Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Gate D5 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 września 2025
E-book: EPUB,
40,99 zł
Audiobook
42,99 zł
40,99
4099 pkt
punktów Virtualo

Gate D5 - ebook

Tom wychodzi z domu po raz pierwszy od wielu miesięcy. Za namową Chrisa, swojego męża, zgadza się rozpocząć terapię, by zmierzyć się z tym, co wydarzyło się na lotnisku w Amsterdamie. Już pierwsze spotkanie odsłania bolesną prawdę.

Atak terrorystyczny to nie jedyny powód, dla którego Tom zamknął się w sobie. Na tym lotnisku podjął decyzje mające zaważyć na całym jego życiu. To tam, między jedną przesiadką a drugą, poznał Lucasa – mężczyznę, który przywrócił mu wiarę w miłość. Tam też nieświadomie stworzył dla siebie azyl, który wkrótce miał legnąć w gruzach.

Dziś Tom wraca do zgliszcz swojego życia, a Chris – zdeterminowany, by odzyskać męża – rzuca się do walki… nie wiedząc, czy zostało jeszcze cokolwiek, co da się uratować.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-944-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TYDZIEŃ PIERWSZY

Północna Anglia, wrzesień 2016

Stałem przy oknie, obserwując miotane podmuchami konary drzew. Pozwalało mi to poczuć tamtą chwilę… Ten ostatni wieczór. Wiatr agresywnie bawił się liśćmi, a ich szum wywoływał u mnie dreszcze. Drgnąłem, kiedy usłyszałem, jak drzwi pokoju się otwierają.

– Jesteś gotowy? – zapytał Chris. W jego głosie słychać było niepewność i obawę, że kolejny raz odejdzie z niczym.

– Tak… – Z trudem wydobyłem dźwięk, nie odwracając wzroku od drzewa targanego wiatrem.

– Tom…? Musimy jechać. To dzisiaj, pamiętasz?

– Tak… – Szept prześlizgnął się przez moje usta. Chwilę później usłyszałem trzaśnięcie drzwi samochodu. Spojrzałem na kurtkę, którą Chris zostawił dla mnie na krześle obok drzwi. Włożyłem ją i zapiąłem po samą szyję. Tak bardzo nie chciałem jechać. Miałem świadomość, że będę musiał wrócić do tamtych wydarzeń, do mrocznych dni, których więźniem się stałem. Nabrałem głęboko powietrza i wyszedłem z pokoju.

Gwałtowne podmuchy wiatru popychały mnie w stronę grafitowej kii niro, a zacinające lodowate krople deszczu w szaleństwie próbowały przebić moje ubranie. Chris czekał za kierownicą. Gdy zająłem miejsce obok niego, odetchnął z ulgą. Rwące potoki spływały z kurtki na siedzenie.

– Wniosłem deszcz, przepraszam. – Spuściłem wzrok.

– Wyschnie, najważniejsze, że jesteś. Zapnij pas.

Podczas drogi nie odezwaliśmy się ani słowem. Kątem oka widziałem, jak na mnie zerka. Oparty o szybę tępo obserwowałem przesuwające się obrazy, domy, ulice i ludzi pochłoniętych codziennością życia, od której ja uciekłem.

Przypomniałem sobie, jak przyjechaliśmy tu po raz pierwszy. Widok oprószonych śniegiem górskich szczytów, prawie sięgających nieba, dotykał czegoś głęboko w nas – naszych dusz, a przyjemna cisza otulała swoją głębią. Słońce zalotnie flirtowało z nami przez całą drogę, jakby chciało powiedzieć: „Witajcie”. I ten rześki zapach powietrza, który poczuliśmy w płucach, gdy wysiedliśmy z samochodu. Hałaśliwe miasto zniknęło, a naszym oczom ukazała się przestrzenna dzicz Kumbrii, w której rozpaczliwe szukałem czegoś, co mogłoby mi pomóc tu zostać i nadać sens dalszej walce.

Deszcz powoli milkł, a ja nawet nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy do Whitehaven. Chris zaparkował samochód w wąskiej uliczce przed niepozornym szarym domem. Wysiadając, spojrzałem na przelatujące nade mną mewy, które wydawały przenikliwe wrzaski. Te same dźwięki słyszałem przed laty, kiedy przyjechaliśmy tu oglądać nasz dom…

Od furtki ciągnął się mokry żwir, który trzeszczał nam pod butami. Gdy zbliżyliśmy się do domu, w drzwiach stanęła kobieta. Musiała mieć niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Jej twarz skrywała sekrety, z którymi obcowała na co dzień, jednak nie było w niej zmęczenia, tylko ciekawość, która próbowała wyjrzeć zza powitalnego uśmiechu. Granatowa sukienka, srebrny wisiorek z zielonym oczkiem oraz czarne buty na płaskiej podeszwie przypominały uniform sekty. Czułem, jak ślizga się po mnie obcy wzrok.

– Witajcie, jestem Tracy, zapraszam do środka – powiedziała, przesuwając się w drzwiach.

– Chris Anderson. To ze mną rozmawiała pani przez telefon – odparł Chris i wchodząc, podał jej rękę.

Kiedy po raz pierwszy rozmawialiśmy o terapii, miałem nadzieję, że ból drążący mnie jak dżdżownica jabłko ustąpi. Chris do znudzenia przypominał mi o tym spotkaniu. Miałem dość, więc zgodziłem się dla świętego spokoju. Teraz poczułem jednak złość. Przyprowadzając mnie tutaj, dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że to ja jestem problemem, z którym on musi coś zrobić.

W środku na małym szklanym stoliku czekały już przygotowane dwa kubki z zabieloną herbatą. Nikt nie zapytał mnie, czy chcę pić tę obrzydliwą angielską bawarkę. Zazwyczaj stawiano ją przede mną, nie dając możliwości wyboru. Jakby chciano mi zakomunikować, że mieszkanie w Anglii do czegoś zobowiązuje; taka tradycja, po której zbierało mi się na wymioty.

– Tom? – Tracy zwróciła się do mnie. – Nie masz nic przeciwko, abym porozmawiała z Chrisem w twojej obecności?

– Skoro już tu jesteśmy… – Wzruszyłem ramionami.

Usiedliśmy na kanapie w kolorze mlecznej czekolady, lekko się w niej zapadając. Chris nerwowo obracał wskazującymi palcami i zerkał na mnie co chwilę. Kiedy nie patrzył, dyskretnie szpiegowałem wzrokiem wnętrze gabinetu. Panował w nim muzealny porządek. Na ścianach wisiały dyplomy oprawione w srebrne ramki, a przy drzwiach stał ogromny regał z książkami o tematyce medyczno-psychologicznej. Wiszący na ścianie zegar irytował regularnością wystukiwania kolejnych sekund; monotonny dźwięk wbijał się w moje uszy. Odwróciłem od niego wzrok i trafiłem na olbrzymie okno pozwalające uciec w obserwację życia mieszkańców ulicy.

– Na wstępie poinformuję was, że podczas naszych rozmów będę robiła notatki. Są niezbędne w procesie terapeutycznym i objęte tajemnicą.

– Rozumiem – odparł Chris.

– Jak mogę pomóc?

Prawą ręką poprawiła białe jak mleko włosy. Moją uwagę przykuł pierścień na serdecznym palcu kobiety. Był ogromny. Zielony kamień, taki sam jak w naszyjniku, oplatały srebrne ramiona przypominające gałęzie. Przez chwilę przypatrywałem się jej twarzy. Miała bladą skórę, jakby nigdy nie wychodziła na zewnątrz, a gdy poruszała ustami, w ich okolicy powstawały zmarszczki mimiczne. Okulary bez oprawek potęgowały wrażenie, że ma się do czynienia z kimś ważnym.

– Śmiało – zachęciła Chrisa.

Oboje zachowywali się, jakby mnie tam nie było. Chris kilkakrotnie próbował zacząć, nabierając powietrza, aż w końcu się odważył.

– Pół roku temu Tom podczas lotu z Warszawy do Newcastle przesiadał się w Amsterdamie. Na lotnisku padł ofiarą ataku terrorystycznego. – Jego głos zadrżał na ostatnich słowach. Zerknął na mnie niepewnie, jakby się bał, że zaraz wybiegnę z pokoju.

Tracy spojrzała na mnie z uwagą.

– Wciąż nie mogę zapomnieć rozpaczy, którą od tamtej pory widziałem w jego oczach każdego dnia. Nigdy nie powiedział, co dokładnie się stało. Próbowałem do niego dotrzeć. Jednak daleko mi do dyplomaty i to bezsilność popchnęła mnie do krzyku. Chciałem coś z niego wydobyć, ale to tylko pogorszyło sprawę. – Przerwał na chwilę i nabrał powietrza, walcząc z płaczem.

Tracy czekała, pozwalając mu uspokoić emocje. Po chwili Chris zaczął mówić dalej:

– Przestał się odzywać. Kiedy milczy, a czasem się wścieka, nie rozpoznaję w nim swojego męża. Słyszę, jak płacze po nocach. Właściwie przestał wychodzić z pokoju. Godzinami stoi w oknie, patrząc na drzewo. Kiedy jadę do pracy i zostawiam go samego, boję się, że gdy wrócę, zastanę jego martwe ciało na podłodze. Jestem bezsilny, nie wiem, co robić. Dlatego przyszliśmy tutaj.

Sięgając po herbatę, ponownie zerknął na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz w jego oczach dostrzegłem bezsilność, która ciągnęła go w kierunku rozpaczy. Tracy podsunęła mu pudełko chusteczek.

– Słyszę w twoim głosie wiele emocji. Sytuacja, którą opisałeś, jest dla was obu bardzo trudna.

– Jest koszmarem, z którego nie mogę się obudzić.

Tracy sięgnęła po leżący obok niej notatnik i coś zapisała.

– Jakie są twoje oczekiwania wobec mnie, Chris?

– Chciałbym odzyskać mojego dawnego męża. Tęsknię za jego uśmiechem, który budził mnie każdego ranka. Za naszymi rozmowami i wygłupami, po których później ganialiśmy się po domu. Nawet za tym, kiedy karcił mnie za bałagan, który po sobie zostawiałem. Za tym, że jesienią, gdy było mu zimno, przytulałem się do niego, ogrzewając go swoim ciałem. Bardzo mi go brakuje.

Zapadła cisza, jakby oczekiwali jakiejś reakcji ode mnie.

– Chciałabym teraz porozmawiać z Tomem sama.

Kiedy Chris wstawał, automatycznie chwyciłem go za rękę. Wrócił na miejsce, spoglądając mi w oczy.

– Rozmawialiśmy przecież o tym. Pamiętasz? – Pogładził moją rękę.

Tracy wstała z fotela i powoli podeszła do nas.

– Tom, chcę cię zapewnić, że jesteś tu bezpieczny.

Chris puścił moją dłoń i wstał, po czym, odwróciwszy wzrok, szybko otarł ręką mokry policzek.

– Proszę o telefon, kiedy skończycie. Przyjadę zabrać go do domu.

– Naturalnie – odpowiedziała, odprowadzając go do drzwi.

Pokój wypełniło krępujące milczenie. Chciałem poderwać się z kanapy i wybiec, ale powstrzymał mnie strach przed wizytą panów z białym kaftanem. Wbiłem wzrok w podłogę i próbowałem znaleźć w drewnianych deskach jakiś punkt, którego mógłbym się złapać.

– Tom, czy wiesz, po co tu jesteś? – zapytała Tracy, siadając w fotelu.

– Właściwie to nie.

Milczała przez chwilę, a potem coś zanotowała.

– Moją rolą jest wspierać ludzi w rozwiązywaniu ich problemów. Abym mogła to zrobić, potrzebuje twojej pomocy, a mianowicie zaufania. Cokolwiek powiesz, zostanie w tym pokoju – tłumaczyła spokojnie. – Wiąże mnie tajemnica lekarska.

– Tak jak na spowiedzi? – Podniosłem wzrok.

– Dokładnie tak samo. Chciałbyś zacząć?

– O czym? – odburknąłem.

– Chris wspomniał, że nie wychodzisz z pokoju.

Spojrzałem w okno i zacząłem lekko potrząsać nogą.

– To on nalegał, żebym tu przyjechał.

– Ty nie chciałeś?

– Wizyta tutaj nie cofnie czasu. – Przesunąłem się na kanapie w stronę drzwi.

– Masz rację, jednak jesteś tu po to, aby wrócić do życia, które nadal ciebie potrzebuje. – Nie spuszczała ze mnie wzroku, jakby pilnowała każdej chwili.

– Potrzebuje… – powtórzyłem i zawiesiłem spojrzenie na owadzie, który spacerował po zewnętrznej stronie szyby. On jeden był wolny i mógł w każdej chwili odlecieć.

– Tom?

Odwróciłem wzrok od okna.

– Może mógłbyś mi opowiedzieć, jak poznałeś swojego męża? Opowiadając własną historię od początku, możesz zwrócić uwagę na szczegóły i detale, które umknęły. Czasem udaje się odnaleźć to, co zostało zagubione.

– Zapomniałem skasować profil – wyrzuciłem z siebie te słowa, jakbym chciał mieć to już za sobą.

– Profil?

– Miałem profil na portalu randkowym.

– A dlaczego chciałeś go usunąć?

– Przestałem wierzyć w miłość.

– To musiał być bardzo trudny okres w twoim życiu.

– Był.

– Opowiesz mi o tym? – spytała, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułem, jakby próbowała dostać się do mojej głowy.

– Nie chcę do tego wracać, to zamknięty rozdział.

– Dobrze, zatem zostańmy przy profilu, którego nie skasowałeś.

Jej przyjacielski, spokojny i płynny ton głosu zachęcał do mówienia.

– Chciałem zniknąć z tego wirtualnego świata. Wydawało mi się, że usunąłem wszystkie, jakie założyłem. Jednak ten w UK pozostał.

– Miałeś profile na zagranicznych stronach?

– Tak.

– Polskich też?

– Nie.

– Dlaczego?

Dlaczego i dlaczego… Jak dziecko zadające tysiące pytań, na które nie ma się już siły odpowiadać. Jednak cisza, która zapadła, wymuszała na mnie jakąś odpowiedź. Tylko jak ująć swoje życie w oszczędne słowa?

– Mój ostatni związek w Polsce był destrukcyjny. Uciekłem i straciłem zaufanie do ludzi. Sześć lat zajęło mi zrekonstruowanie samego siebie.

– Jestem pod wrażeniem. Nie każdy potrafi poradzić sobie sam z traumatycznymi wydarzeniami. Tobie się udało. Domyślam się, że pierwsze spotkanie z Chrisem wymagało od ciebie dużej odwagi.

– Rozmawialiśmy przez Skype’a. – Skubałem palcami szew w spodniach, aby zająć czymś ręce.

– Zrobiłeś pierwszy krok?

– To Chris zachęcał mnie do rozmowy.

– Ty nie chciałeś?

– Bałem się.

Znowu coś zanotowała.

– Jak doszło do spotkania?

– Chris był bardzo cierpliwy.

Położyłem dłonie na kolanach, aby uspokoić potrząsanie nogą, co nie uszło jej uwadze.

– Przyjeżdżając tu z tobą, pokazał, że zależy mu na was.

Spojrzałem na nią, jakbym chciał spalić ją wzrokiem.

– On martwi się tylko o siebie! – rzuciłem podniesionym głosem i nerwowo zapiąłem sweter.

– Skąd te emocje?

– Nie powiedział ci? – zapytałem zdegustowany.

– O czym miał mi powiedzieć?

– Czyli nie powiedział… – Pokiwałem głową i ponownie spojrzałem w stronę okna.

– Może mi wyjaśnisz?

– Nie wiem, czy to w czymś pomoże.

– Jeśli nie spróbujesz, nigdy się tego nie dowiemy.

Milczałem.

– Chciałabym ci powiedzieć o zasadzie obowiązującej w tym pokoju.

Gdy w końcu skierowałem na nią wzrok, dodała:

– Tutaj mówimy prawdę, nawet tę najgorszą.

Wciąż milcząc, sięgnąłem po bawarkę. Uważałem, by cały czas pilnować angielskiej etykiety. Zbliżyłem wargi, dotykając nimi brzegu kubka, i zaczerpnąłem cieczy. Cierpki smak szybko wypełnił ciepłem moje wnętrze. Spojrzałem na Tracy. Czekała.

*

Po ślubie decyzja o mojej przeprowadzce stała się oczywista. Chris kochał Polskę jak turysta, który z ulgą wracał do domu. Dziwił się, że nie wszyscy znają angielski, a w niedzielę dzwony z pobliskiego kościoła nie dają mu spać, zamieniając ulice w wymarłe. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego w sklepach wszystkich goni czas, którego on nie zauważał, a ludzie nie dyskutują o pogodzie. Szczególnie dużym wyzwaniem był zakup biletu autobusowego. Odchodził wtedy na bok, wyciągał portfel z torby i podawał go mi.

– Kupisz mi bilet? – szeptał, jakby bał się, że ktoś usłyszy.

– Uczyłem cię, jak to brzmi po polsku. Mówisz: poproszę bilet normalny, dwudziestominutowy.

– To trudne – odpowiadał zakłopotany. – Pomożesz? – Patrzył prosząco.

W Polsce wszystko stanowiło problem. Nie było chęci do nauki ani choćby samej jej próby. Natomiast bardzo łatwo przychodziło stwierdzenie: _too complicated_.

Wizja, że gdyby któremuś z nas coś się stało i nie moglibyśmy odwiedzać się w szpitalu, prześladowała mnie przez cały czas. Według polskiego prawa Chris nie był moim mężem, tylko obcym człowiekiem. A gdybym to ja uległ wypadkowi? Jak poradziłby sobie sam w obcym kraju, nie znając języka?

Z nas dwojga to ja miałem większą łatwość dostosowywania się do nowych okoliczności. Anglia oferowała nam większe poczucie prywatności i bezpieczeństwa. Tam nikogo nie interesowało, kto z kim żyje i czy się modli. Pamiętam, kiedy poszliśmy zarejestrować mnie w angielskim urzędzie skarbowym, umierałem ze strachu, który przywiozłem ze sobą z Polski w całkiem dużej walizce. Urzędniczka wzięła dokument do ręki i przeczytała go, a kiedy spojrzała na mnie, poczułem ucisk w żołądku. Po chwili uśmiechnęła się, mówiąc: „Gratuluję”. Naszą rozmowę usłyszała również jej koleżanka, siedząca obok. Przysunęła fotel na kółkach i zaczęły śpiewać nam piosenkę _Congratulations_ Cliffa Richarda. Odjęło mi mowę. Wytrzeszczałem oczy, nie mogąc w to uwierzyć, podczas gdy Chris śmiał się i dziękował. Kiedy skończyły, zawstydzony wyszeptałem: „Dziękuję”.

Pojechałem do Anglii z nadzieją, że to będzie mój nowy dom. Do naszej sypialni zaglądały zupełnie nowe poranki. Budziliśmy się razem, nie musząc pokonywać tysiąca sześciuset dziewięćdziesięciu czterech mil każdego miesiąca. Moje motyle rozbudzały się wraz ze mną. Obaj mieliśmy ten sam problem ze wstawaniem rano. Nie znosiliśmy czuć presji czasu. Chris co chwila wyłączał alarm telefonu, który przechodził w drzemkę. Uśmiechałem się, kiedy po wyłączeniu alarmu wtulał się we mnie i zaspanym głosem szeptał: „Jeszcze dziesięć minut”.

Jednak nigdy nie kończyło się na dziesięciu minutach. Po pewnym czasie zacząłem wstawać pierwszy, w przeciwnym razie Chris spóźniałby się do pracy. Pracował w centrum miasta, w Rządowym Departamencie Pracy i Emerytur. Z łatwością mógł sobie pozwolić na odbiór wolnych godzin, które nazbierał, zostając w biurze do późna, zanim się poznaliśmy.

– Już czas – mówiłem, całując go.

– Potrzebuję weekendu – krzywił się, z niechęcią wstając z łóżka.

Gdy zaczynał poranną toaletę, ja schodziłem do kuchni przygotować nam śniadanie i kanapki na lunch. Nie chciałem, żeby kupował batony oraz chipsy z pobliskiego sklepu. Niekiedy ukrywałem pomiędzy kanapkami malutką karteczkę z napisem „Kocham Cię”. Oczami wyobraźni widziałem, jak wyjmuje kanapkę z pudełka i na widok mojej sekretnej wiadomości uśmiecha się, a jego serce bije mocniej. W tygodniu jeździłem do parku Forbury Gardens znajdującego się obok pracy Chrisa i czekałem na ławce, aż wyjdzie na lunch. Siedzieliśmy na wysokim wzgórzu i z uśmiechami na twarzach obserwowaliśmy ludzi. Spoglądałem na Chrisa pochłaniającego z apetytem moje kanapki. Na koniec sięgał do małego zawiniątka, w którym był zawsze inny cukierek. Jego zadowolenie sprawiało mi radość. Wspólne lunche szybko stały się naszym codziennym punktem dnia, o który Chris dopominał się, wysyłając mi rano wiadomość z przypomnieniem.

– Jak czułeś się w Anglii? – zapytała Tracy.

– Byłem nią zaciekawiony. Podobało mi się, że mogłem brać udział w tym spektaklu.

– A co podobało ci się najbardziej?

– Mój mąż. Był jego częścią.

Z uśmiechem zanurkowała w notatkach. Próbowałem wyczytać z jej twarzy, co zapisuje, jednak bez skutku. Szybko kreśliła litery długopisem, jakby malowała pędzlem po płótnie. Po chwili wróciła do mnie.

– Z tego, co opowiadasz, wynika, że byliście szczęśliwi – stwierdziła.

– Byliśmy… przez krótką chwilę.

– Dlaczego przez chwilę?

*

Po kilku miesiącach przestały przychodzić wiadomości od Chrisa, a kiedy wysyłałem swoje, odpisywał, że jest bardzo zajęty. Nasze lunchowe randki skończyły się tak szybko, jak się zaczęły. Próbowałem tłumaczyć to pracą w dużej firmie, podobnej do tej, z której ja sam uciekłem w Polsce. Pracowałem w dziale finansowym. Źle znosiłem stres związany z odgadywaniem, czy szef dziś mnie sponiewiera, bo ma zły humor, czy dołoży mi więcej obowiązków, które zatrzymają mnie w firmie do północy. Po pięciu latach odszedłem. Zdecydowałem się pracować na własny rachunek i brałem tyle zleceń, ile mogłem udźwignąć.

Postanowiłem nie przeszkadzać Chrisowi w pracy, licząc, że sam się odezwie w wolnej chwili. Ponieważ nic nie inicjował, organizowałem sobie wycieczki do centrum Reading, aby lepiej poznać miasto. Podczas jazdy autobusem jak i na ulicy przysłuchiwałem się rozmowom ludzi, choć czasem trudno było mi ich zrozumieć. Mówili bardzo szybko, posługując się różnymi dialektami. Któregoś dnia zobaczyłem w centrum miasta reklamę szkoły językowej Eurospeak. Pomyślałem, że mógłbym zapisać się na semestr jesienny. Poczułbym się jak Brytyjczyk wyprodukowany w Polsce z update’em słówek.

Już wtedy powinienem był się domyślić… Chris nie był tak podekscytowany moją nauką, jak sobie wyobrażałem. W zasadzie w ogóle go to nie interesowało. W pierwszym tygodniu kursu językowego wyszedłem na przerwie zaczerpnąć świeżego powietrza. Świeciło przepiękne słońce, a jego promienie oświetlały szyby domu handlowego M&S, przed którym usiadłem na ławce. Rozglądałem się wokoło, obserwując ludzi. W pewnym momencie zauważyłem Chrisa wychodzącego ze sklepu. W ręku trzymał kanapkę i sok. Poderwałem się z ławki i podbiegłem do niego.

– Chris? – zawołałem za nim.

Odwrócił się kompletnie zaskoczony. Kiedy podszedł, nie potrafił skupić na mnie uwagi, tylko rozglądał się wokół, jakby się czegoś obawiał.

– Co ty tu robisz? – wybełkotał.

– Mam przerwę. Za mało kanapek ci zrobiłem? – Wskazałem ręką na jego zakupy.

– A nie… To dla kolegi… Poprosił mnie.

– Okej. Wracaj, przerwa zaraz ci się skończy. Widzimy się w domu.

– Tak… – mruknął i odszedł.

Po miesiącu znałem Reading jak Warszawę. Pamiętam, że kiedyś zapomniałem kupić sos brown sauce. Chris akurat kończył pracę i postanowiłem wysłać do niego wiadomość, zanim pójdzie na przystanek autobusowy.

Zapomniałem kupić brown sauce. Kupisz po drodze?

Gdzie go dostanę?

Sainsbury’s. Idź w kierunku Primarka i zaraz zobaczysz ten sklep.

Masz rację.

Przy wejściu, drugi regał po prawej, środkowa półka.

Skąd wiesz?

Mieszkam tu. Pamiętasz jeszcze?

Nadszedł dzień Halloween. Chris rano pojechał do pracy, a ja wybierałem się do Tesco po zakupy na wieczorną kolację, którą organizowaliśmy dla jego mamy, siostry Rebeki i jej męża George’a. Rebeka nie przepadała za mną. Raczej siliła się na etykietę, która zmuszała ją do kontaktów z nami. Do dziś pamiętam jej pełne złości spojrzenie, kiedy przyjechała do nas na jedne z urodzin Chrisa. Upiekła mu tort i dumna z tego faktu zapytała, czy może schować go do lodówki. Ruszyłem za nią. Gdy otworzyła lodówkę i zobaczyła tort z wiśniami i białą czekoladą, myślałem, że natychmiast wyjdzie i nie wróci. Skąd miałem wiedzieć, że przywiezie tort?! Mogła zadzwonić i zapytać. Później było jeszcze gorzej. Gościom zasmakował mój tort, który szybko zniknął, a z ciasta Rebeki ubyły tylko dwa kawałki. Chcąc ratować sytuację, ukroiłem sobie spory kawałek. Udawała, że nie widzi. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy kupiłem nowe zasłony do salonu, a mama chciała je zobaczyć. Zorganizowałem kolację, na którą zaprosiłem również Rebekę z mężem. Kiedy weszła, ignorowała mnie i odwracała wzrok od zasłon.

– Dlaczego to nie ty wybierałeś zasłony? – zapytała Chrisa.

Nie wytrzymałem. Nabrałem powietrza i wyszedłem do kuchni. Słyszałem, jak Chris odpowiada:

– Bo mój mąż zna się na tym lepiej ode mnie.

Rebeka milczała. Postanowiłem ograniczyć z nią rozmowy. Zdawkowo odpowiadałem na jej pytania, aby nie prowokować kolejnych, pilnując przy tym angielskich zwrotów grzecznościowych i szerokiego uśmiechu, po którym bolała mnie cała twarz.

Tracy ponownie coś zapisała.

– Przepraszam, jeśli ci przerwałam. Cały czas cię słucham.

*

Na tamtą halloweenową kolację zaplanowałem zupę pieczarkową, którą mama bardzo lubiła, i zapiekane warzywa z wegetariańskimi stripsami. Chris zazwyczaj zajmował się doborem wina, ale tego dnia uprzedził mnie, że wróci w ostatniej chwili.

Chwyciłem kurtkę i zdążyłem wsunąć jedną rękę w rękaw, a drugą złapać klucze, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. No jasne! Właśnie teraz! – zirytowałem się. Znowu jakiś domokrążca. Jeszcze nas okradną, jak zobaczy, że wychodzę z domu – polska ostrożność właśnie wypełzła z walizki.

Podszedłem i otworzyłem drzwi. Stał w nich mężczyzna. Wyglądał na kilka lat starszego ode mnie. Jego rude włosy mocno kontrastowały z czarną ortalionową kurtką, a duże niebieskie oczy wpatrywały się we mnie przyjaźnie.

– Dzień dobry! Nazywam się Brian. Zastałem Chrisa?

Jego nierówny oddech wskazywał jakąś nerwowość. Głośno przełknął ślinę i chyba szykował się, by powiedzieć coś jeszcze, ale nie dałem mu okazji.

– Chris jest w pracy. Może ja mogę pomóc?

Patrzyłem na niego z uwagą. Skoro oczekiwał Chrisa, najwyraźniej nie spodziewał się mnie. Może to jego dawny kolega, który o mnie nie wie? – myśli napierały w mojej głowie.

– Przepraszam, ty chyba musisz być Tom, brat Chrisa, prawda? – Brian wyraźnie oczekiwał potwierdzenia.

– Brat…? – Kurtka zaczęła się zsuwać z mojej ręki.

– Chris dużo o tobie opowiadał.

– Tak…? – Moje tętno przyspieszyło.

– Nie chcę przeszkadzać. Przejeżdżałem i… pomyślałem, że wpadnę.

Facet bezczelnie zaglądał do środka, musiał zauważyć, że dopiero co skończyliśmy remont. Może nawet czuł zapach farby, na który ja już nie zwracałem uwagi.

– Nie… Wejdź, proszę. Może napijesz się herbaty? Jestem strasznie ciekaw, co Chris o mnie opowiadał. – Zamknąłem za nim drzwi.

– Mówił, że przyjechałeś pomóc mu w remoncie domu. On nie ma do tego talentu – opowiadał Brian, chodząc po salonie i nie przestając się rozglądać.

– Podoba ci się efekt mojej pracy? – Nie spuszczałem go z oczu.

– Świetna robota.

– Dziękuję. – Uśmiech raczej nie chciał się pojawić.

– O! Widzę, że sprytnie udało ci się usunąć ten kant ściany przy kominku. Uderzałem o niego za każdym razem, gdy chodziłem do kuchni po herbatę. – Uśmiechnął się rozmarzony.

Dźwięk tych słów przypalił mnie jak rozżarzony pręt. Jak to „uderzałem”? Kto to jest, do cholery?

– Czy… Czy Chris wspominał coś o mnie? – Zatrzymał się i nerwowo potarł prawą ręką o spodnie.

– I to jest właśnie najbardziej zaskakujące. Ani trochę – odparłem, patrząc mu prosto w oczy.

– Może bał się twojej reakcji.

– Co masz na myśli?

– Nie mam zamiaru cię urazić, ale może za bardzo się o niego martwisz. – Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja nie chciałem zrozumieć, co właśnie do mnie powiedział. Jego pewność siebie budziła mój niepokój.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że trzeba się o niego martwić.

– Ja to rozumiem, możesz mi wierzyć. Sam mam brata i dwie siostry. Kiedy przyprowadzają do domu swoje drugie połówki, jestem bardzo krytyczny. Jednak chciałbym cię zapewnić, że moje intencje są szczere.

– Zrobię herbaty. – Próbowałem ze wszystkich sił zachować spokój.

– Nie chcę sprawiać kłopotu… – speszył się. – Chyba właśnie wychodziłeś?

– Absolutnie nalegam.

– W takim razie chętnie. – Nieproszony usiadł przy stole.

– Czuj się jak u siebie w domu. Bo… chyba często tu bywałeś? – zagaiłem, bo zachowywał się tak, jakby dobrze znał nasz dom. Byłem ciekaw, co odpowie. Serce podchodziło mi do gardła.

– Od kiedy przyjechałeś, to nie bardzo. Chris nie miał czasu.

– Mleko, cukier?

Próbowałem wmawiać sobie, że to jakiś głupi żart, ale zacząłem rozumieć, że nim nie jest.

– Tak, dwie łyżeczki poproszę.

– Okej. Zaraz wracam.

Szybko zamknąłem drzwi od kuchni. Oparłem się o blat i zaciskając na nim ręce, nabrałem głęboko powietrza. Nie wiedziałem, co robić. Powiedzieć mu prawdę? Czy brnąć w to dalej, próbując dowiedzieć się więcej? Nic w tej sytuacji nie wydawało się właściwe. Otworzyłem szafkę, aby wyjąć herbatę, i dopiero teraz dostrzegłem blaszane kremowe pudełko ze złotym wieczkiem, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Wziąłem je do ręki i obróciłem dookoła. Dwukrotnie przeczytałem napis: „Twinings of London Earl Gray Tea”. Przecież Chris nie znosi tej herbaty! Wziąłem ją do ręki i wyjrzałem z kuchni.

– Przepraszam, mam tylko taką. – Pokazałem Brianowi pudełko, obserwując go uważnie. – Może być?

– Super. Widzę, że mój zapas jeszcze się uchował. – Uśmiechnął się. – Poproszę.

Wróciłem do kuchni oniemiały. Postawiłem blaszane pudełko obok kubka i nie mogłem przestać się na nie gapić.

Po dłuższej chwili wróciłem do Briana z herbatą.

– Jak długo się znacie? – spytałem, stawiając przed nim kubek.

– W sumie jakieś dziesięć miesięcy. Mogę o coś zapytać, Tom?

– Śmiało. – Nie wychodząc z roli, przyjacielsko spojrzałem mu w oczy.

– Słyszę twój akcent. Skąd jesteś?

– Z Polski.

– Z Polski? – zdziwił się. – Chris nie wspominał, że ma rodzinę w Polsce.

– Jestem jego przyrodnim bratem – bąknąłem i natychmiast odwróciłem wzrok.

Sytuacja była jasna, a ja nadal nie chciałem jej przyjąć do wiadomości, bezmyślnie próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie.

– Ach, rozumiem…

– Jak poznałeś mojego brata? – Postanowiłem iść za ciosem.

– W Internecie. To chyba teraz powszechne. – Uśmiechnął się rozmarzony.

Poczułem, jakby ktoś dał mi w twarz. Chciałem zetrzeć mu z twarzy ten głupkowaty uśmieszek. Zaczęło do mnie docierać, jak potwornie życie zażartowało sobie ze mnie, karząc za nieskasowany profil.

– Fajnie mi się z tobą rozmawia, nie spodziewałem się tego. – Brian przyjrzał mi się uważniej.

– Wiesz, w końcu to te same geny – odparłem, patrząc przed siebie.

Zaśmiał się i zaczął nerwowo obracać łyżeczkę. Milczał. Głośne tykanie zegara potęgowało mój niepokój.

– Chciałbym ci coś powiedzieć i mam nadzieję, że to cię nie wystraszy… – zaczął z ociąganiem.

– Co takiego?

– Twój brat i ja… – zerknął na mnie niepewnie – myślę, że to coś poważnego.

– Ach tak… – Ledwo łapałem oddech.

– Wpadłem po uszy – wyznał i się zarumienił.

– To ci dopiero nowina – wydusiłem, siląc się na uśmiech.

Przerwałem. Powrót do tamtych wydarzeń wywołał łzy, które natychmiast popłynęły po policzkach. Trudno mi było wyrównać oddech. Gdy Tracy podała mi pudełko chusteczek, wyciągnąłem jedną i wytarłem oczy.

– Mamy czas. Weź głęboki wdech i wydech. Powtórz trzy razy.

Mimowolnie zrobiłem, co radziła. Emocje przygasły, a oddech stał się mniej męczący. Po chwili byłem gotów mówić dalej.

*

W pewnym momencie Brian wstał.

– Myślę, że czas na mnie.

– Zaczekaj! – zatrzymałem go. – Mam pomysł.

Przez moment w jego spojrzeniu mogłem dostrzec samego siebie.

– Co robisz dziś wieczorem?

– Dziś? – zdziwił się.

– Tak, organizujemy wieczorem rodzinną kolację i pomyślałem, że mógłbyś do nas dołączyć. Poznałbyś mamę i siostrę z mężem. Co ty na to?

– Naprawdę?

Zaskoczenie na jego twarzy powoli ustępowało radosnemu uśmiechowi. Nie chciałem na to patrzeć, więc pospiesznie dodałem:

– Kolacja jest o osiemnastej. Nie przyjmuję odmowy.

W jego oczach pojawiły się małe iskierki, które tylko czekały, by zapłonąć. Jedyne, czego chciałem, w tej chwili, to zgasić je kubłem zimnej wody.

– Przyniosę wino – zaproponował z entuzjazmem.

– To bardzo dobry pomysł, przyda się. Do osiemnastej, Brian.

Zamknąłem drzwi i plecami osunąłem się po nich na podłogę. Miałem wrażenie, jakbym opuszczał swoje ciało. Życie ponownie ukarało mnie za miłość, która zbyt pewnie ze mnie wyjrzała. Nasz dom zapłonął wstrętem, a do naszej prywatności wtargnął obcy i powoli wypakowywał już swoje rzeczy. W końcu chwyciłem kluczyki do samochodu i pojechałem po zakupy.

Na parkingu przed sklepem miałem wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą, śmieją się ze mnie, może nawet mi współczują. Gdy pospiesznie wchodziłem do Tesco, pytania wciąż boleśnie atakowały moją głowę. Kiedy to się zaczęło? Gdzie się spotykali? Czy chodzili do tych samych restauracji i sklepów co my? A może jedli w naszym domu, mieszkając jak para? Przemierzałem alejki pomiędzy półkami, próbując odgonić złe myśli, jednak nie bardzo mi to wychodziło. Kiedy mijałem półkę z ryżem, niechcący zawadziłem wózkiem o jedno z opakowań. Zastygłem w bezruchu. Patrzyłem na biały wodospad ryżu, który uderzał o podłogę i rozpryskiwał się na wszystkie strony. Jakiś mężczyzna podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko w porządku. Milczałem, nie mogąc oderwać wzroku od upadających białych ziarenek, które tworzyły obok regału małą kałużę. Kiedy z wózkiem stanąłem przy kasie, zorientowałem się, że nie wziąłem pieczarek. Patrzyłem na taśmę, która robiła puste przebiegi.

– Przepraszam pana. – Jakaś kobieta wyrwała mnie z odrętwienia. – To nie kolej na pana? – Wskazywała ręką na pustą taśmę przy kasie.

– Przepraszam, przypomniało mi się, że muszę coś dokupić. Przepuszczę panią.

W mojej głowie ciągle rozbrzmiewały słowa Briana: „Myślę, że to coś poważnego. Wpadłem po uszy”. Spojrzałem na półki z napojami i uświadomiłem sobie, że warzywa minąłem już jakiś czas temu. Nieporadnie zawróciłem wózek i ruszyłem w stronę działu z warzywami.

Zamilkłem.

– Chcesz zrobić przerwę? – zapytała Tracy.

– Nie chcę tu być. Chcę wrócić do swojego pokoju. – Chwyciłem kurtkę.

– Rozumiem. To naturalne, że ciężko wraca się do zamkniętych wspomnień.

– A skąd niby możesz to wiedzieć?! Przeżyłaś zdradę? Musiałaś się z nią mierzyć każdego dnia? Czułaś ból, który rozdziera od środka? Czy tak?!

– Nie rozmawiamy teraz o mnie – powiedziała spokojnym głosem.

– Gówno wiesz! – Zerwałem się z kanapy i podszedłem do okna.

– Pamiętaj o oddychaniu.

Słysząc, jak znowu coś notuje, zacisnąłem ręce na framudze. Wziąłem kilka głębszych oddechów i po chwili, unikając jej wzroku, wróciłem na kanapę.

– Przepraszam za moje zachowanie.

– Nie przepraszaj. Nagromadzone emocje znalazły ujście.

– Mimo wszystko nie powinienem. – Zerknąłem na nią wstydliwie.

– Dokończymy za tydzień?

– Mam tu wrócić?

– Niezakończona historia będzie ciągle w tobie. Jeśli jej nie zamkniesz, nie uwolnisz się od negatywnych emocji.

Zawiesiłem wzrok na widoku za oknem.

– Pewnie będzie padać. Deszcz to wizytówka Kumbrii. W Polsce nigdy tak nie pada i jest dużo cieplej. Właściwie nie wiem, po co to mówię… Chcę już wrócić do domu. – Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Chrisa. – Skończyliśmy – oświadczyłem chłodno, gdy odebrał.

– Już jadę.

Wróciłem wzrokiem na szczelinę w podłodze i wpatrywałem się w nią bezmyślnie. Tracy notowała coś w swoim notatniku, jakby nie chciała zgubić żadnej myśli. Upływające minuty się wydłużały. Ciszę przerywał tylko miarowy odgłos zegara i szelest długopisu przesuwanego po kartce z notatnika. Gdy usłyszeliśmy dźwięk opon na żwirze, wstałem, oznajmiając:

– To Chris!

– Odprowadzę cię.

Chwyciła płaszcz, który wisiał przy drzwiach na haczyku, i udaliśmy się w stronę samochodu.

– Wszystko w porządku? – Chris zwrócił się do Tracy.

– Tom potrzebuje teraz odpoczynku. Mam nadzieję, że dokończymy za tydzień. – Spojrzała na mnie wyczekująco.

Milczałem, patrząc przed siebie.

– Bardzo pani dziękuję – zareagował Chris. – Będziemy już jechać. Do widzenia.

– Do widzenia.

W samochodzie ukryłem się w milczeniu. Momentami czułem dłuższe spojrzenia Chrisa, który próbował wybadać, jak przebiegło spotkanie z Tracy. Poczułem satysfakcję. Przecież sam zmusił mnie do tej terapii. Nie musieliśmy tam jechać. Myślał, że się nie wyda? Że Tracy o to nie zapyta? Nawet jej nie powiedział. Bo niby po co miałby jej mówić? Dowiedziałaby się, że nie jest taki, za jakiego chce uchodzić. Przecież on tylko zdradził męża, nic wielkiego. Biedny Chris został przez kilka miesięcy sam w domu, gdy mąż musiał wyjechać do Polski, i ta ogromna samotność popchnęła go do zdrady. Najlepiej, żeby jeszcze zapłakał i stwierdził, że to on jest ofiarą. Jak on to powiedział? „Jest koszmarem, z którego nie mogę się obudzić”. Cholera, jakoś bez trudu budził się każdego ranka.

Po powrocie do domu udałem się do pokoju. Usiadłem na łóżku i dopiero teraz, spoglądając na komodę, dostrzegłem doniczkę z uschniętym kwiatem. Zdałem sobie sprawę, jak długo stąd nie wychodziłem.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytał Chris wieczorem, zaglądając do mojego pokoju.

– Mam wszystko.

– Opowiesz mi, jak było na terapii?

– Jak to na terapii. Mówi się wyłącznie prawdę. – Spojrzałem na niego lodowato. Zaczerwienił się i szybko uciekł wzrokiem.

– Pójdę już. Odpocznij.

Po chwili usłyszałem, jak wyjmuje naczynia ze zmywarki. Zanim wrócił na górę do sypialni, jeszcze raz zapukał do mojego pokoju i życzył mi dobrej nocy. Kiedy zamknął za sobą drzwi, podszedłem do okna. Patrzyłem na drzewo, które poruszało na wietrze swoimi wielkimi dłońmi. Ich subtelny taniec pozwalał mi uciec od realnego świata.

Następnego dnia Chris pojechał do pracy. Słysząc, jak odjeżdża, spojrzałem na zegarek. Znowu będzie spóźniony – pomyślałem. Kiedy byliśmy razem, nigdy się nie spóźniał. W tym samym momencie zauważyłem opadający liść z mojej zmarłej rośliny. Obserwowałem, jak osuwa się na komodę. Mieszkam z trupem. Chwyciłem doniczkę i, włożywszy kurtkę, wyszedłem na zewnątrz. Podszedłem do ogrodzenia, gdzie stał pojemnik na bioodpady, i uniosłem klapę. W środku był zupełnie pusty. Nie mogłem sobie przypomnieć, którego dnia jest opróżniany. Wrzuciłem kwiat do pojemnika.

– Tom?

Drgnąłem na dźwięk głosu zza ogrodzenia.

– Judith!

Sąsiadka, wdowa, mocno po siedemdziesiątce, w ucieczce przed własną samotnością obserwowała życie innych, jakby przełączała pilotem kanały telewizyjne w poszukiwaniu interesującego programu. Nasz nosił nazwę: _Za płotem_. Dzieci rzadko ją odwiedzały, częściej ona jeździła do nich na południe Anglii. Jej wyschnięta i zaczerwieniona twarz dopominała się kremu. Nie wiem, czy prała swoje ubrania, bo ciągle widziałem ją w tych samych rozciągniętych czarnych spodniach od dresu i ciepłej kurtce z kapturem, spod którego wydostawały się długie siwe włosy.

– Dawno cię nie widziałam. Wyjeżdżałeś? – Prześwietlała mnie wzrokiem.

– Praca i obowiązki. Wiesz, jak to jest.

Nie skupiałem uwagi na niej, tylko patrzyłem na drogę. Liczyłem na to, że zniechęcona brakiem zainteresowania jej osobą szybciej zakończy rozmowę, ale przecież wtedy to nie byłaby Judith.

– Kiedy wróciłeś? – Pewnie oparła się o ogrodzenie, co oznaczało, że tak łatwo nie odpuści.

– Jakiś czas temu. Muszę uciekać, czekam na telefon. – Podciągnąłem suwak kurtki pod brodę.

– Porządki? – Wskazała ręką pojemnik na odpady.

– Takie tam drobiazgi wyrzucam – odparłem i ruszyłem w stronę domu, próbując ją ignorować.

– Tom, zaczekaj, a co u mamy? Dawno jej nie widziałam – zawołała za mną.

Odwróciłem się zniecierpliwiony. Sąsiadka, dalej oparta o ogrodzenie, wyczekiwała mojej odpowiedzi.

– Ma się dobrze. Zajęta, ale może niedługo nas odwiedzi.

– To koniecznie niech zajrzy do mnie na herbatę. Tak dawno nie rozmawiałyśmy.

– Przekażę. Ooo! Chyba słyszę telefon. – Spojrzałem w kierunku otwartych drzwi domu.

– Ja nic nie słyszę…

– Muszę odebrać, Judith. Do zobaczenia.

Cholera! Trzeba przesunąć ten śmietnik bliżej domu – pomyślałem, wchodząc do środka.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij