Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw - ebook
Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw - ebook
DRUGA CZĘŚĆ PIĘCIOTOMOWEGO CYKLU „GAMEDEC”
Rok 2199. Rozwój świata przyspiesza. W sieci pojawiają się wirusy, których celem stają się zoeneci. Ataki są tak gwałtowne, że Torkil Aymore wraz z przyjaciółmi postanawiają zbadać sprawę. Nie wiedzą, że wkraczają na arenę międzykorporacyjnych zmagań, gdzie rozwikłanie jednej zagadki postawi ich przed kurtyną, za którą kryje się następna tajemnica…
Kto stoi za atakami w sieci? Rządy? Firmy farmaceutyczne? Zoenet Labs? Kto na tym skorzysta? Jaki związek z cyfrowym pandemonium mają działania transportowego potentata Mobillenium? A może splot tych wszystkich wydarzeń jest wynikiem przypadku?
– O nie, o nie, co wy we mnie widzicie? Odczepcie się. Przecież niczym się nie wyróżniam oprócz tego, że wszystkich was znam i doskonale się sprawdzam… – nagła myśl spowodowała, że zbladłem – …w roli kozła ofiarnego.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8062-811-3 |
Rozmiar pliku: | 985 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podczas realizacji jednego z zadań Torkil poznaje Petera „Crasha” Kytesa, lidera Bezbolesnych, najlepszej drużyny Goodabads. Peter, schorowany starzec, zamienia się w zoeneta, który wplątuje gamedeca w ekonomiczną wojnę między korporacjami Pharma Nanolabs i Novatronics. W Rajskiej Plaży, w trakcie rozwiązywania sprawy senatora O’Neala, Aymore spotyka Ann Sokolovsky, która jest programem towarzyskim. Torkil decyduje się na jej ożywienie, w którym to procesie uczestniczy pracownik koncernu Blue Whales Interactive, Levi Chip. Podczas virtuality show firmy Novatronics gamedec poznaje Pauline Eim, gamedekinię, matkę Konona, dziecka uwięzionego w sieci, w obszarze gry Mrok zaś Torkil zbliża się do Steffi Alland, młodej entuzjastki gier, której realnej postaci nigdy nie widział.
Od tamtych wydarzeń upłynęły trzy lata.
Jest rok 2199*.
* Dokładne streszczenie pierwszego tomu przygód Torkila pt. Gamedec. Granica rzeczywistości zamieszczone zostało na końcu książki. Znajdują się tam również spis osób, gier i firm, słownik neologizmów i trudnych terminów oraz rysunek przedstawiający fort Ironstone.Prolog
Peter „Crash” Kytes stał przed holowystawą sklepową przedstawiającą najnowsze walktele i doskonalsze od nich nadgarstkowe omniki. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, dlaczego go interesują. Moc obliczeniowa jego motomba wielokrotnie przewyższała te zabawki. Może powodowało nim przyzwyczajenie z czasów, kiedy posiadał ciało?
Przysiadłem na ławce obok fontanny i wciągnąłem w nozdrza poranny zapach Warsaw City: ulotny powiew czystości i ledwie wyczuwalną nutę sosnowych olejków eterycznych. Czy wolność objawia się tym, że człowiek może bez strachu zagłębić się w nastroju chwili? Jeśli tak, to w tym momencie byłem nieskończenie wolny. Mimowolnie uśmiechnąłem się do losu i tajemnic, które skrywała przyszłość. Moje policzki owionęło chłodne powietrze i przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że było to muśnięcie skrzydeł aniołów. Poprawka. Anielic.
Odemknąłem oczy. Nieopodal przystanęły dwie panie z pieskami. Nie więcej niż pół metra nad czworonogami unosiły się drony wielkości pięści, których zadaniem jest natychmiastowe posprzątanie tego, co zwierzak może po sobie zostawić. Kobiety jednak nie zwracały uwagi ani na swoje włochate pociechy, ani na ich mechanicznych strażników. Przyglądały się bacznie mojemu towarzyszowi.
– Co za monstrum! – szepnęła niższa brunetka.
Miała lekko zaznaczony podwójny podbródek i duże, orzechowe oczy. Gdyby o siebie zadbała, byłaby ładna.
– Budzi lęk, prawda? – Wyższa, choć nie szczuplejsza, blondynka skinęła głową. Przypominała nieudany efekt eksperymentów szalonego naukowca. Miała w sobie coś kolosalnego i glinianego jednocześnie.
– Oczywiście ja wiem, że to zwykły człowiek, ale wie pani, co on potrafi? – Ubrana w popielaty kostium brunetka ściszyła konfidencjonalnie głos. – Prześwietlić!
Blondynka wytrzeszczyła oczy.
– Chce pani powiedzieć, że on nas widzi bez ubrania?
– Żeby tylko! – Brunetka zacisnęła usta i znacząco przymknęła oczy.
Podniosłem się z ławki, prostując zastałe kości, i lekko napiąłem rozleniwione mięśnie. Rozejrzałem się dookoła, poszukując cienia seraficznych skrzydeł, lecz nie dostrzegłem ich konturu ani w puchu wysokich altocumulusów, ani w neogotyckich kształtach pobliskich budowli. Wiedziałem, że ich wzór gdzieś się ukrywa, tylko jeszcze nie potrafię go dostrzec. Jakże mogłoby być inaczej? Westchnąłem nostalgicznie, przetarłem oczy, zerknąłem przelotnie, jak wyrównują się fałdy płaszcza, i podszedłem do rozmówczyń, szczerząc zęby w jowialnym uśmiechu.
– Nie mogłem się oprzeć, by nie podsłuchać tej interesującej konwersacji. – Ukłoniłem się. – To maltańczyki? – Wskazałem na pieski.
– Odmiana Longlife. – Blondynka lekko się uśmiechnęła.
– Panie pozwolą, że się przedstawię, Torkil Aymore.
Po ich twarzach przemknął rumieniec.
– Ten z virtuality show?
– Ten sam. – Chrząknąłem. – Tamten droid – wskazałem Pete’a – to mój przyjaciel.
Dałem im chwilę na przetrawienie informacji. Niepewnie się poruszyły. Zostały przyłapane na plotkowaniu.
– Pragnę zapewnić – podjąłem – że nie potrafi zobaczyć pań nagich, jeśli o to się martwicie.
– Jak to? A te wszystkie promienie? – Brunetka niby od niechcenia poprawiła na nadgarstku ozdobną bransoletę będącą w istocie chwytakiem energetycznej smyczy, na której był uwięziony jej pupil. Ten gadżet raz na zawsze rozwiązał problem plączących się uprzęży.
A to ci tupet, pomyślałem. I to ma być słaba płeć? Obgadują bogu ducha winnego człowieka i jeszcze skruchy nie okazują? Zerknąłem na Petera. Naprawdę tak go interesowały te omniki czy udawał, że nas nie słyszy? Przełknąłem ślinę i skupiłem się na temacie.
– Może ich użyć, by zobaczyć, czy panie są zdrowe, czyli przeprowadzić coś w rodzaju skanu medycznego, ale nie jest w stanie tak po prostu zdjąć kiecki.
– E, zalewasz pan. Dzisiaj wszystko jest możliwe. – Niższa pani najwyraźniej nie zamierzała ustąpić bez walki. Ręka ozdobiona psią bransoletą drgnęła, gdy psina zaczęła się oddalać w kierunku trawnika. Dron posłusznie podryfował za nią.
Zdumiała mnie myśl, że… może i miała rację! Z drugiej strony nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że po prostu chciałaby być podglądana.
– Zastanówmy się. Pete rzeczywiście może używać fal, które przechodzą z niejednakową skutecznością przez różne rodzaje materii, a skoro tak, to być może jest w stanie dokonać trójwymiarowej rekonstrukcji poszczególnych warstw…
– Ha! A widzi pan? – Brunetka mrugnęła do towarzyszki, której maltańczyk podążył za kolegą.
– Czyli teoretycznie może ujrzeć was nago.
– Zboczeniec! – zatrwożyła się blondynka.
– Lecz trzeba zaznaczyć – wyciągnąłem rękę w uspokajającym geście – że taka projekcja, pozbawiona światłocienia, połysku i koloru skóry, wszak pod ubraniem jest ciemno, nie jest już tym samym, co widok golasa, to raczej rzeźba…
– Co pan powie… – Brunetka krzywo się uśmiechnęła.
– Rodzaj odtworzenia – tłumaczyłem. – Gdyby miał zdolność dodania źródła światła, generacji barwy i lśnienia, mógłby nadać obrazom pozór realności…
– Czyli jednak. – Stuknęła obcasem w chodnik, ciesząc się zwycięstwem.
– Ale gdyby mógł to zrobić, oznaczałoby, że jest przenośnym studiem animacji cyfrowej, nie tylko człowiekiem w zbroi. – Rozłożyłem ręce.
– Ja tam w to wierzę. Nie ma rzeczy niemożliwych. A ten jego strój to Doom. Najdroższy – oceniła okiem znawcy.
Uniosłem brwi.
– Mój syn się tym fascynuje – wyjaśniła.
– Jeszcze coś przyszło mi do głowy – wtrąciłem.
– Tak?
– Panie z pewnością mają na sobie bieliznę?
– No wie pan?! – Blondynka się spłoniła.
I słusznie. Oczami wyobraźni zobaczyłem golema w thongach i nie był to piękny obraz.
– Standardowe figi, biustonosze, coś jeszcze? – Wypytywanie o części garderoby sprawiło mi perwersyjną przyjemność.
Brunetka się zarumieniła.
– Pończochy…
– A właśnie. Tak więc, nawet jeśli Pete’owi udałoby się panie, jak to określacie, rozebrać, na figurach waszych ciał pozostałyby dziwnie wyglądające odciski staników, zagniotki od majteczek, niezbyt zachęcający widok, nieprawdaż?
Zalały się wściekłą czerwienią.
– Jak pan może?! – wychrypiała brunetka, chwyciła drugą pod łokieć i pociągnęła za sobą.
Pieski, oderwane od soczystej trawy, pogalopowały za właścicielkami, wysoko podnosząc krótkie nóżki. Jeden z dronów sygnalizował światłami, że właśnie coś utylizuje.
– A dla pana informacji – rzuciła przez ramię wciąż schrypniętym głosem – biobielizna nie wrzyna się w ciało. – Potrząsnęła głową, dodając sobie animuszu. – Gratuluję starożytnych galotów!
Uśmiechnąłem się półgębkiem, podziwiając przyciężkie figury.
– Jakieś dwadzieścia kilo mniej i może byłyby z was ponętne amazonki…
– Co mruczysz? – Podszedł Pete. Jego stalowa głowa wisiała pół metra nad moją.
Zawsze uważałem, że szanujący się gamedec powinien mieć sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, nie sto osiemdziesiąt.
– A nic. Potrafisz je prześwietlić?
Skierował detektory na oddalające się kobiety. Jego czoło i górna część ramion lśniły błękitem nieba.
– Tych nie zeskanuję nawet za pieniądze.
– A z innymi to robisz? – Wytrzeszczyłem oczy.
– Żebyś widział moją kolekcję…
Powściągnąłem komentarz, bo w tym momencie zobaczyłem anielicę. Unosiła się na szerokich skrzydłach niedaleko śnieżnej mieszkalnej wieży i obdarzała mnie życzliwym uśmiechem. Od jej ciała rozchodziły się we wszystkich kierunkach promienie, jakby była istotą z czwartego wymiaru, która z trudem się mieści w naszym płaskim trójwymiarowym świecie.
I wtedy cała historia z paniami wydała mi się nieistotna.
– Pete? – wychrypiałem po dłuższej pauzie.
– Hm?
– Znasz dobrego psychiatrę?