Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Glennkill. Sprawiedliwość owiec - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
13 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Glennkill. Sprawiedliwość owiec - ebook

Międzynarodowy bestseller przetłumaczony na 30 języków! Błyskotliwa, zabawna i, o dziwo, bardzo ludzka powieść detektywistyczna o naszych (i owczych) charakterach.

Fenomenalna historia, w której kryminalne śledztwo prowadzą… owce. Jak wygląda świat widziany ich oczami? Co o nim sądzą, skoro ich życie ogranicza się do pastwiska i słuchania książek (głównie romansów) czytanych na głos przez pasterza? Cóż, czego nie wiedzą, tego się domyślą…

Sielskie lato w małym irlandzkim miasteczku. W takiej scenerii toczy się spokojne życie owiec na pastwisku. Sielanka zostaje brutalnie przerwana śmiercią ich pasterza. Zaniepokojone stado postanawia odkryć, kto go zabił. Ale jak to zrobić, skoro tak niewiele rozumieją z ludzkiego świata?

W przygotowaniu film w gwiazdorskiej obsadzie, w którym wystąpią między innymi Hugh Jackman, Emma Thompson i Nicholas Brown. Reżyserii podejmie się twórca „Minionków” Kyle Balda, a za scenariusz odpowiada Craig Mazin („The Last of Us”).

„Naprawdę niezwykła i wzruszająca. Najlepszy owczy kryminał, jaki przeczytasz przez cały rok”.

„Guardian”

„Cudownie odmienna. . . Połączenie błyskotliwego humoru i naiwności sprawia, że ta powieść jest zaskakującą i odświeżającą lekturą”.

„Boston Globe”

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68227-22-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRAMATIS OVES

Dra­ma­tis oves

w kolej­no­ści poja­wia­nia się

Matylda

ma bar­dzo dobry węch i jest z tego dumna

Sir Ritch­field

prze­wod­nik stada, nie­młody już i nie­do­sły­szący; szwan­kuje mu pamięć, lecz wzrok wciąż ma dobry

Panna Maple

naj­mą­drzej­sza owca w sta­dzie, może nawet naj­mą­drzej­sza owca w całym Glen­n­kill, a cał­kiem moż­liwe, że naj­mą­drzej­sza owca na całym świe­cie. Ni­gdy się nie pod­daje, ma docie­kliwy umysł i jest odpo­wie­dzialna, choć nie zawsze

Wrzo­so­wata

młoda, ener­giczna owca, która cza­sem naj­pierw mówi, a dopiero potem myśli

Chmurka

naj­bar­dziej weł­ni­sta owca w sta­dzie

Biały Wie­lo­ryb

cho­dząca pamięć stada: ni­gdy nie zapo­mina tego, co zoba­czy. Bar­dzo wytrwały, wiecz­nie głodny mery­nos o spi­ral­nych rogach

Otello

jest czarny, pocho­dzi z Hebry­dów, ma cztery rogi i tajem­ni­czą prze­szłość

Zora

czar­no­główka, która nie ma lęku wyso­ko­ści, jedyna owieczka z rogami w sta­dzie Geo­rge’a Glenna

Ram­zes

młody baran, który ma jesz­cze krót­kie rogi

Bystra

naj­szyb­sza owca w sta­dzie, prag­ma­tyczna myśli­cielka

Sara

owcza matka

Jagnię

które widziało coś dziw­nego

Mel­moth Wędro­wiec

bliź­nia­czy brat Sir Ritch­fielda, legen­darny baran, który znik­nął

Cor­de­lia

nie­zwy­kle lubi słowa

Maisie

młoda, naiwna owca

Zimowe Jagnię

trudne jagnię, wieczny mąci­ciel

Wil­low

druga naj­cich­sza owca w sta­dzie; ale nikomu to nie prze­szka­dza

Baran Gabriela

bar­dzo dziwny baran

Fosco

słusz­nie uważa, że jest mądryROZDZIAŁ 1. OTELLO DZIELNIE POJADA DALEJ

Roz­dział 1

Otello dziel­nie pojada dalej

Jesz­cze wczo­raj był zdrowy – powie­działa Matylda, ner­wowo strzy­gąc uszami.

– To nie ma nic do rze­czy – zauwa­żył Sir Ritch­field, naj­star­szy tryk w sta­dzie. – Nie umarł na cho­robę. Szpa­del to nie cho­roba.

Pasterz leżał w buj­nej, zie­lo­nej irlandz­kiej tra­wie obok sto­doły, nie­da­leko ścieżki przez pasio­nek. Leżał i ani drgnął. Na jego weł­nia­nym nor­we­skim swe­trze sie­działa samotna wrona, która z zawo­do­wym zain­te­re­so­wa­niem ana­li­zo­wała jego budowę wewnętrzną. Obok wrony przy­cup­nął wielce roz­ra­do­wany kró­lik. Owce odby­wały naradę nieco dalej, pra­wie na skraju urwi­ska.

Ran­kiem, gdy zna­la­zły paste­rza, nie­zwy­kle zim­nego i zupeł­nie mar­twego, zacho­wały spo­kój i były z tego nie­zmier­nie dumne. W pierw­szym przy­pły­wie trwogi zabrzmiało oczy­wi­ście kilka roz­pacz­li­wych okrzy­ków – „Kto nam teraz będzie przy­no­sił siano?”, „Wilk! Tu jest wilk!”– lecz Panna Maple szybko stłu­miła panikę. Wytłu­ma­czyła im, że tu, na naj­zie­leń­szych i naj­so­czyst­szych pastwi­skach w całej Irlan­dii, tylko idiota jadłby siano w środku lata, i że nawet naj­bar­dziej wyra­fi­no­wane wilki nie prze­bi­jają szpa­dlem swo­ich ofiar. Bo nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że to wła­śnie szpa­del ster­czał z wnętrz­no­ści paste­rza, mokrych teraz od rosy.

Panna Maple była naj­mą­drzej­szą owcą w całym Glen­n­kill. Nie­któ­rzy twier­dzili, że naj­mą­drzej­szą owcą na świe­cie. Ale nikt nie mógł tego udo­wod­nić. W Glen­n­kill orga­ni­zo­wano co prawda Kon­kurs na Naj­mą­drzej­szą Owcę – i to co roku – lecz nie­zwy­kła inte­li­gen­cja Panny Maple prze­ja­wiała się już w samym tym, że ni­gdy nie brała udziału w żad­nym kon­kur­sie. Zwy­cięzcę koro­no­wano naj­pierw wień­cem z koni­czyny (który to wie­niec można było potem zjeść), następ­nie obwo­żono go przez kilka dni po oko­licz­nych pubach, gdzie z oczami łza­wią­cymi od papie­ro­so­wego dymu musiał pić guin­nessa, któ­rego goście wle­wali mu do gar­dła, aż nie mógł ustać na nogach. Co wię­cej, od tej pory odpo­wia­dał za dosłow­nie wszyst­kie pastwi­skowe psi­kusy, ponie­waż naj­mą­drzej­sza owca zawsze była głów­nym podej­rza­nym.

Ale Geo­rge Glenn już ni­gdy nie miał nikogo o nic podej­rze­wać. Leżał przy ścieżce ze szpa­dlem w brzu­chu, a jego owce zasta­na­wiały się, co robić. Stały na skraju urwi­ska mię­dzy błę­kit­nym jak woda nie­bem a nie­bie­skim jak niebo morzem, gdzie nie docie­rał zapach krwi i gdzie nie czuły się za nic odpo­wie­dzialne.

– Nie był zbyt dobrym paste­rzem – powie­działa Wrzo­so­wata, jar­liczka nie­wiele star­sza od jagnię­cia, która wciąż miała do Geo­rge’a pre­ten­sje o to, że pod koniec zimy przy­ciął jej piękny ogo­nek.

– Wła­śnie! – zawtó­ro­wała jej Chmurka, naj­bar­dziej weł­ni­sta i naj­bar­dziej oka­zała owca, jaką kie­dy­kol­wiek widziano. – Nie doce­niał naszej pracy. Mówił, że nor­weżki robią to lepiej! Że dają wię­cej wełny! Nosił swe­try z nor­we­skiej wełny: to hańba! Jaki inny pasterz znie­wa­żyłby tak wła­sne stado?

Uwagi te spro­wo­ko­wały dłuż­szą wymianę zdań mię­dzy Wrzo­so­watą, Chmurką i Bia­łym Wie­lo­ry­bem. Wie­lo­ryb utrzy­my­wał, że war­tość paste­rza mie­rzy się ilo­ścią dostar­cza­nej przez niego paszy i że pod tym wzglę­dem Geo­rge’owi nie można było nic zarzu­cić. W końcu uzgod­nili, że dobry pasterz to taki, który ni­gdy nie przy­cina jagnię­ciu ogonka, nie ma paster­skiego psa, daje owcom dużo dobrego jedze­nia, zwłasz­cza chleba i cukru – nie zapo­mi­na­jąc przy tym o jedze­niu zdro­wym, takim jak zie­le­nina, kon­cen­traty i buraki pastewne (bo wszyst­kie były owcami bar­dzo roz­sąd­nymi) – i nosi wyłącz­nie ubra­nia z pro­duk­tów wła­snego stada, jak choćby jed­no­czę­ściowe kabotki z przę­dzy, w któ­rych wyglą­dałby naprawdę ład­nie, bo pra­wie jak owca. Natu­ral­nie wie­działy, że istoty tak dosko­na­łej nie ma na całym świe­cie, jed­nak miło było poma­rzyć. Tro­chę powz­dy­chały i już miały się rozejść zado­wo­lone, że wyja­śniły sobie wszyst­kie pro­blemy.

Jed­nakże głosu nie zabrała jesz­cze Panna Maple. Ode­zwała się dopiero teraz.

– Nie chce­cie wie­dzieć, jak umarł?

Sir Ritch­field spoj­rzał na nią zasko­czony.

– Umarł od tego szpa­dla. Ty też byś umarła, gdyby prze­bito cię na wylot kawa­łem cięż­kiego żelaza. Nic dziw­nego, że nie żyje. – Sir Ritch­field lekko zadrżał.

– Ale skąd się ten szpa­del wziął?

– Ktoś go w niego wbił. – Dla Sir Ritch­fielda był to koniec dys­ku­sji, lecz pro­ble­mem zain­te­re­so­wał się nagle Otello, jedyna czarna owca w sta­dzie.

– To mógł zro­bić tylko czło­wiek albo… wielka małpa – powie­dział; Otello spę­dził mło­dość w dubliń­skim zoo i wspo­mi­nał o tym przy każ­dej oka­zji.

– Czło­wiek. – Panna Maple z satys­fak­cją kiw­nęła głową. – Moim zda­niem powin­ni­śmy spraw­dzić, co to za czło­wiek. Jeste­śmy to winni Geo­rge’owi. Ile­kroć złe psy pory­wały nasze jagnięta, Geo­rge zawsze szu­kał wino­wajcy. Poza tym był naszym paste­rzem. Nikt nie miał prawa prze­bi­jać go szpa­dlem. To wil­cze zacho­wa­nie. To mor­der­stwo.

Owce ogar­nął nie­po­kój. Zmie­nił się wiatr i powiało zapa­chem świe­żej krwi.

– A kiedy już go znaj­dziemy? – spy­tała ner­wowo Wrzo­so­wata. – Tego, kto wbił szpa­del. Co wtedy?

– Wtedy będzie… spra­wie­dli­wość! – zame­czał Otello.

– Spra­wie­dli­wość! – zame­czały pozo­stałe owce.

I tak to posta­no­wiono, że zagadkę nie­go­dzi­wego mor­der­stwa Geo­rge’a Glenna roz­wiążą jego wła­sne owce. Same, bez niczy­jej pomocy.

*

Naj­pierw Panna Maple poszła obej­rzeć zwłoki. Zro­biła to nie­chęt­nie. W let­nim irlandz­kim słońcu Geo­rge cuch­nął już tak bar­dzo, że każdą owcę prze­cho­dziły dresz­cze.

Zaczęła od tego, że okrą­żyła go z daleka ze sto­sow­nym respek­tem. Wrona zakra­kała, zatrze­po­tała czar­nymi skrzy­dłami i odle­ciała. Panna Maple pode­szła bli­żej, obej­rzała szpa­del, obwą­chała twarz i ubra­nie Geo­rge’a. W końcu – w tym momen­cie sto­jące w bez­piecz­nej odle­gło­ści i zbite w gro­madkę owce wstrzy­mały oddech – wetknęła nawet nos do rany i dokład­nie zba­dała ją od środka; tak to przy­naj­mniej wyglą­dało z miej­sca, gdzie stały. Wró­ciła z zakrwa­wio­nym pyszcz­kiem.

– No i co? – spy­tał Wie­lo­ryb, nie mogąc dłu­żej wytrzy­mać napię­cia; ni­gdy długo nie wytrzy­my­wał, bo źle zno­sił stres.

– Nie żyje – odparła Panna Maple. Chyba nie chciała nic wię­cej mówić, a już na pewno nie na ten temat. Obej­rzała się i popa­trzyła na ścieżkę. – Musimy być przy­go­to­wani. Wcze­śniej czy póź­niej przyjdą tu ludzie. Trzeba ich obser­wo­wać. I lepiej nie stójmy tak w kupie. To podej­rza­nie wygląda. Powin­ni­śmy zacho­wy­wać się natu­ral­nie.

– Prze­cież zacho­wu­jemy się natu­ral­nie – zapro­te­sto­wała Matylda. – Geo­rge nie żyje. Ktoś go zamor­do­wał. Mamy się obok niego paść, jedząc zbry­zganą krwią trawę?

– Tak, bo tak trzeba. – Wyrósł mię­dzy nimi czarny Otello. Na widok ich prze­ra­żo­nych min zafa­lo­wały mu noz­drza. – Nie mar­tw­cie się. Ja pójdę. Spę­dzi­łem mło­dość pod zagrodą dla mię­so­żer­nych. Tro­chę krwi wię­cej mnie nie zabije.

W tym momen­cie Wrzo­so­wata pomy­ślała, jaki ten Otello odważny. Posta­no­wiła paść się czę­ściej obok niego, oczy­wi­ście dopiero wtedy, kiedy zabiorą zwłoki Geo­rge’a i kiedy świeży, letni deszcz zmyje do czy­sta pastwi­sko.

Panna Maple przy­dzie­liła im sta­no­wi­ska obser­wa­cyjne. Sir Ritch­field, który mimo sędzi­wego wieku wciąż miał dobry wzrok, zajął pozy­cję na wzgó­rzu; roz­cią­gał się stam­tąd widok aż na bru­ko­waną drogę za żywo­pło­tami. Wie­lo­ryb miał kiep­skie oczy, za to dobrą pamięć. Dla­tego sta­nął obok Sir Ritch­fielda, żeby zapa­mię­ty­wać wszystko to, co ten zoba­czy. Wrzo­so­wata i Chmurka miały obser­wo­wać ścieżkę bie­gnącą przez łąkę: Wrzo­so­wata zajęła pozy­cję przy bra­mie od strony wio­ski, Chmurka nato­miast w miej­scu, gdzie ścieżka opa­dała w dół. Zora, czar­no­główka, która nie miała lęku wyso­ko­ści, sta­nęła na wąskiej skal­nej półce tuż pod szczy­tem urwi­ska, żeby obser­wo­wać stam­tąd plażę. Twier­dziła, że miała wśród przod­ków dziką gór­ską owcę i kiedy widziało się, z jaką swo­bodą i pew­no­ścią sie­bie truchta nad prze­pa­ścią, łatwo można było w to uwie­rzyć.

Otello znik­nął w cie­niu za dolme­nem, nie­da­leko miej­sca, gdzie leżał prze­bity szpa­dlem Geo­rge. Panna Maple warty nie trzy­mała. Wetknęła pysz­czek do poidła, pró­bu­jąc zmyć z nosa ślady krwi.

Pozo­stałe owce zacho­wy­wały się natu­ral­nie.

*

Nieco póź­niej na ścieżce poja­wił się nie­zu­peł­nie już trzeźwy Tom O’Mal­ley; szedł z Golagh do Glen­n­kill, do tam­tej­szego pubu. Świeże powie­trze dobrze mu robiło: zie­lona trawa, błę­kitne niebo. Uga­nia­jące się za zdo­by­czą mewy krzy­czały i wiro­wały w powie­trzu tak szybko, że zakrę­ciło mu się w gło­wie. Owce Geo­rge’a pasły się spo­koj­nie i malow­ni­czo. Jak na zdję­ciu z bro­szury rekla­mo­wej. Jedna z nich zapę­dziła się wyjąt­kowo daleko, bo aż na skalną półkę, i wyglą­dała tam jak mały biały lew.

– Hej, owieczko! – zawo­łał Tom. – Tylko nie spad­nij. Szkoda by było takiej ślicz­notki.

Owca spoj­rzała na niego z pogardą i nagle poczuł się głu­pio. Głu­pio i jak pijany. Ale to była już prze­szłość. Jesz­cze się wybije. W tury­styce. Tak jest, przy­szło­ścią Glen­n­kill była tury­styka. Musi obga­dać to z kum­plami w pubie.

Ale naj­pierw chciał przyj­rzeć się z bli­ska temu pięk­nemu, czar­nemu bara­nowi. Cztery rogi. Nie­zwy­kłe. Tak, Geo­rge miał wyjąt­kowe owce.

Ale czarny baran nie dał mu się podejść i pra­wie nie drgnąw­szy, z łatwo­ścią unik­nął dotyku jego ręki.

I wtedy Tom zoba­czył szpa­del.

Dobry szpa­del. Przy­dałby mu się taki. Posta­no­wił go wziąć. Tym­cza­sem ukryje go pod dolme­nem i wróci tu wie­czor­kiem. Ale po ciemku? Nie bar­dzo mu się to podo­bało. Ludzie róż­nie o tym miej­scu gadali. Ale on był czło­wie­kiem nowo­cze­snym, a szpa­del był pierw­sza klasa. Chwy­ta­jąc za ręko­jeść, trą­cił nogą coś mięk­kiego.

Minęło dużo czasu, odkąd miał w Sza­lo­nym Niedź­wie­dziu tak dużą i uważną publicz­ność jak tego popo­łu­dnia.

*

Nie­długo potem Wrzo­so­wata dostrze­gła grupkę ludzi bie­gną­cych ścieżką od strony wio­ski. Od razu zame­czała, raz krótko, raz długo i znowu krótko, a wtedy spod dolmenu nie­chęt­nie wyszedł Otello.

Na czele grupy biegł chudy męż­czy­zna, któ­rego owce nie znały. Wytę­żyły wzrok. Przy­wódca stada jest zawsze ważny.

Za chu­dziel­cem truch­tał rzeź­nik. Owce wstrzy­mały oddech. Już sam jego zapach wystar­czał, żeby zmię­kły im nogi w kola­nach. Rzeź­nik pach­niał śmier­cią. Prze­raź­li­wym krzy­kiem, bólem i krwią. Bały się go nawet psy.

Owce nie­na­wi­dziły rzeź­nika. I uwiel­biały Gabriela z wystrzę­pioną brodą, drob­nego czło­wieczka w mięk­kim kape­lu­szu ze spusz­czo­nym brze­giem, który z tru­dem nadą­żał za bie­gnącą przed nim górą mięsa. Wie­działy, dla­czego nie­na­wi­dzą rzeź­nika. Nie wie­działy, dla­czego uwiel­biają Gabriela, ale Gabrie­lowi nie można się było oprzeć. Jego psy umiały robić nie­sa­mo­wite sztuczki. Rok w rok zdo­by­wał główną nagrodę w Gorey, w kon­kur­sie dla naj­lep­szych psów paster­skich. Powia­dano, że umie roz­ma­wiać ze zwie­rzę­tami, ale to nie była prawda. Owce go nie rozu­miały, przy­naj­mniej wtedy, kiedy mówił po gaelicku. Lecz ile­kroć prze­cho­dził ścieżką przez łąkę, zawsze były dziw­nie wzru­szone i mile połech­tane, a on zawsze potra­fił uwieść je tak sku­tecz­nie, że ufnie do niego pod­cho­dziły.

Ludzie dobie­gli już pra­wie do zwłok. Owce zapo­mniały, że mają zacho­wy­wać się natu­ral­nie, i wycią­gnęły szyje, żeby lepiej widzieć. Przy­wódca ludz­kiego stada sta­nął jak wryty o kilka jagnię­cych sko­ków przed cia­łem Geo­rge’a. Przez chwilę chwiał się jak długa gałąź na wie­trze, lecz jego czujne, małe, ostre jak szpilki oczy przez cały czas patrzyły na szpa­del ster­czący z wnętrz­no­ści paste­rza.

Gabriel i rzeź­nik też przy­sta­nęli kilka kro­ków od trupa. Rzeź­nik wbił wzrok w zie­mię. Gabriel wyjął ręce z kie­szeni. Chu­dzie­lec zdjął czapkę.

Poja­da­jąc trawę, Otello dziel­nie prze­szedł tuż obok nich.

Potem, ciężko dysząc i sapiąc, ścieżką nad­bie­gła Lilly, a wraz z nią nad­pły­nął obłok pach­ną­cych bzem per­fum. Lilly miała mocno zaczer­wie­nioną twarz i rude, roz­wi­chrzone włosy i na widok Geo­rge’a wydała krótki, prze­raź­liwy krzyk. Owce spoj­rzały na nią spo­koj­nie. Lilly przy­cho­dziła cza­sem na łąkę, zwy­kle wie­czo­rem, i krzy­czała tak z byle powodu. Na przy­kład wtedy, kiedy wdep­nęła w owcze bobki. Albo kiedy zacze­piła spód­nicą o żywo­płot. Albo kiedy Geo­rge powie­dział coś, co się jej nie spodo­bało. Owce do tego przy­wy­kły. Czę­sto zni­kała z Geo­rge’em w przy­cze­pie. Jej dziwne krzyki zupeł­nie im nie prze­szka­dzały.

Ale zaraz potem wiatr poniósł przez łąkę krzyk zupeł­nie inny, prze­cią­gły i żało­sny. Biały Wie­lo­ryb i Chmurka nie wytrzy­mali i poga­lo­po­wali na wzgó­rze, gdzie zawsty­dzili się i ponow­nie spró­bo­wali przy­brać natu­ralny wygląd.

Nie zwra­ca­jąc uwagi na mokrą od wie­czor­nego desz­czu trawę, Lilly opa­dła na kolana obok zwłok. To ona tak strasz­nie krzy­czała. Niczym dwa ogłu­piałe owady, jej ręce wędro­wały na oślep po nor­we­skim swe­trze Geo­rge’a i szar­pały go za koł­nierz.

Nagle wyrósł obok niej rzeź­nik, który pocią­gnął ją mocno za ramię. Owce wstrzy­mały oddech. Rzeź­nik poru­szał się szybko jak kot. Coś powie­dział. Lilly spoj­rzała na niego oczami peł­nymi łez. Poru­szyła ustami, lecz mówiła za cicho. Rzeź­nik jej odpowie­dział. Potem chwy­cił ją za rękaw i odcią­gnął na bok. W tym samym momen­cie chu­dzie­lec zaczął mówić coś do Gabriela.

Otello rozej­rzał się w poszu­ki­wa­niu pomocy. Gdyby trzy­mał się bli­sko Gabriela, nie zdo­łałby pod­słu­chać roz­mowy rzeź­nika z Lilly – i vice versa. Ale nic z tego. Żadna z owiec nie chciała podejść ani do Geo­rge’a, ani do rzeź­nika, ponie­waż oby­dwaj pach­nieli śmier­cią. Wolały sku­pić się na pró­bach przy­bie­ra­nia natu­ral­nego wyglądu.

Wtem od strony poidła nad­bie­gła truch­tem Panna Maple, która wzięła na sie­bie obser­wa­cję rzeź­nika. Na nosie miała podej­rzaną, czer­woną plamę, ale ponie­waż wyta­rzała się w bło­cie, wyglą­dała po pro­stu jak bar­dzo brudna owca.

– …idio­tyczne zamie­sza­nie – mówił rzeź­nik. – Prze­stań robić z sie­bie wido­wi­sko. Wierz mi, skar­bie, masz teraz inne zmar­twie­nia. – Ser­del­ko­wa­tymi pal­cami wziął ją pod brodę i zadarł jej głowę, tak że musiała spoj­rzeć mu pro­sto w oczy.

– Dla­czego mie­liby mnie podej­rze­wać? – spy­tała, pró­bu­jąc się uwol­nić. – Dobrze nam się z Geo­rge’em ukła­dało.

Rzeź­nik jesz­cze moc­niej zaci­snął palce na jej pod­bródku.

– Dobrze – odparł. – Rze­czy­wi­ście. To im wystar­czy. A komu jesz­cze dobrze się z nim ukła­dało? Zacze­kaj tylko, aż otwo­rzą testa­ment, wtedy zoba­czymy, jak to z wami było. Nie przy­pusz­czam, żebyś robiła for­tunę na tych swo­ich kosme­ty­kach, a pusz­cza­jąc się na prawo i lewo w tej dziu­rze, też się nie wzbo­ga­cisz. Dla­tego bądź miła dla sta­rego Hama, a nie będziesz musiała się o nic mar­twić.

Gabriel coś powie­dział. Rzeź­nik odwró­cił się gwał­tow­nie i poma­sze­ro­wał do tam­tych, zosta­wia­jąc Lilly samą. Ta zadrżała i owi­nęła się szczel­niej sza­lem. Przez chwilę zda­wało się, że wybuch­nie pła­czem. Panna Maple wie­działa, jak się Lilly czuje. Być dotkniętą przez rzeź­nika – to tak, jakby za ucho chwy­ciła cię sama śmierć.

Ludzie znowu zaczęli roz­ma­wiać, ale owce stały zbyt daleko, żeby cokol­wiek usły­szeć. Potem zapa­dła nie­zręczna, wymowna cisza. Gabriel odwró­cił się i ruszył w kie­runku wio­ski, a chu­dzie­lec potruch­tał za nim. Lilly zawa­hała się i poszła w ich ślady.

Rzeź­nik Ham nie zwra­cał na nich uwagi. Pod­szedł do Geo­rge’a. Powoli pod­niósł swoją wielką rzeź­nicką łapę i gdy zawi­sła nad zwło­kami jak gruby bła­wa­tek, nakre­ślił nią w powie­trzu dwie linie. Dłuż­sza bie­gła od głowy Geo­rge’a do jego brzu­cha, a krót­sza od ramie­nia do ramie­nia. Wtedy zawo­łał go Gabriel i Ham też pospie­szył w kie­runku wio­ski.

*

Póź­niej trzech poli­cjan­tów przy­szło zro­bić zdję­cia. Przy­pro­wa­dzili bar­dzo wyper­fu­mo­waną dzien­ni­karkę. Ona też robiła zdję­cia, o wiele wię­cej zdjęć niż oni. Sta­nęła nawet na skraju urwi­ska, żeby sfo­to­gra­fo­wać Zorę na skal­nej półce oraz Sir Ritch­fielda i Bia­łego Wie­lo­ryba pasą­cych się przed dolme­nem. Owce były przy­zwy­cza­jone do tury­stów – takich z ple­ca­kami na ple­cach – któ­rzy cza­sem się im przy­glą­dali, ale przy tak dużym zain­te­re­so­wa­niu prasy wkrótce poczuły się nie­swojo. Wie­lo­ry­bowi pierw­szemu puściły nerwy, gło­śno mecząc, wbiegł na szczyt wzgó­rza. Zara­ził paniką pozo­sta­łych, nawet Pannę Maple i Otella, i w ciągu kilku minut w gro­madkę zbiło się tam całe, lekko zawsty­dzone stado.

Ale poli­cjanci nie zwra­cali na nie uwagi. Wycią­gnęli szpa­del z Geo­rge’a, wło­żyli ich – to zna­czy, Geo­rge’a i szpa­del – do dużych, pla­sti­ko­wych wor­ków, popeł­zali tro­chę po ziemi, wresz­cie znik­nęli w bia­łym samo­cho­dzie. Nie­długo potem zaczęło padać. Wkrótce pastwi­sko wyglą­dało tak, jakby nic się na nim nie wyda­rzyło.

Owce posta­no­wiły schro­nić się w sto­dole. Poszły tam całym sta­dem, ponie­waż teraz, tuż po śmierci Geo­rge’a, sto­doła wyda­wała się miej­scem posęp­nym i tro­chę zło­wro­gim. Tylko Panna Maple została na dwo­rze nieco dłu­żej, żeby deszcz zmył z niej błoto i resztki krwi z pyszczka.

Gdy weszła do sto­doły, owce stały wokół Otella i zasy­py­wały go gra­dem pytań, lecz jemu się nie spie­szyło.

– Jak mogłeś wytrzy­mać, sto­jąc tak bli­sko rzeź­nika? – zabe­czała nie­spo­koj­nie Wrzo­so­wata. – Ja umar­ła­bym ze stra­chu. Omal nie umar­łam, patrząc, jak do nas idzie!

Panna Maple prze­wró­ciła oczami. Ale musiała oddać mu spra­wie­dli­wość: podziw stada nie robił na nim naj­mniej­szego wra­że­nia. Spoj­rzał na nią i bar­dzo rze­czowo zaczął:

– Naj­pierw prze­mó­wił rzeź­nik. „Świ­nia”. Tak powie­dział.

Owce popa­trzyły po sobie zdu­mione. Żadna świ­nia ni­gdy nie posta­wiła racicy na ich pasionku!

Uwaga rzeź­nika nie miała sensu. Jed­nakże Otello był bar­dzo pewny sie­bie.

– Pach­niał gnie­wem. I stra­chem. Ale głów­nie gnie­wem. Chu­dzie­lec się go bał. A Gabriel nie. – Zasta­na­wiał się przez chwilę nad jego boha­ter­stwem, po czym kon­ty­nu­ował: – Lilly nie powie­działa niczego sen­sow­nego. Powta­rzała tylko: „Och, Geo­rge”. „Dla­czego aku­rat teraz?”. I: „Dla­czego mi to robisz?”. Może nie wie­działa, że on nie żyje. Potem rzeź­nik pocią­gnął ją za rękę. „Nie wolno go doty­kać”, powie­dział. Na to ona cicho odparła: „Pro­szę, chcę tylko pobyć z nim tro­chę sama”. Tamci mil­czeli, a rzeź­nik mruk­nął: „Jeśli ktoś w ogóle ma prawo, to tylko Kate”. Zabrzmiało to okrop­nie. Potem odcią­gnął ją od Geo­rge’a.

Owce mu przy­tak­nęły. One też dobrze to wszystko widziały. Podej­rze­nie natych­miast padło na rzeź­nika. Ale Panna Maple nie­cier­pli­wie pokrę­ciła głową.

– Kiedy rzeź­nik odszedł – cią­gnął Otello – chu­dzie­lec zaczął mówić do Gabriela. Dziw­nie pach­niał, whi­sky i guin­nes­sem, ale nie tak, jakby pił. Pach­niało jego ciało i ubra­nie. A zwłasz­cza ręce.

– To on to zro­bił! – zabe­czał Ram­zes, mło­dziutki baran z bujną wyobraź­nią. – Polał sobie ręce whi­sky, bo nie mógł znieść zapa­chu krwi.

– To moż­liwe – odparła z waha­niem Panna Maple.

Matylda, która miała naj­lep­szy węch w sta­dzie, pokrę­ciła głową.

– Ludzie nie potra­fią wyczuć zapa­chu krwi tak jak my – powie­działa. – Oni pra­wie nie mają węchu.

– A potem chu­dzie­lec powie­dział cicho tak: „Tyle miał do zro­bie­nia, w gło­wie roiło mu się od zwa­rio­wa­nych pla­nów. Ale już ich chyba nie zre­ali­zuje, co?”. Mówił bar­dzo szybko, tak szybko, że nie zapa­mię­ta­łem wszyst­kiego, co padło. I cią­gle wra­cał do tych pla­nów. Chyba chciał wycią­gnąć coś z Gabriela. Ale Gabriel mil­czał.

Zamy­ślony Otello prze­krzy­wił głowę.

– Moim zda­niem chu­dzie­lec go dener­wo­wał. Wła­śnie dla­tego Gabriel zawo­łał rzeź­nika. Kiedy rzeź­nik pod­szedł bli­żej, chu­dzie­lec od razu zamilkł. A potem wszy­scy zaczęli mówić naraz. Lilly powie­działa: „Trzeba zawia­do­mić jego żonę”. Gabriel: „I poli­cję”. Rzeź­nik: „Zostanę z nim, aż przy­jadą”. A chu­dzie­lec na to, że: „Nikt nie zosta­nie tu sam”. Wtedy tamci spoj­rzeli na niego, tak jak baran patrzy na barana przed poje­dyn­kiem. Rzeź­nik się zaczer­wie­nił. Ale kiw­nął głową.

*

Panna Maple zaczęła zbie­rać pyta­nia. Owce miały powie­dzieć, czego nie zro­zu­miały i czego chcia­łyby się dowie­dzieć. Stała w środku stada z Bia­łym Wie­lo­ry­bem. Kiedy uznała, że pyta­nie jest warte zapa­mię­ta­nia, spo­glą­dała na niego i kiwała głową, a Wie­lo­ryb je zapa­mię­ty­wał. Kiedy coś już zapa­mię­tał, ni­gdy tego nie zapo­mi­nał.

– Dla­czego nas foto­gra­fo­wali? – spy­tała Matylda.

– Dla­czego padał deszcz? – spy­tała Chmurka.

– Dla­czego Geo­rge wyszedł na pasio­nek nocą? – To Wrzo­so­wata.

Panna Maple zer­k­nęła na Wie­lo­ryba i kiw­nęła głową. Wrzo­so­wata spoj­rzała z dumą na Otella.

– Dla­czego przy­szedł tu rzeź­nik? – spy­tała Matylda.

– Czego rzeź­nik chce od Lilly? – spy­tał Otello.

Panna Maple kiw­nęła głową.

– Co to zna­czy testa­ment? – spy­tała Bystra i Panna Maple znowu kiw­nęła głową.

– Kiedy znowu będziemy mogli paść się w miej­scu, gdzie leżał Geo­rge? – spy­tała Chmurka.

– Czy na pasio­nek wypę­dzą teraz świ­nie? – spy­tała Matylda.

– Dla­czego mor­derca zro­bił to szpa­dlem? Prze­cież mógł zepchnąć go z urwi­ska – zauwa­żyła Zora.

Panna Maple kiw­nęła głową.

– A co z wil­kiem? – spy­tała Sara. – Czy naszym jagnię­tom coś grozi? Jagnię­tom albo nam?

Panna Maple zawa­hała się, ale nie dała Wie­lo­ry­bowi znaku.

– Dla­czego ktoś nie zamor­duje rzeź­nika? – rzu­ciła Chmurka.

Kilka owiec zame­czało z apro­batą, lecz Panna Maple nie zare­ago­wała.

– Jak długo Geo­rge leżał na łące? – spy­tał Wie­lo­ryb.

Panna Maple kiw­nęła głową i Wie­lo­ryb się roz­pro­mie­nił.

Z kręgu owiec wytruch­tało jagnię. Nie miało jesz­cze imie­nia. Jagnię­ciu nadaje się imię dopiero wtedy, kiedy prze­żyje swoją pierw­szą zimę.

– Czy wróci tu duch Geo­rge’a? – spy­tało nie­śmiało.

Chmurka nachy­liła się ku niemu uspo­ka­ja­jąco i jagnię wtu­liło łebek w jej gęste runo.

– Nie, maleń­stwo, nie wróci. Ludzie nie mają duszy. Nie ma duszy, nie ma i ducha. To pro­ste.

– Jak możesz tak mówić? – zapro­te­sto­wał Wie­lo­ryb. – Nie wiemy, czy ludzie mają duszę, czy nie.

– Każde jagnię wie, że dusza mieszka w zmy­śle węchu. A ludzie nie mają dobrych nosów. – Matylda miała zna­ko­mity węch i czę­sto roz­my­ślała o pro­ble­mach duszy i nosa.

– Naj­wy­żej zoba­czysz takiego malut­kiego duszka. – Roz­ba­wiony Otello też nachy­lił się nad jagnię­ciem. – Nie ma się czego bać.

– Ale ja już go widzia­łem! – zabe­czało jagnię. – Był bar­dzo duży, o wiele więk­szy ode mnie, a ja mam bar­dzo dobry węch. I był kudłaty, i tań­czył. Począt­kowo myśla­łem, że to duch wilka, ale teraz wiem, że to był duch Geo­rge’a. Bar­dzo się prze­stra­szy­łem. Z rana myśla­łem, że to był tylko sen.

Panna Maple przyj­rzała mu się uważ­nie.

– Skąd wiesz, że Geo­rge już nie żył?

– Bo go widzia­łem.

– Widzia­łeś mar­twego Geo­rge’a i nic nam nie powie­dzia­łeś?

– Nie, to nie tak. – Jagnię pocią­gnęło nosem. – Widzia­łem szpa­del. Ale pod szpa­dlem musiał leżeć Geo­rge, prawda? – Jagnię zro­biło zamy­śloną minę. – A może on na ten szpa­del upadł?

Niczego wię­cej nie udało się zeń wycią­gnąć. Ot, wyszło w nocy ze sto­doły, ale nie wie­działo dla­czego. W świe­tle księ­życa zoba­czyło szpa­del i kudła­tego ducha, lecz nie potra­fiło opi­sać go dokład­niej. Było tak prze­ra­żone, że od razu zasnęło.

Zapa­dła cisza. Owce zbiły się w jesz­cze cia­śniej­szą gro­madkę. Jagnię scho­wało łebek w runie Chmurki, a pozo­stałe owce wbiły wzrok w zie­mię. Panna Maple wes­tchnęła.

– Dwa pyta­nia do Bia­łego Wie­lo­ryba. Kim jest duch wilka? I gdzie jest Tess?

Owce wymie­niły spoj­rze­nia. Rze­czy­wi­ście, gdzie była Tess, stary owcza­rek Geo­rge’a, jego naj­wier­niej­sza towa­rzyszka, jedyna praw­dziwa miłość jego życia, naj­ła­god­niej­szy pies paster­ski, jaki kie­dy­kol­wiek je pasał?

*

Kiedy owce poszły spać, Panna Maple dodała po cichu kolejne pyta­nie do listy. Powie­działa Ram­ze­sowi, że nie wie, czy ręce mor­dercy były zakrwa­wione. Tym­cza­sem tak naprawdę nie wie­działa nawet, czy mor­derca w ogóle miał ręce. Geo­rge miał spo­kojną twarz. Lekko pach­niał piwem i dymem, a pal­cami ści­skał dwa kwiatki. Uznała, że to tro­chę dziwne, ponie­waż Geo­rge nie inte­re­so­wał się kwia­tami. O wiele wię­cej czasu poświę­cał warzy­wom.

Ale zna­la­zła coś jesz­cze, coś, co kazało jej pod­wi­nąć nosem jego zakrwa­wiony nor­we­ski swe­ter. I tam, na bla­dym brzu­chu, tuż nad miej­scem, gdzie ster­czał szpa­del, zoba­czyła odcisk owczej racicy – jeden, poje­dyn­czy odcisk.ROZDZIAŁ 3. PANNA MAPLE MOKNIE

Roz­dział 3

Panna Maple mok­nie

George nie lubił ludzi. Ludzie rzadko kiedy zacho­dzili na łąkę – ot, cza­sem jakiś far­mer albo sta­ruszka, która chciała sobie poplot­ko­wać – a kiedy już zacho­dzili, Geo­rge wpa­dał w gniew. Pusz­czał wtedy bar­dzo gło­śną kasetę z sza­rego magne­to­fonu i ucie­kał do warzyw­nika, gdzie taplał się w bru­dzie, dopóki ten ktoś sobie nie poszedł.

Tak więc owce nie widziały dotąd stada ludzi i były zbyt zasko­czone, żeby wpaść w panikę. Póź­niej Wie­lo­ryb mówił, że było ich sied­miu, ale Wie­lo­ryb miał słaby wzrok. Zora nali­czyła ich dwu­dzie­stu, Panna Maple czter­dzie­stu pię­ciu, a Sir Ritch­field całe mnó­stwo, wię­cej niż mógł zli­czyć. Sęk w tym, że Sir Ritch­field miał fatalną pamięć, zwłasz­cza kiedy był zde­ner­wo­wany. Zapo­mniał, do ilu doli­czył, więc zaczął od początku i liczył tak dwa albo trzy razy. Psy też poli­czył.

Krót­ko­wzroczny Wie­lo­ryb patrzył posęp­nie na ludzi. Cóż, mogli daro­wać sobie teo­rię o mor­dercy, który wraca na miej­sce zbrodni. Wszy­scy tu wró­cili, a mor­derca musiał być wśród nich. Owce patrzyły cie­ka­wie na ludz­kie stado. Nie prze­wo­dził mu osob­nik ani naj­sil­niej­szy, ani naj­by­strzej­szy: na czele szedł Tom O’Mal­ley. Za nim dzieci, za dziećmi kobiety, a za kobie­tami męż­czyźni z rękami nie­zdar­nie wepchnię­tymi do kie­szeni. Na samym końcu sunęło kilku trzę­są­cych się sta­rusz­ków, któ­rzy szli powoli i chwiej­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: