- promocja
- W empik go
Glatz. Goliat - ebook
Glatz. Goliat - ebook
1923 rok to czas kryzysu, z którego Republika Weimarska wciąż nie potrafi się podnieść po wielkiej wojnie. Inflację i bezrobocie szczególnie odczuwają najbiedniejsi mieszkańcy Glatzu. Społeczne niepokoje przenoszą się na ulice miast. W Republice do głosu dochodzą ci, którzy mówią o konieczności budowy silnej i zjednoczonej Rzeszy, a w Hrabstwie Kłodzkim – organizacje przestępcze próbujące wykorzystać kryzys dla własnych korzyści. Kraj Pana Boga czeka okres chaosu i rozliczeń z przeszłością.
W marcu 1923 roku ksiądz Paul Reiser skacze z wieży kościoła Wniebowzięcia NMP w Glatzu. Jego samobójstwo, wydawałoby się, przechodzi bez echa, jednak kilka miesięcy później ujawniane są obrazy przedstawiające wizje, którymi ksiądz dzielił się przed śmiercią z wiernymi. Malowidła stają się zapowiedzią kolejnych morderstw. Czy za drastycznymi wydarzeniami stoją wyznawcy Reisera? A może berlińska organizacja przestępcza, która właśnie pojawiła się w Glatzu?
Zdegradowany wachmistrz Franz Koschella ściera się z nowym przeciwnikiem. Wraz z kapitanem Wilhelmem Kleinem natrafiają na zagmatwaną sieć intryg, której nici prowadzą w stronę kłodzkiego magistratu, ciemnych uliczek Glatzu, a nawet dalej, w kierunku stolicy. Czego szukają w mieście berlińskie ringvereiny? Czy wizje Reisera dotyczące Pasji Chrystusa urzeczywistniły się właśnie w Hrabstwie Kłodzkim? Kryzys Republiki Weimarskiej przenosi się na ulice miasta. W cieniu kłodzkiej twierdzy rozpoczyna się krwawa walka o wpływy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-451-6 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MARZEC 1923 ROKU
Kościelny Lischke przez dłuższą chwilę walczył z drzwiami kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wiatr wyrywał mu je z osłabionych dłoni. Musiał się zaprzeć, żeby je docisnąć i bezpiecznie zamknąć.
Deszcz zacinał paskudnie, wilgoć wciskała się za kołnierz. Silny wiatr potęgował odczucie zimna. Dłonie Lischkego, choć schowane w grubych rękawicach, zdawały mu się kawałkami zamarzniętego mięsa.
Kościelny wstał w środku nocy, by otworzyć kościół księdzu Paulowi. Tylko dla niego robił wyjątek. Powtarzało się to kilka razy w miesiącu. Ksiądz Paul Reiser przychodził do niego ze znajomą gorączką w oczach – to wystarczało, by Lischke ubierał się szybko, zakładał kożuch i czapkę i przecinając dziedziniec, szedł w stronę kościoła.
Następnie wpuszczał duchownego do wnętrza świątyni. Obserwował, jak ten kładzie się krzyżem na lodowatej podłodze i wpatrując się w sufitowe malowidła, szepcze słowa modlitwy.
Trwało to od kilku miesięcy, odkąd Reiser powrócił do Kłodzka po wieloletniej nieobecności. Lischke pamiętał młodego księdza. Pamiętał czas, kiedy ten po raz pierwszy przyjechał do miasta tuż po święceniach. Zabawił w parafii zaledwie chwilę, po czym zgłosił się jako kapelan na front. Nie musiał tego robić, Lischke miał jednak pewność, że to nieuniknione. Widział, jak młodzian każdego dnia czyta kłodzki „Kreisblatt”, jak wyczytuje z ambony nazwiska coraz młodszych i coraz liczniejszych poległych. To Reiser rozmawiał z bliskimi tych, którzy oddali życie za ojczyznę: z rodzicami, żonami, braćmi, siostrami i dziećmi. Spowiadał, błogosławił – i zmieniał się coraz bardziej. Jakby z każdym nowym nazwiskiem na liście poległych umierała jakaś część jego duszy.
Kościelny wiedział, że ksiądz Paul opuści w końcu parafię i podąży za powołaniem jeszcze trudniejszym. Naoglądał się w kościele ludzi przez wszystkie lata pracy. Widział tych pobożnych na pokaz, tych głęboko wierzących, grzeszników i prawie świętych. Przeżył niejednego duchownego, był świadkiem niejednej ludzkiej niegodziwości i wielu rzeczy pięknych. Jednak taki ksiądz jak Reiser zdarzał się rzadko.
Przyszedł ten czas latem 1916 roku, gdy ksiądz Paul opuścił Kłodzko z kolejnymi młodymi chłopcami, którzy wyjeżdżali z hrabstwa. Do Lischkego dochodziły różne wieści o Reiserze. Kilkakrotnie ktoś donosił, że stracił życie, lecz żadna z tych plotek się nie potwierdziła. Wracali z frontu zabici i ranni. Wracali też ci, którzy choć zdrowi ciałem, stracili w okopach rozum. Przywozili wieści o Reiserze, o tym, jak pojawiał się w samym środku piekła z krzyżem uniesionym nad głowę, jak na własnych plecach wynosił z ziemi niczyjej rannych i poległych. On sam jednak nie wracał.
Nie wrócił też w 1918 roku i w latach kolejnych. Wszyscy niemal zapomnieli o młodym księdzu, który kilka miesięcy spędził w kłodzkiej parafii. Wszyscy oprócz Lischkego. On modlił się za Reisera codziennie, rano i wieczorem. Wiedział, że jeśli ksiądz doczekał końca wojny, to wciąż tlą się w nim okropieństwa tego piekła, które ludzie zgotowali ludziom. Że minie wiele lat, zanim zabliźnią się rany ciała i duszy i kapłan będzie zdolny powrócić do posługi.
Gdy Paul Reiser znów pojawił się w Kłodzku, Lischke ledwie go rozpoznał. Kościelny przygotowywał wtedy ołtarz do mszy. Usłyszał głuche, sprężyste kroki, które dochodziły z daleka, jakby z innego świata. Odwrócił się na ten dźwięk i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto stał przed nim chłopak przedwcześnie postarzały, z siwym pasmem w ciemnych włosach. Zmarszczki wokół ust i kurze łapki przy dużych oczach głęboko osadzonych w chudej twarzy zmieniły go tak, jak zmienia człowieka kilka dziesięcioleci cierpienia. Aura siły, którą wciąż emanował, kontrastowała z kruchością sylwetki.
Kościelny widział, jak Reiser się uśmiecha, jak kroczy przed ołtarz i staje naprzeciw niego.
– Słyszałem twoje modlitwy, Jakobie. Słyszałem je codziennie.
Lischke nie potrafił wydusić słowa. Objęły go silne ramiona. Uścisk był krótki i mocny, odczuł go tak, jakby przeniknęła go fala energii.
Wtedy po raz pierwszy zobaczył, jak młody ksiądz kładzie się krzyżem na posadzce, ale na plecach, nie na brzuchu. Duchowny szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w sufit, a jego wzrok przenikał sklepienie, sięgał wyżej i dalej.
Jakob usiadł wtedy w ławie i zadumał się nad słowami Reisera. Czy tylko on się za niego modlił, czy tylko on pamiętał, by polecać go w modlitwie Bogu przez te wszystkie lata?
Już wtedy, pierwszego dnia po powrocie, duchowny miał wizję – pierwszą z wielu. Kościelny przyjął ją jako coś naturalnego. Od początku wiedział, że ten chłopak potrafi dostrzec coś, co innym nigdy nie będzie dane.
Lischke nie wiedział, dlaczego dziś przyszły do niego te wspomnienia. Wrócił do swojego mieszkania, nie mógł jednak zasnąć. Stał przy oknie, wpatrując się w bryłę kościoła. Czekał na dopełnienie cowieczornego rytuału. Za jakiś kwadrans, może dwa, Reiser wyjdzie przez bramę na dziedziniec, uniesie głowę, by spojrzeć w okno, za którym stał kościelny, uśmiechnie się i wróci do siebie.
Jakob spędzał ten czas na modlitwie. Wciąż modlił się za tego chłopaka. Czuł, że modlitwa jest mu potrzebna teraz jeszcze bardziej niż kiedyś.
Tknięty przeczuciem spojrzał w stronę dachu i wież kościoła. Wydało mu się, że dostrzegł czyjąś głowę przesuwającą się ponad linią gzymsu. Czyżby Reiser szedł do białej wieży?
Lischke się zaniepokoił. Przysypiające w zakamarkach pod gzymsem ptaki poderwały się do lotu. Wybrzmiał szelest przemarzniętych skrzydeł. Kolejne cienie ruszyły w ślad za księdzem. To mogło być tylko złudzenie, Lischke wmawiał sobie, że ogląda scenę ze snu. Stał jak sparaliżowany, niezdolny do ruchu.
Nie wiedział, jak długo to trwało. W końcu się przemógł, sięgnął do klamki i szarpnął okiennicę, wpuszczając jęczący wiatr do mieszkania. Zasłona gwałtownie owinęła się wokół ramienia Lischkego. Chwilę trwało, nim kościelny uwolnił się z materiału i wychylił przez parapet. Ptaki okrążały wierzę w ciszy, jakby niepewne, czy mogą wrócić na miejsce drzemki. Czekały.
Lischke zamrugał. Znów dostrzegł cienie pełznące murami w górę. Czy Reiser przed kimś uciekał?
Jakob się przeżegnał, gdy zobaczył ciemną postać w najwyższym oknie wieży. Widział, jak ta rozstawia ręce na boki, jak chwieje się pod wpływem podmuchów wichury.
– Boże… – Z ust kościelnego wydobył się suchy szelest. Pozostałe słowa uwięzły w gardle. Czas zatrzymał się, a potem nagle przyspieszył wraz z upadkiem ciemnej postaci na kościelny bruk.
Ptaki wciąż krążyły w ciszy, gdy Lischke patrzył w dół, na ciało, wokół którego rozkwitała ciemna róża krwi.