- promocja
- W empik go
Gdy powstaną miasta - ebook
Gdy powstaną miasta - ebook
Wielki finał postapokaliptycznej trylogii "Gdy ucichną miasta"! Demony przeszłości nawiedziły Dolinę. Przez chwilę spokojne i niezmącone wojną życie jej mieszkańców znów zostało brutalnie przerwane. Eden szykuje się do wojny, Dziewiątka przepadła za murami Warszawy rządzonej przez Koalicję. Ula po raz kolejny zostaje postawiona przed dylematem, lecz tym razem musi podjąć decyzję wbrew wszystkim – przyjaciołom, rodzinie i politycznym układom. Czy uda się jej ocalić przyjaciół i uchronić swój nowy dom przed kolejnym – brutalnym i krwawym konfliktem? Co tak naprawdę kryje się za wysokimi murami okalającymi Warszawę i czy wróg na pewno jest tym, za kogo się podaje…? Ciemne chmury zbierają się nad głowami Uli, jej przyjaciół i niedawno odnalezionej rodziny – a także wszystkich, którzy przetrwali w postapokaliptycznej rzeczywistości…
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396244048 |
Rozmiar pliku: | 943 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
https://kmjurkowska.pl/inspiracje-muzyczne-3/
Pierwszemu tomowi towarzyszyło dwanaście utworów, które stworzyły wyjątkową playlistę – swoisty soundtrack, będący idealnym muzycznym odzwierciedleniem emocji zawartych w powieści. Tom drugi został uzupełniony o dwadzieścia jeden utworów. Nie byłabym sobą, gdybym i do tomu trzeciego nie dodała piosenek, które wielokrotnie były dla mnie inspiracją i motywatorem do pracy nad książką. Tym razem w Wasze ręce oddaję dwadzieścia sześć wyjątkowych utworów.
Pełną playlistę znajdziecie – jak zawsze – na YouTubie i na Spotify. Wystarczy zeskanować powyższy kod QR. Udanej zabawy! ;)
KMJPROLOG
– To tam. – Wskazał na betonowy właz do studzienki kanalizacyjnej w większości obrośnięty krzakami. Gdyby nie pokazał palcem, trudno byłoby dostrzec. – O północy otworzą przejście po drugiej stronie. Będzie czekała Marina albo mężczyzna z tatuażem w kształcie liścia klonu na szyi.
Rozejrzała się. Z mroku nocy wysuwał się zarys krzaków, chwastów i małych półmetrowych drzew. Kształty wznoszących się gdzieniegdzie stert gruzu dawały do zrozumienia, że kiedyś stały tu domy, zabudowania gospodarskie, a nawet przystanek autobusowy. Dawniej tętniące życiem prowincje zostały zniszczone i przerobione na nierówną warstwę kłujących i pordzewiałych przedmiotów, skołtunionych i wymieszanych z ziemią. Ta bariera – czasem przecięta zakurzonym i opuszczonym korytarzem – ciągnęła się od betonowego muru aż do krawędzi rachitycznego lasu. Czasem spośród drzew wystawał obdarty z życia dom i inne pozostałości minionego świata. To była granica. Granica, której nikt nie miał prawa przekroczyć bez zgody organów zarządzających miastem. Strefa buforowa ciągnęła się przez dwa kilometry. To tu, w mieszaninie krzaków i kamiennych odpadków, znajdował się właz, którym mieli przedostać się do miasta.
– Od lat nie oświetlają tej przestrzeni – mruknął, zakładając ręce na piersi. – Wszędzie obowiązuje zaciemnienie. Tu i w środku. Chcą uniknąć jarzenia się jak Las Vegas.
Skinęła w zamyśleniu głową. Zmrużyła powieki, błądząc wzrokiem po prawie dwukilometrowym betonowym murze zwieńczonym gęstymi zasiekami. Domyślała się, że musiały być pod napięciem. Spojrzała na żelazną, zespawaną bramę, jedyną, jaką widzieli z miejsca, w którym się zatrzymali.
– Wszystkie tak wyglądają? – zapytała, nie odwracając wzroku od muru.
– Tak. Nikt z nich nie korzysta. Nigdy nie opuszczają miasta.
Wzięła głęboki wdech ciepłego powietrza. Podniosła głowę i spojrzała na migoczące punkciki na niebie. Jedyna rzecz widoczna z każdego miejsca na Ziemi – obozu koncentracyjnego, niewolniczej farmy, objętego pełną kontrolą miasta, szumiącego wzgórza.
– Ile zostało czasu?
Zerknął na wysłużony zegarek na przegubie.
– Dwadzieścia minut do północy.
Wypuściła powoli powietrze.
Wojtek oparł się o drzewo i ukradkiem zerknął na Ulę. Zmarszczył brwi.
Stojąca przed nim dziewczyna nie przejawiała prawie żadnych emocji. Podenerwowanie, niepewność, sporadyczna naiwność, nierzadka wybuchowość, zwątpienie – zniknęły, a ich miejsce zajęło skupienie i zamyślenie. Od kiedy wybiegli z Doliny do Warszawy, kilka razy pogrążyli się w dłuższej rozmowie podczas postojów, lecz zawsze czuł, że Ula myślami była gdzie indziej niż on. Dalej niż on. Koncentrowała się na biegu, nie hamując instynktów. Po raz pierwszy miał okazję być świadkiem jej tak zwinnego, subtelnego i swobodnego biegu. Dopiero teraz rozumiał, jak wiele energii wkładała przez te wszystkie lata, by dostosować się do tempa ludzi i mutantów takich jak on. Cokolwiek robiła. By ukryć swoje prawdziwego możliwości, prawdziwą siebie. Teraz, stojąc na krawędzi lasu, w ciemnej i prostej kurtce, z krótkimi włosami poprzetykanymi wyraźną siwizną i okiem pokrytym bielmem, nie hamowała instynktów. Nie wzięła ze sobą żadnego bagażu: plecaka ani torby. Nie chciała broni, nawet noża. Usilnie próbował przypomnieć sobie ostatni raz, gdy widział na ustach Uli uśmiech… Nie potrafił. Teraz dostrzegał tylko determinację.
– Ula?
Odwróciła głowę i spojrzała na niego ze skupieniem. Przeszył go dreszcz.
– Boisz się? – Wpatrywał się w nią uważnie.
Znów przeniosła wzrok na mur.
– Każdy się czegoś boi. Tylko w pewnym momencie to przestaje mieć znaczenie – odparła.
Prawa dłoń zadrżała jej lekko, zanim Ula zdążyła ją zacisnąć i schować do kieszeni kurtki.
– Wojtek…
– Tak? – Odsunął się od drzewa i stanął obok niej, ramię w ramię.
Dochodziła północ.
– Dopilnuj, żeby w Dolinie… – Zawahała się. – Zaopiekujesz się nimi?
Westchnął. Wbił wzrok w dwukilometrowe gruzowisko.
– Oczywiście – mruknął i dodał dla pewności – przecież wiesz.
Przełknęła głośno, dopiero w tym geście ujawniając zdenerwowanie. Zrobiła krok do przodu i wystawiła stopę za krawędź lasu. Zerknęła przez ramię.
– Do zobaczenia. Tu lub tam.
– Tu lub tam… – odparł już szeptem. Nie ruszył się, lecz odprowadził dziewczynę wzrokiem aż do włazu.
Patrzył, jak w metodycznym, cierpliwym i bezgłośnym marszu pokonywała zbitki kamieni, nitki zasieków i pokręconego żelastwa. Jak siadła na betonowym murku, spuściła nogi po zardzewiałej drabince i zniknęła we wnętrzu studzienki. Nie obejrzała się za siebie ani razu. Nasłuchiwał, doszukując się w ciszy odgłosów niebezpieczeństwa. Krzyków, charkotu, wystrzałów, nerwowych kroków w wilgotnych kanałach. Daremnie. Gdy wskazówka zegara wybiła pierwszą w nocy, rozmył się w mroku pomiędzy drzewami. Gdyby ktoś obserwował go przez lornetkę z wysokiego muru, dostrzegłby tylko białe gałki oczu.
Wojtek odwrócił się bezszelestnie i ruszył truchtem. Z powrotem do Doliny.ROZDZIAŁ 1
Stary zegar z kukułką wskazywał trzydzieści siedem minut po północy, gdy z nadajnika wydobyły się urywane trzaski. Długa wskazówka minęła minutę czterdziestą dziewiątą, gdy huk wystrzału przeszył powietrze w nagrzanym pokoju. Wybiła dwunasta pięćdziesiąt cztery, gdy pytanie Alka rozgoniło ciszę otaczającą nas ciasnym kokonem – tuż po tym, gdy Alek wprowadził do organizmu swojego brata bursztynowy płyn.
Była też godzina dwunasta pięćdziesiąt sześć, gdy straciłam kontrolę nad swoim ciałem.
– Cholera. – Dobiegło do mnie jak z odległego krańca wielkiego boiska.
– C-co się dzieje? – Hala zrobiła krok w tył i nadziała się na poręcz przy schodach. – Co się z nią dzieje? Dlaczego…?
Tomek zaklął, po czym wysunął ręce w moją stronę.
– Ula… – odezwał się cicho, ale stanowczo, robiąc dwa kroki w kierunku pozostałych i odgradzając ich ode mnie. – Ula, nie zgub się… – Zablokował przejście, zbudował z własnego ciała mur. Zza jego sylwetki wystawała głowa nieprzytomnego Marka, zastygłego w oczekiwaniu Alka oraz struchlałej Hali.
Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z powagi sytuacji, gdy Alek rzucił w przestrzeń to niewiarygodnie ciężkie pytanie: Co teraz?
Mój mózg zrobił błyskawiczny maraton.
Marek nas oszukał. Marek kłamał. Marek obiecywał pomoc, a sprowadził na moich przyjaciół niebezpieczeństwo. Może tortury? Może nawet śmierć? Czy Marina, Sylwia, Dawid i Wojtek skończą w pomieszczeniu bez okien i klamek? Czy fanatyczni naukowcy wyssą z nich szpik do ostatniej kropelki? Czy ich wrzaski pełne cierpienia będą nieść się wzdłuż szpitalnych białych ścian – i nigdzie dalej? Oni już raz to przeżyli…
Nie poznam odpowiedzi na żadne z tych pytań, bo Marek nas wszystkich okłamał i wysłał moich przyjaciół na pewną śmierć!
Furia zamruczała mi w trzewiach i momentalnie wypłynęła na powierzchnię. Wyrzuciła przed siebie blade i zakrwawione ręce jak topielec w jeziorze. Wzięła haust powietrza i wydobyła z gardła charkot zwiastujący zniszczenie.
– Ula, proszę cię, wiesz, że jesteśmy po twojej stronie. – Tomek mówił z coraz mniejszym przekonaniem, schylając jednocześnie głowę. – Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, nie skrzywdzimy cię, nie mamy, jak się bronić, jesteśmy niewinni…
Nozdrza mi drgały, gdy nerwowo wprowadzałam do płuc rozgrzane powietrze. Lodowate palce obu rąk zaciskały się w blade, poprzetykane błękitnymi żyłami pięści. Jak wyglądała moja twarz? Mogłam sobie tylko wyobrazić, obserwując rosnące przerażenie w oczach całej trójki.
Najgorszą rzeczą była świadomość utraty kontroli. Widziałam każde drgnięcie nerwu na obliczu Hali, każdy zaciskający się mięsień na szczęce Alka, nadal kucającego przy bracie. Czułam, jak ktoś obcy poruszał moimi palcami, brał za mnie głębokie wdechy, wypuszczał z sykiem powietrze. A w końcu postawił pierwszy śmiały krok w stronę przyjaciół.
– Ulka… – Tomek zaczął, lecz nie skończył.
Furia widziała, jak się poddawał, jak się kajał.
Przeliczyła się.
Nie zarejestrowałam momentu, w którym Tomek odbił się od podłogi i w niezwykle precyzyjnych trzech krokach rzucił w moją stronę. Stanął za mną, wykręcił mi lewą rękę za plecami i bez wahania otoczył mnie swoją. W tej drugiej dłoni trzymał ostry nóż z ząbkami, do tej pory tkwiący w pochwie przytwierdzonej do paska. Przytknął ostrze do mojego lewego ramienia.
Furia szarpnęła ciałem, lecz Tomek – choć przyszło mu to z trudem – nie puścił. Z gardła wypłynął mi warkot mrożący krew w żyłach.
– BROŃ! – Tomek huknął w stronę Alka i Hali. – JUŻ!
Widziałam, jak obydwoje doskoczyli do dwóch różnych mebli – Hala wyciągnęła z komody pistolet, odbezpieczyła go i wycelowała go w nasze nogi. Taki sam pistolet Alek odpiął z wewnętrznej strony stołu, przy którym kucał, ale nie wycelował w nikogo. Reakcja obojga była mechaniczną odpowiedzią na kategoryczny rozkaz Tomka. Dopiero po jego wykonaniu włączyło się im myślenie. Obydwoje wyglądali na zdumionych.
– Alek, strzel Uli w udo.
Chyba się przesłyszałam!
Furia warknęła i szarpnęła najpierw ramieniem, potem ręką. Udało jej się złapać Tomka za przedramię i zacisnąć moje palce wokół jego przegubu. Przyjaciel sapnął mi w ucho z bólu.
– STRZELAJ! Nic jej nie będzie!
Gdy mój wzrok padł na Alka i broń w jego roztrzęsionej dłoni, wiedziałam już, że nie strzeli. Celował w moje udo, celował umiejętnie. Wiedział, jak obchodzić się z bronią, potrafił trafić do celu. Mógł z łatwością wykonać kolejny rozkaz Tomka. Ale ja widziałam w jego oczach przerażenie i wahanie. Nasze spojrzenia spotkały się. Ja go widziałam, ale czy on widział coś więcej poza białymi oczami, wystającymi we wściekłym grymasie zębami i pulsującą na szyi błękitną żyłką? Czy widział w tym wszystkim mnie?
– S… strzel – przecisnęłam się przez Furię, zanim na dobre odebrała mi resztkę kontroli.
I wtem poczułam przeszywający ból pod obojczykiem. Spojrzałam w dół, wprost na ostrze wsuwające się w skórę. Tomek wbijał je coraz głębiej, przeciskając przez skórę i mięśnie, przecinając wrażliwe nerwy. Nie panowałam nad ciałem, lecz czułam każde dotknięcie. Furia wrzasnęła z wściekłością.
– Kurwa, Alek, strzelaj! – krzyknął Tomek, siłując się ze mną z rosnącą trudnością. Czułam, że opadał z sił. – Strzelaj!!!
Tomek wziął wdech i wbił głęboko ostrze noża. Potem puścił rękojeść i otoczył mnie ramionami w niedźwiedzim uścisku. Słyszałam przy uchu jego szarpany oddech.
Furia straciła czucie i władzę w lewej ręce. Tomek wiedział, gdzie wbić nóż, żeby obezwładnić.
Ale Furia nie zamierzała odpuścić. Kolejne szarpnięcie i zdołała nieznacznie wysunąć ciało z objęć Tomka. Już chciałam go złapać za bark i odsunąć – a raczej odrzucić – daleko w ciemną przestrzeń pokoju, gdy powietrze przeszył huk wystrzału. Coś pociągnęło moje ciało w dół. Przeniosłam – a raczej Furia przeniosła – blade spojrzenie na prawe udo. Gdy ujrzała kwitnącą na spodniach szkarłatną plamę, fala gniewu rozlała się po mięśniach ze zdwojoną siłą. Mój wzrok padł na Alka, ale to nie on nacisnął spust. Zrobiła to roztrzęsiona, lecz zdeterminowana Hala.
Dwie rany w dwóch istotnych miejscach zrobiły swoje. Osłabiły Furię na tyle, że Tomek zdołał wzmocnić uścisk i naprzeć plecami na drzwi wyjściowe. Łokciem nacisnął klamkę i przepchnął siebie – a potem i mnie – w ciemną toń podwórka. Zanim pociągnął mnie po schodach na trawę, krzyknął jeszcze:
– Zabarykadujcie się i nie otwierajcie, dopóki nie wrócę! NIE WYCHODŹCIE NA ZEWNĄTRZ!
Zapach upływającej krwi wpełzł w nozdrza. Furia zaciągnęła się jak narkomanka na detoksie.
– Pu-uszczaj. – Złapała Tomka za nadgarstek, który znajdował się najbliżej moich ust i bez wahania wbiła kły w cienką skórę. Przyjaciel syknął.
Palce Tomka rozluźniły się, a uścisk osłabł. Furia chwyciła go za przedramię i spróbowała cisnąć do przodu. Ponieważ nóż nadal tkwił w ramieniu, efekt nie był dla Furii satysfakcjonujący. Tomek zachwiał się, zrobił kilka niepewnych kroków, aż w końcu ustawił się do mnie przodem. Staliśmy obok kamiennej studni. Za Tomkiem rozlewała się ciemność lasu.
Wyciągał przed siebie ręce i wpatrywał się we mnie intensywnie.
– Ula, nie daj się. Błagam. – Nie ruszył się z miejsca, gotowy na powstrzymanie mnie przed dzikim pędem ku domowi. – To nie wina Ma… – Nie dokończył.
Furia wystrzeliła w jego stronę.
Agresja, z jaką przystąpiła do krwiożerczego pościgu, była tak wielka, że zaczęłam tracić świadomość. Widok Tomka umykającego w głąb majaczącego za domem lasu działał jak płachta na byka. Jego sylwetka rozmywała się we mgle.
Nie wiem, jak długo biegliśmy. Ocknęłam się pośrodku lasu – oparta o pień i dysząca ciężko. Ja, nie Furia. Przenikliwy ból w ramieniu i udzie zapulsował palącym ogniem. Czułam strugi potu spływające po skroniach i karku.
– Ty wredna jędzo – zaadresowałam do Furii.
Czułam, że wycofywała się w głąb trzewi. Zrobiła rozróbę i poszła w siną dal, zostawiając mnie z pobojowiskiem, przerażonymi przyjaciółmi i powykręcanym z bólu ciałem.
Zrobiłam krok do przodu, ale od razu runęłam do przodu. Wbiłam przednie zęby w pokrytą igliwiem, wilgotną ziemię. Jęknęłam.
– Ula… Wdech i wydech. – Dobiegł do mnie łagodny szept. Odwróciłam oczy w kierunku, z którego, jak mi się wydawało, dochodził kojący głos. – Wdech i wydech…
Przewróciłam się na plecy, usiłując nie obciążyć lewej ręki, która zwisała bezwładnie. Mój wzrok padł na szeleszczącą kopułę drzew. Gdzieniegdzie majaczyły gwiazdy.
– Ula, to nie wina Marka. To nie jego wina. Ktoś nim sterował. Wykorzystano go tak, jak nas wszystkich. To nie jego wina… – Nie mogłam zlokalizować kierunku, z którego dochodził szept. Jakby był wszędzie. – Ula…
– Przestań. – Wykrzywiłam usta i zacisnęłam dłoń. Pod palcami poczułam igliwie i stwardniałą ziemię.
Szelest kroków musnął w lewe ucho. Przechyliłam głowę i zmrużyłam powieki.
Tomek wyjrzał zza drzewa.
Miał głębokie zadrapania na policzku i przedramieniu. Na nadgarstku dostrzegłam ślad po moich zębach. Na samo wspomnienie smak krwi eksplodował w ustach. Splunęłam na bok.
– To ja – zapewniłam go, gdy cofnął się odruchowo. Zacisnęłam szczękę, aż zgrzytnęło. – Jezu…
Walnęłam pięścią w ziemię, po czym chwyciłam za rękojeść noża, który nadal tkwił pod obojczykiem. Jęk wyrwał mi się z gardła i rozniósł na wszystkie strony, płosząc z pobliskich krzaków przyczajone tam ptaki. Wysunęłam ostrze z rany i odrzuciłam nóż między drzewa. Zapach krwi znów zawładnął zmysłami. W brzuchu załaskotał mi ogon Furii. Sapnęłam.
– Musisz wyciągnąć pocisk. Bo się nie pozbieram… – Przełknęłam z trudem, opuszczając głowę na wystający korzeń. Nie miałam siły utrzymać jej w pionie.
Jezu, jak to się stało, że aż tak mocno straciłam kontrolę?
Tomek ruszył w moją stronę, lecz każdy krok stawiał ostrożnie. Nie spieszył się. Nie spuszczał ze mnie oczu. Gdy w końcu znalazł się obok, kucnął i spojrzał na ranę w udzie. Wypuścił powietrze z płuc.
– To zaboli.
– Nie krępuj się. Już i tak wszystko mnie boli.
Pochylił się nad nogą i bez słowa wsunął palce w ranę. Gdyby zobaczył to jakiś przedwojenny chirurg, złapałby się za głowę.
Rozerwane mięśnie i skóra płonęły. Skupiłam się na wyrównaniu oddechu i gojącej się ranie w ramieniu. Pomału odzyskiwałam czucie w lewej ręce. Cała mrowiła.
Tomek podniósł dłoń na wysokość oczu. W dwóch zakrwawionych palcach trzymał powyginany pocisk. Cisnął go za siebie. Spojrzał na mnie, po czym usiadł na ziemi i opadł na plecy.
Oboje dyszeliśmy. Tomek opuścił głowę na wystający korzeń i zacisnął powieki.
– Boże, co za noc… – stęknął. Widziałam, jak klatka piersiowa opadała mu i podnosiła się energicznie. Uniósł głowę i spojrzał na mnie. – Ale muszę przyznać, że nie wierzyłem, że to się uda.
Podciągnęłam się z trudem do pionu i oparłam plecami o pień. Wciąż byłam słaba, rana w ramieniu i ta w nodze goiły się wyjątkowo wolno. Nie byłam w stanie utrzymać głowy prosto dłużej niż kilka sekund. Oparłam potylicę o drzewo.
– Co?
Charknął i splunął w bok. Wytarł usta o zakrwawiony rękaw. Jego rany też pomału znikały.
– Że uda mi się cię powstrzymać.
Przyjrzałam mu się spomiędzy na wpół przymkniętych powiek.
– Ja też dziwię się, że ci się udało. Byłeś – przełknęłam – zadziwiająco szybki i sprawny. Jakbyś dokładnie wiedział, co robić… Jak?
Wydął usta.
– Ćwiczyłem. Ćwiczyliśmy. W Edenie. Agnieszka, Marina, Wojtek i ja. – Zamknął na moment oczy. – Jak zaczęliśmy się odnajdywać w nowej rzeczywistości, Marina wyjawiła nam wszystkiego, co wiedziała o twojej mutacji. Uznała, że skoro pojawiłaś się ty, że ta piekielna mutacja nie zniknęła w laboratorium pod Berlinem, to może być takich osób więcej. I że powinniśmy nauczyć się przed nimi bronić na tyle, na ile się da.
Nie byłam zaskoczona strategicznym myśleniem Mariny.
– Chciałabym zobaczyć kiedyś szachowy pojedynek Alka z Mariną. To byłoby lepsze od ogólnoświatowej olimpiady, jak Boga kocham. – Podniosłam wzrok na przyjaciela. Patrzył na mnie z niezrozumieniem. – Nieważne. – Zamrugałam. Przez chwilę miałam mroczki, aż mnie zemdliło.
Siedzieliśmy w milczeniu, chłonąc ciszę otaczającego nas lasu. Ani jedna sowa nie polowała w pobliżu, ani jedna mysz nie wychyliła nosa z norki, nawet korniki pochowały się głęboko w tunelach drzew.
– Skoro Marina tak was wyćwiczyła, dlaczego jesteś zdziwiony, że się udało?
Uniósł brwi.
– Bo do tej pory wszystko było teorią. Pierwszy raz sprawdzałem taktykę Mariny na żywym organizmie. Osłabić, obezwładnić, obalić. – Wyszczerzył zęby w pokracznym grymasie i podsunął się wyżej na łokciu. – Jak się czujesz?
Jak durszlak.
– Chyba się porzygam – mruknęłam i jak na zawołanie przechyliłam się w bok.
Puściłam dorodnego pawia wprost na małą sosenkę. Pięknie.
Tomek zebrał się z ziemi, podpełzł do mnie i przyłożył dłoń do mojego czoła. Przesunął ją wzdłuż policzka.
– Jesteś rozpalona. To coś nowego… – Podparł się ręką o pień i stanął chwiejnie na nogach. – Chodź, pomogę ci.
– Poczekaj. – Otarłam usta rękawem. – Daj mi chwilę…
Próbowałam zerknąć na ranę w ramieniu, ale gdy tylko to zrobiłam, przez kark przepłynął prąd. Jakiś zerwany nerw jeszcze się nie zasklepił. Skrzywiłam się znów i przymknęłam powieki. Tak było lepiej.
Usłyszałam, że Tomek usiadł naprzeciwko mnie i w milczeniu położył rękę na moim kolanie.
– Ile tylko potrzebujesz, Ula. Na spokojnie. – Dwoma palcami rozsunął fragment pociętej tkaniny kurtki na moim ramieniu. Odetchnął. – Goi się.
– A noga?
Poczułam dotyk chłodnych palców na udzie.
– Wolniej, ale też.
Nie mogłam wyjść z podziwu, że był taki opanowany. Kilka minut wcześniej o mało nie przegryzłam mu tętnicy.
– Ula?
– Hm?
Zawahał się. Zmierzwił włosy.
– Czy Alek i Hala widzieli cię już… w akcji?
Kamień opadł mi na klatkę piersiową i na moment odebrał dech. W tym jednym momencie mój mózg przypominał mózg Mariny: przewidywał kilka ruchów do przodu.
Przełknęłam gulę.
– Widzieli, ale wtedy nie chciałam ich pożreć w całości. Tylko ratować.
Odetchnął.
– To i tak dobrze. Jeden problem z głowy. Nie wyobrażam sobie wyjaśniania im teraz wszystkiego… – Jego wzrok padł na ramię, w które wsunął mi ostrze noża.
– Ta – przytaknęłam bez przekonania. Przed oczami stanęła mi zmrożona strachem twarz Alka. – Boże… – Gdyby nie bezsilność w mięśniach obu rąk, ukryłabym twarz w dłoniach. – Jak… jak po czymś takim oni mogą mnie dalej akceptować? Takie monstrum.
Pokręciłam głową i zacisnęłam usta. Nie mogłam nad tym zapanować. Łza spłynęła po policzku.
– Ula, Ula…
Tomek przysunął się pod drzewo, otoczył mnie ręką i przycisnął do boku. Pozwoliłam głowie opaść na jego ramię. Jakaś cicha i nieśmiała cząstka mnie czekała na dalsze słowa. Na jakieś „będzie dobrze”, „oni nie mają cię za monstrum”, „zrozumieją”. Ale się nie doczekałam. Tomek nie potrafił dobrze kłamać, więc rzadko to robił.
– Pozbieramy się i wrócimy do domu. Jakoś to będzie – dokończył wymijająco.
Pozwolił mi wypłakać ból i wściekłość. Nie przejął się, gdy jego podarta bluza zamieniła się w zużytą chusteczkę higieniczną.
– Przepraszam. – Wytarłam niezdarnie poły mokrego materiału.
– Daj spokój. – Wzruszył ramionami. Uciekł wzrokiem na niebo nad naszymi głowami. Myślami był daleko. – Ula, Alek zadał słuszne pytanie. Co my teraz zrobimy? – Spojrzał na mnie, a w oczach czaiła się bezsilność i rozpacz. – Ja nie mogę stracić Sylwii… Nie pozwolę… – Zacisnął rękę na moim nadgarstku.
Była tylko jedna rzecz, którą mogliśmy zrobić. Którą JA mogłam zrobić.
– Pójdę tam. Pójdę tam i wlezę na ten cholerny mur – odparłam z determinacją.
Wybałuszył oczy.
– Niby jak? Przecież to kilometry płaskiego betonu. A potem prąd i zasieki…
Zaśmiałam się. Ściągnął brwi w niepewności.
– To dla mnie żaden problem. – Odetchnęłam nerwowo. – Potrafię się wspinać w… sposób pasujący do moich osobliwych zdolności.
Posłałam mu rozbawione spojrzenie. Taaa. Teraz się śmiałam, ale jak przychodziło co do czego i trzeba było użyć pajęczych paluszków, to w żołądku zbierał mi się obiad z dwóch tygodni.
Tomek wpatrywał się we mnie nierozumiejącym wzrokiem.
– Budzą się we mnie różne umiejętności – wyjaśniłam. – Mniej lub bardziej przydatne. Od czasu walki w Osadzie sporo się zmieniło.
Przez dłuższą chwilę lustrował mnie spod przymrużonych powiek. Między brwiami zakwitła mu podłużna zmarszczka.
– Ewolucja – mruknął do siebie.
Przytaknęłam tylko głową.
Wciągnęłam głęboko powietrze. W płucach już nie kłuło, rana przy obojczyku przestała palić żywym ogniem. Poruszyłam palcami lewej ręki. Rozejrzałam się.
– Jak daleko odbiegliśmy?
– Nie pamiętasz?
– Nie wszystko. Odpłynęłam, kiedy zaczęłam cię ścigać. Ale nie wiem, jak długo mnie nie było.
– Jesteśmy po drugiej stronie wzgórza.
– To niedaleko. Na krótko straciłam głowę.
– Jak myślisz, dlaczego tak się stało? Mówiłaś, że już nie tracisz świadomości.
Wzruszyłam ramionami.
– Chyba przerosła mnie skala tego, co się stało. Uderzyła w wyjątkowo czułą strunę.
Gdybanie.
Znów odetchnęłam, po czym spróbowałam podnieść się na nogi. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Możemy wracać. – I nagle zdałam sobie sprawę, jaka była ze mnie cudowna kumpela. – Boże, przepraszam, że nie zapytałam! – Chwyciłam Tomka za łokieć. – Jak ty się czujesz? Zrobiłam ci krzywdę? Poza tym, co już widzę…?
Omiotłam rozgorączkowanym wzrokiem gojące się zadrapania na policzku, potem te na ręce, aż w końcu przybliżyłam do oczu jego nadgarstek. Cztery dziurki po kłach wciąż były dość wyraźne, ale już nie krwawiły.
– Nic mi nie jest. Są powierzchowne. – Wstał wystarczająco swobodnie, bym odsunęła od siebie gnębiącą trwogę. – Gdyby Hala nie strzeliła i nie zdekoncentrowała cię kulką, byłoby gorzej. – Mięsień policzka mu drgnął. – To co, wracamy?
– Tak, chyba tak – wydusiłam przez ściśnięte gardło.
Szliśmy powoli, każde własnym tempem. Kulałam jeszcze – najwyraźniej pocisk przebił kość, która potrzebowała więcej czasu, by się zrosnąć. Tomek szedł krok przede mną, z rękoma w kieszeniach porwanej bluzy. Gdyby nie zadrapania w materiale i zaschnięta krew na policzku, wyglądałby jak zwykły spacerowicz w parku.
Chłodny wiatr rozwiał mi włosy, gdy przekroczyliśmy granicę lasu i weszliśmy na podwórko. Dom tonął w ciemnościach. Wysunęłam słuch i odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam trzy miarowe bicia.
– W porządku – podzieliłam się z Tomkiem spostrzeżeniem, zapominając zupełnie, że sam to słyszał. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do jego zaktualizowanej wersji.
Minęliśmy studnię. Cienka smuga światła dochodzącego z parteru przeciskała się przez niezabezpieczone drzwi. Jedyne jasne pasma w mroku nocy. Tomek wszedł na werandę, przylgnął plecami do ściany przy drzwiach i zapukał trzy razy.
– To my. Już w porządku. Możecie odłożyć broń.
Nie czekał na zapewnienie z wnętrza. Po prostu nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Struga ciepłego światła omiotła moją struchlałą ze strachu postać. Wrosłam w trawę przed schodami, niezdolna do zrobienia kroku.
Im bliżej byliśmy Doliny, tym większy lęk paraliżował mnie na myśl o powrocie. Nie mogłam przewidzieć reakcji Hali i Alka. Może nadeszła pora, gdy w końcu złapią za widły i przepędzą potwora? Ostatnim razem uratowałam im tyłki, ale teraz…?
Podniosłam oczy na rozjaśnione wejście. Tomek był już w środku. Nikt nie zamknął drzwi. Nikt nie wyszedł na zewnątrz z widłami.
Serce ścisnęło mi się w piersi.
Miałam nogi jak z ołowiu, gdy pokonywałam kolejne stopnie. Podpierając się balustrady, wdrapałam się na werandę. W końcu stanęłam na szczycie i weszłam do nagrzanego pomieszczenia. Zastygłam.
Tomek kucał przy nieprzytomnym Marku, który teraz spoczywał na kanapie. Oddychał spokojnie, a serce biło mu w równych odstępach. Patrząc na jego uśpioną postać, nie odczuwałam nienawiści czy chęci zemsty. Te emocje Furia zabrała ze sobą.
Hala stała najbliżej, przy oparciu kanapy. Wyprostowana jak struna, niepewna, skupiona, z wbitymi we mnie oczami jak pięciozłotówki. Omiotłam spojrzeniem pistolet, który zaciskała w zgrabiałych palcach. Spojrzałam jej w oczy.
– Już… w porządku – szepnęłam niepewnie, jak wtedy, gdy powróciłam do Doliny z ciałem Kacpra. Znów czułam się jak gość. Niechciany gość.
Najgorsza była jednak świadomość tego, co mnie jeszcze czekało.
Spojrzałam na Alka. Siedział przy stole, ciężką głowę podpierał na dłoniach, a łokcie na kolanach. Nie wstał, gdy weszłam do środka. Nie patrzył na mnie. Z ulgą zauważyłam, że broń odłożył na blat.
– Wygląda dobrze. – Tomek przerwał ciszę i podniósł się z kucek. Obrócił się do nas. Momentalnie wyczuł sytuację. – Ula, zarygluj drzwi.
Automatycznie wykonałam rozkaz, po czym oparłam się plecami o ścianę, niezdolna do wykonania następnego kroku.
– Marek będzie jeszcze spał przez najmniej dobę. – Tomek podszedł do zlewu i odkręcił kran. Woda w rurach zabulgotała, a za ścianą jęknął stary bak, w którym gromadziliśmy zapas. – Jak tylko się zbudzi, spróbujemy wycisnąć z niego coś więcej. Może teraz, kiedy Koalicja go nie kontroluje, przypomni sobie jakieś obrazy, które Oliwia mimowolnie mu przesłała… Albo ktoś, kto jest „Oliwią” – dodał ciszej i zamilkł.
Spojrzał na Halę i Alka. Wytarł ręce o ręcznik, ściągnął zakrwawioną bluzę i przewiesił ją przez krzesło. Usiadł na nim ze stęknięciem i odchylił głowę do tyłu.
– Czy ktoś… odzywał się, kiedy… nas nie było?
Nie miałam odwagi spojrzeć ani na Halę, ani na Alka. Spuściłam wzrok na ubłocone buty.
– Nie – odpowiedział Alek.
Przeszły mnie ciarki na dźwięk jego zachrypniętego głosu.
I wtem podniósł wzrok na mnie. Najpierw zerknął niepewnie, jak uczeń w szkole skuszony ciekawym widokiem za oknem. Gdy tylko jego spojrzenie natknęło się na moje, jakaś bariera pękła. Wyprostował się i wciągnął głęboko powietrze. Nie odwrócił już oczu.
Wstał cicho, podszedł do kranu i zmoczył zwinięty w kostkę ręcznik. Bez słowa ruszył w moją stronę. Chciałam zrobić krok w tył, ale tylko mocniej wbiłam się w ścianę. Alek nie zwolnił. Gdy jego zimne palce oplotły łagodnie mój nadgarstek, zeszło ze mnie ciśnienie.
– Usiądź – szepnął i podprowadził mnie do krzesła, na którym wcześniej siedział.
Spoczęłam bez słowa. Kucnął przede mną i w pełnym emocji milczeniu zaczął ścierać krew z mojego podbródka i policzków. Podążał wzrokiem za ręcznikiem. Nie skomentował grubych skrzepów krwi Tomka, które zastygły na brodzie i szyi.
Gdy skończył z twarzą, przeniósł się na pozostałe widoczne plamy. Najpierw oczyścił ranę na udzie, która teraz była już tylko wypukłą, śniadą blizną. Na końcu spojrzał na obojczyk i przełknął z trudem. Widziałam, jak grdyka przesunęła mu się w górę i w dół. Musiał bardzo wyraźnie widzieć sztylet wsuwający się w moją skórę…
Nasze spojrzenia zetknęły się.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Tomek wiedział, co robi. – Tak bardzo pragnęłam go dotknąć. Powstrzymałam się jednak ze strachu, że się odsunie. – Tak było trzeba.
Ponad jego ramieniem wypatrzyłam Halę. Nie opuściła broni, nie usiadła na kanapie. Czuwała. Widziałam, jak krawędzie nosa drżały jej pod wpływem dynamicznego, urywanego oddechu.
– Przepraszam – bąknęłam. Niewidzialna obręcz zacisnęła mi się na gardle.
Alek podniósł rękę i przesunął palcem pod moim obojczykiem, który jeszcze piętnaście minut wcześniej był poszarpany. Teraz pozostały tylko resztki zastygłej krwi i wyraźny ślad po ostrzu na rozdartej kurtce. Alek długo wpatrywał się w to miejsce.
Wreszcie Hala opadła na kanapę. Ramiona i ręce zwiędły jej jak odłączone od prądu. Zabezpieczyła pistolet i odłożyła go. Spojrzała na swoje rozczapierzone palce.
– Boże… Czuję się jak po seanse horroru w 4D. – Spojrzała na pogrążonego we śnie brata, na muzealny i uparcie milczący nadajnik na ławie, a potem na mnie. – Minęła godzina. Nie było ani jednego sygnału. Miasto ich wchłonęło.
– Musimy dostać się do środka – wypalił Tomek, podnosząc głowę z oparcia i zakładając ręce na piersi.
W jego głosie było tyle stanowczości, że nie wątpiłam w jego determinację. Tomek naprawdę był gotów ruszyć na dwukilometrowy mur zwieńczony zasiekami pod prądem. Nieważne, czy z pajęczymi paluszkami, czy bez.
Oczy Alkowi pociemniały.
– My? – wydukał, podnosząc się z kucek. Zwrócił się całym ciałem do Tomka. – Czyli kto?
– Ula i ja.
Dłoń Alka, znajdująca się na wysokości moich oczu, zacisnęła się w pięść. Otoczyłam ją delikatnie palcami. Alek zsunął na mnie spojrzenie pełne niepokoju.
– Musimy coś zrobić, a to jedyne wyjście. – Mierzyliśmy się wzrokiem. – Nie zostawię tam Mariny. To ja ją tam wpakowałam…
– Nie, Ula, to był mój pomysł – mruknął schrypniętym głosem.
Wstałam, by zmniejszyć dzielącą nas odległość.
– Ale to ja zapewniałam ją o bezpiecznym przejściu do Warszawy. Powiedziałam wyraźnie, że może mi zaufać. Zaufała.
Krew odpłynęła mi z policzków, gdy sens tych słów dotarł w pełni do świadomości.
Boże… Ona mogła pomyśleć, że celowo ją tam wpakowałam. A przy okazji Wojtka, Dawida i Sylwię… Że odpłacałam się za historię z tunelem.
– Nie mogę ich tam zostawić, muszę ich wyciągnąć. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Długo na siebie patrzyliśmy. Alek zawiesił na chwilę wzrok na moich ustach. Oderwał go z trudem i skierował na Tomka.
– Głupszego pomysłu dawno nie słyszałem – warknął, ciskając mokry ręcznik na stół. – Rozumiem twoje pobudki, ale nie wpadło ci do głowy, że kiedy tylko Ula znajdzie się w Warszawie, to Koalicja wsadzi ją do maszynki do mielenia i przerobi na setki szczepionek? Stworzą sobie z niej armię! Nie wpadło ci do głowy, że zrobią z Uli królika doświadczalnego?! – Z każdym kolejnym słowem podnosił ton, a ostatnie wyrzucił z siebie z krzykiem. Emocje brały górę. Spojrzał na mnie. Wściekłe ogniki tańczyły mu w tęczówkach. – Trzeba się najpierw zastanowić, pomyśleć, przeanalizować!
– Masz inny pomysł? – wypalił oskarżycielsko Tomek, zrywając się z krzesła. Dwa buzujące worki testosteronu oddzielał jeden drewniany stół.
– Jeszcze nie, ale coś wymyślę – wycedził. – Wpuszczenie Uli za mury Warszawy to już nie kwestia emocjonalnych pobudek czy chęci ratowania przyjaciół, ale egoizm w czystej postaci. Nieodpowiedzialność na ogromną skalę!
– Chłopaki, proszę was. – Hala podniosła się ze zmęczeniem i stanęła pomiędzy nimi. Zerknęła na Tomka. – Alek ma trochę racji. Nie powinniśmy działać pochopnie. To, co się stało w Warszawie, jest dla mnie takim samym zaskoczeniem, jak dla ciebie. Rozumiem, że wpadła osoba, którą kochasz, i twoi przyjaciele, ale nie możemy działać chaotycznie. Stawka jest za wysoka. – Odchrząknęła. Powiodła spojrzeniem po Tomku, Alku, mnie, aż zatrzymała go na śpiącym Marku. – Za dzień lub dwa Marek się obudzi. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, czip się wyłączy, a my przekonamy się, jak bardzo Marek był przez ostatnie lata Markiem, a jak bardzo marionetką. Zobaczymy, co zostało mu w głowie i co może się przydać. Tyle możemy poczekać. – Wbiła znaczący wzrok w Tomka. – Prawda?
Nie od razu odpowiedział. Dopiero po chwili przytaknął głową. Bez przekonania. Mogłam sobie tylko wyobrazić, ile bólu sprawił mu ten potulny gest.
Wtedy Hala podparła się pod boki i odwróciła w stronę Alka i mnie. Ściągnęła brwi. Nie wróżyło to dobrze.
– Świetnie. A teraz łaskawie wyjaśnicie mi, co oznacza, że „wsadzą Ulę do maszynki do mielenia i przerobią na setki szczepionek” oraz że „wpuszczenie Uli za mury to egoizm w czystej postaci”.
Popatrzyliśmy z Alkiem po sobie.
O cholera.
***
Każdy człowiek inaczej objawia zaskoczenie. Większości opada szczęka, a oczy powiększają się do rozmiarów orzecha, lecz czasem zdarzy się osoba, która odczuwa silną potrzebę wyśmiania zdumienia. Wyśmiania z siebie. Tak właśnie zareagowała Hala, gdy Alek i ja (a w zasadzie w większości Alek, bo mnie z trudem słowa przeciskały się przez gardło) opowiedział jej, kim naprawdę byłam. Śmiała się nerwowo, gardłowo, zakrywając usta palcami. Byłam pewna, że jutro będzie miała zakwasy w przeponie.
W pewnym momencie, jak na zawołanie, przestała się śmiać. Mina jej zrzedła, krew odpłynęła z twarzy. Wybałuszyła oczy. Białka jarzyły się w ciemnej nocy. Staliśmy na werandzie, z dala od uszu nadal niewiarygodnego Marka.
– Wy nie żartujecie, prawda?
Pokręciliśmy zgodnie głowami. Swoje trzy grosze dorzucił Tomek.
– Sądziłem, że już o tym wiesz. – Spojrzał na mnie z wyrzutem. – Mówiłaś, że wiedzą.
– Alek wiedział…
– A ja zabroniłem mówić komukolwiek. – Alek skrzyżował ręce na piersi i wpatrzył się wyzywająco w siostrę. – Czułem, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Jak widać, dobrze myślałem, bo gdyby Marek dowiedział się, kim Ula jest, Dolina już by nie istniała.
Hala oddychała przez otwarte usta.
– Tak, z pewnością już by po nią przyszli – przyznała w końcu i przeniosła oskarżycielski wzrok na mnie. – Mimo to mogłaś powiedzieć chociaż mnie. Ja nie mam czipa.
Wyciągnęłam ręce przed siebie.
– Hala, nic by nie zmieniło, gdybym ci powiedziała, a mogłabym narazić cię na niebezpieczeństwo. Zresztą powiedziałam Alkowi. – Wskazałam na niego. – Właśnie po to, żeby ktoś w Dolinie wiedział. Ale im mniej osób wie, tym bezpieczniej…
W powietrzu zawisła ciężkostrawna cisza, przetykana tylko cykaniem nocnych świerszczy. Tomek, w całej swej błyskotliwości, wskazał głową na drzwi.
– Wracajmy – rzekł i zniknął w rozjaśnionym wnętrzu.
Ruszyliśmy za nim.
Tomek podszedł do kuchenki i zaczął przygotowywać napary z ziół. Odniosłam wrażenie, że melisy wsypał do kubków najwięcej. Alek spojrzał na Tomka.
– Adaptacja nie zajmie Markowi dłużej niż dzień lub dwa?
Tomek zerwał kilka listków z wiszącego przy głowie pęku suszonej mięty i dorzucił do kubków.
– Nie. Czasem zdarzało się dłużej, ale rzadko.
– Ciekawe, jak długo zajęło to Erykowi. Skoro mamy te same markery… – dumał głośno Alek. Wyminął nadal zastygłą w bezruchu Halę, jakby jej tam nie było, i podszedł do brata. Przyłożył zewnętrzną stronę dłoni do jego czoła. – Jest rozpalony. To normalne?
Tomek pokiwał, zalewając zioła wrzątkiem. Przyjemna woń rozniosła się po pomieszczeniu.
– Powinniśmy ten czas dobrze wykorzystać. – Alek dorzucił do ognia kilka drew. Wsadził ręce do kieszeni spodni i zapatrzył się na tańczące płomienie. – Zregenerować się, przespać, odpocząć.
– Popieram. – Tomek odwrócił się z kubkami w ręku. Jeden podał mnie. – A ty, moja droga, przede wszystkim. Co prawda ciśnienie trochę ci zeszło, kiedy się na mnie wyżyłaś, ale to nie wystarczy.
Uśmiechnął się zza pary wędrującej znad kubka.
Upiłam łyk, a potem następny i następny… Przyjemne odprężenie rozlało mi się po ciele.
Na moment zapomniałam o tragedii, która w tej chwili rozgrywała się w Warszawie. Myśl, że Marinę, Dawida, Sylwię i Wojtka naukowcy Koalicji mogli właśnie traktować grubymi igłami i elektrodami pod napięciem, odsunęła się w tył głowy. Poczułam odurzającą senność…
– Idźcie się przespać, poważnie. – Tomek odstawił swój kubek na stół. – Ja zostanę na czatach. Na wszelki wypadek, gdyby Marina…
– Jasne. Zawołaj mnie, gdyby coś się działo, dobrze? – poprosił Alek. – Hala, idziesz?
Gdy tylko przyłożyłam ociężałą głowę do poduszki, powieki same mi opadły.
Miękkość pościeli była obezwładniająca. W połączeniu z mieszanką ziół, które zaaplikował nam Tomek, pozwoliła odsunąć na bok wszelkie kotłujące się myśli. Czułam tylko tę miękkość, szalejące w nerwach i mięśniach rozluźnienie, zapach lasu i łagodny dotyk dłoni Alka, gdy zdejmował mi buty i kurtkę. Okrył mnie kocem i położył się obok. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam, był czuły pocałunek złożony na czole.
Tak. To zdecydowanie przyjemniejsze rozwiązanie niż widły.