-
nowość
-
promocja
Gdyby słońce nigdy nie zaszło - ebook
Gdyby słońce nigdy nie zaszło - ebook
Pięć lat temu złamał jej serce. Teraz zrobi wszystko, by je odzyskać.
Gdy Farra przyszła na zwyczajne spotkanie biznesowe, nie spodziewała się, że to właśnie jego zobaczy.
Blake’a Ryana.
Jej pierwszą miłość.
Jej pierwsze złamane serce.
A teraz – pierwszego klienta w nowej pracy jako projektantka wnętrz.
Minęło pięć lat, a ona wciąż pamięta ból tamtego dnia.
Może szepcze piękne słowa, ale już nigdy mu nie uwierzy.
Może jej ciało tęskni za jego dotykiem, ale serca nie odda mu nigdy więcej.
Nigdy więcej. Przenigdy.
Z zewnątrz wygląda, że Blake ma wszystko: pieniądze, urok, rosnące imperium pubów sportowych.
Ale w środku wciąż nosi swoje demony – koszmary po stracie, której nie potrafi zapomnieć, i wspomnienie dziewczyny, którą zdradził.
Kiedy los stawia Farra znowu na jego drodze, Blake nie ma wątpliwości.
To znak.
Czas odzyskać miłość swojego życia.
Bez względu na cenę.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368610505 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W końcu nadeszła ta chwila. Moment, na który czekała od trzech lat.
Dwudziestopięcioletnia Farra Lin wygładziła ręką spódniczkę i udała się do biura swojej przełożonej. Czuła, że się spociła, ale na szczęście ubrała się dzisiaj na czarno. Plamy potu były ostatnią rzeczą, którą chciałaby się przejmować podczas rozmowy w sprawie awansu.
– Ładny top. – Matt dołączył do Farry.
W swojej czarnej marynarce od Helmuta Langa i dżinsach marki Diesel wyglądał, jakby szykował się na sesję zdjęciową z „GQ”. Z jego przystojnej twarzy nawet na chwilę nie schodził ironiczny uśmiech.
Farra ściągnęła usta w cienką kreskę i też się uśmiechnęła.
– Dzięki.
Matt, tak jak Farra, był projektantem w Kelly Burke Interiors, jednak, w przeciwieństwie do niej, od początku pracował na tym stanowisku. Nie musiał harować najpierw w roli młodszego projektanta wnętrz. Wszystko za sprawą jego matki chrzestnej, samej Kelly Burke.
Farra nie przejmowałaby się tym za bardzo, gdyby Matt ciężko pracował. Był utalentowany, ale traktował pracę jak hobby, którym zajmował się tylko wtedy, gdy mu się nudziło. Biorąc pod uwagę, ile miał pieniędzy w funduszu powierniczym, może naprawdę miał takie podejście do tematu.
Na przykład: w firmie panowała zasada, że przerwa na lunch może trwać m a k s y m a l n i e godzinę. Matt miał to gdzieś i nagminnie znikał z biura w okolicach południa na dwie, a czasem nawet trzy godziny. Nikt mu nigdy nie zwrócił w związku z tym uwagi, bo był oczkiem w głowie Kelly, a do tego synem jej najlepszej przyjaciółki. Jego rażąca pogarda wobec zasad doprowadzała Farrę do szału.
A jednak wraz z wiekiem człowiek uczy się, że czasem trzeba zamknąć buzię na kłódkę. I to właśnie zrobiła.
W końcu dotarli na miejsce. Farra zapukała do drzwi i wstrzymała oddech, po części z nerwów, a po części po to, żeby nie musieć wdychać mdłej wody kolońskiej Matta. Gość śmierdział, jakby wylał na siebie wszystkie perfumy z wystawy sklepowej.
– Proszę. – Przez grube dębowe drzwi ledwie było słychać głos Jane Sanchez.
Gdy Farra i Matt weszli do środka, Jane wskazała ręką na dwa skórzane krzesła w kolorze kości słoniowej, z mosiężną ramą, stojące naprzeciwko jej biurka.
– Usiądźcie.
Jane była prawą ręką Kelly, a to oznaczało, że musiała być wymagająca. Nadzorowała wszystkie szczegóły dotyczące projektów, dbała o relacje z klientami i pełniła funkcję bezpośredniej przełożonej dla dwunastu pracowników firmy. Mimo natłoku obowiązków w każdy piątek przynosiła do biura pączki, żeby świętować sukcesy z całego tygodnia. Jak na menedżerkę była naprawdę super.
Farra czuła, że zaczyna się jeszcze bardziej pocić. Nic nie stresowało jej bardziej niż piątkowe spotkania z szefostwem.
– Na początek chciałabym wam podziękować za to, ile pracy i serca włożyliście w projekt dla Zinterhoferów. To było nie lada wyzwanie i wszyscy musieliśmy zostawać po godzinach, żeby skończyć na czas. Tym bardziej miło mi słyszeć, że Z Hotels są z a c h w y c e n i efektem. – Jane promieniała ze szczęścia.
Farra i Matt odwzajemnili jej uśmiech. Przez ostatnich dziesięć miesięcy pracowali w pocie czoła nad flagowym hotelem Zinterhoferów z widokiem na Central Park. Landon Zinterhofer, dziedzic luksusowego imperium hotelarskiego, w zeszłym roku przejął pieczę nad wszystkimi hotelami firmy w stanach środkowoatlantyckich. Jego pierwszym zarządzeniem była modernizacja placówki w Nowym Jorku i zwiększenie jej atrakcyjności dla młodych, zamożnych turystów, bo do tej pory większość ich klientów stanowiła stara gwardia osób z klasy wyższej.
KBI rzadko przydzielało aż dwóch pomocniczych projektantów do jednego projektu, tym bardziej gdy główną projektantką była Kelly, ale Z Hotel było ich największym klientem.
– Super!
Farra poczuła rozpierającą ją dumę. Może i nie prowadziła tego projektu, ale włożyła w niego mnóstwo czasu, wysiłku i kreatywności. Całkowita zmiana wystroju hotelu – dwustu pięćdziesięciu trzech pokojów i tuzina przestrzeni wspólnych – w dziesięć miesięcy stanowiła ogromne wyzwanie.
Dobrze, że Farra tym żyła. Poza tym będzie się to fantastycznie prezentowało w jej CV i zagwarantuje jej awans na starszą projektantkę w KBI pięć lat wcześniej, niż początkowo zakładała.
No, powiedzmy, że zagwarantuje.
– W każdym razie dobrze wiecie, po co was tutaj wezwałam. – Jane spojrzała na nich z powagą przez swoje okulary w czerwonych oprawkach. – W zeszłym roku wspomniałam, że jedno z was dostanie awans pod warunkiem przykładnego wykonania projektu dla Z Hotels. Zazwyczaj osoby na stanowisku starszych projektantów mają co najmniej osiem lat doświadczenia, ale Kelly i ja uznałyśmy, że oboje jesteście na tyle utalentowani, by powierzyć wam większą odpowiedzialność. Tym bardziej że wolałybyśmy mieć na tym stanowisku kogoś, kogo już dobrze znamy, a nie zatrudniać ludzi z zewnątrz. Projekt Zinterhoferów był dla was swoistym testem.
Farra powstrzymała się od chwycenia naszyjnika. Zamiast tego zacisnęła dłonie na podłokietnikach, a jej knykcie aż pobielały. Siedzący obok niej Matt rozsiadł się wygodnie i ociekał pewnością siebie.
– Spisaliście się na medal i zaimponowaliście nam sumiennością, kreatywnością i oddaniem. Żałujemy, że oboje nie możecie dostać awansu, ale jesteśmy małą firmą i nie mamy na ten moment takiej możliwości.
Skończ już to przeciągać. Farra doceniała pochwały, ale czuła, że zemdleje, jeśli Jane nie przejdzie zaraz do konkretów.
– Chciałabym pogratulować…
O mój Boże, to się dzieje. Farra nareszcie dostanie to, na co tak ciężko pracowała przez tych ostatnich kilka lat. W końcu zostanę…
– …Mattowi. Będziesz najnowszym starszym projektantem w Kelly Burke Interiors. Brawo – powiedziała bez większego entuzjazmu Jane i poprawiła okulary na nosie.
…starszą projektantką, mając zaledwie dwadzieścia… Co?
W żyłach Farry zamiast krwi płynęła teraz lodowata woda. Musiała się przesłyszeć.
Niemożliwe, żeby Matt, który nie był w stanie zapamiętać imion klientów i który za każdym razem narzekał, że boli go głowa od czytania planów, dostał awans zamiast Farry.
To jest jakaś kpina.
– Rany, strasznie dziękuję. – Matt wyszczerzył zęby, nawet nie próbując udawać zdziwionego. – To dla mnie ogromny zaszczyt.
Jane uśmiechnęła się krótko.
– Powinieneś podziękować Kelly. To była jej decyzja. Czy mogłabym cię teraz poprosić, żebyś dał mi i Farze trochę prywatności? Chciałabym z nią pomówić w cztery oczy.
– Oczywiście. – Matt poklepał Farrę po ramieniu i wyszedł z biura. – Powodzenia następnym razem – rzucił bezczelnie na odchodne.
Farra była rozdarta między potrzebą zwymiotowania a trzepnięcia Matta w tę jego zarozumiałą twarz.
Nie. Przemoc nie jest rozwiązaniem. Weź głęboki wdech. Raz, dwa, trzy. I wydech… Aaaaa!
Jane przyjrzała się Farze i zmarszczyła brwi.
– Jak się czujesz?
A jak myślisz, że się czuję? Ugryzła się w język i zmusiła do uśmiechu.
– W porządku. Cieszę się z sukcesu Matta.
Menedżerka westchnęła.
– Farro, obie wiemy, że jesteś wyjątkowo utalentowana. Właśnie dlatego tak szybko dostałaś poprzedni awans. Twoja pomoc przy projekcie Zinterhoferów była nieoceniona. N i e o c e n i o n a. – Potrząsnęła głową. – Proszę, nie traktuj tego jako negatywną ocenę twojej pracy. Naprawdę doceniamy cały twój wysiłek włożony w rozwój KBI. Jesteś cennym członkiem naszego zespołu.
– Najwyraźniej nie na tyle cennym, żeby otrzymać awans.
Jane się zawahała.
– Ostatnie słowo w tej sprawie nie należało do mnie.
– Wiem, należało do Kelly. – Farra spojrzała Jane prosto w oczy. – Powiedz mi prawdę. Czy to, że Matt jest chrześniakiem Kelly, miało wpływ na jej decyzję?
Jane nie odpowiedziała, ale jej mina powiedziała wszystko.
Farra poczuła ogromny zawód. Odkąd była nastolatką, Kelly była jej idolką, a gdy dostała się na staż w KBI po wygranej w konkursie zorganizowanym przez Narodowe Stowarzyszenie Architektów Wnętrz, była wniebowzięta. Jasne, okazało się, że Kelly była bardziej zdystansowana i wymagająca niż w jej wyobrażeniach, a do tego uwielbiała współzawodnictwo, ale i tak była jedną z najwspanialszych projektantek wnętrz w Ameryce. Musiała taka być.
A jednak Farze zawsze się zdawało, że Kelly ponad wszystko ceni sobie talent. Ciężką pracę. Merytokrację. Na to, że podarowała Mattowi stanowisko na średnim szczeblu, można było przymknąć jeszcze oko. Nie mieli limitu miejsc dla projektantów. Ale na to, że dała awans Mattowi zamiast komuś, kto oddawał tej firmie wszystko przez ostatnie trzy lata, już nie.
Matt miał w dupie projekt Z Hotels. Dla niego stanowił jedynie wymówkę do pogaduszek z dziedzicem hotelarskiego imperium i kolejny wpis do CV, zdobyty bez większego wysiłku. To Farra zarywała noce, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. To ona wisiała godzinami na telefonie z kontrahentami, dogadywała szczegóły i wyjaśniała nieporozumienia. To ona dopilnowała, żeby wyrobili się ze wszystkim na czas, mimo że wszelkie zasługi przypisano później Kelly.
Farra nie uważała, by tak po prostu należał jej się awans, ale cholera, z a s ł u ż y ł a na niego.
– Za dwa lata znowu będziemy potrzebowali kogoś na stanowisko starszego projektanta wnętrz – powiedziała Jane. – Bądź cierpliwa. Obiecuję, że na ciebie również przyjdzie czas.
Może i mówiła prawdę, ale Farra wiedziała, że nigdy nie wygra z nepotyzmem. Rzadko podejmowała ryzyko, dlatego nie tylko jej przełożona, ale też ona sama zdziwiła się kolejnymi słowami, które padły z jej ust:
– Odchodzę.ROZDZIAŁ 2
– To mieszkanie jest odjechane. – Blake Ryan przyglądał się matowej drewnianej podłodze, wysokiemu sufitowi oraz rządkowi okien z niesamowitym widokiem na rzekę Hudson i panoramę miasta. – Dzięki za ogarnięcie go.
– Nie ma sprawy. Dobrze będzie mieć cię w tym samym mieście. – Najstarszy i najlepszy przyjaciel Blake’a, Landon Zinterhofer, poklepał go po plecach. – Poza tym to nie ja za nie zapłaciłem.
Blake się zaśmiał. Jego nowy trzypokojowy apartament w West Village kosztował majątek, ale był wart każdego dolara. Blake zbyt długo podróżował dookoła świata. Nigdzie nie zagrzewał miejsca dłużej niż na kilka miesięcy. Początkowo mu to odpowiadało, ale teraz chciał się ustatkować, a gdzie lepiej zarzucić kotwicę jak nie w jednym z jego ulubionych miast na świecie: w Nowym Jorku.
– Jak wyszła renowacja hotelu? – zapytał.
Landon od dawna próbował wywalczyć zgodę na odświeżenie cennego nowojorskiego hotelu jego matki i w końcu mu się udało. Przez ostatni rok żył w nieustannym biegu. On był zaaferowany remontem, a Blake swoimi podróżami. To był pierwszy raz od pół roku, kiedy w końcu spotkali się na żywo.
– Wspaniale. – Landon przeczesał ręką swoje czarne włosy. – Wnętrza wyglądają wyśmienicie i tak samo opisała je prasa. Jest lepiej, niż się spodziewałem. Mogę dać ci kontakt do firmy, którą wynajęliśmy. Odwalili kawał dobrej roboty.
– Przecież wystrój baru mamy już dopracowany – przypomniał przyjacielowi Blake. Jego przyjazd do Nowego Jorku był podyktowany nie tylko zmianą stylu życia i zakupem nowego mieszkania, ale także tym, że miał otworzyć na Manhattanie kolejny lokal.
Cztery lata temu jego pierwszy bar sportowy w Austin zyskał taką popularność, że Legendy w mgnieniu oka stały się międzynarodową sieciówką. Nieważne, czy ktoś mieszkał w Londynie, czy w Los Angeles, w dniu meczu musiał być w Legendach. Nawet gdy żadna drużyna nie grała, klientów nigdy nie brakowało, bo urządzali olimpiady barowe, wieczory tematyczne i quizy, a do tego od czasu do czasu zapraszali znanych sportowców do wcielenia się w rolę barmanów. Po jakimś czasie dla zawodników NFL, NBA i MLB stało się to pewnego rodzaju chrztem.
W zeszłym roku Blake odkupił od Landona jego udziały w firmie. Wcześniej byli równymi sobie partnerami. Nazwisko Zinterhofer i znajomości Landona odegrały ważną rolę w rozwoju Legend, ale od początku umawiali się na to, że Blake kiedyś przejmie nad firmą pełną kontrolę. Landon pomógł mu zgromadzić kapitał potrzebny do otwarcia biznesu i wsparł go w jego rozkręcaniu, ale zrobił to ze względu na ich przyjaźń, a nie na potencjalne zarobki. Im więcej potrzebował jednak czasu na pomoc przy hotelach matki, tym mniej czasu miał dla barów sportowych, dlatego decyzja o rozwiązaniu relacji biznesowych była korzystna dla obu stron.
Tak, Legendy miały się dobrze, ale wizja Blake’a dla nowojorskiego baru wykraczała poza to, co osiągnął dotychczas. To nie miał być zwykły bar sportowy. On miał być wyjątkowy. Wzniesiony na nowe wyżyny. Nie mógł się doczekać, żeby przedstawić światu swój pomysł już w październiku.
Sześć miesięcy do startu.
Blake odniósł na tyle duży sukces, że miał teraz zespół zajmujący się wszystkimi szczegółami i brudną robotą, którą musiał znosić na samym początku sam. Mimo to lubił być obecny i nadzorować postęp prac przed otwarciem każdego z lokali.
Otwarcie baru w Nowym Jorku miało być największym w historii Legend, więc chciał brać udział w każdym etapie prac.
– Nie chodziło mi o bar. – Landon otworzył lodówkę i podał Blake’owi piwo, jakby był w swoim mieszkaniu. To on dał mu namiary na sprzedawczynię, znaną projektantkę mody, która wyprowadziła się na południe Francji, bo była już zmęczona miejskim życiem, więc nie mógł za bardzo narzekać. – Tylko o mieszkanie.
– A co jest z nim nie tak?
– Nic. Jest genialne. Tylko wystrój jest do dupy.
Blake zmarszczył czoło i otworzył piwo.
– Czepiasz się. Nie minął nawet tydzień od mojej przeprowadzki.
Landon uniósł sceptycznie brew.
– Czyli mam rozumieć, że sam je sobie urządzisz?
Blake wykrzywił usta w grymas. Potrafił docenić piękny wystrój, ale nie miał ochoty, cierpliwości ani czasu, żeby zająć się nim samemu. Poza tym kanapa, stolik kawowy i telewizor były wszystkim, co uważał za n i e z b ę d n e w salonie. Co nie?
– Słuchaj, pozwól, że umówię cię z projektantami wnętrz, którzy pracowali nad moim hotelem. Zajmują się też projektami dla klientów indywidualnych. Jedna z ich pracownic była wyjątkowo dobra i znacznie milsza od pozostałych dwóch.
Na samą wzmiankę o projektantach wnętrz Blake poczuł ucisk w klatce piersiowej. Niewiarygodne, że nawet po pół dekady taka błahostka potrafiła mu o niej przypomnieć.
Często zastanawiał się nad tym, jak wyglądało jej życie. Nie byli znajomymi na mediach społecznościowych, a jej profile były prywatne. Od czasu do czasu udawało mu się wyciągnąć jakiś strzępek informacji o niej od Sammy’ego. Z tego, co wiedział, mieszkała w Nowym Jorku.
Skręciło go w żołądku, gdy zdał sobie sprawę, że dzieliło ich od siebie nie więcej niż dwadzieścia pięć kilometrów. Nie skontaktował się z Farrą po tym, jak rozstał się z Cleo, dlatego że przez pierwszych parę lat był załamany i uważał, że nie zasługuje na jej współczucie i przebaczenie. Ale teraz byli w tym samym mieście…
Blake’owi zaschło w gardle. Nie powinien tego robić. Nie chciał pakować się z butami w jej życie i wywracać go do góry nogami po pięciu latach, ale tak potwornie za nią tęsknił. Pewnie był samolubny, po prostu chciał ją znowu zobaczyć. Być może po tak długim czasie spojrzy na niego przychylniej.
– Blake? – odezwał się ponownie Landon. – Co ty na to?
– W porządku. – Był teraz zbyt pogrążony we wspomnieniach ciepłych czekoladowych oczu i złotej skóry, by spierać się z Landonem. – Zatrudnię jakąś cholerną projektantkę.
Mentalna notka: napisz do Sammy’ego i poproś go o numer do Farry.
– Świetnie. – Landon uśmiechnął się szeroko. – Umówię was na spotkanie. W mgnieniu oka to miejsce będzie wyglądało tak, jak powinien wyglądać dom.
Dom.
Blake od dawna nie nazywał tak żadnego miejsca. Już nie pamiętał, jak to było mieć dom. Za rzadko odwiedzał rodziców w Austin, żeby mógł myśleć o tym mieście w tych kategoriach.
Gdy wypili piwo, wymienili puste butelki na nowe i wyszli na balkon, żeby obejrzeć zachód. Dumne linie drapaczy chmur majaczyły w oddali. Szarości i brązy setek budynków skąpane były w miękkim, ciepłym świetle. W pojedynczych oknach zaczęły zapalać się światła. Przypominały tycie gwiazdy i napawały Blake’a nadzieją. Ostra, kultowa iglica Empire State Building przeszywała niebo z do bólu nowojorską arogancją.
Blake cieszył się tym widokiem, aż poczuł kolejne ukłucie w sercu. Istny las drapaczy chmur na Manhattanie, jego pulsująca energia i migoczące światła przypominały mu o innym, odległym mieście, które pokochał dawno, dawno temu.ROZDZIAŁ 3
Farra rozesłała w tydzień aż osiemdziesiąt cefałek.
A ile dostała na nie odpowiedzi? Zero.
Jasne, nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu, ale rynek pracy w Nowym Jorku potrafił być brutalny. Może potrwać kilka tygodni albo nawet miesięcy, zanim ktoś zaprosi ją na rozmowę.
Taka była brutalna prawda. Nie podzieliła się nią ze swoją mamą podczas ich cotygodniowej rozmowy, a po rozłączeniu się czuła, jak skręca ją w żołądku.
Tak będzie lepiej.
Cheryl Lau zawsze ceniła sobie stabilność. Wpadłaby w panikę, gdyby się dowiedziała, że jej córka rzuciła pracę, nie mając żadnej innej oferty na horyzoncie.
– Napij się. – Jej współlokatorka i najlepsza przyjaciółka, Olivia Tang, posłała jej dużą bubble tea z mlekiem wzdłuż blatu. – Od razu poczujesz się lepiej.
– Dzięki – wymamrotała Farra.
Wzięła łyk przeładowanego cukrem napoju, próbując nie myśleć o tym, jaki wielki popełniła błąd. Poczuła, że ma sprawczość, gdy z marszu oznajmiła, że odchodzi z pracy, a do tego schlebiało jej, jak bardzo Jane próbowała przekonać ją do zmiany zdania. Jej przełożona zadzwoniła nawet do Kelly, która miała wrócić z Hamptons dopiero po święcie pracy. Szefowa, jak na nią przystało, wpadła w szał i dała Farze wyraźnie znać, że uważa ją za samolubną, niewdzięczną i rozwydrzoną. Nie omieszkała dodać, że pewnie kserowałaby dokumentację budowlaną w jakiejś małej, zapyziałej firemce, gdyby nie otrzymała oferty pracy od KBI.
Jej reakcja wcale nie zachęciła Farry do zostania.
Teraz jednak zaczynała wątpić, czy podjęła dobrą decyzję. Jasne, miała odłożone trochę oszczędności, więc w teorii mogłaby utrzymać się przez następnych kilka miesięcy, ale Nowy Jork był jednym z najdroższych miast na świecie. Nawet gdyby ograniczyła wszystkie wydatki do tych niezbędnych, sam czynsz i opłaty szybko opróżniłyby jej konto i zostałaby jej poduszka finansowa na zaledwie miesiąc czy dwa.
– Jesteś megautalentowana, a poza tym minął dopiero tydzień. Na pewno niedługo dostaniesz jakąś propozycję. – Olivia wydawała się w stu procentach pewna swoich słów. – Nie stresuj się, kochana.
– Masz rację.
Farra spojrzała na swoje CV otwarte na laptopie: średnia cztery dziewięć na California Coast University. Laureatka konkursu Narodowego Stowarzyszenia Architektów Wnętrz. Trzy staże z najwyższej półki. Trzyletnia kariera w Kelly Burke Interiors, gdzie otrzymywała coraz więcej obowiązków i pracowała nad kilkoma bardzo dużymi projektami z branży hotelarskiej, między innymi dla Z Hotels. Powinna być rozchwytywana. Gdyby tylko ktoś złapał przynętę…
– Masz rację – powtórzyła. – Niepotrzebnie się przejmuję. Muszę być cierpliwa.
– Właśnie tak. A skoro na razie masz sporo czasu wolnego, to może umówisz się wreszcie z Kenem? – Olivia uniosła sugestywnie brwi.
Farra jęknęła. Olivia od kilku miesięcy nalegała, żeby wyskoczyła gdzieś z jej kolegą z pracy.
– Wiesz, że nie znoszę randek w ciemno.
– Wiem, ale nie uprawiałaś seksu od… Hmm, ile to już minęło? – Postukała palcem o podbródek.
Farra posłała jej gniewne spojrzenie. Obie dobrze wiedziały, że nie uprawiała seksu już od roku. I to nie tak, że n i e c h c i a ł a. Po prostu była zajęta pracą, a randkowanie w Nowym Jorku było megatrudne. Od dawna nie znalazła faceta, który byłby atrakcyjny, a do tego nie byłby skończonym dupkiem.
Gdyby miała być ze sobą szczera, to ostatnim mężczyzną, który n a p r a w d ę ją pociągał, był…
Nie. Nie wracajmy do tego.
Farra przełknęła gulę w gardle i oplotła wokół palca swój naszyjnik. Nie miała zamiaru rozmyślać o blondynie i jego diabelsko niebieskich oczach. Ból w sercu nie był już tak silny jak kiedyś, ale nadal jej towarzyszył. Przypominał jej o chłopaku, którego i tak nigdy nie zapomni.
Może to właśnie przez niego miała takie wygórowane standardy. Doświadczyła tak wybuchowej chemii, że wszystko inne przy niej bladło.
– A, już wiem. M i n ą ł r o k. – Olivia pstryknęła palcami. – Dwanaście miesięcy bez przyjemności i nie, twój przyjaciel na baterie się nie liczy. Jeśli za chwilę nie przerwiesz posuchy, to eksplodujesz milionem straconych orgazmów, a to nie skończy się dobrze. Tym bardziej że dopiero co sprzątałam w mieszkaniu.
– Sprzątasz każdy zakamarek raz w tygodniu.
Miały jasny podział obowiązków: Olivia sprzątała i opłacała rachunki (nic nie sprawiało jej takiej radości jak zapach środków czystości i brak zaległości w opłatach), a Farra robiła zakupy i dbała o to, żeby w domu niczego nie brakowało.
– No właśnie.
Farra westchnęła.
– Niech ci będzie. Umów nas.
Wiedziała, że pożałuje tej decyzji, ale jak Olivia się na coś nastawiła, to nie potrafiła odpuścić. Była nieustępliwa niczym pitbull goniący listonosza.
Poza tym może rzeczywiście przyszła pora na to, żeby Farra przestała czekać na księcia z bajki i wzięła sprawy w swoje ręce. Już nigdy nie doświadczy wybuchowej chemii, jeśli nie będzie szukać odpowiedniej osoby, co nie?
– Tak! – Olivia wyrzuciła pusty kubek po bubble tea do kosza i zaklaskała. – Nie mogę się doczekać. Najwyższy czas, żeby ktoś obdarzył twoją cipkę miłością.
Farra poczuła, że napój wpadł jej do złej dziurki. Kaszlała przez dobrą minutę, po czym wzięła ostry wdech i powiedziała:
– Zostaw moją cipkę w spokoju.
– Słonko, wszyscy zostawili ją w spokoju na rok. I to z twojej winy, gdybyś się zastanawiała.
– Zwalniam cię z posady najlepszej przyjaciółki.
– Nie zgadzam się na to – odpowiedziała radośnie Olivia. – Jeszcze nigdy nie zostałam przez nikogo zwolniona i dzisiaj się to nie zmieni.
Dlaczego uznałam, że mieszkanie z najlepszą kumpelą to dobry pomysł?
Dzieliła z Olivią to samo tycie mieszkanie, odkąd przeprowadziły się do Nowego Jorku po skończeniu studiów. Było absurdalnie drogie jak na tak mały metraż, ale nie znalazły niczego lepszego w tak dobrej lokalizacji. Poza tym miały coś, za co niejeden nowojorczyk byłby skłonny kogoś zabić: swoją własną, prywatną pralkę z suszarką.
Olivia, która była o rok starsza od Farry, mieszkała tu przez rok z jakąś metalówą, której nie mogła znieść, ale na szczęście przeniosła się na Brooklyn, zwalniając miejsce Farze. Już w Szanghaju Farra i Olivia były ze sobą blisko, ale przez ostatnich kilka lat ich więź stała się nierozerwalna. Większość znajomych Farry została po studiach w Kalifornii i choć utrzymywała z nimi kontakt, to nie byli już do siebie aż tak przywiązani. Olivia skoczyłaby za nią w ogień, a ona zrobiłaby to samo dla niej.
Teraz kusiło ją nawet, żeby skoczyć w ogień bez Olivii.
Ktoś zadzwonił do Farry. Dzwonek wyrwał ją z zamyślenia i musiała odłożyć na bok fantazję o uduszeniu swojej współlokatorki. Wiedziała, że Olivia ma rację, ale przez to jeszcze bardziej ją to irytowało.
Nie znała tego numeru. Pewnie to jakiś telemarketer, ale wolała posłuchać, jak próbuje jej coś wcisnąć, niż rozmawiać dalej o tym, jak długo trwa już jej posucha.
– Halo?
– Czy dodzwoniłem się do Farry?
Zdezorientowana zmarszczyła brwi.
– Tak, a z kim rozmawiam? – Głęboki baryton brzmiał jakoś znajomo.
– Z tej strony Landon Zinterhofer.
Gdy usłyszała jego odpowiedź, myślała, że znowu złapie ją napad kaszlu.
– Kto to? – wyczytała z ust Olivii.
Farra pokręciła głową. Miała nagłą gonitwę myśli. Dlaczego L a n d o n Z i n t e r h o f e r dzwonił do niej na prywatny numer? Czy coś było nie tak z wystrojem hotelu? Ale przecież skończyli już ten projekt, a Jane powiedziała, że Zinterhoferowie byli zadowoleni z rezultatów.
– Halo?
Farra zorientowała się, że nie odpowiedziała.
– Tak. Znaczy nie. Znaczy dzień dobry. – Machnęła ręką na Olivię, która nie była już zaintrygowana, a zdawała się raczej rozbawiona. – Skąd ma pan mój numer? – Wzdrygnęła się. Nie chciała wyjść na nieuprzejmą.
– Dzwoniłem do KBI, ale powiedzieli mi, że już dla nich nie pracujesz. Poprosiłem, żeby w takim razie dali mi twój prywatny numer. – Głos Landona wyrażał skruchę. – Zdaję sobie sprawę, że mogłem naruszyć pewne granice. Przepraszam, że dzwonię tak późno, i to w piątkowy wieczór.
– Nic się nie stało. Ja… postanowiłam rozwinąć skrzydła przy projektach spoza KBI. – Nieistniejących projektach. Ale on nie musiał o tym wiedzieć. – Czy coś nie tak z hotelem?
– Nie, wszystko świetnie. Tak dobrze się spisałaś, że chciałem zapytać, czy nie pomogłabyś mojemu znajomemu. Przeprowadził się właśnie do Nowego Jorku, a jego mieszkanie wygląda trochę smutno. Gość nie będzie w stanie fajnie go udekorować, nawet gdyby trzymano go na muszce. – Landon się zaśmiał. – W każdym razie szuka specjalistki od wystroju wnętrz i pomyślałem o tobie. Oczywiście, jeżeli znalazłabyś czas.
Farra tak mocno ścisnęła telefon, że usłyszała, jak pęka w nim szybka. Z każdym kolejnym słowem Landona była coraz bardziej zdziwiona, zszokowana i podekscytowana.
– Chcielibyście zatrudnić m n i e ? Zamiast kogoś z KBI?
Co ty wyprawiasz? – krzyczał głos w jej głowie. Przestań się sabotować!
Nie mogła pojąć, dlaczego dziedzic jednej z największych firm hotelarskich miałby prosić ją o pomoc. W KBI było wielu świetnych architektów wnętrz, a Farra nie specjalizowała się nawet w prywatnych mieszkaniach.
– To dosyć niekonwencjonalna oferta – przyznał Landon. – Ale, tak jak mówiłem, wyróżniałaś się na tle innych podczas prac nad naszym hotelem, a do tego twój charakter, eee, czyni cię lepszą kandydatką od twoich byłych współpracowników.
W końcu powiedział coś, w co mogła bez problemu uwierzyć. Ani Kelly, ani Matt nie wygraliby w konkursie na sympatyczność.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że kontaktuję się z tobą z bardzo krótkim wyprzedzeniem, ale mój przyjaciel jest skłonny zapłacić o dwadzieścia procent więcej, niż wynosiła twoja stawka w KBI i…
– Zgadzam się!
Olivia, usłyszawszy krzyk Farry, wychynęła zza kanapy, na której leżała i czytała najnowszy erotyk ze swojej biblioteczki.
Farra odchrząknęła.
– To znaczy myślę, że uda mi się to upchnąć w kalendarzu.
– Super. Czy moglibyśmy spotkać się w poniedziałek na lunch? O pierwszej w Aviary? Przedstawiłbym cię swojemu przyjacielowi i moglibyście omówić pierwsze szczegóły. Oczywiście wszystko na mój koszt.
Aviary było słynną restauracją na szczycie hotelu Zinterhoferów obok Central Parku. Tego samego hotelu, który Farra pomogła odświeżyć. Lunch w takim miejscu kosztował kilkaset dolarów.
– Jasne, chętnie.
Farra rozłączyła się i się uszczypnęła.
Ała. Ja cię kręcę.
To nie był sen. Zadzwonił do niej Landon Zinterhofer i zaproponował jej pracę. Za dwadzieścia procent więcej niż w jej poprzedniej firmie.
Nie wiedziała, ile dokładnie zarobi na tym zleceniu, ale pomyślała, że później to sobie wyliczy. Co prawda nie zamierzała być freelancerką na pełny etat, ale ten projekt wydawał się idealny na przeczekanie.
Nie zbankrutuję i nie będę musiała wracać do domu!
Farra nie mogła się już dłużej powstrzymywać. Pisnęła głośno i odstawiła mały taniec radości. Olivia patrzyła na nią co najmniej tak, jakby wyrosła jej druga głowa i rogi.
– Kto to był? Wszystko w porządku?
– Tak. – Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Była tak podekscytowana, że aż się zapowietrzyła. – Wyszło idealnie.
Farra poświęciła cały weekend na ogarnięcie wszelkich szczegółów dotyczących pracy freelancerki. Dowiedziała się, jakie są stawki godzinowe w branży i jak sporządzić umowę z klientem. Przygotowała portfolio i zabrała je ze sobą na lunch. Mimo że Landon praktycznie zagwarantował jej pracę, chciała zrobić dobre wrażenie na jego przyjacielu. W końcu to on będzie jej płacił.
Weszła do Aviary. Do środka restauracji wpadało naturalne światło przez przeszklony sufit w kształcie kopuły, a ze wszystkich okien rozpościerał się wspaniały widok na Central Park. To było jej ulubione pomieszczenie w całym hotelu i to nad nim pracowała najdłużej.
Gdy przyglądała się eleganckim szarym krzesłom, ręcznie rzeźbionym stolikom i strategicznie umiejscowionym roślinom, poczuła nagły przypływ pewności siebie. Woda z fontanny przypominającej wodospad spadała kaskadą na czarny łupek. Jej kojące dźwięki służyły za idealne tło dla negocjacji prowadzonych przez biznesmenów i plotek rozpowiadanych przez zamożnych gości w każdym kącie restauracji. Central Park wyglądał stąd naprawdę niesamowicie. Jak bezkresny, zielony dywan, urozmaicony kilkoma jeziorkami i otoczony lasem skąpanych w słońcu drapaczy chmur.
Da sobie radę. Co z tego, że nigdy nie poprowadziła żadnego projektu od początku do końca sama? Na pewno to ogarnie. Znała się na wystroju wnętrz, a to liczyło się najbardziej.
Farra odnalazła wzrokiem Landona. Siedział przy najlepszym stoliku, znajdującym się w samym rogu lokalu.
Gdy ją dostrzegł, na jego twarzy zawitał szczery, szeroki uśmiech.
– Farra! Dziękuję, że przyszłaś.
– Przyjemność po mojej stronie, panie Zinterhofer. – Uścisnęła mu dłoń.
Dzięki swoim falowanym czarnym włosom, głęboko brązowym oczom i opalonej skórze (nie wspominając już o wzroście i umięśnionej sylwetce) Landon mógł uchodzić za modela. Farra była tego świadoma, a mimo to nie czuła do niego żadnego pociągu. Może powinna sprawdzić, czy wszystko dobrze z jej libido?
– Dziękuję, że pan o mnie pomyślał.
– Przestań. Jaki znowu pan? Mów mi Landon. I nie dziw się tak. Jesteś najlepszą architektką, z jaką miałem okazję współpracować. – Puścił jej oczko. – Tylko nie mów tego Kelly. Nie lubi być tą drugą.
Uważał, że jest lepsza od samej Kelly Burke?
Farra ścisnęła mocniej portfolio, które trzymała w dłoniach, żeby powstrzymać się od krzyknięcia z radości jak jakaś idiotka.
Dzięki bogu, że Landon był bezpośrednio zaangażowany w remont hotelu. Mógł zlecić nadzorowanie któremuś ze swoich podwładnych, ale chciał osobiście czuwać nad projektem. Poznał imiona każdego z wykonawców i wysłuchał wszystkich ich pomysłów. Bez względu na to, czy padały z ust osób na stanowiskach kierowniczych, czy świeżaków.
Landon Zinterhofer, taki kierownik jest wart tysiąca innych.
– Rozumiem, że czekamy jeszcze na twojego przyjaciela?
Farra rozłożyła serwetkę na kolanach. Miała nadzieję, że jego kumpel okaże się równie przyjacielski i wyluzowany co Landon. W KBI nie raz musiała użerać się z koszmarnymi klientami. Czasami budziła się w środku nocy, zlana potem, słysząc w głowie ich krzyki: „Mówiłam kość słoniowa, a nie écru!”.
– Już tu jest. Poszedł do łazie… O! Właśnie wraca. – Landon skinął głową na kogoś za Farrą.
Przykleiła do ust profesjonalny uśmiech i obróciła się, gotowa na zrobienie piorunującego pierwszego wrażenia na kliencie.
Jej plany szybko spaliły na panewce, gdy zobaczyła wysokiego, nieziemsko przystojnego blondyna zmierzającego w ich stronę.
Nie.
Poczuła ciarki na plecach i mogłaby przysiąc, że temperatura nagle spadła poniżej zera. Musiało jej się przywidzieć. To na pewno nie on. Wszechświat nie byłby tak okrutny.
Mogła się oszukiwać, ale nikt inny nie miał takich lodowato niebieskich oczu. Wydatnych kości policzkowych. I głębokich dołeczków. Dołeczków, które zniknęły z jego twarzy, gdy radość zastąpiło niedowierzanie. Wyglądał, jakby był równie oszołomiony co ona.
Ukłucie w sercu Farry potwierdziło to, czego jej mózg nie chciał przyznać.
To był on.
Pierwszy i jedyny chłopak, którego pokochała. Ten, który złamał jej serce.
Ten, o którym myślała, że już go nigdy nie zobaczy.
Blake Ryan.ROZDZIAŁ 4
Dudnienie w uszach Blake’a całkiem zagłuszyło gwar restauracji. Ścisnęło go w żołądku i… całkiem osłupiał. Wpatrywał się w brunetkę siedzącą naprzeciwko jego najlepszego przyjaciela.
Mam halucynacje.
Najwyraźniej jego mózg tak bardzo kojarzył słowa „architektka wnętrz” z Farrą, że umysł płatał mu figle. Torturował go jej iluzją. Głęboko czekoladowe oczy, miękkie czerwone usta i delikatny zapach kwiatu pomarańczy i wanilii… To okrutne, że wydawała się tak prawdziwa.
Blake nie był w stanie zliczyć, ile razy o niej śnił, po czym budził się w pustym łóżku, ubolewając nad tym, co mogli razem dzielić.
Miał wrażenie, że wokół jego klatki piersiowej owinął się zabójczy wąż, z którego kłów sączył się jad. Blake nie mógł oderwać stóp od ziemi. Jedynym, co słyszał, było ogłuszające bicie jego własnego serca.
Oszalałem.
– Blake, to Farra. Farro, to mój przyjaciel, Blake.
Słowa Landona sprowadziły go z powrotem na ziemię. Mimo to głos jego kumpla wydawał mu się odległy, jakby mówił do niego przez szybę. Czuł się tak, jakby ktoś za wszelką cenę usiłował go obudzić, kiedy on chciał śnić dalej i żyć ułudą.
Landon zmarszczył brwi, a jego mina mówiła: „Co ty odpierdalasz? Czemu zachowujesz się jak dziwak?”. Tymczasem Farra zszokowana siedziała na swoim miejscu i z całych sił zaciskała dłonie na skórzanej teczce z portfolio, które spoczywało na jej kolanach. Twarz miała tak bladą, że kolorem przypominała biały obrus.
Blake wydał z siebie zduszony okrzyk. To naprawdę się dzieje.
Marzył o ich ponownym spotkaniu jakieś milion razy, ale teraz, gdy w końcu do niego doszło, nie miał pojęcia, co powiedzieć.
Więc po prostu dalej stał i wbijał w nią wzrok, jakby był niespełna rozumu.
Powiedz coś. Cokolwiek.
– W ogóle się nie zmieniłaś.
Cokolwiek, tylko nie to.
Landon zakrztusił się wodą, a policzki Blake’a poczerwieniały. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak zagubiony. Miał wrażenie, że znowu jest zakochanym po uszy licealistą, który od pięciu lat czeka, żeby ponownie zobaczyć się z dziewczyną swoich marzeń, a później wita ją słowami… „w ogóle się nie zmieniłaś”.
Chciał zapaść się pod ziemię.
Landon z trudem powstrzymywał śmiech, a jego ramiona drżały. Z kolei wyraz twarzy Farry nie zdradzał żadnych emocji, jakby miała na niej marmurową maskę.
– Dzięki – odpowiedziała w końcu beznamiętnie. W tonie jej głosu nie było nawet nutki sarkazmu.
Farra, którą Blake znał, wygarnęłaby mu, że jego przywitanie było godne pożałowania szybciej, niż nastolatka zdążyłaby napisać komuś esemesa. Ale to nie była ta sama Farra. Już nie patrzyła na niego tak, jakby zawiesił gwiazdy na niebie specjalnie dla niej, bo przecież wszystko spierdolił.
– Rozumiem, że się znacie? – zapytał Landon, który wreszcie się opanował i zdobył na zadanie pytania, mimo że odpowiedź i tak była oczywista.
Blake zmusił się do podejścia do stolika. Opadł na krzesło obok Landona i starał się zbytnio nie trząść, gdy unosił do ust szklankę z wodą.
– Studiowaliśmy razem w Szanghaju.
Usłyszał, jak Landon wciąga ostro powietrze. Opowiedział mu kiedyś po pijaku o Farze, po tym jak raz na zawsze rozstał się z Cleo. Blake się wtedy załamał. Topił swoje smutki w alkoholu i zwyczajnie stracił hamulce. Tak się bez nich rozpędził, że opowiedział przyjacielowi o wszystkim, co wydarzyło się w Chinach. Co prawda nie zdradził mu imienia Farry, ale Landon do głupich nie należał. Blake widział po jego spojrzeniu, że zdążył już dodać dwa do dwóch.
Nagle zjawił się kelner, żeby przyjąć od nich zamówienia. Blake zapomniał, co wybrał, od razu po tym, jak to zrobił. Nie obchodziło go jedzenie. Cała jego uwaga była skupiona na Farze.
Minęło pięć lat i, cholera, była jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał. Bardziej wyrafinowana i pewna siebie. Powiedzieć, że czas był dla niej łagodny, to tak, jakby nie powiedzieć nic. Jej rysy twarzy stały się prawdziwym arcydziełem, a smukła figura nabrała krągłości. Nie była już dziewczyną, tylko kobietą. Mimo bólu serca przepełniało go pożądanie.
Niestety, odkąd usiadł, nie spojrzała na niego nawet na chwilę.
– To… – przerwał ciszę Landon. – Farro, tak jak wspominałem podczas naszej rozmowy, Blake szuka architektki wnętrz, która pomogłaby mu zaprojektować jego nowe mieszkanie w West Village. Dwie sypialnie i dwie łazienki. Blake ma zamiar tutaj zostać, więc potrzebuje kogoś, kto nada jego apartamentowi kolorów. Kogoś, dzięki komu poczuje się tu jak w domu. – Szturchnął łokciem Blake’a. – Dobrze mówię?
– Co? O, eee, tak.
Weź się w końcu w garść.
– Dobrze. – Wzrok Landona przeskakiwał między Blakiem a Farrą. – Jeśli chodzi o kwestie wynagrodzenia: wiemy, że odzywamy się na ostatnią chwilę, dlatego Blake zapłaci o dwadzieścia procent więcej…
– Nie mogę się tego podjąć. – Cichy protest Farry raptownie zakończył jakiekolwiek negocjacje. Skupiła się na Landonie i dodała: – Przepraszam, że zmarnowałam twój czas. Naprawdę mi miło, że o mnie pomyślałeś, i oczywiście zwrócę ci pieniądze za ten posiłek. Po prostu uświadomiłam sobie, że nie dam rady pogodzić tego z innym projektem, nad którym aktualnie pracuję. Nie będę miała czasu. Właściwie to powinnam już…
– Zapłacę dwa razy więcej.
Farra zastygła, gdy usłyszała ofertę Blake’a.
– Co?
– Jeśli przyjmiesz to zlecenie, zapłacę podwójną stawkę.
– To nie zmienia faktu…
– Potrójną.
Farra wbiła w niego wzrok. W jej oczach malowało się niedowierzanie, a na twarzy Blake’a pojawił się szeroki uśmiech zwycięstwa.
Nareszcie. Jakaś reakcja.
– Nie wiesz nawet, jakie mam stawki.
– Jakie?
Na chwilę się zawahała, ale w końcu powiedziała:
– Trzysta dolarów za godzinę.
– W takim razie u mnie będziesz zarabiać dziewięćset dolarów za godzinę. Ale wymagam wyłączności. Do czasu ukończenia prac nad moim mieszkaniem nie podejmiesz się żadnego innego projektu.
– Rany, Blake – rzucił nagle Landon.
Farra z niedowierzaniem rozdziawiła usta.
Dziewięćset dolarów za godzinę to masa pieniędzy, ale Blake’a było na to stać. Nie był taki bogaty jak Landon, ale dzięki sieci swoich barów i różnym udanym inwestycjom z ostatnich kilku lat miał wystarczająco dużą poduszkę finansową, żeby pozwolić sobie na takie zagranie. Poza tym nie zależało mu na kasie. Zależało mu na Farze.
Chwycił byka za rogi i poprosił Sammy’ego o jej numer w zeszły weekend. Sammy podszedł do jego nagłej prośby z rezerwą, ale jako że był dobrym kumplem (i jedyną osobą z wymiany, która wiedziała, dlaczego Blake i Farra ze sobą zerwali, mimo że ten nadal ją kochał), ostatecznie dał się namówić.
Blake wpatrywał się w dziesięć cyfr cały weekend, próbując zebrać się na odwagę, żeby do niej zadzwonić. Za każdym razem, gdy już miał to zrobić, tchórzył, ale teraz była tutaj i siedziała naprzeciwko niego.
Zupełnie jakby wszechświat miał dosyć jego biadolenia i zafundował mu kopa w dupę, którego ewidentnie potrzebował.
To był znak.
Ze wszystkich architektów wnętrz na świecie Landon zaprosił akurat ją.
Dwoje ludzi w mieście, którego populacja wynosiła osiem milionów. Spotkanie, do którego nie miało prawa dojść. Przypadek? Zdecydowanie nie.
To Farra sprawiła, że Blake uwierzył w przeznaczenie, i tak jak każdą inną cenną lekcję z ich związku wziął to sobie na zawsze do serca.
– Umowa stoi? – Blake nie dawał po sobie poznać, że w jego głowie szalała istna burza potrzeb i emocji.
Powiedz „tak”. Boże, jeśli powie „tak”, to już nigdy więcej cię o nic nie poproszę. No, może jeszcze o to, żeby Patriotsi nie wygrali Super Bowl, ale o tym możemy jeszcze podyskutować.
Farra bawiła się naszyjnikiem, a na jej twarzy widać było brak zdecydowania. Po chwili trwającej całą wieczność wyrzuciła z siebie jedynie:
– Tak.
Blake westchnął ciężko i posłał szybkie podziękowania ku niebu.
– No i klepnięte. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki.
Wyciągnął dłoń do Farry.
Po paru sekundach ją uścisnęła.
Gdy się dotknęli, poczuł się tak, jakby poraził go prąd, a sądząc po tym, że Farra wciągnęła gwałtownie powietrze, nie był w tym odosobniony.
Uśmiech na jego twarzy był teraz jeszcze szerszy.
Wszechświat zaserwował mu drugą szansę na srebrnej tacy i Blake postanowił, że tym razem tego nie spieprzy.ROZDZIAŁ 9
Farra chciała wydłubać sobie oczy, a nie zdążyli nawet zjeść głównego dania.
Współpracownik Olivii był uroczy, ale na tym kończyły się jego zalety. Ken był brunetem o zielonych oczach i ładnym uśmiechu. Nie mogła narzekać na jego wygląd. Szkoda tylko, że miał tyle charakteru co gąbka do naczyń i był bez reszty pochłonięty swoją osobą. Nie wspominając już o tym, że był dziecinny jak osiemnastolatek z uniwersyteckiego bractwa.
– W każdym razie gadam z tym gościem przez telefon i mówi mi: „Stary, musisz koniecznie przyjechać w wakacje do Hamptons. Organizują tu z a j e b i s t e imprezy”. A ja na to: „Jestem w Hamptons co roku. Pojedźmy w jakieś w y j ą t k o w e miejsce, dobra? Co powiesz na Martha’s Vineyard?”. A on wtedy…
Wzrok Farry bezwiednie uciekł gdzieś indziej. Ken dalej kontynuował swój wywód, a ona popijała czerwone wino i próbowała nie wpatrywać się w sztućce, bo jeszcze naszłaby ją ochota, żeby wbić sobie nóż w serce albo dźgnąć nim Kena, byle tylko zakończyć ich męki. Nie znosiła czerwonego wina. Zawsze miała po nim migrenę i już po pierwszym łyku stawała się bardziej czerwona niż rozwścieczony homar. Ken zamówił je, nie pytając jej o preferencje, a ona potrzebowała teraz procentów.
Nawet restauracja nie była w stanie wynagrodzić jej tej beznadziejnej randki. Poszli do małej, uroczej włoskiej knajpki o nazwie NoMad, którą Farra od dawna chciała odwiedzić. Bez wątpienia Olivia podpowiedziała Kenowi, dokąd zabrać Farrę, ale to nie uratuje jej przed rychłą zemstą.
Zabiję ją. Jakim cudem uznała, że ten gość mi się spodoba?
– To… – Farra podjęła próbę zmiany tematu z wakacyjnych przygód Kena na coś ciekawszego. – Lubisz podróżować?
– Tak. Wszyscy w rodzinie są członkami NetJet – pochwalił się, próbując zaimponować Farze firmą, która wynajmowała prywatne odrzutowce śmietance towarzyskiej.
– Jakie było najciekawsze miejsce, które odwiedziłeś?
– Bez dwóch zdań Ibiza.
Farra zmarszczyła brwi.
– Ibiza?
– No, w Hiszpanii. Españaaaaa. – Ken bardzo przeciągnął ostatnią samogłoskę.
– Wiem, gdzie leży Ibiza. – Walczyła z ochotą „przypadkowego” wylania wina na jego drogocennego rolexa, który okropnie połyskiwał od świateł.
Po spotkaniu z Blakiem w Central Parku Farra wróciła do domu, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Przez opóźnienia metra spóźniła się na randkę. Ken na dzień dobry powiedział jej, że czekał na nią od siedmiu minut, jak podpowiadał mu jego zjawiskowy, niezawodny rolex wart siedem i pół tysiąca. Ale później dodał, że jej wybacza, bo ma „świetne nogi”.
Zastanawiała się nad natychmiastowym opuszczeniem lokalu, ale postanowiła dać mu drugą szansę przez wzgląd na Olivię.
Liv, jeszcze tego nie wiesz, ale jesteś martwa.
– Nigdzie nie ma takiego życia nocnego. – Ken zachichotał, jakby myślał o czymś, czego nie powinien mówić publicznie. – Tam po raz pierwszy brałem udział w orgii.
Najwyraźniej nie uznał, że n i e p o w i n i e n o tym mówić publicznie.
– Fajnie. – Farra z trudem przykleiła uśmiech do ust. Jak, do cholery, miała na to odpowiedzieć? – A byłeś, eee, w jakichś innych miejscach? Takich, gdzie nie urządza się orgii?
– Eee. – Ken wzruszył ramionami. – W Londynie, Paryżu, Rzymie. I innych tego typu miejscach.
– A poza Europą?
– Nie. Dokąd miałbym niby polecieć?
Matko Boska. Jakim cudem ten gość pracował na Wall Street? Farra myślała, że to tylko dla inteligentnych ludzi.
– Nie wiem, na którykolwiek z innych kontynentów? – powiedziała, nie mogąc powstrzymać się od sarkazmu. – Do Azji, Afryki…
– Ta, jasne. Nie chcę złapać malarii, a w Azji mają dziwne żarcie. Gdybym chciał wcinać świerszcze… Ała!
– Przepraszam. – Wcale nie miała wyrzutów sumienia. – Czyżbym nadepnęła ci na stopę?
Szkoda, że nie założyła dziesięciocentymetrowych szpilek zamiast ośmiocentymetrowych. Zabolałoby go jeszcze bardziej.
– Tak – zawył Ken.
– Sorki.
Farra wzięła ogromny łyk wina. To była kara za to, że przystała na randkę w ciemno tylko po to, żeby oderwać myśli od Blake’a. Dostała za swoje. Nawet z nawiązką. Blake na tle Kena wyglądał na aniołka wychowanego przez Matkę Teresę i dalajlamę.
Kelner przyniósł właśnie przystawki: medaliony z cielęciny podsmażane na średnim ogniu z cytryną i kaparami dla Kena i pappardelle al ragu dla Farry. Na sam zapach dania pociekła jej ślinka, ale aż skręcało ją w żołądku na myśl o tym, że będzie musiała wytrzymać jeszcze jedno danie z królem palantów siedzącym naprzeciwko.
Ken trącił cielęcinę widelcem.
– Jest średnio krwista? – zapytał roszczeniowo. – Nie przełknę cielęciny, która nie jest średnio krwista.
– Tak, przygotowaliśmy ją zgodnie z pańskim zamówieniem. – Kelner się uśmiechał i próbował zachować profesjonalizm, ale w jego oczach widać było irytację. Gdyby miał szansę, pewnie naplułby Kenowi na talerz.
Farra liczyła na to, że zrobił to już wcześniej.
– Dobrze. Ale jak się okaże, że nie jest, to będę bardzo zły. Możesz już odejść – odprawił go Ken, dosłownie o d p ę d z a - j ą c g o r ę k a m i.
To była kropla, która przelała czarę goryczy.
Farra płonęła ze wstydu. Nigdy wcześniej nie spotkała się z takim buractwem. Sposób, w jaki ktoś traktuje obsługę, mówi naprawdę wiele o tym, jakim jest się człowiekiem. Widziała już wystarczająco dużo ekscesów tego wieczoru.
– Ale z ciebie dupek.
Ken zatrzymał widelec w połowie drogi do ust.
– Słucham?
– Mam nadzieję, że słuchasz, bo nazwałam cię właśnie dupkiem. Ale to nic, bo jesteś też nudny, nie do zniesienia i odrobinę rasistowski. Powinnam była ci to powiedzieć już jakieś dwadzieścia minut temu.
Farra nie lubiła urządzać scen. Mama zawsze jej powtarzała, żeby trzymała swoje brudy w domu, bo nikt z sąsiadów nie chce ich oglądać. Skłamałaby jednak, gdyby powiedziała, że nie ucieszył jej widok bełkoczącego Kena, kiedy chlusnęła mu winem w twarz. Głęboko czerwony alkohol spływał po jego podbródku i wsiąkał w jego białą koszulę od Brooks Brothers, na zawsze ją niszcząc.
Wszyscy w restauracji wciągnęli ostro powietrze.
– Ty suko! – wyrzucił z siebie Ken, ale w tym samym momencie zobaczył krople wina na tarczy swojego zegarka i całkiem zapomniał o Farze. – Mój rolex!
Farra nie zamierzała czekać na to, co zrobi. Ruszyła w stronę wyjścia, wręczając po drodze kelnerowi dwadzieścia dolarów. Nie miała wątpliwości, że Ken był typem chłopaka, który przechwalał się swoim luksusowym zegarkiem, ale skąpił na napiwkach.
– Przepraszam, że narobiłam takiego bałaganu – wyszeptała, przenosząc na chwilę wzrok na Kena, który użalał się nad swoim rolexem.
– Nic się nie stało. – Na twarzy kelnera pojawił się uśmiech od ucha do ucha. – Ktoś musiał to zrobić.
Farra wyszła na zewnątrz. Poczuła na twarzy chłodny wiatr i ulżyło jej, że nie musi już słuchać farmazonów Kena. Nie wzięła nawet gryza makaronu. Ogromna szkoda, bo pachniał obłędnie. Ale wiedziała, że jeszcze jedno spojrzenie na tego pajaca i zwymiotuje.
Miała lekką głowę od czerwonego wina, a jej brzuch burczał, jakby się na nią gniewał. Szła mozolnym krokiem w stronę metra, zastanawiając się nad tym, gdzie się udać. Mogłaby kupić coś do jedzenia w drodze do domu. W Chelsea było sporo całkiem niezłych knajpek. Farra zwykle lubiła mieć czas tylko dla siebie, ale Olivia też była dzisiaj z kimś umówiona i czułaby się okropnie, jedząc kolację w pojedynkę po takiej katastrofalnej randce.
Miała jeszcze jedną opcję… Taką, której do tej pory nawet nie brała pod uwagę.
Gdybyś zmieniła zdanie albo gdyby twoja randka okazała się niewypałem, to znajdziesz mnie w Egret na Upper West Side. Nigdzie nie zjesz lepszych burgerów w Nowym Jorku.
To był zły pomysł, a Farra popełniła tego wieczoru już wystarczająco dużo błędów. Z drugiej strony miała ochotę na burgera, a Blake wspominał, że drinki w Egret są tańsze aż do jedenastej. Potrzebowała czegoś mocniejszego niż wino, a przy okazji jedzenia i normalnego towarzystwa.
Chyba nie zaszkodzi spotkać się z Blakiem na jednego burgera? Przecież nie zamierzała się z nim całować. Chociaż mógłby to źle odczytać. Wciąż nie wiedziała, do czego dążył, ale wątpiła, że zaprasza wszystkich swoich kontrahentów na drinki w piątkowy wieczór.
Jak dotąd nie próbował się do niej przystawiać. Był przyjacielski, ale zachowywał profesjonalizm. Może z nią pozwalał sobie na więcej niż z innymi, ale w końcu nie mogła zaprzeczyć, że kiedyś łączyło ich uczucie.
Jej mózg toczył batalię sam ze sobą. Tymczasem jej żołądek znowu dał o sobie znać i zaczynał brzmieć coraz groźniej.
Farra dotarła na stację metra. Miała dwie opcje: północ albo południe. Zrobiła krok w lewo, ale zmieniła zdanie, jęknęła i poszła w prawo, do linii metra, która zabierze ją na północny Manhattan.