- W empik go
Generator - ebook
Generator - ebook
GENERATOR — pokaźny zestaw 85 zróżnicowanych tematycznie wierszy, będących opowieściami w pigułce, którą jednak łatwo połknąć, i to bez nadużywania napojów alkoholowych. Dodatkową zaletą jest 11 grafik ilustrujących niektóre teksty dla wspomożenia aktywności intelektualnej miłośnika wierszy. Autor bawi się wyobraźnią czytelnika — ciężko go zaszufladkować, czasem może zaskoczyć lub zaszokować, dlatego zaleca się czytać rozważnie i ostrożnie. Miłej lektury!
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-706-9 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ludzie mają dosyć szczęku rakowieckiej
więc coraz częściej schodzą pod ziemię
na wiosnę wypchani gazetami bezdomni
odlatują w ciepłe rejony kontenerów
biorąc na swoje barki odzysk empatii
słychać nadchodzący po stopniach przeciąg
bezchmurny strop skrzy się poranną śliną
gonimy bo teraz częściej pociągi uciekają
z nadzieją wpatrujemy się w czarną dziurę
ściany zbierają się do rychłego odjazdu
potem ktoś powie następna stacja świt
to zabrzmi naprawdę optymistycznie
ludzie mają dosyć szczęku rakowieckiej
Fot.\ Marek\ SkalskiRequiem dla jasności
_„Nawet teoria o ciemności ma swoje jasne strony” Helmut Sternenhoch_
fakt — światło jest niezbędne wegetacji
jednak to mrok uruchamia myślenie
„(…) stąd znane jest pięć sposobów
na uzyskanie ciemności doskonałej:
zabandażowanie oczu, fotograficzna ciemnia,
substancje odurzające, sen i śmierć kliniczna.”
rola ślepca to najlepszy sposób
na poprawienie sobie samopoczucia
wywołanie papierowej duszy czyni cię
pierwszym i ostatnim świadkiem cudu
zawsze ktoś snuje opowieści mające
podwójne dno i nieprzewidziany koniec
często marzymy o dalekich podróżach
i to głównie poza zwrotnik ćmy
gdy zdamy sobie sprawę z bezsporności zgonu
przeważnie jest już za późno, i nawet gdyby, to
ciężko wyczytać nekrolog z gazety
lecącej z wiatrem
brak światła w tunelu to ta jasna stronaElwira odchodzi
każdego ranka czuje się prawie spakowana
pożegnania, uśmiechy, telefon jak puderniczka
mówi, że idzie tylko do Morrisons
po chleb tostowy, _marmite_ i coś jeszcze
zostawiając okruszek nadziei na powrót
ukradkowe podglądanie jej odbicia w lustrze
oczy pełne łez — mam czuć się odpowiedzialny
za huragan na Florydzie i wojnę w Ukrainie
choć wiem, że takich znajomości nie posiadam
za to odpowiadam za zużywanie światła
oszczędzanie na świecach zapachowych
za nieubłagane przyspieszenie na osi czasu
upadłe liście, kurze łapki śmiechu warte etc.
płacze, gdy widzi rozdającą zupę copywriterkę
reklamującą się od wojska na ruskiej granicy
jeśli telewizja będzie jeszcze działać
spotkamy się przy czołgugalicyjski bazar
najprzyjemniejsze jest szukanie tego
czego się nie zgubiło
przyglądam się podstarzałym rzeczownikom
nie wiem, czego mi potrzeba (taki typ)
jeśli w końcu to zobaczę, to będę wiedział
że to właśnie jest mi konieczne do życia
czasem, a może zawsze okazuje się to czymś
co jest kompletnie niepotrzebne
lub nie da się z tym koegzystować
jakiś imperatyw chwili, czasu
zegary bywają mocno intrygujące
szczególnie godzina w nich zatrzymana
dlaczego o tej porze serce zegara stanęło — zawał
lub nawał wydarzeń do przypomnienia
w kieszeni recepta
właśnie przypomniałem sobie o dokupieniu
paru lat życia, miesięcy, tygodni
na szukanie czegoś, czego nie zgubiłempejzaż mojej twarzy
po południu sitowie bywa zatopione w myślach
konsekwentnie ignoruję wszelkie zmiany w pogodzie
ducha nie tracę jedynie ciało oddala się stopniowo
trzeba się wychylić by dowieść że ma się twarz
powierzchnia wody zmarszczona na myśl o konfrontacji
trochę wódki i punkt widzenia zgrabnie sięga dna
przyłapuję się na marzeniach o deszczu i burzy
po których powrócę tęczą w tygodniku wieczornym
czarno na białym uskrzydlone wersy miną się z prawdą
wydając łoskot guana kaczek dziennikarskich
nocą lampa przed wejściem zapala się automatycznie
przynajmniej wiem że ktoś na mnie czekał
strategiczne milczenie — zapachowa świeczka próbuje
odwrócić uwagę od pogorzeliska
pytasz gdzie w tym wszystkim jest haczyk
myślę że nawet nie dbam o to czy był
czoło gęstnieje od dymu na horyzoncie wbity wzrok
podświadomie wracam nad jezioro bo nocą nie widać
czy ma jeszcze warunki brzegowez kwiatów to najgorsze róże
kolory sukienek spływają ze sznurków
kamiennymi schodami w dół do kościoła
pod wezwaniem Łucji w Niebiesiech od Diamentów
drewniane motyle wyłażą ze straganów-brzuchów
na wszelki wypadek trzymam cię za rękę
przemoczone słowa wsiąkają między cegły
straż pod drzwiami trzymają Oleander z Pelargonią
ławka już zajęta przez stare kobiety-poduszkowce
co to prześwietlają wzrokiem i taksują kieszenie
na wszelki wypadek wysilam się na uśmiech
powietrze faluje i odpływa w przeciągu
paru minut brakuje do samego wrzenia południa
koty bezradnie szukają dziury w całym cieniu
wszędzie kwitnące witraże i kłujące róże wiatrów
na wszelki wypadek uważam na kolceoko w oko
pyta mnie pani jak to się dzieje
że człowiek musi pisać
przecież słowa wszystko niszczą
teraz zastanawia się pani
co takiego może zrobić
by przestać pisać a nie stać nas
na milczące spojrzenia
zadam pani pytanie
po którym odechce się wszystkiego
a może jednak nie
wszyscy przestaliby mówić
zaczęliby znów pisać
niech pani to wykreśli
no te ostatnie linijki
bo zostanie po nas tylko
parę zdań bez oddechu
pożegnanie bez mrugnięciajeśli nie musisz, to nie czytaj tego
rzuciłaś słowem i poleciałaś do znajomej kosmetyczki
cóż, obiad da się zrobić, ale nie przyzwyczajaj się
wkraczam jak król Salomon w świat pustych naczyń
mięso na kościach przejmuje dźwięki i dostaje dreszczy
stare wiadro z pomyjami potrafi nieźle odbijać gwiazdy
czasem topi się w nim kociaki, gdy jest ich za dużo
nie wiem, czemu teraz wspomniałem spojrzenie kotki
tego dnia, gdy zaczynałem liczyć jej młode po porodzie
patrzyłaś podobnie, a ja i tak upierałem się przy swoim:
kobiety po napisaniu wiersza stają się trochę brzydsze
czyż gotowanie nie dobija poetów-pięknoduchów
gorące powietrze drga — to dusze drzew wyciętej alei
wyparowały bieszczadzkie jeziora i rzeki pokazały dno
pozostaje tylko słońce jako jedyny temat dla literatów
teksty robią się palące i suche z rozgrzanymi brzuchami
spychające źrenice z rozsądnych punktów widzenia
wciąż gotuję części zwierząt i myślę o spojrzeniu kotki
kuchennych mękach i odpadającym mięsiepoczwarka o imieniu Nie
Małgorzata rozmawia z drzewami
w ściśle tajnym języku
lubi zacienione strefy
wolne od naukowych definicji
z niemieckich rodzajników pamięta jeden
zapomina jak historie się zakończyły
w bajkach
gdy nadchodzą imieniny
kłamie bo warto lecz kłamie oszczędnie
gdy wołają — zamyka oczy nie odpowiada
przecież jej tu nie ma
nie śpiewa nie tańczy nie plotkuje
na razie do matki się nie odezwie
póki nie przejdzie w postać dojrzałąna wynos
poproszę cię na wynos
bo tutaj zbyt stadnie
nowe modele ptaków
rozkładają bezradnie skrzydła
sąsiedzi z Bytomia
nadal grillują odpady
mój przyjaciel hamak
wygina posłusznie grzbiet
trzeszczy z nadwagi
pod murami biedronki
próżnują cienie bezrobotnych
na czas nieokreślony
telewizji już nie włączam
okazuje się, że nie tylko San
szukał nowego koryta
w dodatku ktoś ukradł
moją ukochaną kłodę
do przysiadania pod cerkwią
wezmę cię na wynos
koniecznie bez paragonusplin po bieszczadzku
czasem przytrafia się ciemny szlak
lekką ręką wypalam ostatnie płuca
droga zatacza się pod nogi
nie jestem gotów upaść po raz trzeci
dogadać się z deszczem i ludźmi
hardy szpon pozbawia rozumu
nie udaje się ujarzmić dzikiej róży
w dole opróżniam zalane kieszenie
siny wir wciąga kryształową grzywę
zostaje tylko błaha nagość drzew
kamień w cierniowej koronie
podły smak sztyletów na języku
krzywa kapliczka świętej dziewicy
uśmiecham się do niej przez krew
z językakrajową do nieba
w radio kubańska piosenka _Candela_ — podkręcam głośność
krótki skowyt blachy po spotkaniu z tirem na krajowej ileś-tam
wygięcie wolnej przestrzeni do granic absurdu wstęgi Möbiusa
lecący Edek-macho doświadcza złożonego układu sił
chociaż jemu to raczej obojętne bo fizyka dla niego to magia
lot przez przednią szybę kończy na zajeździe „Pod Wątróbką”
usta zdają się układać coś na rozmazany kształt ‘ja pierdole’
słowo to działa przekonująco jak jeszcze nigdy w życiu
mój ulotny przyjaciel to jeden wielki kłąb zdziwienia
wiem — uderzenie przeżyję nie wiem jednak że z tyłu naciera
bagażówka napakowana pod sufit drutem zbrojeniowym
zmieniam się w szaszłyk — przebite płuco z rakiem plus _airbag_
świadomość umierania i zejścia na długo utkwi mi w pamięci
widać wyciągniętą rękę dłoń z pękniętym wskazującym palcem
pokazuję mój środkowy — Bóg schodzi z fresku — oto człowiek
już nie jesteśmy z Edkiem-macho jak niezwykły Geminus lecz
pielgrzymami o stukrotnych twarzach apostatami ludzkości
przepływamy setki mórz przekraczamy wszystkie szczyty
światła są jak rany bosych stóp jak sztylety w spojrzeniu
schodzimy do wulkanicznych kraterów po schłodzenie
wbijamy szpony w słońce dusi się gaśnie w końcu zamiera
dwaj mocarze bez ciała i duszy lecz z ostatnim słowem
może już tylko jesteśmy końcową linijką tandetnej legendy
pijemy spirytus z jezior płoniemy i widzimy że jest to dobre
dlaczego to się wydarzyło dlaczego musieliśmy umrzeć
pewnie niebo nie mogło się nas doczekać i zesłało sen na
kierowcę ciężarówki — takie współczesne wniebowzięcie
zdziwienie i nutka ironii we frazie _„pięknie kurwa pięknie!”_
dlaczego umieramy przed czasem to niemądre pytanie
bo kto powiedział że to właśnie nie ten czas wyprowadzki
diabli wiedzą gdzie jest nasze miejsce odpoczynku i rójki
wędrujemy