Gdybyś nie odszedł. Heartbroken. Tom 2 - ebook
Gdybyś nie odszedł. Heartbroken. Tom 2 - ebook
Kontynuacja łamiącego serce “Gdybyś się nie zjawiła”.
Czy będziesz w stanie się podnieść i żyć dalej, gdy wyrwano ci serce? Cztery lata temu świat Cosmy legł w gruzach. Dwie osoby, które kochał, odeszły z jego życia.
Jedyną receptą na złamane serce był sport. Boisko do lacrosse’a było miejscem, które dawało mu ukojenie. Jego pełna poświęcenia gra i sumienne treningi zostały docenione przez selekcjonerów Toronto Rock. Teraz Cosma ma szansę zrobić wielką karierę i odzyskać sens życia. Nie spodziewa się jednak, że duchy przeszłości dopadną go nawet po drugiej stronie oceanu.
Gdy Nelly zjawia się w szatni, tłumione emocje wybuchają na nowo. Cosma nie wierzy w żadne jej słowo. Cztery lata skrywanego bólu i tęsknoty rozlewają się w jego umyśle. Nelly próbuje opowiedzieć mu swoją historię. On jednak nie chce jej już znać.
Czy istnieje jeszcze choć cień szansy na szczęśliwe zakończenie?
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8417-100-4 |
| Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka porusza następujące tematy: depresja, samobójstwo, DDA, żałoba, PTSD, trauma, kontuzje i wypadki sportowe, amnezja i fuga dysocjacyjna. Jeśli którykolwiek z tych wątków może pogorszyć twój stan psychiczny, prosimy, przerwij lekturę. Pamiętaj, że są miejsca, w których możesz uzyskać pomoc, a także osoby, która chcą Cię wspierać.
Rodziały: 45, 67 oraz rozdział BONUSOWY po Epilogu to listy pożegnalne jednego z bohaterów.
Jeśli nie czujesz się na siłach, by to czytać, możesz je pominąć.
GDZIE SZUKAĆ POMOCY:
Całodobowa bezpłatna infolinia dla dzieci, młodzieży,
rodziców i nauczycieli: 800 080 100
Telefoniczna Pierwsza Pomoc Psychologiczna: 22 425 98 48
Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
Młodzieżowy Telefon Zaufania: 19 288COSMA
Babcia Agapi zwykła mawiać, że serce, które kocha, zawsze jest młode. Ja uważam, że jest po prostu głupie. Kiedy kogoś crushujesz, zachowujesz się jak idiota. I choćbyś z tym walczył, poniesiesz sromotną klęskę, bo miłość – ta prawdziwa – jest jak rak. Nieuleczalna… możesz sądzić, że udało ci się wyzwolić spod jej wpływu, ale to tylko pozory. Wiem, co mówię. Jestem tego najlepszym przykładem.
Nie startuje się do byłych dziewczyn kumpli. To taka niepisana męska zasada, którą ja świadomie złamałem. Co gorsze, to nie była dziewczyna kumpla, tylko mojego brata. A oni nawet się nie rozstali… Wisienką na torcie niech będzie to, że ona chyba też coś do mnie ma. No i w sumie mieszkamy w jednym domu. Czy można mieć bardziej popierdolone życie? Chyba nie…
Ponoć moje imię – Cosma – oznacza ład, porządek, uporządkowane życie. Tia… w takim razie współczuję tym, którzy mają je nieuporządkowane. Szacun, ludzie. Nie wiem, jak to ogarniacie, bo ja przestałem. Odkąd się pojawiła…2. COSMA
_Chodzi o Alexa._
Czytam te słowa kilka razy, czując coraz większe podenerwowanie. Coś ściska mnie w żołądku, a serce przyspiesza. Wiadomość wysłano trzydzieści minut temu. Mój oddech staje się płytszy i szybszy. Widzę tylko te trzy słowa:
_Chodzi o Alexa._
Mam gdzieś, która godzina może być teraz w Anglii. Wybieram numer Brandona. Nerwowo drobię w miejscu, czując wyraźnie, jak ręka, w której trzymam telefon, się trzęsie.
– Odbierz, kurwa! – syczę do słuchawki po czwartym sygnale.
– Cosma? – Bran brzmi na zdenerwowanego, co automatycznie wzbudza mój niepokój.
Przecież to cwaniak i tacy jak on zawsze robią dobrą minę do złej gry.
– Czego chcesz od Alexa? Streszczaj się! – pytam chłodno.
– Alex… czterdzieści minut temu wysłał dziwną wiadomość na czacie grupowym – odpowiada drżącym głosem.
Mój żołądek zaciska się z nerwów.
– Co to znaczy dziwną? – pytam zaniepokojony.
Zaczyna mnie mdlić.
– „Dziękuję, że byliście. Do zobaczenia kiedyś. Alex” – cytuje, jakby nauczył się jej na pamięć. Jego głos mimo wyraźnego zaspania wibruje przy każdym słowie. – Cosma, co się…
Rozłączam się.
Moje serce cwałuje, a w uszach pojawia się dziwny pisk. Zimny pot spływa po karku. Ledwo jestem w stanie wyszukać numer Alexa w książce telefonicznej. Dzwonię. Jego telefon jest wyłączony. _Albo nie ma pieprzonego zasięgu._ Wybieram numer Nelly. To samo. Niepokój sprawia, że przestaję racjonalnie myśleć. Mam ochotę wyjebać smartfon do morza, ale coś mi podpowiada, że będzie mi jeszcze potrzebny.
– To ciebie mam zabrać, młody? – słyszę za plecami.
– Nieaktualne – rzucam pospiesznie, nie oglądając się na taksówkarza.
– Ej, gówniarzu! A kto mi zapłaci?!
Ignoruję go. Wpadam do domu babci i wybiegam do ogrodu. Wejście do namiotu jest rozsunięte, staję i gorączkowo rozglądam się w poszukiwaniu Alexa lub Nelly wśród gości weselnych. Nigdzie ich nie dostrzegam. Moje ciało dygoce z nerwów. Próbuję przepędzić tlącą się z tyłu głowy myśl, że wydarzyło się coś niedobrego.
Wypytuję kuzynostwo, ale nikt ich nie widział od dłuższego czasu.
– Pewnie poszli na szybki numerek – drwi Makary.
Kretyn!
Wiem swoje.
Coś jest nie tak.
_Gdybym nie zachował się jak dzieciak i nie usunął się z grupy… gdybym nie wyłączył telefonu! Gdybym… gdybym…_
– Kurwa… – klnę pod nosem i nagle staję pośrodku parkietu.
Mam ochotę rąbnąć się otwartą dłonią w czoło. Przecież nieopodal jest miejsce, do którego często chodziliśmy podczas wakacji u dziadków. Mała zatoczka ze złotym piaskiem, osłonięta klifami tak, że nie sposób dojrzeć jej z sąsiadującej plaży. Alex rzucił kiedyś, że to idealne miejsce na śmierć.
Ta myśl omal mnie nie paraliżuje.
Zrywam się i biegiem opuszczam namiot, odpychając gości pojawiających mi się na drodze. Mam gdzieś ich oburzone krzyki. Kieruję się ścieżką ku plaży. Na dworze robi się widno. W połowie drogi zrzucam buty, żeby łatwiej mi się biegło, i modlę się, by tam byli. Oddech mam szybki, a płuca palą z wysiłku. W uszach słyszę nerwowy rytm wybijany przez moje serce. Dostrzegam znajomy klif. Żeby dostać się do zatoczki, muszę wejść po kolana do wody. Nawet nie odnotowuję tego, że moje lniane spodnie są przemoczone.
Kiedy stopy na powrót dotykają piasku, niemal od razu go dostrzegam. Leży nieruchomo, z głową przechyloną na bok. Nigdzie nie widzę Nelly. Moją klatkę piersiową ściska imadło panicznego strachu. Ruszam w jego kierunku. I nagle na coś nadeptuję. To telefon Nelly. Jest przemoczony. Wygląda, jakby wyrzuciło go morze. Zerkam w kierunku tafli wody i coś boleśnie ściska mi płuca. A potem z powrotem przerzucam wzrok na leżącego nieruchomo brata.
– Alex! – wołam go, ale nie reaguje.
Przyspieszam kroku, a po chwili już nie idę, tylko biegnę. Cholerny piach utrudnia mi ruchy. Kiedy jestem tuż obok, potykam się i opadam na czworaki. Zastygam i jestem pewien, że przestałem oddychać. Alex też nie oddycha. Nie dostrzegam ruchów klatki piersiowej. Zaczyna mi szumieć w uszach.
_Nie…_
Przenoszę wzrok na jego twarz, wygiętą w bolesnym grymasie. Usta pokrywa piana. Część zaschła w jednym z kącików.
– Alex… – wyduszam zduszonym szeptem, szturchając go lekko. Jest taki… bezwładny. – Alex! ALEX, KURWA!
Łapię jego policzki.
_Chryste. Są lodowate!_
Nie dopuszczam do siebie TEJ myśli. Z gardła wymyka mi się zdławiony szloch.
Z całej siły zwracam twarz brata w swoją stronę. Dopiero teraz widzę, że cały policzek pokrywa ślad po pianie, która w sporych ilościach zajmuje przestrzeń obok jego głowy. Wtem zauważam puste blistry po tabletkach leżące obok dłoni. I opróżnioną butelkę ouzo.
Naprzemiennie robi mi się gorąco i zimno. Pospiesznie przechylam głowę Alexa na bok. Palcem pozbywam się piany z ust. Moje ciało się trzęsie. Ignoruję to. Skupiam się na algorytmie.
_Sprawdzić drogi oddechowe!_
Nie widzę, by cokolwiek w nich zalegało.
_Oddech!_
Już mam przyłożyć ucho do ust, gdy napotykam jego spojrzenie. Dopiero teraz dociera do mnie, że oczy ma otwarte.
Oczy. Ma. Otwarte.
Źrenice przesłaniają niemal całą tęczówkę.
I są… puste…
_Nie…_
– Nie! – łkam. – Nie, kurwa, nie. Nie… nie… nie wolno ci… Alex… błagam…
Wracam do udzielania pierwszej pomocy. To przecież nie może się tak skończyć. Kładę dłoń na jego klatce piersiowej. Jest nieruchoma. Przykładam ucho do sinych, zimnych ust. Czuję ich chłód na małżowinie. Zimno. Kurwa, wszystko jest takie zimne. On jest taki zimny. Nic poza tym. Żadnego podmuchu powietrza.
_Spokojnie, już tak było._
_Po koncercie._
_Nie oddychał._
_Udało ci się go przywrócić._
Mdli mnie, ale próbuję przemówić sobie do rozsądku, że to normalne. Wystarczy teraz…
Pospiesznie wycieram mu usta wierzchem dłoni. Trzydzieści razy uciskam klatkę piersiową. Potem dwa wdechy. Czuję kwaśny smak, ale powstrzymuję odruch wymiotny. Trzydzieści.
Dwa.
Trzydzieści.
Dwa.
Sprawdzam oddech.
– Sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa… – szepczę, odliczając regulaminowe dziesięć sekund.
Nic.
– Ratunku! – krzyczę po grecku, starając się nie pomylić liczby uciśnięć.
Boję się, że nikt mnie nie usłyszy. Jest wcześnie rano. Dom babci stoi kawałek drogi stąd. A to miejsce jest ukryte przed ciekawskimi spojrzeniami spacerowiczów i turystów.
Dwa wdechy.
Mięśnie palą od wysiłku. Pot spływający po twarzy miesza się z moimi łzami.
– Bła…gam, A…lex! Bła…gam… – szepczę, ignorując mięśnie palące do wysiłku. – Wróć! Bła…gam…
Kolejny szloch opuszcza moje gardło. Ciało trzęsie się targane rozpaczą i wyczerpującą resuscytacją, ale nie przestaję. Nie mogę.
– Nie mogę… Alex… Nie mogę pozwolić ci odejść. Obudź się. Błagam… Nie w ten sposób… – Spazmy utrudniają uciski.
Znów robię dwa wdechy. Zrzucam okulary i szybko przecieram przedramieniem mokrą twarz. Sam już nie wiem, czy to pot, czy łzy.
Znów uciskam… ale nie mam już sił. Gubię rytm…
– RATUNKU! – wydzieram się. – RATUNKU!
A potem przestaję uciskać, szarpię Alexa za ramiona, krzycząc, że nie może mnie tak zostawić. Że natychmiast ma się obudzić! Że to najgłupszy żart, jaki zrobił.
Tyle że… ja wiem, że to nie żart.
– Alex… – Padam wyczerpany na jego tors i płaczę. Rozpacz gryzie mi gardło. Jest obolałe od krzyku. – Alex… Proszę… – łkam. – Nie rób mi tego… nie rób nam tego…
A potem zdejmuję swoją koszulę i go okrywam.
– B…b…będzie ci cieplej. – Zęby mi szczękają.
Alex jest taki zimny. Przytulam go. Muszę go ogrzać. Może to po prostu hipotermia?
– Zaraz… zaraz ktoś nas znajdzie… – zapewniam, oplatając go ciasno ramionami.
A potem przypominam sobie, że przecież mam przy sobie telefon. Wybieram jedyny numer, jaki przychodzi mi teraz do głowy, bo głos, którego teraz potrzebuję, który pragnę usłyszeć najbardziej, jest nieosiągalny.
– Mamo… – łkam rozpaczliwie, kiedy odbiera.
Nie wiem, jak długo tu leżymy. Docierają do mnie jakieś głosy, dopiero kiedy ktoś próbuje oderwać mnie od Alexa. Nie rozumiem niczego, co do mnie mówią, mimo że znam grecki. Jakieś typy podchodzą do mojego brata. Rozpoznaję granatowe mundury ratowników medycznych. Jeden z nich kuca i łapie Alexa za ramię.
– Ratujcie go… – wyrywa mi się. – RATUJCIE, DO CHOLERY!
Ale oni nic nie robią.
NIC, KURWA.
Jeden kuca. Zamyka Alexowi powieki. Drugi przykrywa jego twarz kocem ratunkowym. Ogarnia mnie furia. Wyszarpuję się z czyjegoś uścisku.
– Dlaczego go nie ratujecie?! – Podbiegam do kolesia, który jest najbliżej, i uderzam z całej siły w klatkę piersiową.
Chwieje się.
– Cosma! – Rozpoznaję głos, ale go ignoruję.
Biorę zamach, by przywalić ratownikowi w ryj, żeby się ogarnął i robił to, co do niego należy, ale ktoś łapie mnie od tyłu i odciąga od Alexa. Szarpię się. Nie mogę oddychać. Robię szybkie wdechy i wydechy, ale nie mogę nabrać powietrza.
– Ra…tuj…cie…
– Hiperwentyluje się! – dobiega mnie nieznany głos. – To chyba atak paniki.
Jeden z ratowników do mnie podbiega. Coś mówi. Nie słyszę go. Robi mi się słabo. Osuwam się na miękkich nogach, ale osoba za mną umiejętnie amortyzuje upadek. Pomiędzy szybkimi, płytkimi oddechami wyduszam płaczliwie:
– Ra…tuj… cie go…
– Cosma… – Rozpoznaję głos mamy, ale brzmi jakoś inaczej.
Jej dłoń zaczyna gładzić mnie po włosach. Uspokajam się. Mama tu jest.
Mama.
Tu.
Jest.
_Wszystko będzie dobrze… Teraz wszystko już będzie dobrze._
Tyle że potem z jej ust padają te dwa słowa:
– On odszedł…
A ja już wiem, że od teraz nic już nie będzie takie jak dawniej.3. COSMA
Spoglądam na tabletki leżące na talerzyku obok mojego śniadania. Poprawiam nóż, bo nie leży idealnie prostopadle obok widelca, a potem zerkam na dwa puste miejsca po mojej prawej. Przymykam powieki.
– Cosma, zjedz coś, kochanie… – Głos mamy jest spokojny.
Wiem, że przez cały czas jest na lekach uspokajających. Spoglądam na swoje. Dwie małe, białe tabletki z biegnącą przez środek linią podziału na mniejsze dawki. Dwie sztuki. Alex połknął kilka blistrów…
– Nie chcę ich dziś brać – oświadczam.
Mogą mnie nimi faszerować do końca życia, ale nie dziś. Dziś chcę pamiętać wszystko, bo ostatnie dwa tygodnie to tylko jakieś okruchy wspomnień. Nawet nie wiem, jak i kiedy sprowadzono… Alexa do Anglii. Słowo „ciało” nie chce mi przejść przez myśl.
Niespodziewany hałas w korytarzu sprawia, że podrywam się i zerkam przez ramię. Serce trzepocze w ułudnej nadziei, że do kuchni wpadnie mój brat. Zawsze wszędzie było go pełno. Zawsze był głośny. Pełen energii. Pełen życia. Jakby chciał, by każdy go zapamiętał.
Jednak teraz to nie on. To tata.
_To tylko tata._
Alex już nigdy nie wpadnie do kuchni niczym tornado. Nigdy nie wbije mi łokcia pod żebra, by nieczystym zagraniem zdobyć nade mną przewagę. Nie będzie drwił z moich humorków. Nie wstawi się za mną…
Broda mi drży. Oddech przyspiesza. Ponownie spoglądam na pusty talerz, na którym pojawia się teraz jedna kropla. A potem kolejna. I kolejna. Następnych nie widzę, bo chowam twarz w dłonie i zaczynam płakać jak dziecko. Noski okularów boleśnie wbijają się w skórę. Mam to gdzieś. Ból fizyczny jakoś zniosę. To z tym szalejącym wewnątrz sobie nie radzę. Czuję otaczające mnie ramiona rodziców.
– Cosma… synku… – słyszę drżący głos mamy.
Wiem, że też płacze. Opieram głowę o jej ramię. Na okularowych szkłach mam rozmazane łzy. Ponownie skupiam wzrok na tabletkach. Kuszą. Wabią widmem przeżycia tego dnia bez czucia. Bez bólu. Bez myśli… Ale ja muszę czuć. Zwłaszcza ból. Zwłaszcza dziś. Dzisiaj muszę mieć jasny umysł.
Dla Alexa.
***
Kościół pęka w szwach. Przyszły chyba wszystkie starsze roczniki ze Świętego Krzysztofa. I nauczyciele. Nie patrzę na nich, ale wiem, że wszyscy nas obserwują. W rękach zamiast wiązanki trzymam Bumblebee. Nie potrafiłem go wsadzić do trumny, by skremować go razem z ciałem Alexa. Zresztą nie było mnie tam. Nie chciałem tego oglądać. Bo to by oznaczało, że to zaakceptowałem. Że się z tym pogodziłem. A tak nie jest.
Duchowny odprawia ceremonię, a na koniec pyta, czy ktoś chciałby powiedzieć kilka słów o Alexie. Najpierw przemawia dyrektor szkoły, potem przewodniczący samorządu uczniowskiego i nagle ja wstaję. Sam nie wiem dlaczego. Nic nie przygotowałem, a jednak czuję, że muszę. Że powinienem. Ściskam z całych sił żółtego transformersa i ruszam w stronę mównicy. Szepty cichną, kiedy staję przodem do zebranych, a potem zerkam w bok, wprost na uśmiechającą się do mnie ze zdjęcia twarz brata. Oczy mu błyszczą, a na prawym policzku widnieje dołeczek. To tylko zdjęcie, ale nawet na nim widać charyzmę, jaka cechowała Alexa. Sine usta i podkrążone oczy nie umniejszają tego efektu. Odnoszę wrażenie, że spogląda teraz tylko na mnie. I wiem, że podjąłem słuszną decyzję.
– Alex… – odchrząkuję, bo mój głos jest cichy, niepewny. A Alex taki nie był. – W sumie to się nie przygotowałem… – Śmieję się nerwowo i drapię po głowie. Stawiam Bumblebee na mównicy. Ponownie spoglądam na roześmiane zdjęcie i słowa jakoś nagle same płyną: – Jeśli miałbym opisać Alexa jednym słowem, byłoby nim… iskra? Ogień? Wulkan? Zawsze wszędzie było go pełno. Dowcipny. Oj tak, poczucie humoru nigdy nie opuszczało mojego brata, chociaż bywały momenty, w których miałem ochotę mu za to przywalić. Przez wszystkich lubiany. Flirciarz… – Parskam śmiechem, przypominając sobie te wszystkie maślane spojrzenia, jakimi laski za nim wodziły. Ku mojemu zdumieniu przez pomieszczenie również przetacza się cichy śmiech. – Alex ponad wszystko na świecie kochał życie. Życie, które przewidziało dla niego zupełnie inny plan, prawda? – Uśmiecham się do siebie, spoglądając na jego talizman. Bumblebee. – Mój brat urodził się ze złamanym sercem, bo miał go tylko połowę, ale ta wada nigdy nie przeszkodziła mu w realizacji tego, co sobie założył. Zawsze robił wszystko nie na sto, ale na tysiąc procent.
Robię pauzę. Biorę drżący wdech i kontynuuję. Ogarnia mnie spokój, którego tak bardzo potrzebowałem od TAMTEGO dnia.
– Dziś rano podczas śniadania – kontynuuję, patrząc na mównicę – zdawało mi się, że zaraz wbiegnie do kuchni, z tymi poczochranymi włosami i uśmiechem od ucha do ucha. Będzie wybrzydzał, że jem czekoladę, i udawał, że rzyga po wypiciu koktajlu białkowego, chociaż w rzeczywistości uwielbiał jego smak. Mama zawsze kupowała śmietankowy. Tak… – uśmiecham się do siebie – Alex był uzależniony od bitej śmietany. – Unoszę głowę i odszukuję spojrzenie rodziców. Mama siedzi wtulona w tatę. Płaczą. – Był dla mnie nie tylko bratem. Był także najlepszym przyjacielem. On… – milknę i zwracam się w kierunku urny i zdjęcia. – Wiem, że cały czas tu jesteś. Że mnie słyszysz. I będziesz, Alex. Zawsze tu będziesz. – Palcami jednej ręki dotykam skroni, to pierwszy moment, kiedy głos mi drży. Drugą dłoń kładę na piersi, tam, gdzie bije moje serce, a potem mówię: – I tu. Po prostu… wyjechałeś. Tylko nie rozumiem, dlaczego akurat teraz. I chciałbym wiedzieć dokąd. I dlaczego kupiłeś bilet w jedną stronę? Dlaczego w taki sposób, Alex…? Tego chyba nigdy nie zrozumiem. Ale wiem, że się zobaczymy. Niebawem. Czymże jest te kilkadziesiąt lat w stosunku do wieczności? Jeszcze będziesz żałował, że to minęło tak szybko i znów musisz znosić mój perfekcjonizm. A ja ponarzekam na twój bajzel… Wierzę, że teraz… tam… jest ci lepiej. Bo już nie cierpisz. Trzymaj dla mnie dobrą miejscówkę. Do zobaczenia, braciszku… – Ostatnie zdanie szepczę.
Chwytam Bumblebee i schodzę z mównicy. Nie odzywam się więcej. Nie ronię też ani jednej łzy.
Idziemy na czele konduktu żałobnego. Mama niesie… Alexa. Jest dziwnie spokojna. A potem… Zamykam oczy, kiedy urna ląduje w ziemi. Chwytam obiema dłońmi transformersa i ściskam tak mocno, jakbym chciał go zmiażdżyć. Ale jest metalowy i prędzej połamię sobie palce. W sumie to chciałbym je połamać. Wszystko byłoby lepsze od tego bólu, który rozszarpuje mnie od środka. Nigdy nie sądziłem, że to będzie tak bolało. W tej chwili żałuję, że jednak nie połknąłem tych pieprzonych tabletek. Byłbym teraz w błogim stanie bezczuciowości. Bezmyślności. Tylko czy tego chciałby Alex? Czy tak postąpiłby Alex? Jego cechowała odwaga. Ja też muszę być odważny. Dla niego. Otwieram oczy, kiedy jest już po wszystkim. Przed moją twarzą przemykają kolejne osoby, składające mi kondolencje. Niektórzy mnie przytulają. Inni płaczą. Jeszcze inni tylko ściskają wolną dłoń. W drugiej nadal tkwi Bumblebee. Spoglądam po raz ostatni na uśmiechniętą twarz brata na zdjęciu zrobionym na jakiejś imprezie i dopiero wtedy po policzku spływa mi łza. Jedna jedyna łza, na jaką sobie pozwoliłem.
_Do zobaczenia, Alex._
***
Nasz dom tętni życiem. Jest pełen żałobników, którzy przybyli powspominać mojego brata. Słyszę gwar w ogrodzie, czuję zapach grillowanego mięsa. Alex uwielbiał grillowanie w ogrodzie, pewnie dlatego tata zdecydował się na taką formę poczęstunku, mimo że na dworze jest zimno. Od tego zapachu mój żołądek domaga się jedzenia, ale każę mu się zamknąć.
Siedzę w kącie domku na drzewie, gdzie nikt mnie nie niepokoi. Próbuję pogodzić się ze smutną prawdą, że już nigdy nie wymknę się tutaj z Alexem. Mimo że domek dawno nie spełniał już swoich funkcji, lubiliśmy tu przychodzić. Przesiadywać.
Pod oknem dostrzegam namalowane różowym markerem serduszko, a w środku litery:
A + N + C = BFF
I nagle czuję się, jakbym dostał pięścią w twarz.
_Nelly…_
_Gdzie jest, kurwa, Nelly?!_
Gdy byłem na lekach, pochłonięty tym, co się stało z Alexem, zupełnie wyparłem ją z głowy. Wybucha we mnie tyle sprzecznych emocji, że niemal się nimi dławię. Rodzice też o niej nie wspominali. Ani razu.
Prawie spadam ze sznurowej drabinki, kiedy w pośpiechu schodzę z drzewa. Nadal mam przy sobie transformersa. Mijam znajome, uśmiechające się do mnie twarze, ale nie odwzajemniam tego grymasu. Szukam mamy. Rozmawia z naszymi krewnymi, którzy przylecieli tu specjalnie z Grecji.
– Gdzie ona jest?! – warczę, bezpardonowo wcinając się w rozmowę.
Wszyscy milkną i patrzą na mnie z zaskoczeniem. Nie zapytałem o nią przez dwa tygodnie, bo chodziłem naćpany lekami. Nie czułem. Nie myślałem. Ale teraz… teraz odczuwam wszystko o wiele mocniej. O wiele intensywniej.
– Gdzie jest Nelly?! – precyzuję, wpatrując się w mamę.
Mama blednie. Ucieka wzrokiem, niemo szukając pomocy u taty, który zjawia się niespodziewanie. Nie wiem, czy widział moje wzburzenie, kiedy tu szedłem, czy ktoś go właśnie zawołał.
– To nie jest rozmowa na teraz, Cosma – oświadcza tata bez emocji.
– Pierdolenie! – fukam. O tak, gniew jest taki ożywczy po czternastu dniach emocjonalnej wegetacji. – Była z nim tamtej nocy! Zatem gdzie jest teraz?! Dlaczego nic o niej nie mówicie!?
– Zniknęła – odzywa się cicho mama.
– Jak to zniknęła? – pytam z niedowierzaniem. – Mamy dwudziesty pierwszy wiek…
– Kochanie, czy możemy porozmawiać kiedy…
– Nie! – warczę. – Teraz! Chcę wiedzieć wszystko teraz! Jeśli zniknęła, dlaczego nikt jej nie szuka?! DLACZEGO?! – krzyczę rozpaczliwie.
Drżę targany gniewem. Wiem, że to potwornie egoistyczne z mojej strony. Mama jest wyczerpana. Dawny Cosma by odpuścił. Poczekał. Nie żądał bezzwłocznej odpowiedzi.
_Tak robił Alex._
Tata kładzie dłoń na moim ramieniu, by mnie uspokoić, ale strącam jego rękę. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie teraz dotykał. Chcę odpowiedzi! Zaciskam zęby tak mocno, że aż boli mnie twarz. Kiedy już myślę, że mama nie odpowie, słyszę jej cichy, zmęczony głos:
– Jej telefon, który znalazłeś wtedy na plaży. Policja potwierdziła, że wyrzuciło go morze. Przeszukano cały obszar, łącznie z zaangażowaniem grupy nurkowej. Mimo ogromnej liczby śladów na plaży udało się znaleźć te należące do niej. Prowadziły w kierunku lądu. Trop urwał się przy drodze. Wygląda na to, że wsiadła do jakiegoś samochodu. A potem… – Mama zasłania dłonią usta, tłumiąc płacz.
Nie jest w stanie więcej powiedzieć. Wiem to. Powinienem mieć wyrzuty sumienia, że ją zmuszam, ale muszę wiedzieć. Muszę to wiedzieć TERAZ!
– Potem? – drążę nieustępliwie. – Mamo! Co potem?!
– Policja ustaliła, że wsiadła na pokład samolotu do Stanów. Ostatni raz kamery zarejestrowały ją na lotnisku w Miami. Nic więcej nie mamy. Po prostu zapadła się pod ziemię.
Mrugam z niedowierzaniem. Chwilę trwa, zanim w pełni pojmuję znaczenie tych słów.
– Jakim cudem… Nie rozumiem… Ma szesnaście lat. Mogła lecieć sama? – Nie potrafię tego pojąć.
– Większość linii lotniczych traktuje osoby, które ukończyły szesnasty rok życia, jak dorosłe – tłumaczy spokojnie tata, tuląc do siebie mamę.
Jak on może być taki opanowany? JAK!?
Mnie aż mdli od frustracji. Skronie pulsują tępym bólem, kiedy mózg przetwarza wszystko, co wiem. Była z nim. I uciekła. A on… odszedł. Zabiła go?
– Zabiła go, prawda? – wypowiadam ostatnią myśl na głos. – Podała mu…
Reszta nie chce mi przejść przez gardło, ale to jedyne logiczne wytłumaczenie. Nikt nie ucieka, jeśli nie jest winny. To jak z pijanymi kierowcami, którzy zbiegają z miejsca wypadku.
– Cosma… – Tata znów wyciąga rękę w moją stronę, ale przezornie się cofam i wbijam w niego ostrzegające spojrzenie. – Nie możemy wyciągać pochopnych wniosków.
Prycham z niedowierzaniem.
– Nie wierzę. – Krzyżuję ramiona na klatce piersiowej. – Ewidentnie ma coś na sumieniu, a wy…
– Nie ma na to dowodów! – Zaskakuje mnie ostry ton taty. I drżenie w głosie. Dopiero teraz widzę, ile go to wszystko kosztuje. – Sekcja wykazała, że Alex sam…
– Gdyby nie była winna, toby nie uciekła! – krzyczę tak głośno, że aż zdzieram sobie gardło. – Zostawiła go na pewną śmierć! Nie wezwała pomocy!
– Wiem, dziecko, że tak to wygląda, ale… – odzywa się mama.
Chce mnie przytulić, ale znów robię krok wstecz. Nic chcę czułości, tylko sprawiedliwości, do diabła!
– Ale co?! Chyba mi nie powiecie, że bierzecie pod uwagę jakieś inne opcje?!
– Cosma… – odzywa się mama cichym, drżącym głosem. – Dwa tygodnie temu straciłam dwoje dzieci. Proszę… proszę… odpuść…4. COSMA
Obecnie
– Uważasz się za odpowiedzialnego człowieka?
– Nie wiem… chyba…?
_Co to w ogóle za pytanie?_
Spoglądam na kobietę w wieku mojej mamy, zastanawiając się, co ja tu, u diabła, robię. Znaczy się wiem co. Wiem z jakiego powodu, ale… nie mam pojęcia, czy mi to pomaga. Czy roztrząsanie w kółko tego samego tematu ma jakikolwiek sens poza rozdrapywaniem ran? Przecież i tak niczego nie mogę zmienić. Obiecałem mamie odpuścić, bo oni nie wrócą…
– Chyba? Jesteś jednym z najlepszych zawodników lacrosse’a na Wyspach. Studiujesz na drugim roku medycyny na Christ’s College. Chyba nie muszę ci przypominać, że to najlepszy uniwersytet? Chcesz zostać kardiochirurgiem… Nie sądzisz, że znalezienie się w takim miejscu wymaga bycia odpowiedzialnym? Za naukę? Za siebie? Za treningi?
– Może… – Wzruszam ramionami, ukradkiem zerkając na zegar.
_Jeszcze pieprzony kwadrans…_
Doktor Trish pochyla się lekko, odkłada na chwilę podkładkę i krzyżuje palce na kolanach. Często na niej rysuje. Początkowo mnie to irytowało, bo myślałem, że mnie nie słucha. Teraz wiem, że to jej sposób na skupienie. Zwykle to jakieś chaotyczne zawijasy. Unikam patrzenia jej w oczy. Przerzucam spojrzenie na biurko za nią. Za każdym razem stawia tam coś innego. Wie, że od razu to zauważę. Dziś to niewielka rzeźba – para tańczących postaci. Zerkam na splecionych w uścisku kobietę i mężczyznę. Patrzą sobie w oczy.
– Taniec wymaga równowagi – mówi cicho.
Drgam, bo znów zaczynałem odpływać myślami. Głos terapeutki wypełnia ten charakterystyczny spokój, który jednocześnie mnie drażni i rozluźnia.
– Co to ma do rzeczy?! – pytam mrukliwie.
– Jedna osoba prowadzi, druga podąża, ale żadna z nich nie jest ważniejsza. Może warto się zastanowić, gdzie w twoim życiu brakuje tej równowagi?
Wzruszam arogancko ramionami.
– Czym jest dla ciebie odpowiedzialność?
– Wypełnianiem obowiązków? Dotrzymywaniem słowa? Skrupulatnością? Terminowością? Gotowością do ponoszenia konsekwencji własnych wyborów i czynów? – wymieniam. – Szumnie powiedziane, prawda?
– Tym właśnie dla ciebie jest?
– Teraz? Chyba tak… Nie wiem…
– Coś dużo dziś tych „nie wiem”. – Nie patrzę na nią, mimo to jestem pewien, że w tym momencie lekko się uśmiecha.
To ten rodzaj uśmiechu, który otula i zapewnia komfort. Kiedyś ten grymas na muśniętych czerwoną szminką wargach musiał zwalać chłopaków z nóg. Doktor Trish ma taki typ urody, który mimo upływu lat nadal sprawia, że faceci oglądają się za nią na ulicy. Filigranowa blondynka, z włosami upiętymi w perfekcyjny kok, z którego zawsze wypada kilka pasemek. Brandon przykleiłby jej etykietkę: MMS. Mój Mokry Sen.
Brandon.
Dawno nie wracałem myślami do swojej paczki. Do tamtego lata byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Potem Bran zachował się jak fiut, Alex i Nelly odeszli, a ja się odciąłem. Od wszystkich i wszystkiego. Tak jest łatwiej.
– Wiesz, czym była dla mnie odpowiedzialność? – odzywam się niespodziewanie, zaskakując samego siebie. – Nieustannym strachem o życie mojego brata.
– A co, jeśli odpowiedzialność, którą tak długo w sobie nosiłeś, jest teraz jedynym, czego się trzymasz? – To pytanie skłania mnie do refleksji. – Bo daje ci poczucie kontroli? Bezpieczeństwa? Chcesz mi opowiedzieć o tym strachu o Alexa?
Wzruszam ramionami. To bardziej tik, pozwalający pozbyć się napięcia w mięśniach, niż lekceważący gest. Na moment patrzę jej w oczy. Tak, chyba chcę powiedzieć jej o Alexie więcej niż kilka zdawkowych słów.
– Był ode mnie rok starszy, ale to zawsze ode mnie wymagano bycia dojrzalszym i doroślejszym. Opiekowania się nim. Bo miał złamane serce.
Kiwa głową ze zrozumieniem i wraca do bazgrania po kartce.
– Wyjaśnisz mi?
– Alex miał rzadką wadę serca. HLHS. Wiesz, co to?
– Nie mam pojęcia, ale jeśli masz ochotę, możesz mi wytłumaczyć.
– Miał tylko połowę serca. A dokładniej lewa komora nie wykształciła się prawidłowo. Tak jak aorta. Dzieci z tą wadą określa się mianem ludzi ze złamanym sercem. Tak przynajmniej tłumaczyła mi to mama.
– To mama kazała ci być odpowiedzialnym za Alexa?
Milknę na moment, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek użyła tego słowa.
– Mówiła, że nie powinna mnie tym obarczać, ale muszę pamiętać, że Alex jest jak skorupka jajka. Kruchy. I że inne dzieci tego nie wiedzą. Dlatego tak naprawdę to ja jestem starszym bratem, bo będę musiał pilnować, żeby Alexa nikt nie popychał. Ani nie bił… Nie pamiętam dokładnie, to było dawno. Jak szliśmy do przedszkola. Mama specjalnie zapisała mnie do starszej grupy, żebym czuwał nad bratem.
– Tak ci powiedziała?
– Chyba nie. Ale zawsze to czułem.
– Co dokładnie?
– Odpowiedzialność. Byłem jak jego anioł stróż. Strzegłem jego życia. Wiesz, wydawało mi się, że jestem jak superbohater, bo miałem misję do wypełnienia. Bo… – milknę na moment.
Z jakichś powodów chcę jej to wyjaśnić. Chcę, by była świadoma obaw, które skrywałem głęboko w sobie. Lęków, które doprowadziły do tego, że bezpieczniej czułem się, mając wszystko poukładane, doprecyzowane, pospinane. Żadnych spontanów. Żadnych odstępstw od ustalonego harmonogramu. Żadnego łamania zasad. Złamałem zasady cztery lata temu. Może gdybym nie był wtedy pijany…
– Każde popchnięcie w klatkę piersiową mogło się dla Alexa skończyć tragicznie. Każdy niekontrolowany upadek na brzuch czy klatkę piersiową groził uszkodzeniem aorty brzusznej. To niosło za sobą ryzyko tętniaka. Częste krwawienia z nosa. Omdlenia…
– Myślisz, że to są rzeczy, na które mogłeś mieć wpływ?
Przyglądam się jej, bo nie do końca dociera do mnie, o co jej chodzi.
– Byłeś tylko dzieckiem, Cosma. On również. Dzieci się przewracają. Poza tym byli z wami dorośli. Nie twoim obowiązkiem było go ratować. To nie tobie powierzono opiekę nad bratem, tylko nauczycielom. Mam rację?
– Tak, ale… ale zawsze mogłem dopilnować, żeby się nie bił. Żeby go nie poszturchiwano… żeby w razie utraty przytomności nie był sam.
– A teraz?
– Hmm…? – Zerkam na nią.
Znów nie wiem, o co jej chodzi.
– Opowiadałeś o odpowiedzialności za życie brata. Mówiłeś, że to było dla ciebie jak misja superbohatera.
– Tak – prycham. – Misja, którą zjebałem.
– Dlaczego tak uważasz?
– Gdybym się nie napił, szybciej zorientowałbym się, że zniknęli. Gdybym miał włączony telefon… internet, dostałbym wiadomość od Brana! Gdybym uważniej obserwował Alexa… – Wplatam palce we włosy i ciągnę. Są długie… za długie. Ale nie chcę ich ścinać. Wciskam zaciśnięte dłonie w oczy i znów szarpię włosy. Wspominanie własnych błędów kurewsko boli. – Gdybym nie był tak ślepo zakochany w Nelly… I wkurwiony na nich… na wszystkich!
– Byłeś? Myślę, że nadal jesteś – mówi spokojnie.
– Co to ma do rzeczy? – prycham. – Odeszli… Oboje… Oboje mnie zostawili… – Coś ściska mnie w gardle, kiedy dociera do mnie prawda.
Nelly i Alex mnie zostawili…
– Minęły cztery lata. Byłeś z kimś od tamtego czasu?
– Byłem? Co masz na myśli?
– Mam na myśli związek.
– Nie. Nie mam czasu na związki. Muszę trzymać się planu.
– Planu? Chcesz o tym porozmawiać?
– Plan jest prosty: skończyć studia i zagrać w mistrzostwach ELF*– oświadczam.
– Czy twoim zdaniem jest to wykonalne? A co, jeśli ci się nie uda? Masz plan B?
– Uda się – mówię pewnie. – Bo tym razem nie zawiodę. Tym razem zadbam o każdy szczegół. Dlatego nic mnie nie może rozpraszać. Dziewczyny rozpraszają. Związki rozpraszają. A ja…
– Cosma… a próbowałeś spojrzeć na swoje życie z boku? – Nie spodziewałem się takiego pytania.
– Po co?
– Gdybyś był obserwatorem własnego życia, jak byś się opisał?
– Ambitny.
– Jaki jeszcze?
Wzruszam ramionami.
– Pomyśl o relacjach międzyludzkich. Przyjaźniach. Związkach. Życiu studenckim. Imprezach. Gdzie w tym wszystkim odnalazłbyś Cosmę?
– N–nigdzie… – wyduszam po dłuższej chwili. – Nie mam na to czasu.
Ja nawet nie mam czasu odwiedzać rodziców. Mój harmonogram jest wypełniony co do minuty. Każdego dnia.
– Jak wygląda twój dzień, Cosma? Czy zostawiasz sobie jakieś pole manewru na wypadek nieprzewidzianych okoliczności? Jest mnóstwo niewiadomych, które mają wpływ na nasze życie…
Wymieniam jej wszystko po kolei: pobudka o piątej, jogging albo wallball**, zajęcia na uczelni, dwugodzinny czas na naukę, piętnastominutowa drzemka, trening z drużyną, potem nauka i koło północy sen.
– No i posiłki, zgodnie z rozpiską dietetyka – kończę, a ona cały czas coś bazgrze w tym swoim notatniku.
– A czas wolny? Co robisz w czasie wolnym, na przykład w weekendy?
Zastanawiam się i nagle dociera do mnie, że w zasadzie nie mam czasu wolnego.
– Nie przewidziałem w planie czasu wolnego – informuję doktor Trish. – Trenuję. Uczę się.
– Zawsze tak było? – dopytuje.
Spinam się. Mimo że przychodzę tu po to, aby się wygadać, i jestem przyzwyczajony, że jak już zacznę mówić, to ona czasem pyta, niektóre pytania nie są dla mnie komfortowe. Jakbym obawiał się tego, że będzie próbowała mnie sklasyfikować jako jednostkę chorobową.
– Ale co? – Nie do końca łapię jej intencje.
– Życie według punktów w planie.
Zastanawiam się przez chwilę, po czym kręcę głową.
– Wcześniej… zanim odeszli… trzymaliśmy się całą paczką, ale… ale ja zawsze lubiłem mieć wszystko poukładane i zaplanowane. Zawsze lubiłem porządek. Nawet… – uśmiecham się do siebie na wspomnienie, które pojawiło się w mojej głowie – …gdy Nelly miała się do nas wprowadzić, musiałem zacząć dzielić pokój z Alexem. A to taki syfiarz… – Śmieję się w głos. – Ustaliliśmy granicę w pokoju i jak się weszło, po mojej stronie zawsze był idealny porządek, a po jego… – Przewracam oczami. – Idealnie poukładane miał tylko swoje transformersy. Skubany, pamiętał dokładnie, który stał w jakim miejscu. Normalnie pamięć fotograficzna. Za co cała reszta. – Smutnieję i dodaję ciszej: – Alex zawsze wychodził z założenia, że szkoda życia na… – milknę i spoglądam w okno.
Niemal słyszę jego słowa, kiedy kłóciliśmy się o bałagan po jego stronie, który doprowadzał mnie do szału:
„Wyluzuj! Szkoda życia na perfekcyjny porządek. Może gdybym go miał pod dostatkiem jak ty, tobym się spuszczał o każdy pyłek kurzu, ale nie mam! Wolę poświęcać te chwile na rzeczy istotne. Porządek do nich nie należy”.
– Nie miałeś problemów, by potem mieszkać w tym pokoju sam?
Zaciskam powieki. A potem wyduszam cicho:
– Nie wszedłem do niego.
– Co masz na myśli, mówiąc: nie wszedłem do niego? – W głosie terapeutki pobrzmiewa zaniepokojenie.
– A co niby mam mieć na myśli? – srożę się. _Chryste, czasem jest taka odklejona!_ – Dokładnie to, co mówię. Po powrocie z Grecji nie wszedłem ani tam, ani do jej pokoju.
– Jej? Masz na myśli pokój Nelly?
Kiwam głową i zerkam na zegar. Z ulgą zauważam, że w zasadzie powinniśmy już kończyć. Dobrze, bo nie mam pojęcia, jak długo jeszcze byłbym w stanie trzymać nerwy na wodzy. Wiem, że ona robi wszystko, żeby mi pomóc, ale – kurwa – zawsze odnosi to odwrotny skutek.
Doktor Trish kończy notatki, po czym podąża za moim spojrzeniem. A potem patrzy na mnie, posyłając mi kojący uśmiech. Nie wiem, jak ona to robi, ale ten gest nigdy nie wygląda na wymuszony. Może uczą ich tego na studiach?
– Do zobaczenia za tydzień, Cosmo. – Wstaję, łapię plecak i zarzucam go na jedno ramię. Już mam się pożegnać, kiedy ona dodaje: – Zadanie na najbliższe dni. Zrób coś spontanicznego.
Obracam głowę i spoglądam na nią, a potem wychodzę, dukając ledwo słyszalne „do widzenia”. Lubię tę kobietę, ale mam z nią problem. A w zasadzie z tymi sesjami, do których zmusza mnie trener. Czuję wewnętrzną blokadę, by tu przychodzić. A potem okazuje się, że po każdej rozmowie jest mi lepiej.
Lżej.
Tak jakby.
Szkoda tylko, że ten stan utrzymuje się stosunkowo krótko.
– Cześć, Cosma. – Zatrzymuję się na dźwięk dziewczęcego głosu i spoglądam w stronę jego źródła.
Duże, zielone oczy Madison spoglądają na mnie spod gęstych, jasnych rzęs. Burzę kręconych blond loków ujarzmiła w ciasnym warkoczu, przerzuconym przez prawe ramię.
_Nelly też nosiła warkocze_, przebiega mi przez myśl. Uwielbiałem ją czesać.
Spinam się na to wspomnienie. Nadal się nie odezwałem, tylko patrzę. Na małych ustach Madison błąka się niewinny uśmiech. W ogóle ona cała wygląda jak wcielenie niewinności. Ma na sobie granatową bluzę kangurkę Cambridge Lions Cheerleading. Ładnie jej w tym kolorze. Do klatki piersiowej przyciska podręcznik do anatomii, znad którego krawędzi widać fragment białego lwa ze złoconą grzywą. To mi przypomina o przyszłotygodniowym zaliczeniu. Nerwowo przetrząsam kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Czuję liźnięcia panicznego strachu, kiedy nigdzie nie mogę go znaleźć, a potem przypominam sobie, że przecież zawsze go wyciszam i wrzucam do plecaka na czas sesji u doktor Trish.
– Mogę ci towarzyszyć w drodze na trening? – pyta Madison.
Głos ma delikatny, miękki.
– Skoro musisz… – Wzruszam ramionami.
Wpatruję się w ekran telefonu, skanując wzrokiem szczegółowy harmonogram na nadchodzący tydzień. Ulga zalewa moje ciało, kiedy dociera do mnie, że nie zapomniałem uwzględnić w nim powtórek z anatomii.
_Mam to pod kontrolą. Wszystko mam pod kontrolą_, __ powtarzam sobie w myślach.
– Chcę. – To stwierdzenie wyrywa mnie z obsesyjnych rozmyślań.
Zaskakuje mnie na tyle, że odrywam na chwilę wzrok od ekranu.
– Chcesz? Ale to pół godziny z buta. Dziś mamy na CUSG***.
– Wiem. – Wzrusza ramionami, posyłając mi ciepły uśmiech. – Lubię spacerować – dodaje, a w mojej głowie pojawia się myśl, że Madison Ward ma bardzo ładny uśmiech.
Wówczas przypominam sobie ostatnie słowa swojej terapeutki: „Zrób coś spontanicznego”.
Czy zezwolenie Madison, by poszła ze mną na trening lacrosse’a, mogę uznać za spontan? Zerkam na nią, kiedy idzie obok. Nie zmieniła się nic a nic, odkąd pierwszy raz mnie zaczepiła. Sześć lat temu. W maku. I zostawiła swój numer nabazgrany na serwetce, którą wypieprzyłem do kosza razem z niedojedzonymi frytkami.
* ELF – Europejska Liga Lacrosse’a.
** Wallball – gra przypominająca squasha, w odniesieniu do lacrosse’a polega na rzucaniu w ścianę piłką i łapaniu jej za pomocą kija, z wykorzystaniem różnych technik.
*** CUSG – Cambridge University Sports Ground, sportowe boisko uniwersyteckie w Cambridge.6. COSMA
– One nie gryzą – śmieje się Alex, kiedy mijamy grupę dziewczyn z mojego rocznika, które właśnie wyszły z Costa Coffee przy Sixth Ave. – Miałeś minę, jakbyś chciał puścić pawia.
Wzdrygam się na samą myśl, że się na mnie gapiły. I szeptały przy tym. I takie coś zamieszka pod jednym dachem z nami już… jutro.
– Nie lubię, kiedy są takie namolne. – Zwiesiwszy głowę, wbijam pięści w kieszenie spodni.
– Laski lubią sportowców – oznajmia.
– Laski lubią ciebie…
– Bo mam zajebisty charakter, ładną buźkę i gadane. Ty z kolei nadrabiasz bickami.
– Co to znaczy, nadrabiam bickami? – Unoszę głowę, posyłając mu rozeźlone spojrzenie.
– Widziałeś siebie ostatnio w lustrze? – pyta, ale nie daje mi odpowiedzieć. – A zapomniałem, że mizdrzysz się po każdym treningu. No i z tym swoim vibe’em gbura wzbudzasz w nich jeszcze więcej ciekawości. W sumie niezły patent.
– Nieźle to masz nasrane we łbie. Nie kręcą mnie laski – dodaję.
Jak to zabrzmiało, orientuję się dopiero, gdy te słowa opuszczają moje usta. Ale jest już za późno. Błysk w oczach Alexa oznacza jedno.
– Braciszku – łapie się za serce – twój _coming out_…
– To nie jest żaden _coming out_, _malaka_! – irytuję się, chociaż w sumie nie rozumiem dlaczego.
W naszej szkole jest spora społeczność queerowa i nikomu to nie przeszkadza. Mnie też nie. Zresztą nasz kumpel Milan ma dwóch ojców. Obaj są spoko.
Alex rechocze jak pojebany, zadowolony z tego, że udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi, a potem pcha drzwi do maka, gdzie umówiliśmy się z resztą naszej paczki, by uczcić początek wakacji. Od razu ich zauważam, siedzą w tym samym boksie co zazwyczaj i są głośni. Laura wierci się na kolanach Brandona, bo ten co chwilę ją łaskocze. Tony i Tim siłują się na rękę, a Milan jest ich sekundantem. Lilly siedzi tyłem do mnie, na dostawionym pufie. Dzięki Bogu.
Moja radość nie trwa jednak długo, bo gdzieś z boku rozlega się:
– Bracia Kurtis! Hejka!
Nawet nie patrzę w tamtą stronę, tylko idę prosto do naszego boksu. Za to Alex oczywiście podchodzi do grupki rozanielonych lasek, chyba z rocznika wyżej. Zerkam przez ramię i rozpoznaję tę, z którą się bujał w zeszłym tygodniu. Sądziłem, że zerwali, ale po tym, jak się z nią wita, chyba jednak coś jeszcze jest na rzeczy.
– Hej, Cosma – słyszę przesłodzony szczebiot Lilly.
– Cześć – burczę.
– Bambi nadal pokazuje różki? – pyta Bran, uśmiechając się krzywo.
Wyciągam w jego stronę środkowy palec i miażdżę kumpla spojrzeniem. Już żałuję, że dałem się wyciągnąć z domu. Planowałem spać i trenować. Ewentualnie w odwrotnej kolejności.
– Wyglądasz, jakby cię coś przeżuło i wypluło – kwituje Milan.
Zawsze go podziwiam. Jak na swoją krępą budowę na boisku jest niezwykle szybki i zwinny. I ma kompletnie wywalone na to, że jego masa jest częstym powodem drwin.
– Tak wygląda człowiek, który doświadczył porażki – podsumowuje Brandon.
– Tak wygląda człowiek, który po treningu dwie godziny ćwiczył w domu. – Za moimi plecami zjawia się Alex i wstawia za mną.
– Chcesz usiąść na moim miejscu? – pyta Lilly, spoglądając na mnie spod rzęs z nadzieją.
_Serio?_
– Cosma idzie ogarnąć nam żarcie. – Alex oplata mnie ramieniem i uwiesza się całym ciężarem.
Niestety, jest tak przeraźliwie chudy, że jego masa zupełnie nie robi na mnie wrażenia.
– Dobra, co chcesz?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_