- W empik go
Galerya obrazów szlacheckich. Tom 3 - ebook
Galerya obrazów szlacheckich. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 353 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W trzy dni po świętach, jeszcze to było w Zagórzynie, bo pomimo rozjechania się większej połowy gości, resztę zatrzymano aż do fety państwa Marszałkowstwa, – ciocia Teresia schwytawszy Stasia, taką z nim sam na sam rozpoczęła konferencją.
– Kochany Stasiu, zdaje mi się, że jesteś kontent z zapoznania się z Zagórzynem.
– Moja ciociu – gdybym miał raz jeszcze tę znajomość do zrobienia, oddałbym za nią połowę życia.
– Tak wiele! Acha, rozumiem, – pewno serce zaawanturowało się, zahaczyło – i tak ci miło dla tego w Zagórzynie….
– Moje serce nie zachaczone, ale na wiek wieków utopione w Zagórzynie…
– Którąż pokochałeś? powiedzże mi Stasińku; przedemną nie powinieneś mieć tajemnic; bo przyznam ci się, że i po to przywiozłam cię tutaj.
– Ciociu, wiesz że cię kocham, gdybyś miała syna nie kochałby cię więcej.
– Wiem o tem, wiem bardzo dobrze, dla tego też w sercu mojem masz synowską kwaterę. Ale gadaj prędzej bo ja ciekawa, – ale domyślić się nie mogę….
– Powiem cioci później, dzisiaj nie mogę. Bywa taki stan serca, że ono rozkoszować się lubi tajemnicami…
– A nie wiedziałam żeś taki romansowy… to Asyndziej poeta!?
– Są takie chwile kochana ciociu, że człowiek najprozaiczniejszy, staje się szczęśliwy swojemi marzeniami, swojemi uczuciami; – a wtedy cały zamienia się w jeden śliczny poemat!…
– Więc nie zwierzysz się ciotce?
– Wyłajałabyś mię….
– Za to że kochasz jednę z moich i twoich kuzynek?
– Niezawodnie za to – i dla tego, że ci wyspowiadałem się kochana ciociu. Nie, ja nie mogę, nie mogę ci jeszcze nic powiedzieć, – zostaw mi marzenia moje, może zobaczysz sama, ale wtedy pamiętaj ciociu, zaklinam cię na Boga! nie mów nic nikomu….
– Dziwny jesteś chłopcze, wcale cię nie rozumiem, zabijasz mi klina w głowę, a przecież widzę, że muszę ci dać pokój i czekać rozwiązania zagadki.
– O ciociu! przyjdzie czas, że ty będziesz pierwszą, której się zwierzę….
– Nieprawda; – chyba pierwszą po Maćku….
– Czy nie lubisz Maćka?
– Ale co znowu? owszem. Maćka kocham, jak gdyby był krewniakiem. Ale i on zaręczyłabym że zakochany w jednej Aloizównie, odgadnąć przecież nie mogę w której. Obadwa jesteście tajemnic pełni, dla tego też pewnie tak się kochacie, że obadwa romantyki. – Ty bo mówisz przynajmniej, ale Maciek niemowa, zrasta się z piecem, a w ścianach spojrzeniami jednostajnemi powywiercał dziury….
– To złote serce!…
– Któryż mężczyzna w waszym wieku miał kiedy miedziane? – Ale czekaj wisusie uparty, będę ja śledziła; przecież złapię twoją nitkę mój pająku i dowiem się którą muszkę obsnuwasz siatką…
– Boże ratuj mię!
– I ja będę wzywała Pana Boga… bo chcę ci pomagać mój Stasiu. – Ale dosyć o tem, ruszaj do panienek, za chwilę przyjdę na rekonesans.
Poszedł Stacho, sprzeciwiał się wszystkim jednakowo, z Józią dokuczali sobie najwięcej. Wszystkie zajęte były robotą, każda chciała się nim posługiwać, Joasi musiał trzymać motek peli do zwijania, Maryni nawłóczył igły kordonkami do haftu, Jadwisia chciała żeby jej przerysował deseń, Zuzi musiał znaczyć tuszem pogumowane chusteczki batystowe – a Józia wołała żeby jej narysował portret pieca z Maćkiem razem, o co bardzo gniewała się Zuzia, pozwalając na portrety, ale osobno pieca, osobno Macka. Staś Joasi poplątał nitki peli, – Maryni pozalepiał uszka u igieł woskiem, – Jadwisi na deseniu pododawał niepodobne do wyhaftowania esy floresy, na husteczkach Zuzi popisał: "od tabaki, " – "wachlarz, " – "pudełko od łez," – klatka od westchnień, " – "futerał od śmiechu," – "umbrelka" i t… p… koncepta. – A Józi narysował braci sjamskich zrośniętych ze sobą, jeden miał twarz Stacha a drugi Maćka; na łańcuszku zawieszonym przez obie szyje wisiało serce jedno – a natem sercu znak zapytania.
– Śliczni bracia sjamscy, kiedy pan Maciej odjechał wczoraj, zostawiając swojego bliźniaka, – a my skutkiem tego nie będziemy miały kontredansa na wieczór!
Gdy to Józia mówiła, Stach powstał i zaczął kreślić ręką po powietrzu koła.
– Co kuzynek robi? Przywołuję Maćka.
– Czarami?
– Nie, ale magnetyczną drogą.
– Ciekawam czy też usłyszy?
– Powinien przybyć najdalej za kwadrans.
– Znamy się na tym magnetyzmie,
– Wiem o tem, bo cały Zagdrzyński dom jest to jeden magnes, a dokoła Zagórzyna wszyscy ludzie z żelaza.
– Ukłońmy się wszystkie kuzyneczkowi za komplement! – Wszystkie tedy powstały i dygły się z gracją, wyjąwszy panny Świderskiej, która westchnęła głęboko. Józia pierwsza zachicholała się wesoło, w tem Marynia zaczyna łając o pozalepiane igły, Zuzia spostrzegła awantury popisane na swoich chusteczkach, Staś zagrożony straszną burzą. – Aż na raz wpada zadyszany pan Aloizy:,
– Stachu! na rany Boskie zabieraj się duchem na polowanie! – borowi dali znad że stado jeleni weszło do mojego zagajnika! Nie masz chwili do stracenia! Dalej żwawo!… Ale ktoś jedzie, wybornie! – to Maciek!
– Która kuzynka da mi rączkę do pocałowania na szczęście? – Panno Joanno?…, panno Marjo?…, panno Jadwigo?…panno Józefo?…. I obszedł wszystkie, żadna nie ruszyła się a wszystkie nastroiły miny serjo, porozumiawszy się mrugnięciem.
– Widzi Wujaszek że polowanie bez szczęścia, – nikt nie ma miłosierdzia nademną!
Panna Świderska zaczęła zsuwać rękawiczkę co żywo.
– Dziewczęta! która ojca najbardziej kocha, niech Stasia ratuje, bo widzę niebezpieczeństwo jakie mu grozi!
Pierwsza zerwała się Józia i obiedwie rączki sama kładła Stasiowi do ucałowania na ustach, a potem uściskała ojca. Dziewczęta w krzyk na Józię – że zdradziła! – Stach tymczasem uciekł za panem Aloizym. – Maćkowi, zdybanemu już w sieni, nie dał pan Aloizy ani wejść do pokoju, ale zabrał do siebie i ubrał w torbę i fuzją. W pół godziny już byli w kniei, postanowiono nagankę po skrzydłach, na wagę w trop za zwierzem puszczono ogary, niedługo dała się słyszeć wrzawa psów zajadła, – jelenie poszły na strzelców. Pan Aloizy dał ognia z obu rur, Maciek nie zdążył podbiegnąć, ale Stacho w o – czach wszystkich mierzy na gąszcz, strzela raz, strzela drugi….
– A co – zabiłeś? – krzyknął pan Aloizy. Staś kiwnął głową i przygroził ręką, dając znak ostrożności. Poczyna się nabijanie fuzji, psy grają wciąż w zagajach. Wszyscy już gotowi, Stach znowu mierzy, strzela raz strzela drugi.
– Do czego strzelasz? – krzyczy pan Aloizy. Stach odpowiedział zatrąbieniem pojezdnego, nie ruszając się z miejsca.
– To już i po polowaniu, – rzekł Maciek do pana Aloizego.
– A to czemu?
– Bo jelenie po strzałach nie oprą się dziesięć mil przynajmniej.
– A widzisz ją?
– Co takiego? Pan Aloizy mierzy długo, wypalił, – spadla sujka.
– Jak rany Boskie kocham – zabiłem kulą! – ale ciekawym co Stach zabił…
To mówiąc pan Aloizy podnosi sójkę, łeb ptakowi upada, urżnął kulą jak nożem.
– To się nazywa strzał gracki! Biegną ku Stachowi, trąbiącemu wciąż najrozmaitsze kunsztyki myśliwskiej muzyki, psy zaczynają wyd, gromadząc się przy samym trakcie w zagaju. Dochodzą linji strzeleckiej i chłopcy, wrzawa robi się ogromna w zagaju, dziwi się cała gromada radośnie. Jeszcze pan Aloizy z Maćkiem nie doszli stanowiska Stachowego, a tu wywłóczą jelenia z zagaju na trakt, – za nim wywłóczą drugiego….
– Dwdch zabiłeś!? – krzyczy pan Aloizy, puszczając się cwałem naprzód ku zdobyczy. – Wloką trzeciego, – pan Aloizy stanął. – Patrzaj Maćku! osobliwsze szczęście! – woła pan Aloizy, a w tem wysypuje się cała gromadka łudzi i wloką jeszcze czwartego!
To trochę przesadzone! powie ktoś z niedowiarków: – zabić czterech jeleni na jednem stanowisku'? Niech Bóg nie pamięta takiemu grzesznikowi! – Alboż Stach nie dostał na szczęście obudwu rączek Józi do pocałowania?
Pan Aloizy rzucił się na szyję Stachowi, winszując szczęścia i zręczności, tak ucieszony jak gdyby sam zabił.
– Strzelałem kulą, a strzelałem cztery razy, nieprawda?
– Tak, cztery razy.
– Jednakże jeden z tych jeleni ma więcej jak jedną kulę w sobie.
– Zdaje mi się, że ten….
Poczyna się rewizja – jeleń ma w sobie kul trzy – dwie przeszły brzuch, każda byłaby już śmiertelnie raniła, ale jeleń mógł powędrować jeszcze milę. Trzecia kula trafiła w sam krzyż i położyła dopiero zwierza trupem…
– Cóż to znaczy? – spytał pan Aloizy.
– Ten jeleń był trafiony obudwu strzałami przez wujaszka, ja dobiłem go tylko, bo ledwie szedł….
– Stachu! powiedz prawdę!
– Ma wujaszek najjaśniejszą prawdę przed oczami! Trzema kulami nie mogłem fuzji nabijać….
– Patrzajcie! jak to człowiek długo uczyć się musi niejednej rzeczy. Ja dopiero w sześćdziesiątym roku życia zaczynam strzelać dobrze! A widziałeś? zabiłem sujkę kulą! – łeb – jak uciął!
Myśliwi jedną tylko przyjechali bryczką, – po władowaniu czterech ogromnych jeleni, nie było miejsca dla panów, ani dla furmana. Ruszyli tedy ku domowi jak żałobny kondukt, otaczając idący środkiem gromady wóz pogrzebowy. Kiedy już wchodzili do wioski.
– Dalej chłopcy! – my zatrąbimy na rogach, a rabiata huknijcie wrzawą zaraz od bramy dziedzińca!
Stało się wedle komendy. Stach i Maciek trąbili wybornie, borowi jeszcze lepiej. Ale pan Aloizy, któremu brakowało kilku zębów, buczał na swoim rogu fałszywie, a z całej siły, dopóki nie zobaczył na ganku całej ludności Zagórzyńskiego dworu.
Podziwienie i rozpowiadane komentarze łowów szczęśliwych, byłyby potrwały długo jeszcze, ale oracją pana Aloizego przerwał sygnał pocztowej trąbki; w bramie dziedzińca ukazała się bryka pocztowa, a w niej młody i nieznajomy człowiek. Kobiety cofly się do pokojów, mężczyźni zostali na przywitanie gościa.
Pan Aloizy wysunął się naprzód jako gospodarz, młody człowiek zeskoczył lekko, zrzucił ze siebie futro, ukłonił się i zapytał:
– Czy mam honor widzieć gospodarza do mu?