Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gabinet nr 13 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 kwietnia 2022
Ebook
19,99 zł
Audiobook
24,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gabinet nr 13 - ebook

Johnny Gray całe dwa lata czekał na ten właśnie dzień - jego wyrok dobiegł końca i może opuścić więzienie. Nowe życie rozpoczyna od wizyty u swojego przyjaciela Piotra Kane'a. Liczy, że spotka jego córkę Marney, w której mocno się podkochuje. Spotyka go jednak ogromne rozczarowanie - przybywa tuż po ceremonii zaślubin dziewczyny z niejakim Floydem. Gray rozpoznaje w panu młodym syna największego wroga Piotra Kane'a. Czy małżeństwo jest elementem wyrafinowanej zemsty Emanuela Lege'a? Wygląda na to, że Marney jest w opałach.

Gęsta fabuła, pełna zwrotów akcji, z zakończeniem na miarę powieści Agathy Christie!

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-283-3427-0
Rozmiar pliku: 519 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Nad ponurym portalem kamiennym widniały wyrzeźbione słowa:

PARCERE SUBIECTIS

W dni chłodne Johnny Gray tłumaczył napis ten żargonem swych towarzyszy jako: „Klatka na ptaszki”. W każdym razie tłumaczenie „Oszczędzać zwyciężonych” nie miało zupełnie sensu, gdyż nie był on ani zwyciężony, ani oszczędzany.

Codziennie on i Lal Morgon, zaprzężeni do ciężkiej taczki patrzeli roztargnionym wzrokiem, jak rudobrody wartownik wkładał klucz do potężnego, błyszczącego zamka i otwierał bramę. Potem mały pochód z uzbrojonym dozorcą z przodu i uzbrojonym dozorcą z tyłu przechodził, i wrota zamykały się znowu.

O czwartej wracał znów pod bramę więzienną i czekał, aż taczki zostaną wpuszczone.

Znali każdy budynek aż do obrzydzenia. Nędzne „sale”, wysmarowane smołą przeciw burzom okolic Dartmoor, niskie biuro, gazownia, wielka jak szopa pralnia, stara piekarnia, dziedziniec brukowany asfaltem, brzydka choć wystrojona kaplica, długie wyszorowane ławki z podwyższonymi siedzeniami dla dozorców... i cmentarz, gdzie szczęśliwie wyzwoleni „dożywotni” wypoczywali po trudach żywota.

Pewnego poranku wiosennego wyszedł z oddziałem roboczym za bramę więzienną. Budowali szopę, a Johnny przyjął na siebie godność i odpowiedzialność murarza. Lubił tę robotę, gdyż można było przy niej rozmawiać swobodniej, a Johnny Gry chciał się dowiedzieć od Lala Morgona czegoś o największym „drukarzu”.

— Tylko dziś nie gadać za wiele — rzekł dozorca i zasiadł na stosie cegieł, przykrytym workiem.

— Nie, sir — odparł Lal.

Był to chudy „dożywotni” w wieku około pięćdziesięciu lat, który miał tylko jedną ambicję: żyć jeszcze dość długo, aby sobie zasłużyć na nową karę więzienną.

— Ale nie przez jakieś tam włamanie, Gray — rzekł, kładąc cegłę na właściwe miejsce, — ani przez strzelanie, jak stary Legge; ani przez szwindel ze Spider King’iem, jak ty na swoje zarobiłeś.

— Ja swoich trzech lat nie dostałem przez szwindel ze Spider King’iem — odparł Johnny spokojnie. — Nie wiedziałem, że Spider King był przemycony, kiedy go brałem na tor, nie wiedziałem, że to był zupełnie inny koń. Podstawili Spider King’a, żeby mnie wpakować. Nie skarżę się na to.

— Wiem, że jesteś niewinny, jak wszyscy tutaj — rzekł Lal pobłażliwie. — Jestem w tej klatce jedynym winnym. Dyrektor też to mówi. „Morgon”, powiada, „rad jestem, że mam przynajmniej jednego winnego, który nie jest ofiarą intryg lub okoliczności, jak wszyscy inni w tym zakładzie”.

Johnny nie odezwał się więcej na ten temat. Nie miał powodu. Fakt ten był ponad wszelkim sporem. Był on najdokładniej poinformowany o wielkich oszustwach na placach wyścigowych i pozostawał w związku z ludźmi, którzy zakładali się o przemycanie koni. Przyjął zasądzoną mu za to karę trzech lat więzienia bez szemrania, bez skargi. Nie dlatego, aby popełnił przestępstwo, o które go oskarżono, nie, miał inną poważną przyczynę.

— Jeżeli zwalili na ciebie winę, to dlatego, że jesteś głupcem — rzekł stary Lal. — Po to są głupcy na świecie żeby ich zasypywać. Co powiedział na to stary Kane?

— Nie widziałem Kane’a — odparł Johnny krótko.

— I on był z pewnością zdania, że jesteś głupcem — rzekł Lal z satysfakcją. — Podaj mi cegłę, Gray, i zamknij gębę! Idzie długonosy oprawca.

„Długonosy oprawca” nie był gorszy, niż jakikolwiek inny dozorca. Przywlókł się ze swoją pałką, której rączka wystawała z kieszeni.

— Nie gadać tyle — rzekł automatycznie.

— Poprosiłem o cegłę, sir — rzekł Lal pokornie. — Te cegły nie są tak dobre, jak poprzedni transport.

— Już to zauważyłem — rzekł dozorca, oglądając badawczo cegłę niezadowolonym wzrokiem znawcy.

— Myślę, że pan to zauważył, sir — przytaknął pochlebca z prawdziwym wyrazem podziwu i szacunku. A gdy się dozorca oddalił, Lal rzekł spokojnie:

— Ten krótkowzroczny nochal nie potrafi odróżnić cegły od pieca gazowego. To ten chłop, którego stary Legge przekupił, kiedy tu siedział — co drugi dzień dostawał prywatne listy. Ale stary Legge ma pieniądze. On i Piotr Kane rozpruli stalową kasę na „Orsonicu” i ulotnili się z milionem dolarów. Piotra nie złapali, ale Legge był lekkomyślny. Zastrzelił glinę i dostał dożywotnie więzienie.

Johnny słyszał już ze sto razy historię Legge’a, ale w wieku w jakim znajdował się Lal Morgon, każda historia, którą opowiadał, była nowa.

— Dlatego nienawidzi Piotra — ciągnął gadatliwy murarz. Dlatego on i młody Legge dostaną jeszcze Kane’a w swoje łapy. A młody Legge to sprytny chłop! Gadaj co chcesz: w trzydziestym roku życia największy fałszerz pieniędzy na świecie! A nie są to zwyczajne banknoty. Najlepsi eksperci otwierają gęby, kiedy widzą pieniądze młodego Legge’a. Nie mogą ich odróżnić od prawdziwego szmalu banku Angielskiego. A policja i tajni od lat depczą mu po piętach i nie mogą go złapać!

Dzień był gorący i Lal zdjął kurtkę w czerwone i niebieskie pasy. Nosił jak i inni robotnicy poplamione żółte spodnie ze słabym odciskiem pieczęci więziennej. Na łydkach miał żółte getry. Koszula jego była z grubej bawełny, biała z wąskimi niebieskimi paskami, a na głowie nosił czapeczkę, ozdobioną tajemniczymi cyframi, oznaczającymi daty jego wyroków.

— Nie spotkałeś się nigdy z młodym Jeffem? — zapytał Lal, wygładzając starannie zaprawę. Pytanie jego brzmiało raczej, jak stwierdzenie faktu.

— Widziałem go, ale nie poznałem go nigdy — brzmiała ponura odpowiedź Johnna, a coś w jego głosie zwróciło uwagę starego więźnia.

— On mnie wkopał — rzekł Johnny, a Lal wyraził swe zdumienie przez kiwnięcie głową, które śmiesznie podobne było do ukłonu.

— Nie wiem dlaczego, ale wiem, że on mnie wkopał — rzekł Johnny. — To on urządził cały szwindel, skłonił mnie do wprowadzenia konia na tor, a potem zasypał. Aż do tego czasu nie wiedziałem, że rzekomy Spider King był zręcznie podstawionym Boy Soundersem.

— Sypanie to zła rzecz — rzekł Lal, który wydawał się zmieszany i zakłopotany. — I do tego syn Emanuela Legge’a! Dlaczego to zrobił, czy nabrałeś go z forsą?

Johnny potrząsnął głową.

— Nie wiem. Jeżeli to prawda, że on nienawidzi Piotra Kane’a, może to zrobił przez zemstę, bo wie, że ja Piotra bardzo lubię. Kane ostrzegał mnie nawet przed zadawaniem się z szajką, która ze mną na wyścigach...

— Przestańcie tam nareszcie gadać!

Przez pewien czas pracowali w milczeniu. Potem:

— Oprawca każe jeszcze kogoś w tych dniach powiesić — rzekł Lal spokojnie. — To ten chłop, któremu mały Lew Morse zawdzięcza chłostę, podobno go u kowala omal nie zabił śrubokrętem. Szkoda! Lew był już po kieliszku, a mówił nieraz, że wolałby być martwy niż trzeźwy.

O godzinie czwartej oddział roboczy wyruszył z powrotem po wąskiej uliczce w stronę wrót więziennych.

PARCERE SUBIECTIS

Johny spojrzał w górę i kiwnął głową w stronę szyderczych słów. Zdawało mu się, jakoby napis z portalu odpowiedział na jego pozdrowienie. O wpół do piątej wszedł do swej samotnej celi, żółte drzwi zamknęły się za nim z metalicznym odźwiękiem.

Była to duża, wysoka cela, a barwy złożonych pledów nadawały jej pozoru wesołości. Na deseczce w jednym kącie widniała fotografia foksteriera, który z pytającym wyrazem zwracał do niego śliczną główkę.

Johnny napełnił kubek wodą i wypił duszkiem, podczas gdy spojrzenie jego spoczywało na zakratowanym oknie. Za chwilę podadzą mu herbatę, a potem na przeciąg osiemnastu i pół godzin na drzwi założony będzie zamek. Przez osiemnaście i pół godzin musiał spędzać czas, jak umiał. Póki było jasno, mógł czytać — tom opowiadań podróżniczych leżał na gzymsie, który służył za stół. Mógł też pisać na swojej tabliczce, albo rysować konie i psy, lub rozwiązywać nieskończenie długie zadania rachunkowe, albo pisać wiersze... albo myśleć!

To było najgorsze zajęcie. Przeszedł przez celę i zdjął fotografię. Brzeg był wskutek częstego dotykania zupełnie wytarty. Z półuśmiechem spojrzał terierowi w wielkie oczy.

— Szkoda, że nie umiesz pisać, stary Spotku — rzekł.

Inni umieli pisać i robili to, pomyślał, odstawiając fotografię na miejsce. Ale Piotr Kane prawie nigdy nie wspominał o Marney, a Marney od... długiego czasu nie pisała już. Nie oznaczało to nic dobrego, było to bardzo znamienne, poniekąd nawet decydujące. Krótka uwaga: „Marney jest zdrowa”, albo „Marney dziękuje za pamięć”, to było wszystko.

W tych krótkich zdaniach widniała jasno cała historia, historia miłości Piotra do córki i jego postanowienie, że nie poślubi człowieka, na którym ciąży plama więzienia. Ubóstwienie córki było u Piotra prawie manią — jej szczęście i jej przyszłość stały zawsze na pierwszym miejscu. Piotr lubił go, Johnny czuł to. Życzliwość, jaką mu okazywał, była życzliwością ojca dla dorosłego syna. Gdyby nieszczęsna głupota nie wpędziła go do więzienia, Piotr dałby mu Marney, tak jak ona sama gotowa była dać mu swoje serce.

— Tak, tak — rzekł Johnny, pogrążony w myślach.

Potem przyniesiono herbatę, ostatnie zamknięcie drzwi, głęboka cisza... i znowu myśli.

Dlaczego młody Legge zwabił go do pułapki? Widział go raz tylko w życiu; nie poznali się nigdy. Przypadek to był, że tylko raz widział młodego fałszerza pieniędzy. Nie mógł on przypuszczać, że człowiek, którego wkopał, znał go, gdyż Jeff Legge był osobą iluzoryczną. Nie widywano go nigdy w zwykłych miejscach schadzek, gdzie światek przestępców spotyka się, aby się przechwalać, układać nowe plany, albo rozkoszować się winem lub miłością.

Klucz zgrzytnął w zamku i Johnny podniósł się. Zapomniał, że był to wieczór, w którym odwiedzał go kapelan więzienny.

— Siadajcie, Gray.

Drzwi zamknęły się za duchownym, który usiadł na łóżku Johnna.

Dziwnym zbiegiem okoliczności podjął on nić rozmyślań Johnna w miejscu, w którym ją przerwał swym wejściem.

— Chciałbym usłyszeć wasze prawdziwe zdanie o tym Legge’u... syna mam na myśli. Nie na wiele się zda rozmyślać dużo o rzeczywistości czy urojonych krzywdach, a wy zbliżacie się już do kresu swej kary. Będziecie mieli sposobność do ujawnienia swej urazy. Ale, Gray, nie chciałbym zobaczyć was tu znowu.

John Gray uśmiechnął się.

— Tutaj mnie pan już nie zobaczy! — rzekł ze znaczącym akcentem. — Co do Jeffa Legge’a, to wiem o nim mało, choć gorliwie o nim myślałem i słuchałem.

Kapelan w zamyśleniu potrząsnął głową.

— Ja o nim mało słyszałem; nazywają go Wielkim Drukarzem, prawda? Że Europa zarzucona jest fałszywymi pieniądzami, o tym oczywiście wiem; wiem też, że policji nie udało się dotychczas schwytać człowieka, który je puszcza w obieg. Czy to jest Jeff Legge?

Johnny nie odpowiedział, a kapelan uśmiechnął się z lekkim niezadowoleniem.

— Nie będziesz zdradzał, jedenaste przykazanie, prawda? — zapytał dobrodusznie. ― Obawiam się, że byłem niedyskretny. Kiedy kończy się wasza kara?

— Za sześć miesięcy — odpowiedział Johnny. — Nie będę się martwił!

— Co zrobicie? Czy macie pieniądze?

Wargi więźnia zadrgały.

— Tak, mam trzy tysiące rocznie — rzekł ze spokojem. — Okoliczność ta z pewnych względów nie została ujawniona na śledztwie. Nie, padre, pieniędzy mi nie brak. Mam zamiar podróżować. W każdym razie nie będę usiławał zadawać kłamu swojej niechwalebnej przeszłości.

— To znaczy, że nie macie zamiaru zmienić nazwiska — rzekł kapelan. — Cóż, z trzema tysiącymi rocznie nie wyobrażam sobie, żebyście tu powrócili.

Nagle przypomniał sobie coś. Sięgnął do kieszeni i wyjął list. — Wicedyrektor dał mi to dla was. Byłbym zapomniał. Nadszedł dziś rano.

List, jak wszystkie, które otrzymywali więźniowie, był otwarty, i Johnny rzucił obojętne spojrzenie na kopertę. Nie był to list od jego adwokata, jak się spodziewał. Widniało na nim śmiałe pismo Piotra Kaneá — pierwszy list, jaki John dostał od niego od sześciu miesięcy. Zaczekał, aż drzwi zamknęły się za duchownym, i potem dopiero wyjął kartkę z koperty. Było to tylko kilka wierszy:

Drogi Johnny, mam nadzieję, że wiadomość, jaką Ci mam do zakomunikowania, nie przejmie Cię zbytnio. Marney wychodzi za majora Floyda z Toronto. Wiem, że serce Twoje jest dość wielkie i dobre, aby jej życzyć szczęścia. Człowiek, za którego wychodzi, jest rzeczywiście dzielnym chłopcem, który ją uszczęśliwi.

Johnny położył list na gzymsie i przez dziesięć minut przechadzał się po celi z rękami założonymi na grzbiecie. Marney wychodzi za mąż! Twarz jego była blada i skupiona, wzrok ponury i zasępiony. Zatrzymał się i drżącymi dłońmi napełnił kubek wodą; potem podniósł go w stronę okna, wychodzącego na wschód.

— Za twoje szczęście, Marney! — rzekł głosem ochrypłym i wychylił kubek.ROZDZIAŁ II

W dwa dni później Johnny Gray został wezwany do gabinetu dyrektora, aby usłyszeć ważną wiadomość.

— Gray, mam dla was dobrą nowinę. Jesteście wolni. W tej chwili dostałem rozkaz zwolnienia.

Johnny pochylił głowę.

— Dziękuję panu, sir — rzekł.

Dozorcy zaprowadził go do zmywalni, gdzie Johnny zdjął ubranie więzienne. Potem, owinięty pledem, przeszedł do drugiego pomieszczenia, gdzie czekało na niego cywilne ubranie. Ubrał się z dziwnym uczciem i powrócił do swojej celi. Dozorca przyniósł mu przyrządy do golenia i lustro, aby mógł uzupełnić swą toaletę.

Reszta dnia należała do niego. Był człowiekiem uprzywilejowanym i mógł spacerować w swym niezwykłym stroju po więzieniu, stając się przedmiotem zazdrości ludzi, których poznał i którymi nauczył się gardzić; owych na wpół obłąkanych, którzy jak długi rok szeptali mu do ucha swe szalone historie.

Kiedy tak stał bezczynnie w hallu, drzwi otworzyły się gwałtownie i wbiegła gromada ludzi. Pośrodku nich krzyczało i wyło coś, co nie wyglądało ani jak człowiek, ani jak zwierzę. Twarz była pokrwawiona, a dozorcy z trudnością usiłowali powstrzymać tłukące dokoła ręce.

Johnny obserwował straszliwą grupę, która zbliżała się do cel karnych.

— Fenner — szepnął mu ktoś. — Pobił dozorcę, ale nie mogą mu dać znowu chłosty.

— Fenner to ten, „dwunastoletni”, który odsiaduje właśnie ostatnie dni? — zapytał Johnny, który przypomniał sobie więźnia. — Zdaje się, że jutro ma być wolny!

— To on — rzekł rozmówca Graya, jeden z więźniów, zamiatających hall. — Wykręciłby się dziewięcioma latami, ale stary Legge zysypał go. Zawsze ten stary, co? Do jutra tylko mogliby go chłostać, a komisarze nadzorczy nie przyjdą przed upływem tygodnia.

Johnny przypomniał sobie dobrze tę sprawę. W obecności Leggeá człowiek ten doznał brutalnej zniewagi ze strony jednego z dozorców, który został potem zwolniony ze służby. W rozpaczy odpowiedział nieszczęsny Fenner na uderzenie uderzeniem i został poddany przesłuchaniu. Świadectwo Legge’a mogło go uwolnić od kary, która go spotkała, ale Legge był nazbyt zaprzyjaźniony z dozorcami, aby zdradzić klawisza. Spotkała więc Fennera chłosta, której teraz już miał uniknąć.

Ostatniej nocy w celi nie mógł Johnny spać. Myśli o Marney nie opuszczały go. Ani przez chwilę nie robił jej wyrzutów, nie czuł też żalu do jej ojca. Słuszne było, że Piotr Kane dbał o dobro córki. Ustawiczna troska o los Marney stała się prawie zmorą starego Kane’a, nie opuszczała go nigdy. Johnny domyślał się, że od poznania Kanadyjczyka Piotr robił wszystko, co w jego mocy, aby doprowadzić do małżeństwa.

Johnny Gray szedł po raz ostatni w stronę bramy. Klucz przekręcił się w zamku, i Johnny znalazł się za murem, wolny. Rudobrody dozorca wyciągnął rękę.

— Szczęśliwej drogi — mruknął. Nie wracajcie więcej „przez Alpy”.

— Zerwałem już z alpinizmem — rzekł Johnny.

Pożegnał się już z dyrektorem, a jedyne, co przypominało mu jeszcze o związkach z ponurym więzieniem, było towarzystwo dozorcy, który szedł obok niego na stację. Do pociągu było jeszcze trochę czasu i Johnny spróbował zasięgnąć wiadomości z innego źródła.

— Nie, nie znam Jeffa Legge’a — rzekł dozorca, potrząsając głową. Starego znałem: siedział tu do niedawna, przed rokiem wyszedł. Wyście tu przecież wtedy byli, Gray?

Johnny skinął głową.

— Więc Jeff Legge nigdy nie przechodził „przez Alpy?” — zapytał z gorzkim uśmiechem.

— Nie, nie w tym więzieniu. O ile sobie przypominam, nie był też w Parkhurst ani w Portland. Byłem w obu tych miejscach. Powiadają, że on jest mądry. To znaczy, że kiedyś wpadnie jednak. Do widzenia, Gray, trzymajcie się tęgo!

Johny uścisnął wyciągniętą dłoń dozorcy, a gdy siedział w wagonie, wyciągnął z kieszeni jedwabną chusteczkę i starł z ręki ostatni ślad zetknięcia z więzieniem.

Kiedy po południu przybył na stację Paddington, służący czekał na niego, a mały foksterier ze zwisającymi uszami szarpał się na smyczy i witał Johna głośnym ujadaniem, zanim go jeszcze jego pan zobaczył. W następnej chwili pies wił się w jego objęciach, lizał po twarzy, uszach i włosach, dając w ten sposób wyraz swej radości z ponownego spotkania. W oczach Johna, gdy spuszczał psa na ziemię, były łzy.

— Sporo listów jest dla pana, sir. Czy będzie pan jadł w domu?

Niezrównany Parker powitał swego pana jak po krótkim pobycie w Monte Carlo, nie okazując najmniejszego wzruszenia.

— Tak, będę jadł w domu — rzekł Johnny.

Wsiadł do taksówki, którą Parker wynajął, a Spot wskoczył za nim.

— Nie ma pan bagażu, sir? — zapytał Parker poważnie przez otwarte okno.

— Nie mam bagażu — odparł Johnny równie poważnie. — Możesz wrócić ze mną, Parker.

Służący zawahał się.

— Pozwoliłbym sobie w ten sposób na zbyt wielką swobodę — rzekł.

— Nie większą, niżeli ja sam sobie pozwalałem przez ostatni rok i dziewięć miesięcy.

Kiedy taksówka wjechała na ponurą Chapel Street, Parker zapytał śmiało:

— Spodziewam się, sir, że nie ma pan zbyt złego czasu za sobą.

Johnny uśmiechnął się.

— Nie było to miłe, Parker. Więzienia rzadko bywają miłe.

— Wierzę, sir — zgodził się Parker i dodał niepotrzebnie:

— Nigdy jeszcze nie byłem w więzieniu, sir.

Mieszkanie Johna znajdowało się w Queen’s Gate, a Johnny Gray na widok swego cichego, elegancko urządzonego gabinetu zaczerpnął głęboko powietrza.

— Jesteś głupcem — rzekł głośno do siebie.

— Tak jest, sir — potwierdził Parker posłusznie.

Tego wieczoru wielu ludzi odwiedziło tajemnie mieszkanie na Queen’s Gate, a gdy Johnny przyjął pierwszego z nich, zawołał Parkera do swej małej jadalni.

— Parker, słyszałem, że podczas mojej nieobecności w kraju nawet dobrze postawieni ludzie nabrali zwyczaju przyglądaniu się obrazom kinematograficznym?

— Cóż, sir, ja sam nawet lubię te obrazy — potwierdził Parker.

— W takim razie możesz sobie wyszukać przedstawienie, które trwa do jedenastej — rzekł Johnny.

— Sądzi pan, sir?...

— Że nie będę cię dziś wieczorem potrzebował.

Parker zrobił kwaśną minę, ale był dobrym służącym.

— Dziękuję, sir — rzekł i wyszedł, pytając siebie samego w duchu, jakie to szalone plany może mieć jego pan.

O wpół do jedenastej żegnał się ostatni gość.

— Odwiedzę Piotra jutro — rzekł Johnny, rzucając niedopałek papierosa do kominka w hallu. — Nie wie pan, kiedy to małżeństwo ma dojść do skutku?

— Nie, kapitanie. Bardzo mało znam Piotra.

— Kim jest narzeczony?

— Bardzo elegancki pan, w każdym razie Piotr to szczwany lis i umiał dobrać zięcia. Jakiś major armii kanadyjskiej, jak słyszałem, bardzo dzielny człowiek. Piotr łatwiej złapie gawrona, niż kto inny muchę...

— Piotr nigdy na gawrony nie polował — rzekł Johnny ostro.

— Nie wiem — rzekł gość. — Co minuta ktoś się rodzi.

— Ale długo trwa zanim dorośnie, a kobiety chwytają pierwsze — rzekł Johnny wesoło.

Kiedy Parker powrócił o kwadrans na dwunastą, zastał swego pana przed kominkiem, pełnym spalonych papierów.

Nazajutrz po południu, zaraz po lunchu, Johnny udał się do Horsham, a ktokolwiek widziałby jego atletyczną postać, idącą wzdłuż Horsham Road, nie mógłby przypuścić, że jeszcze przed niespełna czterdziestu ośmiu godzinami John Gray był mieszkańcem celi więziennej.

Przyszedł, aby stoczyć ostatnią rozpaczliwą walkę o swoje szczęście. Jak się ta walka skończy, jakie argumenty wytoczy, tego John nie wiedział. Istniał jeden, tylko jeden, ale tego nie mógł użyć.

Kiedy skręcił na Down Road, ujrzał dwie wielkie limuzyny, stojące jedna za drugą, i zapytał siebie samego, co to może znaczyć.

Posiadłość Manor Hill znajdowała się na uboczu. Był to solidny, murowany dom, którego ściany obrośnięte były zielenią, co nadawało mu wesoły wygląd. Johnny ominął główne wejście i wszedł na boczną ścieżkę, która jak wiedział, prowadziła na trawnik za domem, gdzie Piotr lubił się o tej porze dnia wygrzewać.

Dochodząc zatrzymał się. Zgrabna pokojówka rozmawiała ze starszym mężczyzną, ubranym w liberię kamerdynera. Jego pomarszczona twarz wyrażała zmieszanie, a głowa pochylona była do słuchania, choć głuchy nawet nie mógłby nie słyszeć, co mówiła.

— Nie wiem, w jakich domach pan bywał i gdzie pan służył, ale jedno panu powiadam, jeżeli pana jeszcze raz przyłapię w swoim pokoju na szperaniu w moich rzeczach, powiem o tym panu Kane’owi. Wypraszam to sobie, panie Ford!

— Dobrze, panienko — rzekł służący głosem zachrypłym.

Johnny wiedział, że to nie zdenerwowanie wywołało zachrypłość jego głosu. Barney Ford mówił od dzieciństwa ochryple, prawdopodobnie już w kołysce ochryple płakał.

— Jeżeli pan jest włamywaczem i nie może się wyzbyć dawnych przyzwyczajeń, w takim razie rozumiem wszystko — ciągnęła dziewczyna gniewnie, — ale powinien pan być uczciwym człowiekiem! Nie życzę sobie tego potajemnego szperania i węszenia, rozumie pan? Nie życzę sobie!

— Dobrze, panienko — rzekł zachrypnięty Barney.

Johnna Graya bawiła ta scena. Barneya znał dobrze. Opuścił on ciemne ścieżki życia, gdy Piotr Kane też uznał za właściwe porzucić swój niebezpieczny zawód. Eks-więzień, eks-włamywacz i eks-bokser zacierał poniekąd swą ponurą przeszłość przez przywiązanie do człowieka, którego chleb jadł i w którego służbie chciał pozostać, choć nigdy gorszy kamerdyner nie nosił liberii niż Barney.

Dziewczyna była ładna, miała ciemnoblond włosy i smukłą postać. W tej chwili twarz jej błyszczała od gniewu, a z ciemnych oczu strzelały błyskawice. Barney miał niewątpliwie przyzwyczajenie szperania, które pozostało mu jako dziedzictwo grzesznych dni. Reszta służby z tego samego powodu opuściła dom Kane’a, a Piotr klął i groził, nie mogąc jednak zmienić swego sługi.

Dziewczyna nie widziała Johnna, odwróciła się i szybko znikła w domu; stary sługa spoglądał za nią nieruchomo.

— Rozgniewaliście ją — rzekł Johnny, podchodząc do niego.

Barney Ford odwrócił się i zdębiał.

— Wielki Boże, Johnny, kiedy pan wyszedł z kolegium?

— Wczoraj skończył się mój termin — rzekł. — Co porabia Piotr?

Sługa sapał jeszcze przez chwilę, zanim odpowiedział.

— Jak długo był pan tutaj? — zapytał wreszcie.

— Przyszedłem właśnie na koniec rozmowy — rzekł Johnny ubawiony. — Barney, nie poprawiliście się.

Barney Ford zrobił minę wyrażającą coś jakby wzgardę.

— Uważają cię za łotra, nawet gdy nim nie jesteś — rzekł. — Co ona wie o życiu? Nie widział pan Piotra? Jest w domu; powiem mu zaraz. Jemu się dobrze wiedzie. Zwariowany zupełnie dla córki. Ten człowiek całuje ziemię, po której ona stąpa. To rzecz nienaturalna tak kochać dzieci. Ja tego nigdy nie robiłem.

Potrząsnął głową:

— Dzisiaj jest moda na wiele pieszczot, a mało cięgów. Jeśli szczędzisz rózgi, psujesz dziecko, powiada stary, dobry poeta.

John Gray odwrócił głowę na dźwięk kroków na kamiennych schodach. Był to Piotr z twarzą rozpromienioną, a jednak zakłopotaną. Mimo siwych włosów i sześćdziesiątki, trzymał się jak świeca. Nosił poranne ubranie i kamizelkę koloru perłowego. Zawahał się przez chwilę, uśmiech znikł z jego twarzy, zmarszczył czoło, potem pobiegł naprzeciw gościowi z wyciągniętą ręką.

— Cóż, Johnny, mój chłopcze, ciężkie czasy masz za sobą?

Ręka jego spadła na ramię młodzieńca, a w głosie jego brzmiała jak dawniej życzliwość i duma.

— Dosyć kiepskie — rzekł Johnny — ale wszelkie współczucie dla mnie jest zbyteczne. Ja osobiście oddaję Dartmoorowi pierwszeństwo przed Parkhurstem. Cięższa tam jest robota i mniej głupców.

Piotr ujął go pod ramię i poprowadził do krzesła pod wielkim parasolem japońskim, wbitym w murawę. W zachowaniu jego było coś jakieś zmieszanie, którego przybysz nie umiał sobie wytłumaczyć.

— Czy... spotkałeś tam... kogoś, kogo ja znam, Johnny?

— Legge’a — odparł Gray krótko i spojrzał Piotrowi w oczy.

— O nim właśnie myślałem. Co porabia?

Pytanie brzmiało obojętnie, ale Johnny nie dał się oszukać. Piotr słuchał z napięciem.

— Wyszedł przed sześciu miesiącami, nie wiedziałeś o tym?

Twarz Kane’a spochmurniała.

— Od sześciu miesięcy? Jesteś tego pewien?

Johny skinął głową.

— Nie wiedziałem.

— Myślałem, że słyszałeś o nim — rzekł Johnny spokojnie. — Nienawidzi cię!

Słaby uśmiech Piotra stał się szczerszy.

— Wiem o tym. Czy miałeś sposobność rozmawiać z nim?

— Bardzo często. Był w pralni i przekupił dwóch dozorców, tak, że mógł robić co chciał. On cię nienawidzi, Piotrze. Powiada, że ty go wpakowałeś do pudła.

— To kłamstwo — rzekł Piotr spokojnie. — Najgorszego swego wroga nie wpakowałbym do pudła. Sam się wpakował. Johnny. Policja uchodzi za przebiegłą, ale w rzeczywistości co drugi przestępca sam wpada. Przestępcy nie są mądrzy, Noszą rękawiczki, żeby nie pozostawiać odcisków palców, a potem wpisują swoje nazwisko do księgi hotelowej. Legge i ja wyłamaliśmy kasę ogniotrwałą na „Orsonicu” i uciekliśmy ze stu dwudziestoma tysiącami funtów w amerykańskiej walucie. To był mój ostatni interes. Dziecinną zabawką było uciec, ale Emanuel zaczął się przechwalać, jaki to on jest sprytny zuch. Pił też za dużo. Uczciwy człowiek może pić i obudzić się we własnym łóżku. Ale złodziej, który pije, mówi dzień dobry dozorcy więzienia.

Urwał nagle i dłoń jego spadła znowu na ramię młodzieńca.

— Johnny, nie jesteś przecież smutny, czy też...?

Johnny nie odpowiedział.

— Jesteś?

Teraz musiała się rozpocząć walka. John Gray szukał w sobie siły do swego rozpaczliwego kroku.

— Ze względu na Marney?

— Wierz mi, stary, musiałem to zrobić — głos Piotra był natarczywy i błagalny. — Wiesz, czym ona dla mnie jest. Dość cię lubiłem, aby myśleć o tobie, ale kiedy cię zabrali, zastanowiłem się poważnie. Zabiłoby mnie to, gdyby ona potem została twoją żoną. Kiedy Marney była jeszcze zupełnie maleńkim dzieckiem, nie mogłem znieść jej płaczu. Zrozum, czym to byłoby dla niej. I tak było już dość źle. A potem przyszedł ten chłopak — dobry, uczciwy, czysty, odważny chłopak. Gentelman. Będzie ci się podobał. To człowiek, którego każdy musi lubić. A ona go kocha, Johnny.

Zapadło milczenie.

— Nie mam nic przeciwko niemu. To byłoby szaleństwo. Tylko, Piotrze, zanim ona go poślubi, chciałbym...

— Zanim go poślubi? — głos Piotra Kane’a drżał. Johnny, czy Barney nic ci nie mówił? Dziś rano odbył się ślub.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: