Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Gemma. Uniwersum Oczy Królowej IV - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 czerwca 2025
29,00
2900 pkt
punktów Virtualo

Gemma. Uniwersum Oczy Królowej IV - ebook

Gemma żyje beztrosko w spokojnej wiosce położonej wysoko w górach, z dala od cywilizacji. Rytm dnia wyznaczają jej zwyczajne prace wokół domu i podwórka. W ich osadzie nigdy nie widziano strażników, ale starsi pamiętają historie o strasznych miastach, do których byli porywani ich przodkowie. Gemma nie daje wiary tym legendom i na przekór zakazom, lubi wypuszczać się daleko od osady, na otwarte przestrzenie. Niespodziewanie szybko przychodzi jej zmierzyć się z tymi legendami i siłą zostaje zmuszona do opuszczenia spokojnego domu. Po dramatycznych przejściach wyrusza w bardzo niebezpieczną podróż z tajemniczym mężczyzną, któremu nie do końca ufa. Czy nieznajomy, jak twierdzi, rzeczywiście prowadzi ją do bezpiecznego miejsca? Pełna zwrotów akcji powieść „Gemma” to czwarta z kolei część “UNIWERSUM Oczy Królowej”, rozgrywająca się w futurystycznym świecie znanym już czytelnikom z sagi “Oczy Królowej”.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397467248
Rozmiar pliku: 651 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Schodziła ze stromego szczytu, przytrzymując jedną ręką torbę, którą miała zarzuconą na ramieniu. Pewnym krokiem zgrabnie przeskakiwała ze skały na skałę. Kiedy była mała jej ojciec śmiał się, że ma w sobie geny kozicy górskiej, bo potrafiła być tak zwinna i szybka. Gemma uśmiechnęła się. Lubiła go wspominać. To już pięć lat jak odszedł.

Zeskoczyła na ziemię. Pierwsze, nieśmiałe źdźbła trawy zaczęły kiełkować ze zmarzniętej ziemi. Jeszcze za wcześnie na kwiaty, wiosna dopiero zaczynała się budzić, ale już teraz czuła ten zapach świeżej zieleni, która wydobywała się z ziemi po długim śnie.

Zaczęła iść żwirowym traktem, podśpiewując sobie jedną z wiejskich piosenek. Spoglądała od czasu do czasu w niebo. Zza szarych chmur pędzonych wiatrem zaczęło wyłaniać się słońce. Uśmiechnęła się, kiedy ciepłe promienie przytuliły się do jej policzków.

– I coś tam znalazła? – usłyszała w oddali znajomy głos.

Obejrzała się i zobaczyła Hurona, który schodził z bocznej ścieżki z naręczem drewna. Miał przywiązany na plecach skórzany worek, którym owinął chrust.

– Sam zobacz – zawołała, pokazując mu zawartość swojej torby.

Huron podszedł do niej i zerknął.

– Dziki mlecz – stwierdził. – Nie wiedziałem, że już kwitnie. Gdzie go znalazłaś?

– Za południowym stokiem – powiedziała, pokazując ręką. – Jest tam całe pole, bardzo nasłonecznione. Tam najwcześniej wschodzą.

Huron zmarszczył brwi.

– Znowu tam chodziłaś? Mówiłem ci, że masz się nie oddalać – zganił ją. – Nie pamiętasz co mówili starsi? Mamy unikać otwartego pola, bo to zbyt niebezpieczne.

Gemma uśmiechnęła się dobrodusznie.

– Huron, przypominam ci, że jesteś moim bratem, a nie ojcem.

Huron zmarszczył brwi.

– Ale po śmierci taty jestem tak jakby twoim ojcem.

– Jesteś moim bratem – powtórzyła.

– Jestem twoim starszym bratem – podkreślił.

– Ale ja nie jestem już dzieckiem, wiesz? – powiedziała z rozbawieniem. – Mam już dwadzieścia dwa lata i w tym wieku mogłabym zostać matką.

– To nie zmienia faktu, że nadal jestem twoim starszym bratem.

– I będziesz tak na mnie fukać za każdym razem, kiedy pójdę na otwarte pole? – spytała, szturchając go lekko łokciem w bok.

– Tak – odparł, odpowiadając tym samym szturchnięciem, ale znacznie mocniejszym.

Gemma zmarszczyła brwi, ale zaraz się rozpogodziła. Nie umiała się na niego długo gniewać. Zaczęli iść wspólnie ścieżką wijącą się wśród półnagich krzewów. Na cienkich gałązkach rozwijały się pojedyncze, poskręcane listki.

– Poza tym, lubię otwarte pole – odezwała po chwili.

Spojrzał na nią krytycznie.

– Co tam jest do lubienia? – mruknął. – Jesteś całkowicie odsłonięta i nie ma wokół ciebie gór, gdzie możesz się schować.

– Ale za to widać wszystko aż po horyzont – odparła, spoglądając w dal, na skaliste szczyty przed nimi. – Widziałeś kiedyś zachód słońca na otwartym polu? Jest zupełnie inny niż w górach. Tutaj słońce zachodzi tak szybko, jakby chowało się przed nami. Chwila i już go nie ma. A tam widać dokładnie moment jak wtapia się w ziemię, tak jakby tworzyło z nią jedność…

– Słońce nie wtapia się w ziemię, po prostu znika pod spodem – odparł.

– Ale lubię sobie wyobrażać, że roztapia się jak płynne złoto…

Huron parsknął śmiechem.

– Ty chyba masz za mało pracy, skoro masz tyle czasu na rozmyślanie o takich głupotach – powiedział.

– To nie są głupoty – żachnęła się, znów go szturchając.

On zaraz oddał jej tym samym, niemal spychając ją ze ścieżki.

– A poza tym ja rozmyślam wtedy, kiedy pracuję – dodała. – Tobie też by się to przydało, trochę pomyśleć, zanim coś zrobisz…

Odskoczyła, kiedy Huron zamachnął się, aby ją trzepnąć w ramię. Nie trafił w nią, zachwiał się i prawie się przewrócił. Gemma roześmiała się.

– Widzisz, tak kończą ci, co podnoszą rękę na kobietę! – zawołała wesoło.

– Nie jesteś kobietą, jesteś moją siostrą i mam prawo się nad tobą znęcać – burknął.

– A ja nad tobą, pamiętaj o tym – dodała, klepiąc go po karku. – No dobra, chodź już. Szybciej pójdziemy, to wcześniej dotrzemy. A ja już jestem głodna.

– Ja też – odparł, poprawiając wór z chrustem na plecach.

Dalszą drogę przebyli w milczeniu, tylko Gemma cicho nuciła sobie swoje piosenki. W końcu zobaczyli z oddali pierwsze zabudowania.

Ich wioska, położona w kotlinie pomiędzy górami, była ze wszystkich stron otoczona skalnym murem, który w zimie był nie do zdobycia. Góry stanowiły ich naturalną obronę przed światem. A mieli się przed czym chronić.

Gemma znała na pamięć historie najstarszych członków osady, którzy opowiadali o tym, jak ich przodkowie przybyli tu z wielkich miast, uciekając przed prześladowaniami. Strach przed światem zewnętrznym był tak silnie zakorzeniony w mieszkańcach osady, a zagrożenie płynące z opuszczenia gór tak głęboko wpojone im od dziecka, że nikt nie ośmielał się przekraczać gór, aby sprawdzić co jest na płaskich terenach. Najstarsi w osadzie, którzy jeszcze pamiętali przodków-założycieli, opowiadali z przerażeniem w oczach o świecie zewnętrznym i jego niebezpieczeństwach. Gemma wierzyła, że niebezpieczne miasta pełne złych ludzi istnieją, ale z drugiej strony trochę ciekawiło ją to wszystko. Zastanawiała się niekiedy, czy te opowieści, to nie są tylko legendy, aby nastraszyć nimi dzieci, by były grzeczniejsze. Sama lubiła potajemnie wypuszczać się na płaskie rejony, nie tylko po to, aby szukać pożywienia, ale by przekonać się samej, czy to prawda.

Kiedyś zapytała o to swojego ojca.

– Tato, co byś zrobił, gdybym chciała wyruszyć na otwarte pole?

Jej ojciec, jeden z najodważniejszych mężczyzn w osadzie, który nie bał się ani wilków, ani dzikich niedźwiedzi, ani śnieżyc, ani gromów z nieba, powiedział jej wówczas:

– Dziecko, kiedy staniesz się dorosła i będziesz chciała stąd odejść, nie będę mógł cię powstrzymać. To będzie twoja decyzja. Ale pamiętaj, że jeśli coś ci się stanie, winę za to będziesz ponosić tylko ty.

To dało jej do myślenia i jakiś czas zaniechała swoich wypraw. Kiedy jednak ojciec zmarł na nieznaną chorobę i została z Huronem, mamą i z babcią, musieli bez jego pomocy zdobywać opał i pożywienie. To wtedy, rok po jego śmierci, znów zaczęła wyruszać w zakazane podróże na otwarte pola, aby tam szukać ziół i jadalnych roślin. Z każdym rokiem wychodziła coraz dalej, przemierzała coraz większe tereny, czasem niekiedy nocując pod gołym niebem mając za towarzystwo tylko drzewa i ptaki. Im dalej wychodziła, tym bardziej przekonywała się, że niepotrzebnie się bała. Nie mówiła jednak nikomu o swoich wyprawach, zwłaszcza mamie, która bardzo się o nią martwiła, gdy znikała tak na całe dnie. Tylko Huron domyślał się dokąd wyrusza. I mimo, że często ją za to ganił, nie wyjawił nikomu jej tajemnicy. Za to najbardziej go ceniła.

Żwirowym traktem zeszli w dół osady, mijając po drodze domy swoich sąsiadów. Ich osada liczyła około trzystu osób. Niektórzy, zajęci pracami w ogródkach, witali ich skinieniem głowy lub krótkim pozdrowieniem. Gemma i Huron odpowiadali im uprzejmie.

– Jesteśmy! – zawołał Huron, przekraczając próg ich domu.

Weszli do głównej izby. Przy palenisku krzątała się ich matka. Była to szczupła, drobna kobieta o długich jasnych włosach, które czesała w dwa grube warkocze spływające na jej piersi. Gemma odziedziczyła po niej szarozielone oczy, bo jej włosy były ciemnobrązowe, tak jak jej ojca.

– O, jesteście dzieci, dobrze, dobrze… – powiedziała nalewając z gara wiszącego nad ogniem jakiejś gęstej zupy. – Myjcie ręce i siadajcie do stołu, zaraz będziemy jeść.

– Dobrze, mamo – odparł za nich Huron.

Zostawił wiązkę chrustu przy palenisku i wyszedł na zewnątrz do studni po wodę. Gemma w tym czasie odstawiła swoją torbę i wysypała do miski żółte główki dzikich mleczy. Mama spojrzała na to ze zdumieniem.

– A skąd ty tyle ich narwałaś? – spytała.

Gemma wzruszyła ramionami.

– Chodziłam tu i tam… – bąknęła. – Teraz pełno ich rośnie.

– Czyżby? Ja nie widziałam tu ani jednego – powiedziała, patrząc na nią podejrzliwie.

– Po drugiej stronie południowego stoku jest niezłe miejsce, gdzie można ich sporo znaleźć – odparła.

– Ach, tak… – mruknęła.

Nie powiedziała nic więcej, tylko bez słowa wzięła miskę z kwiatkami i posypała je przyprawami. Widziała jednak po jej twarzy, że nie jest zadowolona.

– Myj ręce.

– Dobrze, mamo.

Gemma odwróciła się w stronę wyjścia i podeszła do studni. Huron zdążył już nabrać wody w wiadro i zbierał się z powrotem do domu. Spojrzał na nią pytająco, a ona tylko wzruszyła ramionami, więc poszedł bez słowa z wiadrem w garści. Ona tymczasem wyciągnęła na czerpak trochę wody dla siebie. Umyła ręce, obmyła twarz i spuściła z powrotem czerpak na dno. Woda była lodowata i zaraz zdrętwiały jej od niej palce, ale ona zdążyła się do tego przyzwyczaić.

Wróciła pospiesznie do chaty. Ściągnęła swój kapok i powiesiła go na kołku w sieni. Pod spodem miała na sobie lnianą bluzkę z futrzaną kamizelką i spodnie obszyte skórą od zewnątrz, takie, jakie zwykle nosili mężczyźni. Kobiety w osadzie przeważnie nosiły długie spódnice, rzadko spodnie, chyba, że wyruszały w góry, aby zdobyć pożywienie. Zwykle to mężczyźni zajmowali się cięższymi pracami, a one lżejszymi. Role były dość jasno podzielone i nikt na to nie narzekał. Także Gemma uważała, że prace przyporządkowane według płci są sprawiedliwe. W ten sposób każdy czuł się potrzebny dla drugiego, a jednocześnie nikogo nie przygniatał ciężar obowiązków. Kiedy w jakimś domu zabrakło kobiety bądź mężczyzny, to sąsiedzi pomagali w pracach, przejmując opiekę nad dziećmi lub pracę fizyczną. Również gdy zabrakło ich ojca, sąsiedzi przyszli do nich, aby wyręczyć ich w niektórych ciężkich pracach, ale kiedy Huron dorósł i zmężniał, to on przejął większość męskich obowiązków.

Gemma usiadła za stołem obok swojego brata.

– Mamo! Obiad! – zawołała jej matka.

Z drugiego pokoju wyszła pokurczona staruszka. Opierając się na lasce doczłapała do swojego miejsca przy stole i siadła ciężko na wprost Gemmy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej.

– Jak się dziś czujesz, babciu? – zapytała, nakładając jej nieco sałatki z mleczy.

– Ech, byle jak – stwierdziła pogodnie staruszka.

– Mówisz tak codziennie – zauważyła Gemma, podając miskę z sałatką Huronowi.

– Bo codziennie czuję się byle jak – odparła. – A myślisz, że jak ma się czuć osoba w moim wieku?

– Myślę, że jak na swój wiek trzymasz się całkiem nieźle, babciu – powiedział Huron, przekazując sałatkę mamie. – Pewnie niejedna niewiasta w osadzie zazdrości ci urody. I krzepy! – dodał żartobliwie.

Babcia roześmiała się serdecznie.

– Ach, ty…! – powiedziała tylko, machając na niego ręką.

Mama zaczęła nalewać im zupy, a oni podawali jej po kolei talerze.

– Pomódlmy się – powiedziała, kiedy każdy otrzymał swoją porcję. – Huron, jesteś najstarszym mężczyzną w rodzinie. Rozpocznij.

Huron wstał, a za nim cała reszta.

– Boże, pobłogosław ten posiłek i nas, którzy go będziemy spożywać – powiedział uroczyście. – I daj życie wieczne naszym zmarłym, amen.

– Amen – powtórzyli za nim i usiedli z szurnięciem krzeseł.

Przez chwilę jedli w milczeniu.

– Po obiedzie Marcin prosił mnie, żebym pomógł mu w budowie szopy na narzędzia – powiedział Huron. – Mógłbym wyrobić się do wieczora, a potem przyjść i dokończyć rąbanie drewna na opał, co ty na to mamo?

– Tylko wróć przed zmrokiem – powiedziała. – Po ciemku niewiele zdołasz zrobić, a muszę to mieć porąbane na dziś, bo już paliłam resztkami, a noce wciąż są bardzo chłodne.

– Oczywiście.

– Mamo, przecież ja mogę to zrobić – zaproponowała Gemma.

Matka popatrzyła na nią krótko.

– Z tobą muszę o czymś porozmawiać – stwierdziła.

Gemma przełknęła ślinę. Wymieniła spojrzenie z Huronem, a ten tylko przewrócił oczami.

– O czym? – zapytała.

Matka zignorowała to pytanie.

– A jak kozy pana Stanisława? – zagadnęła z powrotem Hurona. – Pytałeś już, kiedy można je zabrać od matki?

– Tak, będą gotowe do odstawienia za tydzień, będę mógł wtedy po nie pójść.

– Czy zgodził się na zapłatę? – spytała.

– Tak, powiedział, że twoje ubranka, które zrobiłaś dla małej wystarczą, to będzie wystarczająca zapłata.

– To dobrze – odparła matka. – Nie mamy więcej, aby im zapłacić, a koza bardzo nam się przyda. Będę mogła znów zacząć robić sery.

– I będziemy mieć codziennie świeże mleko – ucieszyła się babcia.

– Tak, choć nie wiem, czy tobie nie zaszkodzi – skrzywiła się matka.

– Dziecko, mnie w tym wieku już nic nie zaszkodzi… – zaśmiała się staruszka.

Gemma jadła w milczeniu, ale zupa jakoś nie chciała jej przejść przez gardło. Denerwowała się. Spoglądała niepewnie na Hurona, ale ten miał kamienną twarz i z niczym się nie zdradzał.

Kiedy skończyli jeść, przeżegnali się wspólnie, po czym każdy rozszedł się do swoich prac. Gemma pomogła matce sprzątnąć ze stołu. Włożyła brudne naczynia do miski i chciała zalać je wodą, aby je pozmywać, ale wtem matka powiedziała do niej:

– Gemmo, pozwól tu na chwilę.

Gemma otarła ręce o spodnie i podeszła do matki. Kobieta przez chwilę przypatrywała jej się z uwagą. W końcu Gemma nie wytrzymała.

– Wiem, mamo, co powiesz – wyrzuciła z siebie szybko. – Wiem, że nie powinnam była chodzić tak daleko, ale zrozum, jest teraz mało jedzenia, a tam naprawdę rośnie wiele jadalnych ziół i kwiatów, które moglibyśmy wykorzystać…

– O czym ty mówisz? – zdziwiła się matka.

Gemma zawahała się.

– No bo chciałaś ze mną porozmawiać…? – zaczęła niepewnie.

Matka westchnęła. Wyglądała, jakby czymś się denerwowała.

– Tak, dziecko, mam ci coś do przekazania.

Podeszła do niej i położyła jej dłonie na ramionach.

– Coś bardzo ważnego.

Gemma wstrzymała oddech.

– Dziś był tutaj Zygmunt – zaczęła. – Znasz Zygmunta, prawda?

– Tak, zajmuje się stolarstwem – odparła. – Ma swój warsztat na drugim końcu wsi, ale nie rozumiem, co on…?

– Niedawno zmarła mu żona i został sam – powiedziała matka. – Niestety nie doczekali się potomstwa…

Gemma pokiwała głową, czekając do czego ta rozmowa prowadzi.

– No więc był u mnie i no…

– Coś potrzebuje?

Matka pogładziła ją po ramionach. Wyglądała na zmieszaną. Nie była w stanie spojrzeć jej w oczy.

– Mamo, co…?

– Pytał się o ciebie – powiedziała. – Czym się zajmujesz i jakie masz plany na przyszłość.

Gemma parsknęła śmiechem.

– Naprawdę? A po co chciał to wiedzieć?

– Bo chce cię poślubić.

– Co…?

Gemma cofnęła się, uciekając od dłoni matki. Miała wrażenie, że się przesłyszała.

– Co takiego?

Matka podniosła na nią wzrok.

– To, co słyszałaś – odparła.

Głos lekko jej drżał.

– Chciałby cię poślubić i wziąć cię do swojego domu.

– Mamo, ale to niedorzeczne! – zawołała. – Przecież on ma czterdzieści lat!

– Trzydzieści dziewięć – poprawiła ją matka.

– No to co? To niczego nie zmienia! To jest starzec…!

– Dziecko, nie mów tak – przerwała jej ostro matka. – Stara to jest nasza babcia, a on jest mężczyzną w pełni sił, zdrowy, porządny. Zaopiekowałby się tobą i dzięki temu odciążyłby nas. Zaproponował też, że będzie nas wspierał materialnie, jeśli się zgodzisz…

– Mamo, ty chyba żartujesz…?

– Nie, nie żartuję – odparła poważnie.

Gemma pokręciła głową z niedowierzaniem.

– I co mu powiedziałaś?

– Powiedziałam, że porozmawiam z tobą, a ty się zastanowisz i jutro dasz mu odpowiedź…

– Jutro? Mamo, ja już teraz mogę dać mu odpowiedź – powiedziała twardo. – I moja odpowiedź brzmi: nie!

Matka zmarszczyła brwi.

– Gemmo – powiedziała surowo. – Zastanów się nad tym dobrze. To jest nasza szansa, dla nas wszystkich. Po śmierci ojca sama dobrze wiesz, że nie wiedzie nam się najlepiej. Sąsiedzi, owszem, pomagają nam, ale oni też mają swoje rodziny, które muszą wyżywić. A on byłby stale blisko, ty miałabyś opiekę…

– Mamo, ja nie będę całe życie mieszkać z jakimś starym dziadem! Ja go wcale nie kocham!

– Dziecko, miłość to jest bardzo szerokie pojęcie, nie musisz od razu być w kimś zakochana, żeby wyjść za niego za mąż – przerwała jej matka.

Gemma potrząsnęła głową. Poczuła jak łzy cisną jej się do oczu. Nie poznawała swojej matki.

– O czym ty mówisz? A ty i tata? Nie kochaliście się?

Matka odwróciła wzrok.

– Przecież kochaliście się, byliście razem szczęśliwi…!

Ona nie odpowiedziała, tylko ściągnęła usta.

– To dlaczego każesz mi teraz zrujnować sobie życie…?! – wykrzyknęła.

– Nikt ci nie zrujnuje życia, to jest dla ciebie szansa – powiedziała. – Powiedz sama, co ty chcesz robić dalej w swoim życiu? Wędrować na otwarte pola? Myślisz, że nie wiem, skąd wzięłaś te dzikie mlecze? – wyrzuciła jej.

Gemma poczuła, że się czerwieni.

– O tym też chciałam z tobą porozmawiać, ale już nie mam na to siły – ciągnęła dalej. – Bez przerwy tylko gonisz gdzieś, zamiast siedzieć na miejscu i robić to, co do ciebie należy.

– Przecież pomagam ci we wszystkim, robię co do mnie należy…! – zaprotestowała, ale matka pokręciła głową.

– Może jak ten mężczyzna się tobą zajmie, to wreszcie zatrzyma cię w jednym miejscu, żebyś tak nie uciekała.

– Ale ja nie chcę być w jednym miejscu! Nie chcę, rozumiesz?

– Czy chcesz, żeby cię pojmali strażnicy? – zawołała matka. – Chcesz, żeby cię zabili? Tego właśnie chcesz?

– Mamo, strażnicy to tylko legendy…!

– To nie są legendy, ludzie naprawdę byli przez nich porywani i ginęli, posłuchaj tylko historii starszych, naszej babci…

– Nikt nigdy nie widział na własne oczy strażników – zaprotestowała. – Nikt! Dlaczego wy wszyscy wciąż powtarzacie te mity? Tam nie ma nic na otwartych polach, nic! Tylko łąki i drzewa, nikogo. Nie ma się czego bać, nie ma się tam przed kim chować.

– Przestań, Gemmo, zacznij być rozsądna, zamiast bujać w obłokach – skarciła ją matka. – Jutro Zygmunt przyjdzie do nas na obiad i wtedy powiesz mu, że zgadzasz się na jego propozycję.

– Mamo, jak możesz?! – wykrzyknęła, uderzając pięścią w kuchenny stół. – Nigdy tak nie powiem!

– Opanuj się, dziecko! Wolisz umierać z głodu, niż wieść bezpieczne życie u boku mężczyzny, który się o ciebie zatroszczy?

– Jakie bezpieczne życie? – zawołała ze łzami w oczach. – To jest kłamstwo!

– Gemmo!

– A poza tym, umiem sama dbać o siebie – dodała gniewnie. – Nie umrę z głodu, jestem wystarczająco silna i zaradna. Znam się na ziołach, dzikich owocach i potrafię sama zdobyć dla siebie pożywienie. I nie potrzebuję do tego żadnego mężczyzny!

Matka umilkła na moment i popatrzyła na nią twardo. Jeszcze nigdy nie widziała jej tak surowej.

– Obyś się dziecko nie pomyliła – powiedziała powoli. – Obyś nie musiała nigdy przekonać się na własnej skórze, że sama na tym świecie nie dasz sobie rady.

Gemma popatrzyła na nią ze złością, po czym bez słowa odwróciła się na pięcie, chwyciła swój kapok i wypadła na zewnątrz.

– Gemmo, wracaj tutaj! – zawołała za nią matka. – Wracaj natychmiast!

Ale ona już jej nie słuchała. Nawet się nie obejrzała za siebie. W biegu założyła kapok i wypadła na żwirową ścieżkę prowadzącą w góry.

***

Siedziała na szczycie płaskiej skały, która prowadziła do groty, gdzie lubiła przesiadywać, kiedy nie miała nic innego do roboty. Miała stąd widok na otwarte pola, które rozciągały się tuż za niewielkimi wzniesieniami na skraju gór. Patrzyła w dal na zieleniejące się łąki i wdychała rześkie, ostre powietrze. Wiatr rozwiewał jej długie, ciemne włosy sięgające pleców. Zwykle trzymała je luźno puszczone. Tylko pojedyncze kosmyki związywała z tyłu rzemieniem, aby nie wchodziły jej w oczy. Nie znosiła warkoczy i innych wymyślnych fryzur. Uważała je za niepotrzebne i po nich zawsze bolały ją włosy. Nie rozumiała jak można dobrowolnie sprawiać sobie ból.

Oparła się ramionami o skałę, a nogami machała ze szczytu. Pustka i otaczająca ją przestrzeń zaczynały ją uspokajać. Tak upłynęło jej popołudnie. Ocknęła się, kiedy zimno wystarczająco zmroziło jej policzki. Wstała i popatrzyła przed siebie. Nie wiedziała, co dalej. Nie mogła zostać tu na noc. Nawet w jej ukrytej grocie, w takie chłodne noce jak ta, temperatura spadała do zera. Ale nie potrafiła się przełamać, żeby wrócić do domu. Nie mogła spojrzeć znów w surową twarz matki i słuchać jej wyrzutów.

Usłyszała naraz jakieś kroki. Poderwała się gwałtownie i obróciła za siebie. Ujrzała jak z zarośli wyłania się Huron. Odetchnęła głęboko na jego widok. On zatrzymał się i spojrzał na nią z pobłażaniem.

– Tak myślałem, że cię tu znajdę, mała – powiedział lekko.

Usiadła z powrotem na brzegu skały, tyłem do niego.

– Daj mi spokój – mruknęła.

Huron przysiadł się do niej.

– Słyszałem wieści – powiedział po chwili milczenia. – Cała osada huczy od plotek.

Wzruszyła ramionami.

– Nic mnie to nie obchodzi – burknęła.

Huron spojrzał na nią.

– A więc to prawda? Zygmunt rzeczywiście chce cię wziąć za żonę?

Ona spuściła wzrok i popatrzyła na swoje buty.

– Nie będę niczyją żoną…

Huron westchnął i przeciągnął się. Długo żadne z nich nic nie mówiło.

– No a co ty o tym myślisz? – zapytała go po chwili.

– Co ja myślę? A po co mnie o to pytasz, skoro już i tak podjęłaś decyzję – stwierdził.

Ona zerknęła na niego.

– Myślisz, że podjęłam dobrą decyzję?

– A chciałabyś być jego żoną?

– Nie! Nigdy! – zaprotestowała gwałtownie.

Huron roześmiał się.

– Przestań się śmiać, to poważna sprawa! – zawołała. – Mama chce to na mnie wymusić. Zaprosiła go jutro na obiad i chce, żebym powiedziała, że się zgadzam.

Huron pokręcił głową.

– Mama po prostu się o ciebie martwi i chce zapewnić ci bezpieczną przyszłość. Ona myśli po ludzku, w kategoriach materialnych, weź to pod uwagę, zamiast od razu się obrażać.

Gemma spojrzała na niego gniewnie.

– I ty też trzymasz jej stronę?

Huron znów się zaśmiał.

– Nie trzymam niczyjej strony – odparł. – Po prostu spróbuj ją zrozumieć. I zamiast się złościć, powiedz jej na spokojnie, co o tym myślisz.

– Już jej mówiłam co o tym myślę, ale ona w ogóle mnie nie słucha!

Huron skrzywił się.

– I na pewno mówiłaś jej to spokojnie, w dyplomatycznych słowach… – zakpił.

Spojrzała na niego spode łba.

– Nie martw się mała, z taką miną to nikt nie ośmieli się do ciebie zbliżyć nawet na kilometr – zażartował.

– Głupek… – mruknęła.

On zmierzwił jej włosy.

– Złośnica – powiedział, drażniąc się z nią.

Gemma odepchnęła jego rękę, ale uśmiechnęła się kącikiem ust. Huron zawsze wiedział, jak poprawić jej humor, mimo że robił to czasem dziwnymi metodami.

– Nie dam się zmanipulować w żadne ustawiane małżeństwo z jakimś starym dziadem – burknęła.

– Gemma, przestań już tak dramatyzować – odparł pogodnie. – Mówisz to tak, jakby mama miała cię zaraz pod groźbą śmierci zagonić batem do jego domu. Przecież nikt cię do niczego nie zmusi. Jeśli tego nie chcesz, on to uszanuje. Po prostu wyszedł z propozycją i tyle. Pewnie też liczy się z tym, że możesz odmówić. W końcu jesteś młoda, niedoświadczona, no i nie masz takiego obycia…

Wbiła mu z całej siły łokieć prosto w żebra.

– Aua! A to za co? – obruszył się.

Chciał jej oddać kuksańca w bok, ale ona zwinnie przed nim uciekła, zrywając się na równe nogi.

– Czasami rzeczywiście mówisz jak tata – stwierdziła.

On wyprostował się i stanął obok niej.

– W końcu mam w sobie jego geny – stwierdził. – A ty masz geny mamy. I jesteś do niej bardzo podobna.

Zmarszczyła nos.

– Ja jestem zupełnie inna od niej – zaperzyła się.

– Nawet tak samo marszczycie nos – zaśmiał się.

– Huron!

Zaśmiał się i zbiegł ze skały. Ona pobiegła za nim.

– Wracaj tu! Natychmiast! – zawołała.

– I nawet mówisz jak ona! – podchwycił.

Gemma w końcu dała za wygraną i zaśmiała się krótko.

– Niech ci będzie, jestem trochę do niej podobna – powiedziała, doganiając go.

– To teraz wracaj do domu i pogódź się z nią i już się tak na siebie nie dąsajcie – powiedział.

Westchnęła.

– A jak ona naprawdę będzie chciała mnie zmusić…?

– Gemma, nie bądź dzidziusiem, to już nie te lata, żeby mama miała cię do czegokolwiek zmuszać – powiedział.

Zaczęli iść razem w dół zbocza, przeskakując przez mniejsze ustępy skalne. Nastał wieczór. Słońce dawno skryło się za górami i coraz szybciej zaczęło robić się ciemno.

– Ale ona była taka stanowcza… – mruknęła po chwili. – W ogóle jej nie poznawałam…

– Pewnie myślała, że jej posłuchasz.

– Huron, czy ty naprawdę myślisz, że ja kiedykolwiek w życiu zgodziłabym się wyjść za mąż za kogoś takiego?

Huron spojrzał na nią z rozbawieniem.

– Nie – odparł.

– No właśnie.

– A w ogóle myślałaś, żeby wyjść za kogoś za mąż? – zapytał.

– Nie, po co? – zdziwiła się.

Wzruszył ramionami.

– No nie wiem, a co chcesz robić?

Popatrzyła w dal. Na niebie spostrzegła pierwsze gwiazdy, wyjątkowo jasne, żółte i błyszczące. Zawieszone tuż nad wioską wyglądały jak złote kule.

– Chciałabym… wyruszyć gdzieś… – powiedziała po chwili.

– Wyruszyć? Gdzie?

Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co ją tak gnało w nieznane, nie potrafiła tego wyjaśnić, ale to pragnienie, aby popędzić gdzieś daleko poza góry, kiełkowało w niej od dziecka.

– Nie wiem…

Huron zatrzymał się raptownie, tak, że prawie na niego wpadła.

– Gemma, ale chyba nie chcesz opuścić wioski, co? – spytał.

Uciekła wzrokiem w bok.

– I co ty będziesz robić sama na tych pustkowiach? Polować na króliki?

Wzruszyła ramionami.

– Nieważne… Tak tylko… – powiedziała wymijająco. – Tak tylko czasami lubię sobie wyobrażać co jest za tymi górami, co jest tam dalej, poza horyzontem. Nie ciekawiło cię to nigdy?

– Jakoś nie – odparł.

– Może tam są jacyś inni ludzie?

– Na przykład strażnicy…

– Och, ty też? – żachnęła się. – Ty też wierzysz w te bajki?

– Gemma, daj już sobie spokój – powiedział. – Chodźmy.

– A ty co chcesz robić w swoim życiu? – spytała. – Ty się nie żenisz?

– Jak na razie nie – odparł.

– A co będziesz robił?

– To, co do tej pory, zajmował się gospodarstwem, no i wami – powiedział. – Więc gdybyś wyszła za mąż, mnie odpadłby jeden obowiązek z głowy i nie musiałbym już cię niańczyć.

– Ja wcale nie chcę, żebyś mnie niańczył – burknęła. – Umiem sobie radzić sama!

– Dobra, dobra, chodź marudo – uciął. – Patrz, zapalili powitalne ogniska na twoje przyjście – dodał, pokazując na migoczące światła w wiosce.

Gemma spojrzała w dół w stronę doliny i uśmiechnęła się. Ale zaraz jej uśmiech przygasł.

– Huron, ale to…

Stanęli razem na płaskim trakcie i wytężyli wzrok.

– Co to za światła? – zdziwiła się.

– Wyglądają jak płomienie, ale… – zaczął, ale zaraz umilkł.

Oboje zauważyli, że światła zaczęły się nienaturalnie rozprzestrzeniać, wydłużać i świecić poziomo. Nie przypominało to niczego, co do tej pory widzieli. Poczuła jak przenika ją dreszcz.

– Huron, to chyba nie są…

W tej samej chwili usłyszeli jakieś huki. Dźwięk przetoczył się echem po górach i dotarł do nich mroczny i zwielokrotniony. Brzmiał jak krótkie uderzenie pioruna.

Spojrzeli po sobie zdumieni.

– Co to…? – jęknęła.

Rozległ się kolejny huk i następny, a po nim jakiś terkot, jakby maszyny. Światła rozeszły się na całą wioskę, a na niebie dał się słyszeć szum, jakby wiatru.

– Tam! Patrz! – zawołał Huron. – Te gwiazdy!

Gemma podniosła wzrok i zorientowała się, że złote kule, które widziała zawieszone nad wioską to nie gwiazdy. To były reflektory jakichś latających maszyn.

– Boże, co to…?! – wrzasnęła, kuląc się ze strachu.

Huron spojrzał na nią. Zrobił się biały na twarzy.

– To strażnicy.ROZDZIAŁ II

Padli na ziemię równocześnie, jak na rozkaz, skrywając się pomiędzy wystającymi skałami. Pojazdy zawisły nad wioską, a reflektory buchnęły naraz z całą mocą, rozświetlając wszystkie domy i kłębiących się tam ludzi. Nawet z tej odległości słyszeli krzyki przerażonych mieszkańców.

– Mama…! – jęknęła Gemma. – Babcia! Musimy je ratować!

Zerwała się na równe nogi i chciała natychmiast zbiec w dolinę, ale Huron powstrzymał ją, chwytając ją mocno za ramię.

– Puść mnie…! – zawołała.

– Stój! Tak im nic nie pomożesz – syknął.

Wzrok utkwiony miał w światłach pojazdów, które szperały po ziemi w poszukiwaniu ludzi, jak wygłodniałe bestie szukające zwierzyny.

– Huron, musimy im pomóc! – zawołała, chcąc się wyrwać z jego uścisku.

– Gemma, jesteśmy tylko my dwoje, a tam jest cała armia! Co zrobimy we dwójkę? Zdążą nas zabić, zanim zbiegniemy do wioski!

Głos drżał mu z emocji, jednak starał się zachować spokój. Widziała, że był tym wstrząśnięty.

– Ale tam jest mama! – krzyknęła.

– Oni mają ze sobą jakąś nowoczesną broń, a my nie mamy nic, tylko jeden scyzoryk! Co ty chcesz tym zdziałać?

– Ale tam jest MAMA! – wrzasnęła.

Nie przyjmowała jego argumentów. Serce wyrywało jej się do ratowania najbliższych. Nie myślała o tym, że sama może przy tym zginąć.

– Puść mnie, Huron! Chcesz mieć potem na sumieniu to, że mama przez nas zginęła?

– Nie przez nas, ale przez tych łotrów! – odparł wzburzony.

– Więc będziemy tak stać i patrzeć jak ich wszystkich zabijają?!

– A masz jakiś lepszy pomysł?! – warknął na nią.

Czuła, że łzy cisną jej się do oczu.

– Nie mam…! – zawołała, szlochając. – A ty?!

– Ja też nie mam, więc na razie zostańmy tutaj i poczekajmy, a potem wyruszymy, kiedy będziemy mieć pewność, że jesteśmy w stanie coś pomóc – odparł. – Kładź się z powrotem, bo i nas zauważą.

– Nie, Huron, ja nie mogę tak stać i patrzeć, ja muszę coś zrobić…!

– Gemma, choć raz w życiu się mnie posłuchaj! – powiedział twardo. – Przestań się wyrywać i zostań tu ze mną.

– Ale…!

– Myślisz, że ja nie chcę pomóc mamie? Mnie też serce pęka, ale co mam zrobić? Rzucić się na pewną śmierć? Wówczas wszyscy zginiemy. Rozum mi podpowiada, że tu będziemy najbezpieczniejsi…

Gemma w końcu dała za wygraną i położyła się w trawie obok Hurona. Z mocno bijącym sercem patrzyła jak strażnicy, ubrani w białe kombinezony, wyskakują na linkach z latających pojazdów i zaczynają strzelać do osadników. Niektórzy padali bez czucia, a innych zawlekali żywcem na jeden ze statków, który wylądował na głównym placu we wsi. Gemma nie była w stanie z tej odległości rozpoznać kogo zabijają, a kogo porywają. Rozpaczliwie szukała wśród biegających ludzi jasnych włosów swojej matki, ale nigdzie jej nie widziała.

– Co oni im robią? Dokąd oni ich wiozą? – wyszeptała.

– Nie wiem… – odparł cicho Huron. – Ale pamiętam jak kiedyś tata mi mówił, że widział statki strażników. To było jakieś dwadzieścia lat temu. Był wtedy sam na otwartym polu. Mieli takie czerwone światła, które oświetlały cały teren. To był początek wiosny, tak jak teraz. Tata, chcąc się przed nimi ukryć, wskoczył do lodowatego jeziora. Długo nie mógł stamtąd wyjść, bo oni wciąż krążyli. Prawie zamarzł…

Spojrzał na nią. Gemma słuchała tego przerażona.

– W końcu odlecieli, a jemu ostatkiem sił udało się wydostać i wrócić do wioski. Przez następne kilka tygodni ludzie bali się zapalać ogień w domach, aby światło nie ściągnęło kolejnych strażników.

– Tata nigdy mi tego nie mówił – powiedziała struchlała. – Nigdy… Dlaczego…?

– Pewnie nie chciał cię straszyć – odparł.

Gemma rozpłakała się.

– Mama miała rację – wyszeptała. – Nie powinnam była chodzić na otwarte pole. A jeśli to ja ich tu ściągnęłam…?

– Nie, Gemmo – odparł Huron surowo. – Oni nadlecieli z zupełnie innej strony, nie byliby w stanie cię zauważyć.

– Ale jeśli to moja wina…?

– Przestań tak myśleć – uciął. – Niepotrzebnie się tylko zadręczasz.

Krzyki w dolinie zaczęły powoli cichnąć. Mieszkańcy albo zostali zabici, albo załadowani na statek. Część rozpierzchła się po górach i być może ukryła się przyczajona tak jak oni. Po chwili ogromny statek zabuczał i uniósł się w powietrze.

– Odlatują… – szepnęła. – A więc to koniec.

– Nie wydaje mi się – odparł ponuro Huron. – Patrz.

Pokazał jej ręką na grupę strażników, która zaczęła wspinać się na szczyty. Krzyczeli coś do siebie, a wokół nich pojawiały się jakieś światła, jakby obrazy wychodzące z ich dłoni. Gemma zdumiała się na ten widok.

– Co to…?

– Idziemy stąd – zarządził Huron.

Złapał ją pod łokieć i pociągnął za sobą.

– Dokąd idziemy?

– Do tej twojej groty – mruknął, biegnąc po żwirowym trakcie. – Szybko, zanim nas…

Wtem oślepiający blask padł na jego twarz. Huron z jękiem zmrużył oczy i przystanął, zasłaniając się ramionami.

– Na ziemię! – wrzasnął. – Padnij na ziemię…!

Gemma padła wśród skał, ale było już za późno. Tajemniczy pojazd niespodziewanie zawisł tuż nad nimi, a dwa potężne reflektory natychmiast ich wyszukały, oślepiając nienaturalnym blaskiem. Zaczęła się czołgać wśród krzewów, chcąc skryć się przed wszystkowidzącym światłem, ale wtem usłyszała jak drzwi pojazdu rozsuwają się i ze środka wypadają strażnicy.

– UCIEKAJ! – usłyszała za sobą ryk Hurona.

Zerwała się z ziemi i rzuciła się do ucieczki, pędząc na oślep wśród skał. Zbiegała, skacząc z kamienia na kamień, najszybciej jak potrafiła. Za sobą słyszała odgłosy kroków brata, była więc pewna, że Huron jest tuż za nią, ale naraz usłyszała jego rozdzierający krzyk. Obejrzała się i zobaczyła jak Huron pada na ziemię.

– NIE…!

Serce na moment stanęło jej w piersi. Huron leżał na wznak z rękami rozkrzyżowanymi na ziemi. Przystanęła, aby sprawdzić, co się z nim stało, gdy naraz poczuła jak uderza w nią jakaś nieznana jej siła. Zobaczyła przed sobą niebieski promień i legła na ziemię bez czucia. Jej ciało zaczęło sztywnieć, nie była w stanie poruszyć żadną jego częścią.

– Huron…! – krzyknęła słabo, czując jak szybko zaciskają jej się szczęki.

Zobaczyła, że Huron patrzy na nią przytomnie, ale jest tak samo sparaliżowany jak ona.

– Sprawdź jeszcze tam, za tamtym wzniesieniem – odezwał się nad nią jakiś szorstki, męski głos.

– Tak jest – odparł drugi męski głos.

Usłyszała jakieś kroki, pojawiło się wokół nich kilka osób. Gemma leżała bokiem i nie mogła spojrzeć w górę, aby zobaczyć, kto tu jest. Nie mogła też krzyknąć, kiedy dwóch strażników w białych mundurach podniosło ją z ziemi jak worek ziemniaków i zaczęło nieść przed siebie.

„Ratunku!” – pomyślała rozpaczliwie, szukając wzrokiem Hurona. „Boże, ratuj nas…!”

Zanieśli ją do latającego pojazdu i bezceremonialnie wrzucili do środka jakiegoś magazynu o gładkich ścianach. Leżało tam kilkanaście osób. Gemma rzuciła tylko okiem, bo nie mogła się odwrócić, aby ich wszystkich ogarnąć spojrzeniem, ale na ułamek sekundy mignęły jej znajome twarze z wioski, jej koleżanki i koledzy, większość w jej wieku lub młodsi oraz dzieci.

„Może mama i babcia też tu są?” – pomyślała z nadzieją.

Przez prostokątne drzwi kolejnych dwóch strażników wrzuciło do środka Hurona, a potem wejście zamknęło się. Zapaliły się czerwone światła pod sufitem, pojazd zaczął wibrować i uniósł się w powietrze. Czuła jak przyspieszenie wgniata ją w posadzkę. Nie była w stanie złapać tchu. Gdyby mogła, krzyczałaby ze strachu, ale szczęki miała tak zaciśnięte, że wydostał się z niej tylko chrapliwy skrzek. Patrzyła na Hurona, a ten leżał na brzuchu z głową przekrzywioną w jej stronę. Widziała połowę jego twarzy i jedno oko patrzące na nią z uwagą. Mrugał szybko, jakby chciał dać jej jakiś znak, jakieś wsparcie, że jest tu razem z nią.

Lecieli gdzieś w przestworzach, a pojazd miarowo szumiał. Nie zmieniał już wysokości i jej ciało powoli przyzwyczajało się do stałego pędu.

„Boże, błagam cię, uratuj nas” – modliła się rozpaczliwie. „Błagam, uratuj nas od tych strasznych ludzi…”

Nie wiedziała, ile minęło czasu, czy to jeszcze noc, czy zbliżał się ranek następnego dnia. Wszystko trwało tak długo, że miała wrażenie, że ta podróż już nigdy się nie skończy. Choć na samą myśl o tym, co może stać się później, dostawała skurczy w żołądku.

Wtem pojazd zaczął zwalniać i obniżać lot. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że jej ciało zaczyna odzyskiwać czucie. Poruszyła odrobinę palcami i lekko przekręciła głowę w stronę brata.

– Huron… – szepnęła, poruszając zdrętwiałymi wargami.

On skinął jej głową.

– Cii… – powiedział tylko.

Naraz pojazd opadł gwałtownie, a oni podskoczyli w magazynie, na moment odrywając się od posadzki. Byli jak szczapy drewna podrzucane w koszu. Z kilku gardeł wydostał się okrzyk przerażenia. Szumienie pojazdu umilkło i maszyna zgasła zupełnie. Prostokątne drzwi otworzyły się samoistnie i oślepiło ich białe światło. Strażnicy weszli do środka i bez słowa łapali ich i wynosili z magazynu. Gemma poczuła jak chwytają ją czyjeś ręce.

– Puśćcie… – sapnęła, chcąc się wyrwać, ale nie miała na to siły.

Wciąż była zesztywniała i z trudem przychodziło jej nawet mówienie. Zobaczyła, że Hurona wzięło dwóch innych strażników. Wyciągnęli ich ze statku, ją, jego i kilkanaście innych osób z jej osady. Niektóre z dzieci zaczęły głośno płakać.

Wynieśli ich na zewnątrz. Na dworze było ciemno, widziała tylko wysokie i smukłe lampy, które oświetlały jakiś plac. Poczuła powiew wiatru, który przyniósł ze sobą zapach jakiegoś dymu. Mlasnęła ustami. Powietrze miało metaliczny posmak żelaza, zupełnie inne niż to, którym oddychała całe swoje życie w górach. Było tu też o wiele cieplej.

Strażnicy nieśli ją, trzymając za ramiona i nogi, a ona zwisała głową w dół i patrzyła na podłoże zbudowane z płaskich, jednakowych szarych płytek. Widziała cienie, które rzucali strażnicy i swój własny cień. Wyglądał jak wleczony po ziemi martwy ptak.

– Ci do bloku C, tamci do D, dzieci do B – usłyszała męski głos.

Strażnicy, którzy ją nieśli, skręcili, grupki rozdzieliły się. Słyszała krzyki, ktoś wołał jej imię. Być może to była jakaś jej koleżanka, ale Gemma nie potrafiła jej rozpoznać.

– Alina…? – jęknęła, ale nikt jej nie odpowiedział.

Obejrzała się i na jedną straszną chwilę pomyślała, że Hurona odstawili w inne miejsce, ale zaraz spostrzegła, że jest niesiony tuż za nią. Jego obecność przy niej pocieszała ją nieco w tym koszmarze.

Usłyszała jakiś odgłos, coś pyknęło, potem zabuczało i otworzyły się drzwi. Weszli do jasnego pomieszczenia.

– Uaktywnijcie się – powiedział nieludzki, mechaniczny głos, od którego poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach.

Strażnicy, którzy ją nieśli poruszyli się, potem coś zapiszczało i głos znów się odezwał:

– Dziękuję, możecie wejść z osobnikiem do sali laboratoryjnej. Życzę miłego dnia.

„Sali laboratoryjnej…?” – pomyślała strwożona. „Co to może znaczyć?”

Strażnicy przeszli z nią do kolejnego pomieszczenia, a za sobą usłyszała kolejne kliknięcie, a potem ten sam mechaniczny głos:

– Uaktywnijcie się.

I za chwilę znów te same słowa:

– Dziękuję, możecie wejść z osobnikiem do sali laboratoryjnej. Życzę miłego dnia.

– Połóżcie ją tutaj – powiedziała naraz jakaś kobieta.

Strażnicy położyli ją na plecach na miękkim materacu. Popatrzyła niepewnie. Znalazła się w jakimś ciepłym pokoju o białych ścianach. Kręcili się tu ludzie ubrani w białe fartuchy. Na twarzach mieli białe maski, tak, że mogła dostrzec tylko ich oczy. Kobiety i mężczyźni ubrani byli tak samo. W białych rękawiczkach trzymali jakieś przyrządy, których przeznaczenia nie znała. Nad ich stołami unosiły się świecące, poruszające się obrazy, które zmieniały się za dotknięciem dłoni. Gemma patrzyła na to wszystko osłupiała. Zobaczyła, że obok niej na osobnym materacu położono Hurona. On spoglądał na to wszystko tak samo przerażony.

Jedna z kobiet ubranych na biało podeszła do niej z ostrym przedmiotem. Nachyliła się i zaświeciła jej czymś w oczy. Gemma zmrużyła powieki i skrzywiła się. Promień był tak mocny, że na moment oślepła. Poczuła, że coś kłuje ją w rękę. Zamrugała, a kiedy ciemne plamy przestały jej skakać przed oczami, zorientowała się, że do ramienia ma podczepioną jakąś przezroczystą rurkę, z której wypływa… jej własna krew. Krzyknęła z całych sił.

– O, ta już odtajała – skwitowała kobieta beznamiętnym tonem. – A mieli być nieruchomi jeszcze przez godzinę. Co za partacze, nie potrafią nawet porządnie ich znieczulić.

– Co wy mi robicie?! – wrzasnęła Gemma. – Co wy robicie mojemu ciału?!

Kobieta nachyliła się na nią i wyciągnęła ostrą igłę.

– Trzeba ją będzie uśpić – skwitowała.

– Nie…! – krzyknęła Gemma.

Chciała zerwać się do ucieczki, ale zastane mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa.

– Zostawcie ją…! – usłyszała rozpaczliwe wołanie Hurona. – Zostawcie moją siostrę w spokoju!

Kobieta bez drgnięcia powieką wbiła igłę prosto w jej szyję.

– Co wy mi robicie…? – jęknęła Gemma. – Czego wy od nas chcecie?

Język zaczął jej się plątać. Jakieś osoby stanęły nad nią. Spojrzała na nich oczami pełnymi łez.

– Błagam…

W ich spojrzeniach nie było ani grama współczucia.

– Błagam, wypuście nas…

Zaczęło jej się robić ciemno przed oczami, aż w końcu wszystko zniknęło.

***

– Gemma… Gemma… Gemma!

Ten głos wyrwał ją z mrocznego snu, w jaki utonęła. Zaczęła wynurzać się na powierzchnię świadomości, powoli i z trudem, bo macki snu nadal chciały ją pociągnąć na dno. Zamrugała. Potwornie bolała ją głowa.

„To był tylko sen…?” – pomyślała z ulgą.

Otworzyła oczy i rozejrzała się. Coś ścisnęło ją w trzewiach.

To nie był sen.

Była w podłużnej sali, w której leżało kilkanaście osób podpiętych do kabli i dziwnych, szumiących maszyn. Spojrzała na siebie. Ona również miała podpięte ręce i nogi do jakiegoś urządzenia. Zdała sobie sprawę, że jest ubrana w coś innego, coś lekkiego i zwiewnego, a na to zarzucony ma cienki pled. Poruszyła się odrobinę. Nie miała na sobie spodni, nawet bielizny, tylko długą koszulę do ziemi. Przełknęła ślinę. Myśl o tym, że ktoś rozbierał ją i ubierał, gdy ona była nieprzytomna, ścięła jej krew w żyłach. Zaczęła oddychać szybko i płytko, patrząc wokół przerażona.

– Gemma, wreszcie się obudziłaś – usłyszała głos Hurona.

Uniosła lekko głowę i spojrzała w bok. Zobaczyła go leżącego obok niej na osobnym materacu. Tak jak i ona podpięty był przezroczystymi rurkami do buczącej maszyny. Twarz miał wymizerowaną, oczy podkrążone, krótkie włosy zmierzwione. Wyglądał jak cień samego siebie. W jego źrenicach czaił się strach, ale i determinacja.

– Huron, co tu się dzieje? – spytała go płaczliwie. – Co oni nam robią? Co to wszystko znaczy?

– Gemmo, posłuchaj mnie uważnie – zaczął cicho. – Nie możemy tu zostać ani chwili dłużej. Musimy stąd uciekać. Ci ludzie to… potwory.

Wstrzymała oddech.

– Ciebie uśpili i tego nie widziałaś, ale ja widziałem co robili z naszymi ludźmi z wioski… – powiedział.

Głos drżał mu z emocji.

– Podpinali ich do maszyn i… rozcinali w środku… – wyszeptał. – Wyciągali im… części… ciała…

Gemma poczuła, że kręci jej się w głowie. Miała ochotę krzyczeć, żeby przestał i nie mówił jej tego, ale głos zamarł jej w gardle.

– Wypuszczali krew… jakieś inne płyny…

Huron zacinał się i dygotał. Widziała, że z trudem przychodziło mu mówienie o tym.

– Myślałem już, że się nie obudzisz, że ciebie też zaczną kroić… – wyznał. – Modliłem się, żebyś, jeśli już coś mają ci robić, nie była tego świadoma i umarła we śnie…

Urwał na moment. Ona patrzyła na niego z rosnącym przerażeniem.

– Z nas wyciągnęli tylko trochę krwi i jakiegoś płynu z kręgosłupa. Słyszałem, jak mówili, że my mamy najlepsze geny i z nas zrobią coś wyjątkowego – dodał. – Ale niektórzy… Z niektórych… niewiele zostało… Ten widok… Nie zapomnę tego do końca życia – wyznał.

Ciężar tych słów zwalił się na nią jak kamień, którego nie była w stanie udźwignąć. Poczuła, że zaczyna brakować jej tchu.

– Boże… Boże… – wyjęczała.

Wiedziała, że mówił prawdę.

– Widziałeś mamę i babcię? – spytała, spoglądając na innych śpiących, podpiętych do aparatur.

Pokręcił głową.

– Tylko naszych znajomych i sąsiadów, którzy zostali…

– Nie mów mi, których – przerwała mu. – Nie chcę wiedzieć. Chcę ich pamiętać jako żywych…

Huron kiwnął głową.

– Ci ludzie teraz poszli na jakąś swoją uroczystość – ciągnął dalej. – Słyszałem, jak mówili, że muszą się pospieszyć. Ale Gemmo, oni tu wrócą za parę godzin, a potem…

Zrozumiała.

– Kim oni są? To strażnicy? – spytała.

– Tak, chyba tak, strażnicy medyczni – powiedział.

– Huron, jak my stąd uciekniemy? Masz jakiś plan?

– Mam – odparł. – Jest ryzykowny, ale innego nie byłem w stanie wymyślić.

Przysunął się do niej nieco bliżej, na tyle, na ile pozwalały mu to przezroczyste rurki.

– Nie wyjdziemy stąd przez drzwi, bo te otwierają się na ich rozkaz – szepnął. – Mają takie urządzenia w rękach, które otwierają i zamykają drzwi. Ale jest inne wyjście.

Pokazał jej głową na drugi koniec sali.

– Jest tam taka mała wnęka w ścianie. Widziałem jak wkładali tam brudne prześcieradła, naciskali przycisk, a potem one zjeżdżały na dół. Tam jest chyba pralnia, bo słyszałem jak mówili, że nie będą ich palić, bo mają za mało materiałów i muszą je prać, zamiast wyrzucać.

Gemma uniosła się lekko na łokciach.

– Chcesz tamtędy uciec?

– Tak.

– A potem?

– Potem zobaczymy.

Przełknęła ślinę. Ten plan, choć szalony, był ich jedynym punktem zaczepienia.

– A co z resztą? – spytała, pokazując na innych leżących z nimi w sali.

– Próbowałem ich obudzić i wołałem każdego z nich po imieniu, ale nikt nie odpowiedział. Tylko ty się obudziłaś.

– Może poczekamy, aż się obudzą…?

Zobaczyła na jego twarzy, że to nie wchodzi w rachubę.

– Gemmo, obawiam się, że nie mamy na co czekać – powiedział poważnie. – Czekałem już długo na ciebie.

– Ile spałam?

– Kilka godzin.

– Huron, a jeśli nam się nie uda…?

– Przynajmniej spróbujemy – powiedział poważnie. – Potem możemy już nie mieć takiej okazji. Mogą nas zupełnie unieruchomić, obezwładnić…

Nie dokończył, ale wiedziała, co miał na myśli.

– Czy możesz wstać z łóżka? – spytał.

Gemma poruszyła się i powoli zaczęła ściągać nogi z materaca. Postawiła bose stopy na zimnej, gładkiej posadzce i spróbowała wstać. Łydki jej zadrżały, mięśnie zabolały, ale w końcu wyprostowała się. Huron pokiwał głową.

– Dobrze, a teraz słuchaj. Odłącz się od tych rurek, ale zrób to powoli, żebyś sobie czegoś nie uszkodziła. Ja zrobię to samo.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij