Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Garścina słów - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 września 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

Garścina słów - ebook

Administrator grupy poetyckiej na Facebooku Twoja poezja, wielokrotnie wyróżniany w konkursach literackich organizowanych w przestrzeni internetowej. Jego twórczość to próba uchwycenia chwil, które wymykają się codzienności, oraz poszukiwanie sensu w świecie pełnym nieustannych przemian.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-530-9
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

miasto po deszczu

o świcie będzie lepiej — mówi mężczyzna

wycierając ręce w gazetę z wczorajszą datą

papier nasiąka wodą

litery płyną w rynsztoku razem z liśćmi

z dachu kapie rytm percussus sicut tympanum

ale nikt nie tańczy

kobieta niesie wiadro z wodą

jej cień drży na ścianie jak chorągiew w procesji

na rynku handlarz krzyczy o cenach

jego głos miesza się z psalmem

który organista ćwiczy w zakrystii

pan jest moim pasterzem — rozbrzmiewa

i ginie w klaksonie przejeżdżającej ciężarówki

w bramie chłopiec recytuje alfabet

zatrzymuje się na literze m

i zaczyna od nowa

m jak miserere m jak mama

m jak mur który się sypie

na końcu ulicy

stoją kobiety z chustami na głowach

ich rozmowa brzmi jak różaniec

rozsypany na bruku

a rzeka pod mostem

niesie wszystko dalej

jakby nigdy nie znała początku

* percussus sicut tympanum — uderzany jak bęben

* miserere — zmiłuj sięanatomia ciszy

zgaszone lampy w oknach

migoczą jeszcze przez chwilę

jak oczy ryb wyciągniętych na brzeg

ulice przestają oddychać

pamiętają ciężar wszystkich stóp

w kanałach krąży echo

zbyt blade by nazwać je głosem

zbyt uparte by pozwolić zasnąć

na rogu starego rynku

przywiązano do ławki obietnicę powrotu

ktoś co noc zmienia jej opatrunki

żeby rana wyglądała świeżo

a cisza —

ona uczy się nowych kształtów

coraz bardziej przypomina człowiekazapiski z końca lata

nad rzeką kobieta z czarną torbą

wyrzucała do wody zwiędłe kwiaty

jakby chciała nakarmić nimi ryby

albo duchy które kręciły się tu od lat

„pamiętam ten zapach” — powiedział mężczyzna

nie patrząc na nikogo

„kiedy w sierpniu przywozili jabłka z północy

a skrzynki skrzypiały jak stare wiersze”

tramwaj przyjechał pusty

drzwi otworzyły się i zamknęły

dla nikogo

w księgarni na rogu

kobieta z ołówkiem w dłoni

poprawiała marginesy w książce

której nikt nie kupił

od dziesięciu lat

wieczorem mgła przytuliła miasto

a latarnie

na chwilę zamieniły się w oczy

zwierząt czekających w ukryciu

mówię do siebie w języku

którego już nie rozumiem

ale głosy milkną

kiedy most znika pod stopamiczarna uchwała

przyszli w czerni

nie pytali czy można

bo można gdy

wspólnota głosuje na kolanach

buty wbite w płytki

linka jak aureola

papier z godłem i pustką

przewód do sprawdzenia

obywatel do potwierdzenia

wzrok jak wyrok

głos jak warunek przeżycia

ton znany z mszy i z kontroli skarbowej

nic się nie paliło

ale coś się zajęło

w człowieku

zbadali szczelność sumienia

odczytali wskaźnik posłuszeństwa

zaznaczyli obecność

potem cicho zasugerowali

że co łaska to nie łaska

tylko rytuał

na koniec zostawili kartkę

że wszystko zgodnie

że przewód suchy

a lokator się nie przyznał

wyszli bez słowa

a ja jeszcze długo

bałem się oddychaćNiebo w kratkę

Mam dziś okno z widokiem

na nic wyjątkowego.

Drzewo jak drzewo.

Samochód jak samochód.

I chmura —

niewyglądająca na żadną metaforę.

Sąsiad z naprzeciwka

wiesza pranie.

Czyli — jak twierdzi fizyka —

próbuje osuszyć wodę

za pomocą powietrza.

W telewizji mówią

o nowych granicach.

Nie wspomnieli,

czy są narysowane ołówkiem,

czy od razu flamastrem.

W lodówce światło się świeci,

jakby liczyło,

że ktoś je zauważy.

Czasem wydaje mi się,

że życie to tylko sposób

na wypełnianie luk

w rubrykach,

które ktoś już dawno

zapomniał policzyć.

Ale potem

zjawia się mucha,

co nie zna się

na sztuce wielkich pytań —

i siada dokładnie

tam, gdzie boli.stan faktyczny

noc podpisuje się cieniem

na wszystkim

co nie zdążyło uciec z parapetu

but nie wrócił do pary

klucz nie pamięta

gdzie ostatnio leżał

zostałem przy sobie

bez świadków

bez zasięgu

z jednym okiem otwartym

na wypadek gdyby coś się wydało

rozmawiam cicho

ze światłem przy łóżku

ono wie więcej niż powinno

na przykład

że miłość to czasownik nieregularny

a samotność rdzewieje od środka

księżyc jak zwykle udaje

że się nie wtrąca

ale tym razem

nie odwraca wzrokupocztówka z miasta cieni

piję herbatę z rdzą

na parapecie wróbel bez oka

gazety śpią w kałużach po wczoraj

nikt nie pamięta nagłówków

sklepy pełne światła

bez smaku bez dotyku

w kieszeniach drobne marzenia

spłowiałe na rynku

kobieta w zielonym płaszczu

niesie puste spojrzenia

dzieci uczą się alfabetu ulic

ja niczego się nie uczę

piszę ci między płytkimi wdechami

miasto jest rozdętą torbą na śmieci

której nikt nie wynosi

przyjedź

albo nie przyjeżdżaj

tu się nie umiera

tu się tylko znikacięcie pielęgnacyjne

przyjechali rano —

kaski na głowach piły w dłoniach

pewność w ruchach

drzewo nie miało wyboru

sąsiadka mówi że to zdrowo

drzewo potrzebuje cięcia

jak człowiek rozmowy

ja nie jestem taki pewien

odcinali po kolei

gałąź sięgającą balkonów

gałąź dającą cień

gałąź na której siadał wróbel

został pień —

niby ten sam ale martwy

wieczorem znalazłem

na parapecie liść

— zielony żywy

niepoinformowany

o zmianie planówci z widelcem i ci bez

ci z widelcem

nawet nie drgną

gdy w telewizorze

człowiek staje się

statystyką

na talerzach

konfitura z róż

choć róż dawno nie ma

w okolicy

na tamtych —

krawędź blachy

i musztarda z wyobraźni

ci z widelcem

rozważają weganizm

bo trudno patrzeć

jak mięso umiera

tamci mają krowie spojrzenia

i żołądki —

co muczą

do siebie nawzajem

ci z widelcem

czytają skład na opakowaniu

tamci składają się

z kości i prochu

głód nie ma czasu

na ironię

ale ma ją po stronie

sytych

na końcu modlitwa:

„chleba naszego powszedniego —

komu trzeba

temu zabierz”dzień powszedni

taki zwykły

niczym stary zniszczony dywan

w pokoju

do którego nikt nie wchodzi

a jednak tam jest

jak powietrze pachnące tym samym

co wczoraj i przedwczoraj

dzień powszedni ma w sobie

ciężar minionych godzin

ciszę z oczami na zapałki

chwilę w której wszystko

staje się przewidywalne

a zegarki

zamiast mierzyć

tłuką w chwilowe ściany

jakby chciały się wydostać

wtedy świat

wyostrza krawędzie a kolory

stają się jaskrawe do bólu

bo nie ma nikogo

z kim można by je dzielić

ani nikogo kto mógłby

nadać im sens

dzień powszedni to coś

co rośnie w nas

jak fala powracająca

wciąż na ten sam brzeg

choćbyśmy szli

ze zmęczeniem w nogach

aż po horyzont

na końcu drogi

stoimy w tym samym miejscu

trzymając na rękach

dzień powszedniwolność

wolność stoi w konstytucjach

i w folderach turystycznych

dobrze wygląda na błyszczącym papierze

w praktyce często jest mniejsza

niż rozmiar mieszkania

albo liczba zer na koncie

czasem sprowadza się do wyboru

między dwiema markami proszku

albo do decyzji

czy wyjść na spacer z parasolem

wielkie słowa o wolności

piszą się same

a potem kurzą w bibliotekach

wolność najprawdziwsza

przychodzi niespodziewanie

kiedy uda się powiedzieć „nie”

i nie trzeba się z tego tłumaczyćdzień na wagę

na podwórzu schną prześcieradła

wiatr je wybrzusza nadając kształt ciała

biel kołysze się w rytmie niewidzialnych oceanów

siedzę na progu domu

w dłoniach trzymam garść pestek słonecznika

przebieram drobne wspomnienia

które przychodzą i odchodzą bez kolejki

kot skrada się przez cień winorośli

na jego grzbiecie rozlewają się liście

rzekami biegnącymi w środek nocy

świat jest miękki

rozpina się jak płaszcz

gdzie w każdej kieszeni drzemie inne światło

najcieplejsze trzymam przy sercu

gdy nagle gaśnie wiem ile waży dzieńprzepis na szczęście

weź szczyptę porannego światła

z parapetu

dodaj odrobinę cienia

spod łóżka

wymieszaj to z ciszą

która zostaje po wyjściu gości

i z trzaskiem drzwi

który brzmi dłużej niż ich rozmowy

nie zapomnij o garści śmiechu

najlepiej tego pękającego

przy wspólnym obieraniu ziemniaków

w kuchni gdzie płyn do naczyń

pachnie bardziej niż perfumy

podawaj w zwykłej misce

bez dekoracji

bez parasolki do drinka

bez instrukcji jak jeść powoli

jeśli się przypali — nic nie szkodzi

życie też czasem przywiera do dna

najważniejsze żebyś zjadł sam

albo z kimś kto umie

doprawiać milczenie

tak — żeby smakowało jak rozmowakwiat doniczkowy

podlewam go ostrożnie

jakby w każdej kropli

czaiła się rewolucja

przesuwam na parapet

żeby mógł patrzeć w okno —

na sąsiada z gazetą

gołębia mylącego dach z oceanem

nie pytam

czy marzy o dżungli

czy pamięta trzask deszczu

na liściach większych od dłoni

może woli tu —

z widokiem na kuchnię

gdzie herbata stygnie powoli

a ktoś próbuje przypomnieć sobie

najważniejsze słowo z dzieciństwa

gdy więdnie

robi to w ciszy

jakby nie chciał przeszkadzać

nie mam serca go wyrzucić

może nauczył się więcej

o cierpliwości

niż ja przez całe życiemetka

zwykły sweter z lumpeksu

napisano na metce

nie wybielać

prać ręcznie

nie suszyć na słońcu

czyli

dokładnie jak z ludźmi

niektórych nie można

odkazić z przeszłości

inni

kurczą się we wspomnieniach

wyprani

puszczają farbę

przy lekkim cieple

mam ten sweter od dawna

nie wiem kto go nosił

może mocno kochał

może bardzo tęskni

czasem myślę

że jesteśmy jak ubrania

przymierzani przez zdarzenia

odwieszani

z powrotem

na haczyk

i tylko niektórych

ktoś bierze ze sobą

na zawszekurs pierwszej pomocy emocjonalnej

dzień dobry proszę usiąść

nie ma się czego bać

zaczniemy od podstaw

jak rozpoznać że komuś smutno

jak nie mówić „będzie dobrze”

jak nie klepać po ramieniu

jak nie uciekać wzrokiem

potem część praktyczna

co zrobić gdy ktoś milczy

co zrobić gdy mówi za dużo

co zrobić gdy płacze w autobusie

na koniec test

pytanie otwarte:

jak pomóc sobie gdy nie ma nikogo

czas na rozwiązanie

całe życiemam alergię na poranki

budzę się

twarzą w pustym kubku po kawie

i myślą

znowu przeżyłem noc przez pomyłkę

radio wrzeszczy

dziś będzie lepiej niż wczoraj

ale w radiu zawsze kłamią

głosem uśmiechniętej kobiety

której nie ma nawet w google

wciągam spodnie pamiętające

lepsze wersje mnie

i wychodzę — nie tam gdzie chcę

tylko tam gdzie muszę

kasjerka w żabce mówi dzień dobry

jednak wyczuwam prowokację

mam alergię

na poranki

na ludzi

na siebie z rana

i na wszystko

co jeszcze próbuje

podawać mi rękężyciorys roboczy

jestem tym niekrzyczącym

choć parzyło w język

wstawałem gdy miałem leżeć

i leżałem kiedy trzeba było iść

mam w palcach odciski cudzych win

i w płucach kurz z mieszkań na wynajem

znam daty śmierci wszystkich znajomych

choć jeszcze żyją

nie zostałem poetą

bo trzeba było płacić rachunki

nie zostałem ojcem

bo bałem się że spojrzy jak ja

raz pocałowałem łokieć dziewczyny

by nie obudzić jej strachu

raz uciekłem przed psem

który miał tylko jedno ucho

czy dobrze wybrałem?

zależy komu to opowiadam

sobie nic nie mówię

żeby nie robić nadziei

mam czyste ręce

ale tylko dlatego

że często padał deszczżółty ogórek

mężczyzna kupił żółtego ogórka

sprzedawca mówił

limitowana edycja

miał być żywym dowodem

że dzień naprawdę istnieje

zamiast tego ogórek

skurczył się cicho na talerzu

jak gość w kącie

wpatrzony w ekran

żeby rozpłynąć się

mężczyzna chciał go zjeść

ale usłyszał oddech —

cichy bardziej westchnienie

niż skarga

potem ogórek przesunął się o centymetr

— suchy szelest na porcelanie —

i urósł w rozmiar własnego wszechświata

mężczyzna odłożył widelec

pomyślał że dziś

nie musi być bohaterem

ani nawet główną rolą

w kuchni zapadła cisza

tak gęsta aż niezdarnie

zanurzył się w nią po uszy

i znikł

bez śladugrawitacja codzienna

życie nie jest metaforą

to nie rzeka

która płynie

to raczej kran

cieknący w nocy

kiedy nie możesz spać

nie ma nurtu

jest kapanie

nie ma brzegów

jest zlew pełen naczyń

czasem chcesz odkręcić mocniej

ale tylko zalewasz wszystko

czasem próbujesz zakręcić

i coś się urywa

stoisz zagłębiony

po kostki w pytaniach

odpowiedzi przyjdą

jak zawsze

o krok spóźnionerachunek do wglądu

przespałem życie

w pojedynczym łóżku

z kołdrą nie do końca szczelną

rano

zupa w mikrofalówce

udaje ciepło

mam wszystkie dokumenty

metrykę, pesel

i coś, co kiedyś było spojrzeniem

mówią: oddycham

więc pewnie żyję

choć czasem to tylko

ruch powietrza w ciele

byłem u lekarza

nie boli — mówi

czyli wszystko w porządku

w kasie samoobsługowej

zamiast paragonu wyskoczył mi wiersz

— bez zwrotu
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij