- W empik go
Garbus. The Crooked Man - ebook
Garbus. The Crooked Man - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Lato 1888 roku. W swym domu w mieście garnizonowym Aldershot ginie pułkownik James Barclay. Ciało odnaleziono na podłodze w pokoju, oficer miał rozbitą głowę. Na kanapie zemdlona leżała jego żona, Nancy. Na podłodze tuż przy zwłokach znaleziono osobliwą maczugę z twardego, rzeźbionego drzewa o kościanej rączce, bez śladów krwi. Pułkownik posiadał kolekcję najróżniejszej broni, przywiezionej z rozmaitych krajów, w których walczył, toteż można było sądzić, że maczuga ta również należała do jego pamiątek. Drzwi były zamknięte od wewnątrz, klucz zaginął, duże okno uchylone. Pokojówka zeznaje, że pani pułkownikowa po powrocie z okresowej wizyty w parafialnym Towarzystwie Dobroczynności (gdzie wspierała ubogich) z jakichś powodów pokłóciła się z mężem, nazywając go tchórzem i żądając, by zwrócił jej życie. Na twarzy zmarłego widać było wielki przestrach. (za Wikipedią).
Kategoria: | Angielski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-616-3 |
Rozmiar pliku: | 69 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było to w kilka miesięcy po mojem ożenieniu się. Pewnego letniego wieczora siedziałem późno w nocy w moim gabinecie, paląc fajkę i nudząc się nad jakimś angielskim romansem. Cały dzień przepędziłem wśród wytężającej pracy, mimo to jednak nie byłem jeszcze senny. Moja żona udała się już na spoczynek, także służba, zwolniona od zajęć, znajdowała się już u siebie. Prawie wstałem, aby wytrząsnąć popiół z fajki i nałożyć na nowo tytoniu, gdy nagle rozległ się głos dzwonka u drzwi wchodowych.
Spojrzałem na zegar, prawie dochodziła godzina dwunasta. Trudno było przypuścić, aby ktoś jeszcze o tej porze przybywał w odwiedziny, raczej chciano mnie wezwać do jakiegoś chorego. Wydłużyła mi się mina, bo po całodziennym trudzie nie była to zbyt zachęcająca perspektywa. Ale mimo to zszedłem na dół i otworzyłem bramę. Ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu ujrzałem Sherlocka Holmesa.
– Ach, więc jesteś w domu, drogi Watsonie – rzekł Holmes – Przychodzę wprawdzie późno, ale widocznie nie zapóźno, skoro jesteś jeszcze ubrany.
– Proszę cię, chodź dalej. Bardzo się cieszę.
– Byłeś zdziwiony, widząc mnie, ale zdaje się, przyjemnie zdziwiony. Hm, ciągle jeszcze palisz ten sam gatunek tytoniu co za kawalerskich czasów. Ta odrobina popiołu na twoim rękawie nie pozostawia żadnych wątpliwości. Czy możesz mnie przenocować u siebie?
– Z przyjemnością.
– Mówiłeś mi kiedyś, że wasz pokój gościnny jest zawsze w pogotowiu, a widzę, że obecnie nie masz u siebie nikogo, bo na wieszadłach wisi tylko jeden kapelusz.
Podałem mu tytoń; usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę w milczeniu puszczał kłęby dymu przed siebie. Wiedziałem dobrze, że tylko bardzo ważna sprawa mogła go sprowadzić do mnie o tej porze, lecz czekałem cierpliwie, póki sam nie uzna za stosowne wtajemniczyć mnie w swe zamiary.
– Jak widzę, masz obecnie sporo zajęcia – rzekł, mierząc mnie bacznem spojrzeniem.
– Tak jest, dzisiaj zwłaszcza miałem sporo roboty – odparłem – ale skądże ty możesz o tem wiedzieć.
Holmes uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Znam przecie twoje nawyczki, drogi Watsonie. Jeżeli masz tylko niewielką drogę przed sobą, idziesz piechotą. Gdy czeka cię wiele interesów, bierzesz dorożkę. A widzę również, że buty twoje noszą ślady używania, lecz nie są zabłocone. Stąd naturalny wniosek, że musiałeś jeździć dorożką, czyli innemi słowy miałeś wiele zajęcia.
– Wybornie – zawołałem.
– Po prostu – odpowiedział – To tylko mały przykład, jak zapomocą wnioskowania dojść można do wyników, które zadziwiają słuchacza, jeżeli ten lub ów szczegół całości pominie się milczeniem. Zawsze trzeba znaleść tylko te powiązania psychologiczne, a sprawa staje się jasna. Ale nie zawsze się to udaje. Ot w tej chwili ja znajduję się w takiem położeniu. Trzymam w ręku rozmaite nici niezmiernie niezwykłej sprawy, nad którą niejeden człowiek dobrze łamałby sobie głowę. Niestety brakuje mi kilku takich węzłów i ani rusz nie mogę zoryentować się jasno w całości. Ale muszę je znaleść, Watsonie, muszę związać tę przerwaną nić, dojść aż do kresu.
Oczy Holmesa zabłysnęły ogniem, wychudłe policzki zaróżowiły się lekko. Na krótką chwilę podniosła się zasłona, zakrywająca zawsze jego wewnętrzną istotę, myśli i pragnienia; przejawiła się jego prawdziwa natura, namiętna, niezmiernie wrażliwa. Ale gdy drugi raz spojrzałem na niego, rysy twarzy były już nieruchome, twarde, niby oblicze jakiegoś czerwonego indyanina, nieprzeniknione, obojętne. To był zwyczajny wyraz jego twarzy, który powodował, że większość ludzi, znających Holmesa, widziała w nim tylko maszynę raczej, niż myślącego, czującego człowieka.
– Problem, jakim się obecnie zajmuję – mówił dalej Holmes – wydaje mi się wcale zajmujący. Niektóre szczegóły są nawet naprawdę niezwykłe. Wytworzyłem sobie już pewne zdanie o tej sprawie i zdaje mi się, że posunąłem się znacznie ku rozwiązaniu. Gdybyś chciał mi być pomocnym przy ostatniej mojej próbie, wyświadczyłbyś mi wielką przysługę.
– Ależ bardzo chętnie. – Czy mógłbyś jutro rano udać się ze mną do Aldershot?
– Owszem. Jakson zastąpi mnie u moich chorych.
– W takim razie odjedziemy ze stacyi Waterloo o godzinie 11:10.
– Dla mnie zupełnie odpowiednia pora.
– Jeżeli nie jesteś jeszcze bardzo znużony, w takim razie już teraz opowiem ci dokładnie o wszystkiem, co zaszło i co pozostaje jeszcze do zrobienia.
– Byłem zmęczony zanim przyszedłeś, ale teraz czuję się zupełnie rzeźki.
– Będę się streszczał, o ile to będzie możliwe i przedstawię ci tylko najistotniejsze szczegóły. Być może zresztą, że czytałeś już w pismach o tym wypadku. Zwykle interesujesz się temi kwestyami. Chodzi tu o śmierć pułkownika Barclay’a z 117 pułku, stojącego załogą w Aldershot. Miał on zostać zamordowany.
– Nie, o tem nie słyszałem.
– Wypadek ten wydarzył się dopiero przed dwoma dniami, a wiadomości o nim nie rozeszły się jeszcze zbyt szeroko. Sprawa przedstawia się jak następuje:
– Pułk Nr 117 jest, jak wiesz zapewne, jednym z najsławniejszych pułków irlandzkich. Dokazywał on cudów waleczności podczas wojny krymskiej, jako też podczas powstania w Indyach, a odznaczał się też zawsze przy każdej innej sposobności. Aż do ubiegłego poniedziałku dowodził nim pułkownik James Barclay, dzielny, stary wojak. Barclay wstąpił do służby jako prosty żołnierz; z powodu zasług, jakie położył w wojnie indyjskiej, został mianowany oficerem, a wreszcie stanął na czele tego samego pułku, w którym niegdyś nosił karabin.
– Pułkownik Barcley ożenił się, gdy był podoficerem. Żona jego nazywała się Nancy Devoy i była córką dawnego feldfebla z tego samego korpusu. Gdy młodzi małżonkowie zmienili swą sytuacyę towarzyską, po awansie Berclay’a, nie obeszło się bez nieporozumień. Ale oboje byli jeszcze bardzo młodzi, ogromnie szybko zoryentowali się i dostosowali się do zmienionych stosunków, a pani pułkownikowa cieszyła się w kołach żon oficerów taką samą sympatyą, jak pułkownik Barclay wśród swoich towarzyszy broni. Dodam jeszcze, że pani Barclay była bardzo piękną kobietą, a nawet dziś jeszcze, po trzydziestoletniem pożyciu małżeńskiem, jest osobą zwracającą powszechną uwagę dystynkcyą i szlachetnością rysów.
– Pożycie domowe pułkownika Barclay było jak się zdaje, bardzo szczęśliwe.
– Major Murphy, któremu zawdzięczam znajomość większości szczegółów tej sprawy, twierdzi, że nigdy nikt nie słyszał o jakichś nieporozumieniach między małżonkami; pułkownik, jak powszechnie mówią, uwielbiał żonę. Jeżeli musiał się oddalić od niej na dzień lub dwa, niepokoił się ciągle o jej zdrowie, mówił tylko o niej. Natomiast pani pułkownikowa, aczkolwiek była wierną i oddaną żoną, mniej objawiała swą troskliwość o męża, przynajmniej w obec obcych. Mimo to w całym pułku uważano ich za kochające się, wzorowe małżeństwo, w ich wzajemnym stosunku nie było nic, co mogłoby przygotować świat na straszną tragedyę, jaka się rozegrała w ich domu.
– Pułkownik Barclay miał jednak rozmaite właściwości charakteru. W zwyczajnych warunkach był to wesoły, dobroduszny żołnierz starej daty, niekiedy jednak unosił się, a wtedy okazywał się ogromnie mściwym i bezgranicznie gwałtownym. Lecz w stosunkach z żoną właściwości te nigdy nie wychodziły na jaw. Pułkownik miał jeszcze inne charakterystyczne cechy. Zarówno major Murphy, jak i oficerowie, z którymi miałem sposobność rozmawiać, stwierdzają, ze niekiedy zauważali u niego szczególne przygnębienie, jakie go nagle ogarniało. Nieraz, gdy brał udział w wesołych pogawędkach towarzyszy i weselił się wraz z nimi, nagle milknął wśród żartów i wesołości, jak gdyby przygniotła go jakaś niewidzialna dłoń. Przez kilka następnych dni trawiła go zawsze posępna zaduma. Prócz tego wszyscy wspomniani wyżej panowie spostrzegli u niego dziwny rodzaj zabobonnej trwogi. Mianowicie pułkownik bał się zostawać samotnie, zwłaszcza gdy zapadł zmierzch. W obec jego silnej i męzkiej natury była to właściwość trudna do wytłómaczenia i często budziła powszechne zdziwienie.
Pierwszy batalion 117-stego pułku stał już od kilku lat załogą w miejscowości Aldershot. Oficerowie żonaci wynajmowali zwykle mieszkania poza obrębem koszar, a pułkownik Barclay mieszkał przez cały czas w willi Lachine, oddalonej mniej więcej o pół mili angielskiej od koszar północnych. Dom jest dokoła otoczony drzewami i krzewami, które zwłaszcza od strony zachodniej pokrywają przestrzeń długości około trzydziestu metrów aż do gościńca. Pułkownik, jego żona, woźnica, i dwie służące, to byli jedyni mieszkańcy willi; małżonkowie nie mają dzieci, rzadko też przybywał ktoś do nich w gościnie.
– A teraz muszę ci przedstawić to, co się wydarzyło w willi............The Crooked Man
One summer night, a few months after my marriage, I was seated by my own hearth smoking a last pipe and nodding over a novel, for my day's work had been an exhausting one. My wife had already gone upstairs, and the sound of the locking of the hall door some time before told me that the servants had also retired. I had risen from my seat and was knocking out the ashes of my pipe when I suddenly heard the clang of the bell.
I looked at the clock. It was a quarter to twelve. This could not be a visitor at so late an hour. A patient, evidently, and possibly an all-night sitting. With a wry face I went out into the hall and opened the door. To my astonishment it was Sherlock Holmes who stood upon my step.
˝Ah, Watson,˝ said he, ˝I hoped that I might not be too late to catch you.˝
˝My dear fellow, pray come in.˝
˝You look surprised, and no wonder! Relieved, too, I fancy! Hum! You still smoke the Arcadia mixture of your bachelor days then! There's no mistaking that fluffy ash upon your coat. It's easy to tell that you have been accustomed to wear a uniform, Watson. You'll never pass as a pure-bred civilian as long as you keep that habit of carrying your handkerchief in your sleeve. Could you put me up tonight?˝
˝With pleasure.˝
˝You told me that you had bachelor quarters for one, and I see that you have no gentleman visitor at present. Your hat-stand proclaims as much.˝
˝I shall be delighted if you will stay.˝
˝Thank you. I'll fill the vacant peg then. Sorry to see that you've had the British workman in the house. He's a token of evil. Not the drains, I hope?˝
˝No, the gas.˝
˝Ah! He has left two nail-marks from his boot upon your linoleum just where the light strikes it. No, thank you, I had some supper at Waterloo, but I'll smoke a pipe with you with pleasure.˝
I handed him my pouch, and he seated himself opposite to me and smoked for some time in silence. I was well aware that nothing but business of importance would have brought him to me at such an hour, so I waited patiently until he should come round to it.
˝I see that you are professionally rather busy just now,˝ said he, glancing very keenly across at me.
˝Yes, I've had a busy day,˝ I answered. ˝It may seem very foolish in your eyes,˝ I added, ˝but really I don't know how you deduced it.˝
Holmes chuckled to himself.
˝I have the advantage of knowing your habits, my dear Watson,˝ said he. ˝When your round is a short one you walk, and when it is a long one you use a hansom. As I perceive that your boots, although used, are by no means dirty, I cannot doubt that you are at present busy enough to justify the hansom.˝
˝Excellent!˝ I cried.
˝Elementary,˝ said he. ˝It is one of those instances where the reasoner can produce an effect which seems remarkable to his neighbour, because the latter has missed the one little point which is the basis of the deduction. The same may be said, my dear fellow, for the effect of some of these little sketches of yours, which is entirely meretricious, depending as it does upon your retaining in your own hands some factors in the problem which are never imparted to the reader. Now, at present I am in the position of these same readers, for I hold in this hand several threads of one of the strangest cases which ever perplexed a man's brain, and yet I lack the one or two which are needful to complete my theory. But I'll have them, Watson, I'll have them!˝ His eyes kindled and a slight flush sprang into his thin cheeks. For an instant only. When I glanced again his face had resumed that red-Indian composure which had made so many regard him as a machine rather than a man.
˝The problem presents features of interest,˝ said he. ˝I may even say exceptional features of interest. I have already looked into the matter, and have come, as I think, within sight of my solution. If you could accompany me in that last step you might be of considerable service to me.˝
˝I should be delighted.˝
˝Could you go as far as Aldershot to-morrow?˝
˝I have no doubt Jackson would take my practice.˝
˝Very good. I want to start by the 11.10 from Waterloo.˝
˝That would give me time.˝
˝Then, if you are not too sleepy, I will give you a sketch of what has happened, and of what remains to be done.˝
˝I was sleepy before you came. I am quite wakeful now.˝
˝I will compress the story as far as may be done without omitting anything vital to the case. It is conceivable that you may even have read some account of the matter. It is the supposed murder of Colonel Barclay, of the Royal Munsters, at Aldershot, which I am investigating.˝
˝I have heard nothing of it.˝
˝It has not excited much attention yet, except locally. The facts are only two days old. Briefly they are these:
˝The Royal Munsters is, as you know, one of the most famous Irish regiments in the British army. It did wonders both in the Crimea and the Mutiny, and has since that time distinguished itself upon every possible occasion. It was commanded up to Monday night by James Barclay, a gallant veteran, who started as a full private, was raised to commissioned rank for his bravery at the time of the Mutiny, and so lived to command the regiment in which he had once carried a musket.
˝Colonel Barclay had married at the time when he was a sergeant, and his wife, whose maiden name was Miss Nancy Devoy, was the daughter of a former colour-sergeant in the same corps. There was, therefore, as can be imagined, some little social friction when the young couple (for they were still young) found themselves in their new surroundings. They appear, however, to have quickly adapted themselves, and Mrs. Barclay has always, I understand, been as popular with the ladies of the regiment as her husband was with his brother officers. I may add that she was a woman of great beauty, and that even now, when she has been married for upwards of thirty years, she is still of a striking and queenly appearance.
˝Colonel Barclay's family life appears to have been a uniformly happy one. Major Murphy, to whom I owe most of my facts, assures me that he has never heard of any misunderstanding between the pair. On the whole, he thinks that Barclay's devotion to his wife was greater than his wife's to Barclay. He was acutely uneasy if he were absent from her for a day. She, on the other hand, though devoted and faithful, was less obtrusively affectionate. But they were regarded in the regiment as the very model of a middle-aged couple. There was absolutely nothing in their mutual relations to prepare people for the tragedy which was to follow.
˝Colonel Barclay himself seems to have had some singular traits in his character. He was a dashing, jovial old solder in his usual mood, but there were occasions on which he seemed to show himself capable of considerable violence and vindictiveness. This side of his nature, however, appears never to have been turned towards his wife. Another fact, which had struck Major Murphy and three out of five of the other officers with whom I conversed, was the singular sort of depression which came upon him at times. As the major expressed it, the smile had often been struck from his mouth, as if by some invisible hand, when he has been joining the gayeties and chaff of the mess-table. For days on end, when the mood was on him, he has been sunk in the deepest gloom. This and a certain tinge of superstition were the only unusual traits in his character which his brother officers had observed. The latter peculiarity took the form of a dislike to being left alone, especially after dark. This puerile feature in a nature which was conspicuously manly had often given rise to comment and conjecture.
˝The first battalion of the Royal Munsters (which is the old 117th) has been stationed at Aldershot for some years. The married officers live out of barracks, and the Colonel has during all this time occupied a villa called Lachine, about half a mile from the north camp. The house stands in its own grounds, but the west side of it is not more than thirty yards from the high-road. A coachman and two maids form the staff of servants. These with their master and mistress were the sole occupants of Lachine, for the Barclays had no children, nor was it usual for them to have resident visitors.
˝Now for the events at Lachine between nine and ten on the evening of last Monday.˝
˝Mrs. Barclay was, it appears, a member of the Roman Catholic Church, and had interested herself very much in the establishment of the Guild of St. George, which was formed in connection with the Watt Street Chapel for the purpose of supplying the poor with cast-off clothing. A meeting of the Guild had been held that evening at eight, and Mrs. Barclay had hurried over her dinner in order to be present at it. When leaving the house she was heard by the coachman to make some commonplace remark to her husband, and to assure him that she would be back before very long. She then called for Miss Morrison, a young lady who lives in the next villa, and the two went off together to their meeting. It lasted forty minutes, and at a quarter-past nine Mrs. Barclay returned home, having left Miss Morrison at her door as she passed.
˝There is a room which is used as a morning-room at Lachine. This faces the road and opens by a large glass folding-door on to the lawn. The lawn is thirty yards across, and is only divided from the highway by a low wall with an iron rail above it. It was into this room that Mrs. Barclay went upon her return. The blinds were not down, for the room was seldom used in the evening, but Mrs. Barclay herself lit the lamp and then rang the bell, asking Jane Stewart, the house-maid, to bring her a cup of tea, which was quite contrary to her usual habits. The Colonel had been sitting in the dining-room, but hearing that his wife had returned he joined her in the morning-room. The coachman saw him cross the hall and enter it. He was never seen again alive.
˝The tea which had been ordered was brought up at the end of ten minutes; but the maid, as she approached the door, was surprised to hear the voices of her master and mistress in furious altercation. She knocked without receiving any answer, and even turned the handle, but only to find that the door was locked upon the inside. Naturally enough she ran down to tell the cook, and the two women with the coachman came up into the hall and listened to the dispute which was still raging. They all agreed that only two voices were to be heard, those of Barclay and of his wife. Barclay's remarks were subdued and abrupt, so that none of them were audible to the listeners. The lady's, on the other hand, were most bitter, and when she raised her voice...........