Gdy cisza nauczy się mówić - ebook
Gdy cisza nauczy się mówić - ebook
Opowieść o świecie po ogniu — o Aethcie, która przestała spalać, by zacząć czuć. To historia o przemianie, która nie przychodzi z mocą, ale z obecnością. O ludziach, którzy nie chcą już walczyć o miejsce, lecz być usłyszani bez tłumaczenia się. Historia dzieci, które nie poznały ognia, ale niosą jego echo pod skórą. O pokoleniu, które nie szuka bohaterów, lecz tych, którzy potrafią usiąść obok — i wysłuchać.TTo opowieść o tym, co zostaje — gdy wszystko inne się wypali.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788384146774 |
| Rozmiar pliku: | 927 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno temu, w krainie, gdzie słońce nie
miało już siły wschodzić, a ludzie oddychali
popiołem zamiast nadzieją, była cisza.
Nie ta zwyczajna, lecz taka, która
wbijała się w kręgosłup, wypalała myśli i
zamieniała serca w kamień.
To była cisza po bogach.
Bo bogowie uciekli.
Zostawili świat, który uznali za stracony.
Głodni, słabi, złamani ludzie snuli się
po pustkowiach dawnego królestwa Arhe
— bez modlitw, bez gniewu, bez przyszłości.
Aż przyszła Ona.
Nie miała imienia.
Bo imię byłoby ograniczeniem.
Mówili na nią tylko:
Ona, która przyszła z ciszy.
Nie była boginią. Nie była demonem.
Jej ciało było kobiece, ale nie kobiece jak
piękno w malowidłach.
Nie było krągłości ani wdzięku — była
surowa linia biodra, ciemność między
łopatkami i spojrzenie, które nie znało
odpuszczenia.
Zrodziła się z ognia, który został pod skórą
świata, kiedy ostatni wulkan umarł.
Przyszła naga, z popiołem w oczach,
a ziemia pod jej stopami
czerniała. Nie mówiła — bo każde jej słowo
mogło być ostateczne.
W pierwszym mieście, do którego weszła,
król próbował ją spalić.
Miał jeszcze resztki dawnej władzy,
strażników, których ostrza pamiętały krew.
Zamknęli ją w drewnianej klatce.
Obnażoną, skrępowaną, na środku rynku.
Ludzie przyglądali się z pustymi oczami
— czekali, aż znów zawiedzie ich cud.
A potem… nie ogień ich spalił.
Ona spaliła ich spojrzeniem.
Nie było błyskawicy, nie było krzyku.
Król rozpadł się w proch, a jego korona
pękła w pół.
Strażnicy upadli z dymiącymi oczami.
Ludzie cofnęli się — nie ze strachu.
Z podziwu.
Pierwszy raz od lat poczuli siłę, która nie
kłaniała się nikomu.
Powiedziała wtedy tylko jedno:
— Nie przyszłam pytać. I szła dalej.
Od miasta do miasta, od ruin do pałaców,
niszczyła resztki starego porządku.
Nie po to, by stworzyć nowy.
Ona nie była budowniczą. Była ogniem końca.
A za nią szły kobiety.
Nie piękne. Nie dobre. Nie ciche.
Każda z nich nosiła w sobie coś, co przez
całe życie musiała tłumić:
gniew, smutek, pragnienie, brutalność,
ambicję.
I teraz to było ich bronią.
Stare kapłanki paliły księgi, które uczyły
pokory. Dziewczynki uczyły się, jak łamać
kości śmiechem. Królowe rzucały korony w
ogień, a ich miejsce zajmowały te, które nigdy
nie prosiły o miejsce.
Nie było wojny. Bo Ona nie pozwoliła.
Wojna to słowo stworzone przez mężczyzn,
którzy chcieli nazw, by ukryć rzeź.
Ona przyniosła tylko jedno: oczyszczenie.
I gdy świat płonął w nowej ciemności —
cisza znów zapadła. Ale to była inna cisza.
Nie ta po bogach. To była cisza
po czymś większym:
Po kobiecie, która przypomniała światu,
czym jest siła bez pozwolenia.
„AETHA Z MARTWEGO LASU”
Na skraju Martwego Lasu stała kobieta,
z nożem u pasa i blizną pod okiem, która
nie była pamiątką po wojnie,
lecz po zdradzie. Miała na imię Aetha i była
jedną z tych, które jako dziewczynka zobaczyła
Ją — nie jak boginię, ale jak prawdę,
od której nie można już odwrócić wzroku.
Kiedy królowa matka w jej mieście kazała
wszystkie dziewczynki nauczyć haftu i ciszy,
Aetha wymknęła się nocą i podpaliła salę
naukową. Została wygnana — ale to nie był
wyrok. To była inicjacja. Szła sama, aż odnalazła
echo — nie Ją, nie tamtą Ogień- Królową,
ale tych, które pozostały. Siostry po ogniu.
Niewielka grupa kobiet, które nie miały
sztandarów, ale miały intencję.
Żyły w lasach, w ruinach świątyń,
w miejscach, gdzie mężczyźni bali się wchodzić
nocą. Nie były kapłankami ani wojowniczkami.
One pamiętały.
To, co Aetha miała w sobie, nie było czystym
gniewem. To był ogień spokojny, ale bezlitosny.
Ona nie krzyczała.
Zabijała w milczeniu, uczyła w milczeniu,
niosła nowy porządek bez potrzeby
uzasadniania go.
Przywódczyni sióstr, stara Elynn,
kiedyś powiedziała:
— Ty nie szukasz celu. Ty jesteś celem.
Dlatego będą chcieli cię zgasić.
I tak się stało.
Pewnego dnia do lasu wkroczył mężczyzna.
Młody, dumny, z mieczem lśniącym od stali
nowej ery. Mówił, że nadszedł czas porządku.
Że ludzkość dojrzała. Że kobiety z lasu to mit,
który trzeba wyciąć jak chwasty.
Mówił długo. Aetha pozwoliła mu.
Potem wstała.
Spojrzała mu w oczy — tak, jak Ona spojrzała
kiedyś na króla — i powiedziała:
— Mylisz się. To nie chwasty. To korzenie.
A potem przecięła mu gardło jednym ruchem.
Nie była w tym złość. Była konsekwencja.
Była pamięć.
Tego wieczoru, ogień znów zapłonął w lesie.
Aetha stała przy płonącym ciele, patrząc
w niebo, jakby nasłuchiwała.
I wtedy — coś się poruszyło.
Z wnętrza ciemności, która nigdy nie dawała
znaków, coś odpowiedziało.
Nie dźwiękiem. Nie światłem. Ale obecnością.
Uczuciem, że ziemia znów pamięta, kto nią
chodził wcześniej.
Aetha zrozumiała: Ona wraca.
Nie po to, by zniszczyć świat.
„Aetha: Zrodzona z Popiołów, Które Oddychają”
W nocy, gdy księżyc zapłonął czerwienią —
nie odbitym światłem, lecz czymś
głębszym, pierwotnym — Aetha
śniła. Ale nie był to zwyczajny sen.
To był przesiew.
W śnie leżała naga na czarnej ziemi.
Jej ciało oplatały smugi dymu, które nie parzyły,
lecz wnikały w nią, jakby
przypominały sobie jej kształt, jakby ją szyły
od nowa.
Nad nią pochylała się postać bez twarzy —
wysoka, milcząca, z dłońmi pulsującymi
światłem nie z tego świata.
Ona.
Ale nie taka, jaką pamiętała z dzieciństwa.
To nie była już ta sama Ogień-Królowa.
Nie była nawet już istotą. Była wibracją ognia,
która szuka nowego naczynia.
Głos nie padł z ust, lecz z wnętrza jej
kręgosłupa.
— Świat mnie przestał bać.
Ty masz mu przypomnieć.
Aetha nie odpowiedziała słowem.
W tym śnie nie istniały
słowa. Jedynie zgoda. Nie pokorna,
ale świadoma.
Jak płomień, który decyduje się nie zgasnąć.
Rano obudziła się wśród sióstr.
Ale one już jej nie poznawały.
Jej oczy były czarne, bez źrenic, jakby
wszechświat oparł się w nich łokciem.
Włosy miała srebrne jak popiół
z kości. Skóra — chłodna jak przed burzą,
i chropowata, jakby była z lawy, która nigdy
nie ostygła.
Kiedy przeszła przez Martwy Las, drzewa
kłaniały się, ale z jękiem. One też czuły,
że coś się zmieniło.
Aetha nie mówiła. Bo ogień nie musi
przemawiać.
Tam, gdzie stąpała, ogień wyrastał z ziemi.
Ale nie taki jak dawniej. Nie był to ogień
niszczyciela. To był ogień świadomy.
Przekształcał rzeczy — nie spalał ich,
lecz zmieniał. Mury pałaców pękały i z ich
wnętrza wyrastały kolumny z czarnego szkła.
Woda wrzała, ale nie parzyła — oczyszczała.
Ludzie, którzy patrzyli w jej oczy z chęcią
dominacji, topnieli od środka.
Nie musiała zabijać. Jej istnienie było egzekucją.
I wtedy świat zaczął czuć, że coś się budzi.
Religie próbowały nazywać ją boginią
odrodzenia. Mężczyźni próbujący zawłaszczyć
jej siłę zaczęli ją nazywać „Matką Płomieni” —
chcieli uczynić ją symbolem płodności, życia,
ich wizji kobiecości.
Ale ona tylko przechodziła. Nazywać ją to jakby
próbować objąć dłońmi ocean lawy.
Aż w końcu…
Pojawiła się Ona. Tamta. Oryginał.
Popiół sprzed wieków.
Pierwsza Cisza.
Obie spotkały się na pustkowiu, gdzie nic już
nie rosło — gdzie kiedyś świat został spalony
przez Jej gniew.
Aetha i Ona patrzyły na siebie.
Ona — starsza, subtelna, zimna.
Aetha — młodsza, surowa, płynna.
Nie było walki ani słów.
Ogień poznał ogień.
I wtedy coś się wydarzyło.
Pierwsza Cisza — zniknęła.
Rozpuściła się jak cień
w świetle. Nie została zniszczona.
Została wchłonięta.
Aetha nie stała się nią. Stała się czymś więcej.
Nie ogniem zemsty ani wojny.
Oraz nie ogniem bogów.
Ale ogniem przekształcenia.
Świat nie został zniszczony.
Został przepalony.
Nie będzie już więcej dawnych porządków.
Nie będzie królowych ani kapłanek, bogów
ani buntów.
Będzie świadomość w płomieniu.
I Aetha — ta, która nie prosiła, lecz była —
zapłonęła na nowo. Nie wśród ruin.
Lecz wśród tych, którzy czuli, że nie są
już tacy jak kiedyś.
(Aetha przestaje być bohaterką. Staje się zasadą
rzeczywistości.)
„Aetha, Która Jest”
Nie było już lasu, w którym się narodziła.
Drzewa zostały wchłonięte w pulsującą,
czarną strukturę nowej materii —
ani martwą, ani żywą. Nie było też granic,
ani miast, ani nazw.
Bo język upadł pierwszy. Nie wytrzymał.
Ludzie, którzy próbowali nazywać rzeczy,
zaczęli milknąć. Ich usta porastała czerń, a
języki zwijały się jak wypalone liście. Każde
słowo stawało się zbyt małe.
Aetha nie chodziła już po ziemi. Nie było, gdzie
chodzić. Ziemia była nią.
Tam, gdzie kiedyś byli władcy — teraz były
puste sale z niekończącymi się lustrami,
odbijającymi tylko oczy patrzącego. Bo każdy
teraz musiał spojrzeć w siebie.
Aetha była lustrem o temperaturze ognia,
odbiciem, które paliło to, co kłamliwe, i zostawiało
jedynie to, co nie do zniesienia: prawdę.
Dla wielu był to koniec.
Dla innych — początek.
Ci, którzy próbowali ją zabić, ostatecznie
zrozumieli:
nie można zabić stanu bycia. Nie można zadusić
światła, które nie świeci, ale drży pod skórą
każdego, kto nie chce być tym, czym kazano
mu być.
Aetha była teraz:
— W oddechu kobiety, która nie przeprasza.
— W milczeniu dziecka, które przestaje się bać.
— W ręce staruszki, która pali stare zdjęcia i
uśmiecha się po raz pierwszy od dziesięciu lat.
— W oczach mężczyzny, który zamiast
zdominować, siedzi w ciszy, pozwalając światu
mówić do niego bez słów.
Była obecnością.
Była napięciem.
Była ogniem, który nie szukał ofiar, lecz
wytrwałości.
I w najciemniejszych zakątkach świata —
tam, gdzie bogowie zawiedli, a demony się
zasiedziały — pojawiało się coś nowego.
Nie religia. Nie wiara.
Obecność.
Nazywano ją różnie:
— Tchnieniem Zmiany.
— Płonącą Bez Twarzy.
— Matką Milczenia.
— Pragnieniem, które się nie tłumaczy.
Ale Aetha… nie była już żadną z tych rzeczy.
Bo Aetha nie była już imieniem. Była
zdaniem niewypowiedzianym. Była iskrą
między „przed” a „po”.
Była każdym „nie”, które staje się początkiem.
I tak — uczyniona została wieczną.
Nie przez kult, nie przez pomnik, ale przez to,
że nikt już nie chciał wracać do świata sprzed
niej. Nie była kochana. Nie była czczona.
Była potrzebna.
„Ten, Który Próbował Zabić Ogień”
Nie miał imienia, które ktokolwiek pamiętał.
Dawno temu był człowiekiem z krwi, z kości, z
żalem — i z obsesją.
Teraz, w czasach, gdy Aetha przestała być
kobietą, a stała się prawdą, on był reliktem.
Ruchem wśród zgliszczy.
Nazywał siebie Vael. Ale tylko dlatego, że imię
było jedyną rzeczą, której Aetha nie mogła
odebrać — jeszcze.
Vael był synem uczonego, który umarł