- W empik go
Gaja - ebook
Gaja - ebook
SIEDEM MORDERSTW ŁĄCZĄCYCH DWA DOMY W SĄSIEDZTWIE
Gaja wychowywała się w atmosferze skrzętnie skrywanych przed światem tajemnic, omawianych jedynie szeptem nad jej głową. Była świadkiem przemocy, a potem nauczyła się żyć w domu, w którym jedynie pozornie zapanował spokój. Wydawało jej się, że może ufać rodzicom i mieszkającym w domu obok Sianeckim. Jednak najbardziej ranią ją najbliżsi. Kiedy więc musi się zmierzyć z najtrudniejszym momentem w jej życiu, zostaje sama.
Ernest, nie mogąc poradzić sobie z własnymi demonami przeszłości, odpycha dziewczynę od siebie. Czy uczucie, jakie połączyło Ernesta i Gaję przetrwa tę trudną próbę? Czy mogą sobie nawzajem zaufać? Czy tragedie, jakie miały miejsce w ich domach, rozdzielą ich na zawsze?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-958587-2-7 |
Rozmiar pliku: | 398 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Weszłam do domu, czując w środku rozdzierający mnie ból. Już nie walczyłam o normalność, tylko o to, by w końcu nastała cisza. Żeby żadna wiadomość nie zwaliła mnie z nóg, by nikt już nie wyjawił mi prawdy, która mnie kompletnie zaskoczy. Antek miał rację, kiedy mówił, że ja wszystko wiem, ale nie zdaję sobie z tego sprawy. Nigdy mnie nie zastanawiało, dlaczego Sianeccy tak pomagali mamie. Czemu przychodzili do niej, wykonywali za nią pracę tylko po to, by oszukać ojca. Przecież żaden inny sąsiad nie oferował pomocy. Nikt inny. Tylko Sianeccy. Sianecki, który tak niewiele robił w swoim własnym domu, który nie zajmował się własnymi dziećmi, ale przychodził do nas gotować i sprzątać. Widziałam go, jak sumiennie wykonywał te czynności, a mimo to nigdy nie przyszło mi do głowy, że powód był inny niż chęć pomocy. Niż dobre serce. Jako dziecko nie analizowałam jego intencji, bo nie dopatrywałam się w tym głębszego znaczenia. Zakładałam wtedy, że każdy… poza moim ojcem, był dobry. Wszyscy widzieli ból mojej matki i jej cierpienie na co dzień i właśnie przez to chciał jej pomóc.
– Zrobić ci coś do jedzenia? – zapytała mnie moja matka, wyłaniając się ze swojej sypialni. Musiała usłyszeć hałas przy drzwiach.
Od momentu, gdy zaczęła pracować, jej wygląd uległ radykalnej zmianie. Przygasła, jej skóra wyblakła i było w niej coś takiego, czego jeszcze nie umiałam określić. Teraz nazwałabym to załamaniem i poddaniem się, ale to nie do końca chyba oddawało jej stan. Przycichła. Straciła pewność siebie, choć w zasadzie trudno w jej przypadku mówić o pewności siebie, bo zawsze sprawiała wrażenie takiej cichej, ustępliwej, która zniesie wszystko, bo jest taka dobra, poświęcająca się i wybaczająca każdy błąd. Jako dziecko nigdy nie powątpiewałam w jej szczerość, w to, jak się przede mną prezentowała. Potrafiła tak mną manipulować, że mając zaledwie dziewięć lat, współczułam jej. Wydawało mi się, że jesteśmy takie same i jedziemy na tym samym wózku. Tymczasem patrzyłam na kobietę, która potrafiła utrzymać w tajemnicy zbrodnię – i to na dziecku – przez ponad dekadę.
– Jedzenie? – powtórzyłam za nią zaskoczona.
Przyglądałam się jej i nie mogłam uwierzyć, że ta kobieta potrąciła dziecko, ba, przejechała po nim i zamiast zawieźć je do szpitala czy choćby ratować na miejscu, kombinowała, jak się pozbyć dowodu. Zamiast reagować, uciekała. I co ja jej miałam powiedzieć? Jakich słów użyć, by wykrzyczeć jej w twarz, że wiem o wszystkim? O rozmowie z jej własnym bratem, który wszystko wyznał? Słowa zdawały się odbijać od niej, bo do tej pory na żadną z moich prób wydobycia z niej informacji nie odpowiedziała logicznie.
– Byłam w areszcie u Sianeckiego – zaczęłam spokojnie mimo tysiąca myśli i tej jednej, wielkiej blokady w kierunku mojej matki, która sprawiała, że chciałam wyjść i już nigdy z nią nie rozmawiać. Zostawić ją za sobą i zapomnieć. Nie potrafiłam jednak tego zrobić. Musiałam wydobyć z niej odpowiedzi albo chociaż okazanie skruchy. Sądziłam, że teraz – jak nigdy wcześniej – uda mi się ją przekonać, by wyznała wszystkie grzechy.
Niczym spłoszone nagłym hałasem zwierzę te słowa zatrzymały ją, zmieniając od razu jej wyraz twarzy. Uchyliła usta wyraźnie zaskoczona moim stanowczym przedstawieniem faktów. Pewnie wydawało jej się, że skoro ona tak długo milczała w tej sprawie, nigdy się nie dowiem, a teraz główkowała, czego jeszcze może się spodziewać, co ta rozmowa z Sianeckim dla niej oznaczała.
Choć nie przerywała kontaktu wzrokowego, nie reagowała jak kukła patrzyła na mnie, czekając na kontynuowanie tematu. Wzięłam więc głęboki oddech świadoma, że przed taką szansą nie stanę po raz drugi.
– Wiem wszystko, on się przyznał. Opowiedział mi dokładnie, krok po kroku, co zrobiliście. Wszystko, ze szczegółami. – Zadbałam, by położyć nacisk na te słowa.
– Przy policji? – zapytała od razu.
Mogłam się tego spodziewać. Strachu o siebie samą, o to, co się dalej z nią stanie. Czy poza mną ktoś jeszcze się dowiedział, czy też prawdę poznałam tylko ja – niegroźna córka, która nie wystąpi przeciwko niej, bo została do tego wytresowana, mieszkając z nią pod jednym dachem, gdzie praktyka trzymania tajemnic przez lata stanowiła normę. W rezultacie moja matka postrzegała to jako możliwość dalszego ukrywania tego morderstwa.
– A jak myślisz? – Pokręciłam głową. – Byłam w areszcie, to chyba policja o tym wie.
– Ale czy słyszeli, co mówił?
– Nie wiem. W pokoju byliśmy sami.
– To dobrze – odetchnęła z ulgą tak wyraźną, by mnie tym jeszcze bardziej poirytować.
Wypuściłam powietrze zrezygnowana. Chciałabym usłyszeć od niej słowa skruchy, żalu z powodu tego, co zrobiła. Zobaczyć jakieś pozytywne emocje, coś, co by zdradziło, że gdzieś tam w środku nadal jest dobra. Ma uczucia, a przede wszystkim czuje potrzebę, by w końcu uwolnić się od wyrzutów sumienia. Daremne było oczekiwanie na taką reakcję. Ciągle myślała o sobie. Wszystko, byleby nie wpaść.
– Mamo – zwróciłam się do niej – zapytam tylko raz i liczę na twoją szczerą odpowiedź.
Skinęła głową z uśmiechem, który wyrażał, jak bardzo widzi we mnie dziecko, a nie partnera do rozmów, i jak przez to nie musi mnie brać na serio. Nie miało znaczenia, o co zapytam, bo wiedziała, jak łatwo wymiga się, wciskając mi taki kit, jaki tylko przyjdzie jej do głowy. Choć potrafiłam to odczytać z jej mowy ciała, odrzucałam te myśli od siebie, by skupić się na najważniejszym.
– Żałujesz?
– Czego?
Zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech, by nie stracić nad sobą panowania, by nie zacząć krzyczeć. Żeby nie podejść do niej i nie szarpnąć jej tak, by w końcu wysypać z niej odpowiedzi jak pieniądze ze skarbonki.
– Zabicia Bruna? – zapytałam wprost.
– Ja mu nic nie zrobiłam – wypaliła. – Ja go tylko potrąciłam i pojechałam po pomoc.
– Wioząc go w bagażniku? – powątpiewałam w jej wersję wydarzeń.
Zamilkła. Nie spodziewała się takich pytań.
– To już nie ma znaczenia – stwierdziła i od razu skierowała się do kuchni.
Nie mogłam pozwolić jej teraz odejść. Poszłam za nią. Jak natrętna mucha brzęczałam jej przy uchu, a ona robiła wszystko, żeby tylko pokazać, jak bardzo jej to nie przeszkadza. Sądziłam, że teraz, kiedy już wiedziałam, co zrobiła, podda się. Otworzy, wyjaśni i w końcu zrozumie, jak ta ucieczka, którą do tej pory praktykowała za każdym razem, gdy ją o coś pytałam, nie ma już sensu. Rozczarowała mnie po raz kolejny, bo mimo wyznania Sianeckiego, mimo tego, że znałam jej winę, nie czuła potrzeby wyrzucenia tego z siebie. Zachowywała się tak jak zawsze: robiła wszystko, by tylko odepchnąć od siebie tę zbrodnię, żeby nigdy nie dopadła jej za to kara.
Nie szukałam dla niej sprawiedliwości i nie miałam zamiaru biec po jej wyznaniu na policję. Zależało mi tylko na jednym: żeby ze mną porozmawiała.
– Raz, proszę – stanęłam tuż obok niej – powiedz mi prawdę. Jeden jedyny raz, bo do tej pory obcy ludzie są ze mną bardziej szczerzy niż ty, moja własna matka. Daję ci słowo, że chcę tylko wiedzieć. Nie pójdę na policję, nie zrobię nic. Tylko błagam, powiedz mi.
– Chciałam, żeby on odszedł. – Odwróciła się do mnie. – Spakowałam mu walizkę, prosiłam, by poszedł. Tak nam było dobrze bez niego, pamiętasz?
– Pamiętam.
– Ale powiedział mi, że ja mogę odejść, jak tak mi źle. Kazał mi spierdalać.
– Beze mnie?
Zastanowiła się. Zerknęła w bok. Tak, jakby wybierała, co by mi powiedzieć. To uświadomiło mi, z jaką łatwością potrafiła kłamać. Na bieżąco decydowała, co wybierze i jaką ściemę mi wciśnie.
– Oczywiście, że bez ciebie – przyznała po chwili. – Powiedział, że mogę iść tylko sama, a ciebie mam mu zostawić.
– Czyli to ojciec nie zostawił ci wyboru? To on cię zmusił do działania, bo sama byś tego nie zrobiła? Sama nie planowałaś odejść, tak?
– Oj, Gaja, już o tym rozmawiałyśmy – uciekła od tematu.
– A czemu nie zaczekałaś, aż wrócę ze szkoły?
– Mówisz tak, jakbyś go nie znała. Wściekł się, a ja się bałam, że mnie zaatakuje, więc dałam nogę – kłamała mi prosto w oczy. – Przecież nieraz widziałaś, jak szybko tracił nad sobą kontrolę. Kiedy był w furii, nic do niego nie docierało. Odpuszczał dopiero wtedy, gdy opadał z sił.
– Czyli jak wyszłaś z domu, jak się spieszyłaś, to ojciec był w środku, a ty uciekałaś od niego, tak?
– No tak.
– Chciał cię zbić?
– Jak zawsze.
– Mimo leczenia nadal cię atakował? – dociekałam, bo pamiętałam doskonale, że po powrocie taty nastała cisza aż do momentu, w którym wybuchł w stosunku do mnie za Bruna.
Zamilkła, nie wiedząc, co skłamać, a ja przygryzłam dolną wargę. Oznaczało to tylko jedno: uciekała beze mnie. Postanowiła mnie zostawić i gdyby nie potrąciła Bruna, to nigdy by na mnie nie zaczekała. Ta walizka, którą widziałam, należała do niej, a nie do ojca. Przecież dokładnie tego dnia ojciec wrócił z leczenia, nadal był spakowany i nie potrzebował niczego, co ona miałaby mu przygotować. To jej walizka stała w korytarzu. Mojej nigdzie nie było. Gdyby planowała mnie zabrać ze sobą, od początku szykowałaby dwie, więc kiedy mu komunikowała, że chce odejść, chodziło jej wyłącznie o siebie.
– Liczyłaś na to, że ojciec cię zatrzyma? – zmieniłam temat, czytając odpowiedź mojej matki między wierszami.
– Każda kobieta liczyłaby na to, by mąż ją przeprosił i błagał, żeby została.
– Ale on tego nie zrobił.
– Powiedział nawet, że mi dołoży, żebym tylko mu zeszła z oczu – warknęła. – Tyle lat małżeństwa, dziecko i on stwierdził, że to koniec.
I nagle, tak zupełnie nagle mnie olśniło. Ta scena musiała wyglądać zupełnie inaczej. To nie ona chciała odejść, nie uciekała w popłochu, to on kazał jej znikać po tym, jak wrócił do domu i zrozumiał, że nie chce tak nadal żyć. Pewnie nawet dał jej czas, by się spakowała, a rozmowa, owszem, przebiegła dramatycznie, ale rzeczowo i spokojnie. Skoro był gotowy jej nawet zapłacić, oznaczało to jedno: zrozumiał, jak destrukcyjny wpływ mają na siebie, i postanowił to zakończyć. Z ich dwójki to ojciec zawsze myślał bardziej logicznie. Jeśli wersja, jaką przedstawił Sianecki, jest prawdziwa, ojciec nawet nie tknął Bruna, a oni we dwoje zajęli się ciałem, to tata nie miał powodu do strachu. Bać mogła się tylko i wyłącznie moja matka. To ona musiała go błagać o pomoc i to on jej odmówił, bo skoro chciał się od niej odseparować, pomaganie w tuszowaniu zbrodni nie wchodziło w grę. Zapewne potem, gdy było już po wszystkim, wiedziała, że pozbyła się Bruna skutecznie i trudno będzie jej cokolwiek udowodnić, zaszantażowała tatę, wiedząc o jego przekrętach ubezpieczeniowych. I tak zostali razem – kryjąc własne grzechy, tworząc przez kolejne lata toksyczne małżeństwo, które pewnie bardziej się nienawidziło, niż kiedykolwiek kochało.
Już miałam coś powiedzieć, gdy rozbrzmiał dzwonek u drzwi. Matki spojrzenie zmieniło się na chwilę, ale szybko przybrała maskę obojętności. Poszła do wejścia, a ja za nią – jak tresowany pies.
Otworzyła drzwi z uśmiechem na ustach, jakby w naszej okolicy wcale nie sypały się trupy, jakby nigdy nie widziała Bruna w worku, jakby świat był piękny, a jej życie usłane różami. Jak ja mogłam być taka ślepa przez te wszystkie lata i nie widzieć jej prawdziwej twarzy? Jeśli tak dobrze oszukiwała w tak poważnej sprawie, co jeszcze było iluzją, a co odbierałam jako prawdę?
– Dzień dobry – przywitał się Antek. – Mogę wejść?
– W jakim celu? – zapytała matka.
– Zaoferować układ – przyznał otwarcie.
Matka przez chwilę rozważała możliwości. Szacowała, czy jej się będzie opłacało wpuścić go do środka i rozmawiać z nim, czy też lepiej wzgardzić jego ofertą. Miała świadomość, jak dużo ryzykowała z tym policjantem, tak skutecznie węszącym w sprawie ojca. Trzymając go w progu, kalkulowała, co zrobić.
– Proszę. – Odeszła na bok, umożliwiając mu wejście.
Antek, jak zresztą poprzednio, poruszał się po naszym domu tak, jakby od zawsze tu mieszkał i nawet nie czekał na wskazanie drogi. To on nas prowadził w głąb domu, a nie my jego. Z jednej strony dziwiło mnie, jak łatwo mu to przychodziło, a z drugiej pasowało mu to.
– Zapraszam was obie – powiedział, kierując się do dużego pokoju, gdzie zajął miejsce w fotelu, zostawiając nam kanapę.
Matka usiadła pierwsza, a ja obok niej.
– Co to za układ? – przeszła od razu do konkretów.
– Mamy zarówno zeznanie Sianeckiego, które Gaja słyszała, a także od pani męża.
– A Sianecki wie, że słyszeliście tę rozmowę? – zapytałam od razu, bo z tego, co zdążyłam się zorientować, nikt nas nie informował o nagrywaniu przed rozmową i takie coś mogło okazać się nielegalne.
– Obok was siedział policjant nadzorujący. Pewnie nie zwróciłaś uwagi – wyjaśnił, ale bez żalu czy złości. – Na pewno mówili ci, że rozmowa będzie się toczyć pod nadzorem policjanta, tylko nie wiedziałaś, że on będzie tak blisko. Pewnie miałaś w głowie wyobrażenia jak z amerykańskiego filmu, że są to kamery i nagrania. – Uśmiechnął się przy tym typowo dla siebie. – W każdym razie – poprawił się w fotelu – przychodzę do was z ofertą, a konkretnie do pani, pani Anno.
– Słucham. – Matka uśmiechnęła się delikatnie, jakby przeczuwając coś dobrego dla siebie.
Mimo tego, co zrobiła i mimo świadomości swojego udziału w sprawie w ogóle nie towarzyszył jej strach. Siedziała pewnie, nawet mogłabym powiedzieć, że dumnie. Wolałabym, żeby potem, gdy już Antek wyjdzie, przyznała, jak to wszystko było tylko fasadą i jak starała się grać przed nim, udając nieporuszoną, ale w rzeczywistości przeżywającą w środku tornado. Chciałam wierzyć, że się bała, że czuła żal, że myśl o Brunie w beczce przejmowała ją do szpiku kości i ledwo trzymała się w trakcie tej rozmowy, ale przyglądając jej się z boku, nie potrafiłam stwierdzić, czy to faktycznie coś ją kosztowało, czy ona po prostu taka była w rzeczywistości – umiała się odciąć od problemu, wyrzucić go z głowy i udawać, że wszystko jest super. Patrząc na nią, bałam się, że nie towarzyszyły jej żadne emocje, a wyrachowanie, z jakim prowadziła rozmowę o tym, jak zabiła dziecko, wyśmienicie prezentowało jej prawdziwy charakter. Teraz jak nigdy bałam się tej kobiety, bo potrafiłam dostrzec w niej coś gorszego niż ojca przemoc, ponieważ ta była taka łatwa do zdefiniowania. Taka prosta do zrozumienia, namacalna, fizycznie bolesna. W przypadku matki to coś, co mnie tak przejmowało, było niewidoczne. Mroczne, lepkie i ciężkie.
– Pomoże mi pani przygotować portret psychologiczny pani męża w zamian za czyste konto?
– Nie rozumiem? – Zmarszczyła czoło, chcąc, by on jej to dokładnie wyjaśnił, żeby wszystko, co jej zaoferuje, wyłożył od razu.
– On ci daruje – wtrąciłam się poirytowana, widząc ją kolejny raz w akcji, kiedy w rozmowie udawała głupią – jak wsypiesz ojca. Jak będziesz z Antkiem pracować nad tym, by go przyskrzynić i znaleźć na niego dowody na wszystko, co tylko zrobił źle.
– Właśnie – uśmiechnął się Antek – coś takiego, choć zależy mi też na powodach. Dlaczego wybrał takie rozwiązanie problemu – w tym miejscu zaznaczył w powietrzu palcami cudzysłów – a nie inne? Co myślał, czemu nie zgłosił się na policję? Czy w ogóle kiedykolwiek chciał się zgłosić? Co mówił, jak się tłumaczył i tak dalej…
– To ja na wszystkie te pytania odpowiem i jestem wolna? – W jej głosie słyszałam ulgę, radość i chyba nawet szczęście.
Sama nie dowierzała, jak szybko uwolni się od odpowiedzialności.
– I tak, i nie – powiedział Antek. – Oferuję pani układ ze względu na Gaję, bo oboje chcemy dla niej normalnego domu, spokoju, żeby dokończyła szkołę, by miała choć jednego rodzica po swojej stronie, który będzie wspierał ją na każdym kroku, prawda?
– Oczywiście – zapewniła szybko matka i nagle przypomniała sobie o mnie, sięgając po moją dłoń.
Dokładnie tak samo jak podczas zeznania chciała pokazać, jak fantastyczną rodziną jesteśmy i jak niesamowita łączy nas więź. Tak naprawdę nic nas nie łączyło poza więzami krwi. Nie znałam tej kobiety, nie wiedziałam, kim jest, a teraz na dodatek zastanawiałam się, czy nie kochałam w niej wytworu swojej wyobraźni, bo tego, jaka była naprawdę, nienawidziłam. Brzydziłam się jej dotyku, bo wiedziałam doskonale, że gdyby Antek nie wspomniał o mnie, jej ten gest nawet nie przyszedłby do głowy. Od początku myślała o sobie, a teraz, kiedy dostała dobry powód, by wrobić ojca dla mnie, mogła grać rolę matki Polki, w której do tej pory tak dobrze się odnajdywała. Lubiła być postrzegana jako męczennica, ta, która się poświęca, więc ten pomysł bardzo się jej spodobał.
Antek uśmiechał się do nas przyjaźnie, sądząc, że faktycznie nam pomaga, a ten układ postawi naszą rodzinę na nogi i zagwarantuje mi normalny dom. Nie wiedział, jak bardzo się mylił.
– No więc za darowanie – kontynuował – to musi być solidna pomoc. Krok po kroku, zbrodnia po zbrodni. Każdy drobny szczegół, każde słowo – wymieniał Antek pełen podekscytowania. – Bez ściemy i bez usprawiedliwiania się. Jak było, tak było. Zarówno, co zrobił pani mąż, jak i to, co zrobiła pani. Koniec z sekretami i za to ma pani immunitet. Jest pani nietykalna. Poza prawem – dodawał tak, by ją przekonać.
Matka kiwała głową, ale nie podobały jej się warunki Antka. Przez całe życie ściemniała, żeby się wybronić, a teraz miała w końcu odkryć karty? Wolałaby układ, w którym mówi tylko o winie ojca, a swoją w zupełności pomija. Milczała jednak świadoma, że tych warunków nie da się negocjować.
– Przeniosę się do was na tydzień, może dwa – kończył Antek. – Pani sobie będzie normalnie pracować, Gaja będzie chodzić do szkoły, a ja będę opracowywał dobry materiał. Jak uda nam się zrobić to szybciej, to ja się zwijam z waszego życia, mąż idzie do pudła na lata, a wy sobie żyjecie bez problemu.
– I nikt się nie dowie, co się naprawdę stało? – zapytała.
– To akurat zależy od was i tego, co się zdecydujecie powiedzieć sąsiadom. Mnie nie zależy na poinformowanej społeczności, a na tym, by wsadzić winnego.
– Czyli mam powiedzieć, co zrobił mąż? – forsowała swoje, czego mogłam się spodziewać.
– Tak, co robił mąż i co robiła pani. Nawet jeśli pani brała w czymś czynny udział i czuje się współwinna, też musi mi pani powiedzieć. Szczegółowo.
– Nie rozumiem – potrząsnęła głową – W jakim celu?
Antek oparł się wygodnie w fotelu i obie ręce położył po bokach. Wyglądał jak król na tronie.
– Chodzi o to, by poznać każdą zbrodnię od podszewki. Znać motywy z relacji osoby, która widziała to na żywo. To tak samo jak z Masą – wyjaśnił, ale widząc, że matka nie zrozumiała, dodał: – Zna pani przypadek Masy? – Pokręciła przecząco głową. – To mafioso, który ma swoje za uszami, ale poszedł na układ z policją i wsypał wszystkich swoich koleżków. Pomógł rozpracować całą grupę przestępczą i za to dostał status koronnego. Pani nie potrzebuje koronnego ani przeniesienia, bo nikt na panią nie będzie czyhał. Może sobie pani tu nadal mieszkać, bo zagrożenia nie ma żadnego.
– A listy? – zapytałam. – Ktoś wie. Ktoś nam grozi.
– Powiedzieć jej? – zapytał Antek moją matkę.
Ta siedziała sztywno jak lalka. W jej głowie musiała panować teraz burza myśli, a ja postanowiłam zawalczyć o prawdę.
– Czemu ją pytasz, a nie mnie? Przecież ja znalazłam jeden z nich… i zamiast mnie to jej powiedziałeś? Dlaczego?
Matka po raz kolejny pokręciła przecząco głową, dając Antkowi sygnał, by niczego mi nie zdradzał. On patrzył na mnie z takim dziwnym wyrazem twarzy, którego nie mogłam zrozumieć. Zaczynało mi to działać na nerwy. Wyrwałam dłoń z jej uścisku.
– Wiesz, kto to pisał? – skierowałam się do Antka, ignorując swoją matkę.
– Tak. Mam potwierdzenie DNA.
– Kto!? – krzyknęłam.
Cisza.
– Kto?! – huknęłam jeszcze głośniej.
– To nie ma znaczenia – odezwała się moja matka. – Te listy to przeszłość. Musimy się skupić na tym, czego wymaga od nas teraz policja. Skoro mówią, że nie musimy się przenosić, to wszystko jest w porządku. Zagrożenia nie ma. Oni wiedzą lepiej. Słuchaj, co mówią. Zaufaj im…
Zerwałam się z miejsca.
– Jak Boga kocham, mów, bo…
Zatrzymałam się. Tak niewiele dzieliło mnie od utraty panowania nad sobą. Chciałam ją uderzyć. Zasunąć jej tak mocno, jak kurczowo trzymała się swojej wersji wydarzeń, albo inaczej – swojego pomysłu na wersję zdarzeń. Jakkolwiek źle to nie zabrzmi, zrozumiałam też tatę. Jej nie sposób było nie bić. To, jak kreowała rzeczywistość, jak przyłapana na kłamstwie, brnęła w kolejne, budziło ogromny sprzeciw, bo niemożność prowadzenia dyskusji i osiągnięcia porozumienia w normalny, ludzki sposób sprowadzała drugiego człowieka do poziomu prymitywa, który chciał ją lać, by przemocą wycisnąć z niej odpowiedzi. To chyba zrozumiałe, że nie mając możliwości zmuszenia jej do gadania, nie mając poparcia u Antka, który zamiast ją postraszyć, oferował jej układ, jedyne, co przychodziło mi do głowy, to przemoc fizyczna. Czy gdybym ją uderzyła, toby się otrząsnęła? Zmieniłaby się? Wyrwała z tego toksycznego stanu umysłu? Jak można było do niej dotrzeć, skoro słowami się nie udawało?
Nie chciałam jednak być jak mój ojciec. Być jak oni. Taplać się w kłamstwach jak w basenie. Po co to sobie robiłam? Co mi da zmuszenie ją do gadania? Przecież jeszcze przed chwilą stałam przed domem i postanowiłam odejść. Dlaczego tu właściwie siedziałam? Przecież powinnam pójść na górę, spakować się i wyjść. Zawsze miałam o to pretensje do matki, że nie odeszła, że nie przerwała tego horroru. Zostawała po każdej awanturze, ściemniając mi, jak to się wszystko świetnie ułoży. Ona przez całe życie w to wierzyła. Nauczyła mnie schematu, w którym ojciec bije, przeprasza, umawiamy się na lepsze życie i zostajemy. Czy to mnie zobojętniło? Przekonało, bym tkwiła w tym, bo takie życie wcale nie jest złe? Wygodny dom, utrzymanie w zamian za akceptację?
Musiałam coś zrobić, zareagować. Szantażowanie nie wchodziło w grę, bo już mi udowodniła, że moje stawianie warunków nic dla niej nie znaczy. Jedyne, na czym jej zależało, to pozory, i właśnie to był jej słaby punkt. Coś, co mogłoby ją dotknąć bardziej niż moje groźby.
– A ten twój plan – powiedziałam do niej, patrząc jej prosto w oczy – nie wypali, bo ja już powiedziałam sąsiadce, że to ty zabiłaś Bruna, że przejechałaś po nim, więc sorry, ale nie uda ci się karmić sąsiadów ściemą, jak to ojciec jest za wszystko odpowiedzialny.
– To nic – pokręciła głową nieporuszona – ja to odkręcę.
Ponownie cios. Ta jej pewność mnie zabijała, a co gorsza, wiedziałam, że ona była w stanie to faktycznie osiągnąć. Nakłamać tak, żeby ludzie uwierzyli jej, a nie mi.
– Antek – zwróciłam się do niego, widząc, jak beznadziejna była moja sytuacja – powiedz mi, proszę.
– Ale przecież ty wiesz. – W jego spojrzeniu mogłam odnaleźć spokój. – Jak myślisz, czemu twoja matka nie chce pokazać nikogo palcem, czemu nie korzysta z możliwości, by pogrążyć winnego? Jej zachowanie jasno ci pokazuje, że wie, kto to zrobił, i chce to zatuszować. Czyje pomyłki tuszuje najlepiej?
– Swoje – stwierdziłam, czując, jak po raz kolejny brakuje mi tchu. – To ona to zrobiła, one je napisała i ona jest winna – dokończyłam, a on skinął głową.
Czyli to show było dla mnie. Nie pisałaby tych listów, gdyby nie chciała, bym je zobaczyła. Jaki miała w tym cel? Żeby potem zwalić to na ojca i zadbać o to, bym go za to znienawidziła, że nawet z więzienia nas krzywdził? Żebym stała po jej stronie i pomagała jej w walce z ojcem, tworząc jeden front? Żebym patrzyła na nią jak na ofiarę? Kogoś prześladowanego nawet zza krat? A może chciała mnie nastraszyć, żeby dało się mną łatwiej manipulować, bo przecież nie od dziś wiadomo, że strach to fantastyczny sposób do przekonania kogoś, by zrobił coś nawet wbrew sobie.
Opadłam na kanapę, a matka przysunęła się do mnie bliżej.
– Nie wiedziałam, że policji będzie zależeć tylko na nim – wytłumaczyła tak, jakby to miało ją usprawiedliwić.
– A ty potrafisz jeszcze odróżnić, co jest kłamstwem, a co prawdą? Co rzeczywistością, a co wykreowaną przez ciebie wizją świata? – Przeniosłam na nią wzrok.
Jej spokojny wyraz twarzy znokautował mnie tak, jakby mnie uderzyła. Bałam się jej teraz jak nigdy. Tego, jak myślała, jak postrzegała otoczenie. Jak walczyła o siebie, depcząc innych. Jak kombinowała, szukając ucieczki, bo ona już nie tylko tuszowała zbrodnie, ona tworzyła scenariusze, zabezpieczając się na przyszłość. Niczym reżyser wymyślała kolejne sceny do filmu, w którym główną rolę grała ona i ja – tyle że ja zupełnie nieświadomie. Miałam przed sobą kobietę, która uchylała się od odpowiedzialności przez tyle lat, że stało się to jej nawykiem.
– Tak, jak ci mówiłam, to teraz nie ma znaczenia – powtórzyła zdanie, które słyszałam tysiące razy.
Za każdym razem gdy coś było jej nie na rękę, nie miało znaczenia.
– I ty – zwróciłam się do Antka – nie chcesz jej zamknąć? Jesteś tego pewny?
– Nie chcesz, żeby pozostała na wolności? – Zmarszczył brwi.
– Nie chcę – odpowiedziałam od razu, dbając o to, by mój głos brzmiał pewnie.
– Gaja! – krzyknęła na mnie matka.
– Jesteś pewna? – odezwał się tym razem Antek.
– Tak. Nie chcę dłużej żyć w kłamstwie. Zamknij ich oboje. Za to, co zrobili i czego nie zrobili. Niech poniosą karę. Niech sprawiedliwości stanie się zadość. Jeśli jest zbrodnia, musi być kara. Nie ma innej możliwości, a ty, jako ambitny i zdolny policjant, powinieneś dbać o to, by nie iść na skróty, tylko zdać się na siebie i swój talent. Jestem pewna, że uda ci się samodzielnie zdobyć informacje, które chcesz od niej uzyskać. Dojdziesz do tego tak, jak odnalazłeś Bruna. Nie proś jej o pomoc. Nie oferuj jej żadnych układów, a to, czego ci brakuje do oskarżenia, zdobądź sam.
– Jeszcze jedno słowo! – zagroziła moja matka.
Przenosiłam wzrok między nimi i nie mogłam zrozumieć, dlaczego Antek nie chciał pracować na swój sukces sam. Dlaczego wybrał dogadanie się z moją matką? Czy coś na tym zyskiwał? Czy też chciał jak najszybciej zakończyć sprawę, robiąc z ojca kozła ofiarnego, przy okazji zgarniając nagrodę za tak szybkie rozwiązanie sprawy?
– Zdradzę ci wszystkie szczegóły – zaczęła go przekonywać moja matka, czując, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Mój wywód sprawił, że nawet układ, który jej chwilę temu nie pasował, przyjęła jak dobrodziejstwo losu, bo przestraszyła się, że Antek pod wpływem mojej opinii się wycofa. – Wszystko, co tylko chcesz wiedzieć. Mój i jego udział.
– Od początku? – dociekał.
– Tak, co tylko chcesz. W zamian za wolność.
Antek spuścił wzrok, a ja zrozumiałam, co wybierze, zanim się odezwał. Ciekawość wzięła górę, a jego przekonanie o tym, jak wiele ułatwi mu zdobycie informacji tą drogą, zrobiło swoje. Poszedł na łatwiznę.
Odeszłam. Nawet nie chciałam słuchać ich dalszej rozmowy. Człapałam po schodach na górę, a łzy same kapały mi z policzków na ubranie. Chciałam wierzyć, że świat jest dobry, że nie da się nagrzeszyć i uniknąć kary, ale jednak się myliłam. Układy, kłamstwa, zbrodnie, porozumienia i skróty – tak mogłam podsumować swoje otoczenie. Mieszało się to razem jak zupa z wielu składników. Gdybym tylko mogła zobaczyć wyraźną granicę między nimi, byłoby mi łatwiej, a tak? Co mogłam zrobić, mając niespełna osiemnaście lat, zero perspektyw na samodzielne życie, matkę, która zrobiłaby wszystko, żeby tylko uniknąć odsiadki, i widząc wymiar sprawiedliwości, który był takim tylko z nazwy?
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Sięgnęłam po telefon. Chciałam zadzwonić do Ernesta, ale musiałabym mu powiedzieć znacznie więcej. Zacząć od rozmowy z jego ojcem, a w zasadzie z człowiekiem, który go tylko wychował… ale który tak naprawdę odebrał mu szczęście. Jeśliby się wycofał, zanim się Ernest urodził, a potem dał żonie rozwód, pozwalając jej odejść, być może nigdy nie zaczęłaby pić. Owszem, nie miałaby Bruna, ale też dzieciństwo Ernesta byłoby szczęśliwe. Sianecki go zniszczył, podobnie jak zniszczył szczęście w ich domu. Jak zatem mogłam przekazać takie wiadomości Ernestowi? Czy nie lepiej dla niego żyć w przekonaniu, że niczego nie można było zrobić inaczej, a taki los mieli po prostu zapisany w gwiazdach? Żyć z przekonaniem, że to nie czynnik ludzki zawiódł, lecz jakaś siła wyższa?