Gamedec. Obrazki z Imperium. Część 1 - ebook
Gamedec. Obrazki z Imperium. Część 1 - ebook
Torkil Aymore powraca! Marcin Przybyłek zasila serię „Horyzonty zdarzeń” kolejnym tomem przygód Gamedeca.
Po Drugiej Wojnie z Thirami w WayEmpire nastały Czasy Szczęśliwości. Ludzkość kontroluje ImBu – cyfrowy byt będący połączeniem programu Budda i wirtualnej reprezentacji Imperatora Gorgona Nemezjusa Ezry. Realną władzę sprawują Błogosławieni – Ranowie wyznaczeni przez ImBu.
Na tym nieskazitelnym obrazie pojawiają się jednak rysy: na jednej z planet wybucha epidemia, anarchista Han Fierce postanawia zamordować Rana, silniki pancerników otaczających Łzę Cheronei przestają działać, a Whale – statki cywilizacji, która współistnieje z WayEmpire - otwierają ogień do tajemniczej obcej floty.
Tymczasem Torkil Aymore odkrywa kult kobiety, która każe się nazywać Imperatorką i chce dzielić władzę z ImBu. Imperatorka twierdzi, że tylko ona może uratować ludzkość…
Biorąc do ręki kolejny tom przygód Gamedeca, aż chciałoby się krzyknąć: »Torkil Aymore powraca!« - Katedra.nast.pl („Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw”)
Stworzony przez Przybyłka świat jest niesamowity. - Esensja.stopklatka.pl („Gamedec. Zabaweczki. Sztorm”)
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7818-947-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedszkole
FRAGMENT
Droga Mleczna
Macierz
Planeta Tomahawk, raj
Arena Gladiatorów Hero’s Heart
08 Decimi 232 EI, 07.85 H
Dookoła w wielkim krzyku zdzierały gardła tysiące widzów. Peter „Crash” Kytes zerknął na trójwymiarową minimapę majaczącą w lewym dolnym rogu pola widzenia. Przedstawiała przestrzeń, w której na wielu poziomach zawieszone były niewielkie wyspy. Platformy bitewne. Mapa Broken Heaven należała do bardziej popularnych w mistrzostwach Gladiatorów. Wysłane przez niego minisondy penetrowały różne zakątki areny, ale nie dostrzegły przeciwników. A kryło się ich jeszcze pięcioro. Dobrze się chowali. Pod górną krawędzią pola widzenia widniały sylwetki aktywnych członków wrogiej drużyny. Pierwszy, Joe Sanders, przyodziany był w ciężki rdzawy pancerz, z którego wysuwały się lufy najróżniejszych kalibrów. Drugi, Alex Sol, polatywał na krótkich skrzydłach przyczepionych do grzbietu srebrnego kirysu. Trzecia, Eva Rav, tkwiła nieruchomo niemal wtopiona w szarzejący za nią ułomek muru dzięki dozwolonej w Gladiatorach opcji kamuflażu. Czwarty i piąty widnieli na jednym obrazie. Byli to bracia Zan Utah i Nar Utah. Po swojemu krążyli wokół siebie jak bliźniacze słońca i skanowali pole ostrzału.
„Że też musiałem się zgodzić na ten sparring – wyrzucał sobie Crash. – Stary pierdziel wciąż musi udowadniać swoją wartość młokosom? Przecież oni nie tylko nie widzieli Ziemi, oni Pierwszej i Drugiej Wojny z Thirami nie wąchali! Dzieci! I dlatego przyjąłem wyzwanie dziesięcioro na jednego?” Parsknął ze złością. Prawy naramiennik jego zbroi kończył autoregenerację. To nie było arealium. Zawody Gladiatorów były prawdziwe i niebezpieczne, o ile w Wielkim Imperium można mówić o jakimkolwiek niebezpieczeństwie. Cieszyły się rosnącym zainteresowaniem miliardów Sitów. To była prawdziwa adrenalina i prawdziwe emocje.
A Peter, na swoje nieszczęście, podobnie jak wielu innych graczy z Ziemi, był chodzącą legendą. Lecz jeśli nie uda mu się pokonać pozostałej piątki, legenda rozpadnie się jak zwietrzała ruina uderzona silnym podmuchem wiatru.
Cholera. Te dzieciaki urodziły się z frinami wrośniętymi w mózgi, ich odpowiedzi neuronalne były szybkie, nieomylne, a stary grzyb obijający się w mózgoczaszce Kytesa wielokrotnie już był łatany, naprawiany i modyfikowany, nie mówiąc o tym, że bardzo dawno temu, jeszcze na Ziemi, poddany został działaniu wielu medykamentów…
No, ale teraz… teraz był teoretycznie sprawny, prawie nowy i obarczony milionami wspomnień arealnych pól bitew.
Crash warknął i wybił się w powietrze. Na jego pancerzu zmaterializował się zespół wspomagania lotu: krótkie skrzydła i stery. Poszybował w górę i na prawo, kierując się wyłącznie dziwną, trudną do opisania estetyką gry, którą rozumieją tylko starzy gamerzy: Nie wiesz, dokąd biec? Nie wiesz, gdzie się skryć? Wczuj się w rytm gry, wyobraź sobie różne warianty ruchu i wybierz najbardziej „płynny”, najestetyczniejszy, a wtedy, nie wiadomo jak, nie wiadomo dlaczego, zajdziesz przeciwnika od tyłu, zaskoczysz go, będziesz we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Tak się stało. Pod sobą, na platformie bitewnej, na której tkwiły ruiny składające się z kilku pokruszonych ścian, dostrzegł Joego Sandersa zaopatrzonego w najcięższy pancerz. Z nim będzie trudno. Musi wylądować tuż za nim, zrywając z niego stopami część płyt grzbietowych, a potem siec i strzelać ze wszystkiego, co ma, nim tamten zareaguje. Przed oczami Crasha pojawił się trójwymiarowy celownik obejmujący obszar tuż za przeciwnikiem. Czempion Bezbolesnych wydał dyspozycję pełnego ciągu.
Wyrwane płaty zbroi fruwały jeszcze dookoła, gdy Sanders próbował odzyskać równowagę po tym, jak Peter potężnie uderzył w grunt, wzniecając tuman pyłu. W plecy Joego zaczęły się wbijać hartowane pociski z głównych, naramiennych luf Petera, plazmowe gluty z działek udowych usiłowały poszatkować osłony bioder i pośladków, a miecze, których klingi wyglądały jak zwoje srebrzystych, wijących się i kąsających smoków, raz po raz zanurzały się między łopatkami zwalistego woja, wyrzucając z jego płuc fontanny krwi.
Kytes, widząc, że atak się udał i że to już koniec Joego, zaklął i zanurkował pod platformę, na której rozegrała się jatka. „To jednak nie dla mnie” – skonstatował, obserwując na podglądzie, jak część hełmu Sandersa oddziela się od głowy i ratuje psyche konającego.
Ledwo czempion Bezbolesnych usłyszał za sobą szum wrogich silników, pomknął w górę, wykonał pętlę i uderzył od tyłu w braci Utah. Wyprowadził symetryczne cięcia w szyje przeciwników. Głowy odpadły od karków i zaczęły lecieć w dół, ciągnąc za sobą spirale krwi. Znowu prawdziwej. Kytes zmełł w ustach przekleństwo.
Schował się za załomem muru platformy znajdującej się poniżej. Typowa taktyka młodszych graczy polega na tym, że po zwycięstwie nad przeciwnikiem lokują się wyżej. To trudne do przezwyciężenia przyzwyczajenie: człowieka ponosi po tryumfie, chce się wznieść i ukryć, by obserwować pole bitwy na podobieństwo orła lecącego nad ziemią. To błąd. W Gladiatorach nie ma dołu, góry, lewej czy prawej strony. Arena, zawieszona wysoko w raju Tomahawka, ma kształt kuli, dookoła której wciąż wrzeszczą rozemocjonowani widzowie wiszący w swoich wielobarwnych zbrojach.
Jeszcze dwie cetnie i Crash zobaczył, jak nad miejscem rzezi braci Utah pojawia się Alex Sol. Taki drugi Nexus. Też uwielbia awiację, więc nieustannie szybuje, jest ruchliwy i szybki, a przez to niebezpieczny.
Kytes odfrunął dalej i schował się za murem dryfującym tuż przy niewidzialnej ścianie areny. Przywołał karabin snajperski. Podłużny kształt składający się z wielu lewitujących elementów wychynął z nicości i ułożył się nad ramieniem Petera, a pięć niezależnych luf zaczęło śledzić ledwie widocznego z tej odległości Alexa. Kytes wziął głęboki wdech. Ryzykował. Pozostanie w jednym miejscu jest zawsze błędem. Zawsze. Przebywanie w jednej lokacji dłużej niż kilkanaście cetni to wystawianie się na strzał. Nie wiadomo, gdzie jest Eva, cicha zabójczyni, która z pewnością stara się go podejść. Może to jednak zły pomysł z tym strzałem? Nagle estetyka gry została zaburzona. To brzydkie miejsce i brzydki pomysł!
Olśniło go: Eva wie, gdzie Peter pokonał braci Utah i z której strony nadleciał teraz jej przyjaciel, więc ma prawo podejrzewać, że Crash jest teraz właśnie tutaj…
Warknął i skoczył w ostatnim momencie. Mur, za którym się chował, rozprysnął się pod potężną salwą oddaną z małej odległości. Kończąc spiralę, czempion Bezbolesnych zobaczył ją niespełna dziesięć metrów od siebie pędzącą w lewą stronę. Ależ tak! Alex był wabikiem, miał skłonić Kytesa do wyciągnięcia snajperki, która teraz z sykiem zasysanego powietrza chowała się w podprzestrzeni. Peter zawył, wyciągając dwa smocze miecze. Skoro Eva była tak blisko, z całą pewnością za chwilę Alex znajdzie się za jego plecami. Miał bardzo mało czasu, a Eva była piekielnie szybka! Nie za nią! To pułapka! W dół, pod platformę i na prawo, nie w lewo!
Jak Peter się spodziewał, gorąca krew wygrała z wyrachowaniem i Eva, nie czekając na Alexa, pomknęła za nim, sądząc, że ucieka, bo jest ranny. Zaskoczenie na jej twarzy było ogromne, gdy zobaczyła dwa srebrzyste smocze miecze, na których klingach nieustannie wiły się gady wyrywające z jej ciała metalowymi pazurami kolejne bryzgi krwi. Jeden w piersi, drugi w brzuchu. Fragment jej hełmu oddzielił się i uratował psyche. Wiotkie ciało wciąż osuwało się, gdy Peter, usłyszawszy silniki Alexa, obrócił się, wyrywając w górę, i ciął obydwoma mieczami równolegle, z półobrotu. Pozbawił Alexa nóg, a ułamek cetni potem połowy tułowia, wygrywając tym samym kolejny mecz.
Widownia szalała, gdy pojawił się w centrum areny, wznosząc w teatralnym geście obie klingi.
– Proooooszę państwa! Drodzy Sitizeni! – emocjonował się komentator Sancho Rex. – Niebywałe, niebywałe! Oto widzimy, co znaczy stara, można powiedzieć, starożytna szkoła! Lider legendarnych Bezbolesnych, mieszkaniec arealnego Redlandu, weteran Pierwszej i Drugiej Wojny z Thirami, Peter „Crash” Kytes wygrał z Klanem Skorpiona w kapitalnym stylu, nie oddając ani jednego strzału! Brawo, Peter! Brawo dla czarodzieja areny!
Huk aplauzu nasilił się.
– Peter zasłużył na kolejne laury! Co prawda wieniec, jak wszystkie wyróżnienia w WayEmpire, zniknie w ciągu trzech hekt, ale przez ten czas ciesz się nim, Kytes. Zasłużyłeś!
Nad głową zwycięzcy pojawił się jaśniejący, bijący światłem błękitny wieniec laurowy i delikatnie osiadł na jego skroniach. Pancerz Petera pojaśniał i strzelił białymi promieniami we wszystkich kierunkach. Tak program areny dekorował zwycięzców.
– Peter, masz coś do powiedzenia? Dla wyjaśnienia dodam, że reistycznie, metowo i arealnie oglądało twoje wyczyny, bagatela, ponad trzynaście miliardów Sitów!
Ikona w lewym dolnym rogu pola widzenia poinformowała, że wszystko, co teraz powie zwycięzca, zostanie nadane w całym WayEmpire.
– Gratuluję Skorpionom ambicji ubicia mnie w boju bezpośrednim i, oczywiście, współczuję bólu, który im zadałem…
Rozległ się śmiech. Kytes zrozumiał, że Klan Skorpiona używa plexów, które odcinają w mózgu emocjonalny komponent bólu. Dzięki temu gracz wie, że boli, czuje, że boli, ale nie cierpi. On osiągał to samo, ale medytacją. Ledwie zauważalnie pokiwał głową.
– Tak, plexy z pewnością im pomogły, jednak utrata ciała to zawsze przykrość.
I znowu śmiechy.
– Klan Skorpiona to dobra drużyna i cieszę się, że się ze mną starli.
– Jak ich pokonałeś?
Peter chwilę milczał. Wreszcie podniósł głowę i uśmiechnął się.
– Walka to taniec. Im piękniejsze wykonasz pas, tym lepiej grasz.
Prezenter roześmiał się, a z nim rzesze Sitów.
– I tym pięknym akcentem…
Peter nie słuchał go. Ukrył miecze w pochwach na plecach i podleciał do wyjścia z areny. Sprawdził czas. O, niedługo spotkanie z Torkilem. Umówił się z nim kilka dni temu. Trzeba lecieć na Ziemię.