Głupiec - ebook
Mroczny Wrocław znów wciąga swoich bohaterów w niebezpieczną rozgrywkę. Róża i Kajetan próbują odnaleźć szczęście, ale los – a raczej bezwzględna zemsta praskiego gangu – ma wobec nich inne plany. Gdy Tumska wpada w ręce ludzi Pawlaka, musi samotnie stawić czoła śmiertelnemu zagrożeniu. A kiedy oprócz niej giną córki Karoliny Ferenc, rozpoczyna się dramatyczny wyścig z czasem. Tymczasem Wrocławiem wstrząsa makabryczne odkrycie. Na terenach dawnej jednostki wojskowej zostają znalezione rozczłonkowane zwłoki. Czy to porachunki gangsterskie, czy może coś znacznie gorszego? Śledztwo spada na barki nowej prokurator Patrycji Maciążek i podkomisarza Mariusza Chaberka – oboje będą musieli udowodnić, że potrafią stawić czoła mrokowi miasta. Druga część cyklu Kart Tarota to pełna napięcia opowieść o lojalności, zdradzie i walce o sprawiedliwość w świecie, gdzie granica między dobrem a złem jest niebezpiecznie cienka.
„Głupiec” to drugi tom serii powieści kryminalnych Karty Tarota. Za każdym też razem jedna z kart tarota przesądzi losy bohaterów cyklu. Jaka i jaki będzie jej wpływ?
Magdalena Kornak – autorka serii powieści o prokurator Amelii Wilskiej i mecenasie Szymonie Kiliańskim. Polecamy również "Apofenia", "Hipersomnia" oraz "Parafrenia". Jest adwokatem prowadzącym własną kancelarię i adiunktem na wydziale prawa jednej z wrocławskich uczelni. Prywatnie żona i mama, wielbicielka czworonogów różnej maści, głównie psów i kotów. Jest nałogową czytelniczką. W wolnych chwilach fotografuje i spędza aktywnie czas.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68254-55-6 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdybym mogła cofnąć czas, może wtedy nie pomyliłabym tęsknoty za bliskością z miłością. Ale przecież całe życie czekałam. Tam, w Radomierzycach, wśród ciszy pól i monotonii dni, wypatrywałam kogoś, kto mnie wybierze. Kto spojrzy na mnie inaczej niż ci, którzy traktowali mnie jak lokalną dziwaczkę.
Kiedy patrzę wstecz na spędzony z nim czas, mogę powiedzieć jedno – chyba nikt nigdy tak mnie nie kochał, jak on. Miałam wrażenie, że gotów był rzucić świat do mych stóp i spełnić każdą moją zachciankę. Byłam jego cacuszkiem, perełką, oczkiem w głowie, byłam centrum jego wszechświata i całym jego kosmosem, chociaż takie słowa nigdy z jego ust nie padły.
Był raczej oszczędny w deklarowaniu uczuć. To czyny i ich rezultaty miały przez niego przemawiać, a nie wyświechtane frazesy. Początkowo niezwykle mi to imponowało. Po latach samotnych wieczorów, pisanych dzienników i czarno-białych szkiców zapełniających szuflady mojego pokoju jego obecność była jak eksplozja.
Jego wycofanie, a czasem nawet wyobcowanie, dawało nam przestrzeń do bycia wyłącznie ze sobą, z dala od zgiełku, od zawistnych oczu nierozumiejących nas ludzi. Przez bardzo długi czas stanowiliśmy dla siebie oparcie, wzajemne kotwice, pozwalające na osadzenie się w danym miejscu i czasie. Nasz świat krył się w mroku, w mroku, w którym ja przecież od tylu lat czułam się bezpieczna. Dwie zbłąkane dusze łaknące wzajemnej uwagi, zamknięte na blichtr i poklask otaczającej nas rzeczywistości.
Czy mi to pasowało? Do pewnego momentu tak. Do pewnego momentu byłam wręcz pewna, że na tym właśnie polega idealny związek perfekcyjnie dobranych ludzi. Wtedy podobało mi się to, że jestem tą jedną jedyną, że oprócz mnie nie liczy się nikt, tylko że z czasem… No właśnie.
Trudno mi powiedzieć, co sprawiło, że bańka pękła, ale faktycznie pewnego dnia czar prysł, a ja zamiast poczucia więzi dusz, miałam wrażenie, że się duszę, że on odbiera mi powietrze, które jest mi niezbędne do życia.
Coraz częściej czułam się jak cenny ptak zamknięty w złotej klatce, na którego świetnie się patrzy, ale którego nie wypuszcza się na wolność, bo przecież może już nie wrócić. Byłam jego drogocennym okazem motyla przybitym szpilką z kryształowym łebkiem do śnieżnobiałego płótna. Czułam się zmęczona, zniewolona, stłamszona. Każdy mój ruch był bacznie obserwowany, każdy mój gest poddawany szczegółowej analizie, każde tchnienie narażone było na nagłe odcięcie tlenu. On, niczym drapieżnik szykujący się do ataku, czekał, by mnie dopaść, gdybym tylko chciała opuścić złotą klatkę. A ja faktycznie chciałam się z niej wydostać. O niczym innym nie marzyłam, niczego innego w pewnym momencie bardziej nie pragnęłam.
Miałam dość osaczenia, które wcześniej brałam za troskę, miałam po dziurki w nosie kontroli, którą do tej pory tłumaczyłam szczerym zainteresowaniem, wreszcie zaczęła mnie drażnić jego zaborczość, którą przez chwilę naiwnie myliłam z oddaniem.
Mój błąd polegał na tym, że kiedy w końcu skorzystałam z niedomkniętych drzwi mojej złotej woliery i poczułam powiew wolności, najpierw się nim zachłysnęłam, a później spanikowałam. Szybko okazało się, że nie potrafię żyć bez zniewolenia, że jedyną rzeczywistością, w której czułam się bezpiecznie, była moja klatka. Wróciłam z podkulonym ogonem, ze wstydem wypisanym na twarzy i obietnicą, że już nigdy więcej go nie zostawię. Miałam nadzieję, że będzie jak dawniej, że znów będę całym jego światem, że on puści w niepamięć moje samouwolnienie i przebaczy ciekawość świata.
Myliłam się, tak bardzo się myliłam. On przez chwilę traktował mnie tak, jak kiedyś, jakbym nigdy nie opuszczała jego ramion. Przez krótką chwilę znowu byłam jego królową, a on hołubił mnie i wielbił jak dawniej, ale była to tylko fasada. Tak naprawdę nigdy mi nie wybaczył tego, że go zostawiłam, że zamiast niego wybrałam świat poza jego złotą klatką, bez niego u swego boku. Kiedy pokazał mi swoje prawdziwe oblicze, uciekłam, ale w świecie pozbawionym jego ochrony straciłam czujność i nie dostrzegłam zagrożenia. Kiedy przyszedł mój koniec, nie spodziewałam się tego. Zginęłam nie dlatego, że ktoś kochał mnie za mało, ale dlatego, że ktoś kochał mnie zbyt mocno, nie umiejąc odróżnić miłości od obsesji.1
Prędko, prędzej
Październik 2023 roku, Wrocław-Krzyki
Chociaż deszcz rytmicznie bębnił o wrocławski bruk, zmywając z ulic resztki sierpniowego żaru, on nie zawracał sobie tym głowy. W jego świecie słońce już dawno przestało świecić, a jego miejsce zajęła szaruga – bezbarwna, ciężka, duszna, która pozbawiła jego rzeczywistość kolorów i blasków, blednąc do odcieni szarości. Jego światem rządził teraz półmrok, cynizm i rutyna, uzupełniony alkoholowo-nikotynowym oparem nadmiaru obecnych w nim używek.
Jedynie na strzelnicy wciąż czuł emocje. Chłód stali w jego dłoniach, przeładowanie, huk wystrzału, a później odrzut – to wszystko sprawiało, że jeszcze czuł, że żyje.
Teraz gdy na zewnątrz panowała jesienna słota, ponownie załadował broń i naciskając raz za razem spust swojego glocka, oddał serię strzałów do tarczy. Był w formie. Wszystkie kule co do jednej trafiły w sam środek sylwetki imitującej wygląd człowieka. Zmienił magazynek i kolejnych siedemnaście pocisków trafiło prosto w papierowy cel.
Mariusz Chaberek, od wielu lat jego przyjaciel, a od dwóch tygodni także nowy policyjny partner, przyglądał mu się z zaciekawieniem. Znał Wydrzyckiego od dzieciaka, z czasów, kiedy siedzieli w jednej ławce. Był świadkiem wielu jego wzlotów i upadków, bez trudu też rozpoznawał wszelkie wahania nastroju Niemena, ale do tej pory jeszcze nigdy nie widział, żeby tego niezłomnego psa coś tak mocno gryzło. Teraz coś siedziało mu pod skórą i uwierało tak bardzo, że sam nie mógł sobie z tym poradzić, chociaż dalej udawał twardziela.
Mario próbował do niego dotrzeć, podejmował starania, by skłonić go do mówienia, ale bezskutecznie. Odkąd Róża Tumska, jeszcze do niedawna partnerka życiowa i zawodowa Wydrzyckiego, odeszła od niego, zostawiając go bez słowa, on, Mariusz Chaberek, stary druh, starał się wypełnić po niej pustkę, przynajmniej na gruncie zawodowym. Na prywatnym służył butelką dobrej whisky i wolnym czasem na męskie rozmowy, ale Niemen był nieugięty. Zamknął się w swoim bólu i nie dopuszczał do niego nawet przyjaciela.
Mario teraz też przyglądał mu się uważnie. Kajetan odłożył pistolet na blat stanowiska strzeleckiego, rozładował go i ściągnął słuchawki ochronne.
– Niezła seria – usłyszał od Mariusza. – Zdradzisz, w czyje serce celowałeś? Bo ewidentnie zamiast wybierać bezpieczne barki, dzisiaj obrałeś sam środek tarczy.
– Spierdalaj. Nie będę ci się tłumaczył.
Mario podniósł ręce do góry na znak kapitulacji.
– Sorry, stary, nie wściekaj się. Jedziemy teraz na jednym wózku, więc wolałbym wiedzieć, co ci siedzi w głowie, kiedy będziesz mi zabezpieczał plecy. Poza tym, jeśli mnie pamięć nie myli, chyba przez te wszystkie wspólne lata dorobiłem się nieco wyższego statusu niż jedynie kumpel z psiarni, więc mógłbyś czasem z łaski swojej o tym pamiętać, a nie boczyć się jak baba.
Wydrzycki podszedł do tarczy i ściągnął z niej wielokrotnie przestrzeloną na wysokości serca płachtę papieru z sylwetką rewolwerowca.
– Jak sam widzisz, nie musisz się obawiać. Wciąż jestem w formie. Żebyś ty był równie skuteczny. A co do reszty, to nie chce mi się gadać.
Zaczął zbierać łuski, doprowadzając strzelnicę do stanu sprzed godziny. Nie zwierzał się nikomu ze swoich problemów, ale faktycznie nie mógł sobie poradzić z dziurą w sercu po stracie Tumskiej. Wiedział też dobrze, że nikt nie będzie mu w stanie pomóc, bo który z jego kumpli zrozumie, że zakochał się w kobiecie na zabój w ciągu zaledwie jednego miesiąca? Jak Mariusz miałby to pojąć, skoro on sam się sobie dziwił. Przecież to, co łączyło go z Różą, trudno było nawet nazwać związkiem. Dobrze się rozumieli, przespali się ze sobą parę razy, ot, wielka historia. Tylko jeśli nie było to nic wielkiego, to dlaczego on czuł się tak, jakby umarła mu bliska osoba, jakby ktoś wyrwał mu serce i zostawił z otwartą w nim dziurą. W głowie stale analizował, co zrobił źle, czego nie zauważył, co powiedział albo czego nie powiedział. Musiał być jakiś powód jej odejścia, tylko on nie miał bladego pojęcia jaki. Pytanie dlaczego od niego odeszła, dręczyło go we śnie i na jawie. Wracało jak bumerang o różnych porach dnia i nocy, a on im dłużej o tym myślał, tym wiedział mniej. Czy Tumska się czegoś przestraszyła? A jeśli tak, to czego?
I te jej idiotyczne słowa: „Przepraszam. O nic nie proszę. Może kiedyś będzie nam…”.
I potem jeszcze jakieś brednie, których nie chciał już nawet pamiętać. O co właściwie jej chodziło? Za co właściwie przepraszała i co miało im być dane? Poza tym jak mogło być im cokolwiek dane, skoro wsiadła do auta obcego typa i z nim odjechała, robiąc go w chuja? Kim on był? Dlaczego mu o nim nie powiedziała? Czy to był jej były facet, a może rodzina? Może brat, tylko czy Tumska miała brata?
Nie wiedział. Nic, kurwa, o niej nie wiedział, z wyjątkiem tego, że jak się śmiała, to na policzkach tworzyły jej się takie słodkie dołeczki, bezpośrednio pod prawą piersią miała znamię w kształcie włoskiego buta, na prawej łopatce na plecach miała wytatuowane trzy jaskółki gotowe do lotu, a nad samą kością ogonową wilczy pysk. Teraz dopiero doszło do niego, że kompletnie nie znał jej przeszłości. On jej o nią nie pytał, ona nie mówiła. Sam też się jej nie zwierzał, żyli pracą, śledztwem, sobą – tu i teraz.
Gdyby tylko poznał prawdę, gdyby wiedział, dlaczego wtedy widział ją na siedzeniu pasażera SUV-a tego gościa… Po wielokroć odtwarzał w głowie tę samą scenę, próbując ją zrozumieć. Do czasu kiedy przyszedł kolejny cios – przesłane przez Tumską do firmy zwolnienie lekarskie i informacja, że bierze roczny urlop na poratowanie zdrowa, a na najbliższy rok przenosi się w Bieszczady. Kurwa, w jakie Bieszczady? Co ona tam chciała robić? Paść owce na Caryńskiej Połoninie? Medytować o wschodzie słońca w poszukiwaniu wewnętrznego ja, balansując między yin a yang?
Chciał jechać, szukać jej w tej głuszy, chciał ją tam znaleźć, wytargać za włosy z jakiejś drewnianej chaty, wpakować na tył swego wysłużonego opla i więzić tak długo, aż wróci jej rozum. Chciał jej adres, chciał wiedzieć, gdzie jest, i chciał sprać po mordzie tego kolesia, który mu ją wywiózł. Kiedy zaczął się awanturować, wtedy dostał kolejny cios, wisienkę na torcie jego rozpaczy – przełożeni przekazali mu, że Tumska prosiła, żeby jej nie szukać, żeby dał jej święty spokój, bo ona po śmierci Ferenc i postrzale musi sobie na nowo ułożyć życie. OK. Wszystko fajnie, tylko dlaczego bez niego?! Tylko dlaczego z jakimś gachem, Bóg jeden wie gdzie!
Wydrzycki może nawet by to zrozumiał, gdyby choć raz – w szpitalu – mu o tym wspomniała, gdyby choć drobnym gestem lub słowem dała mu znać, że dla nich nadziei na wspólną przyszłość nie ma i nie będzie. Cokolwiek. Ale ona milczała. Czy był na tyle dla niej nieistotny, że nie widziała powodów, aby taką decyzję z nim przedyskutować? Czy mamiła mu oczy tylko dla zabawy? Czy miał zapewnić jej rozrywkę i odskocznię od stresów, kiedy prowadzili śledztwo w sprawie śmierci Ferenc? Nie, to nie mogła być prawda. Przecież ona taka nie była. Przecież on ją znał, a ona znała jego. A może się mylił? Może była dokładnie taka – zimna i wyrachowana, tylko on miał klapki na oczach? Nic z tego nie rozumiał. Nie potrafił wytłumaczyć sobie motywów jej działania. To powodowało, że był wściekły na nią, na siebie, na gówniany los, który pokazał mu, czym jest bliskość, po to tylko, żeby za chwilę bezpardonowo mu ją odebrać.
– Kaj. Wszystko OK? – Z letargu wyrwał go basowy głos Mariusza.
– Nie mów do mnie Kaj, kurwa – warknął Wydrzycki i wrzucił zebrane łuski do stojącego w rogu sali pojemnika. – Nigdy, kurwa, więcej tak do mnie nie mów, jasne?!
– OK, OK. Widzę, że kolega dzisiaj nie w sosie, a strzelanki nie pomogły. To jak kolega życzy sobie, żeby się do niego zwracać – jaśnie panie? – Chaberek nie krył swej złości – Kurwa, Kaj, całe życie tak do ciebie mówię, jak biegaliśmy po osiedlu z mieczami świetlnymi, udając rycerzy Jedi, jak piliśmy tanie wina na boisku za szkołą i jak waliliśmy razem w bokserki worek albo jak twoja była żona puściła cię w trąbę! Ale dobrze, niech ci będzie, bardzo cię proszę, powiedz mi z łaski swojej, jak od dzisiaj mam się do ciebie zwracać?!
Wydrzycki pokazał mu środkowy palec i zebrał swoje rzeczy. Wiedział, że Mario miał rację, ale dzisiaj nie był to dzień na pokazywanie swoich słabości, nawet przed najlepszym kumplem. Mariusz wybiegł za nim. Ich radiowóz zaparkowany był pod samą strzelnicą, więc nie mieli daleko. Kiedy tylko otworzyli drzwi od bunkra, w którego podziemiach znajdowała się ich strzelnicza mekka, uderzył ich chłód, a krople rzęsistego deszczu dotkliwie uświadomiły im, że lato odeszło w zapomnienie i pora się zmierzyć z jesienną szarugą. Powiew zimnego powietrza dobrze im jednak zrobił. Obaj nieco wystudzili niepotrzebnie zaognione emocje. Wbiegli do samochodu, chcąc uniknąć zupełnego przemoczenia.
Mieli nadzieję, że dane im będzie chwilę zagrzać się w aucie, ale zanim zdążyli się rozsiąść, w kijance rozbrzmiał dźwięk telefonu Niemena.
– Wydrzycki, słucham.
Komendant Miejski Policji Waldemar Soboń zaniósł się suchym kaszlem, który od kilku już lat nieustannie towarzyszył mu jako ewidentny znak podrażnienia górnych dróg oddechowych przez substancje smoliste zawarte w dymie tytoniowym. Waldemar Soboń nie dopuszczał do siebie jednak tej myśli, tkwiąc w mylnym przekonaniu, że o żadnym kaszlu palacza nie może być mowy. Dopadł go jednak kolejny atak i dopiero kiedy minął, komendant przeszedł do rzeczy:
– No, wreszcie odebrałeś! Prokurator Winnicki od godziny do ciebie wydzwania, a ty znaku życia nie dajesz. Telefon w kiblu utopiłeś czy jak?
– Wolne mam dzisiaj, jakby szef zapomniał. To taki dzień, który nie zdarza się zbyt często, a w którym w chuju mam, czy ktoś dzwoni. Ale niech już będzie, niech stracę – czego Winniczek chce, bo ja się dzisiaj na francuski numer z zupełnie nie w moim guście kolesiem nie umawiałem, więc jak pan prokurator ładnie poprosi, to może do niego oddzwonię.
Soboń wiedział, że Kajetan ma dużo racji w tym, co mówił, sam cenił sobie swój czas wolny, ale tym razem nie był to dobry moment na dąsy i fochy.
– Niemen, ty mi tu nie pitol i nie sadź się, bo obaj wiemy, że jak Winnicki dzwoni, to musi być coś na rzeczy. On nie dzwoni dlatego, żeby powiedzieć, że dwójkę ma dzisiaj luźną.
Wydrzycki skrzywił się na to porównanie, ale nie mógł nie docenić ukrytej w niej prawdy.
Soboń kontynuował, niezrażony przaśnością czynionych porównań.
– Nie chciał mi nic powiedzieć, ale podobno ciebie ta sprawa zainteresuje. Na zachętę miałem ci powiedzieć, że to ciąg dalszy śledztwa Ferenc i Tumskiej, tylko jak sam wiesz, żadna z nich dalej go nie prowadzi, chociaż z zupełnie innych powodów.
Kajetan natychmiast się spiął.
– Ja pierdolę, to nie mógł szef od razu mówić, że to dotyczy Tumskiej? Dobra, wyłączam się i bez odbioru.
Mariusz, który przysłuchiwał się rozmowie, spojrzał pytająco na Wydrzyckiego.
– Co jest? Czarna się odezwała? Wraca?
Mina Kajetana mówiła sama za siebie – był wkurwiony jak rzadko kiedy do tej pory.
– Nie, kurwa, nie odezwała się.
– To o co chodzi?
– O ten tramwaj, co nie chodzi. Ja pierdolę, Mario, nie wiem, Duchem Świętym nie jestem. Im krócej będziemy gadać, tym szybciej się dowiem.
– Dobra, nie wkurwiaj się, tylko dzwoń.
Nie musiał szukać Winnickiego w kontaktach, gdyż faktycznie miał kilka nieodebranych połączeń z numeru Prokuratury Krajowej, do której po śledztwie w sprawie Ferenc przeniesiono z okręgu Winnickiego. Znali się z Maćkiem Winnickim dobrze i współpraca zawsze układała im się bez zarzutu, nawet jak czasami była oschła. Ostatnio przy sprawie Ferenc jeszcze bardziej zacieśnili kontakt, a teraz dalej ze sobą współpracowali w śledztwie dotyczącym gangu praskiego, które Winnicki przejął w spadku po Karolinie Ferenc. Wydrzycki wiedział, że o tej porze w Krajówce nikt nie odbierze, dlatego bez oporów zadzwonił na prywatną komórkę proroka. Zanim Kajetan zdążył się odezwać, Winnicki go uprzedził.
– Temat jest. Pilny. Zabieraj dupę w troki i widzę cię za chwilę w prokuraturze.
Nie dyskutował z nim, skoro Winnicki podnosi larum, to oznaczało tylko jedno: faktycznie się paliło i nie można było tego ignorować. Choć Maciej z racji swej tuszy sprawiał wrażenie rozlazłej kluski, był jednym z lepszych śledczych, jakich Wydrzycki znał, a jeśli mówił, że coś jest pilne, to wiadomo było, że temat jest gruby i w zasadzie na wczoraj.
– OK. Jedziemy. Mario jest ze mną.
Usłyszał tylko zwrotnie:
– Niech Mariusz prowadzi. Słyszysz?
– Ja pierdolę, Maciek. To już chyba przesada. Nie będziesz mi mówił, kto ma moją brykę prowadzić. Dzieckiem nie jest, żeby mnie wozić w wózku, może jeszcze ma mi dać smoczek i cyca na pocieszenie?
Winnicki westchnął głośno i dodał tylko:
– Rób, co mówię, jeśli chcecie w jednym kawałku dojechać do Krajówki, to Mariusz ma usiąść za kółkiem. Zrozumiałeś?! Mario – zwrócił się do Chaberka – jak trzeba będzie, to możesz go obezwładnić. Nie interesuje mnie to. Grunt, żeby ten jełop sam nie prowadził.
Wydrzycki zamarł. To nie było zachowanie podobne do Winnickiego. Taka troskliwość nie była wpisana w jego naturę. Przeciwnie, znany był ze swej opryskliwości, żeby nie powiedzieć chamstwa, na co zawsze narzekała Róża, z którą łączyła go raczej szorstka przyjaźń, jak kiedyś Kwaśniewskiego i Millera. Coś musiało być na rzeczy.
– Powiesz w końcu, czego sprawa dotyczy?
Chwilę utrzymywała się cisza, która wydawała się trwać wiecznie, po czym Winnicki odparł:
– Tumskiej. Róży Tumskiej.
Kajetan nie przesiadł się. Mimo protestów Mariusza, mimo jego gróźb i szarpania o kierownicę, został za kółkiem. Zamiast tego wcisnął gaz do dechy, zarzucił koguta na dach i niczym kierowca Formuły 1 pomknął mokrymi od deszczu ulicami Wrocławia w stronę prokuratury. Ze Sztabowej na Podwale nie było daleko, ale odległość była na tyle znaczna – i nawierzchnia na tyle śliska – że nietrudno było o wypadek, a oni, pędząc przez miasto, złamali wszelkie możliwe przepisy. Kiedy zatrzymali się pod Krajówką, Chaberek odetchnął z ulgą, wyrywając jednocześnie Wydrzyckiemu kluczyki.
– O powtórce zapomnij. Możesz być moim, najlepszym kumpem, ale nie oddam za ciebie życia.
Bo to życie Chaberek wyjątkowo sobie cenił.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJSpis treści
Prolog
1. Prędko, prędzej
2. Życie w kolorach
3. Lewe zwolnienie
4. Szczęściu trzeba pomóc
5. Happy endu nie będzie
6. Mitologia nordycka
7. Ukryta prawda
8. Motyle w brzuchu
9. Chwila prawdy
10. Oczekiwania
11. Aport
12. W stanie gotowości
13. Powtórka z rozrywki
14. Siostrzany pakt
15. Walentynkowe love
16. Pies prawie policyjny
17. Małe kroki
18. Jak pech, to pech
19. Ciemny las
20. Pełnia szczęścia
21. Poszukiwania na szeroką skalę
22. Historia pewnego upadku
23. Na pokuszenie
24. Nieznajoma
25. Język migowy
26. Bezduszne serce
27. Kość gnykowa
28. Director
29. Ostatnia szansa
30. Mądrala
31. Stary a głupi
32. Koniec końców
33. Narada
34. Cała nadzieja w młodych
35. Samotność w sieci
36. Gwiazda Bollywood
37. Gorzkie żale
38. Wilczy talizman
39. Chłopak przyjaciółki
40. Zęby mleczne
41. Coś się kończy, coś się zaczyna
42. Małżeństwo z rozsądku
43. Carpe diem
44. Willa u stóp Śnieżki
45. Doniesienia medialne
46. Kiedy nic już nie ma sensu
47. Bezimienna dziewczynka
48. Nie wierz nigdy kobiecie
49. Anioły i demony
50. Wigilia
51. Przełom
52. Doniesienia prasowe
53. Wujek Google
54. Zastrzeżony numer
55. I nie było już niczego
56. Koordynaty
57. Padnij, powstań
58. Cynk z pierwszej ręki
59. Ani kroku dalej
60. Licho nie śpi
61. Pies rasy szpic(el)
62. Lekki transporter opancerzony
63. Uwierz w ducha
64. Chwila wytchnienia
65. Prawda ukryta w kartach
66. Trop
67. Albo ty, albo ja
68. Byłaś serca biciem
69. Stan po spożyciu
70. A mogło być inaczej
71. Studio tatuażu
72. Posłańcy złych wieści
73. Kiedy ciszę przerywa krzyk
74. Przełom
75. Spowiedź
Epilog