Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ghardhur. Łowca tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
12 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ghardhur. Łowca tom 2 - ebook

Czy warto ukrywać swoją prawdziwą tożsamość, by bezkonfliktowo funkcjonować w świecie?

Tajemnicza siła Ghardhur zamienia ludzi w krwiożercze bestie. Przypadłość rozlewa się po kontynentach w niekontrolowany sposób. Kai Oshiro pracuje w służbach, których celem jest opanowanie zarazy i unieszkodliwianie "odmieńców". Rozmowy ze schwytanymi idą mu całkiem nieźle - w końcu sam jest jednym z nich, nauczył się jednak hamować swoje zapędy. Im dłużej żyje jednak w stanie permanentnej samokontroli, tym silniej uświadamia sobie, że jego sytuacja nie różni się zbytnio od losu osadzonych za kratkami odmieńców. Czy da w końcu upust swoim żądzom? A może uda mu się oszukać Ghardhur?

Druga część trylogii "Łowca" zachwyci miłośników filmu "Epidemia strachu" Stevena Soderbergha.

Łowca

Po świecie rozlewa się epidemia - kilka przeczytanych lub usłyszanych słów zamienia ludzi w krwiożercze istoty. Tajemnicza siła Ghardhur zaczyna przejmować kontrolę nad ich zachowaniem. Służby starają się zapanować nad sytuacją, ale nie wiedzą, że w swoich szeregach mają jednego z "odmieńców". Kai Oshiro próbuje przechytrzyć Ghardhur - ale w pierwszej kolejności musi okiełznać własną dziką naturę.

Marta Choińska-Młynarczyk - z wykształcenia chemiczka, z zamiłowania i zawodu copywriterka i pisarka. Tworzy w nurcie fantastyki; dawniej swoje utwory publikowała na portalu Szuflada. Laureatka konkursu "Mój Pupil - Zmiennokształtny" organizowanego przez Apeiron Magazine, a także konkursu "Gorąca trzydziestka. Za mundurem..." organizowanego przez Studio Litera Inventa.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-7147-0
Rozmiar pliku: 567 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Amerykańska armia w Stuttgarcie posiadała cały szereg budynków, których Kai nawet nie potrafiłby wymienić. Wiedział, że żołnierze mieszkali tutaj wraz z rodzinami, posiadali swoją własną klinikę, a ich dzieci szkołę. Zdawał sobie także sprawę z istnienia sztabu generalnego, który zarządzał funkcjonowaniem amerykańskich żołnierzy w aż pięćdziesięciu jeden krajach Europy i Afryki. Tak naprawdę nie miało dla niego znaczenia, do kogo się tutaj udawał. Po prostu czuł się nieswojo.

Amerykanie patrzyli na niego zaciekawieni, kiedy przemierzał teren ich bazy pod obstawą dwóch młodych żołnierzy. Nie było istotne, jaki kolor skóry mieli ci, którzy przebywali w USAG – Kai był dla nich po prostu inny, obcy i w mniemaniu większości niechciany. Na samą myśl o tym, że w Japonii znajdował się podobny, albo nawet większy kontyngent, czuł nieprzyjemne spięcie.

Wiedział jednak, że wiele osób nie zgodziłoby się z jego poglądami. Mogli nawet cieszyć się z obecności takich sąsiadów, udzielających wsparcia w miarę potrzeb i dających pracę niemieckim czy japońskim cywilom. Nie chcąc się wyróżniać, postarał się wyglądać tak neutralnie, jak tylko potrafił.

Wreszcie stanął przed obliczem człowieka, który odpowiadał za pojmanego łowcę. Mężczyzna miał około czterdziestu lat, krótko przystrzyżone jasne włosy i gładko ogoloną twarz. Nosił na sobie mundur polowy, którego stopień, pomimo iż wyraźnie widoczny na piersi i rękawie, byłby dla Kaia zagadką, gdyby nie uprzedzono go, z kim będzie miał do czynienia.

– Witamy, doktorze Oshiro. Kapitan Jack Brown – przywitał się uprzejmie i wskazał pobliskie miejsce. – Proszę usiąść. Cieszymy się, że dotarł pan do nas w dobrym zdrowiu.

– Ja także – zapewnił Kai bez wahania. Uśmiechnął się lekko na myśl o tym, iż Amerykaninowi nawet przez myśl nie przeszło, że mogliby rozmawiać w innym języku niż angielski. – Zechce mi pan opowiedzieć ze szczegółami o tym, jak ujęliście tego odmieńca, którego mam zobaczyć?

– Na pewno pan wie, że wspomagamy niemiecką policję i siły zbrojne w eliminacji tych stworzeń. Podczas jednego z takich patrolów nasi chłopcy spotkali odmieńca, który walczył z innymi odmieńcami. Poddał się natychmiast, kiedy do niego wymierzyli, dzięki czemu trafił do naszej bazy żywy. Nie zawsze jest taki opanowany, ale o ile coś szczególnego go nie rozdrażni, potrafi trzymać swoje żądze na wodzy.

– Co do tej pory powiedział?

– Nic szczególnego – westchnął Brown ze smutkiem. – Przez większość czasu odmawia udzielania odpowiedzi.

– I dlatego mnie wytypowano do rozmowy z nim – dopowiedział Kai z przekąsem.

– Zaczęliśmy od lokalnej niemieckiej policji, ale to nic nie dało. To oni skontaktowali nas z pańskim przełożonym.

Oshiro przytaknął, nie chcąc dawać żadnych gwarancji względem swojej skuteczności. Łowca musiał mieć powody, by uparcie milczeć, więc lekarz spodziewał się, że jego narodowość niczego nie zmieni. Prędzej podobieństwo losu mogło zaważyć na decyzji nieznajomego. Choć z równym prawdopodobieństwem mógł spróbować zabić Kaia jak Martina.

– Powinienem wiedzieć coś jeszcze? – upewnił się.

– Niestety mieliśmy w naszej bazie przypadki przemian – mruknął Brown. – Jeśli będzie pan chciał jakoś się z nimi zapoznać, poproszę naszego lekarza o rozmowę.

– Z chęcią. Czy to osoby, które miały kontakt z tym ujętym odmieńcem?

– Niektóre, ale wiele też było spoza wąskiego kręgu, który może się z nim widywać. Myślę, że jego obecność niewiele zmieniła.

– Rozumiem. A ile osób na co dzień widuje się z ujętym?

– Tylko obsługa, która dostarcza mu jedzenie i zapewnia podstawowe warunki do życia. Można ich policzyć na palcach.

– Zaatakował kogoś z nich?

– Jeden raz – przyznał Brown. – Na szczęście poszkodowany żyje.

Przez głowę Kaia przemknęła myśl, że trafili na wyjątkowo spokojnego łowcę, który musiał doskonale nad sobą panować, skoro nie doszło do większej ilości wypadków. Sam nie był pewien, jak by zareagował na zamknięcie go w wojskowej bazie. Być może, ze względu na swoją niechęć do Amerykanów, byłby znacznie bardziej niebezpieczny.

Przedyskutowawszy jeszcze kilka drobiazgów, zdecydowali się wreszcie odwiedzić odmieńca. Brown tym razem poprowadził osobiście, zapewniając jeszcze, że gdyby tylko Kai potrzebował pomocy, będzie w pobliżu. Oshiro uprzejmie podziękował, choć podejrzewał, że sam miał teraz na sumieniu znacznie więcej istot niż kapitan.

Lekarz wyczuł łowcę już z daleka. Kiedy się do niego zbliżali, powoli narastało w nim napięcie, które rozbudziło ulepszone zmysły. Mógł dzięki temu dokładnie przyjrzeć się zarówno towarzyszącemu mu Brownowi, jak również otoczeniu czy mijanym żołnierzom. Wszędzie wokół siebie wyczuwał świeżą, tętniącą krew. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, aby poddać się pragnieniu. Ta wizja była dla niego podejrzanie kusząca.

Pomieszczenia przeznaczone dla odmieńca znajdowały się w takim zakątku bazy, aby dostęp do nich był jak najbardziej utrudniony dla niepowołanych osób. Kiedy Brown z ostrożnością otwierał mocne drzwi, Kai spiął się cały i przygotował na każdą ewentualność, łącznie z natychmiastowym unikiem.

Odmieniec jednak nie zaatakował. Czekał w głębi pomieszczenia oparty o ścianę, z luźno opuszczonymi rękami. Był odrobinę niższy od Kaia i młodszy o dobre dziesięć lat. Jego lśniące, czarne włosy zostały przycięte w taki sposób, że lekko opadały na jedną stronę. Nosił na sobie koszulkę w kolorze khaki, być może otrzymaną od żołnierzy, która odsłaniała tatuaże pokrywające ramiona. Stroju dopełniały jasne dżinsy z kilkoma fantazyjnymi przetarciami i sportowe buty.

– Mam tu może jednak zostać, doktorze? Dla bezpieczeństwa? – upewnił się kapitan, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego mężczyzny, gdy mierzyli się spojrzeniami.

– Nie trzeba, dziękuję. Poradzę sobie – zapewnił Kai.

– Jak pan sobie życzy. W razie potrzeby proszę się nie wahać i strzelać.

– Ufam, że to nie będzie konieczne.

Brown zawahał się, najwyraźniej mając inne zdanie, kiedy widział lekki uśmieszek, malujący się na twarzy młodszego Japończyka. W końcu jednak wyszedł, a Oshiro zamknął drzwi, nie chcąc, by ktokolwiek do nich zaglądał. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym znajdowały się wyłącznie podstawowe sprzęty, po czym skoncentrował wzrok na łowcy. Instynkt podpowiadał mu, że najlepiej byłoby natychmiast pozbyć się konkurenta i nie wątpił, że jego rozmówca myślał o tym samym.

– Oshiro Kai – przedstawił się tak, jak zazwyczaj nie robił w Niemczech. – Porozmawiamy? – dodał, ignorują pragnienie. Czuł się nieswojo, po raz pierwszy od wielu lat używając japońskiego.

– Tanaka Daisuke – mruknął chłopak, po czym wskazał krzesła przy stoliku. – Skoro musimy, proszę usiąść.

Zajęli miejsca naprzeciwko siebie. Bliskość innego łowcy z minuty na minutę potęgowała pragnienie. W błądzących z góry na dół po sylwetce lekarza oczach Daisuke dało się dostrzec ten sam dziki i głodny wyraz, który pojawił się u Martiny. Jednak Tanaka potrafił doskonale nad sobą panować i skrzyżowawszy ręce na piersi, zrobił pytającą minę.

– Sprowadzili pana specjalnie dla mnie? Powinienem czuć się zaszczycony?

– Darujmy sobie zaszczyty – odparł Kai. – Oczekuję tylko kilku odpowiedzi.

– A co ja będę z tego miał?

– Dużo zależy od tego, jak bardzo będą wyczerpujące.

– Mam propozycję – rzucił natychmiast młody człowiek. – Chciałbym tylko jednego. Wolności. Da się ją załatwić?

– Nie mogę tego panu obiecać – przyznał szczerze Oshiro. – Pańska wolność absolutnie nie zależy ode mnie. Jednak odpowiedzi na moje pytania mogą sprawić, że jej odzyskanie będzie bardziej prawdopodobne.

Młody Japończyk pochylił się niespodziewanie do przodu i oparł ręce o blat stolika. Napięte mięśnie jego ramion wyraźnie zarysowały się pod koszulką, aż lekarz pomyślał, że jego rozmówca wymownie próbuje mu zasugerować, kto wygra ewentualne starcie. Kai wciąż jednak siedział spokojnie, odchylony na oparciu, mierząc spojrzeniem Tanakę.

– Pan chodzi sobie tutaj całkiem wolny. Swobodny, zadowolony i szanowany – wypomniał dobitnym tonem Daisuke. – Ja siedzę od ośmiu dni w tym samym, niemal pustym pokoju z łazienką, w której ledwie mogę się obrócić. Dostaję posiłki od osób, które najchętniej naplułyby mi do talerza. Nawet jedna to zrobiła. Prawie zdechła.

Kai skinął głową, odnotowując w pamięci to małe wydarzenie, którym nie zamierzał dzielić się z nikim innym. Najpewniej, gdyby jego potraktowano w taki sposób, także zareagowałby wściekłością. Jak już się przekonał, furia u łowcy nie mogła skończyć się dobrze, jeśli miał przed sobą potencjalną ofiarę, która wywołała gniew.

– I teraz pan mówi mi, że mam tak po prostu się panu wyspowiadać, a potem dalej będę tu siedział? A pan będzie jeszcze bardziej szanowany? – zakpił Tanaka. – Może lepiej powiem im, że pan także jest łowcą.

– Nie uwierzą panu – odpowiedział spokojnie Kai. – Nie ma pan dowodów, które by to potwierdzały. I nie będzie pan ich miał.

– Mogę zmusić pana do walki. Przemieni się pan.

– Zastrzelę pana, jeśli pan spróbuje – ostrzegł lekarz i przypomniał: – Mam na to pozwolenie zarówno od mojego przełożonego, jak i od Amerykanina.

– Cholerny sługus! – parsknął Tanaka i gwałtownie opadł na oparcie swojego krzesła. – Może pan zapomnieć o jakichkolwiek odpowiedziach!

– Rozumiem pańską złość – westchnął Oshiro. Uświadomił sobie w tym momencie, że rzeczywiście potrafił postawić się w sytuacji drugiego łowcy, co sprawiło, że jednocześnie poczuł się swobodniej podczas tej rozmowy. – Ale zdradzę coś panu: moja wolność skończy się w chwili, w której przestanę być przydatny. Dopóki jednak jestem, są osoby, które z chęcią wysłuchają mojej opinii. Mogę przedstawić pana w dobrym świetle albo w złym. I chociaż nie zagwarantuję panu wolności, dobra opinia może się do niej przyczynić. Zwłaszcza jeśli pewnego dnia trafi na przykład do ambasady albo kogoś innego, kto będzie zajmował się tą sprawą.

– To ma być dla mnie pocieszające czy zachęcające?

– Zachęcające. Nie jestem typem osoby, która kogoś pociesza.

– Ani kimś, kto się za mną gdziekolwiek wstawi, tak?

– To zależy od pańskiego zachowania.

Tanaka przewrócił oczami, wyraźnie niezadowolony z tej odpowiedzi. Zacisnął na chwilę pięści, potem rozprostował dłonie, aż wreszcie wstał z krzesła i przeszedł się kilkakrotnie po pokoju. Pomimo wyraźnego rozdrażnienia sytuacją, wciąż potrafił nad sobą zapanować, ponieważ żaden szczegół jego wyglądu nie wskazywał na przemianę. W pewien sposób Kai czuł wobec niego podziw.

Nagle młody mężczyzna podszedł bliżej i oparł się o stół, uderzając o niego najpierw mocno ręką. Oshiro musiał włożyć nieco wysiłku w to, by się nie odsunąć, zwiększając strefę własnego komfortu. Nie chciał jednak, aby drugi łowca odebrał to jako swoje zwycięstwo, więc pomimo irytacji siedział tam, gdzie wcześniej, mierząc Daisuke chłodnym wzrokiem.

– Ten pokaz nie sprawi, że cokolwiek się zmieni – przypomniał surowo.

– Nic nie sprawi, że cokolwiek się zmieni – burknął Tanaka. – I wie pan co? Pańska dobra opinia gówno da. Nikt niczego nie zrobi, nie będę wolny, nie wrócę do domu. Tylko pan będzie wolny, a jak coś panu powiem, to jeszcze przyczynię się do tego, że będzie pan miał coraz lepszą pozycję. Moim kosztem – podkreślił dobitnie, pochylając się bliżej lekarza.

– Nie robię niczego pańskim kosztem. Wypełniam tylko narzucony na mnie obowiązek.

– Pański obowiązek mnie pogrąży.

– Nie musi. Niech pan przestanie zachowywać się tak, jakby cały świat był przeciwko panu. Współpraca może pomóc.

– Pan w to naprawdę wierzy? Jesteśmy potworami, sami ze sobą nie potrafimy współpracować, a co dopiero z ludźmi.

– To nie musi tak wyglądać – zauważył cicho Kai. – Spotkałem kiedyś dwójkę łowców, którzy współpracowali, a nawet myślę, że byli razem.

– Przestali?

– Jedno z nich nie żyje.

– Dlaczego?

– Nieszczęśliwie zginęło.

Tanaka zaśmiał się cicho i złowieszczo, słysząc takie sformułowanie. W jego oczach Oshiro widział rosnącą żądzę krwi, kiedy będąc tak blisko, wpatrywał się uważnie w krtań lekarza. Kai także miał ochotę odszukać tętnicę na jego szyi i wyszarpnąć ciało, uwalniając krew. Zamiast tego zapytał jednak:

– Porozmawiamy w końcu na spokojnie? Tak naprawdę nie ma pan nic do stracenia. W najlepszym przypadku panu pomogę, w najgorszym pozostanie pan w tej bazie na takich samych warunkach jak teraz.

– Mogę jeszcze zarobić kulę w łeb. Albo kilka.

– To się zdarzy na pewno, jeśli kogoś pan ponownie zaatakuje.

– Należało mu się – podkreślił Daisuke, a Kai powoli skinął głową, wciąż nie spuszczając go z oka. Najwyraźniej zadowolił tym młodszego mężczyznę, bo w końcu się odsunął. – Uważa pan, że nic nie stracę i powinienem gadać? – zapytał. – Dobrze. Ale pod jednym warunkiem – podkreślił.

– Jakim?

– Odpowiadam tylko na tyle pytań, na ile mi się spodoba. A po wszystkim da mi pan krew, skoro nie może dać wolności. Jestem cholernie spragniony.

– Załatwię to.

Tanaka nabrał głęboko powietrze w płuca i wypuścił z przeciągłym westchnieniem. Zajął ponownie swoje miejsce i w jednej chwili z nerwowego człowieka, będącego na skraju przemiany, przeistoczył się w osobę tak opanowaną, jakby nigdy nic nie mogło go wzruszyć. Kai odnotował to w pamięci i jeszcze raz zlustrował go wzrokiem. W końcu zapytał:

– Kiedy się pan przemienił?

– Na początku tego szaleństwa, w nocy. Nie do końca pamiętam początki, po prostu w pewnej chwili ocknąłem się na ulicy, ubabrany we krwi, złakniony, a wokół leżało kilku odmieńców. Tych słabszych od nas.

– I co pan potem zrobił?

– Poddałem się temu. Nie umiałem przestać zabijać.

– A jednak teraz wygląda pan na kogoś, kto świetnie nad sobą panuje. Co się zmieniło?

Po twarzy Daisuke przemknął cień, który na kilka długich sekund całkowicie wymazał z niej udawany spokój. Japończyk ponownie splótł ramiona na piersi, co wydało się teraz lekarzowi obronnym gestem. Spuścił głowę i przez chwilę wpatrywał się w swoje kolana, nim wreszcie mruknął:

– Otrzeźwiło mnie, jak zabiłem kogoś, kogo nie chciałem zabijać.

– Kogo?

– Nic panu do tego! – sprzeciwił się natychmiast Tanaka, łypiąc spode łba na Oshiro.

– Kogo? – nacisnął Kai. – Nie powtórzę tego nikomu. Chcę tylko zrozumieć. Zresztą też nie mam czystego sumienia – westchnął, decydując, że odrobina szczerości w tym przypadku może mu pomóc nawiązać lepszy kontakt z drugim łowcą. – Z pierwszej nocy nie pamiętam ani sekundy, dopóki nie wróciłem do ludzkiej natury. Nie wiem, kogo zabiłem. Potem było jeszcze paru ludzi.

Mówiąc to, Oshiro uświadomił sobie, że był zupełnie bezkarny, a stan ten w pełni mu odpowiadał. Czuł się dobrze, mogąc zdecydować o tym, kto przeżyje, a kto nie. Wyrzuty sumienia odeszły w zapomnienie, a cienie osób, które zginęły z jego ręki, stały się nieistotnymi elementami przeszłości. Nie chciał zabijać kolejnych ludzi, ale wiedział, że pewnego dnia może się zdarzyć, że znowu to zrobi – i wcale nie czuł się z tym źle.

Gdy myślał o zabijanych odmieńcach, nie uważał się za kogoś, kto wypełnia świętą misję, jak postrzegała to Martina. Wręcz przeciwnie, nie chciał grać według zasad _Ghardhur,_ udowadniając, że jest idealny do spełnienia jego zachcianek. Nie chciał być tym, który posprząta mniej udane elementy.

Skoro już musiał grać w grę ze śmiercią, chciał być w niej tym, który rozdaje karty i niweczy plany potężniejszego od siebie. Jeśli zatem wróg chciał mieć więcej odmieńców, Kai zamierzał skutecznie zmniejszać ich liczbę, czy to zabijając istniejących, czy chroniąc tych, którzy byli o krok od przemiany.

– Ale nie zabił pan kogoś, kto był dla pana ważny – mruknął niespodziewanie Daisuke po długiej chwili milczenia.

– Nie. Nie zabiłem – przyznał, choć w głowie kołatała mu myśl, że osób naprawdę ważnych w jego życiu po prostu nie było teraz zbyt wiele.

– A ja tak. Dziewczynę. Kiedy o tym myślę, sam uważam, że nie zasługuję na nic więcej niż ta cholerna cela albo kula w łeb. Potem za każdym razem włącza się tryb łowca i pragnę wolności. Pragnę jeszcze raz poczuć smak krwi i adrenalinę podczas polowania, mimo że mogę znowu skrzywdzić kogoś, na kim mi zależy. Nie umiem przestać myśleć o krwi osób, które są mi bliskie.

– Rozumiem. Chciałem kiedyś rzucić się na kolegę – przyznał Kai. – Za każdym razem, kiedy widzę jego córkę, rozważam, jak mogłaby smakować jej krew. Mam znajomą, u której podczas spotkań szukam wzrokiem tętnicy i czuję się odurzony jej zapachem. Ale to daje się kontrolować.

– U mnie się nie dało. Nie wtedy, gdy poszliśmy do łóżka.

Tanaka urwał i zwiesił głowę, a Oshiro powoli przytaknął. Nie był w stanie ocenić, co zrobiłby na jego miejscu. Nie wiedział, gdzie kończyła się jego własna samokontrola i co było w stanie ją złamać oprócz wizji. Co więcej, wcale nie chciał tego sprawdzać.

– W każdym razie – podjął cicho Daisuke – po tym, co się stało, odwołałem lot do Japonii. Mieliśmy tam wrócić oboje, ale… nie umiałbym spojrzeć w oczy jej rodzicom. Ani swoim.

– Od jakiegoś czasu już nie ma lotów do Japonii – zwrócił mu uwagę Kai.

– Tak, to było wcześniej. Teraz nawet jakbym chciał, nie mam jak wrócić.

– I przez cały ten czas wciąż pan zabijał.

– Po jej śmierci tylko odmieńców. Nie potrafiłem przestać polować, a skoro tak… chciałem zabijać to, co jest podobne do mnie.

Milczeli. Kai widział w młodym łowcy pewne podobieństwo do siebie, choć ich motywy i doświadczenia nie były tożsame. Jednak obaj chcieli utrudnić działania _Ghardhur._ Współpraca z nim na pewno byłaby owocna, pytanie brzmiało, czy mógł mu zaufać i czy miał jakiekolwiek możliwości, by wpłynąć na jego uwolnienie. W końcu, jak zapewniał Wolf, Amerykanie wcale nie chcieli go wypuścić.

– Powie im pan o tym? – zapytał Daisuke. – Chcę znać prawdę.

– Nie o pańskiej dziewczynie. Nie jest im to potrzebne do niczego.

– Więc o czym?

– O tym, co teraz mi pan powie – zapowiedział Oshiro. Sięgnął po przygotowaną dla nich obu wodę i zapytał: – Rozmawiał pan z _Ghardhur_? Czy cokolwiek do pana powiedział osobiście, a jeśli tak, to co?

– Nigdy z nim bezpośrednio. Słyszę głosy, ale są splątane. Nie ma tam nikogo szczególnego. Zadają mi głównie głupie pytania, namawiają do czegoś, kuszą. Nie są kimś, z kim można dyskutować. Jeśli jest wśród nich głos _Ghardhur_, to nawet nie wiem, jak go pośród nich poznać.

– Niech mi pan o nich opowie jak najwięcej.

Daisuke skinął głową i zaczął opowieść o dobrze znanym Kaiowi chórze. Dzięki temu Oshiro mógł się przekonać, że jedynie niewielka ilość wypowiedzi powtarzała się w ich przypadku. Głosy dopasowywały się do indywidualnych myśli i przeżyć, co natychmiast wzbudziło jego większą ciekawość. Niestety, do głębszych porównań brakowało mu informacji od Martiny albo jakiegoś innego, trzeciego łowcy.

– A wizje? – zagadnął z kolei lekarz, gdy skończyli pierwszy temat. – Doświadcza ich pan?

– Miałem tylko jedną. Wydawało mi się, że jestem w starej, zniszczonej świątyni. Europejskiej. Okolica prezentowała się, jakby przeszło przez nią tornado. Wokół mnie leżało wiele nagich ciał, które napawały mnie obrzydzeniem.

Oshiro skinął głową, wyobrażając sobie doskonale tę scenerię, którą znał z własnych doświadczeń. Pamiętał, że jego wizje miewały nawet zapach, ale nie był to szczegół, o który chciałby dopytywać. Przymknął oczy, by lepiej wczuć się w sytuację młodszego łowcy, gdy kontynuował:

– Na końcu ruin czekał człowiek, który skojarzył mi się z jakimś średniowiecznym kapłanem. Sam w sobie był dość odpychający, ale miał w rękach świeże, bijące serce, które ociekało krwią. Wyrwałem mu je i łapczywie wysączyłem, a on podał mi kolejne. Robił to aż do chwili, w której usłyszałem „Ręce do gór”. Potem się okazało, że tak naprawdę zagryzłem kilku odmieńców.

– Wszystkie mają zatem podobny wydźwięk – podsumował Kai.

– Miał ich pan więcej?

– Tak, kilka. Żałuję, że nie mam większej ilości informacji, by coś jeszcze z nich wyciągnąć. No nic, trudno – westchnął tylko. – Została nam jeszcze z ważnych spraw kwestia samych odmieńców. Ile ich rodzajów pan zna, oczywiście poza nami?

– Powiedziałbym, że trzy. Te zwykłe, te ślepe i dzieci. Mimo że one nie wyglądają na odmieńców, są jakimś ich rodzajem. Ale najbardziej irytują mnie ślepe.

– Czuję podobnie – zgodził się Oshiro. – Może je pan wszystkie dla mnie krótko scharakteryzować? Chciałbym wiedzieć, czy zauważył pan coś więcej niż ja.

Daisuke powrócił do tematu, który nie tak dawno temu lekarz poruszył z Ulrike. Jego spostrzeżenia nie odbiegały od już wcześniej ustalonych prawidłowości. Jedyna nowa obserwacja, jaką mógł dodać do wiedzy lekarza, dotyczyła ślepców. Według Tanaki powstawali tylko, jeśli w okolicy pojawiła się już wcześniej określona liczba zwykłych odmieńców.

Z jego słów wynikało także, że żadna ze spotkanych dotychczas istot nie próbowała z nim rozmawiać. Nikt nie klękał, nie błagał o śmierć, ani nie robił niczego, co zdarzało się Kaiowi. Również słowo _rhiide_ nigdy przy nim nie padło. Oshiro nie wspomniał mu o tym fakcie, ale sam nie mógł opędzić się od myśli, że to tylko kolejna drobna cecha, która wyróżnia go nawet na tle łowców.

Dyskutując z Tanaką o szczegółach zachowań odmieńców, Kai poczuł się tak, jakby właśnie wrócił na kilka chwil na studia. Daisuke był trochę jak młodszy kolega, który – choć miał pod wieloma względami mniejsze doświadczenia – wciąż mógł poddać trafne spostrzeżenia i wnioski, a jego świeży umysł doskonale uzupełniał myśli starszego. Żałował, że ich spotkanie nastąpiło w tak nietypowych i niesprzyjających okolicznościach.

Coraz bardziej ożywioną dyskusję przerwały im zbliżające się do drzwi kroki Browna. Kapitan otworzył bezceremonialnie i zajrzał do środka z ciekawością. Gdy zobaczył, że obaj mężczyźni wciąż żyją, mają się dobrze i siedzą spokojnie przy stole, odetchnął z ulgą.

– Już się martwiłem, czy jednak pana nie zagryzł, doktorze – zwrócił się do Kaia.

– Wolę zagraniczną krew niż rodzimą – mruknął z przekąsem Tanaka.

Amerykanin zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, zastanawiając się najpewniej, ile było w tym stwierdzeniu prawdy. Wzruszył w końcu ramionami i rzucił pytające spojrzenie na Oshiro, który ze spokojem siedział na miejscu.

– Ta pańska rozmowa trwa już prawie dwie godziny – uświadomił mu Brown.

– I jeszcze chwilę potrwa. Przecież po to tutaj przybyłem.

– Tak, ale trochę nas to już zaczęło niepokoić. Na pewno nie chce pan przerwy?

– Skądże. W pracy rzadko robię przerwy. Skoro jednak pan tu już przyszedł, chciałbym, aby coś pan dla mnie zrobił.

– Oczywiście, co tylko pan sobie życzy – zapewnił gorliwie kapitan.

– Pańscy żołnierze oddają czasem krew do transfuzji, prawda? Chciałbym, aby choć jeden zechciał tym razem zmienić cel swojego krwiodawstwa.

– Żartuje pan sobie?

– Ależ skąd.

Kai wstał, wypowiadając swoje ostatnie słowa. Chciał przyjrzeć się żołnierzowi z tego samego poziomu, na jakim on się znajdował. Brown zmarszczył czoło i wykrzywił usta w wyrazie obrzydzenia, co spowodowało, że Tanaka uśmiechnął się z odrobiną satysfakcji. Nawet gdy Amerykanin rzucił mu złowrogie spojrzenie, pozostał tak samo rozbawiony. Wreszcie kapitan potrząsnął głową. Zdawało się, że chciał odgonić od niej myśli, które nie dawały mu spokoju i nie pasowały do wyobrażenia o świecie.

– Pan nie powiedział tego na poważnie, prawda? – upewnił się.

– Jestem poważny jak sama śmierć.

Brown skrzywił się jeszcze bardziej, słysząc słowa Oshiro. Przeczesał dłonią krótkie włosy, potem przejechał nią po twarzy, ale świat się dzięki temu nie zmienił i nie wrócił do normalności. Wciąż stał przed obliczem lekarza, który prosił go o porcję krwi dla potwora.

– Dlaczego? – wymruczał. – To ohydne.

– Ale konieczne. On musi żyć, a krew jest do tego niezbędna. Choćby w małych dawkach.

Amerykanin otrząsnął się z obrzydzeniem. Musiał jednak zrozumieć, że Oshiro nie ustąpi, bo wreszcie mruknął, że osobiście się tym zajmie. Daisuke najwyraźniej nie miał nic przeciwko, bo pokiwał głową z pewnym zainteresowaniem. Dopiero kiedy Brown zniknął z pomieszczenia, rzucił pełne wdzięczności spojrzenie Kaiowi.

Nie zdążył się odezwać, bo w tej samej chwili przed oczami ich obu pojawiła się ciemnoczerwona mgła. Napłynęła szybciej, niż mogli się spodziewać, zakrywając całkowicie otoczenie. W uszach rozległ się hałas, ale nie przypominał szumu czy splątanych głosów. Był jazgotem i wyciem, które przyprawiały o rozsadzający ból głowy.

Oshiro rozejrzał się z zaciekawieniem, kiedy rzeczywistość zmieniła się w kolejną wizję. Znajdował się w starym domu, ze ścian którego zwisały smętnie resztki postrzępionych tapet. Napuchnięte deski podłogi powyginały się i wybrzuszyły, ukazując duże, ciemne szpary, z których sączył się zgniły zapach. Powietrze wokół było ciężkie i zatęchłe, zdawało się wręcz osiadać lepką warstwą na skórze.

Pomieszczenie, które widział, najpewniej było kiedyś gabinetem. Pod ścianami czekały jeszcze pojedyncze zbutwiałe regały pełne zawilgoconych książek. Gdy podszedł, by przyjrzeć się ich grzbietom, zobaczył na nich japońskie tytuły. Większość z nich znał. Na półce, przy której się znalazł, było także niewielkie czarno-białe zdjęcie w srebrnej ramce. Podniósł je, by obejrzeć dokładniej. Pomimo iż na fotografii widniały brunatne plamy, wciąż dało się zobaczyć tam dwie uśmiechnięte twarze. Uwiecznione na obrazku japońskie kobiety miały stroje sprzed dobrych stu lat i siedziały na niewielkiej kanapie tuż obok siebie, w miejscu, które najpewniej było studiem fotograficznym.

W tym momencie Oshiro usłyszał za sobą wściekły pomruk. Obejrzał się, mając wrażenie, że robi to w zwolnionym tempie. Tanaka wyszczerzył dziko zęby, a w jego oczach pojawiła się żądza mordu. Zbliżał się w szybkich, długich krokach. Kai nie zdążył odskoczyć i młody łowca przyparł go plecami do regału. Jedną dłoń zacisnął na szyi lekarza, podczas gdy drugą wyrwał mu fotografię z ręki.

– Niech mnie pan wypuści z tej wizji! – zażądał, jakby to Kai ją na niego sprowadził.

– Sam w niej tkwię wbrew woli. To pański dom? – odgadł Oshiro. Jego głos był słaby, kiedy gardło nieprzyjemnie kurczyło się pod naciskiem ręki. Na razie jednak nie próbował uwolnić się za pomocą własnej siły.

– Nie! To przeklęty dom. Przeklęty, jak my obaj!

Daisuke zacisnął mocniej palce, więc Oshiro postanowił jednak powstrzymać go przed dalszymi działaniami. Spróbował go odepchnąć, ale napór łowcy był zbyt duży, a trudność w złapaniu oddechu zaczynała dawać mu się we znaki. Krew szumiała w głowie i paliła twarz, nie znajdując swobodnego przepływu. Płuca boleśnie się skurczyły, nie mając wystarczającej ilości powietrza.

Uznawszy, że rozwieraniem palców przeciwnika niewiele wskóra, Kai zacisnął pięść i uderzył go w splot słoneczny. Tanaka w jednej chwili zgiął się w pół, osłaniając obolałe miejsce i próbując złapać oddech. Oshiro odsunął się od regałów, by przeciwnik nie mógł go ponownie przy nich uwięzić. Jednym zerknięciem ocenił, że Daisuke zaraz dojdzie do siebie, więc przygotował się na kolejny atak.

Niespodziewany łoskot zwrócił uwagę ich obu. Ściana po prawej stronie runęła, a do środka wdarło się kilkanaście bladych ciał zmarłych. Jak zawsze były nagie, a ich rozszarpane gardła odsłaniały kręgi szyjne. Każdemu z nich wyłupiono także oczy, co sprawiło, że w twarzach pozostały mroczne otwory z zakrzepłą krwią.

Oshiro sięgnął po pistolet, ale pod marynarką nie znalazł kabury ani broni. Zaklął cicho i zerknął na Tanakę, który wpatrywał się z niedowierzaniem w zmarłych. Ich japońskie rysy, a także powoli pojawiający się na twarzy łowcy wyraz rozpaczy, nie pozostawiały wątpliwości, iż widział swoich bliskich lub znajomych.

Kai podszedł bliżej Daisuke, ignorując coraz silniejsze pragnienie zabicia go. Wiedział, że młodszy mężczyzna może ponownie zaatakować, ale był też świadom, że _Ghardhur_ po raz kolejny z nimi pogrywa. Zbliżające się ku nim zwłoki, choć wydawały się rzeczywiste, najpewniej w ogóle nie istniały.

– Tanaka – zwrócił jego uwagę. – Niech się pan opanuje. Potrafi pan trzymać na wodzy żądze, więc niech pan da z siebie wszystko.

– To pańska wina. To wszystko pańska wina! – warknął w odpowiedzi łowca.

Twarze zmarłych zwróciły się ku Daisuke, co wywołało jego pełen udręki jęk. Oshiro nie potrafił ocenić, czy był teraz bliższy rzucenia się ponownie do walki, czy raczej pogrążenia w cierpieniu. To, co Tanaka słyszał w swojej głowie, musiało wzbudzić w nim nieopisany ból, bo niespodziewanie docisnął ręce do skroni. Nie wydawało się, by w czymkolwiek mu to pomogło.

Zmarli posuwali się ku nim krok za krokiem, chwiejąc lekko i przekrzywiając nienaturalnie głowy. Do wyrwy w ścianie powoli zbliżali się kolejni, wyłaniając z mroku przeklętego domu. Wśród tych, którzy należeli do drugiej fali, Kai zobaczył doskonale znane sobie twarze. Nawet z pustymi oczodołami i smugami roztartej krwi na policzkach były takie, jak je zapamiętał.

Pierwsza przyszła matka. Jej jasne włosy przeplatane siwizną były skołtunione, co nigdy nie zdarzało się za życia. Skóra obwisła, przez co twarz wydawała się starsza, niż była w chwili śmierci, a ciało wymizerowane.

Tuż obok niej był ojciec, z charakterystycznymi, gęstymi włosami, choć przybrały już biały kolor. Miał wychudzone ciało, w którym wyraźnie rysowały się kości. Wystające obojczyki i żebra nie były czymś, co Kai pamiętałby z przeszłości, ale nie potrafił ocenić, ile mogło się zmienić przez dziesięć lat. Nie umiał odpowiedzieć także na pytanie, czy to wytwór wyobraźni, czy ojciec naprawdę nie żył.

Trzecią osobą, którą ujrzał lekarz, była jego siostra. Serce zabiło mu szybciej, gdy zlustrował oczami jej wyniszczone ciało. Krótkie, niemal czarne włosy smętnie zwisały wokół oszpeconej przez wizję twarzy. Skórę Ayi przegryzły czerwie, pozostawiając po sobie ohydne dziury na całym ciele. Widok wijących się robaków sprawił, że lekarz poczuł prawdziwą nienawiść do _Ghardhur._ Ten obraz przelał zbierającą się już od dawna czarę goryczy.

– Wypierdalaj – syknął przez zaciśnięte zęby, starając się nie patrzyć, kogo jeszcze podsunęła wizja. – Wypierdalaj z mojej głowy ze swoimi kłamstwami.

_To twoja wina, Kai. Ich cierpienie to twoja wina,_ odparł mu prześmiewczo damski głos pod czaszką. Był jednym z tych, które wielokrotnie już słyszał, ale tym razem łudząco przypominał głos siostry.

_Zamknij się,_ rozkazał, zaciskając pięści z całej siły. _Jeśli Ghardhur chce rozmawiać, niech sam przyjdzie._

_Pewnego dnia to ty do niego przyjdziesz,_ zapewniła kobieta.

_Po moim trupie._

_Już nim jesteś,_ zaśmiała się. _Jeszcze tylko nie chcesz się do tego przyznać._

Przez tę krótką chwilę rozmowy zmarli otoczyli już Tanakę i Oshiro. Kilkoro z nich wiodło teraz dłońmi po młodszym łowcy, zachęcając go do pójścia za nimi. Byli delikatni i czuli, przekonujący tak bardzo, że postąpił ostrożnie krok w stronę, w którą chcieli go poprowadzić. Udręka wymalowana na jego twarzy była ogromna, jakby na swoich barkach dźwigał teraz całe brzemię świata.

W tym samym momencie zimna dłoń Ayi spoczęła na ręce Kaia. Czuł przesuwające się pod skórą czerwie, kiedy chciała, by dołączył do pochodu. Zamknął oczy, by nie oglądać jej w takim stanie, i wyszarpnął się z jej palców.

– Nie jesteś moją siostrą – powiedział ni to do siebie, ni to do niej.

– Jestem. Ale to, jaka jestem, to twoja wina, Kai – odparła cichym, smutnym tonem. Jej słodki głos budził setki wspomnień, których Oshiro nie chciał teraz przywoływać.

– To wszystko twoja wina – zawtórowali jej rodzice.

– Nie – zaprzeczył krótko i stanowczo, nie zamierzając poddać się uczuciom, które próbowali mu narzucić. – Nie jestem wam niczego winien.

Aya położyła martwe dłonie na jego piersi. Lekarz zerknął na nią przelotnie spod na wpół opuszczonych powiek, po czym odepchnął mocno. Zatoczyła się do tyłu, wpadając na ojca, który jednak bez trudu ją podtrzymał. W pobliżu pozostała już tylko matka, więc Kai łypnął na nią groźnie i warknął ostrzegawczo:

– Nie zbliżaj się do mnie.

Wszyscy zmarli, którzy przybrali twarze członków rodziny lub znajomych, stali w kręgu wokół niego. Oceniali go i potępiali swoją milczącą obecnością. Spojrzał na nich wrogo, powtarzając sobie, że są tylko wytworem wyobraźni. Niestety nie chcieli dzięki temu zniknąć. Bliscy Daisuke także wciąż go osaczali.

Właśnie w tym momencie przez wyrwę w ścianie wszedł Brown. Był jednak inny niż poprzednio. W jego oczach płonęła dzika żądza, a długie, haczykowato zagięte zęby wystawały z na wpół rozwartych ust. W jednej dłoni ściskał ociekające krwią serce, drugą sięgnął do najbliższego zmarłego, którym szarpnął mocno, odrzucając na bok jak szmacianą lalkę. Zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie, oceniając, którego z łowców powinien zaatakować najpierw.

Kai odczuł przypływ niepohamowanego pragnienia. Postąpił kilka kroków do przodu, nie potrafiąc zatrzymać własnego ciała. Tanaka odepchnął od siebie dwójkę zmarłych, by także się zbliżyć. Brown wydał się zadowolony i uniósł rękę z sercem do góry, niczym zdobycz, po którą mieli sobie sięgnąć. Lekarz wiedział, że jeśli to zrobią, będzie miał doskonałą okazję do ich zabicia, ale nogi same niosły go do przodu. Zaślepiony żądzą krwi organizm nie chciał posłuchać głosu rozsądku.

Daisuke dopadł do Browna pierwszy. Był od niego niższy, więc zdołał jedynie uchwycić nadgarstek kapitana, po którym spływały krople krwi z uniesionego serca. Najwyraźniej go to nie zadowoliło, bo zbliżył twarz do szyi żołnierza. Amerykanin był jednak szybszy i silniejszy. Jednym sprawnym ruchem ręki odchylił do tyłu głowę Tanaki i sam zatopił długie zęby w jego gardle.

Kai był już tak blisko, że gdyby tylko chciał, mógłby zagryźć każdego z nich lub wyrwać kuszące serce. Nim to zrobił, kątem oka dostrzegł trupa swojej matki, który wlepiał puste oczodoły w trzech łowców. _Nic tu nie jest prawdziwe,_ powiedział sobie stanowczo, wiedząc, że w rzeczywistości nie chciałaby tego oglądać.

Powstrzymując z wysiłkiem swój własny instynkt, Oshiro spróbował ich rozdzielić. Brown przywarł jednak ustami tak mocno do szyi coraz słabiej oddychającej ofiary, że Kai nie był w stanie zmusić go do uniesienia głowy. Nie widząc innego wyjścia, sięgnął po broń, którą żołnierz nosił przy pasie. Wyszarpnął ją, jednak nie zdążył nawet unieść do strzału.

Ktoś inny pociągnął za spust wcześniej, a huk rozdarł wizję. Przez chwilę przed oczami Oshiro wirowały czerwone płatki i fragmenty nakładających się na siebie obrazów. Kiedy wreszcie scena się wyostrzyła, przekonał się, że wciąż był w pokoju Tanaki. Zmarli zniknęli, podobnie jak zniszczenia i japońskie otoczenie. Daisuke klęczał, trzymają się za brzuch, a spomiędzy jego palców ciekła krew. Brown, zupełnie ludzki, stał zszokowany o krok od niego, zaciskając lewą dłoń na prawym nadgarstku, na którym znajdowało się ugryzienie. Kai był o dwa metry dalej i trzymał w ręce własną broń.

Strzelcem był czarnoskóry żołnierz, który przyszedł do nich razem z kapitanem. Mierzył obecnie raz do Tanaki, a raz do Oshiro. Patrzył na obu złowrogo. Lekarz odetchnął głębiej, uspokajając szum w głowie i modląc się, by nie zaczęli go podejrzewać. Schował pistolet, po czym cofnął się, unosząc lekko ręce w górę.

– Niech ktoś go opatrzy – powiedział, wskazując na Daisuke.

– Zastrzelmy go – zasugerował czarnoskóry żołnierz.

– Dobrze się spisałeś – pochwalił go Brown, po czym zerknął na Kaia. – Co to miało znaczyć?

– Zamierzałem interweniować – mruknął obojętnie. – Powinienem się nim zająć – dodał ostro. – Ten człowiek cierpi.

– To coś ugryzło kapitana! – przypomniał jego podwładny.

– Jest nam potrzebny – podkreślił Oshiro. – Wie pan o tym.

Brown się zawahał, ale w końcu skinął głową. Jego wyraz twarzy wskazywał, że nie był przekonany do udzielania pomocy łowcy, jednak rozsądek wziął górę. Żołnierz, który mu towarzyszył, przewrócił oczami. Na znak przełożonego opuścił w końcu pistolet.

– Niech pan sam to zrobi, tutaj – rozkazał Brown. – Każę komuś przynieść narzędzia chirurgiczne. Nie chciałbym go widzieć w szpitalu.

Wiedząc, że na to nie miał już żadnego wpływu, Kai przytaknął. Wyjmowanie kuli i opatrywanie takiej rany nie powinno być dla niego nadmiernym wyzwaniem. Na pewno było lepsze niż oczekiwanie, aż zdolność regeneracji sama załatwi sprawę.

Czarnoskóry żołnierz pozostał z nimi w pokoju i choć przestał celować, broń nadal znajdowała się w jego dłoni. Wydawał się zaniepokojony zaistniałą sytuacją oraz tak samo podejrzliwy względem Oshiro, jak i Tanaki. Lekarz nawet nie próbował rozpoczynać z nim rozmowy, a jedynie pomógł wstać poszkodowanemu. Młody łowca z chęcią przeniósł się na łóżko i samodzielnie ściągnął koszulkę, krzywiąc się przy tym tylko lekko.

– Boli mniej niż sądziłem – mruknął.

– Odmieńcy szybko dochodzą do siebie – przytaknął Kai. – Wydobrzeje pan.

– Nawaliłem.

– Nie zaprzeczę. Niech pan to uzna za kolejną lekcję.

Daisuke sapnął w niezrozumiały sposób. Kiedy w drzwiach pojawił się następny żołnierz, niosąc torbę z narzędziami chirurgicznymi, zmierzył go ostrym i głodnym spojrzeniem. Przejąwszy rzeczy, Oshiro naszykował znieczulenie, zadowolony, że pracownicy szpitala o nim pomyśleli. Nie spodziewał się dobrej reakcji ze strony wygłodzonego, rannego łowcy, gdyby chciał wyciągać kulę i szyć go na żywca.

– Dobrze, że przysłali mi chirurga – podsumował sytuację Daisuke, kiedy Kai podawał mu zastrzyk.

– Nie jestem chirurgiem – uściślił szczerze. – Tylko patologiem. Dokładnie patomorfologiem.

– Ironia losu – westchnął zrezygnowanym tonem młody łowca.

Kai milczał, czekając, aż Tanaka zaśnie. Obserwował, jak jego twarz się rozluźniała, a mięśnie wiotczały. Z rany na brzuchu krew już niemalże nie leciała, dobitnie uświadamiając mu, jak wiele mogliby obaj znieść, gdyby ktoś zechciał ich torturować. W końcu powieki rannego opadły. Oshiro był pewien, że może już zacząć operację, więc pochylił się nad nim, gdy niespodziewanie, na wpół sennym głosem, Daisuke wyszeptał:

– Dziś będzie noc przemian.

– Słucham?

Tanaka umilkł zupełnie, zapadając w ciężki, spokojny sen po podanych lekach i pozostawiając Kaia z kolejnymi pytaniami, na które nie było odpowiedzi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: