-
W empik go
Gdyby było inaczej - ebook
Gdyby było inaczej - ebook
Jest rok 1987. W alternatywnej Polsce, ponad 40 lat po zwycięstwie nad bolszewizmem, kraj kwitnie. Podobnie jak współpraca polsko-niemiecka. Antoni Jastrzębski, dziennikarz Gazety Narodowej, jedzie do Wolnego Miasta Odessa, aby uczestniczyć w konferencji na temat największego przedsięwzięcia infrastrukturalnego w historii kraju. Nad Morzem Czarnym powstaje Nowa Strefa Ekonomiczna. To z pozoru łatwe zadanie, ale nic, co zdarzy się w ciągu najbliższych kilku dni w życiu Antoniego, nie będzie oczywiste. Zanurz się w historii świata, który mógłby istnieć, gdyby historia potoczyła się inaczej. Zanurz się w historii kraju, który w krytycznym momencie wybrał inaczej. Czy jest lepszy od tego prawdziwego? Dowiedz się, co by było, gdyby było inaczej.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397498617 |
| Rozmiar pliku: | 740 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Pamiętaj, że jak jedziesz, to musisz najpierw porozmawiać z mamą.
— Ja tam nie jadę na urlop, tylko do pracy.
— Wiem, ale musisz z nią porozmawiać, żeby mi pomogła. No przecież nie mogę zostać ze wszystkim. Zakupy, przedszkole… Trzeba to jakoś zorganizować.
Nie wiem, czy to brzmi absurdalnie, czy normalnie. Straciłem już jasny obraz świata. Żyję tak, jak mi się mówi, że mam żyć, a reszta jakoś tak przelatuje między palcami. Trudno powiedzieć, gdzie się podziała, bo nie liczę już na to, że kiedykolwiek nawet istniała. Czy ja istniałem? Czy tylko jestem i działam? Maszyny mają działać i być niezawodne. Czy ja jestem niezawodny?
— Dobra, zadzwonię do niej.
Taki wyjazd to może być szansa, żeby to trochę przemyśleć. Parę dni z dala od tego wszystkiego, sam ze sobą. Albo przynajmniej nie z tymi, co zwykle. I jak będę chciał, to faktycznie będę sam. Wtedy łatwiej obserwować, słuchać, chłonąć dźwięki, zapachy, patrzeć na ludzi. Jak wygląda ich życie. Czy jest lepsze od mojego?
Redakcja nie wysyła mnie tam oczywiście na wakacje. Trzeba dobrze wypełnić zadanie. Przywieźć duży, propagandowo nacechowany, odrobinę ciepły i na końcu taki nie za słodki – tekst. Ten później stanie się tematem przewodnim na dodatek sobotnio-niedzielny. Ku pokrzepieniu serc, ku chwale ojczyzny. Dla lepszej sprawy i przyszłości narodu. Normalnie piszę do działu ekonomicznego, ale tym razem czytelników będzie więcej. Bo i temat nie byle jaki.
Redakcja to całe życie. Ucieczka od prawdziwego świata i zniewolenie jednocześnie. A ja jestem dobry w moim fachu, więc tkwię tam i dostarczam im dokładnie tego, czego potrzebują. Tekstów wygładzonych i zgodnych z oficjalną linią. A jednocześnie ciekawych. Taki pracownik to prawdziwy diament. Nawet jeśli oni nie do końca w to wierzą albo nie chcą przyznać – jestem jednym z najlepszych. Sam sobie to udowadniam swoją ciężką pracą. Udowadniam sobie również to, że jeszcze mi się chce, nawet jeśli wcale tak nie jest. I mimo tego, że się tam męczę, trudno zrezygnować z wygód i przywilejów. Nagrody i uznanie w środowisku. Człowiek czuje się jakby lepszy, na innym poziomie. Niedostępnym dla tych szarych, zwykłych ludzi.
Jak działa rzeczywistość poza kolorowym obrazkiem wieczornych wiadomości i porannej gazety? Co nie zostało powiedziane, chociaż powinno? Przez tyle lat nauczyłem się żyć ze świadomością, że mój obraz świata jest pełniejszy, że rozumiem więcej. Podczas gdy innym wydaje się twardy jak skała, mury kancelarii, Pałac Marszałkowski, ja widzę w nim rysy i pęknięcia. Zawsze jest drugie dno. Wystarczy wiedzieć, o co pytać i kiedy to zrobić. Jak złożyć ze sobą fakty, o których inni nie mają pojęcia, bo i skąd? Jak pozyskać wiedzę, której oni nie mają? Kiedy czymś się podzielić, a kiedy lepiej zachować dla siebie?
W takim świecie informacja to władza, a ta jest najważniejsza. Nie pieniądze, jak za oceanem, gdzie prezydentem można zostać tylko wtedy, gdy się ma miliony na kampanię. U nas tych bzdur już dawno nie ma. Za to wiedza – jeśli ktoś albo jacyś ludzie kiedyś zaczają się na mnie, wtedy jej użyję, a oni będą prosić o litość. Zniszczę, porozbijam ich zaśniedziałe, miejskie pancerze i sprawię, że będą się bać. Nie, ja nie będę się bawił w subtelności. Dobrze wiem, że subtelni w tym świecie giną.
Tylko że to nie jestem prawdziwy ja. Ten prawdziwy ciągle czeka na coś, co się nigdy nie zdarzy. Planuje rozwój wydarzeń, które doprowadzą do katastrofy, i próbuje za wszelką cenę jej zapobiec, nawet jeśli nic realnego na nią nie wskazuje. A poza tym – kogo niby mam położyć na łopatki? Kogo ja chcę niszczyć, jak nie mam wrogów? A przynajmniej nie takich, którym mógłbym po prostu dać w ryj? Rany, ja się ostatni raz z kimś biłem w podstawówce. A dziś snuję jakieś wizje wielkości, jakbym był jakimś wodzem, Piłsudskim nie przymierzając. A ja tylko pracuję w redakcji, nie byle jakiej, ale jednak.
Nic, co napiszę, nie przejdzie, jak nie klepnie mi tego naczelny. A za trzy dni jadę na drugi koniec Polski, bo mnie tam posłał. Dał zadanie i ja to zadanie wypełnię. Pójdę, wsiądę w pociąg, przeturlam się przez cały kraj, żeby tam dotrzeć. Zrobię, co do mnie należy, następnie napiszę tekst, a później mu go w zębach przyniosę. A on to przeczyta i powie – dobre. Albo nie. Kciuk w górę albo w dół. Taki ze mnie rycerz. W sumie oni też mieli swoich panów.
Zawsze jest ktoś ważniejszy. Pogódź się z tym.
Dobra, czas zejść na ziemię. Jutro trzeba zadzwonić, zamówić bilety. Samochodem nie mogę, musimy być w zgodzie z zasadami. Musimy świecić przykładem i jak się gdzieś da pociągiem, to pociągiem. Nie po to kraj takim wysiłkiem utrzymuje i buduje kolej, żebym teraz pchał się nad morze prywatnym autem. Poza tym, tysiąc kilometrów w jedną stronę to nie aż taka znowu przyjemność.
Wracam do domu, starczy spaceru. Mała coraz bardziej wierci się w wózku, a ja mam jeszcze tekst do napisania. Niby nie mam zabierać pracy do domu, ale przecież nie po to dostajesz laptop, żeby leżał na biurku w pracy. Może to i dobrze. Będę miał pretekst, żeby nie ślęczeć kolejnej godziny nad dziecięcą książeczką. I tak na tym spacerze robię za jakąś anomalię. Kobiety zaglądają, uśmiechają się, pytają, jak ma na imię. Patrzą na mnie i myślą sobie – idealny ojciec. Mój w życiu nie wyszedł sam z wózkiem na spacer. A ten wychodzi.
Tak chyba myślą. Tak to widzę.LWÓW
Pociąg niemal bezszelestnie zatrzymuje się na stacji docelowej. Mogłaby tak wyglądać podróż do samej Odessy. Ale to jeszcze nie dziś, na razie budują magistralę. A ponieważ cały czas budują, to w dalszą drogę pojadę już zwykłym ekspresem. Teraz muszę znaleźć przechowalnię bagażu, i żeby mój plan zadziałał, trzeba działać szybko. Jakby mi to było do czegokolwiek potrzebne. A jednak nie odpuszczam.
Głupie to, zachowuję się jak zwierzę, które uciekło z zoo.
No ale już tak mam. Jak wyjadę gdzieś za Warszawę, to nigdy nie posiedzę spokojnie. Chcę wszystko naraz, teraz. Dalej i więcej, na wszelki wypadek, żeby nic mi nie uciekło. Bo co będzie, jak tam na mnie coś czeka? Na tym lwowskim Starym Mieście? I co będzie, jak to przegapię? Co ja sobie wtedy powiem? Ty stary zgredzie, nie chciało ci się ruszyć tyłka z tego cholernego dworca? Wolałeś iść na łatwiznę i siedzieć tu dwie godziny w poczekalni na pociąg do Odessy? Gnić jak te tysiące innych i czekać jak na ścięcie? O nie, to nie ja. Jadę. Jak tego nie zrobię, będę żałował.
A może jednak nie? Po co ja tak pędzę? Czemu ja sobie tak utrudniam życie? Zaraz się będę stresował, że nie zdążę. Że coś się wydarzy, a ja zostanę w tym Lwowie jak głupek i jeszcze się będę musiał tłumaczyć później w redakcji.
Nie, przynajmniej spróbuję. Jakoś się uda.