- W empik go
Głęboko w lesie - ebook
Głęboko w lesie - ebook
Kopenhaga, zimna noc i pilny telefon, który wyrywa policjantkę ze snu.
Czy jest zapowiedzią przerażającego śledztwa?
VI część serii o komisarz Agnes Hillstrøm.
Agnes Hillstrøm i jej bliski współpracownik znajdują się w centrum niewyjaśnionej zbrodni. Ofiara - zmasakrowany arystokrata o nieznanej tożsamości - zmusza ich do rozpoczęcia skomplikowanego śledztwa. W tej powieści, nasyconej atmosferą mrocznego noir, odkrywamy tajemnice, które prowadzą do zwrotów akcji w leśnym zaciszu i tętniącej życiem Kopenhadze. Wyprawa przez wąskie uliczki miasta odsłania kolejne sekrety i testuje granice przyjaźni pomiędzy śledczymi...
Idealna propozycja dla miłośników kryminałów skandynawskich, którzy cenią sobie twórczość Jo Nesbø czy Stiega Larssona!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-282-6373-0 |
Rozmiar pliku: | 394 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Telefon Agnes Hillstrøm leżący na nocnym stoliku rozbrzmiał stłumionym dźwiękiem marimbafonu. Nadal mocno zaspana, przewróciła się na brzeg łóżka i sięgnęła po płaski aparat. Na wyświetlaczu zobaczyła godzinę trzecią czterdzieści pięć oraz imię – Gerda. Przesunęła po nim opuszką i przyłożyła telefon do ucha, a następnie ponownie opadła na poduszkę.
– Gerda – przywitała się niewyraźnym głosem. – Praca czy przyjemność?
– Praca – przyznała Gerda. – Zdecydowanie praca.
Agnes powtórnie usiadła i przełożyła nogi o brzeg łóżka.
– Mów – poleciła.
Usłyszała odgłosy jakichś ludzi krzątających się wokół Gerdy. Wolną dłonią potarła twarz.
– I tak zostaniesz w to włączona – usprawiedliwiała się Gerda. – Pomyślałam, że będziesz chciała pracować przy sprawie od samego początku.
– Jakiej sprawie?
Gerda zaczęła opowiadać. Mówiła krótko i zwięźle, a Agnes słuchając jej, wstała i skupiając się na jej wyjaśnieniach, wyjęła z szafy ubranie, po czym rzuciła je na łóżko. Przez minutę wydawała z siebie jedynie pomruki, od czasu do czasu uzupełniane krótkim „tak” lub „nie”. W końcu zdecydowała:
– W porządku. Będę na miejscu za jakieś… dwadzieścia pięć minut.
– Jedź ostrożnie.
– Tak jest.
Przerwała połączenie i zaczęła się ubierać.
Schodziła po stopniach klatki schodowej z uczuciem, że jest o tej porze jedyną przytomną osobą na świecie. Z wiekiem coraz gorzej znosiła nocne wezwania, jednak związane z nimi czynności na dobre weszły jej w krew.
Opryskać twarz, wrzucić na siebie jakieś ciuchy i wypad z mieszkania. Zapowiadała się sprawa, która całkiem niezauważalnie mogła się przerodzić w długi dzień pracy. Podczas takiego dnia policjantka potrafiła zupełnie zapomnieć, od ilu godzin jest na nogach, do czasu, gdy pod koniec dnia orientowała się, że zaczyna cuchnąć. Kiedyś po takim dniu Gerda zwróciła jej na to uwagę.
– Śmierdzisz jak pacha dziwki – skomentowała.
I choć powiedziała to z czułością, była to prawda. Zasadniczo Gerda nie miała nic przeciwko woni pachy dziwki. Jej zdaniem pachniała niczym słodkie perfumy w porównaniu z zapachami, z którymi miała do czynienia na co dzień w prosektorium.
Teraz, pomimo późnej pory, przywołała w pamięci słowa Gerdy i przezornie schowała dezodorant do kieszeni. Może w ciągu dnia znajdzie trochę czasu, żeby się odświeżyć w jakiejś toalecie. A może nie.
Bywało gorzej. Wsiadła do samochodu i przez moment zastanawiała się, czy nie powinna wyciągnąć z łóżka Ottona Vanga, ale postanowiła tego nie robić. Mógł dołączyć później. Nie ma powodu, żeby oboje harowali od samego początku. Nad ranem przyda się para wypoczętych oczu.
Uruchomiła pojazd i wyjechała z parkingu. W nielicznych oknach świeciło się światło, a ulice były zdecydowanie opustoszałe.
Włączyła radio i do jej uszu doszedł męski głos, który po szwedzku opowiadał coś o Stanie Getzu. Wyłączyła odbiornik, wsunęła do ust gumę do żucia i skierowała się w stronę miasta.
Przemieszczając się po Nørrevold, skręciła w lewo, w jedną z tych wąskich uliczek prowadzących do Strøget, kierując się do łacińskiej dzielnicy. Po obu stronach z ciemności wyłaniały się stare, jednokondygnacyjne budynki. Samochody stały zaparkowane po jednej stronie, a gdy minęła ustawiony przy drodze kontener, jej oczom ukazał się znajomy widok. Biała furgonetka, oddana do dyspozycji Gerdy Eberlein, zazwyczaj prowadzona przez jej asystenta technicznego Poula Smitha. Nieopodal, w poprzek ulicy, stały dwa wozy patrolowe z włączonymi kogutami. Agnes ujrzała, jak jakiś młodszy funkcjonariusz w mundurze odprowadzał kilku nocnych marków poza teren odgrodzony żółtą policyjną taśmą rozpiętą pomiędzy pobliskim znakiem drogowym a drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową. Budynek był stary, wąski i pięciokondygnacyjny. Wąskie drzwi, trzy solidne kamienne schodki wiodące do środka. Drzwi wejściowe były uchylone i jeszcze z zewnątrz dostrzegła żółte światło oświetlające klatkę schodową.
Zaparkowała, wysiadła i wylegitymowała się przed policjantem. Skinieniem głowy wskazał na wejście do budynku.
– Drugie piętro.
Weszła do środka. Wąska klatka schodowa nie robiła zachęcającego wrażenia i wymagała odświeżenia. Stopnie były mocno wyrobione, kręta balustrada porysowana. Gołe żarówki na półpiętrze rzucały na nią żółtawe światło.
Wokół panowała cisza. Z oddali dochodziło stłumione dudnienie dyskotekowej muzyki, ale w budynku było cicho jak na opuszczonym statku.
Na drugim piętrze po lewej stronie dostrzegła otwarte drzwi. Gdy weszła do środka, jej uwagę przykuły żółte znaczniki w kształcie piramidek i rozmieszczone na podłodze plastikowe podkładki. Z kieszeni wyjęła niebieskie ochraniacze na obuwie, naciągnęła je, po czym ostrożnie weszła na najbliższą podkładkę. Ten rytuał niemal zawsze kojarzył jej się z dziećmi bawiącymi się na placu zabaw.
W drzwiach na końcu korytarza pojawiła się Gerda. Była ubrana w jasnozielony kombinezon z cienkiego plastiku i niegustowny czepek w tym samym kolorze. Wyglądała blado, jej skóra przybrała żółtawy odcień. Widok Gerdy Eberlein o tej wczesnej godzinie nie wywołałby u nikogo najmniejszych skojarzeń z czymkolwiek romantycznym.
Agnes zbliżyła się do niej ostrożnym krokiem, a Gerda uśmiechnęła się na jej widok.
– Pani komisarz Hillstrøm – przywitała się.
– Witam szefową patologów, pani Eberlein.
Nigdy nie całowały się publicznie. Ich pocałunek zawierał się w spojrzeniu, a na ten właściwy przyjdzie jeszcze czas.
– No to mów – ponagliła ją Agnes. – I pokaż – dodała.
Gerda odsunęła się na bok.
– Anonimowe połączenie na telefon alarmowy o pierwszej czterdzieści trzy. Męski głos, który poinformował, że pod tym adresem znajduje się martwy mężczyzna. Samochód patrolowy i karetka dotarły na miejsce o drugiej siedem. Funkcjonariusze zastali otwarte drzwi. Przeszukali mieszkanie, po czym odesłali karetkę i zadzwonili po mnie, ja z kolei skontaktowałam się z Poulem i przybyliśmy na miejsce o drugiej czterdzieści osiem.
– Świetnie – stwierdziła Agnes. – Przyjrzymy się?
Poul Smith skinął jej głową na powitanie. Był wysoki, szczupły i ubrany podobnie jak Gerda. W dłoniach trzymał czarny aparat fotograficzny. Pomieszczenie miało kształt kwadratu, wysoki sufit oraz dwa wąskie czterodzielne szprosowe okna wychodzące na ulicę. Pokój był oświetlony stojącą w rogu pomieszczenia lampą z białym, plastikowym kloszem, wspieraną przez rozstawiony przez Poula przenośny zestaw oświetleniowy. Pod oknami stała skórzana sofa, a przed nią na dywanie metalowy stolik z pękniętym szklanym blatem, przechylony na bok kilka metrów po przekątnej od sofy. Na dywanie leżał martwy mężczyzna.
– Jak widzisz… – odezwała się Gerda – …przemoc przy użyciu tępego narzędzia. Sądzę, że w afekcie – w stanie silnego, gwałtownego wzburzenia.
– Mam się przebrać w kombinezon?
Gerda wzruszyła ramionami.
– Nie ma takiej potrzeby, o ile nie zamierzasz rozłożyć się na sofie.
Agnes zrobiła ostrożnie krok do przodu, po czym kucnęła i zaczęła przyglądać się martwemu mężczyźnie.
Na pierwszy rzut oka nie można było oszacować jego wieku. Mężczyzna miał na sobie czarny garnitur, z tych droższych. Biała koszula na kołnierzyku i wysokości klatki piersiowej była przesiąknięta krwią pochodzącą z rozległych urazów głowy. Próbowała wyobrazić sobie jego twarz, ale nie miała się za bardzo czego złapać. Pobrudzone włosy sprawiały wrażenie, jakby zostały wysmarowane pomadą i miały odcień jasnego blondu. Twarz została zdeformowana do tego stopnia, że pozbawiono ją jakiejkolwiek symetrii.
– Wstępnie należałoby założyć, że sprawcą jest mężczyzna.
– Zgadzam się. Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek kobieta dopuściła się czegoś podobnego.
Gdy się podnosiła, coś strzyknęło jej w kolanie.
– Wiemy, kim jest denat? – zapytała Agnes.
– Nazywa się Benjamin Reck. Poul znalazł jego portfel. Prawo jazdy, ubezpieczenie zdrowotne, karta płatnicza, cztery tysiące w banknotach o dużych nominałach i plastikowy woreczek z kilkoma gramami kokainy.
– Wiek?
– Urodził się w osiemdziesiątym szóstym, czyli ma trzydzieści cztery lata.
– Adres?
– Boganisvej 32, Hellerup.
Agnes się uśmiechnęła.
– Dobra robota.
Gerda wykrzywiła się w grymasie.
– Nie mieliśmy nic innego do roboty, bo musieliśmy zaczekać na ciebie.
– Wiemy, kto jest właścicielem mieszkania?
W drzwiach stanął Poul Smith z telefonem w ręku. Zdjął czepek ochrony, odsłaniając lekko wilgotne kasztanowe włosy.
– Jako właścicielka figuruje Judith Marie Nielsen, ale na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na to, żeby tu mieszkała.
– Dlaczego nie?
Poul wzruszył ramionami.
– Nie sądzę, żeby ktoś tu w ogóle mieszkał. Lokal wygląda, jakby… no cóż, jak rodzaj mieszkania na imprezy albo na szybki numerek, albo nawet jak szulernia.
Agnes skinęła głową w zamyśleniu.
– Rzeczywiście mamy tu dzisiaj niezłą imprezę. A tak poważnie, to rozumiem, o co ci chodzi. Jak już tu skończycie, to wraz z Ottonem rozejrzymy się wokół.
Poul posłał Gerdzie pytające spojrzenie.
– Jak myślisz, godzina wystarczy?
– Może trochę dłużej – zaoponowała patolożka. – Dookoła panuje niezły bałagan, będziemy musieli ostrożnie go pakować, żeby nie uszkodzić tej scenerii.
– W porządku – odparła Agnes. – Wychodzę po kawę i zadzwonię do Ottona. Daj znać, zanim ruszycie.2.
Otto Vang poszedł spać o dwudziestej trzeciej z uczuciem, że o czymś zapomniał – jak co wieczór. Teraz jednak wystartował ze swojego mieszkania i mknął na rowerze przez opustoszałe w porze nocnej ulice. Rozbudził się, gdy tylko odebrał telefon i usłyszał w słuchawce głos Agnes. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego energia i chęć do pracy przewyższa zapał jego szefowej, a także że jego rola polega między innymi na tym, żeby po prostu jej towarzyszyć. Agnes czuła się najlepiej, gdy miała go w pobliżu.
Jechał na rowerze ulicą Sankt Peders Stræde. Nieco kropiło i blask ulicznych latarni odbijał się w mokrym asfalcie. Gdy odnalazł niewielką piekarnię, w której Agnes na niego czekała, przypiął rower do najbliższej rynny i wszedł do środka.
Komisarz siedziała przy niewielkim stoliku, na którym stała biała filiżanka z kawą. Wewnątrz było ciepło, więc zdjęła swoją zieloną bejsbolówkę i odłożyła na blat. Za wysoką przeszkloną i oświetloną ladą nie zauważył nikogo, ale nieco dalej, na zapleczu dostrzegł piekarza balansującego z wielką tacą, na której leżało gorące pieczywo razowe.
Zdjął płaszcz przeciwdeszczowy, otrząsnął go z kropel deszczu i usiadł na wprost komisarz. Przyglądała mu się ze sceptycznym uśmiechem – jak zwykle.
– Zamów sobie koniecznie filiżankę kawy – zarekomendowała. – Mamy przed sobą długi dzień.
Za ladą pojawił się piekarz, więc Otto wstał i podszedł złożyć zamówienie. Gdy odebrał swoją kawę, zasiadł wygodnie przy niewielkim stoliku i spojrzał na nią pytająco. Agnes zaczęła opowiadać. Kwadrans później siedzieli nad kolejną kawą – on szukając informacji w telefonie, a Agnes – przyglądając się jego poczynaniom, odchylona do tyłu na krześle.
– Ulica Boganisvej 32 – oznajmił, oglądając zdjęcie satelitarne na Google Maps. Duża willa położona na tyłach działki. Widzę, że jest tam jeszcze jakaś dobudówka.
Pokazał jej obraz.
– Coraz większy chaos architektoniczny – oceniła. – W każdym razie w Danii.
Otto googlował dalej.
– Dom należy do Allana Recka. Brak opisu zajmowanego stanowiska. Z zawartych tu informacji wynika, że są tam zameldowane cztery osoby – Mette Reck, Savanna Reck i Benjamin Reck, no i ten Allan.
– Wygląda na to, że chodzi o pełną, a przy tym zamożną rodzinę – zastanawiała się Agnes. Mette i Allan z dwojgiem dorosłych dzieci.
Otto nadal przeszukiwał internet.
– Allan Reck… hm.
– Co: hm?
– Sprawia wrażenie typowego biznesmena. Trudno się w tym połapać. Reck Holding, Reck Enterprise, Reck Solids i tak dalej.
– Czyli pieniądze – skomentowała Agnes.
Wzruszył ramionami.
– Na to wygląda. Pośrednictwo nieruchomościami, budownictwo komercyjne, pojawia się też jako członek zarządu kilku spółek. Czyli gruba ryba, choć może taka raczej w dyskretnym stylu.
Agnes opróżniła filiżankę i odstawiła ją na spodek.
– Co, do cholery, Gerda i Poul robią tam tak długo? Ile to może zająć czasu?
– Agnes, jest dopiero wpół do piątej – uspokajał ją Otto.
– Wiem – zapewniła.
– Czyli mamy do czynienia z młodym mężczyzną pobitym na śmierć w mieszkaniu, które nie bardzo odpowiada jego dotychczasowemu stylowi życia.
– Mieszkanie figuruje na nazwisko Judith Marie Nielsen. Mógłbyś znaleźć o niej jakieś informacje?
Otto wrócił do przeszukiwania internetu.
– Zupełnie nic, w każdym razie na pierwszy rzut oka – oznajmił, przenosząc na nią spojrzenie.
– Ottonie, podsuń mi jakieś hipotezy – poprosiła komisarz. – Powiedz, co o tym wszystkim myślisz.
Odchylił się na krześle.
– No więc… syn z bogatej rodziny w kiepskim towarzystwie? To mogłoby być cokolwiek – hazard, dziewczyny, prochy.
– Miał przy sobie kokainę.
Obdarzył ją łagodnym spojrzeniem.
– Nie należy do wyjątków.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale to Benjaminowi roztrzaskano głowę.
– Co w takim razie robimy?
– Czekamy, aż Gerda i Poul skończą, a potem przyjrzymy się mieszkaniu. Zapukamy do sąsiadów i spróbujemy odnaleźć tę Judith. A na koniec pojedziemy do Hellerup.
– W porządku.
Komórka Agnes odezwała się charakterystycznym dźwiękiem marimbafonu – nietypowym sygnałem, który specjalnie dla niej wybrał Otto. Gdy telefon dzwonił, Agnes uśmiechała się wyczekująco niczym dziecko w cyrku. Niekiedy też, podczas rozmowy, nadal nieznacznie poruszała ciałem w rytm usłyszanej melodii. Tym razem przyłożyła tylko aparat do ucha.
– Gerda? Skończyliście?
Słuchając odpowiedzi, spoglądała na Ottona i jednocześnie potakiwała głową.
– Będziemy na miejscu za moment. Nie, nie musicie zamykać.
Otto wstał i poszedł uregulować rachunek, a Agnes sięgnęła po bejsbolówkę. Gdy odwrócił głowę, ponownie przyszedł mu na myśl cyrk. Nie miał pojęcia, skąd to skojarzenie, po prostu się pojawiło.3.
W starym wysokim domu nadal panowała cisza. Kiedy metodycznie przeszukiwali mieszkanie, za oknami, niemal niezauważalnie, wstawał szary świt. Otto od razu spostrzegł, że w lokalu nikt nie przebywał na stałe. Co prawda salon, w którym leżał denat, nosił ślady czyjejś obecności, ale nie przypominał typowego domu. Meble sprawiały wrażenie, jakby zostały skompletowane zupełnie przypadkowo i nie kojarzyły się z żadnym konkretnym statusem społecznym. Brakowało też zasłon.
Agnes weszła do kuchni i otworzyła lodówkę. W środku znalazła opakowany w folię sześciopak heinekena i butelkę wódki. Obok lodówki stały niewielki rozkładany stolik oraz dwa wypaczone metalowe krzesła z czarnym obiciem. Szuflady kuchennych mebli były pustawe. Przeszła do niewielkiej sypialni i zastała w niej Ottona. Jej wzrok padł na podniszczoną szafę garderobianą z metalowymi uchwytami, a potem na leżący na podłodze poplamiony materac sprężynowy.
– Ktoś tu mieszkał – stwierdziła. – Ale już jakiś czas temu. Wyprowadził się i zostawił to, czego nie potrzebował. Może to była Judith.
– Mam porozmawiać z sąsiadami? – zapytał Otto.
Zerknęła na zegarek.
– Tak, dobry pomysł. Powinni byli już wstać.
Wyszedł na klatkę schodową i zapukał do drzwi na wprost. Na czarnym szyldzie widniało nazwisko Nellemose, jednak nikt nie otwierał. Zszedł piętro niżej i zapukał do mieszkania znajdującego się pod miejscem popełnienia przestępstwa. Tutaj drzwi zdobiła mosiężna tabliczka z nazwiskiem Olsen.
Usłyszał wewnątrz zbliżające się kroki i po chwili drzwi otworzył starszy mężczyzna w spodniach od piżamy i siateczkowym podkoszulku. Mężczyzna przyglądał się gościowi bez słowa.
– Otto Vang, policja – przedstawił się funkcjonariusz. Pokazał mu odznakę. – Prowadzimy dochodzenie w sprawie śmierci, do której doszło w mieszkaniu nad panem. – Wie pan, kto tam bywa?
– Różni tam przychodzą. Mieszkanie jak z piekła rodem, ale nikt w nim nie mieszka na stałe.
– Czy słyszał pan coś w nocy?
– Tak, pewnie, że słyszałem. Było ich co najmniej dwóch. Głosy dochodziły z salonu. Ja śpię w pokoju wychodzącym na podwórko i używam zatyczek do uszu. No więc poszedłem spać, ale w pewnym momencie się przebudziłem. To musiało być krótko po północy. Słyszałem, jak tam hałasują, a potem zapadła cisza. Usłyszałem, jak ktoś w pośpiechu zbiega po schodach, ale zostałem w łóżku. Nie chce mi się tym zajmować, bo takie sytuacje zdarzają się od czasu, kiedy Judith się wyprowadziła.
– Zna ją pan?
Olsen wzruszył ramionami.
– Znam to za dużo powiedziane. Judith była w porządku, ale to nie znaczy, że się widywaliśmy i wspólnie spędzaliśmy czas.
– Wie pan, gdzie mogę ją znaleźć?
Mężczyzna podniósł wzrok na policjanta.
– Zostawiła mi swój numer telefonu, na wypadek gdyby okazał się potrzebny. I w sumie niby był, ale… ja nie mam już na to siły.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.