Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Furia. Tom 1 - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
3 lutego 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Furia. Tom 1 - ebook

Gdy wszystko, co kochasz, jest zagrożone.

Gdy wszystko, co było Ci znane, budzi Twoje przerażenie.

Gdy wszystkie reguły i normy obracają się w proch.

 

W Sztokholmie rozprzestrzenia się niebezpieczny wirus wywołujący u ludzi nagłą i niepohamowaną furię. Zarażeni chcą zabić każdego, kto pojawi się w ich pobliżu. Linie telefoniczne są przeciążone, a służby państwowe nie radzą sobie z groźną sytuacją. Stolicę Szwecji ogarnia chaos, nad którym nikt nie jest w stanie zapanować.

W tym całym zamieszaniu policjant Erik za wszelką cenę próbuje skontaktować się ze swoją rodziną. Musi dopilnować, by jego żona i córka – dwie najważniejsze dla niego osoby – dotarły w bezpieczne miejsce. By przetrwały zło, które niesie ze sobą epidemia.

Lecz nie tylko życie Erika przemienia się w najgorszy koszmar. Pontusa, odnoszącego sukcesy zawodnika MMA, czeka świetlana przyszłość. Lecz gdy miasto pogrąża się w coraz większej anarchii, on również porzuca własne plany oraz marzenia. Dla mężczyzny rozpoczyna się najtrudniejsza walka – walka o przetrwanie.

„Furia” to trzymający w napięciu thriller, który zadowoli nawet najbardziej wymagających czytelników. Andreas Ek snuje opowieść o bezradności człowieka w obliczu tajemniczego i niespodziewanego zagrożenia.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8054-251-7
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mona Gent­zell wie­działa, że ma mało czasu. Nic nie mó­wiła. O ni­czym nie my­ślała. Na ra­zie kon­cen­tro­wała się na jed­nym.

Na wkła­da­niu kom­bi­ne­zonu.

Ro­ze­rwała opa­ko­wa­nie za­wie­ra­jące her­me­tyczny kom­bi­ne­zon ochronny. Naj­pierw wło­żyła jedną nogę. Chcąc wło­żyć drugą, tra­fiła piętą w krok. Spró­bo­wała po­now­nie, ale kiedy pod­nio­sła nogę, za­chwiała się i znowu tra­fiła w krok.

Gło­śno za­klęła.

Trze­cia próba była udana. Mona pod­cią­gnęła kom­bi­ne­zon do ta­lii.

Jej puls ga­lo­po­wał.

Wsu­nęła ręce i na­cią­gnęła na głowę izo­lo­wany kap­tur z prze­zro­czy­stego two­rzywa sztucz­nego. Two­rzywo marsz­czyło się w ryt­mie jej szyb­kiego od­de­chu. Pod­cią­gnęła za­mek bły­ska­wiczny znaj­du­jący się na boku. Szyb­kim kro­kiem ru­szyła przed sie­bie, jed­no­cze­śnie wkła­da­jąc rę­ka­wice ochronne z dwu­war­stwo­wej gumy.

Przy wo­dosz­czel­nej ślu­zie prze­cią­gnęła kartę wstępu i szybko wpi­sała sied­mio­cy­frowy kod. Świa­tełko przy pa­nelu z przy­ci­skami za­mru­gało na czer­wono, a ona aż krzyk­nęła, zi­ry­to­wana wła­sną nie­zdar­no­ścią. Pod­jęła nową próbę, a kiedy ko­lor zmie­nił się na zie­lony, szarp­nęła sta­lowe drzwi, we­szła i za­mknęła je za sobą. Stała przed dru­gimi drzwiami. Pro­wa­dziły do ko­mory za­bez­pie­cza­ją­cej.

Chwy­ciła żółty wąż, który zwi­sał z su­fitu. Przy­po­mi­nał gi­gan­tyczny ka­bel te­le­fonu. Pod­łą­czyła go do kom­bi­ne­zonu. Do­star­czała w ten spo­sób po­wie­trze po­zwa­la­jące wy­two­rzyć nie­zbędne nad­ci­śnie­nie. W ko­mo­rze pa­no­wało bo­wiem pod­ci­śnie­nie w wy­so­ko­ści stu czter­dzie­stu pa­skali. Sto­jąc przed drzwiami, Mona nie od­ry­wała wzroku od czer­wo­nego świa­tełka na gó­rze.

No, da­lej!

Kiedy zmie­niło się na zie­lone, otwo­rzyła drzwi i wbie­gła do środka. Od­cze­piła wąż, po­zwa­la­jąc, by zo­stał au­to­ma­tycz­nie wcią­gnięty z po­wro­tem, a tym­cza­sem pod­łą­czyła nowy. Kom­bi­ne­zon po­now­nie wy­peł­nił się po­wie­trzem. Po­bie­gła z po­wro­tem do drzwi i je za­mknęła.

Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem prze­szła do ściany i pod­nio­sła pla­sti­kową po­krywę skry­wa­jącą przy­cisk alar­mowy, który jesz­cze ni­gdy nie zo­stał użyty.

Za­wa­hała się.

Za­mknęła oczy.

Jan.

Otwo­rzyła je z po­wro­tem i ude­rzyła w przy­cisk spodem za­ci­śnię­tej pię­ści.

Roz­legł się do­no­śny szum wen­ty­la­to­rów, po­łowa świa­teł w la­bo­ra­to­rium zga­sła, a lampka u su­fitu za­częła mru­gać na czer­wono. Roz­legł się alarm, gło­śne wy­cie z krót­kimi prze­rwami.

Mona się od­wró­ciła i oparła o ścianę. Pu­stym wzro­kiem ogar­nęła la­bo­ra­to­rium. Drżały jej dło­nie i przy­gry­zła wargę, żeby się nie roz­pła­kać.

Kiedy alarm ustał, a wen­ty­la­tory się za­trzy­mały, za­pa­dła ab­so­lutna ci­sza. Mona sły­szała tylko swój od­dech.

To wszystko za­częło się kilka go­dzin temu, po­my­ślała. Co mam te­raz zro­bić?

Osu­nęła się na po­sadzkę i wy­buch­nęła pła­czem.OSIEMNAŚCIE GODZIN WCZEŚNIEJ

1

W sali pa­no­wała ci­sza. Prze­by­wał tu trzeci dzień z rzędu i za­czy­nał tra­cić na­dzieję. Uwa­żał, że tak na­prawdę nie po­wi­nien tu sie­dzieć – i nie był w tym osa­mot­niony. By­wał już wcze­śniej w po­dob­nych sa­lach, ale w in­nym kon­tek­ście.

Wie­dział do­sko­nale, jak do tego wszyst­kiego do­szło, i aż go­to­wał się w środku.

Ściany były po­ma­lo­wane na biało, a pod­łogę wy­ło­żono czymś w ro­dzaju sztucz­nego par­kietu. Po­wie­trze było su­che, więc uznał, że wen­ty­la­cja nie działa jak na­leży. Ko­lejny do­wód na kiep­ską tech­nikę bu­dow­laną. Ja­kiś szef chciał za­osz­czę­dzić i wy­brał naj­tań­szą, a więc naj­gor­szą firmę. Na ścia­nach wi­siały brzyd­kie ob­razy. Dwa z nich krzywo – dzia­łało mu to na nerwy.

Wy­strój po­wi­nien być su­rowy i ele­gancki. Na­uczył się tego w woj­sku. „Tam, gdzie chłopcy stają się męż­czy­znami”, jak okre­ślił to jego tata, gdy nad­szedł czas po­boru. Oj­ciec był skocz­kiem spa­do­chro­no­wym i on rów­nież miał nim zo­stać. Dla ojca sta­no­wił po­wód do dumy.

Miał świeżo ogo­loną głowę – wstę­pu­jąc do woj­ska, po­zbył się buj­nej czu­pryny. Od tam­tego czasu ni­gdy nie po­zwo­lił, by włosy uro­sły mu bar­dziej niż o dwa mi­li­me­try. Za­rost go­lił rów­nie do­kład­nie. Głów­nie dla­tego, że kiep­sko ro­sła mu broda, więc nie mu­siał tego ro­bić czę­ściej niż dwa razy w ty­go­dniu.

Był ubrany w gar­ni­tur i nie­bie­ską ko­szulę z do­bra­nym ko­lo­ry­stycz­nie kra­wa­tem. Za­zwy­czaj no­sił gar­ni­tur tylko przy szcze­gól­nych oka­zjach, jak śluby i po­grzeby. Tu z każdą chwilą czuł się bar­dziej jak na po­grze­bie.

Wła­snym po­grze­bie.

– Pa­nie Eriku – po­wie­dział pro­ku­ra­tor, od­chy­la­jąc się z po­wro­tem na opar­cie krze­sła. – Czy zro­zu­miał pan py­ta­nie?

Erik wpa­try­wał się w niego bez słowa.

Już wcze­śniej miał oka­zję po­znać tego pro­ku­ra­tora i wie­dział, że fa­cet jest go­tów iść po tru­pach, byle tylko do­pro­wa­dzić do ska­za­nia po­li­cjan­tów. Ta­kich jak on. Z tymi swo­imi przy­li­za­nymi do tyłu wło­sami spra­wiał wra­że­nie, jakby roz­ko­szo­wał się całą sy­tu­acją. Po pra­wej stro­nie Erika sie­dział skład sę­dziow­ski z prze­wod­ni­czącą w środku, a obok ław­nicy z nada­nia po­li­tycz­nego. Je­den z nich wal­czył ze zmę­cze­niem i na­wet w pew­nym mo­men­cie przy­snął. Obu­dził się, gdy prze­wod­ni­cząca dys­kret­nie szturch­nęła go łok­ciem. Erik pró­bo­wał na­wią­zać kon­takt wzro­kowy z tym zmę­czo­nym, si­wo­wło­sym męż­czy­zną o po­bruż­dżo­nej twa­rzy. Kiedy ich spoj­rze­nia się spo­tkały, tam­ten wy­pro­sto­wał plecy.

Cały ten sąd był jed­nym wiel­kim żar­tem.

Wie­dzieli o tym pra­wie wszy­scy za­wo­dowo zaj­mu­jący się pra­wem. Prze­wod­ni­cząca, wy­kształ­cona praw­niczka z wie­lo­let­nim do­świad­cze­niem za­wo­do­wym, miała de­cy­do­wać o jego lo­sie wraz z trzema ław­ni­kami, któ­rzy ukoń­czyli jed­no­dniowy kurs prawa. To, że ich głosy mimo to były rów­nie ważne jak głos prze­wod­ni­czą­cej, sta­no­wiło jedną z gi­gan­tycz­nych po­ra­żek szwedz­kiego sys­temu praw­nego. Gdyby więc prze­wod­ni­cząca i je­den ław­nik za­gło­so­wali pod­czas na­rady za wy­ro­kiem ska­zu­ją­cym, a dwóch po­zo­sta­łych za unie­win­nie­niem, wy­rok byłby unie­win­nia­jący. Głos prze­wod­ni­czą­cej nie miałby więk­szej wagi, po­nie­waż obo­wią­zy­wała ten­den­cja, by ra­czej unie­win­niać niż ska­zy­wać. Do­bra jako taka, ale gdy się wzięło pod uwagę kom­pe­ten­cje ław­ni­ków, można było tylko się ro­ze­śmiać.

Na szczę­ście ist­niała moż­li­wość od­wo­ła­nia się do sądu ape­la­cyj­nego.

Na­prze­ciwko Erika sie­dział tylko pro­ku­ra­tor. Po­woda nie było. Le­żał dwa me­try pod zie­mią na cmen­ta­rzu w Häs­selby.

Pro­ku­ra­tor wes­tchnął gło­śno i utkwił spoj­rze­nie w Eriku.

– Co pan zro­bił po za­bi­ciu Ste­fana?2

Kiedy Erik szedł ko­ry­ta­rzem, nie­obec­ność ko­le­gów, któ­rzy wzięli wolny week­end, aż biła po oczach. Mi­jane ga­bi­nety były nie­oświe­tlone i oszczęd­nie ume­blo­wane. Nudne. Erik otwo­rzył drzwi swo­jego po­koju, nie więk­szego od celi w aresz­cie. Wes­tchnął na wi­dok stosu akt peł­nego wy­dru­ko­wa­nych prze­słu­chań i zgło­szeń. Nie tylko nad­miar spraw wy­wo­łał to wes­tchnie­nie. Erik nie wie­dział, czy sąd przy­chyli się do wer­sji pro­ku­ra­tora, czy też do za­pew­nień oskar­żo­nego, że tylko się bro­nił. Z są­dami ni­gdy nic nie wia­domo. Mo­gło się skoń­czyć tak albo ina­czej.

Cho­lerna lo­te­ria.

Usiadł na krze­śle przy biurku i za­lo­go­wał się do we­wnętrz­nej sieci po­li­cji. Nie przy­szły żadne nowe ma­ile, więc wy­łą­czył kom­pu­ter i zo­stał na miej­scu.

Wró­cił my­ślami do stycz­nio­wego wie­czoru sprzed pół roku. Wie­czoru, który wła­śnie nisz­czył mu ży­cie. Od tam­tego czasu zro­bił się bar­dziej draż­liwy i byle drob­nostka po­tra­fiła wy­pro­wa­dzić go z rów­no­wagi. Czę­sto był nie­miły dla Lotty i zby­wał ją, kiedy go o coś pro­siła. Wie­dział, że źle po­stę­puje, ale cza­sami nie umiał ina­czej. Rzadko się roz­czu­lał i po­zwa­lał, by nie­przy­jemne zda­rze­nia po nim spły­wały, ale to ze stycz­nia na­prawdę od­ci­snęło na nim swoje piętno.

Mocne piętno.

W ciągu czter­na­stu lat pracy w sztok­holm­skiej po­li­cji Erik wi­dział prak­tycz­nie wszystko. Po­ważne wy­padki dro­gowe, biedę i roz­ma­ite pro­blemy spo­łeczne, przy­pad­kowe po­strzały i umyślne ugo­dze­nia no­żem. Po­nie­wie­rane żony. Mal­tre­to­wane dzieci. Za­bój­stwa ro­dzi­ców. Lata pracy w sto­łecz­nej po­li­cji go za­har­to­wały. Był bity na służ­bie, rzu­cano w niego kostką bru­kową, ata­ko­wano ga­zem pie­przo­wym i do niego strze­lano. Tę wy­li­czankę można było cią­gnąć długo i z całą pew­no­ścią nie wszy­scy po­li­cjanci prze­żyli tyle, ile on. Z ja­kie­goś po­wodu ta­kie gów­niane sy­tu­acje przy­cią­gały go jak nar­ko­tyki ćpuna. Prze­żył nie­jedno, ale tam­ten stycz­niowy wie­czór był chyba naj­gor­szy. Nie tylko ze względu na na­stęp­stwa, z któ­rymi wła­śnie się mie­rzył, ale też z uwagi na to, co mo­gło się stać. Czę­sto uczest­ni­czył w wy­da­rze­niach, które mo­gły mieć tra­giczny fi­nał. Nie lu­bił frazy: „Gdyby nie to, że…”. Uwa­żał, że nie na­leży roz­wa­żać, co by było gdyby, tylko sku­piać się na tym, co rze­czy­wi­ście się stało. Jest, jak jest, i już.

To był 18 stycz­nia. Erik i jego ko­lega Micke pa­tro­lo­wali za­chodni Sztok­holm w sta­rym wier­nym 33-9220 ze stu dwu­dzie­stoma ty­sią­cami prze­je­cha­nych służ­bowo ki­lo­me­trów na licz­niku, co dla ra­dio­wozu było po­kaź­nym wy­ni­kiem. Erik i Micke do­stali z cen­trali ru­ty­nowe za­da­nie. Wy­ko­ny­wali po­do­bne setki razy. Cho­dziło o to, by spraw­dzić czło­wieka, który spał na ławce w parku w Väl­lingby.

– Pi­jak – za­wy­ro­ko­wał Micke, a Erik się z nim nie sprze­czał. Je­śli tak, to od­wiozą go do izby wy­trzeź­wień szpi­tala Sankt Görans, pod wa­run­kiem że bę­dzie umiał się za­cho­wać. W prze­ciw­nym wy­padku skoń­czy w aresz­cie w Sol­nie.

Erik pro­wa­dził ra­dio­wóz wy­lud­nio­nymi ulicz­kami par­ko­wymi w Väl­lingby, kie­ru­jąc się w stronę miej­sca po­da­nego w zgło­sze­niu. Był późny wie­czór, zro­biło się ciemno, a do tego pa­no­wał chłód. Zna­leźli go prak­tycz­nie od razu, sie­dział na ławce. Erik za­par­ko­wał na wprost, żeby oświe­tlały go re­flek­tory. Dźwi­gnię ste­ru­jącą skrzy­nią bie­gów usta­wił w po­zy­cji par­ko­wa­nia i wy­siadł z wozu, nie przy­pusz­cza­jąc, że już go­dzinę póź­niej znaj­dzie się w szpi­talu Ka­ro­lin­ska.

I to jako pa­cjent.3

Pon­tus Lin­dqu­ist sie­dział po­grą­żony w my­ślach, na gło­wie miał ręcz­nik. W szatni śmier­działo po­tem i ma­ścią prze­ciw­bó­lową. Co ja­kiś czas otwie­rały się drzwi i było sły­chać głosy, ale Pon­tus nie zwra­cał na nic uwagi.

Sie­dział na ławce, po­chy­lony do przodu, pal­cami u nóg do­ty­kał pod­łogi i po­ru­szał no­gami, żeby nie ze­sztyw­niały mu mię­śnie. Dło­nie trzy­mał sple­cione na ko­la­nach. Miał za­mknięte oczy i za­pa­dał się co­raz głę­biej w sie­bie.

Kiedy kon­cen­tro­wał się przed wej­ściem na ring, nic nie mo­gło mu prze­szko­dzić. Był zdy­scy­pli­no­wany i w każdą walkę, a na­wet tre­ning wcho­dził na sto pro­cent.

Co­dzien­nie ciężko tre­no­wał. Pra­wi­dłowo się od­ży­wiał i do­brze sy­piał. Su­rowo prze­strze­gał za­sad i ni­czego nie po­zo­sta­wiał przy­pad­kowi. Na dziew­czyny nie miał czasu. Prze­szka­dzały w sku­pie­niu. Cza­sami szedł z ja­kąś do łóżka, ale pra­wie za­wsze były to jed­no­ra­zowe nu­merki bez zna­cze­nia, na które za­zwy­czaj po­zwa­lał so­bie po walce. Wtedy rze­czy­wi­ście świę­to­wał, co prze­waż­nie wią­zało się ze spo­ży­wa­niem zde­cy­do­wa­nie nad­mier­nych ilo­ści al­ko­holu. Ale od nar­ko­ty­ków trzy­mał się z da­leka. „Nar­ko­tyki za­ży­wają tylko prze­grani” – po­wie­dział kie­dyś, gdy ja­kiś chło­pak mu je za­pro­po­no­wał. Tam­ten na­prawdę się wku­rzył, ude­rzył go w ra­mię i za­czął wy­zy­wać. Pon­tus mu nie od­dał. Bił się tylko na tre­nin­gach i pod­czas walk.

Kiedy jed­nak chło­pak wy­mie­rzył mu lewy sier­powy, sy­tu­acja ule­gła cał­ko­wi­tej zmia­nie.

Pon­tus na­tych­miast spo­strzegł nad­cho­dzący cios, pew­nie jesz­cze za­nim chło­pak sam so­bie uzmy­sło­wił, że wła­śnie go wy­pro­wa­dził. Pon­tus mógł unik­nąć ude­rze­nia, po pro­stu ob­ni­ża­jąc po­zy­cję po­przez lek­kie zgię­cie nóg w ko­la­nach i ro­ta­cję ciała w prawo. Chło­pak ude­rzyłby po­wie­trze tuż nad jego głową i od­sło­nił lewą stronę swo­jej twa­rzy. Pon­tus miałby oka­zję go zno­kau­to­wać moc­nym pra­wym sier­po­wym na szczękę.

Ale tego nie zro­bił.

Przy­ło­żył prawą dłoń do głowy i z wprawą przy­jął cios, który oka­zał się słab­szy od tych za­da­wa­nych pod­czas lek­kich spa­rin­gów. Chło­pak nie skrę­cił bio­der i dla­tego nie sku­mu­lo­wał ener­gii, która nada­łaby siłę ude­rze­niu. Poza tym nie sta­nął na­wet w roz­kroku, więc ła­two było go prze­wró­cić. Pon­tus wy­ko­nał ener­giczny krok przed sie­bie. Jed­no­cze­śnie po­sta­wił lewą stopę za cof­niętą nogą chło­paka i ode­pchnął jego klatkę pier­siową. Chło­pak stra­cił rów­no­wagę i za­nim zro­zu­miał, co się dzieje, już le­żał na po­sadzce i wył.

Straż­nicy po­ja­wili się na­tych­miast, bez­ce­re­mo­nial­nie go pod­nie­śli i wy­pro­wa­dzili, a on krzy­czał coś, czego Pon­tus nie zdą­żył usły­szeć.

Dwa dni po walce Pon­tus znów wró­cił do swo­ich zwy­cza­jów. Tre­ningi. Je­dze­nie. Spa­nie. Tre­no­wał sporty walki od ósmego roku ży­cia – miał do­bre pod­stawy, bo jego o sześć lat star­szy brat upra­wiał ka­rate i chęt­nie na nim ćwi­czył. Pon­tus ni­gdy się nie pod­da­wał, mimo że był znacz­nie lżej­szy i słab­szy od ów­cze­snego prze­ciw­nika. Ni­gdy z tego nie zre­zy­gno­wał, a kiedy wszedł w wiek na­sto­letni, brat był bez szans.

W dru­giej pro­fe­sjo­nal­nej walce w for­mule MMA miał znaczną prze­wagę. W ostat­niej run­dzie roz­prę­żył się i je­de­na­ście se­kund przed koń­cem po­je­dynku ry­wal za­ło­żył mu ba­la­chę – chwy­cił go za lewą rękę i za­blo­ko­waw­szy jego staw łok­ciowy przy po­mocy wła­snych ra­mion i cię­żaru ciała, na­ci­skał w prze­ciwną stronę, do­pro­wa­dza­jąc do tego, że ło­kieć Pon­tusa wy­giął się w nie­wła­ściwą stronę.

Ból był nie do opi­sa­nia. Wielu in­nych za­wod­ni­ków, któ­rym za­ło­żono by tak cia­sno dźwi­gnię łok­ciową, od­kle­pa­łoby, pod­da­jąc się. Ale nie Pon­tus. Wie­dząc, że wy­gry­wał na punkty, a do końca po­je­dynku zo­stało tak nie­wiele czasu, po­sta­no­wił nie od­kle­pać. Zo­stał ura­to­wany przez gong i tym sa­mym wy­grał. Stra­chu, że ręka w każ­dej chwili może się zła­mać, w ogóle nie od­czu­wał. Był nie­ugięty. Gdyby do końca po­je­dynku po­zo­stało dwa­na­ście se­kund lub wię­cej, kilka ty­go­dni cho­dziłby z ręką w gip­sie.

Drzwi do szatni otwo­rzyły się i Pon­tus wstał. Nad­szedł czas na roz­grzewkę.4

Męż­czy­zna sie­dział na ławce i spał. Ręce zwi­sały mu luźno, głowa była prze­krzy­wiona. Miał na so­bie pi­ko­waną kurtkę, czapkę i bu­fia­ste spodnie dre­sowe. Do tego sfa­ty­go­wane i źle za­wią­zane buty. Był umię­śniony, co nie było czę­ste u oko­licz­nych al­ko­ho­li­ków i nar­ko­ma­nów.

– Halo – po­wie­dział Micke i pró­bo­wał tchnąć w męż­czy­znę tro­chę ży­cia. W od­po­wie­dzi usły­szał tylko chrząk­nię­cie. – Cał­kiem od­pły­nął – stwier­dził.

– Chcesz po­je­chać do Sankt Görana i tro­chę wy­trzeź­wieć? – za­py­tał Erik.

Nie było od­po­wie­dzi.

Po­trzą­snął męż­czy­zną. Ten w dal­szym ciągu spał.

– Przy­naj­mniej wia­domo, że żyje.

– Ka­wał chłopa – stwier­dził Micke. – Oby­śmy nie mu­sieli go cią­gnąć, nie chcę jesz­cze bar­dziej roz­pie­przyć so­bie krę­go­słupa.

– Nie, to by­łoby głu­pie – od­parł Erik. – Le­cimy z dzie­więt­na­stką i ła­du­jemy go do sa­mo­chodu. Po­je­dziemy chyba do szpi­tala Sankt Göran?

– Pew­nie.

– Chss d szszp­piala Sa Gööan – wy­mam­ro­tał męż­czy­zna.

– Co po­wie­dzia­łeś? – spy­tał Erik i po­now­nie nim po­trzą­snął. – Halo?

– Chss d szszp­piala Sa Gööan – po­wtó­rzył, a jego głowa się za­ko­ły­sała.

– Chcesz do szpi­tala Sankt Göran? – po­wtó­rzył Micke. – Do­brze zro­zu­mia­łem?

Męż­czy­zna po­ki­wał głową.

– To do­brze – od­parł Micke. – Tak poza tym wszystko z tobą w po­rządku? Już pra­wie mo­żesz mó­wić i w ogóle – do­dał, kła­dąc mu dłoń na ra­mie­niu.

Nie było od­po­wie­dzi.

– Za­czy­namy – za­rzą­dził Erik.

Prze­pro­wa­dzili re­wi­zję miesz­czącą się w ra­mach pa­ra­grafu dzie­więt­na­stego ustawy o po­li­cji. Erik za­czął prze­szu­ki­wać lewą kie­szeń.

– Igła – oznaj­mił i od­wró­cił się do Mic­kego, żeby po­ka­zać mu zna­le­zi­sko.

Micke w od­po­wie­dzi po­ki­wał głową i uniósł pla­sti­kową kartę.

– Mam tu jego do­wód oso­bi­sty, za­py­tam przez ra­dio, co to za ana­nas.

Pod­szedł do sa­mo­chodu i na­wią­zał kon­takt z cen­tralą. W uza­sad­nie­niu po­dał, że na dwo­rze jest zimno, a męż­czy­zna to zwy­kły pi­jak. Eri­kowi prze­mknęło przez głowę, że Micke po­wi­nien zo­stać przy nim, ale naj­wy­raź­niej cie­pło było waż­niej­sze od bez­pie­czeń­stwa.

Micke za­czął od­czy­ty­wać ope­ra­to­rowi nu­mer oso­bi­sty. Kiedy roz­ma­wiał przez ra­dio, Erik kon­ty­nu­ował re­wi­zję. Miał za sobą setki po­dob­nych, pod­czas któ­rych znaj­do­wał wszystko od pi­sto­le­tów po pre­zer­wa­tywy. Spraw­dził kie­sze­nie kurtki i chciał przejść do spodni. Za­czął prze­szu­ki­wać prawą kie­szeń na no­dze i wtedy męż­czy­zna chwy­cił go i ode­pchnął rękę się­ga­jącą do jego kie­szeni.

– Co ro­bisz? – spy­tał Erik, ła­piąc go za prawe ra­mię.

Męż­czy­zna na­gle wstał i ude­rzył lewą pię­ścią, tra­fia­jąc po­li­cjanta w prawe przed­ra­mię. Erik nie był przy­go­to­wany na cios i na chwilę stra­cił rów­no­wagę. Męż­czy­zna stał i w tej sa­mej chwili Erik spo­strzegł, że w jego dłoni coś bły­snęło. Na­past­nik za­czął gwał­towne wy­ma­chi­wać ręką w jego kie­runku, wrzesz­cząc przy tym na całe gar­dło.

Nóż! – po­my­ślał Erik i od­ru­chowo się­gnął po służ­bowy pi­sto­let. Nie my­ślał, po pro­stu to zro­bił. – Je­śli spo­ty­kasz się z no­żem, wy­cią­gnij pi­sto­let – mó­wił jego na­uczy­ciel w szkole po­li­cyj­nej. Pod­czas każ­dych ćwi­czeń i za­wsze, gdy sprawca miał w rę­kach ja­kieś na­rzę­dzie, Erik się­gał po pi­sto­let. Je­śli znaj­do­wał się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, od­da­wał strzał ostrze­gaw­czy, a je­śli sprawca skra­cał dy­stans, strze­lał mu w nogę.

Te­raz od­le­głość nie za­pew­niała bez­pie­czeń­stwa.

Kiedy Erik wy­ko­nał ruch ręką w kie­runku pi­sto­letu, był już zde­cy­do­wany. Strzeli wy­soko, w klatkę pier­siową.

Wy­strzeli, by za­bić.

Stali nieco po­nad pół me­tra od sie­bie. W chwili gdy Erik zro­zu­miał, że przed­mio­tem jest nóż, zo­rien­to­wał się, że obe­rwał w prawe ra­mię. Wie­dział, że zo­stał ugo­dzony, ale pra­wie tego nie po­czuł. Jego or­ga­nizm pra­co­wał na wy­so­kich ob­ro­tach, a ad­re­na­lina roz­le­wała się w jego ży­łach z siłą tsu­nami. Erik nie zdo­łał wy­cią­gnąć pi­sto­letu. Kiedy padł cios, pró­bo­wał wła­snymi rę­kami za­trzy­mać atak.

Męż­czy­zna, który na­gle jakby zu­peł­nie wy­trzeź­wiał, za­chwiał się na no­gach i przez to o włos mi­nął tu­łów po­li­cjanta. Erik chwy­cił go lewą ręką za ra­mię i trzy­mał z ca­łej siły. Sku­pił się na za­gro­że­niu.

Na nożu.

Tym, któ­rego ostrze było te­raz wy­mie­rzone w na­past­nika.

Wolną ręką Erik chwy­cił dłoń męż­czy­zny i za­czął na­pie­rać ze wszyst­kich sił.

Nóż za­głę­bił się w szyi męż­czy­zny, wcho­dząc uko­śnie od dołu.

To był nóż Mora, stan­dar­dowy mo­del. Wszedł tak głę­boko, że ostrza nie było wi­dać i z szyi wy­sta­wał tylko czer­wony drew­niany trzo­nek.

Męż­czy­zna wy­dał dźwięk, który od tam­tego czasu śnił się Eri­kowi po no­cach. Tak jakby krzy­czał na ca­łego, ale nie było sły­chać nic poza stłu­mio­nym kwi­kiem. Zna­leźli się tak bli­sko sie­bie, że Erik po­czuł jego al­ko­ho­lowy od­dech. Ich spoj­rze­nia się spo­tkały i można było od­nieść wra­że­nie, że mi­nęły wieki.

Pa­no­wała ab­so­lutna ci­sza.

Chwilę póź­niej Erik wy­cią­gnął nóż.

Krew za­częła bry­zgać jak piwo z po­trzą­śnię­tej i otwar­tej puszki.

W in­nej sy­tu­acji Erik za­cząłby pa­ni­ko­wać, że za­razi się wi­ru­so­wym za­pa­le­niem wą­troby typu C albo wi­ru­sem HIV. Ale nie w tym wy­padku. Te­raz nie było na to czasu. Męż­czy­zna upadł na zie­mię, trzy­ma­jąc się za szyję. Krzy­czał z bólu, a z ust try­skała mu krew.

Micke nie zdą­żył na­wet za­re­ago­wać, za­nim było po wszyst­kim. Usły­szał krzyk, a kiedy wy­sko­czył z sa­mo­chodu, zo­ba­czył Erika wy­cią­ga­ją­cego nóż z szyi męż­czy­zny. Kiedy do nich pod­szedł, męż­czy­zna już le­żał na ziemi.

Krew, w sza­leń­czym tem­pie pom­po­wana z tęt­nicy szyj­nej, bar­wiła śnieg na ko­lor ja­sno­czer­wony. Męż­czy­zna od­dy­chał gwał­tow­nie, z każ­dym od­de­chem sły­chać było bul­go­ta­nie, a krew wy­pły­wała z ką­ci­ków ust. Pa­trzył bła­gal­nie na po­li­cjan­tów, a w jego oczach wi­dać było pa­nikę.

Erik zro­zu­miał, co się dzieje.

Od­ru­chowo wci­snął dwa palce w ranę. Krew na­dal bry­zgała, a on krę­cił pal­cami w środku, z na­ra­sta­jącą re­zy­gna­cją pró­bu­jąc uci­snąć wła­ściwe miej­sce. Męż­czy­zna wy­ma­chi­wał rę­kami i no­gami, de­spe­racko pró­bu­jąc uciec przed bó­lem, który za­da­wał mu Erik. Kasz­lał krwią, gro­ma­dzącą się w ustach i w gar­dle. Erik po­czuł przy­spie­szone bi­cie serca. Na­ci­snął moc­niej w na­dziei, że krwo­tok usta­nie.

Po­skut­ko­wało.

Krew już nie bry­zgała, lecz de­li­kat­nie spły­wała po dłoni Erika i szyi męż­czy­zny. Było jej jed­nak dużo.

Za dużo.

Micke usiadł okra­kiem na męż­czyź­nie i udało mu się za­blo­ko­wać jego ra­miona no­gami. Tam­ten w dal­szym ciągu de­spe­racko ko­pał, pró­bu­jąc do­ko­nać tego, co każdy czu­jący zbli­ża­jącą się śmierć. Prze­żyć. Był w szoku i nie my­ślał o tym, że utrud­nia ak­cję ra­tun­kową.

– Nie ru­szaj się! – krzyk­nął Erik.

Wie­dział, że czło­wiek ma w ciele tyle krwi, ile wy­nosi sześć pro­cent masy ciała. A za­tem do­ro­sły czło­wiek wa­żący dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów ma około pię­ciu i pół li­tra krwi. Strata nieco po­nad dwóch li­trów naj­praw­do­po­dob­niej spo­wo­duje śmierć, je­śli nie na­dej­dzie po­moc.

Erik ro­zej­rzał się i do­szedł do wnio­sku, że z szyi męż­czy­zny wy­pły­nęło znacz­nie wię­cej niż dwa li­try krwi.

Za­dzwo­nił pod nu­mer alar­mowy i we­zwał na miej­sce ka­retkę oraz kilka ra­dio­wo­zów. Był tak spięty, że mu­siał po­wtó­rzyć, bo ope­ra­tor za pierw­szym ra­zem go nie zro­zu­miał.

Ko­pa­nie ustało, a Micke zwol­nił uścisk. Erik klę­czał przy męż­czyź­nie i trzy­mał palce w jego ra­nie. Krew wy­pły­wała mia­ro­wym, po­wol­nym stru­mie­niem i ska­py­wała na śnieg. Micke zdjął rę­ka­wiczki i przy­ło­żył do szyi ran­nego palce wska­zu­jący i środ­kowy.

– Nie czuję pulsu!

– Re­ani­ma­cja! – krzyk­nął Erik. – Za­czy­naj re­ani­ma­cję!

Micke po­ło­żył dło­nie jedna na dru­giej i za­czął ma­saż serca.

– Je­den, dwa, trzy, cztery, pięć… – od­li­czał ci­cho w tym sa­mym ryt­mie. Kiedy do­szedł do trzy­dzie­stu, za­czął od nowa. – Je­den, dwa, trzy, cztery, pięć…

Kiedy Micke wy­ko­ny­wał re­ani­ma­cję, Erik na­dal uci­skał ranę. W kie­szeni spodni miał ze­staw pierw­szej po­mocy. Chciał go wy­cią­gnąć wolną ręką, ale nie był w sta­nie nią po­ru­szyć.

Stra­cił w niej czu­cie.

Erik zmarsz­czył czoło. Rę­kaw jego mun­duru był po­szar­pany i miał nieco ciem­niej­szy ko­lor niż reszta ma­te­riału. Erik chciał pod­wi­nąć rę­kaw i zo­ba­czyć, jak źle to wy­gląda, ale nie mógł. Nie miał od­wagi zwol­nić uci­sku, który udało mu się stwo­rzyć pal­cami.

Ro­zej­rzał się. Park był pu­sty, a je­dyne źró­dło świa­tła sta­no­wiły re­flek­tory ra­dio­wozu.

Erik po­czuł, że kręci mu się w gło­wie.

Po­zba­wione ży­cia ciało męż­czy­zny po­dry­gi­wało w ryt­mie uci­śnięć.

Roz­le­gły się sy­reny.

Jak tylko zja­wili się sa­ni­ta­riu­sze, za­stą­pili Erika przy re­ani­ma­cji. Ko­le­dzy po­li­cjanci za­opie­ko­wali się nim i wtedy od­kryli, że ma roz­ciętą rękę. Zo­stał za­brany do ka­retki i po­je­chał do szpi­tala. Pierw­sza ka­retka zdą­żyła już od­je­chać z no­żow­ni­kiem.

W szpi­talu za­ło­żono Eri­kowi po­nad dwa­dzie­ścia szwów po ze­wnętrz­nej stro­nie ra­mie­nia. Na szczę­ście żadne nerwy nie zo­stały prze­cięte. Gdyby nóż tra­fił w tęt­nicę, praw­do­po­dob­nie Erika spo­tkałby ten sam los co pi­ja­nego na­past­nika.

Pro­ku­ra­tor oskar­żył po­li­cjanta o nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci, w uza­sad­nie­niu po­da­jąc, że czyn był zbyt bru­talny i bez­względny. Sprawa miała kon­se­kwen­cje. Erik w ocze­ki­wa­niu na pro­ces i wy­rok zo­stał prze­nie­siony do służb we­wnętrz­nych. Mu­siał sie­dzieć w biu­rze i ana­li­zo­wać do­ku­menty do­ty­czące po­spo­li­tych prze­stępstw, ta­kich jak kra­dzieże czy awan­tury pod wpły­wem al­ko­holu. To było gor­sze niż śmierć.

Ty­tuł na pierw­szej stro­nie jed­nej z ga­zet krzy­czał:

Po­li­cjant po­de­rżnął gar­dło pi­ja­nemu

Do pew­nego stop­nia była to prawda. Erik rze­czy­wi­ście po­de­rżnął temu męż­czyź­nie gar­dło, tyle że zro­bił to nie bez przy­czyny. Tym­cza­sem ar­ty­kuł na­pi­sany pod tezę o przy­czy­nie nie wspo­mniał. Pod­czas pro­cesu Erik wy­ja­śniał, że wszystko trwało za­le­d­wie se­kundy. Nie zdą­żył na­wet po­my­śleć i dzia­łał w obro­nie wła­snej. W żad­nym wy­padku nie ży­czył so­bie ta­kiego fi­nału. To się po pro­stu stało.

Z cza­sem jed­nak po­ja­wił się drugi za­rzut. To z jego po­wodu Erik był tak wście­kły, gdyż mógł on przed­wcze­śnie za­koń­czyć jego ka­rierę w po­li­cji.

W tym wy­padku z całą pew­no­ścią nie cho­dziło o obronę wła­sną.5

Erik wstał od biurka i po­szedł na strzel­nicę. Inni w ra­mach swo­istej te­ra­pii sprzą­tali, zmy­wali albo wy­ko­ny­wali prace ogro­dowe. Erik strze­lał. Zwy­kle sta­rał się tre­no­wać co naj­mniej kilka razy w ty­go­dniu. Strze­la­nie było mu po­trzebne na co dzień, a jed­no­cze­śnie sta­no­wiło po­lisę ubez­pie­cze­niową. Uwa­żał, że do­bry strze­lec ma więk­sze szanse na prze­ży­cie. Był w tym lep­szy niż wielu in­nych funk­cjo­na­riu­szy, a jako cer­ty­fi­ko­wany in­struk­tor miał też prze­wagę w po­staci nie­ogra­ni­czo­nego do­stępu do amu­ni­cji.

Sta­nął na czer­wo­nej li­nii ozna­cza­ją­cej od­le­głość dzie­wię­ciu me­trów od kar­to­no­wych tarcz. Ja­rze­niówki świe­ciły ostro, a brzę­cze­nie wen­ty­la­tora dzia­łało na niego uspo­ka­ja­jąco. Wziął głę­boki od­dech. Gdy ru­choma tar­cza imi­tu­jąca prze­stępcę po­ja­wiła się w za­sięgu wzroku, Erik wy­cią­gnął z ka­bury pi­sto­let służ­bowy marki Sig Sauer P226. Od­dał dwa szyb­kie strzały w śro­dek tar­czy i jesz­cze je­den w jej górną część. Tę, która przed­sta­wiała głowę prze­stępcy. Cen­ty­me­trowe otwory wid­niały tam, gdzie po­winny – w praw­dzi­wej sy­tu­acji od­nio­słyby po­żą­dany sku­tek.

Erik po­wtó­rzył czyn­ność kilka razy, a po­tem zmie­nił ćwi­cze­nie na trzy szyb­kie strzały w głowę fik­cyj­nego prze­stępcy. Po kil­ku­na­stu uda­nych se­riach uznał, że już wy­star­czy, i ru­szył do domu.

W wa­go­nie me­tra znów po­grą­żył się w my­ślach. Krą­żyły wo­kół dzien­ni­ka­rza, który mógł za­koń­czyć jego ka­rierę. Tego, który nie da­wał mu spo­koju po zda­rze­niu z Väl­lingby. Do­szło do tego, że dzien­ni­karz za­dzwo­nił do drzwi jego miesz­ka­nia, żeby uzy­skać ko­men­tarz i zro­bić zdję­cie. Cze­kał na­wet pod pracą Lotty i za­czął ją wy­py­ty­wać, kiedy szła do sa­mo­chodu.

Prze­kro­czył gra­nicę, kiedy przy­cze­pił się do Ale­xan­dry. Dziew­czynka ba­wiła się przed do­mem. Na­gle Erik zo­ba­czył przez okno, że dzien­ni­karz po­ja­wia się nie wia­domo skąd i kuca przed nią.

Nie mógł opa­no­wać ner­wów. Cała wście­kłość i wszelki ból, które w so­bie no­sił, eks­plo­do­wały jak bomba. Za­czął krzy­czeć na dzien­ni­ka­rza, a tam­ten wstał. Erik szarp­nął go, ude­rzył w twarz i ka­zał trzy­mać się od nich z da­leka. Po­tem wszedł z Ale­xan­drą do domu i za­mknął drzwi na klucz.

Z po­wodu tego zda­rze­nia pro­ku­ra­tor oskar­żył go rów­nież o po­bi­cie. Twier­dził, że Erik nie po­trafi wła­ści­wie oce­nić sy­tu­acji i prze­ja­wia skłon­ność do bru­tal­nych za­cho­wań. Przed­sta­wiał go jako zbyt agre­syw­nego. Py­ta­nie brzmiało, czy sąd da się na­brać na tę ar­gu­men­ta­cję.

Je­śli tak, Eri­kowi gro­ziło na­wet wię­zie­nie.6

Po roz­grzewce, na którą skła­dały się roz­ma­ite kom­bi­na­cje cio­sów rę­kami i kop­nięć, a także pod­sko­ków i wy­ma­chów rę­kami, Pon­tus usiadł z po­wro­tem na ławce z ręcz­ni­kiem na gło­wie.

Wkrótce po­tem po­czuł na ra­mie­niu czy­jąś dłoń.

– It’s time.

Stał przed nim jego tre­ner Mike. Ten bry­tyj­ski czołg splótł dło­nie i wy­da­wał się bar­dziej na­krę­cony od Pon­tusa. Mike wal­czył w wa­dze cięż­kiej i miał za sobą sie­dem po­je­dyn­ków w UFC, naj­więk­szej i naj­bar­dziej pre­sti­żo­wej or­ga­ni­za­cji MMA. Bi­lans Mike’a to pięć zwy­cięstw i dwie po­rażki. Cztery zwy­cię­stwa od­nie­sione przez no­kaut. Jedno przez no­kaut tech­niczny.

Trzy dni przed swoim ósmym po­je­dyn­kiem miał wy­pa­dek mo­to­cy­klowy i zła­mał nad­gar­stek tak nie­for­tun­nie, że – jak się oka­zało – nie był już w sta­nie wal­czyć na pro­fe­sjo­nal­nym po­zio­mie. Wtedy też roz­po­czął ka­rierę tre­ner­ską.

Pon­tus wstał, wciąż z ręcz­ni­kiem na gło­wie.

– Bij mocno, bij szybko, bij mą­drze – mam­ro­tał Mike raz za ra­zem. Jego głowa huś­tała się tam i z po­wro­tem, a ręce wy­ko­ny­wały ryt­miczne se­rie róż­nych cio­sów. Zdjął Pon­tu­sowi ręcz­nik i za­czął ude­rzać go niedź­wie­dzio­wa­tymi ła­pami w twarz.

– Roz­nieś go – rzu­cił Mike i ude­rzył Pon­tusa w po­li­czek.

Wy­szli z szatni i ru­szyli ko­ry­ta­rzem na arenę, któ­rej wej­ście za­sło­nięte było czarną kur­tyną.

Spi­ker wkrótce miał wy­krzy­czeć in­for­ma­cję o dwóch pierw­szych tego wie­czoru po­je­dyn­kach o ty­tuł.

Ad­re­na­lina krą­żyła mu w ży­łach. Był zde­ner­wo­wany. Jak za­wsze przed walką. Jed­nak gdy tylko się za­czy­nała, zmę­cze­nie ustę­po­wało jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki. Nie­dawno się ogo­lił, dzięki czemu wy­glą­dał o pięć lat mło­dziej. Nie za­wsze był z tego za­do­wo­lony, ale go­le­nie stało się jego ry­tu­ałem. Od­kąd za­czął to ro­bić, nie prze­grał ani razu, więc wo­lał nie zmie­niać zwy­cię­skiej kon­cep­cji. Miał nie­wiele tkanki tłusz­czo­wej, a mimo wy­raź­nie za­zna­czo­nych mię­śni klatki pier­sio­wej i brzu­cha wy­glą­dał szczu­pło. Mie­rzył sto dzie­więć­dzie­siąt je­den cen­ty­me­trów i przed walką mu­siał zrzu­cić sie­dem ki­lo­gra­mów. Spi­na­nie wło­sów z tyłu było oczy­wi­stą ko­niecz­no­ścią. Nie mógłby wal­czyć, gdyby opa­dały mu na oczy.

Pod­ska­ki­wał w miej­scu, wpa­tru­jąc się w matę, i ci­cho po­wta­rzał:

– Roz­niosę go, fa­cet nie ma szans. Bij mocno, bij szybko, bij mą­drze.

Z gło­śni­ków dud­niła mu­zyka – One step clo­ser Lin­kin Park.

– Jesz­cze jedna walka – mruk­nął Pon­tus. – Jedna walka i tam będę.7

Wa­gon me­tra się za­trząsł i Erik wró­cił do te­raź­niej­szo­ści. Na­prze­ciwko niego sie­dział star­szy męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze, a pa­sa­że­ro­wie w po­ło­wie pu­stego wa­gonu byli wpa­trzeni w ekrany swo­ich te­le­fo­nów.

Sta­ru­szek za­kasz­lał i za­krył usta. Wy­cią­gnął czer­woną chu­s­teczkę i od­krztu­sił w nią flegmę. Spoj­rzał na Erika, prze­pro­sił i scho­wał chu­s­teczkę z po­wro­tem do kie­szeni spodni.

Erik nie mógł się już do­cze­kać eme­ry­tury. Jesz­cze dwa­dzie­ścia sie­dem dni i będę wolny, po­my­ślał. Wielu z jego zna­jo­mych wcale nie cze­kało z utę­sk­nie­niem na eme­ry­turę, na­sta­wiali się wręcz na to, że jesz­cze przy­bę­dzie im ro­boty. Ale nie Erik, on miał plany. Za­mie­rzał zwie­dzić świat ra­zem z Lottą. Od­być po­dróż do Sta­nów, o któ­rej od kilku lat roz­ma­wiali. Od­prę­żyłby się, po­grałby so­bie w golfa i po pro­stu miło spę­dził czas.

Zero stresu.

Naj­bliżsi przy­ja­ciele Erika byli in­ży­nie­rami. Znał ich z cza­sów swo­ich dwu­let­nich stu­diów w Kró­lew­skim In­sty­tu­cie Tech­no­lo­gicz­nym w Sztok­hol­mie. Do­brze się tam czuł, ale w ży­ciu bra­ko­wało mu dresz­czu eks­cy­ta­cji, więc głów­nie z cie­ka­wo­ści zło­żył pa­piery do wyż­szej szkoły po­li­cyj­nej. Ni­gdy nie ża­ło­wał tego wy­boru.

Ko­chał swoją pracę, ale raz na ja­kiś czas za­sta­na­wiał się, jak wy­glą­da­łoby jego ży­cie, gdyby zro­bił dy­plom in­ży­niera. Miał na my­śli głów­nie aspekt fi­nan­sowy. W po­li­cji za­ra­biał kiep­sko, ale mimo wszystko zno­śnie w po­rów­na­niu z ko­le­gami, po­nie­waż był ofi­ce­rem. Lotta pra­co­wała jako sze­fowa mar­ke­tingu w Peak Per­for­mance i z ich dwojga za­ra­biała znacz­nie le­piej.

Cztery lata wcze­śniej uro­dziła się Ale­xan­dra i był to naj­szczę­śliw­szy dzień w jego ży­ciu. Przy­po­mniał so­bie, jak to było, kiedy wró­cili do domu z od­działu no­wo­rod­ko­wego. Dziwne uczu­cie. Na­gle byli we troje. Co mieli ro­bić? Lotta trzy­mała Ale­xan­drę w ra­mio­nach i za­py­tała, czy na­piją się kawy. Po­ło­żyła ją na ka­na­pie, a Ale­xan­dra po pro­stu pa­trzyła swo­imi wiel­kimi oczami. Wy­pili kawę i stwier­dzili, że są naj­szczę­śliw­szą ro­dziną na świe­cie.

Erik wy­siadł przy Fri­dhem­splan i ru­szył w stronę ru­cho­mych scho­dów. Mi­nęła go grupka chło­pa­ków roz­ma­wia­ją­cych o ja­kiejś im­pre­zie, na którą się wy­bie­rali. Je­den po przy­ja­ciel­sku trą­cił ko­legę w ra­mię, a po­zo­stali skwi­to­wali to salwą śmie­chu.

Erik sta­nął na ru­cho­mych scho­dach, po­woli wio­zą­cych go na górę. Stała przed nim ko­bieta w wieku nieco po­wy­żej dwu­dzie­stu lat. Miała na so­bie uro­czą let­nią su­kienkę do ko­lan. Na bose stopy wło­żyła białe buty. Włosy miała uło­żone w szcze­gólny kok, któ­rego upię­cie wy­da­wało się skom­pli­ko­wane. Ze­szli ze scho­dów, ona skrę­ciła w lewo, a Erik po­szedł da­lej do me­tra zie­lo­nej li­nii.

Wkrótce po­tem był na Dan­ne­mo­ra­ga­tan. Ku­pili to miesz­ka­nie, kiedy Lotta za­szła w ciążę. Było duże, czte­ro­po­ko­jowe, z we­randą wy­cho­dzącą na dzie­dzi­niec. Erik sam je wy­re­mon­to­wał. Po­ło­żył ciemny dę­bowy par­kiet, wy­gła­dził ściany i po­ma­lo­wał je na biało. Wy­mie­nił li­stwy pod­ło­gowe i też po­ma­lo­wał na biało. Ku­pił nowe szklanki do kuchni i sprzęt AGD ze stali szczot­ko­wa­nej, wy­bu­rzył ścianę, żeby uzy­skać otwartą prze­strzeń mię­dzy kuch­nią a sa­lo­nem. Drzwiczki sza­fek i blaty w kuchni były białe i błysz­czące. Ła­zienkę nie­wiele wcze­śniej od­no­wiono, więc z nią nie trzeba było już nic ro­bić. I tak nie by­łoby ich stać.

Do­kład­nie w mo­men­cie, gdy Erik sta­nął na pe­ro­nie, wje­chał po­ciąg. W wa­go­nie było luźno.

Wy­jąt­kowo luźno jak na piąt­kowy wie­czór.8

Pon­tus wszedł do klatki z pew­no­ścią sie­bie, która nie miała so­bie rów­nych. Był uwa­żany za naj­lep­szego w Eu­ro­pie w swo­jej ka­te­go­rii wa­go­wej, sta­ty­styki mó­wiły same za sie­bie. Osiem zwy­cięstw z rzędu. Prak­tycz­nie zy­skał po­twier­dze­nie, że je­śli wy­gra walkę – o pas mi­strzow­ski w wa­dze pół­śred­niej – do­sta­nie szansę w UFC.

Ma­rzył o tym.

Po dru­giej stro­nie okta­gonu stała już tylko jedna prze­szkoda. Na­le­żało ją na­tych­miast usu­nąć. Prze­ciw­ni­kiem był umię­śniony fi­gh­ter z na­stro­szo­nymi wło­sami. Stał i szcze­rzył się do Pon­tusa, gdy przed­sta­wiano ich nie­cier­pli­wej pu­blicz­no­ści w hali Solna.

Szczerz się do woli, po­my­ślał.

Pon­tus wie­dział, że musi zdo­mi­no­wać tę walkę. Je­śli bę­dzie zbyt­nio wy­rów­nana, zwy­cię­stwo praw­do­po­dob­nie przy­pad­nie obec­nemu mi­strzowi. Tak to po pro­stu wy­glą­dało – ode­bra­nie pasa mi­strzow­skiego nie po­winno być ła­twe.

Roz­po­czął w sza­leń­czym tem­pie, za­da­jąc jedną se­rię cio­sów po dru­giej. Mi­strzowi udało się wejść w klincz po otwar­ciu, które po­winno przejść do hi­sto­rii szwedz­kich spor­tów walki. Było za­gadką, w jaki spo­sób dał radę utrzy­mać się na no­gach. W pew­nym mo­men­cie skon­tro­wał i za­dał cios, ale kiedy Pon­tus wy­mie­rzył mu w twarz mocny prawy sier­powy, wszy­scy po­my­śleli, że jest już po wszyst­kim. Jed­nak mistrz po­now­nie klin­czo­wał i wy­da­wało się, że za nic w świe­cie uchwytu nie pu­ści.

Kiedy roz­brzmiał gong, mistrz był tak sko­ło­wany, że po­szedł do na­roż­nika Pon­tusa i sie­dzący przy ringu se­kun­dant mu­siał go przy­wo­ły­wać.

Na ma­cie, któ­rej gra­nice wy­zna­czały czarne kraty klatki, wi­dać było ślady bez­względ­nej wy­miany cio­sów z po­czątku star­cia. Krew szybko wy­tarto. Pu­blicz­ność eu­fo­rycz­nie skan­do­wała imię Pon­tusa. Dla nich już był zwy­cięzcą.

Pon­tus wresz­cie po­czuł, że żyje. Jed­no­cze­śnie był roz­cza­ro­wany. Chciał sto­czyć za­ciętą walkę z prze­ciw­ni­kiem sta­wia­ją­cym zde­cy­do­wany opór, ale to wy­da­wało się jak wy­rwa­nie sło­dy­czy z rąk ma­łego dziecka. Kiedy wspo­mniał o tym tre­ne­rowi, Mike wy­mie­rzył mu siar­czy­sty po­li­czek.

– Za­mknij się! – wrza­snął po an­giel­sku w cock­ney­ow­skim dia­lek­cie. – Skoro je­steś taki za­je­bi­sty, dla­czego nie wy­koń­czy­łeś go w pierw­szej run­dzie? Ty cho­lerny idioto, nie lek­ce­waż tego chło­paka!

Nie było sensu, by Pon­tus co­kol­wiek mó­wił. W prze­rwach mó­wił Mike, nie on. Tre­ner wcze­śnie dał mu to do zro­zu­mie­nia. Je­śli ży­czył so­bie, by Pon­tus coś po­wie­dział, in­for­mo­wał go o tym.

– Masz go w gar­ści, ale te­raz od­po­czywa, a jego lewy sier­powy jest bar­dzo silny, więc uwa­żaj! – ostrzegł Mike, wle­pia­jąc wzrok w pod­opiecz­nego. – Ro­zu­miesz?

Pon­tus ski­nął głową, pi­jąc wodę przez rurkę wło­żoną do bu­telki.

– Zła­ma­łeś mu lewy łuk brwiowy. Uderz tam znowu, zde­fa­so­nuj mu twarz i spa­damy!

Za­brzmiał gong i Pon­tus ze­rwał się z ta­bo­retu. Mistrz zro­bił to samo. Skąd on miał na to siłę? – za­sta­na­wiał się Pon­tus.

Mistrz roz­po­czął swoją ulu­bioną kom­bi­na­cją. Pro­sty, pro­sty, sier­powy. Świa­do­mie opu­ścił gardę lewą ręką, żeby prze­ciw­nik po­my­ślał, że ma oka­zję ude­rzyć. Wy­mie­rzył prawy pro­sty, a wtedy Pon­tus za­dał cios. Mistrz le­dwo zdą­żył z uni­kiem i po­sta­wił wszystko na lewy sier­powy.

Pon­tus wie­dział, że musi uwa­żać i kiedy spo­strzegł, że prze­ciw­nik opu­ścił gardę, po­czuł, że za­raz na­dej­dzie od­po­wiedni mo­ment. Spa­ro­wał cios i wy­pro­wa­dził prawy pro­sty, a mistrz za­blo­ko­wał go bez trudu. Na­stęp­nie padł lewy sier­powy.

Cał­ko­wi­cie zgod­nie z pla­nem.

Pon­tus unik­nął ciosu, w ostat­niej chwili co­fa­jąc głowę i wtedy do­strzegł szansę. Za­pro­sze­nie, które zda­rza się raz na sto.

Mistrz ude­rzył z ca­łej siły i chy­bił. Jed­no­cze­śnie prawą ręką opu­ścił gardę i od­sło­nił całą twarz. Pon­tus wy­mie­rzył ostry prawy sier­powy, a za­raz po nim pod­bród­kowy prawą ręką. Mistrz stra­cił rów­no­wagę i padł na plecy.

Le­żał nie­ru­chomo.

Pon­tus do­sko­czył do swo­jego ry­wala jak wąż do bez­bron­nej my­szy, ale sę­dzia rzu­cił się na de­ski i za­czął wy­ma­chi­wać rę­kami, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc ode­pchnąć Pon­tusa no­gami.

Pon­tus wstał i wzniósł za­ci­śnięte pię­ści.

Wy­dał ryk ze szczę­ścia.
mniej..

BESTSELLERY

  • Zbyt piękne
    Zbyt piękne
    Wydawnictwo: Prószyński Media
    Format: EPUB MOBI
    Zabezpieczenie: Watermark Virtualo
    Kategoria: Sensacja
    Zuzanna kupuje dom po okazyjnej cenie. Wie, że wymaga on sporych nakładów, ale na marzeniach się nie oszczędza. Nowy dom, nowa praca, nowe życie. Wreszcie będzie mogła mieć kota, psa i różanecznik w ogrodzie. Tymoteusz kupuje ...
    28,00 zł
    28,00 zł
  • Martwe popołudnie
    Martwe popołudnie
    Wydawnictwo: Albatros
    Format: EPUB MOBI
    Zabezpieczenie: Watermark Virtualo
    Kategoria: Sensacja
    W gdańskim hotelu ginie polski parlamentarzysta. Zabójstwo wygląda na egzekucję, co budzi niepokój wśród polityków. Wkrótce Marcin Hłasko – były policjant, dziś prywatny detektyw – dostaje niecodzienne zlecenie.
    29,90 zł
    29,90 zł
  • Czarny piątek
    Czarny piątek
    Wydawnictwo: Harper Collins
    Format: EPUB MOBI
    Zabezpieczenie: Watermark Virtualo
    Kategoria: Sensacja
    Wybuch.Przerażenie. Panika. Samobójczy zamachowcy uderzają w sercu Ameryki. Giną niewinne osoby. Atak terrorystyczny, do którego nikt się nie przyznaje
    34,99 zł
    34,99 zł
  • Dom szpiegów
    Dom szpiegów
    Wydawnictwo: Harper Collins
    Format: EPUB MOBI
    Zabezpieczenie: Watermark Virtualo
    Kategoria: Sensacja
    Było ich dwunastu. Wszyscy spędzili jakiś czas w ośrodku szkoleniowym ISIS. Dotarli do Wielkiej Brytanii pojedynczo, większość przywitano z otwartymi ramionami.
  • Trzeci bliźniak
    Trzeci bliźniak
    Wydawnictwo: Albatros
    Format: EPUB MOBI
    Zabezpieczenie: Watermark Virtualo
    Kategoria: Sensacja
    Jeannie Ferrami, psycholog prowadząca na Jones Falls University badania naukowe w dziedzinie genetyki, dokonuje zaskakującego odkrycia. Przeglądając bazy danych, natrafia na parę jednojajowych bliźniaków...
    35,50 zł
    35,50 zł

Kategorie: