- W empik go
Gdy nadchodzi wiosna - ebook
Gdy nadchodzi wiosna - ebook
Bestsellerowa seria, której pierwszy tom został zekranizowany jako pełnometrażowy film oraz stał się inspiracją popularnego, również w Polsce, serialu GŁOS SERCA.
Opis książki
Slub z Wynnem był wszystkim, o czym marzyła - a potem...
Elizabeth, młoda, wychowana w mieście nauczycielka ze wschodu, odważyła się na wyjazd na zachodni kraniec Kanady i spędziła rok ucząc w niewielkiej, wiejskiej szkole.
Teraz razem z Wynnem planują ślub oraz dalsze wspólne życie na placówce przydzielonej mu na dalekiej północy. Wynn jest przyzwyczajony do życia w tamtych rejonach, ale Elizabeth ani trochę. Czy ich miłość przetrwa srogą zimę, samotność i trudy życia - bez żadnych udogodnień, do których są przyzwyczajeni w mieście?
Oto druga część bestsellerowej serii GŁOS SERCA.
O Autorce
Janette Oke
Znana kanadyjska autorka ponad 70 książek. W Polsce wydana została także jej bestsellerowa seria: Miłość przychodzi łagodnie, trylogia z czasów biblijnych: Śledztwo setnika, Ukryty płomień i Droga do Damaszku oraz seria pogodnych, rodzinnych powieści rozpoczęta przez tytuł Pewnego razu latem.
Recenzje
"Pełna ciepła i nadziei powieść Janette Oke to idealny towarzysz na długi jesienny wieczór, gdy szukamy chwili odpoczynku, trzymając w dłoniach kubek gorącej herbaty pachnącej imbirem i cytryną."
Magazyn Idziemy
Wybrane recenzje tomu 1
"Niezwykle ciepła książka, bardzo dobrze się czyta, świetna na chwilę relaksu. (...) Bardzo polecam :)"
Paulina Knapik, Fundacja Namiot Spotkania
"Kojąca w swej łagodności, a jednak emocjonująca."
kasiek-mysli.blogspot.com
"Przepiękna historia, która dzieje się w Kanadzie na początku XX wieku. Powieść o wrażliwym sercu na innych ludzi, zaufaniu Bogu, przekraczaniu swoich granic i... niespodziewanej miłości"
Magdalena Wołochowicz, Fundacja Żyj Pełnią Życia
"(...) ta książka to nie tylko romantyczna historia. Janette Oke ze swoim wyjątkowym talentem porusza kwestie wiary, przyjaźni, poświęcenia dla innych, walki z przeciwnościami."
Telewizja Republika
"Czyta się jednym tchem. Zakupujac książkę byłam już po obejrzeniu serialu, ale jak to bywa zawsze książka jest 100 razy lepsza. Polecam serdecznie."
Recenzja z Allegro
"(...) opowieść przepojona jest duchem ewangelicznym. Czy za bohaterką, która chcąc kształtować serca i umysły swoich uczniów, sama musiała dopasować się do trudnych okoliczności, potrafi libyśmy powtórzyć: Dziękuję Ci, Boże, za to, co niespodziewane. Dziękuję za wypchnięcie mnie z mojego bezpiecznego gniazda?"
Magazyn Idziemy
Zachęcamy do sięgnięcia po tę wzruszającą i lekką, ale wciąż inspirującą powieść.
Portal Aleteia
"Podeszłam sceptycznie do "Głosu serca" ale po przeczytaniu całości, muszę przyznać, że to idealna książka kiedy potrzebujesz odpoczynku (...) po zwyczajnie ciężkim dniu"
Recenzja z Instagrama
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66681-33-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Elizabeth Thatcher, wyrafinowana młoda dama z dobrego domu, zamieszkała w Toronto dziewczyna z miasta, zgodziła się przyjąć posadę nauczycielki w nowo utworzonej prowincji Alberta. Zrobiła to raczej po to, by sprawić przyjemność mamie i odnowić relację z przyrodnim bratem Jonathanem niż z chęci przeżycia przygody. Elizabeth nie spieszyło się, by opuszczać bezpieczeństwo i wygodę rodzinnego domu, a zamiast tego zamieszkać wśród nieokrzesanych i prymitywnych ludzi na skraju cywilizacji.
Gdy Elizabeth przybyła na zachód, szybko pokochała starszego brata, jego żonę Mary i czwórkę ich dzieci. Jej serce zdobyli również jej nowi uczniowie, ich rodziny, oraz sam Zachód.
W życiu Elizabeth pojawił się też Wynn, wysoki, przystojny i pełen poświęcenia funkcjonariusz Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. Elizabeth, która wcześniej była zdecydowana nie rozważać małżeństwa z mężczyzną z Zachodu, zaczęła mieć wątpliwości, czy należy trwać w tym postanowieniu. Ale Wynn również opierał się przed ożenkiem. Niezłomnie wierzył, że życie policjanta na dalekim Zachodzie jest zbyt ciężkie, by dzielić je z kobietą, zwłaszcza tak uroczą i dystyngowaną jak Elizabeth.
Elizabeth poczuła się odrzucona i zraniona pozornym brakiem zainteresowania ze strony Wynna. Zdecydowała się wrócić tam, gdzie jej miejsce – do Toronto. Lecz Wynn wiedział, że nie może pozwolić jej wyjechać. Przynajmniej zanim nie powie jej, jak bardzo ją kocha i nie da jej szansy jakoś na to zareagować. W odpowiedzi na oświadczyny na stacji kolejowej, Elizabeth rzuciła się Wynnowi na szyję i zapewniła go, że jest gotowa stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu, jeśli tylko będą razem._POSTACIE_
ELIZABETH THATCHER – młoda nauczycielka ze Wschodu; kocha Boga, rodzinę i swoich uczniów. Ładna, trzymana trochę pod kloszem, lecz mająca własne zdanie. Szybko odpowiada na wskazówki od Boga i wychodzi naprzeciw potrzebom innych.
JONATHAN, MARY, SARA, KATHLEEN, MAŁA ELIZABETH – rodzina Elizabeth mieszkająca na Zachodzie. Jonathan jest jej przyrodnim bratem z pierwszego małżeństwa ich mamy. Jako młody mężczyzna wyjechał z Toronto na Zachód. Tam poznał i ożenił się z rudowłosą Mary, a ich dom został pobłogosławiony synem i trzema córkami. Zwłaszcza mała Kathleen pokochała ciocię Beth.
JULIE – atrakcyjna, raczej lekkomyślna, ale bardzo kochana młodsza siostra Elizabeth.
MATTHEW – brat Elizabeth. Najmłodszy, rozpieszczany członek rodziny Thatcherów.
Do rodziny Elizabeth w Toronto należą jeszcze dwie starsze siostry, MARGARET I RUTHIE, które są już zamężne.
WYNN DELANEY – przez dzieci Jona nazywany Dee. Pełen poświęcenia, wykwalifikowany funkcjonariusz Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. Spędził już wcześniej trochę czasu na placówce na Północy i rozumie, z jakimi trudnościami i z jaką samotnością może się wiązać zamieszkanie w takim miejscu.ROZDZIAŁ PIERWSZY
_PRZYGOTOWANIA_
– Już gotowa?
To musiał być chyba dziesiąty raz, kiedy moja mała bratanica, Kathleen, zadała mi to pytanie w ciągu ostatnich kilku dni.
– Nie – odpowiedziałam cierpliwie. – Jeszcze nie.
Stała obok mnie ze swoją ulubioną lalką zwisającą bezwładnie w jej rączkach.
– Czemu trzeba tyle razów przymierzać suknię ślubną? – spytała znowu.
_Tyle razy_, poprawiłam ją w myślach z nauczycielskiego przyzwyczajenia. Na głos jednak, nie odrywając oczu od igły, która ślizgała się po kremowo-białej satynie, odpowiedziałam:
– Bo suknia ślubna musi być idealna.
– Ide-alna? – powtórzyła Kathleen.
– Mhm. To znaczy: najlepsza. Dla mężczyzny, którego zamierzam poślubić.
– Dee na pewno jej nie założy – powiedziała dziewczynka tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Podniosłam wzrok i zaśmiałam się cicho widząc zdziwienie na twarzy Kathleen. Wyglądało na to, że jeszcze długo będzie nazywała Wynna Dee.
– Nie, to nie on ją założy, ale będzie mnie w niej oglądał. Dlatego chcę, żeby była najlepsza.
Kathleen stała z upartą, a może nawet sfrustrowaną miną.
– Nie będzie go obchodziło, jaka jest suknia – powiedziała z przekonaniem. – Tata mówi, że mama wyglądałaby pięknie nawet w starym worze po mące.
Zaśmiałam się i przytuliłam Kathleen.
– Może masz rację – powiedziałam, odgarniając z jej czoła miękkie loki. Z jej oczu wyczytałam, że trapi ją coś jeszcze, zdecydowałam więc, że suknia może parę minut poczekać. Upewniłam się, że pedał maszyny do szycia jest ustawiony we właściwej pozycji, a cenne fałdy białej satyny ostrożnie umieściłam na rozłożonym papierze, po czym wstałam z krzesła. Bolały mnie plecy i ramiona. I tak potrzebowałam przerwy. Może powinnam była posłuchać rady mojej mamy i zlecić uszycie sukni Madame Tanier. Bardzo chciałam zrobić to samodzielnie, ale nie miałam pojęcia, jakie to będzie pracochłonne. Wzięłam Kathleen za jej małą, nieco lepiącą się rączkę i poprowadziłam ją do drzwi.
– Może przejdziemy się po ogrodzie? – zaproponowałam.
Błysk w jej oczach był dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Wcisnęła lalkę pod pachę i wyszła ze mną, podskakując radośnie.
W ogrodzie było pięknie. Wczesne kwiaty już zakwitły. Gdy im się przyglądałam, mój umysł wybiegał w przyszłość do dnia pierwszego września i zastanawiałam się, jakie kwiaty będę mogła mieć na ślubie. To kolejna decyzja, którą trzeba będzie podjąć. Jejku! Czy tym decyzjom nie będzie końca? Wydaje się, że odkąd Wynn poprosił mnie o rękę, ciągle muszę o czymś decydować – o małych i o wielkich sprawach. Gdy pomyślałam o Wynnie, uśmiechnęłam się do siebie. Jakież miałam szczęście, że zaręczyłam się z takim mężczyzną. Reprezentował sobą wszystko, o czym marzy każda dziewczyna: wysoki, dobrze ułożony, o pięknym uśmiechu, cichy, lecz pewny siebie, opiekuńczy. I pokochał właśnie _mnie_! Trwałabym jeszcze długo w tym rozmarzeniu, gdyby nie Kathleen, która przerwała tok moich myśli.
– Mama mi uszyje sukienkę.
Skinęłam głową.
– Widziałaś jej kolor?
Znów skinęłam głową, przypominając sobie całe godziny, kiedy to siedziałyśmy z Mary, wybierając i debatując nad materiałami oraz wzorami. Kathleen i Sara również miały być na moim przyjęciu weselnym.
– Moja też będzie idealna – mówiła dalej Kathleen.
– Tak – zgodziłam się. – Twoja mama ją szyje, więc też będzie idealna.
– Mama już uszyła sukienkę Sary.
Zapadła między nami chwila ciszy. Przyglądałam się delikatnym płatkom róży. _Te kolory byłyby w sam raz_ – myślałam sobie. _Ale czy te róże będą jeszcze kwitnąć we wrześniu? Muszę zapytać Mary._
Kathleen znów przerwała moje myśli.
– Czemu ja jestem ostatnia?
– Słucham? – mój zbyt zajęty umysł nie zarejestrował toku rozumowania Kathleen.
– Czemu jestem ostatnia? Sukienka Sary jest już gotowa, a moją mama dopiero zaczęła.
Spojrzałam na jej zaniepokojoną twarzyczkę. Było to szczere pytanie, lecz dla takiej małej dziewczynki stanowiło wielkie zmartwienie.
– No bo widzisz… – zająknęłam się, szukając jakiegoś dobrego wyjaśnienia. – Widzisz, twoja sukienka będzie gotowa już wkrótce. Twoja mama szyje nie tylko pięknie, ale również bardzo szybko. Skończenie sukienki nie zajmie jej dużo czasu, nawet takiej eleganckiej jak twoja. Będzie gotowa na długo, długo przed wrześniem. Właściwie to jestem pewna, że będzie skończona szybciej niż moja. Także twoja sukienka nie będzie ostatnia… bo to moja będzie ostatnia.
Przez cały czas, gdy mówiłam, oczy Kathleen były utkwione w mojej twarzy. Przy ostatnim zdaniu na jej buzi można było wyczytać ulgę. Wydała z siebie krótkie westchnienie.
– Rzeczywiście, wolno szyjesz – zgodziła się ze mną poważnym tonem. – Jak to dobrze, że mama szyje tak szybko.
Następnie jej myśli zwróciły się w innym kierunku.
– A dlaczego mama się tak spieszy z uszyciem mojej sukienki?
– Ponieważ jest tak wiele innych rzeczy, które będzie chciała zrobić, a sukienki może uszyć już teraz.
– Jakich rzeczy?
– Twoja mama będzie robić jedzenie na nasze ślubne przyjęcie. Poza tym potrzebuje też dużo czasu na przygotowania do przyjazdu dziadka i babci. Chce trochę odnowić wasz dom i planuje porządnie go wysprzątać…
Zamyśliłam się na temat Mary i tego, jak wiele pracy przysparza jej nasz ślub. Jakże ją kocham! Wcale nie musiała wkładać w to aż tyle pracy, lecz sama nalegała. W końcu będzie to pierwsza wizyta jej teściów, więc chciała, aby wszystko było idealne.
– Czy babcia jest czypialska? – spytała Kathleen poważnie.
– Czepialska? – uśmiechnęłam się, ale nie tłumaczyłam jej, że nie powiedziała tego słowa prawidłowo. – Cóż, jest i nie jest. Babcia lubi ładne rzeczy, a kiedy coś jest pod jej kontrolą, stara się, żeby wszystko było idealnie. Ale nie osądza innych taką samą miarą, jaką przykłada do siebie samej.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że babcia kocha ludzi takimi, jacy są. Nie wymaga, żeby wszyscy byli idealni albo mieszkali w idealnych domach.
– Ależ to będzie frajda, jak babcia przyjedzie – zachwycała się Kathleen.
Oczy mi się zaszkliły i przełknęłam gulę w gardle.
– Na pewno – potwierdziłam łagodnym głosem. – Będzie wprost cudownie.
Lecz to wciąż wydawało mi się takie odległe w czasie. Rodzice przyjadą do Calgary tuż przed ślubem, a teraz była dopiero połowa lipca.
– Masz ochotę się pohuśtać? – spytałam Kathleen, by sprowadzić moje myśli na bezpieczniejsze tory.
Uśmiechnęła się do mnie szeroko, co chyba oznaczało odpowiedź twierdzącą. Kathleen uwielbiała się huśtać.
– Na którą huśtawkę idziemy? Na drzewie czy na ganku? – spytałam.
– Na ganku – zdecydowała szybko. – Będziesz mogła usiąść razem ze mną.
Usadowiłyśmy się na huśtawce na ganku i wprawiłyśmy ją w ruch. Kathleen przytuliła się do mnie, po czym poprawiła zwisającą lalkę, by też porządnie siedziała. Zdałam sobie wtedy sprawę, że dziewczynce brakowało indywidualnej uwagi. Moje myśli były skoncentrowane na zbliżającym się weselu, a Mary rzuciła się w wir przygotowań i obie nieświadomie odsunęłyśmy dzieci na bok. Postanowiłam sobie, że w kolejnych dniach będę bardziej uważna i wrażliwa na ich potrzeby. Przyciągnęłam Kathleen bliżej siebie. To taka cudowna dziewczynka. Siedziałyśmy tak w ciszy, huśtając się. Pomyślałam o jej rodzeństwie. Czy reszta dzieci też odczuwała ciężar tych wszystkich przygotowań?
– Gdzie jest Sara? – spytałam.
– Poszła do Molly. Jej mama pomaga im szyć sukienki dla lalek z resztek materiału po sukience Sary.
_Mama Molly miała świetny pomysł, ale w takim razie nie dziwię się, że Kathleen błąkała się po domu i czuła się samotna_ – pomyślałam.
– A William?
– Tata zabrał go do sklepu. Będzie pomagał ładować rzeczy. Nawet dostaje za to pieniądze – Kathleen odsunęła się, by popatrzeć mi w oczy, a w jej spojrzeniu malowała się zazdrość. – William myśli, że jest już duży – powiedziała z nutą obrzydzenia. – Odłoży sobie pieniądze i kupi strzelbę, żeby strzelać do takich małych okrągłych rzeczy.
Kathleen złożyła dwa palce tak, by zademonstrować te „małe okrągłe rzeczy”, po czym sama dodała kolejne informacje:
– A mała Elizabeth śpi. Ona przesypia większość dnia. A mama teraz szyje. Ale nie moją sukienkę, tylko Elizabeth. A Stacy powiedziała, że słój z ciasteczkami jest już pełny, więc nie będziemy piekły więcej.
Przytuliłam ją mocniej. _Biedactwo_ – pomyślałam sobie, ale nie powiedziałam tego na głos. Zamiast tego rzekłam:
– To może pojedziemy tramwajem do centrum miasta i odwiedzimy lodziarnię?
Kathleen natychmiast się rozpromieniła.
– Naprawdę? – zawołała. – Pojedziemy, ciociu Beth?
– Zapytam twoją mamę.
Kathleen w podnieceniu klasnęła w rączki, po czym rzuciła mi się na szyję. Poczułam, jak grzebienie w moich włosach są przesuwane ze swojego miejsca.
– Chodźmy sprawdzić, czy się zgodzi – powiedziałam. Kathleen zeskoczyła z huśtawki i pobiegła przede mną, żeby znaleźć Mary.
Nim weszłam do pokoju, w którym szyła, Kathleen już zdążyła ją zapytać, czy może pojechać z ciocią Beth do centrum na lody. Mary popatrzyła na mnie pytająco.
– Skończyłaś już swoją suknię? – rzekła znacząco.
– Nie, zostało mi jeszcze dużo – przyznałam szczerze. – Ale trochę odpoczynku dobrze mi zrobi.
Nie dodałam, że sądzę, iż Kathleen potrzebuje, by poświęcić jej czas i uwagę.
Mary skinęła głową.
– Mnie też się przyda chwila odpoczynku – powiedziała odsuwając się od maszyny. – Chodź, Kathleen, umyjemy twarz i rączki.
Mary pomasowała zmęczony kark i wyprowadziła córeczkę z pokoju.
Wróciłam do siebie, żeby się przebrać i poprawić fryzurę. Mój wzrok powędrował do porzuconej błyszczącej satyny. Część mnie bardzo chciała usiąść z powrotem do maszyny. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć już finalny produkt moich wysiłków. Ale postanowiłam nie myśleć już o sukni. Kathleen była dużo ważniejsza. Poza tym byłam tak zajęta szczegółami dotyczącymi ślubu i wesela, że zaczęłam czuć napięcie i nadwrażliwość. Nie potrafiłam już się zrelaksować i cieszyć towarzystwem Wynna, a przecież Wynn przyjdzie w odwiedziny dziś wieczorem. Popołudnie spędzone w miłym towarzystwie Kathleen może być dobrym sposobem na odpoczynek dla mojego umysłu. Wzięłam swoją torebkę z brokatu i wyszłam z pokoju, zamykając w nim całą tę satynę i koronki. Wzięłam głęboki oddech, uśmiechnęłam się i poszłam po moją podekscytowaną bratanicę.ROZDZIAŁ DRUGI
_DOBRE I ZŁE WIEŚCI_
Wynn przyszedł trochę wcześniej, niż się spodziewałam. Byłam jeszcze w swoim pokoju, czyniąc ostatnie przygotowania, więc to Sara otworzyła mu drzwi. Całe popołudnie szukała ludzi, którzy by podziwiali jej lalkę, ubraną w uszytą przez nią, elegancką, bladoniebieską, połyskującą suknię. Wynn obejrzał lalkę dokładnie, po czym skomplementował wspaniałe dzieło młodej krawcowej. Sara rozpromieniła się i zostawiła Wynna, żeby poczekać na schodach, aż wróci do domu jej tata. Nie mogła się doczekać, by jemu także pokazać nową sukienkę lalki.
Następnie naszym gościem zajęła się Kathleen, która raczyła go opowieściami o naszych dzisiejszych przygodach. Wynn z pewnością był zaskoczony, że w swym napiętym grafiku znalazłam czas, by spędzić luźne popołudnie z bratanicą. Ostatnio słyszał ode mnie tylko o planach ślubnych, ogromie pracy, przygotowaniach i staranności, z jaką dbam o każdy szczegół nadchodzącego wesela. Kathleen udało się mnie z tego na chwilę wyrwać. _Ludzie są ważniejsi niż jakieś tam przygotowania. Nie byłam dobrą przyjaciółką nawet dla Wynna_ – zorientowałam się, z upokorzeniem patrząc wstecz na niektóre z ostatnich spędzonych z nim wieczorów. Cóż, teraz to się zmieni. W końcu _małżeństwo_ jest znacznie ważniejsze niż ślub.
Nucąc sobie pod nosem, weszłam do salonu. Zamierzałam już tam być, gdy przyjdzie Wynn, zamiast kazać mu czekać, a potem wpadać w pośpiechu i zabieganiu… jak to czyniłam przez tak wiele wcześniejszych wieczorów.
Wynn słuchał uważnie szczebioczącej Kathleen, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się widząc, jaki słodki przedstawiali widok.
– A potem chodziłyśmy i oglądałyśmy wystawy sklepowe, tak dla zabawy – wyjaśniała Kathleen. – A potem pojechałyśmy tramwajem aż do ostatniego przystanku, tylko po to, żeby zobaczyć, gdzie dojedzie, a potem pojechałyśmy nim z powrotem, _aż do samego domu_!
Kathleen machnęła rączką, żeby pokazać Wynnowi, jak daleko miałyśmy do domu.
Wynn uśmiechnął się do dziewczynki. Najwyraźniej podobała mu się ta rozmowa.
– Dobrze się bawiłyście? – spytał nie dlatego, że nie znał odpowiedzi, lecz po prostu uznał, że Kathleen potrzebuje to jeszcze wyrazić.
– _Bardzo_ dobrze! – wykrzyknęła dziewczynka. – Zjadłyśmy dwa rodzaje lodów. Ciocia Beth też. I przywiozłyśmy dropsy cytrynowe dla Sary i Williama. Mała Elizabeth mogłaby się nimi udławić – wyjaśniła z powagą, żeby Wynn rozumiał, dlaczego jej siostrzyczka nie dostanie dropsów. – A potem, zamiast jechać tramwajem, weszłyśmy aż na szczyt wzgórza z samego dołu, bo ciocia Beth stwierdziła, że potrzebuje się przejść – Kathleen zachichotała – żeby „zgubić” te lody, które zjadła. A jak szłyśmy, to śpiewałyśmy przy tym piosenki.
To _rzeczywiście_ był miło spędzony czas. Zdałam sobie z tego sprawę jeszcze bardziej, gdy słuchałam, jak Kathleen opowiada o tym Wynnowi.
– Czy zabierzecie mnie ze sobą następnym razem? – spytał poważnie, a Kathleen pokiwała głową. Nagle zrobiło jej się przykro, że Wynn stracił taką dobrą zabawę.
– Może moglibyśmy pójść jutro jeszcze raz – powiedziała w zamyśleniu. – Zapytam ciocię.
Kathleen zeskoczyła z kanapy, chcąc pobiec do mojego pokoju i w tym momencie zauważyła, że stoję w drzwiach. Wynn również spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, które zaraz zastąpiła radość. Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Żadne z nas się nie odezwało, ale zauważyłam jego pytające spojrzenie.
– Tak, to był wspaniały dzień – potwierdziłam słowa Kathleen.
– Rzeczywiście, wyglądasz, jakbyś przeżyła wspaniały dzień – powiedział Wynn biorąc mnie za rękę i przyciągając bliżej do siebie. – Masz rumieńce na policzkach i oczy ci błyszczą. Jesteś jeszcze piękniejsza niż zwykle.
Mając na uwadze ciekawskie oczy małej Kathleen, opierałam się nieco, gdy Wynn przyciągał mnie do siebie. Musiał zrozumieć moje intencje, bo zwrócił się do niej:
– Kathleen, może wyjdziesz na ganek i poczekasz z Sarą na powrót taty i Williama? Oni na pewno też będą chcieli posłuchać, jakie miałaś dziś ciekawe przygody.
Kathleen wybiegła z pokoju, a Wynn uśmiechnął się i mnie przytulił. Nie opierałam się już. Siła jego ramion, które mnie obejmowały oraz jego delikatny pocałunek przypomniały mi znów, jak bardzo tęskniłam za spędzaniem z nim czasu podczas tych wcześniejszych, pochłaniających moją uwagę dni. Już nie mogłam się doczekać, kiedy miną kolejne długie tygodnie zanim zostanę panią Delaney. Wtedy wydawało mi się, że do tego czasu upłynie cała wieczność. Ale w jednej chwili zapomniałam o wszystkim, co jeszcze musiałam przez te kilka tygodni zrobić i skupiłam się na mężczyźnie, którego kochałam.
Gdy pocałunek się skończył, Wynn szepnął mi do ucha:
– Czy już ci mówiłem, że cię kocham?
Spojrzałam mu w oczy. Po jego minie widziałam, że się ze mną droczy, lecz jego głos brzmiał poważnie.
– Chyba nie mówiłeś mi tego wystarczająco często, a przynajmniej nie ostatnio – odpowiedziałam, również żartując.
– Będę musiał się zatem poprawić – odparł. – Co powiesz na spacer w świetle księżyca?
Zaśmiałam się na myśl o tym, jak późno księżyc wzejdzie nad Albertą.
– Cóż, chyba chciałabym jednak to usłyszeć, zanim dojdzie do owego spaceru. Bo przecież ściemni się dopiero po dziesiątej. Nie każesz mi chyba aż tak długo czekać?
Wynn również się zaśmiał.
– W takim razie nie czekajmy na księżyc – zgodził się. – Przejdźmy się teraz.
– Dobrze. I porozmawiamy. Mamy tyle do omówienia.
– Kolejne ślubne sprawy? – zapytał z nutą obawy w głosie.
– Nie dziś. To może poczekać. Dziś porozmawiamy po prostu o nas. Bo wiesz, muszę się jeszcze wiele dowiedzieć o mężczyźnie, którego zamierzam poślubić.
Wynn znów mnie pocałował.
Dźwięk otwieranych frontowych drzwi oznajmił nam, że Jonathan wrócił do domu. Przy wejściu spotkał swoje dwie córki, mówiące w podnieceniu jedna przez drugą. Starał się słuchać obu i podzielać ich entuzjazm oraz podekscytowanie. William również miał do opowiedzenia własne historie i przeżycia z dzisiejszego dnia. Pracował razem z ojcem jak dorosły mężczyzna i już planował, na co przeznaczy te wszystkie pieniądze, które zarobi w ciągu całego lata.
Do wesołego zamieszania w korytarzu dołączyła Mary. Mąż powitał ją ciepłym uściskiem oraz pocałunkiem. Jonathan nie zgadzał się ze zwyczajem, wedle którego rodzice nie powinni okazywać sobie czułości na oczach dzieci.
– Kto jak nie one powinien zdawać sobie sprawę, że cię kocham? – mówił często do Mary. Dlatego dzieci dorastały w domu, w którym czułość była normalną częścią życia.
Słysząc, że wszyscy idą w naszą stronę, niechętnie odsunęłam się od Wynna. To chyba nie był jeszcze czas, bym otwarcie okazywała mu uczucia przy dzieciach Jonathana, choć wiedziałam, że były do tego przyzwyczajone. Chociaż jak tu ukrywać swoje uczucia, gdy ja go tak bardzo kocham?
Miły czas kolacji upłynął bardzo szybko. Przy stole było wiele śmiechu i ożywionych rozmów. Dzieci mogły, a nawet były zachęcane do tego, by jeść razem z dorosłymi. Mała Elizabeth, która upierała się, że chce jeść samodzielnie, stanowiła źródło żartów i ogólnej wesołości. Miała dobre intencje, lecz nie wszystko trafiało zgodnie z planem do jej buzi. Na dziewczynce zostało niemal tyle samo jedzenia, ile zdołała skonsumować. Dzieci się śmiały, co zachęcało Elizabeth do jeszcze większych popisów.
Wynn z entuzjazmem przyłączył się do wesołego nastroju współbiesiadników. Co jakiś czas sięgał ręką pod biały obrus z adamaszku, by delikatnie uścisnąć moją dłoń. Na zewnątrz wyglądał jak zawsze, lecz już na początku posiłku wyczułam, że coś się w nim zmieniło. Wydawał się nosić w sobie jakieś napięcie. Spojrzałam na twarze innych, by zorientować się, czy również to zauważyli. Jonathan i Wynn rozmawiali o nowych firmach otworzonych w naszym rozwijającym się mieście. Byli zadowoleni z gospodarczego wzrostu i cieszyli się z pożytku, jaki to przyniesie mieszkańcom. Jonathan chyba nie zauważył żadnej różnicy w zachowaniu Wynna. Mój wzrok zwrócił się ku Mary. Choć zajęta karmieniem Elizabeth, która sprzeciwiała się przyjęciu jakiejkolwiek pomocy, Mary była jak zawsze spokojna. Stwierdziłam, że może mi się tylko zdawało i skoncentrowałam się na rozmowach przy stole.
Ale nie. Byłam pewna, że jednak coś jest na rzeczy. Sposób, w jaki Wynn na mnie patrzył, w jaki ściskał moją dłoń przy każdej nadarzającej się okazji, w jaki pochylał się lekko ku mnie, by nasze ramiona się zetknęły – wszystko to wysyłało mi pewne subtelne sygnały. Z niecierpliwością czekałam, aż posiłek się skończy, żebyśmy mogli zostać sami.
Nie miałam ochoty na deser. Wykręciłam się mówiąc, że zjadłam już dwie gałki lodów na mieście z Kathleen. Siedziałam, obracając niecierpliwie w dłoniach swoją filiżankę z kawą i czekając, aż reszta rodziny skończy jeść. Postanowiłam sobie, że dziś będę zupełnie zrelaksowana, i że będę dobrą towarzyszką rozmów dla Wynna. Zdecydowałam się odłożyć na bok wszelkie plany i decyzje dotyczące nadchodzącego ślubu, żeby skoncentrować się tylko na nim – a teraz wszystko to wzięło w łeb, bo znów byłam cała spięta. I to bez żadnego konkretnego powodu.
– Może pójdziemy już na ten spacer? – spytałam Wynna, gdy posiłek wreszcie się skończył. Zostałam nagrodzona szerokim uśmiechem.
– Niczego nie pragnę bardziej, panno Thatcher – rzekł, drocząc się ze mną. Jednak zauważyłam w jego oczach jakąś powagę i przez moje ciało przeszedł dziwny dreszcz strachu.
Wyszliśmy z domu i spacerowaliśmy wzdłuż ulicy. Nie zaszliśmy daleko, gdy pod wpływem impulsu odwróciłam się ku niemu i spytałam:
– Miałbyś coś przeciwko temu, gdybyśmy zamiast spaceru wybrali się na przejażdżkę autem? Mam ochotę pojechać gdzieś tak, żebyśmy mogli podziwiać góry.
Uśmiechnął się.
– Wspaniały pomysł. Moglibyśmy zostać dłużej i obejrzeć zachód słońca.
Do zachodu zostało jeszcze ładnych kilka godzin. Odwzajemniłam uśmiech Wynna. To miła perspektywa – siedzieć i rozmawiać tak długo.
Wróciliśmy pod dom i już mieliśmy wsiadać do samochodu Wynna, gdy zasugerował:
– Może powinnaś wziąć szal albo płaszcz? Zanim wrócimy, może już się zrobić chłodno. Może ja ci przyniosę?
– Zostawiłam lekki płaszcz w korytarzu. Myślę, że taki mi wystarczy.
Wynn pomógł mi wsiąść do auta, a potem poszedł po mój płaszcz. Zapewne będąc w domu powiedział też Jonowi i Mary o naszej zmianie planów. Prowadząc samochód, Wynn rozmawiał ze mną spokojnie. Wyjechaliśmy z miasta, a potem udaliśmy się na wzgórze, by móc popatrzeć na znajdujące się na zachodzie góry. Wyczuwałam, że coś jest nie tak, lecz o nic nie pytałam.
Gdy dojechaliśmy na szczyt, wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do zwalonego pnia. Było to idealne miejsce, z którego widać było rozciągające się przed nami majestatyczne góry. Usadowiłam się wygodnie i westchnęłam. Za siedem tygodni będę miała okazję chodzić po tych górach – już jako pani Delaney. Marzyłam o tym, by nasz ślub mógł się odbyć już w przyszłym tygodniu. Albo nie, jeszcze lepiej – jutro!
Wynn usiadł przy mnie i objął mnie ramieniem. Pocałował mnie, po czym zapadła cisza, gdyż oboje wpatrywaliśmy się w góry. Przytulił mnie mocniej. Zapewne też zastanawiał się nad naszym miesiącem miodowym, gdyż przerwał moje myśli pytaniem:
– Nie zmienisz zdania, prawda?
– Kto? Ja? – spytałam zdumiona.
– Tak się zastanawiałem, w tym całym wirze przygotowań i ogromie pracy, może stwierdziłaś, że właściwie to wszystko nie jest tego warte.
Znów westchnęłam, lecz tym razem z innego powodu.
– Zanudzałam cię tym ostatnio, prawda? Ciągle mówiłam o przygotowaniach, martwiłam się o to, frustrowałam tamtym. Chyba nie byłam ostatnio dobrą towarzyszką do rozmów, ale…
Wynn przerwał mi delikatnym pocałunkiem.
– To chyba ja niewystarczająco cię wspierałem, czyż nie? – wyznał. – Tak naprawdę to chciałbym, ale po prostu nie potrafię. Nie miałem pojęcia, że ślub wiąże się z tyloma rzeczami, które trzeba zaplanować i że… że człowiek się tyle denerwuje. Czasem obawiam się, że ty i Mary za dużo na siebie bierzecie. Obie jesteście blade i wyglądacie na zmęczone.
– Och, Wynn – niemal jęknęłam. – To takie niedorzeczne. Dziś właśnie to dostrzegłam. Jutro porozmawiam z Mary. Wiele rzeczy możemy zrobić znacznie prościej. Nie ma potrzeby, żebyśmy się zamęczali zanim jeszcze zaczniemy nasze wspólne życie. Jeśli choć w połowie włożę tyle wysiłku w nasze małżeństwo, co w same przygotowania do ślubu, to…
Pozostawiłam to zdanie niedokończone. Ręka Wynna znów przycisnęła mnie mocniej.
– Czy to było to, co cię martwiło? – spytałam wreszcie.
Wyczułam w ramieniu Wynna napięcie.
– Czy ja mówiłem, że coś mnie martwi? – spytał.
– Nie, nic takiego nie powiedziałeś – rzekłam powoli – ale w jakiś sposób to wyczuwam. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale…
Wynn wstał i pociągnął mnie za sobą. Spojrzał mi głęboko w oczy.
– Kocham cię, Elizabeth – powiedział cicho. – Tak bardzo cię kocham. Ależ byłem głupi myśląc, że będę potrafił żyć bez ciebie.
Przytulił moją głowę do swojej piersi i byłam w stanie usłyszeć ciche, miarowe bicie jego serca.
– Lecz coś cię martwi, prawda? – spytałam, nie podnosząc głowy. Bałam się tego, co mogłabym wyczytać z jego oczu.
Wynn wziął głęboki oddech i uniósł mój podbródek, by móc spojrzeć mi w oczy.
– Dostałem dziś przydział.
Przydział! Mój mózg pracował na wysokich obrotach. Skoro Wynn jest taki poważny, to musi to być jakieś straszne miejsce. Cóż, to bez znaczenia. Dam sobie radę. Ze wszystkim sobie dam radę, jeśli tylko Wynn będzie ze mną.
– To nieważne – powiedziałam pewnym głosem, by mi uwierzył. – To nie ma znaczenia, Wynn, naprawdę. Wszystko mi jedno, gdzie pojedziemy. Już ci to powiedziałam i podtrzymuję swoje zdanie. Dam sobie radę, naprawdę.
Przytulił mnie i przycisnął usta do moich włosów.
– Och, Elizabeth – jęknął. – Nie chodzi o to, _gdzie_ mamy jechać, lecz _kiedy_.
– Kiedy? – odsunęłam się, by spojrzeć mu w oczy. – Kiedy? Co masz na myśli?
– Muszę się zjawić na moim nowym posterunku pierwszego sierpnia.
Mój umysł odmawiał przyjęcia tego do wiadomości. Starałam się poukładać sobie te informacje w głowie, ale jakoś mi to nie wychodziło.
– Ale przecież nie możesz – wyjąkałam. – Nasz ślub jest dopiero dziesiątego września.
– Muszę. Jak się dostaje przydział, to nie ma dyskusji.
– A powiedziałeś im o ślubie?
– Oczywiście.
– Nie mogą zmienić tej daty? Przecież…
– Nie, Elizabeth, oczekują, że to _ja_ dostosuję swoje plany.
– A gdzie cię wysyłają? Na Północ, tak jak chciałeś?
– Tak, na Północ.
– Ale to zbyt daleka podróż, żeby potem wracać na ślub. Nie ma sensu, żebyś… To będzie taka długa droga, tam i z powrotem, zmarnowałbyś tyle czasu…
– Elizabeth – powiedział łagodnie. – Policja nie pozwala nam wracać aż skończy się nasz okres służby.
– Jak to?
– Gdy już obejmę posterunek, zostanę tam prawdopodobnie przez trzy albo cztery lata, bez możliwości powrotu. To zależy od…
Lecz przerwałam mu w pół zdania, a moje oczy były już rozszerzone ze strachu.
– Co ty mówisz?
– Mówię, że nie ma mowy o ślubie we wrześniu.
Poczułam, jak moje ciało robi się wiotkie. Cieszyłam się, że Wynn trzymał mnie w ramionach, bo nie dałabym rady stać o własnych siłach. Przez moment byłam oszołomiona, a potem mój umysł zaczął powoli znowu pracować. Nie będzie ślubu we wrześniu. Wynn nie będzie mógł wrócić z Północy, jak już obejmie tamtejszy posterunek. A musi się tam znaleźć już za dwa tygodnie. Czyli nie mamy zbyt dużo czasu.
Zmusiłam nogi, by utrzymały mój ciężar i podniosłam głowę, żeby znów spojrzeć na Wynna. Nigdy nie widziałam na jego twarzy takiego bólu i udręki.
– Jak długo zajmuje podróż do tego miejsca?
Wyglądał na zdezorientowanego tym pytaniem, ale zaraz odpowiedział.
– Powiedziano mi, żebym przeznaczył na podróż sześć dni.
– Sześć dni – zastanawiałam się. – To znaczy, że mamy tylko dziewięć.
Wynn wyglądał na zaskoczonego.
– Dziewięć? – powtórzył pytającym tonem.
– Moja rodzina może dojechać w jakieś trzy, może cztery dni – mówiłam już szybciej. – Do tego czasu moja suknia powinna być gotowa. Czyli wyrobimy się ze ślubem na sobotę. To da nam cztery dni w górach i jeden dzień na spakowanie się i przygotowanie do wyjazdu. Damy radę?
Wynn stał osłupiały.
– Damy radę? – powtórzyłam. – Spakujemy się w jeden dzień?
– Och, Elizabeth – powiedział ściskając mnie tak mocno, że omal nie zmiażdżył mi kości. – Naprawdę…? Zrobiłabyś to dla mnie?
Odsunęłam się o krok i spojrzałam mu głęboko w oczy.
– Nie pozwolę ci wyjechać beze mnie – powiedziałam ze łzami. – Ślub może nie będzie taki jak planowaliśmy, ale liczy się małżeństwo, a nie ślub. No i będzie z nami rodzina i przyjaciele. I tak będzie pięknie.
Wynn całując mnie miał w oczach łzy. W końcu odsunęłam się od niego i spojrzałam na góry. To oznacza, że odwiedzę je jako pani Delaney już wkrótce, a nie za siedem tygodni. Wydawało mi się to takie nierealne i upajające. Wynn chyba miał podobne myśli jak ja, bo wymruczał pod nosem:
– Dzięki Ci, Boże, za Policję.
– Dziękujesz Bogu za Policję? – spytałam zdziwiona tą nagłą zmianą tematu. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Wrzesień wydawał mi się taki strasznie odległy.
Dałam mu żartobliwego kuksańca w bok, choć na moje policzki wystąpił rumieniec. Czułam, jak mnie palą.
– Wrzesień to rzeczywiście taki odległy termin – zgodziłam się. – Ale za to sobota jest okropnie blisko. Wynn, mamy jeszcze tyle do zrobienia, że mnie to przeraża.
Nagle zdałam sobie w pełni sprawę z tego, co właśnie powiedziałam.
– Lepiej wracajmy do Mary. Ojej, oszaleje, jak usłyszy nowinę.
– Czekaj – powiedział Wynn, nie wypuszczając mnie z objęć. – Czyż nie obiecałaś spędzić ze mną tego wieczoru?
– Ale to było zanim się dowiedziałam, że…
– Okej – przerwał mi Wynn – nie będę cię trzymał za słowo. Przyznaję, że w ciągu ostatnich pięciu minut kilka rzeczy uległo zmianie. Jednakże wciąż nalegam na co najmniej pół godziny twojej niepodzielnej uwagi. A potem wrócimy do domu i powiemy Mary.
Uśmiechnęłam się do niego i już nie wyrywałam się z jego objęć.
– Chyba mi się podoba taki plan – rzekłam nieśmiało.ROZDZIAŁ TRZECI
_PRZYSPIESZONE PLANY_
Przez kolejnych kilka dni dom był pełen zamieszania. Mary zdawała się biegać jednocześnie we wszystkich kierunkach. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że to ja przyjmowałam wszystko raczej spokojnie. Ja, która zawsze marzyłam o idealnym ślubie. Wyobrażałam sobie wiele razy, jak idę do ołtarza w wielkiej katedrze z witrażami, z ojcem pod rękę, kościół zdobią delikatne bukiety kwiatów pomarańczy albo gardenii, a moja dłoń w satynowej rękawiczce dzierży misternie ułożony bukiet orchidei. Wyobrażałam sobie, że na ślub przyszedł tłum ludzi, damy w błyszczących sukniach od najlepszych szwaczek w Anglii lub w Paryżu. Tęsknie słuchałam wspaniałych organów grających marsz weselny.
A teraz będę brała ślub w maleńkim, prostym, zbitym naprędce kościółku. Nie będzie witraży, przez które wpadałoby światło w ten letni, słoneczny dzień. Nie będzie wspaniałej muzyki organowej. Gości przyjdzie niewielu, a ich odzienie wedle światowej mody będzie nic niewarte. Jednak będę się czuła jak w niebie, bo stanę przed ołtarzem z mężczyzną, którego kocham. Tylko to się liczyło. Dlatego to ja uspokajałam Mary i zwalniałam tempo jej działań zapewniając ją, że wszystko wypadnie pięknie. Wszystko będzie idealne, takie jak trzeba.
Wysłałam telegram do rodziców i ustaliliśmy, że przyjadą razem z Julie i Matthew piątkowym pociągiem. Żałowałam jedynie tego, że nie będę mogła spędzić z nimi więcej czasu, bo ślub był już w sobotę. Cóż, teraz o wiele bardziej liczyło się to, bym była gotowa do wyjazdu na Północ z Wynnem.
W pośpiechu dokończyłam swoją suknię i zdążyłam na czas. A właściwie to nawet jeden dzień przed czasem, więc mogłam poświęcić uwagę innym sprawom. Szybko przejrzałam swoją garderobę, wybierając tych kilka rzeczy, które będą odpowiednie na warunki panujące na Północy. Spakowałam wszystkie ubrania, których używałam jako nauczycielka, po czym pojechałam tramwajem do centrum i dokupiłam to, czego mi brakowało. Wynn wziął na siebie odpowiedzialność za zakup lub załatwienie wszystkiego, co będzie nam potrzebne w domu. Miałam pewne obawy, lecz potem zdałam sobie sprawę, że Wynn mieszkał już wcześniej na Północy, w związku z czym ma większe pojęcie o tym, czego będziemy potrzebowali. Z drugiej strony trudno mi było się w to nie angażować. Mój kobiecy instynkt podpowiadał mi, że Wynn skupi się na rzeczach niezbędnych do przeżycia i pominie te, które przyczyniłyby się do wygody i przytulności naszego przyszłego domu. Kiedykolwiek te niespokojne myśli nawiedzały mój umysł, starałam się odepchnąć je od siebie. Stwierdziłam, że całkowicie zaufam Wynnowi.
Czwartek zleciał zbyt prędko. Przedłużyłam sobie ten dzień nie śpiąc pół nocy. Segregowałam i pakowałam rzeczy, starając się przewidzieć, czego kobieta potrzebuje, by przetrwać surowe warunki północnej krainy bez powrotu do cywilizacji przez następne trzy czy cztery lata. W głowie miałam zupełną pustkę. Skąd ja niby mam to wiedzieć? Nigdy nie zajechałam dalej niż kilka mil od miastowych sklepów.
Wynn był równie zajęty jak ja: segregował, pakował do skrzyń i opisywał wszystko, czego będziemy potrzebować w nowym miejscu zamieszkania. Wciąż przypominał mi, że nie będzie tam żadnych wygód, a ja wciąż zapewniałam go, że mi to nie przeszkadza. Dałam mu te kilka rzeczy, które kupiłam w zeszłym roku do sprzątania w mojej kwaterze nauczycielskiej. Miałam nadzieję, że fakt ich posiadania pomoże nam zmniejszyć wydatki. Wydawał się zadowolony i powiedział, że z tym, co posiadam i kilkoma przedmiotami, które już będą w naszym domku na Północy, nie będzie musiał wiele dokupić.
Dużo myślałam o tym naszym domu na odludziu. Chciałam, aby był miejscem przytulnym, a nie tylko funkcjonalnym. Miejscem, do którego Wynn będzie wracał po długim, ciężkim dniu pracy. Ale jak zmienić ściany z bali i drewniane podłogi w zaciszny, miły dom? Odpowiedzią będą chyba zasłonki, poduszki i dywaniki. Ale teraz nie miałam czasu na takie rzeczy. Musiałam skupić wszystkie siły na pakowaniu się i przygotowaniach do wyjazdu. Zdecydowałam, że kupię potrzebne materiały i zrobię to wszystko samodzielnie, gdy będziemy już na miejscu. Tak więc w piątek wczesnym rankiem wsiadłam do tramwaju jadącego do centrum. Nie kupowałam cienkiego, nietrwałego muślinu. Zamiast tego spędziłam czas wybierając cięższe, bardziej męskie materiały. Wydawały mi się bardziej pasujące do chaty na Północy niż zwiewne zasłonki z falbankami. Wybrałam jednak odważniejsze i jaśniejsze wzory niż zazwyczaj, a potem dołożyłam jeszcze kilka cieńszych tkanin – na wypadek gdybym musiała coś uszyć dla nowego członka rodziny zanim tu wrócimy. Na myśl o tym moje policzki lekko się zarumieniły i miałam nadzieję, że nikt ze znajomych nie zobaczy mnie, kiedy wybieram pastelowe flanele. W gorączce ostatnich przygotowań niemal nie przyszło mi do głowy, że możemy zostać rodzicami, ale przecież trzy czy cztery lata to dużo czasu.
Z ciężkim naręczem zakupów wsiadłam do tramwaju, który zabrał mnie z powrotem do domu Jona, gdzie próbowałam przepakować swoje kufry, żeby jakoś zmieścić świeżo kupione materiały. Musiałam zostawić kilka sukien, ale zdecydowałam, że bez problemu obejdę się bez nich. Materiały do szycia były o wiele ważniejsze. Upychałam, wysilałam się, wciskałam, aż w końcu udało mi się zamknąć kufer.
Usiadłam na podłodze z kropelkami potu na czole. _Pewnie wyglądam okropnie_, myślałam sobie. Czułam, że moje miedziane loki wysunęły się spod spinek. Miałam wypieki na twarzy, pogniecioną suknię, a ręce… Spojrzałam na swoje ręce. Okropnie się trzęsły. Jakbym się czegoś mocno wystraszyła albo po prostu się przeforsowała. Cóż, to nie miało znaczenia. Udało mi się. Byłam spakowana i gotowa do wyjazdu. Gotowa, by wyruszyć z Wynnem na jego ukochaną Północ. Zostały nam już tylko ostatnie przygotowania do ślubu, a potem wyjeżdżamy w bardzo krótką podróż poślubną. Następnie czeka nas dzień pospiesznych ostatecznych przygotowań i wyjedziemy do małej chatki, która w najbliższych latach będzie naszym domem.
Trzęsącą się dłonią odgarnęłam włosy z czoła, a następnie z pomocą łóżka podciągnęłam się i wstałam. Zostało mi dwadzieścia minut do obiadu. Wystarczy na szybką kąpiel i poprawienie fryzury. Nie ma czasu na stanie i rozmyślanie, muszę się pospieszyć. Poranek już upłynął, a tu jeszcze tyle do zrobienia przed ślubem. No i moja rodzina przyjedzie pociągiem o czwartej.
– Beth!
Okrzyk Julie zwrócił w jej kierunku wiele spojrzeń. Ludzie patrzyli, jak ładna, dobrze ubrana dziewczyna ze Wschodu rzuca wszystko, co miała w rękach i biegnie do mnie pędem.
Sama też chciałam wykrzyknąć jej imię i tak samo biegiem rzucić się ku niej, ale się powstrzymałam. Podeszłam szybkim krokiem i padłyśmy sobie w ramiona. Aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za nią tęskniłam. Obie płakałyśmy, obejmując się. Minęło dobre kilka minut zanim mogłyśmy coś powiedzieć.
– Niech ci się przyjrzę – powiedziała Julie, odsuwając się ode mnie, kiedy ja jeszcze nie chciałam wypuścić jej z objęć. Wiedziałam, jak krótko będziemy mogły się sobą cieszyć.
Zmieniła się. Wciąż była tak samo atrakcyjna. Wciąż tak samo żywiołowa. Ale zauważyłam w niej pewną dojrzałość, której wcześniej nie było. Och, jakże się za nią stęskniłam! Bardziej, niż jestem w stanie to opisać.
Julie znów rzuciła mi się w ramiona, przekrzywiając mi kapelusz.
– Jakże za tobą tęskniłam! – wykrzyknęła. – Jak mogłaś, Beth? Jak mogłaś przyjechać tutaj i zdecydować się, że wyjdziesz za jakiegoś mężczyznę, który zabierze mi ciebie już na zawsze? – w jej głosie słychać było, że się ze mną droczy.
– Poczekaj tylko, aż go _zobaczysz_ – odpowiedziałam w tym samym tonie.
Julie znów odsunęła się ode mnie i jedną ręką starała się poprawić mój przekrzywiony kapelusz. Gdy skończyła, nie wydawało mi się, by leżał lepiej niż przed chwilą.
– Ach, Beth, ta praktyczna Beth znalazła kogoś, kto do niej pasuje.
Obie się zaśmiałyśmy, po czym reszta rodziny do nas dotarła i zaczęła się ze mną witać. Mama nie rzuciła się na mnie tak jak Julie, lecz, jak to ona, uściskała mnie po cichu, w sposób bardziej dystyngowany.
– Elizabeth – powiedziała łagodnie. – Jak się masz, kochanie?
W moich oczach znów pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po policzkach i obawiałam się, że za chwilę cała moja rodzina będzie od nich mokra. Mama też płakała, lecz po cichu; jej łzy były jak delikatny deszcz, nie zaś jak gwałtowna ulewa.
Długo stałyśmy, obejmując się wzajemnie.
– Pięknie wyglądasz, kochanie – szepnęła mi do ucha. – Zdaje się, że miłość ci służy.
– Och, mamo! – wykrzyknęłam. – Już nie mogę się doczekać, kiedy go poznasz…
– Ja również.
Wynn miał służbę do piątej trzydzieści, więc nie mógł przyjść ze mną na stację.
Następnie Jon uścisnął mamę. Była to wzruszająca chwila, gdy matka i syn znów się zobaczyli po tylu latach rozłąki. Gdy już wypuścił ją z objęć i pozwolił jej otrzeć łzy wzruszenia, z dumą przedstawił mamie swoją Mary. Obie natychmiast się pokochały. Wokół nich stłoczyły się dzieci. Ich babcia i ciocia Julie ściskały je po kolei. Ja w tym czasie również byłam zajęta serdecznym witaniem innych członków mojej rodziny. Padłam w objęcia taty. Wcześniej często mnie przytulał, ale tym razem czułam się jakoś inaczej. I chyba tata też to czuł. Bo nie byłam już jego małą córeczką. Zaraz wyjdę spod jego opieki i będę należeć do innego mężczyzny. Delikatnie pocałował mnie we włosy tuż nad uchem i szepnął:
– Cieszę się twoim szczęściem, Elizabeth. Jestem jednocześnie szczęśliwy i smutny. Jesteś w stanie to zrozumieć?
Pokiwałam głową wtuloną w jego ramię. Tak, rozumiałam, bo sama też się tak czułam. Było mi smutno na myśl, że opuszczę moją rodzinę. Byłoby tak cudownie, gdybym mogła ich wszystkich zapakować tak jak suknie czy bele materiału i zabrać ze sobą na Północ. Ale nie. Tak naprawdę przecież tego nie chciałam. Ani nie potrzebowałam. Teraz potrzebowałam jedynie Wynna. I chociaż nadal kochałam swoich bliskich, nie byłam już od nich zależna. Przecinałam więzy rodzinne i związywałam się z kimś innym. Uroczyste słowa przysięgi padną jutro, lecz moje serce wiedziało, że już poczyniło zobowiązanie. W moich myślach i uczuciach już należałam do Wynna. Tylko do niego, na całą wieczność. To on będzie moją rodziną, moim opiekunem, duchowym przewodnikiem, kochankiem i przyjacielem.
– Kocham cię, tato – powiedziałam miękko. – Dziękuję ci za wszystko. Dziękuję, że wychowałeś mnie tak, że jestem gotowa założyć własną rodzinę. Nie zdawałam sobie z tego sprawy… aż do teraz. Ale tak właśnie jest. To ty mnie do tego przygotowałeś. Dziękuję ci.
Nagle poczułam w sercu pokój. Pokój i pewność siebie. Wcześniej byłam zbyt zajęta, by zastanowić się, jak inne będzie moje życie już od jutra. Byłam zbyt zakochana, by pomyśleć, że będę pewnie musiała stawić czoła różnym problemom i przyzwyczaić się do nowych rzeczy i sytuacji. Teraz to do mnie dotarło. Ramiona mężczyzny, który mnie trzymał, uzmysłowiły mi to wszystko, co mnie czekało i nagle zdałam sobie sprawę, że naprawdę jestem na to gotowa. To nie był jakiś kaprys, nie byłam zadurzoną w kimś głupiutką nastolatką. To była prawdziwa miłość. Trwała i głęboka. Stanę się żoną i towarzyszką życia dla mężczyzny, którego kocham. Mój tata pokazał mi, jak temu sprostać. Nieświadomie, przez te wszystkie lata mojego dorastania, uczyłam się od niego, jaka jest recepta na dobrą relację małżeńską. Dla tych, których kochał, był dobry, lojalny i służył im z oddaniem. Uścisnęłam go mocniej. Tak bardzo go kochałam.
Po powitaniu z tatą stanęłam przed wysokim młodzieńcem z długimi, tykowatymi ramionami i szerokim uśmiechem na twarzy. Na początku gapiłam się na niego, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ale to naprawdę był on, mój kochany Matthew. Był trochę niepewny siebie i nie wiedział, jak się zachować wśród tych wszystkich emocjonalnych powitań członków jego rodziny, więc cofnął się o kilka kroków, stojąc z boku niczym obserwator. Zamrugałam kilka razy, by powstrzymać łzy i znów na niego spojrzałam. Jak bardzo urósł przez ten krótki rok odkąd wyjechałam. Też nie byłam pewna, jak go powitać.
– Matthew – powiedziałam prawie szeptem. – Matthew, ojej… jak ty urosłeś.
Zrobił krok w moim kierunku, a ja podeszłam do niego i już za chwilę trzymałam go w objęciach tak samo jak wtedy, gdy był małym chłopcem. Jego ramiona oplotły mnie i przytuliły mocno.
– Matt, nie mogę w to uwierzyć, przerosłeś tatę – starałam się nie płakać, ale niemożliwe było powstrzymać cieknące z oczu łzy.
Matthew z trudem przełknął ślinę. Był już prawie mężczyzną, więc w jego przypadku nie było mowy, by pozwolił sobie na łzy. Zamiast tego niezdarnie poklepał mnie po plecach, jakby się witał z kolegą ze szkoły. Następnie pojawił się przy nas Jonathan. Był to pierwszy raz, gdy moi bracia się spotkali. Przyjrzeli się sobie nawzajem po męsku. Musiało im się spodobać to, co ujrzeli, bo jednocześnie przeszli z uścisku dłoni do serdecznego objęcia. Matthew stał przodem do mnie, więc mogłam spojrzeć mu w twarz. Jego oczy jaśniały podziwem. Byłam pewna, że ta podróż na Zachód będzie miała wpływ na całe jego życie.
Wreszcie zebraliśmy się – oraz wszystkie nasze rzeczy – i wsiedliśmy do czekających na nas dwóch samochodów. Jonathan skorzystał z usług przyjaciela, by móc przetransportować nas wszystkich do siebie do domu. Wynn został zaproszony na kolację, wtedy do nas dołączy. Już nie mogłam się doczekać, by go wszystkim przedstawić i aby on poznał moją rodzinę. Byłam z nich taka dumna. I tak bardzo ich kochałam!
Przyjechaliśmy pod dom w gwarze radosnych rozmów. Tak wiele mieliśmy sobie do powiedzenia. Dzieci również. Każde z nich w pośpiechu próbowało nadrobić stracony czas i poznać babcię i dziadka, a także nową ciocię oraz wujka. I jak zwykle, wszyscy próbowaliśmy mówić jednocześnie.
Jon i Mary pokazali każdemu, gdzie będzie jego pokój, a Mary przepraszała, że nie zdążyła wszystkiego porządnie wysprzątać ani zrobić planowanego remontu, gdyż ślub musi odbyć się wcześniej. Mama stwierdziła, że wszystko i tak wygląda ślicznie. Sądzę, że Mary poczuła, iż mama mówi to ze szczerego serca.
Julie jak zwykle tryskała energią i wszystkim się głośno zachwycała. Zdawała się być pokrewną duszą z Elizabeth, która już stawiała swoje pierwsze chwiejne kroczki. Reszta dzieci też od razu pokochała Julie, lecz zauważyłam, że Kathleen wciąż niemal przykleja się do mnie.
Matthew szybko znalazł sobie wielbiciela w młodym Williamie, który patrzył na mojego młodszego brata z takim samym oddaniem, jak Matthew na Jonathana.
Julie miała dzielić pokój ze mną, więc wchodziłyśmy po schodach obładowane jej walizkami i torbami.
– A ten stary pociąg – lamentowała Julie – było w nim tak duszno i gorąco! Przede mną siedział gruby, niski mężczyzna, który ciągle palił śmierdzące cygara. A na tyle wagonu czterech gburów, którzy śmiali się i rozmawiali w tak nieokrzesany sposób, że…
Julie mogłaby długo tak opowiadać, ale przerwałam jej, śmiejąc się. Spojrzała na mnie zdumiona, lecz ja tylko jeszcze raz ją uścisnęłam.
– Zmieniłaś się – powiedziałam. – Jeszcze kilka lat temu postrzegałabyś każdego z tych mężczyzn jako potencjalnego zalotnika.
Oczy Julie zabłysły figlarnie.
– Tak było też i tym razem – przyznała. – Różnica polega na tym, że teraz jestem bardziej wymagająca. Podróżowało z nami również kilku interesujących osobników. Po prostu jeszcze do tego nie doszłam.
– Och, Julie, ty głupiutka gąsko – droczyłam się z nią.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć: moja ostrożna starsza siostra wychodzi za pioniera z Północy.
– On nie jest pionierem, tylko policjantem – poprawiłam ją.
Wzruszyła ramionami i rzuciła swój kapelusz na moje łóżko. Kilka lat temu przypomniałabym jej, że to nie jest miejsce kapelusza, lecz teraz sama go podniosłam i delikatnie odłożyłam na półkę w szafie.
– Poczekaj tylko, aż go zobaczysz – powiedziałam jej raz jeszcze. – Będziesz mi zazdrościć.
– Wiesz, wymyśliłam sobie, że skoro znalazłaś dobrą partię, powinno być w okolicy więcej jemu podobnych, nieprawdaż, Beth? – zaśmiała się Julie. – Może przedstawisz mnie kilku kolegom Wynna z pracy? Podejrzewam, że ma jakichś nieżonatych kolegów?
– Oczywiście, i to całkiem sporo. Ale nie spodziewaj się, że znajdziesz drugiego takiego jak Wynn.
– Jest aż taki wyjątkowy, co? – oczy Julie zalśniły. – Elizabeth Marie Thatcher, może jesteś odrobinkę nieobiektywna?
– Zobaczymy – powiedziałam odliczając minuty, aż Wynn się zjawi i Julie będzie mogła sama się przekonać.
– Muszę iść pomóc Mary – powiedziałam w końcu, choć nie chciałam opuszczać siostry nawet na chwilę. – Tymczasem ty się rozgość. Łazienka jest na końcu korytarza, a jeśli potrzebujesz coś uprasować, to pralnię znajdziesz na dole po prawej.
_Tak dobrze jest mieć ich wszystkich tutaj_, śpiewało moje serce, gdy schodziłam po schodach. _Szkoda, że nie będziemy mogli spędzić razem więcej czasu. Ale jutro biorę ślub, a potem Wynn i ja wyjeżdżamy._ Mimo to ani przez chwilę nie pragnęłam, by odłożenie ślubu było możliwe, nawet za cenę czasu z rodziną. Weszłam do kuchni nucąc wesoło pod nosem. A melodia, którą nuciłam, brzmiała jak marsz weselny.