jar­dów od wstręt­nych, lśnią­cych, czar­nych skał. Brrrr!

I trze­ba wie­dzieć, że dzia­ło się to wy­łącz­nie w tym celu, aby Ja­sper, po­wró­ciw­szy nocą na sta­tek i przy­tu­liw­szy gło­wę do po­dusz­ki, miał pew­ność, że już nie może być bli­żej swo­jej Frei śpią­cej w wil­li. A przy­tem na­le­ży pa­mię­tać, że wła­śnie ten bryg miał się stać w przy­szło­ści ich do­mem – pły­wa­ją­cym ra­jem – któ­ry Ja­sper przy­stra­jał co­raz pięk­niej, aby że­glo­wać na nim bło­go przez całe ży­cie ze swo­ją Fre­ją u boku. War­jat! Ale ten chło­pak lu­bił za­wsze ry­zy­ko­wać.

Pa­mię­tam, jak pew­ne­go dnia przy­pa­try­wa­li­śmy się z Fre­ją bry­go­wi, któ­ry zbli­żał się do przy­ląd­ka od pół­no­cy. Przy­pusz­czam, że Ja­sper mu­siał do­strzec Fre­ję przez lu­ne­tę. I cóż się sta­ło? Za­miast po­su­wać się jesz­cze z pół­to­ra ki­lo­me­tra wzdłuż mie­li­zny i spu­ścić w od­po­wied­niem miej­scu ko­twi­cę, jak przy­stoi przy­zwo­ite­mu że­gla­rzo­wi, wy­pa­trzył szpa­rę mię­dzy dwie­ma sta­re­mi, po­szczer­bio­ne­mi ra­fa­mi o wstręt­nym wy­glą­dzie i skie­ro­wał tam­tę­dy sta­tek, któ­ry prze­mknął się, trzę­sąc i skrzy­piąc wszyst­kie­mi ża­gla­mi, tak że sły­sze­li­śmy ha­łas aż na we­ran­dzie. Syk­ną­łem przez zęby, a Fre­ja za­klę­ła. Do­praw­dy! Za­ci­snę­ła kształt­ne piąst­ki i szep­nę­ła: "Psia­krew!", po­czem spoj­rza­ła na mnie, za­czer­wie­ni­ła się tro­chę i ro­ze­śmiaw­szy się, rze­kła: "Za­po­mnia­łam, że pan tu jest!" Oczy­wi­ście! Kie­dy Ja­sper zja­wiał się na ho­ry­zon­cie, za­po­mi­na­ła, że kto­kol­wiek inny ist­nie­je na świe­cie". Za­nie­po­ko­jo­ny tem war­jac­kiem po­stę­po­wa­niem, nie mo­głem się po­wstrzy­mać i od­wo­ła­łem się do jej roz­sąd­ku.

– Ależ on ma bzi­ka! – wy­rze­kłem z prze­ję­ciem.

– Skoń­czo­ny idjo­ta – po­twier­dzi­ła go­rą­co, pa­trząc mi pro­sto w oczy sze­ro­ko roz­war­te­mi, po­waż­ne­mi źre­ni­ca­mi, a na jej po­licz­ku po­ja­wił się do­łek od uśmie­chu.

– I wszyst­ko tyl­ko poto – ob­ja­śnia­łem – aby przy­śpie­szyć spo­tka­nie z pa­nią o ja­kie dwa­dzie­ścia mi­nut.

Usły­sze­li­śmy, jak ko­twi­ca opa­dła, po­czem fre­ja sta­ła się na­raz nie­zmier­nie sta­now­cza i groź­na.

– Niech pan chwi­le po­cze­ka. Już ja mu po­ka­żę!

We­szła do swe­go po­ko­ju i za­mknę­ła drzwi, zo­sta­wia­jąc mię na we­ran­dzie z od­po­wied­nie­mi in­struk­cja­mi. Nim jesz­cze zdo­ła­no zwi­nąć ża­gle na bry­gu, Ja­sper zja­wił się, prze­ska­ku­jąc po trzy stop­nie. Za­po­mniał przy­wi­tać się ze mną, tyl­ko roz­glą­dał się po­ryw­czo na wszyst­kie stro­ny.

– Gdzie Fre­ja? Czy nie było jej tu­taj przed chwi­lą? Oznaj­mi­łem mu, że bę­dzie po­zba­wio­ny obec­no­ści pan­ny Frei przez całą go­dzi­nę, aby "wie­dział na przy­szłość, jak wi­nien po­stę­po­wać". Na to oświad­czył, że z pew­no­ścią ja do tego Fre­ję na­mó­wi­łem i że przy­kro mu, ale pierw­sze­go lep­sze­go dnia bę­dzie zmu­szo­ny mnie za­strze­lić. Uwa­ża, że je­ste­śmy z Fre­ją w za­nad­to do­brej ko­mi­ty­wie. Po­wie­dziaw­szy to, rzu­cił się na fo­tel i usi­ło­wał roz­ma­wiać o ostat­niej swej po­dró­ży. Ale za­ba­wił mnie nie­zmier­nie fakt, że chło­pak cier­piał rze­czy­wi­ście. To było wi­docz­ne. Głos mu się ła­mał. Za­milkł i, utkwiw­szy oczy We drzwiach, sie­dział bez sło­wa z twa­rzą peł­ną bólu. Na­praw­dę! A co jesz­cze za­baw­niej­sze, nie upły­nę­ło i dzie­sięć mi­nut, gdy Fre­ja uka­za­ła się spo­koj­nie na pro­gu. Zo­sta­wi­łem ich i po­sze­dłem szu­kać Nel­so­na (czy też Nie­lse­na) na tyl­nej we­ran­dzie, któ­ra była ulu­bio­nym jego za­kąt­kiem. Chcia­łem go wcią­gnąć w roz­mo­wę, aby, błą­ka­jąc się po po­ko­jach, nie wtar­gnął nie­świa­do­mie tam, gdzie wca­le nie był po­żą­da­ny.

Wie­dział o przy­by­ciu bry­gu, ale nie przy­pusz­czał, że Ja­sper zdą­żył już zna­leźć się przy jego cór­ce. My­ślał pew­nie, że to nie­moż­li­we w tak krót­kim cza­sie. Na­tu­ral­nie, oj­ciec dla cór­ki nie zdo­był­by się na coś po­dob­ne­go. Po­dej­rze­wał wpraw­dzie, że Al­len pod­ko­chu­je się we Frei; wie­dzia­ły o tem i pta­ki w po­wie­trzu, i ryby w mo­rzu, i więk­szość kup­ców z ar­chi­pe­la­gu i wo­gó­le – lu­dzie wszel­kich klas i wszel­kie­go ka­li­bru, miesz­ka­ją­cy w Sin­ga­pu­rze; nie był jed­nak w sta­nie oce­nić, jak da­le­ce jego cór­ka za­ję­ta jest Al­le­nem. Wy­obra­żał so­bie, że Fre­ja za wie­le ma roz­sąd­ku, aby so­bie kim­kol­wiek gło­wę za­wró­cić. Nic po­dob­ne­go na­wet na myśl mu nie przy­cho­dzi­ło, gdy sie­dział na swo­jej we­ran­dzie i gryzł się w pro­sto­cie du­cha pod­czas wi­zyt Ja­spe­ra. Przy­czy­ną jego zgry­zot były wła­dze ho­len­der­skie. Fak­tem, jest, że Ho­len­drzy pa­trzy­li krzy­wo na po­czy­na­nia Ja­spe­ra Al­le­na, wła­ści­cie­la i ka­pi­ta­na bry­gu Bo­ni­to. Uwa­ża­li, że jego wy­pra­wy han­dlo­we są o wie­le za przed­się­bior­cze. Nie zda­je mi się, aby Al­len wy­kro­czył kie­dy­kol­wiek prze­ciw­ko pra­wu; my­ślę ra­czej, że to nie­zmier­na jego ru­chli­wość bu­dzi­ła od­ra­zę w tę­pych i po­wol­nych Ho­len­drach. Otóż w po­ję­ciu sta­re­go Nel­so­na ka­pi­tan Bo­ni­ta był dziel­nym ma­ry­na­rzem i sym­pa­tycz­nym chłop­cem, – ale sto­sun­ki z nim uwa­żał na­ogół za nie­po­żą­da­ne, nie­co kom­pro­mi­tu­ją­ce, że się tak wy­ra­żę. Z dru­giej stro­ny nie miał ocho­ty po­wie­dzieć Ja­spe­ro­wi pro­sto w oczy, że nie chce go wi­dy­wać. Bied­ny sta­ry Nel­son był przy­zwo­itym czło­wie­kiem. Pe­wien je­stem, że wzdra­gał­by się zra­nić uczu­cia na­wet i ku­dła­te­go lu­do­żer­cy; chy­ba, gdy­by go nie­dwu­znacz­nie spro­wo­ko­wa­no. Pod­kre­ślam, że mó­wię o zra­nie­niu uczuć, nie cia­ła. Je­śli cho­dzi o włócz­nie, to­po­ry, ma­czu­gi czy strza­ły, sta­ry Nel­son do­wiódł nie­jed­no­krot­nie, że po­tra­fi do­sko­na­le so­bie ra­dzić. We wszel­kich in­nych wy­pad­kach miał uspo­so­bie­nie lę­kli­we. Sia­dy­wał więc z mar­kot­ną miną na swo­jej we­ran­dzie i za każ­dym ra­zem, gdy do­cho­dzi­ły od­gło­sy roz­mo­wy Frei z Ja­spe­rem, wy­dy­mał po­licz­ki i wy­pusz­czał dech z po­nu­rym świ­stem, jak czło­wiek cięż­ko przez los do­świad­czo­ny.

Uspo­ka­ja­łem na­tu­ral­nie jego oba­wy, z któ­rych zwie­rzał mi się dość czę­sto. Miał nie­ja­kie uzna­nie dla mego sądu i sza­no­wał mnie, jed­nak nie z po­wo­du za­let oso­bi­stych, tyl­ko ze wzglę­du na do­bre sto­sun­ki, łą­czą­ce mię z wła­dza­mi ho­len­der­skie­mi. Wie­dzia­łem na­pew­no, że naj­więk­szy jego po­strach, gu­ber­na­tor z Ban­ki, prze­mi­ły, po­ryw­czy, ser­decz­ny czło­wiek, były kontr­ad­mi­rał, miał do nie­go wy­raź­ną sła­bość. To ko­ją­ce za­pew­nie­nie, do któ­re­go za­wsze się ucie­ka­łem, roz­ja­śnia­ło na chwi­lę twarz sta­re­go Nel­so­na (czy też Nie­lse­na); wkoń­cu jed­nak po­trzą­sał za­wsze gło­wą z po­wąt­pie­wa­niem, jak gdy­by chciał po­wie­dzieć, że wszyst­ko to bar­dzo pięk­nie, ale w du­szy ho­len­der­skie­go urzęd­ni­ka kry­ją się prze­pa­ści, któ­re on je­den, Nel­son, zgłę­bić jest w sta­nie. Śmie­chu War­te!

W wy­pad­ku, o któ­rym mó­wię, był na­wet po­draż­nio­ny i gdy usi­ło­wa­łem go za­jąć bar­dzo za­baw­ną, nie­co skan­da­licz­ną przy­go­dą, któ­ra zda­rzy­ła się w Saj­go­nie pew­ne­mu na­sze­mu zna­jo­me­mu, wy­krzyk­nął na­gle:

– Cze­góż, u dja­bła, ten tu się cią­gle włó­czy!

Naj­wi­docz­niej nie sły­szał z mo­jej aneg­do­ty ani sło­wa. Zi­ry­to­wa­ło mnie to, bo aneg­do­ta była rze­czy­wi­ście dow­cip­na. Po­pa­trzy­łem na nie­go prze­cią­gle.

– Jak­to! – za­wo­ła­łem – czy pan do­praw­dy nie wie, dla­cze­go Ja­sper Al­len tu przy­jeż­dża?

Była to pierw­sza wy­raź­na alu­zja do sto­sun­ków łą­czą­cych Ja­spe­ra z Fre­ją. Nel­son przy­jął to spo­koj­nie.

– E, Fre­ja jest roz­sąd­ną dziew­czy­ną – szep­nął, za­ję­ty naj­wi­docz­niej my­śla­mi o "wła­dzach". – Fre­ja nie jest głu­pia. Wca­le się o to nie boję. Ten smyk, to pysz­ny dla niej to­wa­rzysz; Fre­ja się z nim bawi – nic po­za­tem.

Prze­ni­kli­wy sta­ru­szek umilkł i ci­sza za­pa­no­wa­ła w wil­li. Tam­tych dwo­je za­ba­wia­ło się spo­koj­nie i – bez­wąt­pie­nia – roz­kosz­nie. Nie mo­gli wy­my­śleć gry bar­dziej po­chła­nia­ją­cej i mniej ha­ła­śli­wej nad snu­cie pla­nów wspól­nej przy­szło­ści. Sie­dzie­li pew­nie przy­tu­le­ni do sie­bie na we­ran­dzie, pa­trząc na bryg, któ­ry od­gry­wał role trze­cie­go part­ne­ra w cza­row­nej za­ba­wie. Bez nie­go przy­szłość prze­sta­ła­by ist­nieć. Był ca­łym ich ma­jąt­kiem, i do­mem, i sze­ro­kim, swo­bod­nym świa­tem. Któż to po­rów­nał okręt do wię­zie­nia? Niech za­wi­snę ha­nieb­nie na rei, je­śli to praw­da. Ża­gle na bry­gu Ja­spe­ra były bia – łemi skrzy­dła­mi ich mi­ło­ści, szy­bu­ją­cej gdzieś w prze­stwo­rzach (na­le­ża­ło­by to wy­ra­zić jesz­cze po­etycz­niej). Mam tu na my­śli mi­łość Ja­spe­ra. Fre­ja, jako ko­bie­ta, uj­mo­wa­ła całą spra­wę ze stro­ny bar­dziej re­al­nej.

A Ja­sper żył do­słow­nie w za­chwy­ce­niu, po­cząw­szy od pew­nej pa­mięt­nej chwi­li. Sie­dzie­li raz z Fre­ją i pa­trzy­li na bryg, po­grą­że­ni w wy­mow­nem mil­cze­niu, któ­re jest je­dy­nym środ­kiem istot­ne­go po­ro­zu­mie­wa­nia się stwo­rzeń ob­da­rzo­nych mową. Ja­sper za­pro­po­no­wał wów­czas Frei, aby się sta­ła współ­wła­ści­ciel­ką jego skar­bu, a ści­ślej mó­wiąc, od­dał jej swój bryg na wła­sność. Ser­ce jego wcie­li­ło się w sta­tek już po­cząw­szy od dnia, gdy ku­pił go w Ma­nil­li od pew­ne­go Pe­ruw­ja­ni­na w śred­nim wie­ku, ubra­ne­go w skrom­ny gar­ni­tur z czar­ne­go suk­na. Był to osob­nik ta­jem­ni­czy i wy­ra­ża­ją­cy się la­ko­nicz­nie. O ile mi się zda­je, mu­siał ukraść ten bryg na po­łu­dnio­wo-ame­ry­kań­skiem wy­brze­żu, gdyż twier­dził, że je­dzie stam­tąd na Fi­li­pi­ny "z ro­dzin­nych po­wo­dów". To wy­ra­że­nie 'z ro­dzin­nych po­wo­dów" było świet­nie po­my­śla­ne. Ża­den praw­dzi­wy ca­bal­le­ro nie za­da­je dal­szych py­tań po ta­kiem oświad­cze­niu.

A Ja­sper był wła­śnie praw­dzi­wym ca­bal­le­ro. Bryg, po­ma­lo­wa­ny wów­czas na czar­no, wy­glą­dał za­gad­ko­wo i bar­dzo brud­no – niby klej­not mor­ski o przy­ćmio­nym bla­sku, albo ra­czej za­nie­dba­ne dzie­ło sztu­ki. Gdyż ar­ty­stą być mu­siał nie­zna­ny bu­dow­ni­czy, któ­ry wy­mo­de­lo­wał wdzięcz­ne lin­je jego ka­dłu­ba z naj­tward­sze­go tro­pi­kal­ne­go bu­dul­ca, spo­jo­ne­go naj­czyst­szą mie­dzią.

Bóg je­den wie, w ja­kiej czę­ści świa­ta zo­stał zbu­do­wa­ny. Sam Ja­sper nie­wie­le się mógł do­ba­dać o jego do­tych­cza­so­wych dzie­jach od la­ko­nicz­ne­go, po­nu­re­go Pe­ruw­ja­ni­na – je­śli to był na­praw­dę Pe­ruw­ja­nin, a nie sam dja­beł w prze­bra­niu, jak Ja­sper twier­dził żar­to­bli­wie. Mo­jem zda­niem sta­tek bar­dzo był sta­ry i mógł na­le­żeć do któ­re­goś z cstatn:ch kor­sa­rzy albo i han­dla­rzy nie­wol­ni­ków; może swo­je­go cza­su wo­ził lub prze­my­cał opjum.

Bez wzglę­du na prze­szłość zdrów był jak pierw­sze­go dnia po spusz­cze­niu na wodę, że­glo­wał po cza­ro­dziej­sku – po­słusz­ny ste­ro­wi ni­czem mała łó­decz­ka i – po­dob­nie jak pięk­ne ko­bie­ty, zna­ne w hi­stor­ji z buj­ne­go ży­cia – zda­wał się po­sia­dać ta­jem­ni­cę wiecz­nej mło­do­ści; nic więc dziw­ne­go, że Ja­sper Al­len od­no­sił się doń jak do ko­chan­ki. Pie­czo­ło­wi­tość jego wskrze­si­ła uro­dę bry­gu w ca­łym bla­sku. Przy­oble­kał go wie­lo­krot­nie w sza­ty z naj­pięk­niej­szej bia­łej far­by, a sro­dze mu­stro­wa­na za­ło­ga, zło­żo­na z do­bra­nych Ma­la­jów, stro­iła go i pie­lę­gno­wa­ła tak zręcz­nie, sta­ran­nie i ar­ty­stycz­nie, że naj­kosz­tow­niej­sza emal­ja, przez złot­ni­ków wy­piesz­czo­na, nie mo­gła­by pięk­niej wy­glą­dać i gład­szą być w do­tknię­ciu. Wą­ski zło­co­ny pas uj­mo­wał wy­twor­ne kształ­ty Ba­ni­ta i bryg, tkwiąc na wo­dzie, za­ćmie­wał z ła­two­ścią za­wo­do­wą pięk­ność każ­de­go jach­tu, któ­ry po­ja­wił się temi cza­sa­mi na wschod­nich wo­dach. Co do sie­bie mu­szę za­zna­czyć, że wolę pas ciem­no­pur­pu­ro­wy na bia­łym ka­dłu­bie. Od­bi­ja sil­niej od tła i jest przy­tem mniej kosz­tow­ny; mó­wi­łem o tem Ja­spe­ro­wi, ale na­próż­no. Twier­dził, że zło­to w naj­lep­szym ga­tun­ku jest dla bry­gu od­po­wied­nie i że nie­ma ozdób dość wspa­nia­łych na upięk­sze­nie przy­szłe­go przy­byt­ku Frei.

Mi­łość do stat­ku i mi­łość do dziew­czy­ny zla­ły się w jego ser­cu tak nie­roz­dziel­nie, jak dwa dro­go­cen­ne me­ta­le w jed­nym ty­glu sto­pio­ne. A że pło­mień był go­rą­cy, za to rę­czę. Drgał w nim na­mięt­ny nie­po­kój – go­rącz­ka czy­nu i po­ry­wy pra­gnień. Twarz Ja­spe­ra była nie­co za de­li­kat­na; wło­sy miał kasz­ta­no­wa­te, sfa­lo­wa­ne na skro­niach i szczu­płą po­stać o dłu­gich człon­kach; żywy po­łysk sta­lo­wych oczu i szyb­kie, na­głe jego ru­chy przy­po­mi­na­ły mi cza­sem błysk mie­cza wy­ska­ku­ją­ce­go wciąż z po­chwy. Do­pie­ro gdy zna­lazł się w obec­no­ści dziew­czy­ny i mógł się w nią wpa­try­wać, na­prę­że­nie jego ner­wów ustę­po­wa­ło po­waż­nej, sku­pio­nej czuj­no­ści, z jaką chło­nął jej sło­wa i naj­drob­niej­sze po­ru­sze­nia. Spo­kój Frei, jej sta­now­czość, do­bry hu­mor i pa­no­wa­nie nad sobą zda­wa­ły się krze­pić jego ser­ce. Może czar jej twa­rzy, jej gło­su, spoj­rzeń dzia­łał na nie­go tak ko­ją­co? Choć wła­ści­wie na­le­ży przy­pusz­czać, że to wła­śnie roz­pa­li­ło jego wy­obraź­nię – je­śli mi­łość po­czy­na się w wy­obraź­ni. Ale nie czu­ję się po­wo­ła­nym do roz­pra­wia­nia o tak wiel­kich ta­jem­ni­cach i przy­cho­dzi mi na myśl, że za­nie­dba­li­śmy bied­ne­go sta­re­go Nel­so­na, sie­dzą­ce­go na we­ran­dzie j wy­dy­ma­ją­ce­go raz po raz po­licz­ki w głę­bo­kiem za­tro­ska­niu.

Do­wio­dłem mu, że Ja­sper nie był osta­tecz­nie tak czę­stym go­ściem w wil­li. I on i jego bryg pra­co­wa­li cięż­ko, krą­żąc po ar­chi­pe­la­gu. Na to sta­ry Nel­son od­po­wie­dział mi tyl­ko wy­so­ce nie­spo­koj­nym to­nem:

– Mam na­dzie­je, że He­em­skirk nie zja­wi się, przy­najm­niej póki bryg jest w za­to­ce.

Masz to­bie, nowy stra­szak – te­raz zno­wu He­em­skirk!… Moż­na było do­praw­dy stra­cić cier­pli­wość.II

I któż to był He­em­skirk? Za­raz się prze­ko­na­my o nie­do­rzecz­no­ści stra­chu przed He­em­skir­kiem… Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści: ten czło­wiek był wy­bit­nie nie­życz­li­wy. Rzu­ca­ło się to w oczy: dość było usły­szeć jego śmiech. Nic nie zdra­dza snad­niej ukry­tych cech czło­wie­ka niż nie­opa­no­wa­ny dźwięk jego śmie­chu. Ale da­li­bóg! gdy­by się stra­chać każ­de­go zło­śli­we­go par­sk­nię­cia, niby za­jąc pierw­sze­go lep­sze­go sze­le­stu, trze­ba­by się usu­nąć na pu­sty­nię, albo za­mknąć w pu­stel­ni. A na­wet i wów­czas na­le­ża­ło­by zno­sić nie­unik­nio­ne to­wa­rzy­stwo dja­bła.

Ato­li dja­beł jest oso­bi­sto­ścią wy­bit­ną, któ­ra pa­mię­ta lep­sze cza­sy i ob­ra­ca­ła się w naj­wyż­szych sfe­rach nie­biań­skiej hie­rar­chji; co się ty­czy hie­rar­chji zwy­kłych, ziem­skich Ho­len­drów, to He­em­skirk za mło­du by­najm­niej wspa­nia­ło­ści nie za­znał i był po­pro­stu czter­dzie­sto­let­nim ofi­ce­rem ma­ry­nar­ki bez żad­nych spe­cjal­nych sto­sun­ków ani ta­len­tów, któ­re­mi­by mógł się cheł­pić.

Do­wo­dził Nep­tu­nem, nie­wiel­kim pa­row­cem; sta­tek ten peł­nił wiel­ce nud­ny obo­wią­zek pa­tro­lo­wa­nia po ca­łym ar­chi­pe­la­gu, kon­tro­lu­jąc okrę­ty ku­piec­kie. Nie moż­na, za­iste, na­zwać tego sta­no­wi­ska wy­bit­nem. Po­wta­rzam: był to prze­cięt­ny po­rucz­nik w śred­nim wie­ku, ma­ją­cy za sobą oko­ło dwu­dzie­stu pię­ciu lat służ­by i spo­dzie­wa­ją­cy się wkrót­ce przej­ścia na eme­ry­tu­rę – oto wszyst­ko.

Nig­dy nie za­wra­cał so­bie gło­wy tem, co się dzie­je na Sied­miu Wy­spach, póki się nie do­wie­dział z roz­mów za­sły­sza­nych w Pa­lem­ban­gu czy Min­to­ku, że miesz­ka tam ład­na dziew­czy­na. Cie­ka­wość pchnę­ła go pew­nie do wa­łę­sa­nia się w tam­tych stro­nach, a gdy już raz zo­ba­czył Fre­ję, przy­zwy­cza­ił się do od­wie­dza­nia Sied­miu Wysp, zna­la­zł­szy się nie­da­le­ko, o ja­kie pół dnia dro­gi.

Nie twier­dzę, że He­em­skirk był ty­po­wym ofi­ce­rem ho­len­der­skiej ma­ry­nar­ki. Za wie­lu ich zna­łem, aby ten nie­do­rzecz­ny błąd po­peł­nić. Miał dużą, wy­go­lo­ną twarz, wiel­kie, pła­skie po­licz­ki opa­lo­ne na bron­zo­wo, ści­śnię­ty mię­dzy nie­mi nos cien­ki i za­krzy­wio­ny, i małe, ścią­gnię­te usta. Tro­chę srebr­nych nici prze­bły­ski­wa­ło w jego czar­nych wło­sach, a nie­przy­jem­ne oczy były też pra­wie czar­ne. Miał zwy­czaj rzu­cać bo­kiem zgryź­li­we spoj­rze­nia, nie od­wra­ca­jąc przy­tem gło­wy osa­dzo­nej ni­sko na krót­kiej, okrą­głej szyi. Gru­by, okrą­gły tu­łów w ciem­nej, co­dzien­nej kurt­ce o zło­tych szli­fach tkwił na roz­kra­czo­nych no­gach, gru­bych i okrą­głych, odzia­nych w bia­łe, dre­li­cho­we spodnie. Okrą­gła czasz­ka pod bia­łą czap­ką wy­da­wa­ła się też nie­zmier­nie gru­ba, ale dość w niej było ro­zu­mu, aby od­kryć i wy­zy­skać zło­śli­wie lę­kli­wość bied­ne­go, sta­re­go Nel­so­na, drżą­ce­go przed wszyst­kiem, co mo­gło się zda­wał naj­lżej­szym cie­niem wła­dzy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: