- W empik go
Furia. Tom 2. Wzgórze Piastów - ebook
Furia. Tom 2. Wzgórze Piastów - ebook
Kwiecień 1939 roku. III Rzesza szykuje się do wojny. Agentka polskiego wywiadu hrabina Franziska von Häften przyjeżdża do Grünbergu (Zielonej Góry), by donosić polskim władzom o postępach w budowie niemieckich umocnień nad Odrą. W tych pracach uczestniczy jej mąż, Aleksander; z jednej strony ułatwia to jej zadanie, z drugiej zaś mocno komplikuje. Kobieta musi wybierać między lojalnością wobec mocodawców, gasnącą miłością do męża i gwałtowną namiętnością łączącą ją z kochankiem – także polskim szpiegiem, dodatkowo pełniącym funkcję jej łącznika. Kiedy dochodzi do zagadkowej śmierci i do akcji wkracza niemiecka policja kryminalna, Franziska szybko trafia na listę podejrzanych. Czy uda jej się zmylić tropy, wykonać szpiegowskie zadanie i znaleźć wyjście ze skomplikowanej sytuacji uczuciowej? Czas goni, pętla śledztwa szybko się zaciska, namiętność ma swoje prawa… To druga część serii "Furia".
Krzysztof Koziołek – z zawodu pisarz i dziennikarz, który na co dzień oddaje się pisaniu kryminałów skandynawskich, miejskich, retro i powieści sensacyjnych. Na swoim koncie ma wiele nagród literackich, m. in. Zielonogórską Nagrodę Literacką za całokształt twórczości. Wydał już ponad dwadzieścia powieści kryminalnych, które cieszą się dużym uznaniem wśród fanów książek o niebanalnej fabule i nagłych zwrotach akcji. Polecamy również "Osaczony".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67978-62-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Niedziela 2 kwietnia 1939_
Blücherberg leżał około pół kilometra na południowy zachód od ostatnich zabudowań Grünbergu, na skraju Piastenhöhe. Ze względu na różnicę poziomów sięgającą kilkudziesięciu metrów był idealnym miejscem na wybudowanie stoku narciarskiego i toru saneczkowego. Amatorzy szusowania na dwóch deskach mieli do dyspozycji kilkusetmetrową trasę i niewielką skocznię, na miłośników szaleństwa na sankach czekało zaś kilka wariantów dróg zjazdowych o różnym stopniu trudności.
Tego poranka nad Blücherbergiem świeciło mocno słońce, tak więc zdecydowana większość narciarzy kożuchy i ciężkie futrzane czapy zostawiła w domu, zamieniając je na obszerne płaszcze z kieszeniami chronionymi przez duże patki, dzięki czemu zabezpieczały niezliczoną liczbę drobiazgów przed wypadnięciem w czasie jazdy – szczególnie w przypadku pań. Niepotrzebny był nawet dodatkowy pas, było tak ciepło, że powiewające na wietrze poły zupełnie nie przeszkadzały w zabawie.
Aleksander von Häften i Gustaw von Hellmich śmigali po stoku z odkrytymi głowami, Margarete – żona tego drugiego – zdecydowała się na cienką wełnianą czapkę z daszkiem, za to Franziska – małżonka Aleksandra – pozwoliła sobie na odrobinę szaleństwa: kapelusz udekorowany szeroką taśmą z ptasim gniazdem na czubie. Także tylko ona była wyposażona w pięciopalczaste rękawiczki, bardziej nad modę i komfort skostniałych palców przenosząc swobodę ruchów. Najchętniej poszłaby krok dalej i korzystając ze sprzyjającej aury, założyła strój kąpielowy, ale wiedziała, że wzbudziłaby tym nie lada sensację – w końcu była w towarzystwie nowa – jak i niewątpliwą złość męża. Na wsparcie najbliższej przyjaciółki nie mogła liczyć, aż tak wyzwolona nie była.
– Cudownie! – Margarete von Hellmich z satysfakcją odnotowała, że są jedynymi kobietami na stoku. Narciarstwo – szczególnie w damskim wydaniu – wciąż było sportem bardzo snobistycznym. Oznaczało to, że jeszcze długie tygodnie będzie mogła chwalić się w towarzystwie szusami na Blücherbergu. – O! Kto to? – Skrzywiła się nieco, dostrzegłszy potencjalną rywalkę wdrapującą się na wzgórze i szykującą do zjazdu.
– Nie wiem – odpowiedziała Franziska zgodnie z prawdą. – Nie znamy jeszcze z Aleksandrem wszystkich co bardziej znaczących mieszkańców Grünbergu i ich żon. O ile mój kochany mąż zwraca uwagą na kogokolwiek niezwiązanego ze swoją pracą… Zresztą, to ty masz tutaj rodzinę, powinnaś być lepiej zorientowana.
– To co ty robiłaś przez tych kilka miesięcy, odkąd się tutaj przeprowadziliście z Bielitz?
– Najczęściej spacerowała. – Aleksander włączył się do rozmowy. – Trochę mi palce zgrabiały… Wam nie jest zimno?
– Może trochę. – Margarete szczęknęła zębami. – Ale tylko odrobinę!
– Nikt ci nie uwierzy, gołąbeczko. – Gustaw von Hellmich wziął dłonie małżonki w swoje ręce i zaczął w nie chuchać.
– Jest na to rada – rzekła tajemniczo Franziska.
– Powiedz, że zaraz sięgniesz po swoją nieodłączną torbę turystyczną i wyjmiesz z niej termos z cudownie pachnącą gorącą kawą… – Margarete się rozmarzyła.
– Kawy akurat nie mam, ale jest herbata. – Franziska uśmiechnęła się szeroko. – Już odkręcam.
– Uwaga! – Niespodziewanie rozległ się damski głos. – Uwaga!!!
Żadne z czworga przyjaciół nie miało szansy na reakcję, ułamek sekundy później zostali więc obrzuceni śniegiem. Najwięcej oberwało się Franzisce, jako że to ona stała najbliżej.
– Najmocniej państwa przepraszam! – Głos należał do kobiety, którą chwilę wcześniej przyjaciółki widziały na szczycie wzgórza. – Próbowałam ominąć tamten wystający głaz i straciłam równowagę…
– Proszę się nie przejmować, to tylko śnieg. – Aleksander uderzył rękoma dwa razy w płaszcz. – Grunt, że nikomu nic się nie stało, prawda? – Popatrzył na resztę towarzystwa.
– Chciałam wykorzystać resztkę śniegu… – tłumaczyła dalej nieznajoma. – Za tydzień może go już nie być… Gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się: Charlotte Stempel. Mojego męża inżyniera Waltera Stempla akurat nigdzie nie widzę…
– Aleksander von Häften – pochylił się nad podaną dłoń i cmoknął ją krótko – to moja małżonka Franziska, a to nasi przyjaciele: Gustaw i Margarete von Hellmich. Bardzo miłe spotkanie, tym milsze, że mam przyjemność współpracować z pani małżonkiem…
– Naprawdę? – Kobieta się zdziwiła. – Co za niespodzianka!
Franziska widziała ją zaledwie kilka razy w życiu, ale poznała momentalnie. Nie ujawniła jednak tego od razu, odczekała chwilę, chcąc zobaczyć, jaka będzie reakcja. Kiedy w oczach Charlotte Stempel dostrzegła charakterystyczny błysk, miała już pewność, że i ona została przez nią rozpoznana.
– My się chyba znamy, prawda? – rzekła Franziska.
– Tak właśnie pomyślałam. – Zaśmiała się w taki sposób, że trudno było wyczuć, czy robi to szczerze. – Jezioro Wieleńskie… Kiedy to było? Trzy lata temu?
– Dwa – sprecyzowała.
– Znacie się? – Margarete nie byłaby sobą, gdyby nie starała się zaspokoić ciekawości.
– Spotkałyśmy się podczas mojego wakacyjnego pobytu w Polsce – wyjaśniła Franziska.
– Co to były za wakacje! – Charlotte Stempel westchnęła przesadnie. – Niezapomniane! – Spojrzała na Aleksandra.
W tym momencie Franziska poczuła, jakby w gardle stanęła jej kość.
– Państwo często tu jeździcie? – spytała nieznajoma. – Trzeba korzystać z pogody, póki można. Jeszcze kilka dni i słońce zrobi swoje. Kto pierwszy na górze! – krzyknęła, oddaliwszy się na kilka metrów.
Mężczyźni pognali za nią, nie oglądając się na żony. Margarete też ruszyła, jedynie Franziska stała sama jak kołek, z nieotwartym termosem w dłoni. Przez chwilę zastanawiała się, czy obrazić się na resztę towarzystwa, zostać na dole i wykorzystać okazję do napicia się herbaty, ale – widząc Aleksandra doganiającego inżynierową – błyskawicznie schowała termos do torby i ruszyła pod górę. Z każdym kolejnym krokiem jej zdenerwowanie rosło, a gdy zobaczyła, jak kobieta szepce coś jej mężowi do ucha, serce zaczęło bić jak oszalałe.
Nie miała szans, aby dogonić pozostałych, a że nikt na nią nie czekał, mogła tylko patrzeć, jak zjeżdżają, przekomarzając się radośnie. Tym razem jazda nie sprawiała jej przyjemności, myślała tylko o tym, by jak najszybciej odciągnąć męża i przyjaciół od Charlotte Stempel. Na razie jedyne, co mogła zrobić, to dołączyć do pozostałych i kontrolować sytuację. Opuściła więc zwyczajowy tor jazdy i zahamowała nieco wcześniej, aby zablokować przyjaciołom drogę na szczyt.
– Co za agresywna jazda! – rzekła Charlotte Stempel z udawanym podziwem. – Lubię kobiety, które są pewne siebie i wiedzą, czego pragną. Takie, które nie walczą z samymi sobą i ogarniającymi je burzami uczuć! Taką właśnie zapamiętałam cię z Wielenia!
Franziska miała ochotę podnieść kij i rzucić nim w szczerzącą się kobietę, wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić.
– Moja małżonka ma niezwykle silną osobowość, to prawda – dodał niczego nieświadomy Aleksander.
– Franziska musi być dla pana, hrabio, wielkim szczęściem. – Mówiąc to, inżynierowa patrzyła jego żonie prosto w oczy.
– Jest, zapewniam panią – odpowiedział von Häften.
Franziska oddychała głęboko, próbując opanować rosnące zdenerwowanie.
– To jeszcze raz: kto pierwszy na górze! – krzyknęła Charlotte Stempel.
Tym razem hrabina nie pozwoliła zostawić się w blokach i ruszyła przed siebie, dotrzymując kroku rywalce. Ścigały się z taką zawziętością, jakby startowały na zimowej olimpiadzie, a nie szusowały na grünbergskim wzgórzu.
Chociaż Franziska włożyła wszystkie siły w pogoń, inżynierowa zyskała przewagę dwóch długości nart. Kiedy jednak rozpoczęły zjazd, role się odwróciły. Hrabina odpychała się kijami tak długo, aż nabrała znacznie większej prędkości, dzięki czemu w połowie stoku udało się jej dogonić kobietę. Niemal zrównały się ze sobą, gdy nagle Charlotte Stempel wykonała ostry skręt, zajeżdżając drogę przeciwniczce. Aby uniknąć zderzenia, Franziska również odbiła, niestety chwilę później jedna narta podcięła drugą i – nie panując już nad torem jazdy – z wielkim impetem wbiła się w hałdę zmrożonego śniegu. Uratowało ją to, że przed samym uderzeniem wyprostowała kije, amortyzując tym upadek.
Mimo to zrobiło jej się ciemno przed oczami, a w lewej kostce poczuła piekący ból.
– Najdroższa, nic ci się nie stało? – Aleksander jako pierwszy pośpieszył żonie z pomocą. – Chwyć za prawe ramię – polecił Gustawowi.
– Połóżmy ją na śniegu – zaproponował von Hellmich.
– Dobra myśl – rzekł Aleksander. – Słyszysz mnie?
– Oczywiście, że cię słyszę – odpowiedziała rozdrażniona Franziska. – Nic mi nie jest, tylko się trochę poobijałam… I lewa kostka mnie boli.
– Tak to jest, jak się stosuje tak agresywną jazdę. – Margarete się skrzywiła. – Tyle razy ci powtarzałam, że Blücherberg to nie są prawdziwe góry…
– Pani hrabino, nic się pani nie stało?! – Charlotte Stempel głośno sapała. – Nie widziałam pani, hrabino! To moja wina!
– To nie pani wina, pani inżynierowo… – Westchnął Aleksander. – Najdroższa, chyba popełniłaś błąd, nie powinnaś się tak bardzo zbliżać podczas wyprzedzania… – Zwrócił się do żony, pomagając jej wstać.
– Masz rację, zbyt blisko podjechałam… – skłamała Franziska, przypatrując się Charlotte Stempel.
Ta nienagannym gestem zdjęła rękawiczki, po czym poprawiła ułożenie cienkiego wełnianego szala.
– Jak kostka? Boli? – spytał von Häften.
– Nie, nic mi nie jest – odrzekła Franziska. – Słuchajcie, naprawdę nic się nie stało!
– Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić! – wtrąciła inżynierowa. – Bardzo bym nie chciała, aby to nasze nieoczekiwane spotkanie zakończyło się tak przykrym incydentem. Dlatego będę niezmiernie zobowiązana, jeśli w ramach przeprosin przyjmiecie państwo, pani hrabino i panie hrabio, zaproszenie na przyjęcie, które niedługo z mężem wydajemy. Na pewno znajdzie się okazja, aby jeszcze lepiej się poznać i porozmawiać – emocjonowała się.
– Ależ to nie jest konieczne… – zaoponowała Franziska. – Nie ma powodu do przeprosin…
– W takim razie kieruję w państwa stronę normalne zaproszenie na przyjęcie. – Charlotte Stempel się uśmiechnęła. – Drodzy państwo, odmowy nie uznaję!
– Przyjmiemy zaproszenie z wielką przyjemnością. – Zdecydował Aleksander.
– Państwa też z miłą chęcią ugoszczę w swoich skromnych progach. – Inżynierowa spojrzała na Margarete i Gustawa. – Niestety, mam przy sobie tylko jeden bilet wizytowy. – Podała go Aleksandrowi. – Do zobaczenia! – Nie czekając na reakcję, odbiła się kijami i ruszyła w kierunku miasta.
– Co za raszpla! – fuknęła Franziska, gdy tylko Charlotte Stempel oddaliła się na bezpieczną odległość.
– Cisiu, jak możesz?! – rzekła Margarete, miętoląc w dłoniach bilet chwilę wcześniej wyrwany z rąk von Häftena. – To bardzo miła kobieta, bardzo się przejęła tym niefortunnym wypadkiem. Powinnaś być jej wdzięczna! Ilu szusujących tu narciarzy, którzy zajechali mi dzisiaj drogę, w ramach przeprosin zaprosiło mnie na przyjęcie? Żaden!
– Jak tak patrzę na minę twojego męża, to myślę, że nie jest z tego powodu jakoś bardzo zmartwiony – wycedziła Franziska.
– Miałby być zmartwiony zaproszeniem na przyjęcie od Charlotty? – zdziwiła się.
– Nie zaproszeniem od Charlotty, tylko od obcych narciarzy – wyjaśniła szybko. – Zdążyłaś się tak bardzo zaprzyjaźnić z naszą nową znajomą, że już jesteś z nią po imieniu?
– Zrobiłam się głodna. – Margarete zignorowała pytanie. – Kto jeszcze ma ochotę coś zjeść?
Obecnie: Góra Tatrzańska. Pełny indeks niemieckich nazw topograficznych znajduje się na końcu książki.
Zielona Góra.
Dawne Wzgórze Piastów, dziś jedno ze wzniesień tworzących Wzgórza Piastowskie.
Bielice koło Kożuchowa.ROZDZIAŁ 2
Spotkanie z Charlotte Stempel wytrąciło Franziskę z równowagi i nie chodziło bynajmniej o twarde lądowanie w hałdzie śniegu. Tyle dobrego, że na ten wypadek – jej zdaniem absolutnie nieprzypadkowy – mogła przynajmniej zrzucić winę za swoje zdenerwowanie. Zachowanie inżynierowej sprawiło, że czuła, jakby ktoś okręcił jej brzuch okrętowym sznurem, wiążąc ciasno do granic możliwości. Kiedy więc Margarete zaczęła mówić o jedzeniu, poczuła mdłości.
Bała się, że kierując się od razu do restauracji, natkną się tam na tę szantrapę. Zaproponowała więc spacer do Wieży Bismarcka na pobliskim wzgórzu Meiseberg, argumentując, że to tylko kwadrans drogi w jedną stronę, ale reszta towarzystwa nie chciała o tym słyszeć.
Ruszyli więc w stronę parku miejskiego, a kilka minut później stali już przed restauracją Wzgórze Piastów – jednym z najbardziej ekskluzywnych lokali w mieście – niestety, zamkniętą z powodu remontu. Kiedy zastanawiali się, co dalej, Margarete upadła, poślizgnąwszy się na lodzie. Czas, gdy mężczyźni pomagali jej wstać, Franziska wykorzystała na uważniejsze przyjrzenie się budce strażniczej stojącej kilka metrów od głównego wejścia. Ostatni wypad na narty z przyjaciółką zaliczyła zaledwie tydzień temu i wtedy wartowni przed Wzgórzem Piastów nie było.
Wejście do budki zlokalizowano od strony restauracji, tak więc nie mogła dostrzec żołnierza znajdującego się w jej wnętrzu, widziała jedynie kawałek lufy pistoletu maszynowego. Od dawna wiedziała, że drewniane baraki batalionu zapasowego 54. Regimentu Wehrmachtu – składającego się z trzech kompanii – mieściły się w lesie przy Patzgall, czyli po drugiej stronie miasta, komisja poborowa zaś działała przy Bahnhofstrasse. Co zatem wojskowi robili tutaj? I czy był to Wehrmacht, czy może inna formacja?
Ponieważ w pobliżu znajdował się inny, równie ekskluzywny lokal, pośpieszyli w jego stronę. Dwieście metrów, jakie mieli do przejścia, Margarete pokonała kuśtykając, wsparta na ramieniu męża i biadoląc jakby co najmniej skręciła kostkę, a nie tylko lekko się potłukła. Można by nawet pomyśleć, że poturbowała się bardziej niż pół godziny wcześniej Franziska!
Narzekać przestała dopiero, kiedy ich oczom ukazały się charakterystyczne tarasy widokowe na dachu restauracji Wzgórze Augusta. Pagórek, na którym się znajdowała, nazwano tak na cześć zmarłego w wieku dwudziestu ośmiu lat Augusta Sigismunda Förstera, syna znanego grünbergskiego fabrykanta sukna Jeremiasa Sigismunda Förstera. Po bankructwie rodzinnej firmy jej włości trafiły pod młotek, a nowy właściciel w dawnej rezydencji otworzył restaurację. Lokal miał niezliczoną liczbę pomieszczeń, w tym salę balową, pokój gier, letnie tarasy na piętrze – rozświetlane imponującą iluminacją co wieczór – a nawet małe obserwatorium astronomiczne. W ciepłej porze roku do dyspozycji gości był jeszcze pawilon koncertowy z platformą taneczną, obok którego stała betonowa postać Ducha Sudetów: Liczyrzepy.
Przyjaciele zajęli miejsca przy stoliku jak najdalej od pieca, dziwiąc się, jak można tak hajcować o tej porze roku, zupełnie jakby na dworze panoszyła się jeszcze sroga zima. Panowie zamówili zupę z królika i wieprzowinę z wężymordem, panie zaś zupę z zielonego groszku na świńskich uszach oraz karpia na niebiesko w sosie polskim.
– Mam nadzieję, że moja ukochana małżonka mi wybaczy… – zaczął mówić Aleksander, zwalczywszy pierwszy głód. – Ale na jakiś czas będę musiał mocno ograniczyć życie towarzyskie…
Drugi raz tego dnia Franziska poczuła, jakby ktoś walnął ją obuchem w głowę. Niepewnie spojrzała na męża, zastanawiając się, czy jego deklaracja miała coś wspólnego z tym, co Charlotte Stempel szepnęła mu do ucha na Blücherbergu, ale z twarzy małżonka nic nie mogła wyczytać, niczym z oblicza zawodowego karciarza.
– To fatalna wiadomość, Aleksandrze. – Westchnęła Margarete, ocierając serwetką kąciki ust. – Cisiu, nie skomentujesz tego?
– A co mam powiedzieć? – odparła hrabina, myśląc o tym, czy można jeszcze bardziej ograniczyć coś, co było i tak zredukowane niemalże do minimum. – Taki już los żony inżyniera.
– Znowu się przeprowadzacie? – Wtrącił Gustaw. – A może wracacie do Bielitz?
– Nie – zaprzeczył von Häften. – Muszę przenieść moje biuro projektowe na teren fabryki Beuchelta. Tyle mogę powiedzieć, reszta to tajemnica. Wiecie, że nie mogę…
– Tak, wiemy. – Margarete machnęła lekceważąco ręką. – Cała twoja praca przy bunkrach to jedna wielka tajemnica.
– Ciszej! – syknął Gustaw. – Ale Beuchelt? Przecież on zajmuje się stawianiem mostów i wiaduktów, produkcją konstrukcji stalowych i wagonów. Co ty tam będziesz robił?
Aleksander przytknął palec do ust, wskazawszy głową na zbliżającego się kelnera.
– Coś jeszcze dla szanownego państwa? – spytał.
– Najedliśmy się i napiliśmy do pełna. – Margarete poklepała się wymownie po brzuchu.
– Może podać państwu kawę na taras widokowy? Wiatr się uspokoił, pogoda sprzyja podziwianiu widoków… Widać Neusalz, Glogau i Dalkauer Berge z jednej strony oraz Tschicherzig, Züllichau i Rothenburg an der Oder z drugiej… – zachwalał. – Do kawy podać coś słodkiego?
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Tradycją tej restauracji było, że do kawy serwowano tylko świeże ciasta, ale możliwości żołądków były ograniczone.
– Kawa tak, słodkości i widoki nie! – zadecydowała Franziska.
– Tak jest! – Margarete ją poparła. – Swoje już dzisiaj na dworze wystaliśmy, wolimy to przytulne wnętrze od tarasów, choćby było z nich widać rzymskie Koloseum!
– A może panowie zechcą zagrać w bilard? – Kelner wskazał dłonią sąsiednią salę. – Zamiast kawy mogę podać piwo.
– Chodźmy zatem! – Aleksander odsunął krzesło żonie, podobnie postąpił Gustaw. – Zostawiamy was nasze gołąbeczki, żebyście mogły sobie poplotkować, a my zajmiemy się poważniejszymi sprawami.
– Poważniejszymi sprawami? – prychnęła Margarete. – O stukaniu kijami w bile można powiedzieć wszystko, ale z pewnością nie to, iż jest to coś ważnego.
– Idźcie, zabawcie się, tylko wróćcie do nas – rzekła Franziska.
– I ty, Brutusie, przeciwko mnie… – Przyjaciółka udała, że płacze. – Jak kostka? Wciąż boli? – Zmieniła nagle temat.
– Tylko trochę. Właściwie…
– Bo moja noga boli mnie bardzo. – Jęknęła wymownie. – Mocno się poturbowałam… Dobrze, że nic sobie nie złamałam! Albo nie nabiłam guza!
Właśnie szkoda, że sobie nie nabiłaś, może w ten sposób coś by do tej główki weszło, pomyślała Franziska.
– Ta twoja znajoma zrobiła na mnie dobre wrażenie – kontynuowała Margarete.
– To nie jest moja znajoma. Raz ją widziałam, może kilka razy.
– Mniejsza z tym. Od razu widać, że to ktoś z wyższych sfer, tak jak my. Nie mówiąc już, że ma w sobie dużo seksapilu…
– Seksapilu?
– Nie uważasz? – Zdziwiła się. – Na naszych mężach zrobiła wrażenie. Nie mówiąc już o tym, że…
– Że co?
– Właściwie to nic…
– Mów, co chciałaś powiedzieć – rzekła ostro Franziska.
– Odniosłam wrażenie, że Charlotte próbowała flirtować z twoim mężem… Ale to tylko moje wrażenie, nie żebym miała jakieś dowody ku temu… Widziałaś, jak szeptała mu do ucha?
W odpowiedzi hrabina zacisnęła zęby.
– Za to na Gustawa nawet nie zwróciła uwagi – dodała kąśliwie Margarete. – Co mnie właściwie nie dziwi.
– Czasem się zastanawiam, jak może się między wami tak dobrze układać, skoro masz tak złe mniemanie o swoim mężu.
– Złe? – Zmarszczyła czoło. – Po prostu realnie oceniam jego możliwości.
– Możliwości… – Franziska zaprezentowała szeroki uśmiech. – W alkowie, tak?
– Cicho! – Przytknęła palec do ust. – Jak tak dalej pójdzie, zacznę podejrzewać, że miłosne igraszki są już ostatnim spoiwem łączącym nasze małżeństwo. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałam z Gustawem tak od serca.
– Wiem, co masz na myśli. – Franziska się zamyśliła. – Mnie i Aleksandra…
– Ale ty przynajmniej zmieniłaś towarzystwo! – weszła jej w słowo. – Nawet nie wiesz, jak zazdroszczę ci tej przeprowadzki. Grünberg to zupełnie inne miasto niż Neusalz!
– Nie przesadzasz? Przecież będziemy tu tylko na czas oddelegowania Aleksandra do inspekcji bunkrów – ściszyła głos.
– Nawet biorąc pod uwagę, że to tylko kilka miesięcy, uważam, że jesteś szczęściarą.
– Przecież często tu bywasz: odwiedzacie z Gustawem twoją rodzinę albo wpadacie do nas…
– Ale to nie to samo: bywać tu raz na jakiś czas, a żyć pełnią towarzyskiego życia tego cudownego miasta!
– Jakbym nie widziała, że nie tknęłaś wina, pomyślałabym, że uderzyło ci do głowy – rzekła kwaśno Franziska.
– Po prostu co jakiś czas warto zmienić otoczenie – wyjaśniła. – A propos! Niedługo wybieramy się z Gustawem w góry na krótki wypoczynek.
– Kiedy? – Zaniepokoiła się.
– Za dwa lub trzy tygodnie. Dlaczego pytasz?
– Tak sobie pomyślałam, że warto by się czegoś więcej dowiedzieć o Charlotte – odpowiedziała, myśląc intensywnie, jak to rozsądnie uzasadnić. – Skoro mamy pojawić się na jej przyjęciu, to byłoby dobrze lepiej ją poznać. Masz tu wielu znajomych, może spróbujesz?
– Bardzo dobry pomysł! – Margarete się ucieszyła. – Przyjęcie jest za dwa tygodnie, na pewno uda mi się coś wysondować. Już nie mogę doczekać się tej imprezy! A ty? Też się tak cieszysz jak ja?
– Oczywiście – skłamała gładko Franziska. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo.
Góra Wilkanowska.
Ul. Urszuli.
Al. Niepodległości.
Odpowiednio: Nowa Sól, Głogów i Wzgórza Dalkowskie oraz Cigacice, Sulechów i Czerwieńsk.