- W empik go
Giannis. Nieprawdopodobna historia mistrza NBA - ebook
Giannis. Nieprawdopodobna historia mistrza NBA - ebook
Historia niesamowitej kariery Giannisa Antetokounmpo, od biedowania w Atenach w Grecji po osiągnięcie statusu jednego z najlepszych koszykarzy na świecie. Wielokrotnie nagradzana dziennikarka Mirin Fader opisuje, jak Giannis stał się jedynym z największych fenomenów w historii NBA.
Giannis ucieleśnia amerykański sen, lecz jego historia nie została nigdy wcześniej w pełni opowiedziana. Fader przedstawia nowe informacje na temat doświadczeń z dzieciństwa, które ukształtowały Greek Freaka – spanie w jednym łóżku z braćmi i sprzedaż błyskotek na ateńskich ulicach, a także rasizm, którego doświadczał.
Poznaj historię nielegalnego imigranta, którego kariera w najlepszej lidze świata była praktycznie niemożliwa. Antetokounmpo zdradza tu, jak samotny i odizolowany czuł się na początku kariery, jak skomplikowane były jego zmagania z podwójną tożsamością, jak wysokie stawia wymagania samemu sobie, jak krytycznie podchodzi do swoich braków oraz jak ogromną odpowiedzialność czuje, będąc autorytetem dla młodszych braci. Ta książka pokazuje bardzo wrażliwą gwiazdę, człowieka, który dorósł do wszystkich swoich ról: ojca, brata, syna, kolegi z drużyny i globalnej ikony.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-878-1 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Giannis Antetokounmpo i jego rodzina nie mieli zbyt wiele czasu. Przed zmrokiem musieli się wynieść z mieszkania. Wszystko przez brak pieniędzy na zapłatę czynszu. Znowu. Mieli zostać eksmitowani. Znowu.
Właściciel mieszkania znajdującego się w ateńskiej dzielnicy Sepolia, gdzie Giannis mieszkał razem z rodziną, regularnie ich nawiedzał i mówił, że daje im dzień, może dwa, na to, żeby się wynieśli. Ale tym razem nie mieli tyle szczęścia.
Veronica, matka Giannisa, powiedziała synom, że mają się pakować. Thanasis, najstarszy z czworga rodzeństwa, Giannis, Kostas i najmłodszy Alex nie zadawali żadnych pytań. Nie chcieli dolewać oliwy do ognia. Skinęli tylko głowami, po czym w milczeniu zaczęli zbierać ubrania.
Kiedy Giannis spakował już razem z braćmi podstawowe rzeczy, wszyscy spojrzeli najpierw na siebie, a potem na stojącą w kuchni wielką lodówkę. „A co zrobimy z tym?” Ich ojciec Charles rozejrzał się, próbując znaleźć coś, co mogłoby posłużyć jako dźwignia do podniesienia sprzętu.
Kostas, który miał wtedy dziewięć lat, zauważył małą deskorolkę. „Połóżmy ją na deskorolce” – pisnął. Dwunastoletni Giannis i jego ojciec spojrzeli beznamiętnie na siebie. Czy mają jakiś inny wybór? „Spróbujmy” – powiedział Charles. We trzech udało im się jakoś wciągnąć lodówkę na deskorolkę.
Trudno było uwierzyć, że ten pomysł wypalił – niby jakim cudem ta gigantyczna lodówka miałaby się zmieścić na maleńkiej deskorolce.
Wyglądało to przekomicznie.
Ale Giannis trzymał lodówkę z jednej strony, Kostas i Charles z drugiej i wspólnymi siłami wywieźli ją przez drzwi wejściowe.
Dwunastoletni Giannis był przyzwyczajony do przeprowadzek. Do tego, że nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Wiedział tylko tyle, że nie wolno mu okazywać strachu. Że nie wolno mu płakać. Młodsi bracia polegali na nim, podziwiali go. „Przychodził do nas i tłumaczył, dlaczego musimy się wyprowadzić” – wspomina Kostas. Giannis był spokojny, ale poważny, choć przecież sam też był jeszcze dzieckiem. Jednak gdy mówił, że wszystko będzie dobrze, bracia mu wierzyli.
Kiedy wjechali deskorolką z lodówką na drogę, Giannis uspokoił ich, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Że lodówka się nie zepsuje. Musieli przejść około półtora kilometra – dopóki nie znajdą jakiegoś mieszkania, mieli się zatrzymać w domu przyjaciela.
Trzymali mocno lodówkę, modląc się, żeby się nie wywróciła. Nie przejmowali się tym, że ktoś ich może zobaczyć. Że może ich oceniać. Po prostu wieźli tę lodówkę, popychali ją i popychali, podczas gdy gorące słońce prażyło ich plecy. Lodówka się chwiała, kilka razy niewiele brakowało, a przewróciłaby się na wąski chodnik – najniebezpieczniej było wtedy, kiedy deskorolka najeżdżała na kamienie leżące na nierównej nawierzchni.
Kiedy dotarli do domu znajomego, odetchnęli z ulgą. Bolały ich ręce, mieli zesztywniałe dłonie. Było ciemno. I kiedy tak stali w windzie, rozdzieleni lodówką, nie mogli uwierzyć w to, że deskorolka się nie połamała.
***
Veronica pamięta te noce w Grecji. Pamięta tę niepewność, pamięta tę siłę, którą musiała z siebie wykrzesać. Jej chłopcy nie mogli się zorientować, że się martwi. Że się boi. Nigdy się w taki sposób nie zachowywała. Czasami wychodziła z domu o jedenastej wieczorem i wyjeżdżała poza Ateny, by sprzedawać na ulicy jakieś bibeloty, żeby mieć pieniądze na jedzenie dla dzieci. Wiedziała, że musi nakarmić swoich chłopców.
„Jeśli chcesz przetrwać, robisz to, co musisz. A jeśli masz dzieci, to musisz przetrwać” – mówi Veronica, którą przyjaciele nazywają Vera. Razem z Charlesem w 1991 roku w poszukiwaniu lepszego życia wyemigrowali z Lagos w Nigerii do Grecji.
Teraz ściska białą opaskę na rękę, którą nosi każdego dnia. Widnieje na niej napis: „Bóg tu jest”. „Bóg jest dobry – mówi. – Trzeba być silnym i nie tracić nadziei”. Uważa, że to łaska Boża, że może dziś siedzieć z Giannisem w prawie tysiącmetrowej posiadłości znajdującej się w River Hills, bogatej dzielnicy koło Milwaukee. Mieszka tu razem z nim, Alexem i dziewczyną Giannisa, Mariah Riddlesprigger.
Jej syn, który jest obecnie mierzącą 211 centymetrów gwiazdą NBA i jednym z najlepszych koszykarzy na świecie, zarabia miliony dolarów. Coś, co w Sepolii wydawało się niemożliwe, kiedy Veronica, Charles, Giannis i jego bracia przebierali się w swoje najlepsze ciuchy i próbowali się szeroko uśmiechać podczas spotkania z właścicielami kolejnych mieszkań do wynajęcia, usiłując ich zmylić i przekonać, że są dobrze sytuowani i że stać ich będzie na opłaty.
Veronica nigdy nie zapomni tamtego uczucia. „Nie zmieniasz się, bo wiesz, że niektórzy ludzie nadal niczego nie mają. Nie stajesz się kimś lepszym – mówi. – Nadal jesteśmy tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy”.
Na smukłe drzewa otaczające ich ceglany dom rodzinny w Milwaukee pada deszcz. Wysokie gałęzie tworzą baldachim nad wąską ścieżką prowadzącą do drzwi wejściowych. W okolicy jest cicho. Spokojnie. Starsza para trzyma się za ręce na środku drogi, spacerując z pieskiem rasy shih tzu.
W parny czerwcowy dzień 2019 roku Mariah otwiera drzwi. Mila, suczka rasy goldendoodle, podskakuje, niemal wypada na zewnątrz, na złotą wycieraczkę z wielką czarną literą A pośrodku. „Mila chce się tylko przywitać” – mówi Mariah. Wewnątrz wisi szyld z napisem „Rodzina” wydrukowanym pochyłą czcionką i plakat „Zamień zmartwienia w modlitwę”.
Alex jest na dole, w piwnicy, siedzi na kanapie przed czterema telewizorami z płaskimi ekranami. Stoją tam stół bilardowy, stolik do cymbergaja, piłkarzyki i stół pingpongowy. Maszyna do robienia popcornu, mnóstwo piłek do kosza i pucharów. Niektóre pudła czekają na rozpakowanie, bo rodzina przeniosła się tu raptem kilka miesięcy temu. Wcześniej mieszkali w centrum, w pobliżu hali Fiserv Forum, w której grają Bucks. Od przyjazdu do Stanów w 2013 roku, kiedy Giannis został wybrany w drafcie z numerem 15., przeprowadzali się pięciokrotnie.
Przez ten czas wiele się zmieniło. Giannis utrwalił każdą z tych zmian na zdjęciach oprawionych teraz w czarne ramki. Jest tam artykuł z 2013 roku z jakiegoś greckiego magazynu, zatytułowany Amerykański sen. „Możesz go znaleźć na siedzeniu zawsze, kiedy lecisz do Grecji albo stamtąd wracasz” – mówi rozpromieniony Alex. Są i okładki magazynów „Esquire” oraz „Sports Illustrated”. Jest także zdjęcie boiska pod gołym niebem w Grecji, gdzie bracia grywali kiedyś w kosza. „Ma przypominać, że to tam zaczynaliśmy” – mówi Alex.
W czasach, kiedy nie zawsze mieli co włożyć do garnka, zdarzało się, że Charles nie jadł przez dzień albo dwa, żeby rodzina mogła przetrwać. „Musimy jak najlepiej wykorzystać dzisiejszy dzień – mówił często do chłopców ojciec. – Bo nie wiadomo, co przyniesie jutro”.
Giannis widział, jak bardzo poświęca się jego ojciec, więc sam też zaczął to robić. Potrafił walczyć o jedno czy dwa euro na jogurt albo croissanta, udawał, że coś już jadł, i oddawał posiłek młodszym braciom. Szedł spać z burczącym brzuchem, próbując zapomnieć o tym, że jest głodny. Ale cieszył się, że pomaga rodzinie.
Eksmitowano ich więcej razy, niż mogli spamiętać. „Mnóstwo razy – mówi Alex, próbując przypomnieć sobie ile, po czym powtarza: – Mnóstwo”. Kostas świetnie pamięta trzy takie zdarzenia, a „te kilka wcześniejszych” trochę gorzej. We wspomnieniach kolejne lata się ze sobą mieszają, nakładają na siebie, dzielą na chwile, z których pozostają tylko uczucia.
Alex pamięta uczucie paniki, poczucie kurczącego się czasu, kiedy właściciel wrzeszczy i każe im się wynosić. Pamięta niekończące się kłótnie o zapłatę czynszu, podczas których rodzice błagali: „Potrzebujemy więcej czasu. Prosimy pana. Tylko trochę więcej czasu”.
***
Giannis często myśli o tych latach teraz, kiedy już nigdy nie będzie musiał się martwić o to, gdzie będzie mieszkał albo skąd weźmie jedzenie.
Ani on, ani Alex.
Jest głęboko świadomy tego, że mieszkający w Ameryce i uczęszczający do prywatnej szkoły Alex dorósł w zupełnie innym środowisku niż to, którego on doświadczał, będąc w jego wieku. „Trudno jest czuć motywację, kiedy masz wszystko. Kiedy masz udane życie – mówi Giannis. – Ja nie miałem wyboru. Musiałem być zmotywowany”.
Giannis wciąż jeszcze ma to wszystko z tyłu głowy: niczego nie mieć. Przeprowadzać się. Poświęcać się. Być może już zawsze.
„Giannisa tak bardzo napędza to, że boi się, że w każdej chwili ktoś może mu wszystko odebrać – mówi Josh Oppenheimer, asystent trenera w Bucks i jego bliski przyjaciel. – Myślę, że właśnie dlatego tak ciężko pracuje”.
Doskonale to widać, gdy Giannis stoi na parkiecie w ośrodku szkoleniowym w centrum Milwaukee tego czerwcowego popołudnia. Mruży oczy. Nie uśmiecha się. W tym miejscu rzadko kiedy to robi. Podchodzi do koszykówki tak, jakby nadal był dzieckiem w Sepolii, wymachującym na ulicy okularami przeciwsłonecznymi i mającym nadzieję, że ktoś je od niego kupi.
Nie odpuszcza. Nie odpoczywa. Ktoś musi mu powiedzieć, żeby zrobił sobie przerwę, ktoś musi go wygonić z sali gimnastycznej. Zachowuje się tak, jakby wystarczył jeden gorszy występ, by został zwolniony.
„Nasza etyka pracy wynika z tego, przez co przeszliśmy” – mówi Giannis.
Dlatego pewnego popołudnia nie może tolerować niefrasobliwości, z jaką trenuje 17-letni wówczas Alex, jeden z najbardziej perspektywicznych koszykarzy w okolicy. Alex ma na nadgarstku opaskę z napisem „Bóg tu jest”, taką samą jak ta, którą nosi jego matka. Veronica uważa, że opaska jest święta, bo pobłogosławiła ją wodą święconą i modliła się nad nią. Alex truchta, nie biegnie sprintem, jak życzyłby sobie tego Giannis.
Zaczyna kozłować. Jego nogi przypominają nożyczki, kiedy przekłada pomiędzy nimi piłkę, prezentując ogromną, prawie 220-centymetrową rozpiętość ramion. Ma dwa metry wzrostu i jest zręczny. Pracuje nad szybkością. Pewnie dlatego, że wie, iż Giannis go obserwuje.
Bardzo pragnie zrobić wrażenie na bracie, który z kolei widzi w nim młodszą wersję samego siebie. Szczuplejszą wersję. Alex rusza w kierunku kosza z linii rzutów za trzy punkty i trafia delikatnym layupem. Zbyt delikatnym. Ramiona Giannisa sztywnieją. Pojawia się presja. Zawsze tak jest, kiedy patrzy na Alexa, którego stara się rozwijać, chronić i być dla niego mentorem, prawie jak ojciec. „Bardziej się denerwuję, oglądając występy Alexa w meczach szkoły średniej, niż kiedy sam gram w finałach Konferencji Wschodniej” – mówi, przechylając głowę i próbując śledzić trajektorię lotu piłki po kolejnym rzucie Alexa z wyskoku.
Kiedy są razem, boisko do koszykówki staje się ich kokonem. Miejscem tylko dla nich dwóch. Miejscem, w którym nie muszą myśleć o smutkach, presji, pieniądzach czy porażce.
„Potrzebujemy tylko trochę więcej czasu”.
Kiedy Giannis mówi do Alexa, najczęściej po grecku, jest szczery, ale i empatyczny. Intensywny i jednocześnie ciepły. Pewien planu, który stworzył dla swoich braci, jeszcze kiedy mieszkali razem w Sepolii. Giannis zapewnia Alexa, że jeśli ten będzie ciężko pracował, jeśli będzie dawał z siebie wszystko, to też trafi do NBA, tak jak wcześniej Thanasis (do Bucks) i Kostas (do Lakers). I że nie tylko wybiorą go w drafcie, ale będzie gwiazdą. „Uważam, że Alex może być ode mnie lepszy. Zdecydowanie” – mówi Giannis.
Doprowadzenie do tego, żeby wszyscy jego bracia trafili do NBA, to największa motywacja Giannisa, poza zdobyciem tytułu mistrza NBA dla Milwaukee i złotego medalu dla reprezentacji Grecji. „To szaleństwo. Brzmi jak sen” – mówi Kostas. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że dziesięć lat temu, jak dodaje, „nie graliśmy nawet w koszykówkę”.
Giannis próbuje uczyć swoich braci, zwłaszcza Alexa, dyscypliny i koncentracji. Nie chce, żeby pozwolili się zdekoncentrować komukolwiek albo czemukolwiek, co znajduje się poza ich kokonem. „Jestem tylko ja – mówi Giannis, pokazując na swoją pierś – i ty”. Wskazuje na pierś Alexa. „Nikt inny. Tylko ja i ty”.
Często przypomina Alexowi, skąd się wywodzą. Przypomina o tych mrocznych nocach pełnych niepewności. Giannis opowiada młodszemu bratu, jakie to uczucie grać przed 20 tysiącami ludzi, wykrzykujących obelgi pod twoim adresem, próbujących wejść ci do głowy: wie, że jego brat być może będzie musiał wkrótce zmierzyć się z tym samym.
„Odetnij się od tego gówna! – mówi Giannis. – Jestem tylko ja i ty”.
Alex kiwa głową. Wie, że intencje jego brata są czyste. Nikt nie ciśnie go bardziej niż Giannis. Nikt nie kibicuje mu głośniej niż Giannis. „Po prostu mi zaufaj – powtarza mu często. – Byłem na twoim miejscu. Masz to coś”.
Wspólnie spędzony czas jest też potrzebny samemu Giannisowi. Kiedy już kończą trening, jego ostre podejście się zmienia. Śmieją się razem z Alexem. Niemal bez końca. Obaj mają podobny, serdeczny śmiech, taki, który zaczyna się w brzuchu, a kończy łzami.
Giannis patrzy czasami na Alexa i promienieje. Jest pełen dumy, pełen miłości. I strachu. Chce uchronić go od rzeczy, przez które sam przechodził. A jest tego długa lista. Chce, żeby Alex zrozumiał, że czasami będzie ponosił porażki, ale że zawsze musi iść naprzód. Chce go nauczyć, żeby nie przejmował się tym, co inni mogą sobie pomyśleć. Żeby mądrze dobierał przyjaciół. Żeby unikał mediów społecznościowych. Żeby dbał o swoje ciało. Żeby pił więcej wody, a mniej cytrynowego gatorade’a. Żeby był uczciwy i żył w zgodzie z zasadami. Żeby płakał wtedy, kiedy tego potrzebuje. Żeby się szanował. I żeby zawsze podnosił na duchu ich matkę.