Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gdzie jesteś, Leno? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2022
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdzie jesteś, Leno? - ebook

Kiedy każda poszlaka prowadzi donikąd

Pewnego dnia Lena Pietrzak, dobrze sytuowana i pełna życiowego optymizmu studentka anglistyki, wybiera się z przyjaciółmi do popularnego poznańskiego klubu, po czym... znika bez śladu.

Jej zrozpaczona matka zgłasza na komisariacie zaginięcie dziewczyny. Tropem Leny ruszają świeżo upieczeni partnerzy, Przemysław Burzyński i Michał Majewski. Prowadzone przez nich śledztwo odkryje jednak znacznie więcej, niż bliscy dziewczyny mogliby przypuszczać... Na jaw wychodzą liczne – nie tylko rodzinne – sekrety, a sprawa dodatkowo mocno komplikuje życie osobiste podkomisarza Burzyńskiego.

Wciągające policyjne śledztwo, wyścig z czasem, narastające napięcie, humor i genialna postać podkomisarza Przemysława Burzy Burzyńskiego – Gdzie jesteś, Leno? czyta się jednym tchem. Joanna Opiat-Bojarska w mistrzowski sposób pokazała emocje osoby, której bliski wychodzi z domu i znika bez wieści... Podobnych uczuć doznaje ponad 15 tysięcy rodzin rocznie.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7287-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Pią­tek 23:10

– Może tamta? Jak myślisz?

– Która?

Łukasz Rzepa, dzie­więt­na­sto­letni stu­dent filo­lo­gii angiel­skiej, nie­chęt­nie ode­rwał usta od kufla z piwem. Naj­pierw spoj­rzał na kolegę z roku, przy­bie­ra­jąc naj­bar­dziej obu­rzoną minę z moż­li­wych. Uniósł bia­ławą brew i prze­wró­cił bla­do­nie­bie­skimi oczami. Tej nocy mieli świę­to­wać wspól­nie. Ale w zamknię­tym gro­nie. Zali­czony egza­min ze wstępu do języ­ko­znaw­stwa był nie lada wyczy­nem.

Jego kolega naj­wy­raź­niej zapo­mniał o wcze­śniej­szych usta­le­niach. Krzysz­tof Dęb­ski był niczym klu­bowy Bat­man. Od kiedy wyrwał się z rodzin­nego, małego mia­steczka i przy­je­chał do poznań­skiego aka­de­mika, pro­wa­dził podwójne życie. W tygo­dniu pil­nie uczest­ni­czył w zaję­ciach, bie­ga­jąc mię­dzy salami wykła­do­wymi w sza­rej koszulce polo, nie rzu­ca­jąc się nikomu w oczy.

Jed­nak już w pią­tek wie­czo­rem sta­wiał swoje krót­kie, brą­zowe włosy na bacz­ność, nakła­dał biały T-shirt, pod­kre­śla­jący wyniki tre­ningu fizycz­nego, i uda­wał się do naj­mod­niej­szych w mie­ście klu­bów muzycz­nych. „By zba­wiać świat i dawać miłość spra­gnio­nym kobie­tom” – tak tłu­ma­czył swoje zacho­wa­nie przy­ja­cie­lowi. Tę miło­sierną postawę utrzy­my­wał do nie­dziel­nego wie­czoru, kiedy zmy­wał żel z wło­sów i zmie­niał się znowu w grzecz­nego stu­denta.

– No ta, w bia­łej kiecce! – Krzy­siek poka­zał pal­cem atrak­cyjną bru­netkę, która krę­ciła bio­drami w rytm muzyki, nie zauwa­ża­jąc min Łuka­sza.

Wska­zana przez przy­stoj­niaka dziew­czyna tań­czyła wraz z dwiema kole­żan­kami na środku par­kietu. Jej kształtne ciało sta­no­wiło jedy­nie skromny doda­tek do wyso­kich butów na obca­sach, bia­łej sukienki, ledwo zasła­nia­ją­cej pośladki, i małej torebki z lite­rami _D&G_.

Trudno byłoby nie zauwa­żyć tań­czą­cej dziew­czyny, nie tylko z uwagi na jej atrak­cyjny wygląd. Przed pół­nocą par­kiet świe­cił pust­kami. Za to w oko­li­cach baru kłę­biły się tłumy mło­dych męż­czyzn, któ­rzy niczym stado tygry­sów czuj­nie roz­glą­dali się dookoła, poszu­ku­jąc „ofiary”. Tań­czą­cej dziew­czy­nie to jed­nak nie prze­szka­dzało. Zuchwale uśmie­chała się do spo­glą­da­ją­cych na nią męż­czyzn. Wszyst­kich. Tak jakby wła­śnie ogła­szała prze­targ na swoje ciało i cze­kała na wpła­ce­nie odpo­wied­nio wyso­kiego wadium.

Oko­licz­no­ści ide­al­nie sprzy­jały pod­ry­wowi. Pią­tek. Cie­pła noc. Kli­mat iście waka­cyjny, naj­mod­niej­szy klub w mie­ście i zachę­ca­jąca oferta klubu: „w pią­tek dziew­czyny wcho­dzą za friko!”.

– Ta? Chyba zgłu­pia­łeś! – Łukasz w mgnie­niu oka skal­ku­lo­wał szanse Krzyśka.

– No co? – ten uśmiech­nął się sze­roko.

– Gościu, to będzie trudna sztuka, nie dasz rady!

– No ale zobacz, jakie ona ma ciało… – roz­ma­rzył się Krzy­siek.

– Ciał to za chwilę będzie mnó­stwo. – Łukasz wzru­szył ramio­nami. – Zobacz, już się scho­dzą… a więk­szość jest łatwiej dostęp­nych niż aku­rat to, które dziś zapo­mniało zało­żyć cze­goś na tyłek.

– To jest krótka spód­nica albo sukienka… nie wiem, zawsze mylę te dwie rze­czy… nie­ważne. Jest zaje­bi­sta. Pobu­dza wyobraź­nię, co?

– Krzy­siek, daj spo­kój. Mie­li­śmy dziś świę­to­wać razem.

– Dobra, nie marudź – obru­szył się Krzy­siek. – Prze­cież stoję z tobą i świę­tuję. Gdy­byś był tak ubrany jak ona, to może od cie­bie nie odry­wał­bym wzroku.

– Nie wyglą­dał­bym dobrze w takiej spód­nicy – odpo­wie­dział Łukasz.

Prze­ko­ma­rza­nia stu­den­tów prze­rwał ener­ge­tyczny krzyk, który wydo­był się z gło­śni­ków. DJ przy­wi­tał wła­śnie wszyst­kich przy­by­łych, życzył nie­za­po­mnia­nej zabawy i zapo­wie­dział popu­larny hit roz­po­czy­na­ją­cego się lata.

Gło­śne bity zaczęły prze­pły­wać przez ciała zgro­ma­dzo­nych. Nagle par­kiet zapeł­nił się po brzegi wyszy­ko­wa­nymi dziew­czy­nami i prę­żą­cymi się chło­pa­kami. Włą­czone stro­bo­skopy potę­go­wały wra­że­nie magicz­no­ści chwili. Ciała tań­czą­cych jakby zasty­gały, by za chwilę poru­szać się z zupeł­nie inną pręd­ko­ścią.

– No dobra, nie będę ci maru­dził, rób, co chcesz, prze­cież wiem, że ty lubisz takie ostre panny! – Łukasz objął Krzyśka i zapro­po­no­wał: – Wypijmy za to! Zakład, że jej nie prze­le­cisz?

– Daruj sobie te ana­lizy i pod­su­mo­wa­nia. Nie mam satys­fak­cji, gdy łapię byle co. Niech będzie! Zakład!

Ich prawe dło­nie spo­tkały się, by cze­kać na roz­łą­cze­nie ostrym ude­rze­niem lewej ręki Łuka­sza. Zamiast ude­rze­nia poczuli małe, kobiece ręce na swo­ich ramio­nach.

– Cześć, chło­paki!

Przed nimi poja­wiła się uśmiech­nięta, okrą­gła, kobieca twarz, oto­czona krę­co­nymi, czar­nymi wło­sami do ramion. Znana im dobrze w wer­sji dzien­nej, stu­denc­kiej, z lek­kim maki­ja­żem i ustami muśnię­tymi błysz­czy­kiem.

– No cześć, Nata­lii! – Łukasz momen­tal­nie zapo­mniał o zakła­dzie, odsu­nął się od Krzyśka i oplótł bru­netkę łako­mym wzro­kiem. – Jesteś w końcu. Nie bój się, pamię­tam, że wiszę ci drinka. Gdyby nie twoja pomoc, oblał­bym to prze­klęte języ­ko­znaw­stwo.

– Co tak późno? – spy­tał Krzy­siek.

– A nic, mia­ły­śmy z Lenką jedną, ważną sprawę do obga­da­nia. – Nata­lia prze­su­nęła się w bok i oczom kole­gów uka­zała się Lena.

Lena Pie­trzak jako jedyna z grupy zdała egza­min śpie­wa­jąco. Otrzy­mała mak­sy­malną liczbę punk­tów. Była zupeł­nym prze­ci­wień­stwem swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki – towa­rzy­skiej i kor­pu­lent­nej Nata­lii. Zawsze przy­go­to­wana do zajęć, skru­pu­latna, zamknięta w sobie i mało­mówna, obo­jętna na zaczepki, kom­ple­menty i flirty. Atrak­cyjna, ale szczu­pła. Z nie­wiel­kim biu­stem i dokład­nie wypro­sto­wa­nymi wło­sami. Nie­za­leż­nie od pogody.

– Nata­lii, spójrz na tę dziew­czynę, o tam. – Gło­śna muzyka sku­tecz­nie zagłu­szyła odpo­wiedź Nata­lii, więc Krzy­siek wró­cił do sprawy dla niego naj­waż­niej­szej. – I powiedz, co o niej myślisz.

– Ta far­bo­wana blon­dyna? Dla cie­bie czy dla niego?

– A co, chło­paki, znowu robi­cie zakłady? – Lena pode­szła tro­chę bli­żej zna­jo­mych i w końcu usły­szała, o czym roz­ma­wiają.

– Robimy – odpo­wie­dział roz­ba­wiony Łukasz. – Dla Krzyśka.

– Według mnie to dziew­czyna, która spę­dza przed lustrem przy­naj­mniej trzy godziny dzien­nie, lubi luk­sus, face­tów z kasą… i sło­dy­cze, co widać po tro­chę zbyt zaokrą­glo­nych bio­drach. – Nata­lia nie powstrzy­mała się od wtrą­ce­nia cel­nej uwagi. – Ma na sobie sukienkę za jedyne sześć stów, widzia­łam ją nie­dawno na poka­zie mody, cho­lera, tego, no tego, nie pamię­tam nazwi­ska… Lena, pamię­tasz, jak nazy­wał się ten pro­jek­tant?

– Co??? – Hałas sku­tecz­nie utrud­niał roz­mowę.

– Noooo, ten… kur­czę, to był ten pokaz, na któ­rym fuchę zła­pała Kaja, dzięki czemu nas tam wkrę­ciła. Pamię­tasz? Ten pro­jek­tant spodo­bał się mojej sio­strze, ale był nie­czuły na jej wdzięki, przy­mi­lał się za to do chło­paka od oświe­tle­nia.

– Dobra, nie­ważne. – Krzy­siek wcią­gnął brzuch i wypchnął umię­śnioną klatkę pier­siową do przodu. – Czyli plan jest taki… pod­cho­dzę, zachwy­cam się tą kiecką, że niby na poka­zie mi mignęła, że super klasa, ale dopiero na niej wygląda olśnie­wa­jąco. Zapra­szam ją do baru i sta­wiam naj­droż­szego drinka.

– I nie zapo­mnij dodać, że za chwilę skoń­czysz stu­dia praw­ni­cze i przej­miesz rodzinną kan­ce­la­rię… – Lena dorzu­ciła swoje trzy gro­sze.

– Ha, ha, ha, za chwilę… dobre! – Towa­rzy­stwo wybuch­nęło śmie­chem.

Cała czwórka szcze­rze gar­dziła wykroch­ma­lo­nymi stu­den­tami prawa. Sami sku­piali się na stu­dio­wa­niu, posze­rza­niu hory­zon­tów, pozna­wa­niu nowych kul­tur i powol­nym przy­go­to­wy­wa­niu się do doro­słego życia. Bar­dzo powol­nym. I bar­dzo teo­re­tycz­nym. Nie mieli jesz­cze wizji swo­jej przy­szło­ści. Stu­denci prawa za to już od pierw­szego roku chcieli udo­wad­niać sobie i innym, że są lepsi. Kon­ku­ro­wali dla przy­jem­no­ści, a zamiast zabawy wybie­rali moż­li­wość pracy.

– Dobra, skoro uwa­żasz, że dasz radę, to pró­buj, według mnie panna oleje cię cie­płym moczem!

– Zakład? – Łukasz przy­po­mniał o swo­jej pro­po­zy­cji, gdyż poprzedni zakład nie zdą­żył zostać prze­cięty.

– Zakład! Lena, prze­ci­naj.

Drobna ręka zde­cy­do­wa­nym ruchem roz­dzie­liła dwie mocno ści­ska­jące się męskie dło­nie. Krzy­siek odsta­wił swoje piwo na naj­bliż­szy sto­lik i udał się w kie­runku upa­trzo­nej dziew­czyny. Łukasz podry­gi­wał w rytm muzyki i roz­glą­dał się, poszu­ku­jąc łatwej zdo­by­czy. Uznał, że tego wie­czoru nie ma szans u Nata­lii, która nie odstę­po­wała przy­ja­ciółki na krok. Lena spoj­rzała zna­cząco w stronę wyj­ścia. Nata­lia potwier­dza­jąco kiw­nęła głową i obie wyszły na dwór.

Przed klu­bem natę­że­nie hałasu przy­jem­nie malało. Daleko mu było jed­nak do ciszy. Klub „Uto­pia” miał dwa poziomy. Jeden znaj­do­wał się w pro­sto­kąt­nym, pry­mi­tyw­nym budynku z cegły, któ­rego jedną ścianę zewnętrzną zdo­biło graf­fiti przed­sta­wia­jące tań­czący tłum. We wnę­trzu więk­szość powierzchni zaj­mo­wał ogromny bar z intym­nymi zaka­mar­kami, w któ­rych znaj­do­wały się wygodne sofy. Naprze­ciw baru, w rogu, mie­ściło się nie­duże sta­no­wi­sko DJ-a. Prze­strzeń mię­dzy źró­dłem muzyki a barem szczel­nie wypeł­niały setki tań­czących ludzi, któ­rzy zle­wali się w jedno wiel­kie, falu­jące ciało.

Drugi poziom znaj­do­wał się na dachu budynku. Pokaźny taras wypeł­niali miło­śnicy tańca na świe­żym powie­trzu. Dzięki tanecz­nemu tara­sowi pod gołym nie­bem „Uto­pia” spra­wiała wra­że­nie, jak gdyby znaj­do­wała się na sło­necz­nej Ibi­zie, nie w kapry­śnym Pozna­niu. Uczu­cie to potę­go­wał roz­sy­pany wokół klubu pia­sek imi­tu­jący plażę, kilka sto­li­ków z pla­żo­wymi para­so­lami oraz brzeg gra­ni­czący z Wartą, która nawet w nocy wyda­wała się tanią pod­róbką Morza Śród­ziem­nego.

– Boże, a ty czemu jesteś jesz­cze taka skwa­szona? – Nata­lia wydęła usta. – Chyba już wszystko prze­ga­da­ły­śmy?

– Nie jestem – zaprze­czyła Lena.

– Prze­cież widzę. – Nata­lia nie prze­sta­wała podry­gi­wać w rytm muzyki. – Baw się, dziew­czyno, korzy­staj z chwili wol­no­ści! Nie­czę­sto ci się to zda­rza, wszę­dzie cią­gniesz go ze sobą lub on cie­bie, wszę­dzie cho­dzi­cie razem.

– Oj, Nata­lii, to nie o to cho­dzi… – Szczu­pła bru­netka pokrę­ciła głową i ner­wowo odgar­nęła grzywkę z czoła.

– Spójrz mi w oczy. – Powięk­szone źre­nice świ­dru­jąco patrzyły na Lenę – i powtórz to! Pro­szę, kłam mi w oczy, od czego ma się przy­ja­ciółki?

– Nata­lii…

– Car­pie diem, kochana. Bawmy się! Wycią­gnę­łam cię na imprezę, żebyś się roz­luź­niła. On cię tłamsi. Zro­zum to wresz­cie!

– Kochana, ale to nie o niego cho­dzi…

– Cały czas myślisz o tej kasie? – Nata­lia spo­waż­niała, a jej ciało znie­ru­cho­miało.

– Tak.

– Spo­tka­łaś się z tym gościem?

– Tak.

– I? Co zro­bisz?

– Nie wiem.

– Wyje­dziesz?

– Nie wiem, sama nie wiem, czuję się sko­ło­wana. Ale bła­gam cię – Lena zła­pała przy­ja­ciółkę za ramię – bła­gam, zacho­waj to w tajem­nicy! To dla mnie bar­dzo ważne.

– Wiem, wezmę to do grobu, obie­cuję. Możesz na mnie liczyć!

Przy­ja­ciółki wró­ciły do klubu, kupiły sobie kolej­nego kolo­ro­wego drinka i odna­la­zły Łuka­sza i Krzyśka. Obaj stali przy ścia­nie i, poru­sza­jąc ryt­micz­nie gło­wami, patrzyli w tę samą stronę. Towa­rzy­szyła im niska bru­netka w przy­krót­kich spoden­kach dżin­so­wych i w zło­tej koszulce szczel­nie opi­na­ją­cej jej pokaźny biust.

– Cześć, jesteś w końcu! – Bru­netka uśmiech­nęła się sztucz­nie w stronę nad­cho­dzą­cej młod­szej sio­stry.

Nata­lia udała, że jej nie widzi. Nie lubiła bywać z nią w tych samych miej­scach. Wyzy­wa­jące zacho­wa­nie Kai wie­lo­krot­nie przy­spa­rzało Nata­lii wstydu. Kaja nie miała hamul­ców moral­nych, a dobrą zabawę koja­rzyła z pod­ry­wa­niem i zali­cza­niem kolej­nych męż­czyzn. Nawet jeśli byli kole­gami Nata­lii. „A może zwłasz­cza wtedy” – dener­wo­wała się Nata­lia. Uda­wa­nie, że Kaja jest prze­zro­czy­sta, było naj­lep­szą stra­te­gią na eli­mi­na­cję kolej­nych kłótni mię­dzy sio­strami.

– O, dziew­czyny, w samą porę! – Alko­hol zaczy­nał siać spu­sto­sze­nie w orga­ni­zmie Łuka­sza. Chwie­jąc się, wycią­gnął z kie­szeni małe pudełko. – Macie ochotę na loty?

– Dawaj. – Kaja, nie cze­ka­jąc na reak­cję pozo­sta­łych, zde­cy­do­wa­nym ruchem się­gnęła do opa­ko­wa­nia po jedną tabletkę i szybko ją połknęła, popi­ja­jąc piwem.

– A co to jest? – spy­tała Lena i zaświe­ciła komórką, pod­świe­tla­jąc małe tabletki z wytło­czo­nym zna­kiem ptaka.

– Lekar­stwo. Pomaga się wylu­zo­wać – roze­śmiał się Krzy­siek.

– Z mło­tem? – Nata­lia rozej­rzała się ner­wowo na boki.

– Nie, nowa dostawa, z ptasz­kiem. Podobno ptak ozna­cza lep­sze loty – dum­nie wytłu­ma­czył Łukasz.

– Ale co to? – Lena, zdzi­wiona, obser­wo­wała zacho­wa­nie zna­jo­mych.

– Ecstasy, spró­buj. – Nata­lia szyb­kim ruchem wrzu­ciła tabletkę do swo­ich ust.

– Nie, dzięki, i ty też nie powin­naś – odpo­wie­działa chłodno.

– Weź, wylu­zu­jesz się! – Przy­ja­ciółka szep­nęła do jej ucha.

– A ty co? Lep­sza jesteś od nas? – Kaja wark­nęła w stronę Leny tak, żeby nikt tego nie sły­szał. – Pil­nuj swo­jego nosa!

Lena ostroż­nie zła­pała pigułkę z ptasz­kiem i, onie­śmie­lona, scho­wała ją w ustach. Kaja odwró­ciła się tyłem do dziew­czyn i zaczęła tań­czyć przed Łuka­szem, który był na tyle odu­rzony, by chcieć koniecz­nie dotknąć wiją­cego się przed nim ciała, ale na tyle jesz­cze przy­tomny, by naj­pierw scho­wać pudełko z ecstasy do tyl­nej kie­szeni dżin­sów.

– Ucie­kam do roboty! – Widząc to, Krzy­siek nie chciał tra­cić wię­cej czasu. – Podej­ście dru­gie. Muszę wygrać zakład – dodał i znik­nął w tłu­mie.

Kaja tań­cząc, klę­kała przed Łuka­szem, ocie­rała się o niego i wie­szała mu się na szyi, by po chwili wsko­czyć mu na bio­dra i objąć go swo­imi gołymi nogami.

– No, no, twoja sio­stra nie traci czasu – krzyk­nął roz­ba­wiony w stronę Nata­lii.

– Jak zwy­kle. – Zde­gu­sto­wana odwró­ciła się, nie mogąc na to patrzeć. – Muszę się napić – zwró­ciła się do Leny. – Chodźmy.

Po biegu z prze­szko­dami, jakim było dotar­cie do baru, osią­gnęły cel. Bar­man posta­wił przed nimi sześć kie­lisz­ków, wypeł­nio­nych nie­bie­skim pły­nem. Podry­gi­wały przy barze, wypi­ja­jąc kolejne sznapsy, i obser­wu­jąc sza­le­jący tłum.

– _Oh my God!_ – Usły­szały zna­jomy głos, wyrzu­cany przez gło­śniki.

– _Aaaaa, Oh my God!_ – zaczęły krzy­czeć i tupać w miej­scu.

Rozu­miały się bez słów. Momen­tal­nie odsta­wiły kie­liszki i prze­mie­ściły się na taras, łok­ciami zro­biły sobie tro­chę miej­sca i zaczęły ruszać się w rytm muzyki. W kolum­nach do ulu­bio­nego przez nich głosu dołą­czyły ener­ge­ty­zu­jące bity. Taras był szczel­nie wypeł­niony tań­czą­cymi. Głowa przy gło­wie, ciało przy ciele. Jed­nak chłodny wiatr owie­wał ich syl­wetki. To była naj­więk­sza zaleta „Uto­pii”. Taras taneczny na świe­żym powie­trzu.

– Uuuuu, _Girl Gone Wild, Girl Gone Wild!_

Krzy­czały z całych sił, ale głos kró­lo­wej popu, sączący się z kolumn, sku­tecz­nie zagłu­szał wszel­kie śpiewy. Mniej wię­cej w poło­wie pio­senki za Leną poja­wił się męż­czy­zna. Zauwa­żyła go, obra­ca­jąc się w tańcu. Poru­szał się zbyt bli­sko niej. Lena widziała tylko jego twarz. Reszta ciała, przy­kryta ciem­nym ubra­niem, ginęła w tłu­mie. Poru­szał rękoma tak, by nie­chcący sty­kały się z jej bio­drami. Jego twarz co jakiś czas roz­świe­tlał wędru­jący reflek­tor. W nie­na­tu­ral­nie roz­sze­rzo­nych źre­ni­cach widać było coś nie­bez­piecz­nego. Prze­ra­ża­jąco zwie­rzę­cego. Nie­obli­czal­nego.

Gdy ośmie­lony spoj­rze­niem Leny poło­żył rękę na jej bio­drze, odsko­czyła jak opa­rzona. Ude­rzy­łaby go instynk­tow­nie, gdyby nie to prze­ra­ża­jące spoj­rze­nie. Chcąc uciec przed nie­zna­jo­mym, zła­pała Nata­lię za rękę i pocią­gnęła ją w tłum.

Lena nie prze­pa­dała za piąt­ko­wymi impre­zami bez swo­jego chło­paka. W ogóle nie lubiła wycho­dzić bez niego z domu. Z nim czuła się bez­piecz­nie. W jego obec­no­ści nikt jej nie zacze­piał, nie pro­sił do tańca, nie doty­kał. Mogła w każ­dej chwili scho­wać się w jego ramio­nach.

DJ zapo­wie­dział następny utwór. Świa­tła, muzyka oraz tabletki ecstasy wpra­wiły przy­ja­ciółki w trans. Poczuły przy­jemny przy­pływ ener­gii. Stra­ciły poczu­cie czasu. Ich świa­do­mość fru­wała gdzieś nad zie­mią. Lena na­dal miała wra­że­nie, że ktoś się jej usil­nie przy­gląda, i w pew­nym momen­cie otwo­rzyła oczy, by pozbyć się tego irra­cjo­nal­nego uczu­cia.

Kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów przed nią stał facet, przed któ­rym przed chwilą ucie­kła. Uśmie­chał się do niej deli­kat­nie, jak gdyby była dzi­kim zwie­rzę­ciem, które trzeba oswoić. Udała, że tego nie widzi. Odwró­ciła głowę w drugą stronę, kątem oka obser­wu­jąc jego reak­cję. Męż­czy­zna obli­zał usta koniusz­kiem języka i podra­pał się po kro­czu, nie odry­wa­jąc od niej wzroku.

– Znajdźmy naszych! – zestre­so­wana krzyk­nęła do Nata­lii.

Chciała za wszelką cenę uciec przed tym typem. Budził w niej ogromny nie­po­kój. Wyglą­dał na odu­rzo­nego nar­ko­ty­kami albo cho­rego psy­chicz­nie. Bała się go.

Po zej­ściu z tarasu przy barze odna­la­zły Kaję, Krzyśka i Łuka­sza. Kaja pode­szła do sio­stry i powie­działa jej coś do ucha. Nata­lia skrzy­wiła się i coś odpowie­działa. Muzyka zagłu­szała ich roz­mowę, Lena nie mogła jed­nak oprzeć się wra­że­niu, że wła­śnie ona jest tema­tem ich roz­mowy.

Popa­trzyła na roz­ba­wio­nych ludzi. Jedni poły­kali morze alko­holu, inni plą­sali na par­kie­cie z zamknię­tymi oczami, jesz­cze inni łączyli się w pary, na siłę, w ciem­no­ści, byleby choć na chwilę zagłu­szyć samot­ność.

Nagle wszystko, co ją ota­czało, w świe­tle jej ostat­nich pro­ble­mów wydało się zupeł­nie bez zna­cze­nia. Bez­na­dziejne. Puste. Płyt­kie. Szcze­niac­kie. Gło­śna muzyka przy­no­siła uko­je­nie, ale ci wszy­scy ludzie, ten roz­ba­wiony, spo­cony i pijany tłum dzia­łał jej na nerwy.

– Nata­lii, pójdę już – krzyk­nęła w ucho przy­ja­ciółki.

– Już?

– Tak.

– Sama? Pocze­kaj, pro­szę. – Dziew­czyna spoj­rzała na czarny, pla­sti­kowy zega­rek z białą tar­czą, ozdo­bioną rysun­kiem kaczej kró­lewny. – Pój­dziemy razem. Za czter­dzie­ści pięć minut, okej? O trze­ciej!

– Nie, prze­pra­szam, muszę iść.

– Pocze­kaj!

– Nie, idę! Głowa mi pęka – wymy­śliła na pocze­ka­niu. – Nie wytrzy­mam ani minuty dłu­żej.

Lena cmok­nęła Nata­lię w poli­czek i wyszła przed klub. Spoj­rzała na zega­rek – kwa­drans po dru­giej. Się­gnęła do malut­kiej torebki prze­wie­szo­nej przez ramię. Zwy­kle nie cho­dziła na dys­ko­teki z toreb­kami. To jej chło­pak, Szy­mon, w kie­sze­niach swo­ich spodni cho­wał klu­cze od domu, chu­s­teczki higie­niczne i pie­nią­dze. Ta torebka była kolej­nym powo­dem, dla któ­rego nie lubiła wycho­dzić z domu bez uko­cha­nego.

W port­felu zna­la­zła ostat­nie dzie­sięć zło­tych. „Cho­lera, nie­źle zasza­la­łam. Nie wystar­czy mi na tak­sówkę – pomy­ślała. – Pójdę na nocny. Raz wrócę sobie auto­bu­sem, co mi tam!”. Zaczęła się roz­glą­dać, kal­ku­lu­jąc, na który przy­sta­nek auto­bu­sowy będzie jej bli­żej, gdy zawo­łała ją Kaja.

– Lena, pocze­kaj! – Uśmiech­nięta dwu­dzie­sto­jed­no­latka pod­bie­gła na skraj klu­bo­wej plaży.

– Coś się stało?

– Nie, nic, chcia­łam tylko ci powie­dzieć… – zaczęła spe­szona Kaja.

– No? – Lena scho­wała port­fel i z uwagą popa­trzyła na dziew­czynę. Nie co dzień mogła oglą­dać nie­pew­ność na twa­rzy pew­nej sie­bie sio­stry naj­lep­szej przy­ja­ciółki.

– Cie­szę się, że sobie dałaś z nim spo­kój!

– Słu­cham? – Nie zro­zu­miała nic z tego, co usły­szała.

– No, że nie zawra­casz sobie nim już głowy…

– Słu­cham??? – powtó­rzyła.

– No, mówię o Szy­mo­nie. – Kaja ujrzała zdzi­wie­nie w oczach Leny i ucie­szyła się, że jej plan pozby­cia się rywalki tra­fił na podatny grunt.

– O Szy­mo­nie? – Lena nie widziała związku logicz­nego mię­dzy tymi wszyst­kimi sło­wami a imie­niem jej chło­paka.

– Zdra­dzał cię na prawo i lewo, więc dobrze, że go zosta­wi­łaś i przy­szłaś zre­lak­so­wać się na imprezkę!

– Ja?

– Wiem, to musiało zabo­leć, ale prze­cież jesteś twarda – kon­ty­nu­owała Kaja. – Nawet mnie nie oszczę­dził. Zacią­gnął mnie do łóżka…

– Szy­mon? Cie­bie? – Lena poczuła ogromną falę agre­sji. – Kła­miesz!

– Chcia­ła­bym, złotko. Zacią­gnął mnie do łóżka, a po wszyst­kim zaka­zał ci o tym mówić. Ale dobrze, że już wiesz.

– Wiem? – Po twa­rzy Leny zaczęły pły­nąć łzy.

– Uuuu, nie wie­dzia­łaś? Byłam pewna… ech, muszę już iść. Trzy­maj się, złotko. – Już miała odejść, ale odwró­ciła się jesz­cze i dodała: – On do cie­bie nie paso­wał. Zbyt sztywna byłaś, sam mi powie­dział. Ale luuuz, prę­dzej lub… w twoim przy­padku pew­nie póź­niej znaj­dziesz sobie innego fra­jera, rów­nie dobrego w te klocki!

Kaja odwró­ciła się i weszła do lokalu. Muzyka na­dal ryt­micz­nie pie­ściła mury „Uto­pii”. Lena przez chwilę stała nie­ru­chomo, bojąc się, że jaki­kol­wiek ruch spo­wo­duje kata­strofę budow­laną. Kilka sekund wcze­śniej świat runął z hukiem na jej głowę. Była w szoku. Rozej­rzała się dookoła. Ludzie śmiali się, nie prze­ry­wa­jąc gło­śnych roz­mów. Świat na­dal ist­niał. Poszu­kała wzro­kiem naj­ciem­niej­szego i naj­bar­dziej odosob­nio­nego miej­sca. Prze­szła na drugą stronę mostu Rocha, by zejść i usiąść na brzegu Warty.

W bez­piecz­nej odle­gło­ści, zupeł­nie nie­zau­wa­żony od momentu opusz­cze­nia przez Lenę zna­jo­mych, podą­żał za nią szczu­pły męż­czy­zna w czar­nym T-shir­cie. Ten sam, który pró­bo­wał pode­rwać ją na par­kie­cie. Gdy usły­szał jej szloch, zatrzy­mał się na chwilę, cho­wa­jąc się za fila­rem pod­trzy­mu­ją­cym most.

Lena biła się z myślami, nie wie­dząc, czy ta bitwa kie­dyś się skoń­czy. Wie­działa jed­nak, że nie będzie żad­nego zwy­cięzcy. Sami prze­grani, opusz­czeni, oszu­kani.

Zła­pała komórkę i wybrała numer Szy­mona.

– Lenka, kocha­nie, o tej porze? Coś się stało? – Usły­szała jego głos.

Męski. Cie­pły. Do tej pory budzący w niej poczu­cie bez­pie­czeń­stwa.

– To koniec – po chwili mil­cze­nia wyrzu­ciła z sie­bie ostry komu­ni­kat i poczuła, że wła­ści­wie nie ma mu nic wię­cej do powie­dze­nia.

– Co? – spy­tał, jakby stra­cił zasięg i nie dosły­szał tych dwóch słów. Pierw­szego i ostat­niego.

– To koniec! – krzyk­nęła.

– Lenka?

– Szy­mon, to koniec. Koniec z nami, rozu­miesz? – Ton jego głosu zupeł­nie ją roz­mięk­czył, nie mogła opa­no­wać pła­czu.

Przez dłuż­szą chwilę nie odzy­wali się do sie­bie. Sły­szeli tylko swoje odde­chy. Pierw­szy ode­zwał się Szy­mon.

– Co się stało? Na pewno jakoś to można wytłu­ma­czyć – zade­kla­ro­wał spo­koj­nie, co upew­niło ją, że Kaja mówiła prawdę.

– Tego nie można! To koniec. Któ­rego słowa nie rozu­miesz?

– Lena, a nasze plany?

– Zapo­mnij! – roz­pła­kała się na dobre.

– Nie możesz mi tego zro­bić! – Szy­mon odzy­skał świa­do­mość i agre­syw­nie zapro­te­sto­wał.

– Zro­bić? Ja myśla­łam, że ty mi tego ni­gdy nie zro­bisz, a tu taka, kurwa, nie­spo­dzianka!

– Lenka, nie, nie mów, że to koniec, nie przez tele­fon, spo­tkajmy się, poroz­ma­wiajmy…

– Nie, nie, nie! – krzy­czała, dobrze wie­dząc, że w bez­po­śred­nim spo­tka­niu nie ma szans. Wyba­czy mu wszystko, jeśli tylko spoj­rzy w jego oczy.

– Mów, gdzie jesteś! Spo­tkamy się! Poroz­ma­wiamy!

– Zapo­mnij! Nie będę z tobą roz­ma­wiać!

– Nie?

– Nie! – potwier­dziła.

– Poża­łu­jesz, ty głu­pia cipo!!! – wrza­snął do słu­chawki tak gło­śno, że Lena pod­sko­czyła prze­ra­żona, wypusz­cza­jąc tele­fon z rąk.

Nie znała tego tonu, nie znała tego męż­czy­zny…ROZDZIAŁ II

Sobota 10:00

W lśnią­cym, czar­nym, spor­to­wym cros­so­ve­rze bmw sie­działa kobieta po czter­dzie­stce ze sta­ran­nie wyko­na­nym maki­ja­żem. Jej kształtne paznok­cie, ozdo­bione naj­mod­niej­szymi tego lata naklej­kami w stylu Minx, w kolo­rze złota, bęb­niły ner­wowo o kie­row­nicę.

Nie byłoby w tym nic dziw­nego, gdyby samo­chód nie par­ko­wał aku­rat na tej ulicy. Zwy­czaj­nie tu nie paso­wał. Wyglą­dał jakby został wycięty z luk­su­so­wego pisma i wkle­jony do sza­rego, kiep­sko nary­so­wa­nego komiksu. To moto­ry­za­cyjne cacko par­ko­wało na pobo­czu bru­ko­wa­nej ulicy. Ota­czały je stare, zanie­dbane kamie­nice, odchody zwie­rząt pozo­sta­wione w miej­scu ich wyda­le­nia i widoczne w oddali, opusz­czone budynki prze­my­słowe, przy­ozdo­bione wul­gar­nym graf­fiti.

Wąska ulica, nazwana na cześć Wła­dy­sława Sikor­skiego, pre­miera rządu RP na uchodź­stwie i Naczel­nego Wodza Pol­skich Sił Zbroj­nych, śmiała się histo­rii w twarz. Podob­nie jak inne wąskie ulice na Wil­dzie, dziel­nicy usy­tu­owa­nej nie­opo­dal cen­trum, cie­szą­cej się złą sławą.

Ele­gancka kobieta raz jesz­cze wybrała numer tele­fonu w swoim smart­fo­nie.

– No, odbierz w końcu! Cho­lera jasna! – zaklęła gło­śno, gdy ponow­nie dzi­siej­szego dnia usły­szała w słu­chawce komu­ni­kat, że wybie­rany abo­nent znaj­duje się poza zasię­giem. – Świet­nie! Zaba­lo­wała wczo­raj, a dziś mnie olała! Po pro­stu świet­nie!

Wście­kła wyszła z samo­chodu i trza­snęła drzwiami, mam­ro­cząc pod nosem:

– Co mnie pod­ku­siło, żeby uma­wiać się z nią na zakupy aku­rat dzi­siaj? Udu­szę ją!

Jej ener­giczne kroki sły­chać było w całej uliczce. Wyso­kie obcasy gło­śno ude­rzały o płyty chod­ni­kowe. Zatrzy­mała się przy wej­ściu do kamie­nicy, w któ­rej jej córka uparła się miesz­kać pod­czas stu­diów. Jej wzrok jak zwy­kle sku­pił się na dużym, czer­wo­nym napi­sie wid­nie­ją­cym nad bramą. HWDP. Wes­tchnęła głę­boko.

Nie mogła zro­zu­mieć decy­zji córki. „Jak dzie­więt­na­sto­latka może dobro­wol­nie zre­zy­gno­wać z luk­su­so­wego domu w spo­koj­nym miej­scu na obrze­żach mia­sta – zasta­na­wiała się wie­lo­krot­nie – by gnieź­dzić się w małym pokoju, wśród obcych?”.

Gdy otwo­rzyła drzwi wej­ściowe do kamie­nicy, zatrzy­mała się. Przy­wi­tał ją smród. Smród, który odrzu­cał, ale jed­no­cze­śnie przy­wo­ły­wał słodko-gorz­kie wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa. Nie­zwy­kła kom­po­zy­cja zapa­chowa, łącząca w sobie ukry­wane obawy i sub­tel­nie naiwną nadzieję na lep­sze jutro. Woń prze­szło­ści.

W nucie głowy Dorota czuła koci mocz, wil­goć i stę­chli­znę. Roz­wi­ja­jąca się nuta serca witała ją zapa­chem sta­rych, gni­ją­cych ziem­nia­ków i męskiego potu nasy­co­nego alko­ho­lem. Poko­nu­jąc nie­na­tu­ral­nie wyso­kie, drew­niane schody, sta­rała się nie oddy­chać przez nos, by nie draż­nić recep­to­rów odpo­wie­dzial­nych za powo­nie­nie.

– Dzień dobry, yyy – zająk­nęła się, gdy drzwi z nume­rem osiem, do któ­rych zapu­kała, otwo­rzyła młoda bru­netka. – Nata­lia?

– Nie – dziew­czyna szybko zaprze­czyła. – Jestem młod­szą sio­strą Nata­lii, mam na imię Kasia. Czę­sto nas mylą. Dzień dobry.

– Witaj, ja jestem mamą Leny. Mam pilną sprawę do córki. Mogę wejść?

– Oczy­wi­ście, pro­szę.

Dorota skie­ro­wała się pro­sto do pokoju córki z zamia­rem zro­bie­nia jej awan­tury. Gdyby Lena nie zapo­mniała o ich spo­tka­niu, to punkt dzie­siąta wsko­czy­łaby do spor­to­wego bmw, a Dorota nie musia­łaby teraz czuć, jak smród kamie­nicy prze­nika jej włosy, ciało i myśli. Ener­gicz­nie naci­snęła klamkę. Drzwi otwo­rzyły się, ale pokój córki był pusty.

Na biurku stało duże lustro, wokół któ­rego leżały wysta­wione wszyst­kie kosme­tyki Leny. Otwarta szafa zdra­dzała, że loka­torka wycho­dziła w pośpie­chu, ale w sza­fie pano­wał porzą­dek, jakiego sama nauczyła Lenę. Ubra­nia były uło­żone i pose­gre­go­wane kolo­rami oraz rodza­jami. Spodnie ze spodniami, bluzki wisiały na wie­sza­kach, a T-shirty zapeł­niały półkę kolo­rami od naj­ciem­niej­szego do naj­ja­śniej­szego.

– Nie wiesz, czy Lena już wyszła? – zadała pyta­nie bru­netce i, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, zaczęła roz­glą­dać się po miesz­ka­niu.

– Wyszła? Nie wiem. Ja jej dziś nie widzia­łam. – Dziew­czyna, czu­jąc na sobie prze­ni­kliwy wzrok ele­ganc­kiej kobiety, ostroż­nie dobie­rała słowa. Nie chciała przy­spo­rzyć Lenie pro­ble­mów. – Yyy, wie pani, ja do Pozna­nia przy­jeż­dżam na kursy przy­go­to­waw­cze. Chcę się dostać na ibe­ry­stykę w przy­szłym roku. Nie za bar­dzo orien­tuję się w tym, co robią dziew­czyny. W sen­sie Nata­lia i Lena – tłu­ma­czyła, uni­ka­jąc wzroku kobiety. – Dotar­łam tu wczo­raj wie­czo­rem i od razu poszłam spać. Wsta­łam dziś i spie­szę się na zaję­cia.

– A Nata­lia jest?

– Nie, też nie ma. Jakoś nikogo nie ma. Przy­kro mi, ale nie­stety nie pomogę pani…

– Ech, jak ją dorwę, to jej giry z tyłka powy­ry­wam. Prze­każ jej to, jak ją zoba­czysz. Szlaja się po dys­ko­te­kach. Nie wraca po impre­zie na noc do sie­bie i jesz­cze smar­kula wyłą­cza komórkę. Szczyt bez­czel­no­ści! – Dorota nie poże­gnała się z obecną w miesz­ka­niu dziew­czyną, wyszła na klatkę scho­dową i trza­snęła drzwiami tak mocno, jakby to one były winne zacho­wa­nia córki. – Pew­nie została na noc u Szy­mona.

Prze­szu­kała kon­takty w tele­fo­nie i wybrała numer chło­paka córki. Jego tele­fon rów­nież był poza zasię­giem. Podob­nie jak chwilę póź­niej wybrany numer przy­ja­ciółki córki.

– No to wszy­scy zaba­lo­wali, no, no, no! Mam nadzieję, że sobie orgii nie zro­bili! – Wście­kła wrzu­ciła tele­fon do torebki i zbie­gła po scho­dach, chcąc jak naj­szyb­ciej opu­ścić śmier­dzący budy­nek.

Gdy wyszła na świeże powie­trze, ode­tchnęła głę­boko. Sta­nęła przy samo­cho­dzie i już miała do niego wejść, gdy zoba­czyła Kaję, sek­sowną współ­lo­ka­torkę Leny. Dziew­czyna wra­cała z pobli­skiego sklepu spo­żyw­czego. Pod pachą trzy­mała bagietkę, którą odła­my­wała i pako­wała do buzi, zagry­za­jąc pomi­do­rem.

– Dzień dobry, pani do Leny? – spy­tała z pełną buzią.

– Dzień dobry, Kaju. Tak, umó­wi­łam się z Leną dziś na dzie­siątą, ale oczy­wi­ście jej nie ma w miesz­ka­niu.

– Nie ma? Dziwne… Zapo­mniała o spo­tka­niu?

– Na to wygląda. Nie wiesz przy­pad­kiem, gdzie mogę ją zna­leźć?

– Nie wiem. – Atrak­cyjna dziew­czyna zamy­śliła się. – Wyda­wało mi się, że powinna być u sie­bie, w pokoju. Wyszła z dys­ko­teki nad ranem i poszła do domu.

– Sama wyszła? – Dorota się zdzi­wiła.

– Nie wiem. Może sama, może nie. Wydaje mi się, że chyba się pokłó­ciły z Nata­lią i wyszła sama, ale mogę się mylić.

– Aha, a Szy­mon? Szy­mon był z wami?

– Szy­mon? – zawa­hała się.

– Tak, jej chło­pak.

– A, Szy­mon! Nie.

– Nie? Prze­pra­szam, że tak wypy­tuję, ale czy oni się cza­sem nie pokłó­cili? Lena z Szy­mo­nem?

– Nie wiem. To nie moja sprawa. Nie inte­re­suję się spra­wami Leny, ale jak już pani pyta, to wydaje mi się, że Szy­mon ostat­nio był jakiś dziwny i agre­sywny w sto­sunku do Leny. Ale wczo­raj go z nią nie było.

– Rozu­miem, dzię­kuję za infor­ma­cję i lepiej umyj tego pomi­dora, nie jedz takiego brud­nego pro­sto ze sklepu, nie wia­domo, kto go doty­kał.

Dorota wsia­dła do samo­chodu, uru­cho­miła sil­nik i włą­czyła gło­śną muzykę. Czuła, że musi się zre­lak­so­wać, a nic tak nie poma­gało jej pozby­wać się stresu, jak pły­wa­nie. Posta­no­wiła więc wyłą­czyć komórkę na wypa­dek, gdyby ska­co­wana córka jed­nak przy­po­mniała sobie o obie­ca­nych wspól­nych zaku­pach, i poje­chać na basen. Prze­pły­nię­cie kil­ku­na­stu dłu­go­ści basenu powinno pomóc jej ochło­nąć.ROZDZIAŁ III

Sobota 16:40

– Już jestem!

Mocny męski głos roz­darł bru­tal­nie przy­jemną ciszę. Stu­kot kółek czar­nej walizki nie­wiel­kich roz­mia­rów, prze­miesz­cza­ją­cej się po błysz­czą­cych płyt­kach prze­stron­nego przed­po­koju, roz­legł się chwilę po trza­śnię­ciu drzwiami.

– Halo, Dorota, jestem już! – powtó­rzył męż­czy­zna.

– Widzę – burk­nęła tak chłodno, że mąż, zamiast naj­pierw pozbyć się swo­ich wło­skich butów, wszedł pro­sto do salonu, stu­ka­jąc gło­śno pode­szwami. Wie­dział, że Dorota tego nie znosi.

– Jakie gorące powi­ta­nie, no, no, no – zażar­to­wał, ale gdy zoba­czył minę żony, momen­tal­nie poża­ło­wał, że się ode­zwał. – A ty co tak sie­dzisz?

– A co mam robić? Witać cię jak pie­sek, bie­ga­jąc i mer­da­jąc ogon­kiem?

Wal­de­mar Pie­trzak udał, że nie sły­szy zło­śli­wo­ści, i uśmie­cha­jąc się pod nosem, wró­cił do hallu, by się roze­brać. Wizja żony, ubra­nej tym razem w obci­sły strój pie­ska, sto­ją­cej przy drzwiach wej­ścio­wych i mer­da­ją­cej plu­szo­wym ogo­nem, bawiła go i przy­po­mi­nała ich wspólne zabawy w sypialni, kiedy to Dorota przy­wdzie­wała sek­sowny strój kró­liczka.

– Mer­dać nie musisz, ale mogła­byś się na przy­kład ucie­szyć, że już wró­ci­łem. Żony witają mężów…

– Witam! – prze­rwała mu, nie mając ochoty słu­chać przy­dłu­gich wypo­wie­dzi, i uśmiech­nęła się sztucz­nie. – Zado­wo­lony?

– Tak. – Cmok­nął ją w poli­czek. – Zobacz, Dorotko, co ci przy­wio­złem. – Znik­nął na chwilę w hallu i wró­cił z czarną tubą. – Jak spoj­rza­łem na tę gra­fikę, to wie­dzia­łem, że ci się spodoba. Świetna kre­ska, prawda?

Spoj­rzała na wyjęty z tuby rysu­nek przed­sta­wia­jący znany jej sece­syjny kościół Sagrada Fami­lia, wzru­szyła ramio­nami i wró­ciła do obser­wo­wa­nia pustego już kie­liszka po winie, który trzy­mała w ręku. Nor­mal­nie ucie­szy­łaby się z pre­zentu. Uwiel­biała wszyst­kie przed­mioty przy­po­mi­na­jące jej Bar­ce­lonę.

– A ty co taka wście­kła sie­dzisz? – pono­wił pyta­nie.

– Ja? Nie – zaprze­czyła z przy­zwy­cza­je­nia.

– Jak nie? Prze­cież widzę. Co się stało?

– Nic.

Usiadł naprze­ciwko niej. Przez chwilę stu­dio­wał jej twarz. Wstał i wró­cił z otwartą butelką wina, którą zna­lazł na bla­cie w kuchni. Uzu­peł­nił kie­li­szek Doroty.

– Widzę, że odwie­dzi­łaś naszą winną piw­niczkę. – Spoj­rzał na ety­kietę butelki. – Dobry wybór, kocha­nie. A teraz mów! Co cię ugry­zło?

– Nie chcesz tego słu­chać.

– Pytam, czyli chcę.

Czter­dzie­sto­pię­cio­letni siwie­jący blon­dyn zrzu­cił z sie­bie gar­ni­tur, roz­piął koszulę i pod­wi­nął rękawy, tym samym pozby­wa­jąc się maski sku­tecz­nego biz­nes­mena, bez­względ­nego czło­wieka suk­cesu. Przy­glą­dał się żonie z nie­by­wałą czu­ło­ścią, jed­no­cze­śnie gła­dząc ją po ręce.

– No dobrze – ska­pi­tu­lo­wała. – Naj­pierw wku­rzy­łam się na Lenę.

– A co znowu zma­lo­wała?

– Umó­wi­ły­śmy się dzi­siaj na dzie­siątą. Mia­ły­śmy razem jechać na zakupy do Gale­rii Malta. Poje­cha­łam po nią…

– A ona nie mogła doje­chać sama? – wtrą­cił.

– Wal­dek, to nie o to cho­dzi.

– Jak nie o to? Roz­piesz­czasz ją. Ma wszystko, czego chce. Ja w jej wieku…

– Wal­dek – Dorota prze­rwała mu unie­sio­nym gło­sem. – Nie o to cho­dzi. Pyta­łeś, to wysłu­chaj odpo­wie­dzi! Nie było jej na stan­cji. Komórka mil­czała. Rano wku­rzy­łam się okrut­nie. Ale teraz zaczy­nam się dener­wo­wać. Może jed­nak coś jej się stało?

– Stało? Coś ty, co mia­łoby się stać? Pew­nie zaba­lo­wała, spę­dziła noc u chło­paka, tele­fon się jej roz­ła­do­wał albo wyłą­czyła go spe­cjal­nie, żebyś nie zawra­cała jej głowy pod­czas miło­snych amo­rów.

– Nie wiem, Wal­dek, nie wiem. Coś mi nie daje spo­koju. Mam dziwne prze­czu­cie. Dzwo­ni­łam do jej przy­ja­ciółki i do chło­paka. Ich tele­fony też mil­czą. Od rana. Leny tele­fon rów­nież. Rano wysła­łam jej SMS. Gdyby włą­czyła apa­rat choć na chwilę, dosta­ła­bym raport dostar­cze­nia wia­do­mo­ści. Nie uwa­żasz, że to dziwne?

– Dorcia, uspo­kój się, pew­nie ode­spali prze­tań­czoną noc, wró­cili do domu i leczą kaca kolej­nymi piwami. Jest week­end.

Męż­czy­zna wró­cił do przed­po­koju, zabrał walizkę i poszedł do gar­de­roby, gdzie zaczął się roz­pa­ko­wy­wać. Sku­pił się na rów­nym ukła­da­niu ubrań na pół­kach. Dorota poszła za nim, nie prze­ry­wa­jąc mówie­nia.

– Też tak sobie pomy­śla­łam, ale pod­je­cha­łam do ich miesz­ka­nia jesz­cze po połu­dniu. Na­dal cisza. Podobno Lena sama wyszła z dys­ko­teki. Może coś jej się stało? Jak myślisz?

– Nie wiem, kocha­nie. Nie… nie­moż­liwe, prze­cież ona jest roz­sądna. Nic nie mogło się stać. A ty jak czu­jesz? Prze­cież to ty jesteś matką! – odpo­wia­da­jąc jej, prze­ry­wał ukła­da­nie ubrań, by po chwili wró­cić do tej czyn­no­ści.

– No wła­śnie mam w sobie jakiś nie­po­kój, ale nie wiem, czy to praw­dziwe odczu­cie, czy wkrę­ci­łam się w nie sama. Wal­dek, może pojadę na poli­cję? Zgło­szę zagi­nię­cie?

– Myślisz? – Mąż prze­mie­ścił się do łazienki, w któ­rej chciał roz­pa­ko­wać swoją kosme­tyczkę. – Może ode­zwie się jutro, poju­trze?

– Może. Ale jeśli coś jej się sta­nie, ni­gdy sobie tego nie daruję. Poszła­bym na poli­cję już wcze­śniej, ale się boję.

– Czego?

– Po pro­stu się boję. Boję się, że poli­cjant pomy­śli sobie, że jestem złą matką – gesty­ku­lo­wała żywo – że ludzie zaczną gadać, bo co to za rodzina, w któ­rej ginie dziecko. Boję się też, że Lenka zadzwoni za trzy dni, jak gdyby ni­gdy nic, i wyjdę na idiotkę. Na pośmie­wi­sko… całego Pozna­nia.

– To nie idź, pocze­kaj.

– Ale z dru­giej strony boję się – kon­ty­nu­owała, nie słu­cha­jąc głosu męża. – Boję się, że jej się coś stało i musimy jej pomóc, teraz, zaraz. – Wypo­wia­da­nie swo­ich obaw na głos poma­gało jej zna­leźć w sobie siłę, by pod­jąć decy­zję. – Teraz możemy jej pomóc, za trzy dni… może być już za późno…ROZDZIAŁ IV

Sobota 17:50

W drzwiach nie­wiel­kiego pokoju, któ­rego prze­strzeń ogra­ni­czały jesz­cze dwa stare, ogromne biurka i odra­pana szafa pan­cerna sta­nął umun­du­ro­wany męż­czy­zna.

– A ty co? Sam sie­dzisz? – zagad­nął tkwią­cego przy kom­pu­te­rze kolegę.

– Sam. Wysła­łem Mło­dego do archi­wum.

– Do archi­wum? W sobotę? A po co? – zdzi­wił się.

– Po jajco. Mam w końcu chwilę spo­koju.

Pod­ko­mi­sarz Prze­my­sław Burza Burzyń­ski uwiel­biał ciszę i spo­kój. Jego dotych­cza­sowy wie­lo­letni part­ner, Ryszard, z któ­rym dzie­lił miej­sce pracy, przez więk­szość czasu mil­czał. Jeżeli już wyda­wał z sie­bie jakieś dźwięki, były to bar­dzo lako­niczne odpo­wie­dzi na zada­wane mu pyta­nia. To nie prze­szka­dzało im stwo­rzyć wybit­nie zgra­nego, rozu­mie­ją­cego się bez słów i roz­wią­zu­ją­cego więk­szość trud­nych spraw duetu. Do czasu. Nie­stety, wszystko co dobre, kie­dyś się koń­czy.

Pew­nego dnia part­ner Prze­my­sława poja­wił się w pracy z gro­bową miną, spa­ko­wał swoje rze­czy i powie­dział: „Odcho­dzę. Czas na osta­teczną roz­grywkę. Rak mnie zżera. Któ­ryś z nas pole­gnie. Zoba­czymy który”. Pokle­pał Burzyń­skiego po ple­cach i opu­ścił miej­sce, które nada­wało sens jego życiu.

– No tak, przy tym mło­dym gów­nia­rzu to nawet spo­koj­nie gazety nie poczy­tasz. – Mun­du­rowy przy­su­nął się do kolegi, by jego słowa przy­pad­kiem nie tra­fiły w nie­po­wo­łane uszy. – Współ­czuję.

– Oj, nie wiesz, jak ja sam sobie współ­czuję. Że też na mnie tra­fiło – pod­ko­mi­sarz wes­tchnął gło­śno.

– Jak usły­sza­łem, że przy­cho­dzi do naszego komi­sa­riatu, to zamar­łem.

Wolne miej­sce po Ryszar­dzie Milczku bar­dzo szybko wypeł­nił ener­giczny, wyga­dany, roz­bie­gany i zaro­zu­miały mło­dzie­niec, na każ­dym kroku pod­kre­śla­jący swoje bli­skie rodzinne powią­za­nia z pewną bar­dzo wpły­wową posta­cią z Komendy Głów­nej Poli­cji.

Michał Majew­ski wyróż­niał się na tle innych poli­cjan­tów. Nie tylko zasob­no­ścią port­fela, stro­jami, ale rów­nież sto­sun­kiem do życia. Jego postać wyda­wała się żyw­cem wyjęta z ame­ry­kań­skiego filmu poli­cyj­nego.

– To zupeł­nie prze­ciw­nie niż ja. Od momentu, w któ­rym sta­nął w moich drzwiach, muszę uda­wać wybit­nie oży­wio­nego – roze­śmiał się gorzko Prze­my­sław. – Zamiast kon­kret­nie dać popa­lić temu dzie­cia­kowi, muszę uwa­żać, żeby przy­pad­kiem nie poskar­żył się na mnie swo­jemu chrzest­nemu.

– Ha, wła­śnie, Ojcu Chrzest­nemu. No wiesz. Fran­cja ele­gan­cja, sygnet i kabura pod mary­narką od Arma­niego. Kulka w łeb za obra­ża­nie uczuć wraż­li­wego chrze­śniaka!

Abs­trak­cyjna wizja wywo­łała u męż­czyzn tak dziki śmiech, że trudno było im się opa­no­wać, gdy w drzwiach sta­nęła ele­gancka, krót­ko­włosa blon­dynka z zaczer­wie­nio­nymi oczami oraz wyspor­to­wany męż­czyzna w gar­ni­tu­rze.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzamy – gło­śno i sta­now­czo ode­zwał się męż­czy­zna, sto­jący za kobietą. – Skie­ro­wano nas do pana. Chcemy zgło­sić zagi­nię­cie córki. Nazy­wam się Pie­trzak. Wal­de­mar Pie­trzak, a to jest moja żona.

– Pro­szę bar­dzo. – Pod­ko­mi­sarz przy­gryzł usta i wska­zał parze krze­sła. – Pro­szę usiąść.

– Dobra, Prze­mek, to ja już będę leciał do domu. Do ponie­działku. – Poli­cjant wyszedł z pokoju i jesz­cze na kory­ta­rzu sły­chać było jego śmiech.

– Słu­cham pań­stwa. Co się stało? – Prze­my­sław zwró­cił się w stronę zmar­twio­nej pary.

Męż­czy­zna roz­glą­dał się dys­kret­nie, a kobieta sie­działa wpa­trzona w nie­okre­ślony punkt na pod­ło­dze.

– Cho­dzi o naszą córkę. Nie daje znaku życia. Nie ma jej tam, gdzie powinna być, bo ona stu­diuje angli­stykę i mieszka w miesz­ka­niu stu­denc­kim. Jej tele­fon mil­czy. Coś musiało się jej stać – wyja­śniła kobieta.

– Rozu­miem, że córka znik­nęła ponad dobę temu? – Burzyń­ski spy­tał bez­wied­nie i zaczął przy­glą­dać się swoim gościom.

Spra­wiali wra­że­nie bar­dzo dobrze sytu­owa­nych. Wypie­lę­gno­wana kobieta musiała być mniej wię­cej w jego wieku. Towa­rzy­szący jej męż­czy­zna siwiał już, ale wyże­lo­wane włosy przy­spa­rzały mu uroku.

– Dobę? Dla­czego dobę? Chce nam pan powie­dzieć, że nie mamy prawa zgło­sić zagi­nię­cia przed upły­wem dwu­dzie­stu czte­rech godzin? – głos kobiety znacz­nie przy­brał na sile, a nie­pew­ność zastą­piła agre­sja.

– Nie. – Atak kobiety nie zro­bił na poli­cjan­cie wra­że­nia. – Tylko pytam.

Przez dłuż­szą chwilę, w ciszy, prze­rzu­cał na swoim biurku papiery, aż zna­lazł for­mu­larz konieczny do zło­że­nia zawia­do­mie­nia o zagi­nię­ciu czło­wieka. Uło­żył go przed sobą i zaczął szu­kać dłu­go­pisu.

– Dobrze. Imię i nazwi­sko.

– Dorota Pie­trzak. Lena Pie­trzak – rów­no­cze­śnie odpo­wie­dzieli rodzice zagi­nio­nej.

– Aaa, pyta pan o dane córki? – zre­flek­to­wała się kobieta, ukrad­kiem ocie­ra­jąc pły­nące po policzku łzy.

– Pytam o zagi­nioną. Mówiła pani, że zgi­nęła córka. Pani chyba szu­kać nie muszę?

– Lena. Lena Pie­trzak.

– Lat?

– Dzie­więt­na­ście.

– Rozu­miem. Jak wygląda?

– Jest bar­dzo atrak­cyjną dziew­czyną – szybko odpo­wie­działa matka.

– Bru­netka, szczu­pła, dłu­gie włosy – uszcze­gó­ło­wił ojciec.

– Pro­ste, uży­wała pro­stow­nicy do wło­sów codzien­nie. – Kobieta zaczęła ner­wowo prze­szu­ki­wać swoją torebkę. – Przy­nio­słam jej zdję­cie.

– Niech pani da. – Pod­ko­mi­sarz wypeł­niał kolejne rubryki krzy­wym pismem. – Wzrost?

– Metr sześć­dzie­siąt cztery.

– Pięć! Sześć­dzie­siąt pięć – popra­wiła go matka.

– Kiedy widzie­li­ście ją pań­stwo po raz ostatni?

Kobieta zanie­po­ko­jona spoj­rzała na męża, szu­ka­jąc pomocy. Męż­czy­zna jed­nak uważ­nie przy­glą­dał się ota­cza­ją­cym go ścia­nom. Jego wzrok śle­dził falu­jącą nie­znacz­nie gra­nicę mię­dzy farbą olejną w kolo­rze kawy z mle­kiem a żółtą bielą.

– Yyy, wła­ści­wie to chyba jakieś trzy, cztery dni temu – po chwili ciszy odpo­wie­działa Dorota Pie­trzak.

Jej odpo­wie­dzi nie wywo­ły­wały u poli­cjanta żad­nych emo­cji. Jego szara twarz pozo­sta­wała nie­wzru­szona. Łysie­jąca głowa przy­bli­żała się do wypeł­nia­nego for­mu­la­rza, tak jakby pró­bo­wała pomóc osła­bio­nym oczom. Na papie­rze poja­wiały się kolejne słowa, prze­krzy­wia­jące się mocno w prawą stronę. Brzu­szek przy każ­dej dużej lite­rze „P” był tak mocno zaak­cen­to­wany, jakby miał odwró­cić uwagę od brzu­cha poli­cjanta. Zde­cy­do­wa­nie zbyt dużego jak na jego wiek. Wypeł­nia­ją­cego obszerny zie­lony T-shirt, bar­dzo nie­udol­nie ukry­wa­jący krą­gło­ści Burzyń­skiego.

– Córka czę­sto ucie­kała z domu?

– Ucie­kała? – Dorota Pie­trzak zdzi­wiła się.

– Zni­kała?

– Co pan insy­nu­uje? – obu­rzyła się.

– Nic, to stan­dar­dowe pyta­nie.

– Żona chciała powie­dzieć, że córka już z nami nie mieszka. – Wal­de­mar posta­no­wił uspo­koić emo­cje. – Od wrze­śnia, kiedy to zaczęła stu­dia, prze­pro­wa­dziła się do Pozna­nia. My miesz­kamy pod Pozna­niem. W Szcze­pan­ko­wie. Wie pan, ona jest doro­sła, nie widu­jemy się codzien­nie. Ale dzwoni do żony regu­lar­nie.

– To kiedy ją pani widziała? Trzy czy cztery dni temu? – spy­tał pod­ko­mi­sarz Burzyń­ski, zawie­sza­jąc rękę nad rubryką, nie pod­no­sząc nawet wzroku.

– W ponie­dzia­łek. Ale – dodała dum­nie kobieta – roz­ma­wia­łam z nią przez tele­fon. Wczo­raj. Mówiła, że wybiera się ze zna­jo­mymi na dys­ko­tekę.

– Jaką?

– Do tego mod­nego lokalu, przy War­cie.

– Nazwa?

– Yyyy, jak to było? Coś z topiel­cem chyba, tak mi się sko­ja­rzyło, gdy Lena podała mi tę nazwę.

– „Uto­pia”. – Z ratun­kiem przy­szedł mąż.

– I co? – Prze­my­sław kon­ty­nu­ował noto­wa­nie.

– Co co? – brak moż­li­wo­ści spoj­rze­nia pro­sto w oczy poli­cjanta budził w kobie­cie iry­ta­cję.

– No, czy dotarła?

– Do „Uto­pii”?

– Czyż nie do niej szła?

– Tak. Tak sły­sza­łam. Dotarła i opu­ściła. „Uto­pię” – Dorota dodała po chwili, by unik­nąć kolej­nego pyta­nia komi­sa­rza o to, co opu­ściła.

– Dobrze.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: