Gang Młotkarzy z Koszalina. Zmora Jubilerów - ebook
Gang Młotkarzy z Koszalina. Zmora Jubilerów - ebook
Swoją książkę Autor przedstawia w następujący sposób: „… Historia, którą chcę wam opowiedzieć przelewając myśli na kartki książki, (co tak naprawdę wydarzyło się w tamtym czasie, podkreślam w tamtym czasie, a przede wszystkim dlaczego do tego doszło) to prawdę mówiąc dokument z dodatkiem sensacji i lekkim posmakiem przygody. Napisałem to będąc w Zakładzie Karnym w Czarnem, a ukończyłem w Oddziale Zamkniętym Dobrowo przy Areszcie Śledczym w Koszalinie. To właśnie tam, mając dużo czasu na przemyślenia, narodził się pomysł opisania pewnego etapu mojego życia…”
Fakty i zdarzenia opisane w książce, wydarzyły się naprawdę. O chłopakach nazywanych „młotkarzami” rozpisywały się prawie wszystkie gazety. O napadach grupy informowała również telewizja, a „Super Wizjer” w TVN poświęcił tej sprawie głośny reportaż.
Pomysł napisania książki zrodził się w Zakładzie Karnym. Głównym celem powstania książki była prywatna resocjalizacja Autora. Opisana historia ma również za zadanie przestrzec młodzież przed popełnianiem przestępstw oraz nieuchronnością kary. Autor potrafił całkowicie się otworzyć i przelać swoje smutne przeżycia na papier.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64343-66-7 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DROGI CZYTELNIKU
Zacznę od bardzo ważnej rzeczy. Książka, którą napisałem powinna być traktowana, jako przestroga dla wszystkich młodych ludzi. Została ona napisana w taki, a nie inny, sposób celowo (mam tu na myśli fakt, iż nie został użyty typowy język literacki). Dlatego też wybrałem taki styl. Styl ulicy. „Gang młotkarzy z Koszalina” – zmora jubilerów, jest książką z mało u nas znanego gatunku gramatyki literackiej. Moda się zmienia, bo zmienia się algorytm języka. Gdyby się nie zmieniał, nadal trwalibyśmy w literaturze XIX–wiecznej. Dzięki temu, algorytm mojego języka jest bliski obecnemu pokoleniu czytelników. Nie wszystkim może się to spodobać, ale taka prostota dominuje na osiedlowych blokowiskach. Moim zdaniem taki właśnie przekaz będzie dla młodego odbiorcy bardziej czytelny niż typowa proza literacka. A przesłanie zawarte w treści, spełni pokładane w nim oczekiwania. I tu apel do młodzieży – motto to jest bardzo proste, nie róbcie rzeczy, o których tu piszę, abyście nie skończyli tak jak ja. Jestem żywym dowodem na poparcie tych słów, a tym samym chcę ustrzec wielu z was przed smutnym losem, który spotkał zarówno mnie jak i wielu innych… Chciałbym też zaznaczyć, iż jest to mój debiut pisarski, więc wybaczcie mi, drodzy czytelnicy, wszelkie niedoskonałości. Myślę, że pisząc tym przyjętym wśród blokowisk językiem, najlepiej zdołam przekazać wam to, co najistotniejsze.
Historia, którą chcę wam opowiedzieć przelewając myśli na kartki książki, (co tak naprawdę wydarzyło się w tamtym czasie, podkreślam w tamtym czasie, a przede wszystkim, dlaczego do tego doszło) to prawdę mówiąc dokument z dodatkiem sensacji i lekkim posmakiem przygody. Napisałem to będąc w Zakładzie Karnym w Czarnem, a ukończyłem w OZ1 Dobrowo przy Areszcie Śledczym w Koszalinie. To właśnie tam, mając dużo czasu na przemyślenia, narodził się pomysł opisania pewnego etapu mojego życia. Nie ukrywam, że przyczyniły się do tego również kłamstwa wypisywane przez prasę oraz przechwałki naszych organów ścigania z prokuraturą na czele. Obudziło to we mnie sprzeciw i oburzenie. Owszem to, za co jestem w Zakładzie Karnym wydarzyło się naprawdę. Ale to, co potem zrobiły z tego prokuratura, policja i wiecznie głodne sensacji media, musiało zostać w jakiś sposób zdementowane. A przecież byłem bezpośrednim uczestnikiem tych wydarzeń, więc kto może wiedzieć lepiej, co i jak było…? Pragnę też w jakiś sposób wyjaśnić, co skłoniło mnie i innych do zrobienia tego, o czym przeczytacie w tej książce.
Należałoby zacząć od samej góry, bo wszyscy wiemy do czego doprowadziły ten kraj kolejne rządy. Nie mnie jednak osądzać, poprzestanę na tym, że brak pracy, złe warunki mieszkaniowe i życie na pograniczu skrajnego ubóstwa, mogą każdego skłonić do czynów niżej opisanych. Nie będę się nad tym rozwodził, bo większość z was zna ten problem z autopsji. Wyjaśnię też pokrótce, co w komentowaniu przez media i organa ścigania doprowadza mnie do szewskiej pasji. Myślę, że mogę to skwitować w następujący sposób:
Szanowni dziennikarze – to, co wypisywaliście i wygadywaliście w TV o mnie i innych, zwanych przez was „gangiem młotkarzy”, a po niemiecku „hammerbande” to po części wierutne kłamstwa i bzdury. A porównanie nas do „włoskiej, czy rosyjskiej, mafii” (oczywiście z zachowaniem odpowiednich proporcji) to już kompletna żenada. Oczywiście rozumiem pobudki, które wami kierowały. W końcu żyjecie ze sprzedaży informacji, jakiekolwiek one są… Jednakże należą się wam ode mnie podziękowania, ponieważ niechcący daliście mi powód i pomysł do napisania tej książki. Chcę jednak zaznaczyć, że to ja, jako autor, jestem od fikcji literackiej. Wy powinniście być wierni faktom, czemu tak nie było…?
Skąd wam się wzięły teksty typu: –„jak się dowiedzieliśmy z informacji nieoficjalnej młotkarze byli bardzo brutalni i...!?” Albo: – „z anonimowego źródła dowiedzieliśmy się, że użyto broni palnej na ostre naboje i...!?” Bzdury! (Jednak podkreślone cytaty pozwalały na dowolne manipulowanie faktami i często wręcz posługiwano się informacjami wyssanymi z palca). Ale przyznam, że pomysł jest przedni, dodaje smaczku całej historii, dzięki wam za to, mimo wszystko.
Co do naszych organów ścigania, to ich teorie oparte w większości na doniesieniach konfidentów, nie bardzo trzymały się rzeczywistości? Jednak nie to było ważne, dotyczyły „młotkarzy” i to już wystarczyło. Na podstawie tak naciąganych, dziurawych jak najlepszy szwajcarski ser, „materiałów dowodowych” rozpoczęto aresztowania. Czyż to nie inspirujące?
Nie mogłem nie wspomnieć o wyrokach wydawanych przez koszalińskie sądy (dotyczy to tylko spraw powiązanych z napadami na sklepy jubilerskie w Europie Zachodniej) , które różniły się kolosalnie od wyroków, jakie zapadały w krajach zachodnich. Żadne z przestępstw nie zostało popełnione na terenie Polski, ale jednak nasza nadgorliwa koszalińska prokuratura oraz organa ścigania i lokalne sądy tak się tym przejęły, jakby chciały coś ugrać dla siebie i komuś coś udowodnić. A wystarczyło tylko odesłać zatrzymanych do krajów, gdzie zostały popełnione przestępstwa i mieliby spokój, czyż nie? – Jednak nie było to po myśli polskich władz, bo niby dlaczego laury mają zgarniać koledzy po fachu z Europy Zachodniej, skoro „młotkarze” to nasi chłopcy, chłopcy którzy zostali zatrzymani w naszym kraju. Dodam, że każdy aresztowany składał wniosek o przetransportowanie na zachód, ale wszystkim odmawiano (na podstawie wewnętrznych artykułów PL – może chodziło o to, że nie należymy do Unii Europejskiej). Co do kosztów powstałych wskutek wielokrotnych wizyt policji i prokuratorów w Europie Zachodniej oraz wielotomowych akt przesyłanych przez prokuratury i sądy krajów zachodnich, wymagających tłumaczenia, odnośnie osób zatrzymanych w związku z ich udziałem w „gangach młotkarzy”. To tę kwestię pozostawiam Waszej wyobraźni... Aha! Jestem Wam jeszcze winny informację, że po zakończonych dwóch pierwszych głośnych sprawach dotyczących „gangu młotkarzy” w prokuraturze i w sądach, posypały się awanse. I być może właśnie o to chodziło?
Dla przykładu podam dwa proste wyroki:
Pierwszy przykład:
Za dokonane jedno włamanie nocne. Wjazd samochodem do sklepu jubilerskiego na terenie Europy Zachodniej – delikwent zostałby skazany na karę od sześciu miesięcy do 1,5 roku, jeżeli natomiast zostałby zatrzymany w Koszalinie – dostałby od 3,5 roku do 5 lat.
Drugi przykład:
Jeden napad z bronią w ręku, ze straszakiem – aresztowanie w Europie Zachodniej poskutkowałoby wyrokiem od 1,5 roku do 2,5. Natomiast w Koszalinie od 4,5 roku do 8 lat.
Oczywiście na wymiar kary mogą mieć wpływ różne okoliczności łagodzące lub zaostrzające. Dlatego też ewentualny wymiar kary podałem w dość szerokich widełkach.
Wydarzenia opisane przeze mnie miały miejsce w przedziale czasowym od listopada 1997 do lipca 2002 roku. Jest to historia czwórki młodych ludzi, mieszkańców Koszalina, choć wiem, że takich jak my było o wiele więcej. Nie zawsze wszyscy się znali i nie zawsze wszyscy wiedzieli o swoich zuchwałych działaniach. Chcę też zaznaczyć, że imiona, nazwiska, jak i pseudonimy całej czwórki są wymyślone. Rzecz też podobnie się ma w stosunku do niektórych postaci (nie dotyczy osób pełniących funkcje urzędowe, które występują pod prawdziwymi nazwiskami w Polsce i za granicą), miejsc i dat. To samo dotyczy niektórych wydarzeń, które oczywiście celowo zniekształciłem i mogą stanowić prawdopodobne przybliżenie do prawdziwych wydarzeń. Jakakolwiek zbieżność jest całkowicie przypadkowa. Niektóre fragmenty zostały zaczerpnięte z prasy i z Internetu oraz z opinii, opowiadań, dlatego też autor dołożył niewielką część fikcji literackiej, ale tak naprawdę to ocenę pozostawiam czytelnikowi…? – I chciałbym, aby to było jasne.
Zwracając się do czytelników pragnę w tych kilku słowach przeprosić ich za tę tak prostą, acz wierną, opowieść o zmaganiach, błędach i przygodach, a także o cudownym (niekiedy) szczęściu czwórki bohaterów. Opisuję to nie tak jak przeżyłem, tylko jak zapamiętałem… Osoby, które nie otarły się o życie na marginesie, a więc nie miały z takim życiem nic do czynienia, mogą mieć trudności aby zrozumieć i uwierzyć w to, co tutaj napisałem. Nie ma tu poszukiwania sensacji, nie ma epatowania okrucieństwem, są za to zawoalowane filozoficzne pytania o winę, sprawiedliwość, zasady stanowienia prawa w naszym kraju oraz przyczyny ubóstwa najniżej sytuowanych obywateli, które leżą w zakłamaniu polityków jak i samorządów terytorialnych. To nie mafijna baśń, ale pozbawiona morału opowieść o świecie, gdzie życie stara się być normalne. W świecie złodziei i rozbojów z bronią, czytelnik zdąży oswoić się z wszechobecnością „złotego towaru” i prostotą. Przywyknie nawet do wrzasków, kłótni, przekleństw i przyzwyczai się również do bohaterów. A przecież tak łatwo byłoby zamienić ich w egzotyczne bestie wystawione ku uciesze publiczności i sprowadzić do roli monstrum. Tymczasem czytelnik poczuje, że nawet po dokonaniu włamania czy napadu do salonu jubilerskiego, chłopaki pragną normalności: troszczą się o rodziny, niekiedy pomagają dzieciom znajomych i sąsiadów. Ale również myślą o dzieciaczkach, które naprawdę wymagają pomocy. Chodzą też na msze, a przede wszystkim szukają pracy za rzetelną zapłatą dla młodego człowieka. Jednak musieli spaść na dno, by zrozumieć, że chcą żyć, a wolność jest zaraźliwa…
I wiecie, co?! Już dawno się przekonałem, że „ideały” same w sobie – po prostu nie istnieją. Nie ma ludzi doskonałych i idealnych. Każda przeżyta chwila ma swoje znaczenie, bo bez niej nie bylibyśmy tym, czym jesteśmy. Wolę być niedoskonały i niedopracowaną kopią samego siebie, a niżeli w pełni udoskonaloną, aczkolwiek sztuczną i nieprawdziwą, kopią kogoś innego... Nie żałuję tego, co przeżyłem i nie wymażę niczego z mojego życia. Każda rzecz, każda najmniejsza rzecz, doprowadziła do tego, kim jestem teraz. Jedyną rzeczą, jaka stoi pomiędzy Tobą a Twoim marzeniem jest wola spróbowania, że jest ono możliwe do zrealizowania. Rzeczy piękne nauczyły mnie kochać. Rzeczy złe nauczyły mnie jak żyć. Dlatego przyszłość zaczyna się dzisiaj, nie jutro i spraw, by każdy dzień miał szanse stać się najpiękniejszym dniem Twojego życia. Nie czekaj! Pora nigdy nie będzie idealna! Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwili, które zapierają dech w piersiach, bo ludzie są dokładnie tak szczęśliwi, jak myślą, że są! Jednak szaleństwem jest posiadać zbyt wiele – uwierzcie mi. Człowiek powinien mieć tylko tyle ile zdoła kochać – i nie żartuję – a w obecności ukochanej osoby, wszystkie problemy stopniowo zmniejszają się i znikają. – To fakt, którego ja nie doceniłem. „Niedojrzała miłość mówi: kocham Cię, bo Cię potrzebuję, dojrzała miłość mówi: potrzebuję Cię, bo Cię kocham.....” Więc, co ze mną? Cóż…!? Straciłem wszystko… Człowiek szczęśliwy to nie ten, który wszystko ma, ale ten, który cieszy się wszystkim, co ma. Dlatego wszędzie pokoju szukałem i nie znalazłem nigdzie, jak tylko w kontakcie z książką.
Napisałem tę książkę głęboko wierząc w wolność słowa w naszym kraju. Dlatego pragnę stanowczo zaznaczyć, że książka ta nikogo nie obraża, a jedynie tłumaczy różnice poglądów na świat młodzieży z różnych środowisk. Postanowiłem jednak (dla czystości przekazu i ochrony źródeł) skupić się na pokazaniu mechanizmu, a nie na wskazaniu winnych – dlatego w przypadku wszelkich błędów rzeczowych i innych – AUTOR JEST NIEWINNY. A osoby, które poczują się urażone BARDZO PRZEPRASZAM
Życzę każdemu czytelnikowi przy czytaniu tej książki, aby poddał się urokowi niepowtarzalnego humoru i bogactwu fantazji oraz pomysłowości bohaterów. Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich czytelników w kraju i na tymczasowej emigracji. Może książka i wyobraźnia, choć na chwilę przeniosą „kogoś” w życie bohaterów – po prostu samo życie… VITA NUOVA – nowe życie. Kto chce niech czyta, a kto nie chce czytać - niech mi ma za złe, że się sam promuję.
BOHATEROWIE POWIEŚCI
– Franciszek Kos (pseudonim Buźka)
– Jacek Dudek (pseudonim Globus)
– Stanisław Dolas (pseudonim Gruby Peres)
– Robert Sosna (pseudonim Kaktus)DEDYKUJĘ TĘ KSIĄŻKĘ
MOJEMU SYNKOWI DAWIDKOWI
I KAŻDEMU KTO PO KSIĄŻKĘ SIĘGNIE
List z więzienia
Synku, piszę ten list do Ciebie z więziennej celi.
Ponuro wieczór w noc się zamienia, od dworca słychać świst, za oknem szare skrawki nieba w żelaznej ramce krat, i wróble dziobią kruszki chleba, nim dalej fruną w świat.
To nic Synku, nic że ciężko za ciosem spada cios – ja jestem z tych, co zimne męstwo rzucają w twardy życia los. Ty nie wiesz, że czas tu płynie wolno, nie tak jak krew z otwartych żył... Czas jest tutaj katorgą, każdy to wie, kto choć raz tu był.
Bądź zdrowy i miły dla całej rodziny, bądź szczęśliwy i kochany. Mnie musi starczyć sił i muszę donieś ciężar swej kary na tamten brzeg mych lat, by powrócić do Ciebie z tych przeklętych krat.
Dawidku wybacz mi zło, jakie Tobie uczyniłem i uwierz mi proszę, ja Cię nie zostawiłem. Prosiłem i błagałem o spotkanie z Tobą, lecz Mama odmówiła robiąc minę srogą.
W moim sercu zawsze jesteś moim Synem i po kres mego życia będę w sercu Cię trzymał. A gdy dorośniesz domagaj się prawdy, nie tej fałszywej, którą byłeś karmiony przez bliskie Tobie osoby pałające nienawiścią do mnie.
Lecz miną lata nim do tego dojdzie, wiec proszę O patrzność o łaskę tą wielką, byś mnie nie opuścił, dał szanse i choć myślą był ze mną. To Ty decydujesz, czy chcesz widzieć się ze mną. Nie widzę powodu, by z losem się zmagać, by śmiać się radośnie czy gorzko zapłakać. Proszę Cię Synku o chwil ę uwagi, bym mógł wytłumaczyć Ci swą nieobecność. Chcę obietnice spełniać na nowo, chcę dotrzymywać dawane Ci słowo.
W miejscu gdzie jestem cierpliwości się uczę, bym umiał zmienić to, czego zmienić nie mogłem, bym odwagę zmienił w mądrość, która więcej pomoże, bym odróżniał już zawsze, co lepsze, a co gorsze być może.
Synku wierz ę w miłość jedną, ludzie zwą ją łabędzią, od niej nikt nie ucieknie, choćbyś próbował na wszelkie możliwe sposoby , i do której zawsze się wraca. T ą właśnie miłością razem z Mamą Cię darzę , jesteś naszym łabędziątkiem, jak z bajki, jak z marzeń. Proszę pamiętaj, że jest ktoś , kto Cię kocha, kto odda wszystko za Twój uśmiech jeden – to ja Dawidku, Twój tata – jutro wolny, dziś jeszcze osadzony...WPROWADZENIE
O pięknym, zielonym dzięki naturze, stutysięcznym miasteczku Koszalin, medialnie głośno zrobiło się już po raz drugi. Ale nie za sprawą radnych tego miasta, lecz za sprawą jego młodych mieszkańców.
Po raz pierwszy stało się to na początku lat 90, kiedy za sprawą wywiadów przeprowadzonych z drobnymi złodziejaszkami, mogliśmy przeczytać artykuł w lokalnej gazecie Miasto oraz w Super Expressie o „koszalińskich jumakach”. Młodzież jeździła do Europy Zachodniej na sklepowe dniówki i kradli wszystko, co zmieściło się w „kieszeni i za pazuchą”.
Kraj rozwijał się po upadku komunizmu, więc i na jumę przyszła zmiana (juma to inaczej kradzież). Także koniec sklepowej jumy nastąpił pod koniec 1994 roku, ale wtedy „jumacy” przerzucili się na tak zwane „wystawki” (nocna kradzież poprzez wybicie jakimś narzędziem szyby). Kradziono wszystko, co było cenne na sklepowych wystawach. A niekiedy nawet wbiegano do środka sklepu po rzeczy wartościowe.
Kolejny przełom w jumie nastąpił w roku 1998/99, kiedy to wjeżdżano w nocy skradzionymi samochodami do sklepów jubilerskich.
Do dnia dzisiejszego w mediach zachodnich wciąż słychać o napadach na sklepy jubilerskie. W kontekście kolejnego włamania czy napadu słychać dwa słowa Koszalin i „hammerbande”, którzy sieją postrach wśród zachodnich jubilerów. A nazywani są przez Polskie media „gangiem młotkarzy” lub „bandą młotkowców”. Tak, więc po raz drugi miasto dało znać o sobie w Polsce, a przede wszystkim w Europie Zachodniej i to z wielkim hukiem.
Od 1999 roku policja w Europie Zachodniej zanotowała – uwaga – 270 napadów (często z bronią w ręku) i 1942 włamania, których mieli w tym czasie dokonać „młotkarze”, czyli do końca 2004/początku 2005 roku i wszystkie te przestępstwa były popełnione w podobny sposób.
Wartość skradzionej biżuterii sięga około 100 milionów euro. To straty, które ponieśli zachodni jubilerzy, wraz ze stratami, jakich doznały miasta za sprawą „zuchwałych złodziejaszków”. Liczba zatrzymanych podejrzanych o członkostwo w bandach sięga 187 osób w Europie Zachodniej. W tym 93 osoby to mieszkańcy Koszalina i okolic, z czego obecnie w koszalińskim areszcie przebywa 24 zatrzymanych. Natomiast prokuratorzy w tej chwili prowadzą 9 śledztw i nie wykluczają dalszych aresztowań podejrzanych o udział w napadach, a wobec 40 osób skierowano akty oskarżenia.
Metoda stosowana przez „młotkarzy” jest prosta i skuteczna. Gangi stosują dwie metody: wjeżdżają samochodami do sklepów jubilerskich. Ale gdy sprzedawcy zaczęli wokół wystawy ustawiać betonowe zapory, schemat napadów został zmodyfikowany. Teraz najczęściej terroryzują sprzedawcę pistoletem gazowym, straszakiem, a nawet bronią ostrą (w sumie nigdy nie wiadomo, jaką posiadają broń, ponieważ oba rodzaje nie różnią się wyglądem, a jubilerzy podchodzą do tego ze strachem, więc nie próbują działać w obronie własnego dobytku), następnie tłuką witryny młotkiem i zbierają najdroższe zegarki. Młotek, choć prymitywne narzędzie, odgrywa tu ważną rolę, stąd wzięła się potoczna nazwa szajki – „gang młotkarzy” po niemiecku „hammerbande”.
„Młotkarze” nie mają struktur przestępczości zorganizowanej. Działają niezależnie od siebie i liczą zazwyczaj po kilka osób, jednak doskonale wiedzą o swoim wzajemnym istnieniu i stosują też podobną metodę działania. Zwykle dobrze znają miejsca, które okradają. Mają też z góry ustalony podział ról. Jedni bezpośrednio dokonują napadu, niszczą zabezpieczenia i zbierają drogie przedmioty, inni zajmują się sprzedażą zrabowanych rzeczy. Są też osoby, które wcześniej obserwują sklep, rozpoznają zabezpieczenia i zachowanie obsługi sklepu. Zaś jeszcze inny członek grupy przejmuje skradziony towar. Oczywiście jest też osoba, która koordynuje te wszystkie działania – to organizator, który wymyśla i kontroluje realizację zadań. W sensie prawnym nazywa się to grupą przestępczą, a popularnie gangiem. (lecz prokuraturze jest to trudno udowodnić, bo zwykle nie ma szefa, jak to popularnie się nazywa).
W napadach biorą udział młodzi ludzie wieku 17–25 lat. Zwykle nie znają się, a rekrutowani są w dyskotekach. Ich sytuacja materialna przeważnie jest bardzo trudna. Nie mogą znaleźć pracy, ani liczyć na pomoc ze strony Państwa Polskiego. Żyją w strasznej nędzy w sypiących się starych budynkach mieszkalnych i w licznych rodzinach (z reguły na wsi, a czasami w mieście). Jednym słowem, to bieda skłania ich do kilku minut strachu i uczestnictwa w tym procederze, aby otrzymać niebotyczną (dla nich) zapłatę sięgającą nawet kilku tysięcy złotych. Towar zwykle sprzedawany jest za 18–25 procent wartości. Nabywcy pochodzą głównie z krajów Europy Zachodniej, gdzie zrabowane kosztowności trafiają do pośredników działających na międzynarodowych rynkach paserskich – coś w stylu handlu diamentami. A ostatnio skradzione lub zrabowane zegarki odnaleziono w Rosji i w USA.
I jak to bywa w tym niebezpiecznym zajęciu w świecie przestępczym, zawsze znajdzie się spóźniony sprawiedliwy, który pomoże zakończyć ten ciężki i ryzykowny proceder. A w tym przypadku nie było inaczej. Grupy „młotkarzy” wpadały dzięki skruszonym osobom (potocznie nazywają ich rozje busami lub konfidentami), które poszły na współpracę z policją w Polsce i w Europie Zachodniej.
Konfidenci szczegółowo opisywali swój udział wsypując pozostałych członków gangu. Mówiąc krótko bronili swojej dupy, a przy tym opowiadali różne kłamstwa. Naprawdę różne dziwne kłamstwa, i co najciekawsze, polskiej prokuraturze i policji w ogóle to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, bardzo się to im podobało.
Inni zaś ludzie, zatrzymani poza granicami naszego kraju, opowiadali tylko o swoim mieście lub jego okolicach i nędzy, w jakiej muszą żyć. Obarczając winą za to rządy premierów: Jerzego Buzka, Leszka Millera, Marka Belkę i afery z udziałem AWS i SLD–UP oraz inne nieistniejące już i obecnie funkcjonujące partie polityczne. Wykrzykiwali smutnym głosem – „Oni kraść mogą!” A my nie? My siedzimy! A oni nie? „Je..ć polityków” – „Je..ć Rząd” – „Bez Rządu, bez polityki” oraz „równości i wolności”. Po przetłumaczeniu, dla policji i prokuratury w Europie
Zachodniej słowa te kierowane pod adresem „polskich polityków” (tak podejrzewali, że polskich) w ogóle nie były zrozumiałe. Tak naprawdę to miasto Koszalin zostało zapomniane przez wszystkie partie polityczne, a zostawienie go nieudolnym samorządom doprowadziło do zapaści na rynku pracy w tym rejonie. Bezrobocie w Koszalinie było największe w całym kraju, a ludzie żyli tu na skraju ubóstwa. Większość ludzi nie otrzymywała pomocy ze strony Państwa, a z MOPS–u na cały miesiąc można było dostać od 50 do 180 złotych (10 – 40 euro) na okres trzech miesięcy (oczywiście po nachalnie przeprowadzonym wywiadzie środowiskowym w miejscu zamieszkania, przez urzędasów z MOPS–u). Spójrzmy prawdzie w oczy i sięgnijmy pamięcią wstecz, kiedy to media ujawniają nadużycia finansowe polityków, a najciekawsze jest to, że na swoje różne wydatki mają, i wciąż żądają więcej! Dziadostwo! Bo dla biednego społeczeństwa Państwo nie ma pieniędzy! Dlatego niektórzy młodzi chłopcy byli zmuszeni do tak drastycznego kroku, jak włamanie, czy napad na jubilera, by przekazać zarobione pieniądze matce na utrzymanie całej rodziny.
Do Koszalina od kilku miesięcy zjeżdżają zagraniczni dziennikarze z takich krajów jak: Belgia, Niemcy, Austria, Holandia, Szwecja, Norwegia, Rosja, Anglia, Francja, Szwajcaria i Dania oraz z wielu innych. Niektórzy przyjeżdżali tu jako turyści, a przy okazji prowadzili ciche śledztwo, niczym James Bond, aby znaleźć część miasta produkującą młodych ludzi nazywanych przez media „młotkarzami”. Interesują się przede wszystkim rodzinami przestępców i warunkami społeczno – ekonomicznymi. Wszyscy złapani za granicą pochodzą z rodzin żyjących na skraju ubóstwa, w warunkach trudnych do opisania. Większość pozbawiona była jakichkolwiek dochodów, a normalne życie było dla nich tak odległe jak senne marzenie. Nic więc dziwnego, że wielu z nich zdecydowało się na tak drastyczny krok.
Z drugiej strony nie jest to usprawiedliwieniem, by dopuszczać się tak niecnego czynu jak napad, ale żeby niektórzy mogli przeżyć w Koszalinie – niestety, musieli kraść.
Jednak najbardziej wrażliwi na złe warunki bytowe w mieście byli Duńczycy, dlatego też nakręcili krótkometrażowy film, o „młotkarzach” z Koszalina.
NIELS TRADSFELDT – Duński dziennikarz programu drugiego telewizji, realizował program o zuchwałych bandytach, którzy terroryzują kraje Europy Zachodniej. Przewodnią myślą reportażu było stwierdzenie, że pomimo zatrzymanych iluś tam sprawców, nadal takie przestępstwa są dokonywane. I co najciekawsze nadal napadają ludzie z terenu Koszalina. Producenci programu zainteresowani byli sposobem popełniania przestępstw i stratami, jakie powodują, a może czymś innym?
Duńczycy znaleźli dwie strony tej historii. Oto, co powiedział dziennikarz:
– Dysponujemy zdjęciami tłumaczącymi, jak te przestępstwa są popełniane. Młodzi ludzie dosłownie wjeżdżają samochodami do sklepów jubilerskich, albo terroryzują obsługę sklepu bronią w ręku, a następnie młotkiem tłuką witryny. Chcieliśmy również przekazać to, co widzieliśmy w Polsce i o czym wcześniej słyszeliśmy – opowiedzieć o warunkach ekonomicznych, w jakich żyją ci ludzie i to właśnie tu, w Koszalinie, filmowaliśmy. Chcieliśmy zrozumieć, dlaczego ci młodzi przestępcy, którzy siedzą w tej chwili w duńskich więzieniach w większości rekrutują się właśnie z tego terenu. Ci młodzi chłopcy opowiadali prawdę o swoim mieście i okolicach oraz o ubóstwie, w jakim żyją. W okolicach Koszalina, jak i częściowo w samym mieście, bieda jest straszna. Prawdą jest to, co mówili ci młodzi chłopcy zatrzymani w naszym kraju, i nie tylko w naszym. Wszyscy oni naprawdę pochodzą z rodzin żyjących na skraju biedy i rodzin patologicznych. Większość pozbawiona jest jakichkolwiek dochodów. Trudno jest nam, Duńczykom, w to uwierzyć i zrozumieć, gdyż w naszym kraju opieka społeczna stoi na bardzo wysokim poziomie. U nas, jak i w innych krajach Unii Europejskiej, nie jest możliwe aby człowiek był pozbawiony środków do życia, tak jak w Polsce. Może kiedy wasz kraj przystąpi do zjednoczonej Europy to się zmieni, choć powinno się to zmienić już teraz. Utkwiła nam również w pamięci wizyta u pewnej rodziny. Rozmawialiśmy z matką, młodszym bratem i siostrą jednego z zatrzymanych w naszym kraju. On jest zadowolony z warunków w duńskim więzieniu. Twierdzi, że może tu mieszkać sobie, bo ma pracę i dzięki temu może nawet przesyłać do Polski pieniądze 350 euro (1645 złotych, a dla niektórych to dwa miesiące pracy w Polsce), które pozwalają rodzinie przetrwać. W tej chwili, to dla jego matki jedyne źródło utrzymania. Także odpowiedź znalazłem widząc to miasto i okolice, jak i w rozmowach z innymi rodzinami. Jest to w pewnym sensie wyjaśnieniem, dlaczego właśnie tak się dzieje. Dlatego też na pewno pokażemy ten film w naszym kraju i w krajach unii. Po prostu wszyscy muszą zobaczyć to, co my tu zobaczyliśmy i wtedy może to naświetli wszystkim ten problem.
No i proszę bardzo! Nasi polscy dziennikarze również nie byli głusi na działania „młotkarzy”, ale bardziej byli zainteresowani wywołaniem taniej sensacji, niż chociaż po części, choć troszeczkę, stanąć po stronie „młotkarzy”. Albo, chociaż spróbowaliby dowiedzieć się, z jakich to przyczyn napadali na salony jubilerskie? Co ich skłaniało do popełniania takiego przestępstwa, itd?
Myślę, że jednak powinno nas to trochę wszystkich zmartwić, że dziennikarze obcych krajów przejęli się przyczynami bardziej, niż nasi rodowici, kochani pismacy i dziennikarze telewizyjni.
Można pochwalić jedynie ZDZISŁAWA MATUSEWICZA, patologa ze Szczecina, który stanął w obronie „młotkarzy” w telewizji TVP Szczecin, usprawiedliwiając ich tym, iż bieda oraz brak pracy skłania i będzie skłaniać do popełniania takich czynów. W końcu ktoś daje tym młodym chłopcom jakiś przykład, a przykłady złodziejstwa i bezkarności – nie oszukujmy się proszę Państwa – dają niektórzy nasi bezkarni politycy. Ale też bieda i brak pracy nie usprawiedliwia, aż takich zuchwałych napadów, w końcu w Polsce żyje dużo ludzi na skraju ubóstwa i jakoś potrafią żyć.
W mediach powoli ucichło o „gangach młotkarzy” z Koszalina. Policja krok po kroku zatrzymywała młodzieńców, którzy próbowali naśladować napady z młotkiem w ręku. Jubilerzy mieli złapać oddech i cieszyć się w końcu wymarzonym spokojem. Jednak blady cień padł na złotników, kiedy nagle z powrotem, i jeszcze głośniej, zrobiło się o narodzinach nowego gangu „Pink Panthers” (Różowe Pantery). Gang cieszy się wielkim uznaniem świata przestępczego, jak i podziwem kryminologów za brawurę, skuteczność i niekonwencjonalne, bezkrwawe, inteligentne popełnianie przestępstw. Różowe Pantery nie mają struktury typowo mafijnej, ale to przed nimi drżą jubilerzy na całym świecie.
Wojna domowa w dawnej Jugosławii wprawdzie zakończyła się w 1999 roku, ale wśród wielu mieszkańców pozostało przyzwyczajenie do przestępczego typu życia, przemocy, szybkiego i łatwego zdobywania pieniędzy. W dobie rozwijającej się coraz szybciej bankowości elektronicznej, w typowych oddziałach banków nikt już nie gromadzi potężnych rezerw gotówki. Dlatego przestępcy wybrali zupełnie nowy cel: luksusowe salony jubilerskie, w których spoczywają niezwykle wartościowe egzemplarze biżuterii. Członkowie Różowej Pantery tworzą szeregi międzynarodowej bandy, do której wcielają się Serbowie, Czarnogórcy, Chorwaci, Bośniacy, Macedończycy i Albańczycy z Kosowa, którzy na co dzień oficjalnie się nie znoszą, ale potrafią ze sobą doskonale współpracować. Gdy wspólnym celem są pieniądze, a wspólnym nieprzyjacielem policja i celnicy, szybko odrzucili animozje etniczne, nie wdawali się w polityczne spory, tylko zaczęli działać ramię w ramię w celu szybkiego wzbogacenia się.
Spektakularne kradzieże kosztowności, które do tej pory oglądaliśmy tylko na ekranach kin i telewizorów, stały się jak najbardziej realne. Okazało się, że nie trzeba robić spektakularnych napadów na banki, by w ciągu dwóch, trzech minut wzbogacić się o kilkanaście milionów euro lub dolarów.
Gangsterzy na co dzień żyją w całej Europie, większość z nich doskonale wtapia się w tłum rozsianej po wszystkich krajach diaspory jugosłowiańskiej. Wielu z szeregowych „żołnierzy” gangu nie wyróżnia się niczym szczególnym: imają się różnych, najczęściej legalnych już, zajęć, prowadzą niewielkie rodzinne firmy. Niczym agenci wywiadu uśpieni w obcym kraju, czekają tylko na sygnał od „operacyjnych”, którzy badają wartość łupu i sposób zabezpieczenia. Robią to ok. 10 dni przed samą akcją. Ocenia się czas, jaki jest potrzebny policji na dotarcie na miejsce. Gang Różowej Pantery słynie z perfekcyjnie przygotowanych, ale niekiedy ocierających się o bezczelność, napadów. Może dlatego ich rabunki określano mianem „arcydzieł”, bo rzeczywiście były doskonale przygotowane. Procedura dotycząca obserwacji miejsca napadu jak i jego przygotowania podobna do „gangu młotkarzy”, choć „młotkarze” nie inwestowali za wiele pieniędzy w upatrzony salon jubilerski. Natomiast nie można wykluczyć, że Różowe Pantery najpierw próbują pozyskać informatora, którym jest ktoś z pracowników salonu. To od niego mają bezcenne informacje o sposobach zabezpieczeń, systemach alarmowych, wreszcie o tym, które precjoza mają największą wartość. Ucieczka z miejsca jest dokładnie zaplanowana i różni się od ucieczki „młotkarzy”. Przygotowują kilka różnych samochodów, motocykli, a nawet skutery i rowery, które po kolei wykorzystują aby zmylić ewentualny pościg. Do tego ostatniego zresztą rzadko dochodzi (u młotkarzy również), bo zanim policja zjawi się na miejscu napadu, po rabusiach, mających perfekcyjnie zaplanowaną trasę ucieczki, najczęściej nie ma już śladu. Gangsterzy często są wyrachowani, ale jednocześnie dobrze wykształceni. To, co ich odróżnia od całej rzeszy „zwykłych” włamywaczy, to pochodzenie. Wielu z nich wywodzi się z elitarnych rodzin serbskich lub przynajmniej z tworzącej się w krajach byłej Jugosławii tzw. klasy średniej. Warto uświadomić sobie, że zwykły człowiek, wywodzący się z tzw. nizin społecznych, miałby raczej problemy, aby swobodnie czuć się w drogich butikach i luksusowych salonach, bo przecież nigdy wcześniej nie bywał w takich miejscach. Taki człowiek, z pewnością rzuciłby się w oczy obsłudze sklepu i służbom ochrony. Zwykły, prymitywny przestępca miałby pewnie też problemy, aby spośród kilkuset artykułów w miejscu napadu wybrać najcenniejsze precjoza i najdroższe zegarki, tym bardziej że większość napadów trwa kilkadziesiąt sekund.
Londyn, salon Graff Diamonds, mieszczący się przy jednej z najdroższych ulic tego miasta – New Bond Street. Graff Diamonds to jedno z największych importerów jubilerskich na świecie. Jego właścicielem jest Lawrence Graff uchodzący za jednego z najlepszych znawców diamentów… a jednocześnie jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Oferowane przez niego diamenty są najwyższej jakości może dlatego, że firma kontroluje każdy etap ich produkcji: począwszy od wydobycia w kopalniach na południu Afryki, poprzez obróbkę we własnych szlifierniach i sprzedaż w sieci luksusowych salonów na całym świecie. I może stąd zainteresowanie Różowych Panter i głośny napad w 2003 roku. Skradziono diamenty warte ponad 23 miliony funtów. W efekcie tamtej akcji, zainstalowano nowe systemy alarmowe i zatrudniono nową firmę ochraniarską.
Bodaj najdroższym egzemplarzem biżuterii skradzionym przez Różowe Pantery był 125–karatowy naszyjnik „Comtesse de Vendome”, składający się ze 116 diamentów i jednego dużego, o szacunkowej wartości 25 mil euro. Skradziono go w biały dzień ze sklepu jubilerskiego „Le Supre–Diamant Couture de Maki” w Tokio 5 marca 2004 roku. Tamtejsza policja okrzyknęła ów skok „największą kradzieżą w dziejach Japonii”. Przestępcy wcześniej odwiedzili salon kilka razy, udając bogatych turystów, zainteresowanych zakupem drogiej biżuterii. Podczas którejś z wizyt zapragnęli obejrzeć naszyjnik „Comtesse de Vendome”. Dla obsługi sklepu nie było to żadnym zaskoczeniem i pokazali dzieło sztuki jubilerskiej, które było schowane w gablocie ze szkła, podłączonej do systemu alarmowego. Kilka dni później, ci sami „turyści”, najpierw sterroryzowali obsługę, potem obezwładnili za pomocą gazu pieprzowego i zabrali niezwykle cenny naszyjnik, siedem diamentowych pierścionków i dwie pary diamentowych kolczyków, po czym salwowali się ucieczką…
Media zaczęły sugerować, że „Pink Panthers” pracują dla „rosyjskiej lub włoskiej mafii” czy też innej – że jest to swoiste, niezależne konsorcjum, które znalazło sobie niszę na światowej mapie przestępczości i doskonale sobie poczyna, a zarobione w wyniku rabunków pieniądze są przesyłane na Bałkany na zakup nieruchomości.
I co tu ukrywać, jedno jest pewne, na pewno jeszcze nie raz usłyszymy o brawurowych napadach na salony jubilerskie, ale czy z udziałem gangu młotkarzy czy też różowych panter? Nie wiadomo…AUTOR PRAGNIE PODZIĘKOWAĆ:
Nie jest możliwe, aby wymienić i podziękować wszystkim, którzy na przestrzeni kilku ostatnich lat w rozmowach i kontaktach dali mi wiele, niezwykle cennych, pomysłów i idei, będących inspiracją do napisania tej książki.
Dziękuję Dawidkowi, mojemu ukochanemu synkowi. Gdyby nie tęsknota za Tobą i nie Twoje cierpliwe oczekiwanie na mój powrót do domu, ta książka nie powstałaby nigdy.
Mojej rodzinie, przyjaciołom i kolegom, którzy wspierali i dopingowali mnie w pisaniu, dzieląc się swoją wiedzą, którą wykorzystałem w moim debiucie autorskim.
Jednak duże podziękowania należą się dla Adama Lewandowskiego, bibliotekarza z Białogardu, który w dużym stopniu pomógł mi stworzyć moje dzieło i dla mnie cenniejsza była jego rada od recenzji krytyków literatury.