- W empik go
Frunąc - ebook
Frunąc - ebook
Tchnąca autentyzmem opowieść o pierwszej miłości, a w tle krakowski Kazimierz i jego klimat z lat 60.
Przepiękna, nostalgiczna opowieść o wrażliwości miłości oraz zaklętych w sercu najskrytszych wspomnieniach. Rozgrywająca się na krakowskim Kazimierzu historia czwórki przyjaciół, a także ich czworonożnych towarzyszy, poruszy najczulsze struny ludzkiej duszy, wyciśnie z oczu najszczersze łzy, lecz nie zapomni dodać otuchy.
Z poetycką wrażliwością autorka tworzy obraz świata rozpiętego pomiędzy epokami. Ponadczasowość problemów, z którymi mierzą się bohaterowie, sprawia, że stają się nam bliscy.
Danuta Sanetra
W lesie powietrze przyjemnie pachniało chłodem. Mchy i wiosenna trawa zgromadziły w sobie wilgoć i miękkość. Czuć było nabrzmiewającą bujność roślin. Nadchodziła najpiękniejsza pora roku – ze świergotem krzątających się w górze ptaków i kwietnymi wonnościami. Las ją oczarował bez reszty, a z Franciszkiem u boku poczuła się bezpieczna. Wkrótce roślinność się przerzedziła i wyszli na polanę. Z daleka dojrzała dziwne drewniane wieże. Pomyślała, że pewnie blisko jest z ich szczytów do białych, kłębiastych chmur. Nagle huknęło, jakby piorun spadł na ziemię. Sparaliżował ją strach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-590-8 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stała obok drzwi sklepu. Patrzyła, jak wchodzą i wychodzą. Zdecydowanie wolała tych, którzy wychodzili. Mieli uczucie zadowolenia na twarzy i siatki pełne pachnących produktów. Podchodziła do nich bliżej, prosiła o jedzenie. Była głodna, gdyż minęło już wiele czasu, odkąd ktoś ją nakarmił. Nie chciała jednak wracać do domu, choć właściwie nie mogła na nikogo tam narzekać, oprócz dzieciaków, które stale dokuczały. Miała dość ciągłego chowania się przed nimi po kątach. Lubiła być sama, a one zdawały się tego nie rozumieć. Od kilku dni szykowała się do ucieczki i choć trudno było się wymknąć, w końcu się udało! Wyszła niezauważona i nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś tam wróci. Wprawdzie troszczyli się o nią: aby dobrze jadła, dobrze wyglądała, dbali, aby dobrze się zachowywała, przeznaczyli jej do spania miękkie posłanie, lecz nie czuła się tam ważna.
W przeciwieństwie do innych była tylko zabawką w cudzych rękach. Każdy w tej rodzinie był dla kogoś ważny: tato dla mamy, dzieci dla rodziców i tak dalej. Tylko ona nie była ważna dla nikogo w szczególności. Dla wszystkich…? Może – tak jak krzesło lub stół – ale nie dla jednej osoby, która by okazywała jej serce. Nie czuła się też wolna. Wolność wiązała się z wyborem, a jej go nie dano. Pozwalano wprawdzie wychodzić, lecz tylko razem, tam, gdzie ją prowadzili, a ona chciała sama – kiedykolwiek, dokądkolwiek. Była już prawie dorosła, a nadal traktowano ją niepoważnie. Stała więc przed sklepem i czekała na swój los.
Nagle podszedł do niej nieznajomy. Był dosyć niski, krępy, ale mimo to dobrze zbudowany. Zmierzwione włosy i chłopskie wąsy uzupełniały niedbały wygląd. Pachniał sianem i ziemią. Pomyślała, że to dobry zapach.
– Czyja ty jesteś? – zapytał. – Nie znam cię. Skąd się wzięłaś? – Tyle pytań naraz… Nikt nie zadawał jej tylu pytań.
– Pójść za nim, wziąć od niego kawałek chleba? Czy uciec?
– Pójdę – zdecydowała, nie miała wiele do stracenia.
Dom mężczyzny był typową wiejską chałupą. Część dla ludzi, część dla zwierząt. Na podwórzu stało kilka wraków aut, stary traktor i buda dla psa. Duży pies na uwięzi, wilczur, ujadając, skoczył do niej, aż odbił się jak piłka szarpnięty łańcuchem. Nie zapowiadało to nic dobrego. Mężczyzna podszedł jednak do niego, coś mu tłumaczył. Zdziwiła się, że zaledwie kilkoma słowami zdołał uspokoić psa, który mimo to spozierał groźnie od czasu do czasu w jej kierunku i powarkiwał.
Weszli do środka. W kuchni było prawie ciemno i przyjemnie ciepło. On usiadł przy stole, ona usadowiła się na wpół rozwalonej kanapie. Dziwne, ale nic a nic się nie bała, tylko ten pies ją przestraszył.
– Tu możesz spać – zaproponował chłop i wskazał ręką na miejsce w rogu pokoju. – Ja sypiam tutaj, na kanapie.
Przeniosła się, ustępując mu miejsca.
Ciekawe, czy on mieszka sam? – Wolałaby nie mieszkać w ścisku, ale trochę zrobiło się jej go żal. – Sam na takim odludziu? I jak sobie radzi ze wszystkim? – zastanawiała się.
Potem chłop wyszedł, dał jej czas, żeby się zadomowiła. Zajrzała we wszystkie kąty, sprawdziła, czy nie ma niebezpiecznych pułapek. Zjadła to, co zostało po obiedzie, napiła się wody.
Może nie będzie najgorzej – pomyślała.
Wieczorem przyszedł i położył się na kanapie, tak jak oznajmił wcześniej. Nie zwracał na nią uwagi. To ją ucieszyło, bo mogła robić cokolwiek. Wyjrzała na podwórze. Pies leżał przy budzie i łypał na nią jednym okiem. Drugie miał zamknięte. Mogła wyjść albo zostać. Miała wybór. Nagle zauważyła, że ktoś zbliża się do domu chwiejnym krokiem. Schowała się w kącie, pies zaczął szczekać, ale niegroźnie, tylko raczej tak, jakby witał znajomego. Ten ktoś wszedł do ciemnej kuchni i krzyknął, budząc gospodarza. Chłop wstał, przetarł oczy i zapalił światło. Ten drugi nazwał go Franciszkiem. Spodobało jej się to imię, kojarzyło się z czymś dobrym i miłym. Jednak ten, co przyszedł, nie wydawał się ani dobry, ani miły.
Nie wiedziała, czego się spodziewać. Skulona przywarła do drzwi, gotowa do odwrotu, ale mężczyźni nie zwracali na nią uwagi, jakby jej wcale nie było. Usiedli przy stole i rozmawiali, popijając ze szklanek. Ten, który przyszedł, już po chwili miał dość siedzenia, położył się na kanapie i od razu zaczął chrapać. Bała się, ale coś powstrzymywało ją od ucieczki. Franciszek również wstał od stołu, zachwiał się i wszedł do pokoju. Domyśliła się, że tej nocy nie będzie tam dla niej miejsca. Całe szczęście noc była ciepła i księżycowa, więc mogła przenocować w stodole. Nawet wolała tam niż w brudnym pokoju. Kiedy się kładła, słyszała szmery i wiatr lekko dmuchający w szpary. Dawno nie czuła się tak zapomniana. Nikt jej nie dotykał, nie nakazywał, co ma robić, nie podtykał smakołyków. Bardzo chciała doświadczyć wolności i oto miała wolność. Tylko czy na pewno tego właśnie pragnęła? Sen nie nadchodził, wzdrygała się na każdy szelest, szuranie myszy i jeży budziło ją z drzemki. Zasnęła dopiero, kiedy świtało. Pianie kogutów już jej nie przeszkadzało. Ani drżące w powietrzu opiłki światła. Spała.
Przyśniło się jej, że śpi w małej celi. Nie mogła znaleźć dobrej pozycji, aby ułożyć się w miarę wygodnie. Dręczące poczucie zamknięcia nie dawało jej spokoju. Pojękiwała cicho. Wieczność w klatce – czy to mogło ją czekać?
Obudziła się na dźwięk trzeszczących drzwi, skrzypnęły pod naporem czyjejś ręki. Otworzyła oczy – zobaczyła Franciszka, który sprawdzał sprzęt przed pracą. Nie spała długo i czuła się nadal senna, kiedy zawołał:
– Już późno, czas na śniadanie! Zobacz, jaki piękny dzień.
Dzień naprawdę zapowiadał się wyjątkowo piękny, pełen majowych zapachów i śpiewu ptaków. Ona jednak rozpamiętywała znaczenie snu. Jeśli będzie źle – pomyślała – zwinę się do środka, żeby nie mogli mnie zranić. Zamknę się w sobie mocno, tak jak zakleja się paczkę. Na zewnątrz tylko twarde i zasklepione opakowanie, a środek bezpiecznie skulony.
Otrząsnęła się z resztek snu i ciesząc się, że czeka ją śniadanie, wyszła za Franciszkiem na podwórze pochlapane światłem jak farbą. Wilczur siedział w plamie cienia przed budą i oczekiwał na podanie jedzenia do miski. Nadal trochę się go bała, ale dzisiaj już na nią nie warczał. Franciszek najwidoczniej lubił z nim rozmawiać, obiecywał mu spacer. Ona tymczasem zjadła chleb i wypiła mleko. Smakowało wybornie, choć starała się nie zjeść zbyt dużo. Nie wypadało odbierać pokarmu mieszkańcom. Przecież były tu również kurczęta, które Franciszek karmił z rana, wołając je po imieniu: Krysiu, Zosiu, Pipciu, a na koguty: Lucku i Wrońciu. One z kolei odpowiadały mu gdakaniem i uroczystym pianiem o świcie, wszystko pod warunkiem, że przynosił im karmę.
Potem Franciszek wziął psa na smycz i wyruszył z nim na poranną przechadzkę. Zatrzasnął za sobą drzwi, nie zważając na to, czy Lusia idzie z nimi, czy nie. Poszła. Trzymała jednak dystans, żeby ich nie drażnić, zwłaszcza pies był bardzo wyczulony. Szli najpierw przez pola, potem w górę, wydeptaną przez wędrowców ścieżką. Franciszek oglądał się co chwilę za siebie, na pewno ją widział, ale nie reagował. Pies na początku szedł niespokojnie, ale później, pewien swego terenu, nabrał śmiałości. Węszył po bokach, ale nie dawał poznać, czy przeszkadza mu jej obecność z tyłu. Była w końcu jedynie przybłędą, bez żadnych praw i obowiązków. To on pilnował domu i pana, więc mógł iść blisko przy nodze Franciszka, podczas gdy ona szła ich śladem z daleka. Pan i pies lubili się widocznie, radośnie popatrywali na siebie i cieszyli oczy znanym ze wspólnych spacerów wiejskim krajobrazem, który powoli przechodził w las.
Nigdy dotąd nie chodziła po lesie sama. Obleciał ją strach na myśl o dzikich zwierzętach, zamieszkujących zarośla. Wprawdzie zauważyła do tej pory jedynie żaby w rowie, ale możliwe, że w głębi kryły się inne, groźniejsze. Zmniejszyła więc odległość od swoich towarzyszy. Franciszek spostrzegł to i uśmiechnął się sam do siebie. Schylił się do psa i przemawiał do niego długo. Reks (tak pies miał na imię) coś z tej przemowy widocznie zrozumiał i machnął ogonem przyzwalająco.
Dalej szli razem. W lesie powietrze przyjemnie pachniało chłodem. Mchy i wiosenna trawa zgromadziły w sobie wilgoć i miękkość. Czuć było nabrzmiewającą bujność roślin. Nadchodziła najpiękniejsza pora roku – ze świergotem krzątających się w górze ptaków i kwietnymi wonnościami. Las ją oczarował bez reszty, a z Franciszkiem u boku poczuła się bezpieczna. Wkrótce roślinność się przerzedziła i wyszli na polanę. Z daleka dojrzała dziwne drewniane wieże. Pomyślała, że pewnie blisko jest z ich szczytów do białych, kłębiastych chmur. Nagle huknęło, jakby piorun spadł na ziemię. Sparaliżował ją strach. Reks zerwał się ze starej, wysłużonej smyczy i popędził przed siebie jak oszalały. Chciała także pobiec jak najdalej od tego miejsca, ale Franciszek ją powstrzymał. Przywarła do niego całym ciałem, drżąc jak osika na wietrze.
– Reks, wracaj! – zawołał, nadal ją przytrzymując, ale bez rezultatu, pies ciągle biegł.
Wtedy rozległ się drugi strzał, a potem skowyt. Krzycząc na całe gardło, Franciszek ruszył w stronę dziwnej wieży. Mężczyzna ze strzelbą schodził powoli.
– Gdzie mój pies?! Zastrzelił pan mojego psa! – wrzeszczał Franciszek.
– Tam! – Wskazał myśliwy. Ruszyli we wskazanym kierunku i zobaczyli Reksa, który leżał pod drzewem z zakrwawioną łapą. – Dlaczego puszcza pan psa samopas? – zapytał ze złością mężczyzna ze strzelbą.
Franciszek nie odpowiedział, tylko uklęknął przy Reksie i oglądał mu łapę. Owinął ją chusteczką i wziął psa na ręce.
– Znajdę cię! – krzyknął. – Jeśli pies nie wydobrzeje, zapłacisz mi za to! – zagroził myśliwemu.
Tamten tylko wzruszył ramionami.
Reks był ciężki i droga powrotna zajęła dużo czasu.
– Zadzwonię po weterynarza, wyliżesz się. – Franciszek pocieszał psa, który cicho skomlał.
Weterynarz obejrzał łapę.
– Całe szczęście kość jest cała. To tylko powierzchowna rana – ocenił i zabandażował łapę, dał jakieś maści do smarowania i obiecał przyjechać ponownie nazajutrz.
Teraz to Reks leżał na kanapie, a przy nim położył się ostrożnie jego pan. Głaskał go po głowie czule, z miłością. Lusi, bo tak miała na imię, wydawało się, że pragnieniem Reksa jest wiecznie tak chorować, leżeć na łóżku i być głaskanym przez Franciszka.
Tej nocy również spała w stodole. Słyszała, jak kury szykują się do snu. Zasnęła nawet przed nimi, była zmęczona doświadczeniami tego dnia. Wkrótce coś ją obudziło. Pies nie pilnował obejścia, droga do szopy była wolna, kury nerwowo gdakały. Otrząsnęła się z siana i pobiegła sprawdzić, co się dzieje. Od razu zobaczyła, że lis zakradł się pod grzędę i zamierza rozprawić się z kogutami, które jak dzielni rycerze broniły swych włości. Kury gdakaniem dodawały im animuszu. Nadbiegła z pomocą w samą porę. Lis podwinął kitę i zniknął w przepastnych czeluściach nocy. Była dumna ze swojej odwagi i z tego, że pierwszy raz w życiu stała się dla kogoś pożyteczna. Może nawet zasłużyła na wdzięczność? Z tą myślą położyła się z powrotem na sianie.
Obawiała się, że już nie zaśnie, ale wyczerpana wrażeniami zapadła jednak w głęboki sen. Śniło się jej, że wędruje pustą drogą, słońce prażyło niemiłosiernie. Nie miała gdzie się schronić. Wszędzie czyhały dziwne stwory. Nie pozwalały zboczyć w cień, napić się wody ze strumyka. Czuła, że musi tam gdzieś być strumyk, ale nie miała szans do niego dotrzeć.
Zbudziło ją pianie kogutów. Senne widziadła zniknęły, ale nadal chciało się jej pić jak we śnie – nie piła nic od dawna. Wyszła na podwórze i pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był łańcuch Reksa bezpańsko leżący na ziemi. (Pies nadal przebywał w domu). Włożyła głowę do metalowej obroży, żeby spróbować, jak to jest być przykutym do swojego domu. Zajrzała też do budy. Podłoga z desek, miejscami wytarta od ciężkiego ciała wilczura – wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Kątem oka zauważyła, że obserwuje ją Franciszek. Szybko wyjęła głowę z obroży.
– Chodź jeść! – zawołał do niej i wskazał ręką na drzwi.
Reks wciąż leżał na kanapie, spał. Weterynarz prawdopodobnie dał mu jakieś środki przeciwbólowe, które działały tak długo. Jednak kiedy weszła do domu, łypnął na nią jednym okiem. Drugie nadal było zamknięte.
– Hej, Reks! – krzyknął na niego gospodarz. – Wstawaj i spróbuj wyjść na zewnątrz. Zaraz poczujesz się lepiej.
Tymczasem ona napiła się i zjadła swoją porcję jedzenia. Nie oszczędzała dla innych, była naprawdę głodna.
Reks spróbował wstać, Franciszek pomógł mu zejść z łóżka i przejść się po sieni. Pies kulał na chorą nogę, ale szedł. Chłop otworzył drzwi i wypuścił go na podwórze.
– Na razie odpoczywaj. – Rozkazujący ton miał postawić psa na nogi.
Wcześnie rano gospodarz przygotował mu posłanie ze starego siennika, na które rzucił zużyty koc. Reks posłusznie się położył. Nie zjadł jednak nic, napił się tylko wody. Widać było, że nie jest jeszcze zdrów. Czekali na weterynarza.
Przyjechał żółtym volkswagenem i zaraz zauważył psa, leżącego na sienniku.
– Jak się ma? – zapytał.
– Lepiej, ale nadal kuleje – odpowiedział Franciszek.
– Będzie tak przez następnych kilka dni. Proszę się nie martwić, wydobrzeje, to lekka rana. Czy zawiadomił pan policję?
– A po co? Narobię sobie tylko kłopotów. Trzeba będzie jeździć, tłumaczyć, dlaczego pies był bez smyczy, a on po prostu się zerwał, słysząc strzały.
– Jak pan chce, ale można by zgłosić, żeby na przyszłość uważali. Słyszałem, że kiedyś zastrzelili psa. Następnym razem trafią w człowieka.
– Pies to pies, ale ten jest wyjątkowy. Niech pan spojrzy, jak mądrze mu z oczu patrzy. Nie będę go więcej wyprowadzał na spacer do lasu, tylko tu, po łąkach.
– I niech mu pan legowisko lepiej wymości – poradził weterynarz, spoglądając na budę.
Potem zbadał psu łapę, odwinął bandaż. Franciszek pilnował, żeby Reks nie użył swoich zębów, ale nic takiego się nie stało. Pies czuł widocznie, że człowiek chce mu pomóc, więc poddawał się zabiegom bez oporu.
***
W tym dniu miała cały dom dla siebie. Gospodarz wyjechał w pole traktorem. W końcu mogła zobaczyć wszystko, co tu się kryło. Obeszła dom wkoło i zauważyła zaskoczona, że na tyłach znajduje się stajnia z kilkoma kozami, które leżały na trawie przed wejściem.
– Jak mogła nie słyszeć i nie wyczuć ich bliskiej obecności? – Prawdopodobnie za bardzo skupiła się na tym, co się działo od frontu, zupełnie ignorując odleglejsze zakątki.
Wybieg dla kóz otaczała siatka. Kiedyś rosły blisko niej drzewka owocowe, ale gałęzie i liście zaspokajały apetyt ciągle głodnego stadka. Drzewka marniały, choć nadal dawały odrobinę upragnionego latem cienia. Na widok Lusi kózki się podniosły i patrzyły podejrzliwie spode łba. Po chwili, nie czując zagrożenia, odwróciły się i spokojnie konsumowały przeznaczone dla nich warzywa i rozrzuconą trawę.
Niezły apetyt – pomyślała. Wróciła do domu i położyła się na leżance. Miło było poleniuchować. Coś jednak przyciągnęło jej uwagę – w drzwiach pojawił się kot. Najwidoczniej miał ochotę na resztki jedzenia. Nie mogła pozwolić, aby leniwy włóczęga żywił się przy ich stole. Jednak kot, jak to kot, wcale się nie przejmował tym, czego pragnął ktoś inny. Wskoczył na stół i z wyższością spoglądał na Lusię, której dobre wychowanie nie pozwalało zachować się równie bezczelnie. Przyczaiła się na dole i czekała na sposobność. W końcu wykorzystała okazję i przegoniła intruza, a potem wolnym krokiem przeszła obok Reksa. Znów przepełniło ją poczucie dumy. Może już dostatecznie zasłużyła na pobyt w tym domu? Może także na miłość? Skąd jednak miała wiedzieć, że z miłością sprawa jest trudna. Nie zawsze spotyka zasługującego na nią, czasami wręcz odwrotnie. Franciszek był poczciwym człowiekiem, mógłby ją polubić, może nawet pokochać, ale czy pozwoliłby na to jego pies? To już całkiem inna historia.
Wieczorem wrócił Franciszek. Ogorzały od słońca i zmęczony pracą spojrzał na Reksa i wszedł do domu. Za chwilę wyniósł miskę z jedzeniem dla siebie i Reksa. Potem przyniósł także coś dla niej. Siedli wszyscy razem na schodkach prowadzących do domu i w milczeniu jedli. Pan gładził od czasu do czasu sierść psa. Widać było, że nad czymś się zastanawia.
– Dam ogłoszenie w Internecie. Może ktoś się po ciebie zgłosi? – Zwrócił głowę w jej stronę. – Może nawet przeznaczą jakąś nagrodę? – wypowiedział głośno to, nad czym rozmyślał.
Nie chciała, aby ktoś ją znajdował. Było jej tu dobrze. Czy nie mogła zostać na stałe? Czuła, że mogłaby się zaprzyjaźnić z Franciszkiem i nawet z jego psem, który już nie wydawał się taki groźny. Spojrzała prosząco na gospodarza, ale on nie zwrócił na to uwagi, widział tylko swojego Reksa i jego chorą łapę. Była przybłędą i nikt się nad nią nie rozczulał.
Tej nocy spała w domu. Słyszała, jak za ścianą pobekują kozy. Tarły rogami o ścianę, jakby chciały się przedostać na drugą stronę, a ściana była granicą. Zasnęła i śniło się jej, że jest człowiekiem. Zawsze o tym marzyła, ale tylko we śnie mogła to marzenie spełnić. Szła ulicami miasta, którego nie znała. Mijali ją inni ludzie, w większości smutni. Ona, wprost przeciwnie, frunęła z radości, jakby wyrosły jej skrzydła u nóg. Miała tylko dwie nogi, lecz wydawało się, że niosły ją w fantastyczną przyszłość. Już nawet nie szła, a biegła – szybko, coraz prędzej. Szybciej niż samochody, lekko jak powietrze. Poczuła, jak jej ciało wypełnia przestrzeń, światło, przyjemność bycia istotą ważną, ale nagle coś, jakby cierń, ukłuło ją w środku. Przystanęła i próbowała się tego pozbyć, wykaszleć, wyszlochać, ale cierń przy każdym oddechu wbijał się coraz głębiej. Posmutniała, nie mogła już tak beztrosko biec, czuła ból przy każdym, najmniejszym nawet ruchu. Zastanawiała się, czy wszyscy inni noszą w sobie ten cierń? Czy dlatego są tacy smutni? Spojrzała wokół – teraz nie różniła się od tamtych – poszarzała, zgasła. Początkowa radość zamieniła się w niepokój.
Obudziła się udręczona, jednak za chwilę dolegliwości minęły, niemal o nich zapomniała – nie była już człowiekiem.
Franciszek chrapał na kanapie, lekko pogwizdując, Reks obok, wyciągnięty na całą długość, również twardo spał. Chorą łapę wysunął przed siebie, aby jej nie zranić. Przeszła obok nich bezszelestnie i wymknęła się na dwór. Było tak cicho, jakby wszystko wokół spało, gwiazdy już blakły, ale księżyc wciąż jeszcze królował na niebie. Hipnotyzował ją ten widok, miała ochotę zawyć do księżyca, zaznaczyć swoją obecność na ziemi w jakikolwiek sposób.
Tu jestem! – chciała zawiadomić o swoim istnieniu kogoś tam na górze, od kogo zależało, że nie urodziła się człowiekiem.
***
Minęło kilka ciągnących się nieskończenie dni. Spędzała czas samotnie, trzymając się z dala od Reksa, który wyraźnie lepiej się czuł i ostrzył sobie na nią zęby. Schodziła z oczu i panu, i psu, chowała się za domem, wczołgiwała się jedynie na noc do stodoły. Jadła resztki i piła, kiedy nikt nie patrzył. Rozważała możliwość kolejnej ucieczki, ale obawiała się głodu i ciemności. Zbyt dobrze pamiętała czas, gdy wyszukiwała na ziemi okruchy i drżała ze strachu przed nieznanym. Poza tym miała cichą nadzieję, że nikt się po nią nie zgłosi. Do tej pory tak naprawdę nikt jej nie chciał.
Może tak zostanie? – myślała. – Przeczeka, nie zwracając na siebie uwagi, kryjąc się w dzień za domem, omijając z dala Reksa. Tak mało wymagała, że mogła się wydawać prawie niewidoczna. Może o niej zapomną? Minie trochę czasu i gdy wyjdzie z ukrycia, nawet nie zauważą, że mieszka obok nich. Tak niewiele jej potrzeba, że mogą to zaakceptować – łudziła się nadzieją.
Któregoś dnia zobaczyła przez szparę w szopie, jak podjeżdża pod dom duży, nowy samochód, z którego wysiadła elegancka kobieta w beżowym kostiumie. Lusia się domyśliła, że przyjechała po nią, i przestraszona zaszyła się w najdalszym kącie stodoły. Kobieta porozmawiała chwilę z gospodarzem i wyjęła z samochodu wiklinowy koszyk. Potem rozejrzała się, jakby wyczekując psiego powitania, ale zobaczyła tylko Reksa przy budzie i jego pana obok.
Lusia jeszcze bardziej się skuliła, gdy gospodarz zajrzał do szopy. Nie od razu ją znalazł, po chwili jednak rozpoznał jej szare futerko i wziął opierającą się na ręce. Głaszcząc na pociechę, opowiadał o tym, dokąd ją zawiezie piękny samochód. Chociaż roztaczał przed nią wizję luksusu, ona wiedziała jedno: nie chce innego życia niż to, które miała tutaj. Noce w ciepłym sianie, leniwe dni w cieniu za domem – to zupełnie wystarczało, nie chciała niczego więcej, tylko by zostawiono ją w spokoju. Pomimo oporu Franciszek zaniósł suczkę do samochodu.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:
PORUSZAJĄCA POWIEŚĆ O MIŁOŚCI, ODWIECZNEJ UCIECZCE PRZED SAMOTNOŚCIĄ I POSZUKIWANIU SWOJEGO MIEJSCA NA ZIEMI
Leszek traktuje Marię jak delikatnego motyla, którego stale musi chronić. Ona natomiast doskonale się w tej roli odnajduje i chce, by tak było już zawsze. Ale czy istnieje zawsze? Widmo śmierci, które nieoczekiwanie wkrada się do ich życia, sprawia, że oboje będą musieli zweryfikować swoje dotychczasowe pragnienia. Dla Marii będzie to początek najtrudniejszej podróży – w głąb własnej duszy. A gdy będzie przekonana, że znalazła odpowiedź na nurtujące ją pytania, pojawią się kolejne, które ponownie odbiorą jej spokój ducha… W tej poruszającej opowieści o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi nic nie jest oczywiste, a pozornie banalna codzienność pełna jest huśtawek emocji i głębokich refleksji.