- W empik go
g.b.n.g. 2 - ebook
g.b.n.g. 2 - ebook
Fragment:
"Ci ludzie byli tam od niedawna, w sumie nie mieli żadnego zaplecza, poza kilkoma znanymi twarzami, ludźmi, których zapewne kupili, a których opinia była tak kryształowa, jak wódka w jego butelkach i którzy zapewne o niczym nie wiedzieli, nie dlatego, że zawsze nic nie wiedzieli, tylko dlatego, że nie wiedzieli tym razem, bo gdyby wiedzieli, zapewne nie przekonały by ich żadne pieniądze. Była to jednak tylko hipoteza, a nie wykluczał innych, które mogłyby ją przekreślić…"
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-713-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozsiadł się na wygodnym, skórzanym fotelu w pozycji półleżącej i mrużąc lekko oczy spoglądał na sufit, po czym spojrzał na człowieka, który siedział w niedalekiej odległości od niego i powiedział:
— Jak chcesz pisać, to musisz się skupić i mieć kurewsko zajebisty dystans.
— Niezłe otwarcie. Mógłbyś coś dodać? — usłyszał w odpowiedzi.
— Okej. Tak sobie istnieję i zastanawiam się czasem na jakim świecie żyję i jak do tej pory w moim naiwnym, dwudziestokilkuletnim umyśle pojawiły się pewne wnioski. Ludzie się od siebie różnią: wiekiem, wzrostem, kolorem skóry, światopoglądem, wielkością penisów i piersi, stanem konta, stanem cywilnym, stanem umysłu, kolorem oczu, możliwościami intelektualnymi, zdolnościami manualnymi i tak dalej.
— Co dalej?
— Z tego co kojarzę, każdy ma prawo do własnych poglądów i do tego by zachować je dla siebie.
— Ma też prawo, by się nimi podzielić. Masz coś jeszcze na myśli?
Spojrzał na niego, spostrzegł, że nie obrasta brudem, po czym spytał:
— Jesteś gejem?
— Nie — usłyszał w odpowiedzi.
Stwierdził, że skoro nie jest gejem i nie obrasta brudem, to najprawdopodobniej jest w porządku, bo nie był wielkim fanem ludzi obrastających brudem innym niż ten, będący wynikiem pracy w fabryce albo na budowie, bo w niektórych fabrykach i na budowach trudno nie obrosnąć brudem, przynajmniej do czasu prysznica lub kąpieli.
— To jesteś w porządku.
— Dzięki.
Osobiście nie miał nic do gejów. W jego opinii mogli się lizać i zapinać i cokolwiek tam sobie jeszcze wymyślili, byle nie miał z tym styczności. Kiedyś rozmawiał z kimś, o kim powiedziano mu, że jest gejem i podczas rozmowy podświadomie miał ochotę walnąć go w pysk gdy znajdował się za blisko albo za długo na niego patrzył, ale tego nie zrobił, bo się powstrzymał, bo stwierdził, że nie ma powodów, by bez większego powodu strzelać kogoś w pysk podczas rozmowy. Lubił swojego psychologa, chociaż nie zdążył go jeszcze dobrze poznać, a rzadko zdarzało mu się polubić kogoś, kogo nie zdążył dobrze poznać. Uznał, że jego psycholog jest wyjątkiem i w jakimś schizolskim filmie mógłby być aniołem, chodzącym w białym garniturze i otaczanym przez kobiety i pieniądze, gdyby tylko lekko podkoloryzować jego postać i przenieść na ekran.
— Traktujesz wulgaryzmy jako rodzaj mentalnych odchodów?
— Co?!
— Nie ty jeden Aleks.
— Co?
— Naśladujesz kogoś podczas pisania?
— Co?
— Przestań odpowiadać pytaniem na pytanie.
— Czasem mam wrażenie, że naśladuję Hellera.
— Robisz to świadomie?
— Nie wiem. Może jestem jego kolejnym wcieleniem. Skąd mam kurwa wiedzieć?
— Momentami czuję się nieco spryskany twoimi mentalnymi odchodami.
— Dobrze, że nie masz na sobie białego garnituru. Jesteś psychologiem kurwa. Powinieneś być przyzwyczajony i traktować mnie z profesjonalną dozą dystansu.
— Powinieneś mi płacić.
— …
— Zbieram na biały garnitur.
— Masz dwa samochody, a nie masz garnituru?
— Jeden jest wzięty w leasing, a co do garniturów to mam chyba trzy: dwa grafitowe, czarny i ani jednego białego.
— Rozumiem — odpowiedział — gdybyś miał biały, mógłbyś być aniołem, otaczanym przez pieniądze i kobiety.
— To mi schlebia. Ale porozmawiajmy o tobie, a finanse pozostawmy na razie na boku.
— …
— Nie jestem bankierem, tylko psychologiem.
— Nie jestem Hellerem.
— Chciałbyś być Hellerem?
— Nie wiem, bo nigdy nim nie byłem.
— A gdybyś mógł, to chciałbyś nim być?
— Skoro nigdy nim nie byłem, to nie wiem, jak to jest nim być, więc skąd mam wiedzieć, czy chciałbym nim być, czy nie?
— …
— Nie mam nawet żadnego punktu odniesienia, poza jego książkami.
— Rozumiem. Trapi cię coś jeszcze?
— … Jakie jest twoje podejście do masturbacji?
— Żadne.
— …
— …
— Aha — powiedział marszcząc brwi i kierując wzrok w bok — a odnosiłeś kiedyś wrażenie, że ktoś zna twoje myśli już na etapie ich formułowania w głowie?
— Może za wolno myślisz.
— To paranoja, czy…
— Czy?
— Co?
— …
— Może powinienem bez większego zastanawiania się spisywać różne teksty, jakie przychodzą mi w danej chwili do głowy, ale to oznaczałoby konieczność zaprzątnięcia tym sporej dozy uwagi, a trzeba to oddzielać od codzienności. Wtedy można po prostu podziałać z tematem w taki sposób, żeby to na siebie nie nachodziło.
— Miewasz problemy z oddzieleniem pisania od przyziemnej codzienności?
— Możliwe. Ty mi powiedz.
— Myślę, że coś jest na rzeczy.
— Uważasz, że to coś dziwnego?
— Być może jest to nieodzowny element pracy twórczej, a ty faktycznie musisz nabrać pewnej dozy… hmm… profesjonalnego dystansu.
— Chyba właśnie po to tu jestem. Trudno mi o tym pogadać z kimś, kto na codzień nie zajmuje się rozmowami z ludźmi, mającymi jakieś problemy, które w oczach większości społeczeństwa nie uchodzą za problemy i ich zdaniem zasługują na wizytę w psychiatryku, w najlepszym wypadku u psychologa, ewentualnie na zignorowanie.
— Ciekawie powiedziane.
— Nie to, żebym był nadmiernie ugodową pizdą, ale stwierdziłem, że można spróbować ich posłuchać i wobec wyboru, przed którym stanąłem psycholog wydał mi się odpowiednim miejscem.
— Rozsądnie.
— Z reguły nie mówię zbyt dużo, chyba, że jestem pijany albo naładowany adrenaliną, co w codziennym życiu nie zdarza się zbyt często. Tutaj mogę sobie ulżyć i właśnie to robię. Chociaż…
— Chociaż?
— Jak jestem pijany albo naładowany adrenaliną to w sumie mówię mało, żeby nie wzbudzać nadmiernych podejrzeń, przez co być może wzbudzam nadmierne podejrzenia.
— Myślę, że może to być objaw lekkiej paranoi.
— …
— Co ostatnio sprawiło ci niekłamaną przyjemność?
— To zbyt intymne sprawy, żeby o tym opowiadać.
— Rozumiem.
— Tak.
— Cieszę się twoim szczęściem.
— Swoją drogą… nie obrażając cię… ale jak to jest z tymi sprawami w twoim wieku?
— To zbyt intymna sprawa, żeby o tym opowiadać.
— Ale nie traktujesz pracy jako próby rozładowania frustracji seksualnej?
— Gdyby tak było, nie siedziałbyś w tym fotelu nie płacąc za to.
— Mówią, że najlepsze rzeczy w życiu są za darmo.
Jego współrozmówca wstał, nalał do szklanki wody z przezroczystego dzbanka, wziął łyka, potem wdech, a potem powiedział:
— Szkopuł w tym, że jesteś całkiem interesującym rozmówcą, ale nie będę mówił na ten temat więcej, bo raz, że mi nie wypada, a dwa, że jesteś za młody. Nie obrażając cię.
— Emm… Okej — odparł, ze wzrokiem zawieszonym nieruchomo na upatrzonym wcześniej punkcie.
— Poza tym, rozczula mnie fakt, że cię na mnie nie stać.
— Stać mnie, ale zbieram na biały garnitur dla ciebie.
— Jesteś przyjemnym przerywnikiem między sprawami, które często wydają mi się sprawami czysto biznesowymi.
— Miało nie być intymnie.
— Fakt. Nieco się zagalopowałem. Uznaj to za pewien rodzaj zboczenia zawodowego.
— Pewnie każdy jakieś miewa.
Możliwe, że różni ludzie mieli różne zboczenia zawodowe. A możliwe, że nie.
— Na dzisiaj chyba, tyle, bo jestem umówiony.
— Firmowy bankiecik, randka, wywiadówka? — spytał, podnosząc głowę z miękkiego oparcia wygodnego, skórzanego fotela, skonstruowanego w taki sposób, by zmaksymalizować komfort, odczuwany przez siedzącego, niezależnie od jego wzrostu i gabarytów.
— Nie twoja sprawa.
— Dobra — odpowiedział, podrywając się z fotela i stawiając nogi na podłodze — to spierdalam. Znaczy, idę. Można tam kiedyś wbić jeszcze kiedyś?
— Masz numer. Dzwoń. Próbuj.
— Okej. Miłego wieczoru i tak dalej.
— Dziękuję.
Chwycił za klamkę, nacisnął ją, po czym zrobił kilka kroków do przodu i zamknął drzwi za sobą. Korytarzowymi schodami zszedł w dół, przesuwając dłoń po poręczy. Uporał się z jeszcze jednymi drzwiami i utonął w mroku, oświetlanym przez uliczne latarnie. Oczy zareagowały rozszerzeniem źrenic. Był piątek, późne popołudnie. Znajdował się na chodniku, z którego mógł korzystać tłum, ale chwilowo żaden się tam nie znajdował. Może dobrze, może nie. Wyprał sobie mózg rozmową, którą skończył przed ponad minutą i właśnie to do niego docierało, bo zrobił głośny wydech i ruszył w kierunku, z którego przyszedł. Był zadowolony z faktu, że jego psycholog nie zalecał mu prochów i nie podejrzewał schizofrenii, którą sam osobiście uważał za wymysł producentów prochów. Kilkaset metrów upłynęło w dziwnie relaksującej atmosferze, wypełnionej miarowym stukotem stawianych kroków. Najbardziej lubił chodzić w sportowych butach, które nie wydawały zbyt głośnych odgłosów przy chodzeniu, ale pora nie była odpowiednia, bo wiało po nogach. Mroziło po twarzy, a szron otulał gałęzie drzew niczym teflon wózki w supermarketach. Uznał, że doskwiera mu niedobór energetyczny i postanowił zatankować trochę paliwa w postaci łatwo przyswajalnych kalorii, zwłaszcza, że niedoborowi energetycznemu towarzyszyło uczucie suchości w ustach. Słodzony napój mógł rozwiązać obydwie kwestie za jednym zamachem. Kilka minut drogi piechotą od miejsca, w którym się znajdował, stał automat z napojami. Po kilku minutach zszedł schodami do tunelu i wrzucił monetę do wrzutnika na monety. Pieniądz zmienił właściciela, a on przyłożył puszkę do czoła i przytrzymał przez kilka sekund. Umysłowe ubezwłasnowolnienie z trudnością mieściło mu się w głowie, ale mogło stanowić pewien stan rzeczy. Stwierdził, że “ma wyjebane na wszystko i rozpierdoli automat”, ale po chwili stwierdził, że “po co?”. Odchylił zawleczkę, kilkoma łykami przelał zawartość puszki do żołądka, beknął i wyrzucił puszkę do kosza.
Darmowy fragment