- nowość
- promocja
Glennkill. Sprawiedliwość owiec - ebook
Glennkill. Sprawiedliwość owiec - ebook
Międzynarodowy bestseller przetłumaczony na 30 języków! Błyskotliwa, zabawna i, o dziwo, bardzo ludzka powieść detektywistyczna o naszych (i owczych) charakterach.
Fenomenalna historia, w której kryminalne śledztwo prowadzą… owce. Jak wygląda świat widziany ich oczami? Co o nim sądzą, skoro ich życie ogranicza się do pastwiska i słuchania książek (głównie romansów) czytanych na głos przez pasterza? Cóż, czego nie wiedzą, tego się domyślą…
Sielskie lato w małym irlandzkim miasteczku. W takiej scenerii toczy się spokojne życie owiec na pastwisku. Sielanka zostaje brutalnie przerwana śmiercią ich pasterza. Zaniepokojone stado postanawia odkryć, kto go zabił. Ale jak to zrobić, skoro tak niewiele rozumieją z ludzkiego świata?
W przygotowaniu film w gwiazdorskiej obsadzie, w którym wystąpią między innymi Hugh Jackman, Emma Thompson i Nicholas Brown. Reżyserii podejmie się twórca „Minionków” Kyle Balda, a za scenariusz odpowiada Craig Mazin („The Last of Us”).
„Naprawdę niezwykła i wzruszająca. Najlepszy owczy kryminał, jaki przeczytasz przez cały rok”.
„Guardian”
„Cudownie odmienna. . . Połączenie błyskotliwego humoru i naiwności sprawia, że ta powieść jest zaskakującą i odświeżającą lekturą”.
„Boston Globe”
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68227-22-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dramatis oves
w kolejności pojawiania się
Matylda
ma bardzo dobry węch i jest z tego dumna
Sir Ritchfield
przewodnik stada, niemłody już i niedosłyszący; szwankuje mu pamięć, lecz wzrok wciąż ma dobry
Panna Maple
najmądrzejsza owca w stadzie, może nawet najmądrzejsza owca w całym Glennkill, a całkiem możliwe, że najmądrzejsza owca na całym świecie. Nigdy się nie poddaje, ma dociekliwy umysł i jest odpowiedzialna, choć nie zawsze
Wrzosowata
młoda, energiczna owca, która czasem najpierw mówi, a dopiero potem myśli
Chmurka
najbardziej wełnista owca w stadzie
Biały Wieloryb
chodząca pamięć stada: nigdy nie zapomina tego, co zobaczy. Bardzo wytrwały, wiecznie głodny merynos o spiralnych rogach
Otello
jest czarny, pochodzi z Hebrydów, ma cztery rogi i tajemniczą przeszłość
Zora
czarnogłówka, która nie ma lęku wysokości, jedyna owieczka z rogami w stadzie George’a Glenna
Ramzes
młody baran, który ma jeszcze krótkie rogi
Bystra
najszybsza owca w stadzie, pragmatyczna myślicielka
Sara
owcza matka
Jagnię
które widziało coś dziwnego
Melmoth Wędrowiec
bliźniaczy brat Sir Ritchfielda, legendarny baran, który zniknął
Cordelia
niezwykle lubi słowa
Maisie
młoda, naiwna owca
Zimowe Jagnię
trudne jagnię, wieczny mąciciel
Willow
druga najcichsza owca w stadzie; ale nikomu to nie przeszkadza
Baran Gabriela
bardzo dziwny baran
Fosco
słusznie uważa, że jest mądryROZDZIAŁ 1. OTELLO DZIELNIE POJADA DALEJ
Rozdział 1
Otello dzielnie pojada dalej
Jeszcze wczoraj był zdrowy – powiedziała Matylda, nerwowo strzygąc uszami.
– To nie ma nic do rzeczy – zauważył Sir Ritchfield, najstarszy tryk w stadzie. – Nie umarł na chorobę. Szpadel to nie choroba.
Pasterz leżał w bujnej, zielonej irlandzkiej trawie obok stodoły, niedaleko ścieżki przez pasionek. Leżał i ani drgnął. Na jego wełnianym norweskim swetrze siedziała samotna wrona, która z zawodowym zainteresowaniem analizowała jego budowę wewnętrzną. Obok wrony przycupnął wielce rozradowany królik. Owce odbywały naradę nieco dalej, prawie na skraju urwiska.
Rankiem, gdy znalazły pasterza, niezwykle zimnego i zupełnie martwego, zachowały spokój i były z tego niezmiernie dumne. W pierwszym przypływie trwogi zabrzmiało oczywiście kilka rozpaczliwych okrzyków – „Kto nam teraz będzie przynosił siano?”, „Wilk! Tu jest wilk!”– lecz Panna Maple szybko stłumiła panikę. Wytłumaczyła im, że tu, na najzieleńszych i najsoczystszych pastwiskach w całej Irlandii, tylko idiota jadłby siano w środku lata, i że nawet najbardziej wyrafinowane wilki nie przebijają szpadlem swoich ofiar. Bo nie ulegało wątpliwości, że to właśnie szpadel sterczał z wnętrzności pasterza, mokrych teraz od rosy.
Panna Maple była najmądrzejszą owcą w całym Glennkill. Niektórzy twierdzili, że najmądrzejszą owcą na świecie. Ale nikt nie mógł tego udowodnić. W Glennkill organizowano co prawda Konkurs na Najmądrzejszą Owcę – i to co roku – lecz niezwykła inteligencja Panny Maple przejawiała się już w samym tym, że nigdy nie brała udziału w żadnym konkursie. Zwycięzcę koronowano najpierw wieńcem z koniczyny (który to wieniec można było potem zjeść), następnie obwożono go przez kilka dni po okolicznych pubach, gdzie z oczami łzawiącymi od papierosowego dymu musiał pić guinnessa, którego goście wlewali mu do gardła, aż nie mógł ustać na nogach. Co więcej, od tej pory odpowiadał za dosłownie wszystkie pastwiskowe psikusy, ponieważ najmądrzejsza owca zawsze była głównym podejrzanym.
Ale George Glenn już nigdy nie miał nikogo o nic podejrzewać. Leżał przy ścieżce ze szpadlem w brzuchu, a jego owce zastanawiały się, co robić. Stały na skraju urwiska między błękitnym jak woda niebem a niebieskim jak niebo morzem, gdzie nie docierał zapach krwi i gdzie nie czuły się za nic odpowiedzialne.
– Nie był zbyt dobrym pasterzem – powiedziała Wrzosowata, jarliczka niewiele starsza od jagnięcia, która wciąż miała do George’a pretensje o to, że pod koniec zimy przyciął jej piękny ogonek.
– Właśnie! – zawtórowała jej Chmurka, najbardziej wełnista i najbardziej okazała owca, jaką kiedykolwiek widziano. – Nie doceniał naszej pracy. Mówił, że norweżki robią to lepiej! Że dają więcej wełny! Nosił swetry z norweskiej wełny: to hańba! Jaki inny pasterz znieważyłby tak własne stado?
Uwagi te sprowokowały dłuższą wymianę zdań między Wrzosowatą, Chmurką i Białym Wielorybem. Wieloryb utrzymywał, że wartość pasterza mierzy się ilością dostarczanej przez niego paszy i że pod tym względem George’owi nie można było nic zarzucić. W końcu uzgodnili, że dobry pasterz to taki, który nigdy nie przycina jagnięciu ogonka, nie ma pasterskiego psa, daje owcom dużo dobrego jedzenia, zwłaszcza chleba i cukru – nie zapominając przy tym o jedzeniu zdrowym, takim jak zielenina, koncentraty i buraki pastewne (bo wszystkie były owcami bardzo rozsądnymi) – i nosi wyłącznie ubrania z produktów własnego stada, jak choćby jednoczęściowe kabotki z przędzy, w których wyglądałby naprawdę ładnie, bo prawie jak owca. Naturalnie wiedziały, że istoty tak doskonałej nie ma na całym świecie, jednak miło było pomarzyć. Trochę powzdychały i już miały się rozejść zadowolone, że wyjaśniły sobie wszystkie problemy.
Jednakże głosu nie zabrała jeszcze Panna Maple. Odezwała się dopiero teraz.
– Nie chcecie wiedzieć, jak umarł?
Sir Ritchfield spojrzał na nią zaskoczony.
– Umarł od tego szpadla. Ty też byś umarła, gdyby przebito cię na wylot kawałem ciężkiego żelaza. Nic dziwnego, że nie żyje. – Sir Ritchfield lekko zadrżał.
– Ale skąd się ten szpadel wziął?
– Ktoś go w niego wbił. – Dla Sir Ritchfielda był to koniec dyskusji, lecz problemem zainteresował się nagle Otello, jedyna czarna owca w stadzie.
– To mógł zrobić tylko człowiek albo… wielka małpa – powiedział; Otello spędził młodość w dublińskim zoo i wspominał o tym przy każdej okazji.
– Człowiek. – Panna Maple z satysfakcją kiwnęła głową. – Moim zdaniem powinniśmy sprawdzić, co to za człowiek. Jesteśmy to winni George’owi. Ilekroć złe psy porywały nasze jagnięta, George zawsze szukał winowajcy. Poza tym był naszym pasterzem. Nikt nie miał prawa przebijać go szpadlem. To wilcze zachowanie. To morderstwo.
Owce ogarnął niepokój. Zmienił się wiatr i powiało zapachem świeżej krwi.
– A kiedy już go znajdziemy? – spytała nerwowo Wrzosowata. – Tego, kto wbił szpadel. Co wtedy?
– Wtedy będzie… sprawiedliwość! – zameczał Otello.
– Sprawiedliwość! – zameczały pozostałe owce.
I tak to postanowiono, że zagadkę niegodziwego morderstwa George’a Glenna rozwiążą jego własne owce. Same, bez niczyjej pomocy.
*
Najpierw Panna Maple poszła obejrzeć zwłoki. Zrobiła to niechętnie. W letnim irlandzkim słońcu George cuchnął już tak bardzo, że każdą owcę przechodziły dreszcze.
Zaczęła od tego, że okrążyła go z daleka ze stosownym respektem. Wrona zakrakała, zatrzepotała czarnymi skrzydłami i odleciała. Panna Maple podeszła bliżej, obejrzała szpadel, obwąchała twarz i ubranie George’a. W końcu – w tym momencie stojące w bezpiecznej odległości i zbite w gromadkę owce wstrzymały oddech – wetknęła nawet nos do rany i dokładnie zbadała ją od środka; tak to przynajmniej wyglądało z miejsca, gdzie stały. Wróciła z zakrwawionym pyszczkiem.
– No i co? – spytał Wieloryb, nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia; nigdy długo nie wytrzymywał, bo źle znosił stres.
– Nie żyje – odparła Panna Maple. Chyba nie chciała nic więcej mówić, a już na pewno nie na ten temat. Obejrzała się i popatrzyła na ścieżkę. – Musimy być przygotowani. Wcześniej czy później przyjdą tu ludzie. Trzeba ich obserwować. I lepiej nie stójmy tak w kupie. To podejrzanie wygląda. Powinniśmy zachowywać się naturalnie.
– Przecież zachowujemy się naturalnie – zaprotestowała Matylda. – George nie żyje. Ktoś go zamordował. Mamy się obok niego paść, jedząc zbryzganą krwią trawę?
– Tak, bo tak trzeba. – Wyrósł między nimi czarny Otello. Na widok ich przerażonych min zafalowały mu nozdrza. – Nie martwcie się. Ja pójdę. Spędziłem młodość pod zagrodą dla mięsożernych. Trochę krwi więcej mnie nie zabije.
W tym momencie Wrzosowata pomyślała, jaki ten Otello odważny. Postanowiła paść się częściej obok niego, oczywiście dopiero wtedy, kiedy zabiorą zwłoki George’a i kiedy świeży, letni deszcz zmyje do czysta pastwisko.
Panna Maple przydzieliła im stanowiska obserwacyjne. Sir Ritchfield, który mimo sędziwego wieku wciąż miał dobry wzrok, zajął pozycję na wzgórzu; rozciągał się stamtąd widok aż na brukowaną drogę za żywopłotami. Wieloryb miał kiepskie oczy, za to dobrą pamięć. Dlatego stanął obok Sir Ritchfielda, żeby zapamiętywać wszystko to, co ten zobaczy. Wrzosowata i Chmurka miały obserwować ścieżkę biegnącą przez łąkę: Wrzosowata zajęła pozycję przy bramie od strony wioski, Chmurka natomiast w miejscu, gdzie ścieżka opadała w dół. Zora, czarnogłówka, która nie miała lęku wysokości, stanęła na wąskiej skalnej półce tuż pod szczytem urwiska, żeby obserwować stamtąd plażę. Twierdziła, że miała wśród przodków dziką górską owcę i kiedy widziało się, z jaką swobodą i pewnością siebie truchta nad przepaścią, łatwo można było w to uwierzyć.
Otello zniknął w cieniu za dolmenem, niedaleko miejsca, gdzie leżał przebity szpadlem George. Panna Maple warty nie trzymała. Wetknęła pyszczek do poidła, próbując zmyć z nosa ślady krwi.
Pozostałe owce zachowywały się naturalnie.
*
Nieco później na ścieżce pojawił się niezupełnie już trzeźwy Tom O’Malley; szedł z Golagh do Glennkill, do tamtejszego pubu. Świeże powietrze dobrze mu robiło: zielona trawa, błękitne niebo. Uganiające się za zdobyczą mewy krzyczały i wirowały w powietrzu tak szybko, że zakręciło mu się w głowie. Owce George’a pasły się spokojnie i malowniczo. Jak na zdjęciu z broszury reklamowej. Jedna z nich zapędziła się wyjątkowo daleko, bo aż na skalną półkę, i wyglądała tam jak mały biały lew.
– Hej, owieczko! – zawołał Tom. – Tylko nie spadnij. Szkoda by było takiej ślicznotki.
Owca spojrzała na niego z pogardą i nagle poczuł się głupio. Głupio i jak pijany. Ale to była już przeszłość. Jeszcze się wybije. W turystyce. Tak jest, przyszłością Glennkill była turystyka. Musi obgadać to z kumplami w pubie.
Ale najpierw chciał przyjrzeć się z bliska temu pięknemu, czarnemu baranowi. Cztery rogi. Niezwykłe. Tak, George miał wyjątkowe owce.
Ale czarny baran nie dał mu się podejść i prawie nie drgnąwszy, z łatwością uniknął dotyku jego ręki.
I wtedy Tom zobaczył szpadel.
Dobry szpadel. Przydałby mu się taki. Postanowił go wziąć. Tymczasem ukryje go pod dolmenem i wróci tu wieczorkiem. Ale po ciemku? Nie bardzo mu się to podobało. Ludzie różnie o tym miejscu gadali. Ale on był człowiekiem nowoczesnym, a szpadel był pierwsza klasa. Chwytając za rękojeść, trącił nogą coś miękkiego.
Minęło dużo czasu, odkąd miał w Szalonym Niedźwiedziu tak dużą i uważną publiczność jak tego popołudnia.
*
Niedługo potem Wrzosowata dostrzegła grupkę ludzi biegnących ścieżką od strony wioski. Od razu zameczała, raz krótko, raz długo i znowu krótko, a wtedy spod dolmenu niechętnie wyszedł Otello.
Na czele grupy biegł chudy mężczyzna, którego owce nie znały. Wytężyły wzrok. Przywódca stada jest zawsze ważny.
Za chudzielcem truchtał rzeźnik. Owce wstrzymały oddech. Już sam jego zapach wystarczał, żeby zmiękły im nogi w kolanach. Rzeźnik pachniał śmiercią. Przeraźliwym krzykiem, bólem i krwią. Bały się go nawet psy.
Owce nienawidziły rzeźnika. I uwielbiały Gabriela z wystrzępioną brodą, drobnego człowieczka w miękkim kapeluszu ze spuszczonym brzegiem, który z trudem nadążał za biegnącą przed nim górą mięsa. Wiedziały, dlaczego nienawidzą rzeźnika. Nie wiedziały, dlaczego uwielbiają Gabriela, ale Gabrielowi nie można się było oprzeć. Jego psy umiały robić niesamowite sztuczki. Rok w rok zdobywał główną nagrodę w Gorey, w konkursie dla najlepszych psów pasterskich. Powiadano, że umie rozmawiać ze zwierzętami, ale to nie była prawda. Owce go nie rozumiały, przynajmniej wtedy, kiedy mówił po gaelicku. Lecz ilekroć przechodził ścieżką przez łąkę, zawsze były dziwnie wzruszone i mile połechtane, a on zawsze potrafił uwieść je tak skutecznie, że ufnie do niego podchodziły.
Ludzie dobiegli już prawie do zwłok. Owce zapomniały, że mają zachowywać się naturalnie, i wyciągnęły szyje, żeby lepiej widzieć. Przywódca ludzkiego stada stanął jak wryty o kilka jagnięcych skoków przed ciałem George’a. Przez chwilę chwiał się jak długa gałąź na wietrze, lecz jego czujne, małe, ostre jak szpilki oczy przez cały czas patrzyły na szpadel sterczący z wnętrzności pasterza.
Gabriel i rzeźnik też przystanęli kilka kroków od trupa. Rzeźnik wbił wzrok w ziemię. Gabriel wyjął ręce z kieszeni. Chudzielec zdjął czapkę.
Pojadając trawę, Otello dzielnie przeszedł tuż obok nich.
Potem, ciężko dysząc i sapiąc, ścieżką nadbiegła Lilly, a wraz z nią nadpłynął obłok pachnących bzem perfum. Lilly miała mocno zaczerwienioną twarz i rude, rozwichrzone włosy i na widok George’a wydała krótki, przeraźliwy krzyk. Owce spojrzały na nią spokojnie. Lilly przychodziła czasem na łąkę, zwykle wieczorem, i krzyczała tak z byle powodu. Na przykład wtedy, kiedy wdepnęła w owcze bobki. Albo kiedy zaczepiła spódnicą o żywopłot. Albo kiedy George powiedział coś, co się jej nie spodobało. Owce do tego przywykły. Często znikała z George’em w przyczepie. Jej dziwne krzyki zupełnie im nie przeszkadzały.
Ale zaraz potem wiatr poniósł przez łąkę krzyk zupełnie inny, przeciągły i żałosny. Biały Wieloryb i Chmurka nie wytrzymali i pogalopowali na wzgórze, gdzie zawstydzili się i ponownie spróbowali przybrać naturalny wygląd.
Nie zwracając uwagi na mokrą od wieczornego deszczu trawę, Lilly opadła na kolana obok zwłok. To ona tak strasznie krzyczała. Niczym dwa ogłupiałe owady, jej ręce wędrowały na oślep po norweskim swetrze George’a i szarpały go za kołnierz.
Nagle wyrósł obok niej rzeźnik, który pociągnął ją mocno za ramię. Owce wstrzymały oddech. Rzeźnik poruszał się szybko jak kot. Coś powiedział. Lilly spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Poruszyła ustami, lecz mówiła za cicho. Rzeźnik jej odpowiedział. Potem chwycił ją za rękaw i odciągnął na bok. W tym samym momencie chudzielec zaczął mówić coś do Gabriela.
Otello rozejrzał się w poszukiwaniu pomocy. Gdyby trzymał się blisko Gabriela, nie zdołałby podsłuchać rozmowy rzeźnika z Lilly – i vice versa. Ale nic z tego. Żadna z owiec nie chciała podejść ani do George’a, ani do rzeźnika, ponieważ obydwaj pachnieli śmiercią. Wolały skupić się na próbach przybierania naturalnego wyglądu.
Wtem od strony poidła nadbiegła truchtem Panna Maple, która wzięła na siebie obserwację rzeźnika. Na nosie miała podejrzaną, czerwoną plamę, ale ponieważ wytarzała się w błocie, wyglądała po prostu jak bardzo brudna owca.
– …idiotyczne zamieszanie – mówił rzeźnik. – Przestań robić z siebie widowisko. Wierz mi, skarbie, masz teraz inne zmartwienia. – Serdelkowatymi palcami wziął ją pod brodę i zadarł jej głowę, tak że musiała spojrzeć mu prosto w oczy.
– Dlaczego mieliby mnie podejrzewać? – spytała, próbując się uwolnić. – Dobrze nam się z George’em układało.
Rzeźnik jeszcze mocniej zacisnął palce na jej podbródku.
– Dobrze – odparł. – Rzeczywiście. To im wystarczy. A komu jeszcze dobrze się z nim układało? Zaczekaj tylko, aż otworzą testament, wtedy zobaczymy, jak to z wami było. Nie przypuszczam, żebyś robiła fortunę na tych swoich kosmetykach, a puszczając się na prawo i lewo w tej dziurze, też się nie wzbogacisz. Dlatego bądź miła dla starego Hama, a nie będziesz musiała się o nic martwić.
Gabriel coś powiedział. Rzeźnik odwrócił się gwałtownie i pomaszerował do tamtych, zostawiając Lilly samą. Ta zadrżała i owinęła się szczelniej szalem. Przez chwilę zdawało się, że wybuchnie płaczem. Panna Maple wiedziała, jak się Lilly czuje. Być dotkniętą przez rzeźnika – to tak, jakby za ucho chwyciła cię sama śmierć.
Ludzie znowu zaczęli rozmawiać, ale owce stały zbyt daleko, żeby cokolwiek usłyszeć. Potem zapadła niezręczna, wymowna cisza. Gabriel odwrócił się i ruszył w kierunku wioski, a chudzielec potruchtał za nim. Lilly zawahała się i poszła w ich ślady.
Rzeźnik Ham nie zwracał na nich uwagi. Podszedł do George’a. Powoli podniósł swoją wielką rzeźnicką łapę i gdy zawisła nad zwłokami jak gruby bławatek, nakreślił nią w powietrzu dwie linie. Dłuższa biegła od głowy George’a do jego brzucha, a krótsza od ramienia do ramienia. Wtedy zawołał go Gabriel i Ham też pospieszył w kierunku wioski.
*
Później trzech policjantów przyszło zrobić zdjęcia. Przyprowadzili bardzo wyperfumowaną dziennikarkę. Ona też robiła zdjęcia, o wiele więcej zdjęć niż oni. Stanęła nawet na skraju urwiska, żeby sfotografować Zorę na skalnej półce oraz Sir Ritchfielda i Białego Wieloryba pasących się przed dolmenem. Owce były przyzwyczajone do turystów – takich z plecakami na plecach – którzy czasem się im przyglądali, ale przy tak dużym zainteresowaniu prasy wkrótce poczuły się nieswojo. Wielorybowi pierwszemu puściły nerwy, głośno mecząc, wbiegł na szczyt wzgórza. Zaraził paniką pozostałych, nawet Pannę Maple i Otella, i w ciągu kilku minut w gromadkę zbiło się tam całe, lekko zawstydzone stado.
Ale policjanci nie zwracali na nie uwagi. Wyciągnęli szpadel z George’a, włożyli ich – to znaczy, George’a i szpadel – do dużych, plastikowych worków, popełzali trochę po ziemi, wreszcie zniknęli w białym samochodzie. Niedługo potem zaczęło padać. Wkrótce pastwisko wyglądało tak, jakby nic się na nim nie wydarzyło.
Owce postanowiły schronić się w stodole. Poszły tam całym stadem, ponieważ teraz, tuż po śmierci George’a, stodoła wydawała się miejscem posępnym i trochę złowrogim. Tylko Panna Maple została na dworze nieco dłużej, żeby deszcz zmył z niej błoto i resztki krwi z pyszczka.
Gdy weszła do stodoły, owce stały wokół Otella i zasypywały go gradem pytań, lecz jemu się nie spieszyło.
– Jak mogłeś wytrzymać, stojąc tak blisko rzeźnika? – zabeczała niespokojnie Wrzosowata. – Ja umarłabym ze strachu. Omal nie umarłam, patrząc, jak do nas idzie!
Panna Maple przewróciła oczami. Ale musiała oddać mu sprawiedliwość: podziw stada nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Spojrzał na nią i bardzo rzeczowo zaczął:
– Najpierw przemówił rzeźnik. „Świnia”. Tak powiedział.
Owce popatrzyły po sobie zdumione. Żadna świnia nigdy nie postawiła racicy na ich pasionku!
Uwaga rzeźnika nie miała sensu. Jednakże Otello był bardzo pewny siebie.
– Pachniał gniewem. I strachem. Ale głównie gniewem. Chudzielec się go bał. A Gabriel nie. – Zastanawiał się przez chwilę nad jego bohaterstwem, po czym kontynuował: – Lilly nie powiedziała niczego sensownego. Powtarzała tylko: „Och, George”. „Dlaczego akurat teraz?”. I: „Dlaczego mi to robisz?”. Może nie wiedziała, że on nie żyje. Potem rzeźnik pociągnął ją za rękę. „Nie wolno go dotykać”, powiedział. Na to ona cicho odparła: „Proszę, chcę tylko pobyć z nim trochę sama”. Tamci milczeli, a rzeźnik mruknął: „Jeśli ktoś w ogóle ma prawo, to tylko Kate”. Zabrzmiało to okropnie. Potem odciągnął ją od George’a.
Owce mu przytaknęły. One też dobrze to wszystko widziały. Podejrzenie natychmiast padło na rzeźnika. Ale Panna Maple niecierpliwie pokręciła głową.
– Kiedy rzeźnik odszedł – ciągnął Otello – chudzielec zaczął mówić do Gabriela. Dziwnie pachniał, whisky i guinnessem, ale nie tak, jakby pił. Pachniało jego ciało i ubranie. A zwłaszcza ręce.
– To on to zrobił! – zabeczał Ramzes, młodziutki baran z bujną wyobraźnią. – Polał sobie ręce whisky, bo nie mógł znieść zapachu krwi.
– To możliwe – odparła z wahaniem Panna Maple.
Matylda, która miała najlepszy węch w stadzie, pokręciła głową.
– Ludzie nie potrafią wyczuć zapachu krwi tak jak my – powiedziała. – Oni prawie nie mają węchu.
– A potem chudzielec powiedział cicho tak: „Tyle miał do zrobienia, w głowie roiło mu się od zwariowanych planów. Ale już ich chyba nie zrealizuje, co?”. Mówił bardzo szybko, tak szybko, że nie zapamiętałem wszystkiego, co padło. I ciągle wracał do tych planów. Chyba chciał wyciągnąć coś z Gabriela. Ale Gabriel milczał.
Zamyślony Otello przekrzywił głowę.
– Moim zdaniem chudzielec go denerwował. Właśnie dlatego Gabriel zawołał rzeźnika. Kiedy rzeźnik podszedł bliżej, chudzielec od razu zamilkł. A potem wszyscy zaczęli mówić naraz. Lilly powiedziała: „Trzeba zawiadomić jego żonę”. Gabriel: „I policję”. Rzeźnik: „Zostanę z nim, aż przyjadą”. A chudzielec na to, że: „Nikt nie zostanie tu sam”. Wtedy tamci spojrzeli na niego, tak jak baran patrzy na barana przed pojedynkiem. Rzeźnik się zaczerwienił. Ale kiwnął głową.
*
Panna Maple zaczęła zbierać pytania. Owce miały powiedzieć, czego nie zrozumiały i czego chciałyby się dowiedzieć. Stała w środku stada z Białym Wielorybem. Kiedy uznała, że pytanie jest warte zapamiętania, spoglądała na niego i kiwała głową, a Wieloryb je zapamiętywał. Kiedy coś już zapamiętał, nigdy tego nie zapominał.
– Dlaczego nas fotografowali? – spytała Matylda.
– Dlaczego padał deszcz? – spytała Chmurka.
– Dlaczego George wyszedł na pasionek nocą? – To Wrzosowata.
Panna Maple zerknęła na Wieloryba i kiwnęła głową. Wrzosowata spojrzała z dumą na Otella.
– Dlaczego przyszedł tu rzeźnik? – spytała Matylda.
– Czego rzeźnik chce od Lilly? – spytał Otello.
Panna Maple kiwnęła głową.
– Co to znaczy testament? – spytała Bystra i Panna Maple znowu kiwnęła głową.
– Kiedy znowu będziemy mogli paść się w miejscu, gdzie leżał George? – spytała Chmurka.
– Czy na pasionek wypędzą teraz świnie? – spytała Matylda.
– Dlaczego morderca zrobił to szpadlem? Przecież mógł zepchnąć go z urwiska – zauważyła Zora.
Panna Maple kiwnęła głową.
– A co z wilkiem? – spytała Sara. – Czy naszym jagniętom coś grozi? Jagniętom albo nam?
Panna Maple zawahała się, ale nie dała Wielorybowi znaku.
– Dlaczego ktoś nie zamorduje rzeźnika? – rzuciła Chmurka.
Kilka owiec zameczało z aprobatą, lecz Panna Maple nie zareagowała.
– Jak długo George leżał na łące? – spytał Wieloryb.
Panna Maple kiwnęła głową i Wieloryb się rozpromienił.
Z kręgu owiec wytruchtało jagnię. Nie miało jeszcze imienia. Jagnięciu nadaje się imię dopiero wtedy, kiedy przeżyje swoją pierwszą zimę.
– Czy wróci tu duch George’a? – spytało nieśmiało.
Chmurka nachyliła się ku niemu uspokajająco i jagnię wtuliło łebek w jej gęste runo.
– Nie, maleństwo, nie wróci. Ludzie nie mają duszy. Nie ma duszy, nie ma i ducha. To proste.
– Jak możesz tak mówić? – zaprotestował Wieloryb. – Nie wiemy, czy ludzie mają duszę, czy nie.
– Każde jagnię wie, że dusza mieszka w zmyśle węchu. A ludzie nie mają dobrych nosów. – Matylda miała znakomity węch i często rozmyślała o problemach duszy i nosa.
– Najwyżej zobaczysz takiego malutkiego duszka. – Rozbawiony Otello też nachylił się nad jagnięciem. – Nie ma się czego bać.
– Ale ja już go widziałem! – zabeczało jagnię. – Był bardzo duży, o wiele większy ode mnie, a ja mam bardzo dobry węch. I był kudłaty, i tańczył. Początkowo myślałem, że to duch wilka, ale teraz wiem, że to był duch George’a. Bardzo się przestraszyłem. Z rana myślałem, że to był tylko sen.
Panna Maple przyjrzała mu się uważnie.
– Skąd wiesz, że George już nie żył?
– Bo go widziałem.
– Widziałeś martwego George’a i nic nam nie powiedziałeś?
– Nie, to nie tak. – Jagnię pociągnęło nosem. – Widziałem szpadel. Ale pod szpadlem musiał leżeć George, prawda? – Jagnię zrobiło zamyśloną minę. – A może on na ten szpadel upadł?
Niczego więcej nie udało się zeń wyciągnąć. Ot, wyszło w nocy ze stodoły, ale nie wiedziało dlaczego. W świetle księżyca zobaczyło szpadel i kudłatego ducha, lecz nie potrafiło opisać go dokładniej. Było tak przerażone, że od razu zasnęło.
Zapadła cisza. Owce zbiły się w jeszcze ciaśniejszą gromadkę. Jagnię schowało łebek w runie Chmurki, a pozostałe owce wbiły wzrok w ziemię. Panna Maple westchnęła.
– Dwa pytania do Białego Wieloryba. Kim jest duch wilka? I gdzie jest Tess?
Owce wymieniły spojrzenia. Rzeczywiście, gdzie była Tess, stary owczarek George’a, jego najwierniejsza towarzyszka, jedyna prawdziwa miłość jego życia, najłagodniejszy pies pasterski, jaki kiedykolwiek je pasał?
*
Kiedy owce poszły spać, Panna Maple dodała po cichu kolejne pytanie do listy. Powiedziała Ramzesowi, że nie wie, czy ręce mordercy były zakrwawione. Tymczasem tak naprawdę nie wiedziała nawet, czy morderca w ogóle miał ręce. George miał spokojną twarz. Lekko pachniał piwem i dymem, a palcami ściskał dwa kwiatki. Uznała, że to trochę dziwne, ponieważ George nie interesował się kwiatami. O wiele więcej czasu poświęcał warzywom.
Ale znalazła coś jeszcze, coś, co kazało jej podwinąć nosem jego zakrwawiony norweski sweter. I tam, na bladym brzuchu, tuż nad miejscem, gdzie sterczał szpadel, zobaczyła odcisk owczej racicy – jeden, pojedynczy odcisk.ROZDZIAŁ 3. PANNA MAPLE MOKNIE
Rozdział 3
Panna Maple moknie
George nie lubił ludzi. Ludzie rzadko kiedy zachodzili na łąkę – ot, czasem jakiś farmer albo staruszka, która chciała sobie poplotkować – a kiedy już zachodzili, George wpadał w gniew. Puszczał wtedy bardzo głośną kasetę z szarego magnetofonu i uciekał do warzywnika, gdzie taplał się w brudzie, dopóki ten ktoś sobie nie poszedł.
Tak więc owce nie widziały dotąd stada ludzi i były zbyt zaskoczone, żeby wpaść w panikę. Później Wieloryb mówił, że było ich siedmiu, ale Wieloryb miał słaby wzrok. Zora naliczyła ich dwudziestu, Panna Maple czterdziestu pięciu, a Sir Ritchfield całe mnóstwo, więcej niż mógł zliczyć. Sęk w tym, że Sir Ritchfield miał fatalną pamięć, zwłaszcza kiedy był zdenerwowany. Zapomniał, do ilu doliczył, więc zaczął od początku i liczył tak dwa albo trzy razy. Psy też policzył.
Krótkowzroczny Wieloryb patrzył posępnie na ludzi. Cóż, mogli darować sobie teorię o mordercy, który wraca na miejsce zbrodni. Wszyscy tu wrócili, a morderca musiał być wśród nich. Owce patrzyły ciekawie na ludzkie stado. Nie przewodził mu osobnik ani najsilniejszy, ani najbystrzejszy: na czele szedł Tom O’Malley. Za nim dzieci, za dziećmi kobiety, a za kobietami mężczyźni z rękami niezdarnie wepchniętymi do kieszeni. Na samym końcu sunęło kilku trzęsących się staruszków, którzy szli powoli i chwiejnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki