Gangsterzy. Tom 1 - ebook
Prawdziwy mafijny romans dopiero się zaczyna. Ryan Taylor jest pracownikiem i jednocześnie prawą ręką szefa mafii, właściciela nocnego klubu, Nieskończoności. Eva Nolan to córka miliardera, która ma za sobą burzliwą przeszłość. Wydaje się niemożliwe, aby ta dwójka miała ze sobą coś wspólnego. Do czasu, aż poznają się… w najgorszych z możliwych okolicznościach. Kiedy jedno ze zleceń idzie źle, to Ryan musi posprzątać bałagan. Tym bałaganem jest Eva. Nie wie jeszcze, że zarówno dla niego, jak i dla dziewczyny będzie to początkiem przygody, która zmieni życie obojga. "Lektura obowiązkowa dla każdej fanki niegrzecznych książek! Takiego romansu mafijnego jeszcze nie było!" - Kinga Litkowiec, autorka serii Demony z Los Angeles
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67024-14-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ryan Taylor zatrzymał się w połowie sali na dolnym poziomie Nieskończoności. Poprawił słuchawkę w uchu i rozejrzał się z pozornym znudzeniem. W rzeczywistości jego czujne oczy rejestrowały każdy szczegół, wszystko, co mogło oznaczać potencjalne zagrożenie. Klub był jednym z największych w mieście, ale paradoksalnie najistotniejszym pomieszczeniem był pokój na tyłach, niewielki w porównaniu z rozmiarami obu sal. Tylko nieliczni wiedzieli o jego istnieniu, a jeśli wiedzieli, to znaczy, że grali tam o bardzo wysokie stawki. Zadanie Ryana polegało na tym, żeby nie przeszkadzał im nikt niepożądany. Między innymi.
Muzyka mieszała się ze szmerem głosów. Był piątek wieczór i panował spory ruch. Ludzie tańczyli, pili alkohol, gapili się na striptizerki, zostawiali dolary przy barze. W powietrzu unosiła się woń perfum, potu, pieniędzy i zepsucia. Do jednej z kelnerek zagadywał tajniak, który wcześniej kręcił się na górnym poziomie. Natrętny jak mucha i równie nieszkodliwy. Wracał do Nieskończoności z godną podziwu regularnością, przekonany, że wreszcie znajdzie coś, co pozwoli mu zamknąć tę budę i pociągnąć wszystkich na dno. I za każdym razem wychodził z niczym.
Ktoś łagodnie trącił go w ramię. Ryan odwrócił się i zobaczył niską brunetkę, uśmiechającą się do niego z pijackim rozmarzeniem.
– Przepraszam najmocniej – powiedziała, unosząc butelkę piwa. – Nie zauważyłam pana.
Ryan dał jej znak, by szła dalej. Mimo że nie nosił identyfikatora, trudno byłoby go pomylić z jednym z gości. Ludzie, wyjąwszy pijane panny, ochoczo schodzili mu z drogi, bezbłędnie odczytując wypisane na twarzy ostrzeżenie. Był wysoki, barczysty, miał zaczesane do tyłu krótkie ciemne włosy, przeszywające spojrzenie lekko skośnych nefrytowych oczu i chód zdradzający pobyt w armii. Szyty na miarę garnitur skrywał wysportowane, pokryte tatuażami ciało.
– Jedynka, jesteś? – W słuchawce rozległ się głos. Tej nocy był to Tony.
– Jestem – potwierdził Ryan, odprowadzając spojrzeniem tajniaka. Skończył rozmowę z kelnerką i dryfował w stronę kolejnej ofiary.
– Ta złodziejka znowu przylazła – oznajmił Tony. – Mignęła mi na kamerze na parkingu, ale chyba nie weszła do środka.
– Przyjąłem – powiedział Ryan.
Bardziej wyczuł, niż usłyszał przebijające się przez muzykę zamieszanie. Poprawił poły marynarki i zaczął się powoli przesuwać w stronę wejścia. Kątem oka zauważył przypatrującą mu się brunetkę. Tę, która go potrąciła.
Minął krótki przedsionek i znalazł się przed tłumem czekających na wpuszczenie gości. Steven, czarnoskóry mężczyzna z brylantowymi kolczykami, przywoływał do siebie kolejne osoby, sprawdzał je ręcznym wykrywaczem metalu, po czym wpuszczał bądź nie. Drugi ochroniarz tłumaczył coś Lilly, byłej pracownicy, gestykulując z coraz większym zniecierpliwieniem. Jego ręka raz za razem manipulowała przy paralizatorze. Nie wyglądało to zbyt dobrze.
– Jakiś problem, Joe? – zapytał Ryan, stanąwszy w otwartych drzwiach lokalu. Rześkie, przyjemnie chłodne powietrze owiało mu twarz.
Łysy mężczyzna, nazwany Joe, odwrócił się w jego stronę.
– Dziwk… to znaczy ta pani… nie chce stąd iść – oznajmił, kiwając głową w stronę ładnej kobiety w krótkiej pstrokatej sukience. Zaplecione w warkoczyki włosy spływały jej na ramiona, pomalowane na neonową zieleń paznokcie jaśniały jakimś upiornym blaskiem.
– Zajmę się tym – rzucił Ryan, wymijając go.
– Cześć, słodziutki – powiedziała kobieta, uśmiechając się na jego widok. Z niedużej kwadratowej torebki wygrzebała paczkę lucky strikeów, wytrząsnęła jednego i wsunęła sobie do ust. Jeszcze chwilę pogrzebała w torebce, wyłowiła tanią plastikową zapalniczkę i przypaliła papierosa. Rozżarzył się na czerwono, maleńki punkcik pośród granatu nocy. – Cieszę się, że cię widzę.
– Ja wręcz przeciwnie – odparł Ryan.
– Możesz powiedzieć swoim chłopcom, żeby nie odstawiali cyrku i mnie wpuścili? – zapytała, zalotnie trzepocząc rzęsami..
– Tak się składa, że nie mogę – wyjaśnił. Zmrużył oczy, gdy kobieta wydmuchnęła dym w jego stronę. Mięśnie szczęki napięły się pod skórą.
– A jeśli cię ładnie poproszę? – Nie dawała za wygraną.
– Lilly, zrób sobie i mnie tę przysługę i wynoś się stąd – powiedział z lodowatym spokojem.
Kobieta zaciągnęła się zachłannie i wypuściła kolejną potężną chmurę dymu.
– Chcę tam wejść – powiedziała z uporem. – Mam do tego prawo.
Rozejrzał się na boki i zrobił krok w jej stronę.
– Straciłaś to prawo w momencie, gdy postanowiłaś okradać klientów – odparował.
Prychnęła.
– Niczego mi nie…
– Wystarczy tego pierdolenia. – Ryan dyskretnie ujął ją pod ramię i pociągnął za róg budynku. Pulchny łysiejący facet popatrzył w ślad za nimi, ale szybko stracił zainteresowanie.
– Ała, hej, to boli – poskarżyła się dziewczyna. – Zluzuj trochę, co?
Ryan mocniej zacisnął palce na jej ciele.
– Ojej, naprawdę? To też boli?
– Sukinsyn – warknęła. Próbowała podnieść papierosa do ust, ale Ryan szarpnął jej ramieniem tak, że niedopałek spadł na ziemię. Popatrzyła za nim tęsknym wzrokiem, następnie przeniosła go na twarz wlokącego ją mężczyzny. – A kiedy chciałeś, potrafiłeś być taki słodki. – Zerknęła na widoczną pod marynarką kaburę i uśmiechnęła się bezczelnie. – Pamiętasz, jak się zabawialiśmy i co wtedy robiłeś ze swoim pistolecikiem?
Ryan zatrzymał się i pchnął Lilly na ścianę budynku. Tłoczący się przed wejściem ludzie zostali daleko poza zasięgiem wzroku, dudniąca muzyka dolatywała tu zaledwie jako echo samej siebie.
– Widzę cię tu po raz ostatni, jasne? – Jego głos wciąż był lodowato spokojny.
– A jeśli nie? – Ujęła w palce jeden z warkoczyków i przeciągnęła po nim dłonią. – Jeśli będę tu wracać? Jeśli się nie wyniosę i nie dam ci spokoju?
Złapał ją za nadgarstek i wykręcił. Syknęła.
– Jeśli nie, to ci w tym pomogę. – Popatrzył na nią przeciągle. – A to nie będzie dla ciebie przyjemne. Zrozumiałaś?
Kobieta skuliła się pod tym spojrzeniem. Na jej twarzy malowała się przemieszana ze strachem nienawiść.
– Straszny z ciebie sukinsyn – powtórzyła.
Ryan się uśmiechnął.
– Za to mi płacą.
Przyjrzała mu się z namysłem i powoli pokręciła głową.
– Nie. Ty to lubisz.
Westchnął.
– To jak? – zapytał, nie przestając wykręcać jej nadgarstka. – Przestaniesz tu przychodzić?
W oczach kobiety zamajaczyły łzy.
– Dobra! – zgodziła się. – Dobra, przestanę.
Puścił jej nadgarstek i klepnął w pośladek.
– Wspaniale. To teraz bądź grzeczna i spieprzaj, zanim mnie zdenerwujesz.
Lilly jeszcze chwilę stała bez ruchu. Wreszcie postąpiła krok do przodu, obciągnęła kusą sukienkę, ledwie zasłaniającą majtki i z godnością, na jaką w tym momencie było ją stać, pomaszerowała wzdłuż ściany.
Ryan patrzył za nią z nieprzeniknioną miną. Jej sylwetka malała, stapiając się z mrokiem nocy. Neonowe paznokcie jeszcze chwilę jaśniały w ciemności niczym świetliki, wreszcie i one zniknęły. Od wejścia dobiegł perlisty śmiech, wyraźny jak błyskawica, znajomy w jakiś przykry, męczący sposób.
Zerknął na zegarek. Wskazówki pokazywały kwadrans po północy. Jeszcze trzy i pół, może cztery godziny i wróci do domu. Nie będzie senny, więc naleje sobie szklankę whisky, potem następną, a jeszcze później…
– Jedynka, gdzie ty polazłeś? – odezwał się ukryty w słuchawce Tony.
– Jakiś problem? – zapytał.
– Tak – potwierdził Tony. – Zaplecze.
– Idę. – Ryan strzepnął poły marynarki i ruszył do wejścia.
Przeciął salę, wymijając gości z niewymuszoną wprawą. Rozejrzał się za tajniakiem, przekonany, że to on jest źródłem problemów, ale nie. Facet stał grzecznie przy barze z jakąś niebieskowłosą małolatą. Na jego widok uniósł dłoń w geście pozdrowienia, ale Ryan go zignorował.
Za wejściem do toalet skręcił w prawo i znalazł się w długim korytarzu prowadzącym na tyły budynku. Barwione świetlówki na suficie oblewały ściany fioletem, przełamując ich czerń. Doszedł do podwójnych drzwi, zatrzymał się i zerknął przez ramię, sprawdzając, czy nikt za nim nie idzie. Wprawdzie nie słyszał kroków, ale… W tym fachu podobno każdy prędzej czy później wpada w paranoję. Pchnął dźwignię paniczną i wszedł do środka. Do jego nozdrzy doleciał zapach cygar, wody kolońskiej i dobrego, mocnego alkoholu. Bardzo przyjemna mieszanka.
W przeciwieństwie do rozgrywającej się sceny.
– Nie pozwolę się, kurwa, okiwać! Nie pozwolę, słyszycie?! – darł się tyczkowaty mężczyzna, rzucając karty na obciągnięty zielonym suknem stół do pokera. Z piskiem odsunął krzesło i poderwał się na nogi. – Myślicie, że ślepy jestem?!
Nikt nie odpowiedział. Pozostali patrzyli na niego z minami wyrażającymi zaniepokojenie, znużenie czy wręcz rozbawienie. Ryan kolejno przeskoczył spojrzeniem po ich twarzach. Kojarzył każdego z widzenia, tego wieczoru nie było tu nikogo nowego. Symboliczny kufer wypełniony pieniędzmi stał w rogu; pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały.
– No co, nagle was, kurwa, przytkało? – wył mężczyzna.
Vincent Russo, jeden z graczy i szef lokalu w tej samej osobie, zerknął na Ryana i ledwie zauważalnie skinął głową. Następnie przygładził idealnie ułożone srebrne włosy i zajął się oglądaniem żetonu podniesionego z pokaźnej kupki. Na palcach miał sygnety z drogimi kamieniami, mieniącymi się w świetle zawieszonej nad stołem lampy. Dalej, na prawo, stał barek. Przysadzisty blondyn popatrzył w jego stronę i zrobił ruch, jakby chciał wstać i nalać sobie drinka, ale Russo powstrzymał go gestem.
– Ty? – Pokrzykujący gracz wskazał siedzącego na prawo od niego mężczyznę o nieprawdopodobnie czarnych włosach. Ryan uznał, że muszą być farbowane. – Ty się, kurwa, cieszysz, tak?
Mężczyzna zaprzeczył powolnym ruchem głowy.
– A mnie się wydaje, że się cieszysz! – brnął tyczkowaty facet. Jego obwisłe policzki zabarwił niezdrowy rumieniec.
– Proszę zachować spokój – poradził Ryan, podchodząc do niego. Położył mu dłoń na ramieniu i zmusił, by usiadł na krześle.
Facet syknął, gdy palce Ryana wbiły mu się w bark, po czym potulnie klapnął na siedzenie.
– Możemy już chyba… – zaczął przysadzisty blondyn, ale ten nie dał mu dokończyć.
– Kantowałeś, mały skurwielu! – zawył, dźgając powietrze przed oczami siedzącego obok blondyna Azjaty.
– Proszę zachować spokój – powtórzył Ryan, wzmacniając chwyt.
Facet drgnął. Spojrzał Ryanowi w twarz, następnie na jego rękę i zamrugał, jak gdyby dopiero teraz uzmysłowił sobie, że trzyma go za ramię.
– Możesz wziąć tę gadkę o spokoju i wsadzić sobie w dupę! – fuknął. – Oni mnie, kurwa, ojebali! Zwłaszcza ten mały, żółty chuj! I jeśli komuś się wydaje, że…
Ryan odchylił połę marynarki, ukazując rękojeść tkwiącego w kaburze pistoletu.
– Ja też mogę panu wsadzić różne rzeczy, na przykład lufę w gardło, ale chyba nikt by tego nie chciał, prawda? – szepnął mu do ucha.
Mężczyzna zbladł.
– Oni mnie, do kurwy nędzy…
– Sugeruję, aby przedyskutował pan ze mną tę sprawę na zewnątrz – powiedział Ryan, ale to nie była sugestia, co facet bezbłędnie wyczytał z jego oczu. – Tej nocy ma pan już chyba dość pokera.
Tyczkowaty gracz niechętnie skinął głową. Złapał się krawędzi stołu i wstał chwiejnie, jak gdyby nagle najprostszy ruch stanowił wielki problem. Powiódł wzrokiem po pozostałych i zrobił ciężki, chrapliwy wdech.
– Żółty skurwiel – wymamrotał, rzucając siedzącemu przed nim Azjacie mściwe spojrzenie.
– Rano ktoś się z tobą skontaktuje, Anton – odezwał się Russo, nie przerywając oględzin żetonu. – Spokojnej nocy.
Anton kwiknął. Otworzył usta, przemyślał sprawę i zamknął je, nie mówiąc ani słowa. Ryan wbił mu palce pod żebra i poprowadził w stronę wyjścia.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odgradzając od pozostałych graczy, mężczyzna zaczął skomleć.
– Nie rozumiesz, człowieku? Muszę tam wrócić! Muszę się odegrać!
Ryan uśmiechnął się bez cienia współczucia.
– Obawiam się, że to niemożliwe.
– Ale ja muszę! – zaoponował Anton. Wczepił się palcami w poły marynarki Ryana i zaczął szarpać.
Ryan złapał go za przeguby, wbijając paznokcie w miękką skórę i oderwał ręce od swojego garnituru.
– Może pan wypić drinka na koszt firmy, a potem wrócić do domu – powiedział spokojnie. – Może pan też zrobić coś głupiego i bardzo pożałować. Co pan wybiera?
Facet nerwowo przełknął ślinę.
– Faktycznie – zgodził się. – Jakoś zaschło mi w gardle.