Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Garść popiołu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 czerwca 2016
Ebook
32,00 zł
Audiobook
37,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Garść popiołu - ebook

Jeden tajemniczy telefon rozpoczyna koszmarną wyprawę w przeszłość

Podczas zebrania rady pedagogicznej ktoś odkrywa zwłoki nauczyciela geografii. Policja podejrzewa samobójstwo, ale nie wszyscy w to wierzą. Zwłaszcza że przed śmiercią geograf odebrał tajemniczy telefon...

Tomek, młody nauczyciel i przyjaciel zmarłego, rozpoczyna prywatne śledztwo. Wkrótce przekonuje się, że szkoła skrywa swoje drugie oblicze – nie jest bowiem tak bezpiecznym i przyjaznym miejscem, jakby mogło się zdawać. Na światło dzienne wychodzi mnóstwo wstydliwych faktów: od zakazanych romansów, skrywanych nałogów, po zatuszowane wypadki i finansowe przekręty. Niemal każdy z nauczycieli obarczony jest mrocznym sekretem. Jeden z nich skrywa prawdę o zabójcy i jego motywie.

Dążąc do rozwikłania zagadki, Tomek nie przebiera w środkach. Z zaskakującą sprawnością odczytuje ślady i wskazówki. Dołącza do niego tajemnicza nieznajoma. Czy można jej zaufać? Tymczasem bezlitosny mściciel pozostaje nieuchwytny i uderza kolejny raz. Z czasem przerażony Tomek uświadamia sobie, że z mordercą łączy go więcej, niż mógłby przypuszczać..

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65521-41-5
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Niebo płakało razem ze mną. Zimne krople deszczu atakowały każdy odsłonięty kawałek skóry, a potem z cichym pluśnięciem rozbryzgiwały się na marmurowych nagrobkach. Woda chlupotała pod nogami, przemaczając buty i skarpetki. Było szaro i wstrętnie — właśnie tak zawsze wyobrażałem sobie własny pogrzeb.

Ale to jeszcze nie była pora na mnie. W polakierowanej trumnie, dźwiganej przez sześciu elegancko ubranych mężczyzn z zakładu pogrzebowego, spoczywało ciało kogoś innego. Za każdym razem, gdy zerkałem w tamtą stronę, do oczu napływały mi łzy rozpaczy, schnące błyskawicznie na policzkach w podmuchach chłodnego wiatru.

Drżałem na całym ciele, ale nie z powodu zimna. Wciąż nie mogłem się pogodzić z tym, co zaszło. Śmierć ma w sobie coś nieodwracalnego, ale ja wciąż chciałem wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Że nagle obudzę się w swoim łóżku i po chwili zdam sobie sprawę, że to był tylko koszmarny sen.

Niestety głos księdza, dobywający się z trzeszczącego, wysłużonego głośnika, brzmiał przerażająco realnie: „Dobry Jezu a nasz Panie, daj jej wieczne spoczywanie”…

Podążający za trumną tłum był tak wielki, że idąc wąskimi alejkami cmentarza w Legionowie, rozciągał się na kilkadziesiąt metrów. Składał się w znacznej części z młodzieży, w tym szczególnym dniu wyjątkowo poważnej i jakby wycofanej. Gdzieś wśród tego tłumu znajdowali się też nauczyciele, ale żaden z nich — z dyrektorką na czele — nie musiał apelować o ciszę. Miejscowa młodzież dobrze pojmowała ogrom tragedii i zachowywała pełne szacunku i współczucia milczenie.

Oprócz uczniów w kondukcie żałobnym było wielu mężczyzn w mundurach. Większość z nich znała zmarłą osobiście. Chociaż z racji wykonywanego zawodu mieli już do czynienia z przedwczesną śmiercią, to ich twarze zastygły w wyrazie szczerego żalu. Widzieli już wiele ludzkich dramatów, więc widok łez w ich niepokornych oczach był tym bardziej przejmujący.

Ale dla nikogo ten dzień nie był tak bolesny, jak dla mnie. Rozchlapując płynącą alejkami wodę, podążałem za trumną, zadając sobie wciąż te same pytania. Czy dało się zrobić coś więcej? Czy mogłem temu zapobiec? W jakiś sposób oszukać lub przebłagać żądną krwi kostuchę? I chociaż nie umiałem jednoznacznie odpowiedzieć na żadne z tych pytań, to obok ściskającego serce żalu czułem też olbrzymie wyrzuty sumienia. I wiedziałem, że będą mi one towarzyszyć już do końca moich dni.

Gdy dotarliśmy na miejsce, oczy zaszły mi mgłą. Przymknąłem je, nie chcąc oglądać otwartego grobu, w którym miała spocząć trumna. To było zbyt bolesne. Wiedziałem, że chociaż martwe ciało powędruje zaraz do ziemi, to moja rozpacz nie zostanie pogrzebana razem z nim, tylko podąży wraz ze mną, skryta w moim sercu.

Wygłaszana przez księdza treść ostatniego pożegnania jakoś do mnie nie docierała. Rozpoznawałem jedynie pojedyncze wyrazy, ale nie byłem w stanie połączyć ich w spójną całość. Co prawda nie pozwoliłem nafaszerować się żadnymi pigułami, ale i bez tego byłem kompletnie otępiały. Może dlatego wypowiedziane przez kapłana słowa o końcu ziemskich cierpień i obietnicy życia wiecznego nie przyniosły mi ani krzty ukojenia.

W tle wzmocnionego mikrofonem głosu księdza usłyszałem ponure krakanie wron. Te odgłosy o wiele lepiej oddawały stan mojego ducha. To nie był pierwszy nagły zgon w ostatnim czasie i nie pierwszy pogrzeb, w którym uczestniczyłem. Ale ból, który odczuwałem, był nieporównywalny z niczym, czego doświadczyłem wcześniej. Nagła śmierć mojego przyjaciela wydała mi się teraz jedynie niewiele znaczącym epizodem. Ale to właśnie ona zapoczątkowała serię dramatycznych wydarzeń. I pogrzebów, w których uczestniczyłem.

W oczekiwaniu na moment, w którym trumna z tak drogą mi zawartością spocznie na dnie szarego grobu, zacisnąłem dłonie na trzymanym przed sobą wózku inwalidzkim i cofnąłem się myślami do tych czterech szalonych dni.Dzień drugi — czwartek

Na ogół lubiłem poranki, lecz tego dnia obudziłem się w paskudnym humorze. Było dobrze po ósmej, ale oczy szczypały mnie z niewyspania i miałem wrażenie, że jest wpół do piątej. Zakląłem w myślach i wspominając czasy wojskowej musztry, ruszyłem do łazienki, którą dzieliłem z panem Wackiem, emerytowanym nauczycielem naszej szkoły.

Goląc się przed obtłuczonym lustrem, przez chwilę — jak niemal codziennie — obiecywałem sobie, że zacznę odkładać na jakąś kawalerkę i w końcu opuszczę tę ruinę. Mieszkałem tu blisko pięć lat i te cztery kąty, które na początku były niczym uśmiech losu, powoli stawały się dla mnie przekleństwem. Tylko jakie miałem wyjście? Musiałem tu mieszkać, bo na nic innego nie było mnie stać. W głębi serca wiedziałem, że wyprowadzę się stąd dopiero w momencie, w którym o istnieniu tego budynku dowie się inspektor nadzoru budowlanego — co będzie równoznaczne z jego rozebraniem.

Poruszałem się na palcach, uważając, by nikogo nie obudzić. W pokoju narzuciłem na siebie koszulę i dżinsy, po czym niemal jednym łykiem opróżniłem filiżankę wstrętnej kawy. Jej smak kojarzył mi się ze smakiem starej ścierki — co prawda nigdy nie próbowałem, jak smakuje taka stara ścierka, ale mam wrażenie, że podobnie. Lodówka jak zwykle była niemal pusta, więc zrezygnowałem ze śniadania i po cichu zamknąłem za sobą drzwi.

Kiedy przed laty się tu wprowadzałem, klatka schodowa wyglądała jak żywcem wyjęta z filmu o starym zamczysku. Idealnie kręciłoby się na niej sceny tortur przeprowadzanych przez szalonego mnicha w zrujnowanym lochu. Od pewnego czasu nie zauważałem jednak jej szpetoty. Tak samo było i dzisiaj — gdy zbiegałem po schodach, lawirując między zaścielającymi stopnie fragmentami gruzu, myślami znajdowałem się kilka kilometrów stąd. A konkretnie na poddaszu naszego liceum. A także na jednej ze ścieżek przystadionowego parku.

Jeszcze raz analizowałem wydarzenia poprzedniego dnia, zatrzymując się na dłużej przy najważniejszych momentach: znalezieniu zwłok, rozmowie z żoną zmarłego kolegi i tajemniczej rozmowie podsłuchanej przeze mnie w ciemnym parku. Oprócz tego przed oczami przesuwały mi się dziesiątki detali, które nagle zaczynały nabierać znaczenia. Na przykład dlaczego Marcin, nasz młody anglista, poszedł po krzesła na poddasze, a nie do którejkolwiek z sąsiadujących z pokojem nauczycielskim klas? Albo dlaczego drzwi do kanciapy, w której znaleźliśmy powieszonego Mateusza, były zamknięte na klucz?

Pochłonięty myślami nawet nie zauważyłem, że na dworze leje. Dopiero po kilku krokach zdałem sobie sprawę, że woda płynie mi po twarzy i przemacza ubranie. Obejrzałem się za siebie, ale nie chciało mi się wracać. Popędziłem wzdłuż muru cmentarza, starając się nie trafiać w kałuże.

Do przystanku miałem kilkaset metrów, okazało się jednak, że nie było mi dane tam dotrzeć.

Zanim pokonałem połowę drogi, rozległ się przeraźliwy dźwięk klaksonu, a z mojej lewej strony dodatkowo dobiegł mnie pisk opon po mokrym asfalcie. Odruchowo odsunąłem się od jezdni, wpadając wprost w największą z mijanych przeze mnie dotąd kałuż i obryzgując się solidnym, przycmentarnym błotem. Z moich ust wyrwało się głośne przekleństwo.

Otrząsnąłem się z brudnej wody i odwróciłem w kierunku jezdni, gotów wyładować całą swoją złość na nieostrożnym kierowcy. Zanim jednak z moich ust popłynęły wyrzuty, zobaczyłem, że kierowcą jest kobieta. Na ogół staram się być dżentelmenem, więc — choć przyszło mi to z największym trudem — powstrzymałem się od wrzasku i poprzestałem na posłaniu w stronę samochodu ponurego spojrzenia.

Kobieta siedząca za kierownicą zaparkowała swojego czerwonego opla corsę przy samym krawężniku kilka metrów przede mną. Moja groźna mina nie zrobiła na niej najwyraźniej żadnego wrażenia, bo jej usta wykrzywiły się w delikatnym półuśmiechu. Przechyliła się na siedzeniu i otworzyła drzwi od strony pasażera.

Gdy tylko wydłubałem z lewej brwi grudkę błota, odzyskując zdolność widzenia, dostrzegłem w jej twarzy coś znajomego. Nie potrafiłem jednak sobie przypomnieć, skąd ją znam. Najwyraźniej miała lepszą pamięć ode mnie.

— Tomek?! — krzyknęła tak głośno, że idący kilkanaście metrów przede mną chłopak podskoczył i obejrzał się nerwowo. — No pewnie, że tak. Poznajesz mnie?

Przez chwilę chciałem odpowiedzieć, że niestety nie, ale na szczęście w ostatniej chwili odblokowała się w mojej pamięci jakaś klapka i już wiedziałem, kto mnie ochlapał. Poczułem, że cała złość i zły humor wyparowały ze mnie jak kamfora.

— Cześć, Aśka. — Uśmiechnąłem się, nachylając się nad otwartymi drzwiczkami. — Kopę lat. Nic się nie zmieniłaś.

— To miał być komplement? — dziewczyna zaśmiała się głośno, mierząc mnie roziskrzonym spojrzeniem. — Miałam nadzieję, że trochę wyładniałam — dodała, zupełnie ignorując fakt, że zablokowała połowę dość ruchliwej ulicy.

Kiedyś uważałem, że jest na swój sposób ładna, chociaż tu i ówdzie miała zbyt dużo ciała. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Nie udało jej się schudnąć, ale też — przynajmniej z tego, co widziałem — specjalnie nie przytyła. Miała śliczną twarz z wielkimi ciemnymi oczami i trochę zbyt szerokie biodra, ale to nie za wygląd ją polubiłem.

— No pewnie, że jeszcze wyładniałaś — odparłem niezręcznie. Nie czułem się pewnie w takich potyczkach słownych, więc przeszedłem na bezpieczniejszy grunt. — Jak tam studia? Jesteś już panią magister?

— Jeszcze nie. Na razie jestem panią licencjat. — Znów się uśmiechnęła, choć uśmiech ten zbladł na dźwięk klaksonu mijającego ją samochodu. — Idziesz do szkoły? Wsiadaj, podrzucę cię, bo zaraz mnie tu stratują.

Wpakowałem się do środka, starając się nie nanieść zbyt dużo błota. Aśka uruchomiła nadmuch na szybę i po chwili nieco niezdarnie włączyła się do ruchu. Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, które traktowałem jak przyjazne. Zastanawiałem się, kiedy ostatnio ze sobą rozmawialiśmy.

Podczas pierwszego roku mojej pracy była moją ulubioną uczennicą. Narzekałem wówczas na podwarszawską młodzież i pracowało mi się bardzo trudno — Aśka była jedną z nielicznych jej reprezentantek, dzięki którym nie utraciłem wiary w sens swojej pedagogicznej misji. Nie dość, że była grzeczna i zabawna, to jeszcze — w przeciwieństwie do znacznej części innych, wiecznie zbuntowanych uczennic klasy maturalnej — dało się z nią normalnie porozmawiać. Podczas pierwszego roku pracy w szkole nauczyłem się, że wiele dziewiętnastolatków ma jeszcze w głowie kompletne fiu bździu. Aśka była bardziej dojrzała, a co więcej, uwielbiała historię, czyli nauczany przeze mnie przedmiot, który — co wbrew pozorom wcale nie jest normą — był przy tym moim konikiem. Nasze namiętne dyskusje na tematy związane z przeszłością bardzo często przerywał dopiero dzwonek.

Ale tak naprawdę poznaliśmy się później.

Gdy zacząłem pracę w szkole, Aśka, czyli Joanna Grabowska, była w klasie maturalnej. Po egzaminie dojrzałości dostała się na studia (oczywiście na wymarzoną historię) i zniknęła mi z oczu. Spotkaliśmy się ponownie w salach wystawowych miejskiego domu kultury, gdzie ja znalazłem się jako konsultant cyklicznej wystawy historycznej, a ona odbywała jakąś praktykę. Zupełnie naturalnie zaczęliśmy ze sobą spędzać czas — spotykaliśmy się tak często, że do moich uszu zaczęły dochodzić plotki, jakoby między nami było coś więcej niż przyjaźń. Trwało to przez całe leniwe lato i w naturalny sposób urwało się zaraz po wakacjach. Ja wróciłem do pracy, a ona na uczelnię. Kiedy to było?

— Jakieś trzy lata temu — powiedziałem na głos. — Ostatnio widzieliśmy się przed trzema laty. Szmat czasu.

— Tak. — Dziewczyna niespodziewanie zarumieniła się aż po cebulki włosów. — Tomek, ja cię przepraszam za tego matoła. Wiem, że u ciebie był i próbował cię pobić…

Roześmiałem się ubawiony.

— Zupełnie zapomniałem. On chyba rzeczywiście był od ciebie. Wykrzykiwał coś o zdradzie i honorze… A potem rzeczywiście chciał mnie pobić. To twój chłopak?

— Były — odpowiedziała wciąż zmieszana. — Zdecydowanie były. Byłam wtedy młoda. Młody człowiek ma prawo do błędów, ale i tak mi głupio — westchnęła, a ja z trudem powstrzymałem kolejny wybuch śmiechu. Rzeczywiście, teraz jest staruszką i już nigdy nie popełni błędu…

— Muszę przyznać, że napędził mi trochę strachu — powiedziałem z udawaną powagą. — Gdyby nie Marek, nasz sportowiec-wuefista…

— Pamiętam — westchnęła ponownie. — Podbił mu oko. Okładałam je potem cytryną.

— Pewnie wyszło mu to na zdrowie — ciągnąłem z rozbawieniem. — Wyleczyło z chorobliwej zazdrości…

— Nie bardzo — przerwała mi. — Ataki zazdrości powracały i w pewnym momencie miałam dość. W ogóle dużo się u mnie zmieniło. Wiesz, nie studiuję już historii. Przeniosłam się na dziennikarstwo. Uwierzyłbyś?

Paplaliśmy sobie beztrosko, tak jakbyśmy ostatni raz widzieli się nie trzy lata, lecz trzy dni temu. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że od chwili, kiedy się spotkaliśmy, ani razu nie pomyślałem o Mateuszu. Poczułem nawet irracjonalne wyrzuty sumienia. Zanim zdążyłem je odegnać, dziewczyna wypowiedziała imię zmarłego. Było to tak niespodziewane, że aż się wzdrygnąłem.

— …i widziałam nauczyciela geografii. Pana Mateusza…

— Kownackiego — dokończyłem machinalnie. — Już go nie zobaczysz — dodałem jeszcze, ganiąc się w myślach za podświadome zamiłowanie do dramatycznych efektów.

Patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami, stopniowo przyswajając moje słowa.

— Jak to… już go nie zobaczę? — spytała po chwili z niepewnym półuśmiechem. Jej mina wskazywała, że odebrała moje słowa jako żart, którego nie zrozumiała.

— Mateusz nie żyje — powiedziałem sucho, znów ponury jak noc. — Wczoraj wieczorem znaleźliśmy go w szkole. Powieszonego.

Aśka zamilkła i zwolniła, a potem skręciła z drogi na parking przy stacji kolejowej, po czym zatrzymała samochód i wyłączyła silnik.

— Co? — spytała, odwracając ode mnie głowę i wpatrując się w okno.

Próbowałem znaleźć jakieś delikatne słowa, by opisać wydarzenia wczorajszego dnia. Niestety takich słów po prostu nie było. Przedstawiłem jej więc całą brutalną prawdę. Gdy skończyłem, przez jakiś czas milczała.

— Zawsze wydawał się taki spokojny. Taki… — przez chwilę szukała odpowiedniego słowa — twardo stąpający po ziemi. Nie sądziłam, że tego typu człowiek jest w ogóle zdolny do samobójstwa. On miał jakąś rodzinę, prawda?

— Miał, ale to też nie jest takie proste. — Opowiedziałem jej o wizycie u Janki. — Ja nie wierzę, żeby to było samobójstwo.

— Czyli co? Morderstwo? — skojarzyła od razu Aśka. Przypomniało mi się, jak bystrą była uczennicą. — Ale kto mógł chcieć go zabić?

Uchyliłem nieco okno, bo w samochodzie zaczęły parować szyby. Obok nas wciąż ktoś przechodził, a ja nie miałem ochoty na kolejną falę plotek albo wizytę jakiegoś osiłka, który okazałby się jej nowym chłopakiem. W moim zawodzie takie plotki były nieprzyjemne, a wizyty rozjuszonych młodzieńców groziły poważnymi obrażeniami.

— Też się nad tym zastanawiałem i nie mam pojęcia — odpowiedziałem. — Nie słyszałem, by Mateusz miał jakichś wrogów. Moja pewność wynika z czego innego. Przecież wiesz, że dobrze go znałem. Otóż — wypowiedziałem to na głos po raz pierwszy, ale myślałem o tym od momentu, w którym dowiedziałem się o jego śmierci — Mateusz nigdy nie sprawiał wrażenia bardziej szczęśliwego niż ostatnio. Nie był w tak dobrym nastroju od czasu, kiedy go poznałem. Nie wiem, czy był to jakiś romans, wygrana w lotka, czy jeszcze coś innego, ale wprost promieniował radością. Przecież tacy ludzie nie odbierają sobie życia!

— Może po prostu udawał. Grał tylko zadowolonego — zasugerowała dziewczyna. Jej zmarszczone czoło wskazywało, że intensywnie nad czymś myśli. — Dla nas, czyli uczniów, zawsze był nie do rozgryzienia. Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy żartuje, a kiedy mówi serio.

Przez jakiś czas analizowałem jej słowa, gapiąc się na pociąg, który właśnie zatrzymał się na stacji. Z długiego wagonu zwanego przez autochtonów elfikiem wysypało się kilkadziesiąt osób. Większość z nich skierowała się w naszą stronę i przez chwilę miałem wrażenie, że utoniemy w tej nadciągającej fali. Wiedziałem, że znaczna część mieszkańców naszej miejscowości codziennie dojeżdża do pracy w Warszawie, ale nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że intensywny ruch odbywa się też w przeciwną stronę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: